Karmnik dla ptaków

 Przyszłam do liceum spóźniona i od razu miałam wrażenie, jakbym coś przegapiła. Wszyscy chodzili zastanawiająco podekscytowani. Atmosfera wydawała się podejrzanie napięta. Nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagi, gdy maszerowałam korytarzem do swojej szafki, a potem spod niej do klasy.

Adekwatnego nauczyciela nie było za biurkiem, zamiast niego siedziała tam pani od biologii, puszczając przypadkowy film o geografii. Przywitała mnie szorstkim skinieniem i kazała zająć miejsce. Na szczęście nikt mnie nie podsiadł. Noah ucieszył się na mój widok jak szczeniak, który od dawna nie widział właściciela. Brakowało mu tylko merdającego ogona. Podrzucił mi karteczkę z pytaniem, gdzie właściwie zniknęłam. Odpowiedziałam wymuszonym wyszczerzeniem się. Ortodonta zdjął mój aparat, więc w nikłym świetle można było dostrzec finalnie proste zęby, nieozdobione metalem. Chłopak udał, że opada mu szczęka, co skwitowałam pokręceniem głową ze sceptycyzmem. Wyjęłam zeszyt i do końca lekcji ćwiczyłam rysowanie postaci z fantastyki.

Po dzwonku Carter zawisnął nade mną z grymasem pod tytułem "ja coś wiem, a ty nie".

- Wykrztuś to- mruknęłam ze znudzeniem, pozwalając poprowadzić się do stołówki. Od wypłakiwania się w moje uda na basenie minął tydzień i jego zachowanie powróciło do normy. Znów był radosny, optymistycznie nastawiony do świata. Krótko mówiąc taki, jakiego lubiłam najbardziej. Otworzył przede mną podwójne drzwi.

- Ominęła cię bójka- oświadczył, przebijając się do baru. Przewróciłam wzrokiem.

- Nie lubię plotek- przypomniałam. Kolejka nie zdążyła się jeszcze ustawić, toteż zabrałam tacę i włożyłam na nią sałatkę Cezar, jabłko i wodę mineralną, wydzielając Noah dokładnie to samo. Pokręcił nosem, ale nie protestował. Patrzył tęsknie na kanapki. Dorzuciłam mu jedną w ramach miłosierdzia. Od paru dni to ja decydowałam o jego żywieniu, albowiem odwalił strajk głodowy po rozmowie z rodzicami o dziecku, a to miała być kara. Pokłóciliśmy się o to, nie chciałam zaakceptować przeprosin i dlatego obiecał, że zje wszystko, co mu podyktuję. Pasowała mi ta dominacja, przynajmniej jego dieta zrobiła się zdrowsza. Zajęliśmy przypadkowy, wolny stolik, ulokowując się tuż przy sobie.- Istotna?

- Brandon ucierał się z Masonem. Poszło o to, że Mason przystawiał się do Hannah. Cała szkoła dostała "pocztą" karteczki, że Brandon sypia z Hannah. Moim zdaniem to idiotyczne, skoro nie ma dowodów- wygłosił swoją opinię i wgryzł się z miłością w pszenną bułkę z serem. Parsknęłam rozbawiona, podając mu serwetkę. Nie wziął jej, zatem sama wytarłam mu ubrudzony sosem kącik ust.

- Nie wierzę.

- Widziałem na własne...

- Nie chodzi o bójkę, kretynie. Kto nadal mówi "ucierać się"? Ile ty masz lat? Czterdzieści?- Uśmiechnęłam się kpiąco, wpakowując między wargi sałatę z kurczakiem i parmezanem. Nie doczekałam się uszczypliwej riposty, bo minutę później zjawił się przed nami niespodziewany gość. Bez pytania o pozwolenie rozsiadł się z pochmurną miną naprzeciwko, trzaskając tacą o blat. Oboje byliśmy w głębokim szoku. Wymieniliśmy znaczące spojrzenia, po czym bez słowa zajęliśmy się jedzeniem.

- Zero reakcji?- skomentował nowo przybyły, krzywiąc się nieprzyjaźnie. Wzruszyłam ramionami, pod ławką szturchając Noah w wolne żebro. Zerknął na mnie spod byka.- Halo? Romanse możecie odłożyć.

- Oj, cicho siedź, my tu dyskutujemy- skwitowałam, ignorując jego oburzenie. Collins nie był przyzwyczajony do takiego traktowania. Zwykle stawiano go na piedestale w samym centrum. Niestety nasza mała grupka społeczna nie planowała popełniać tego błędu. Wypiłam połowę swojej wody i odetchnęłam. Mój partner w zbrodni położył wymownie dłoń na udzie. Nie wiem, kiedy opracowaliśmy ten szyfr, jednak rozumiałam go bez problemu.- No mów.

- Pokłóciłem się z Hannah, a wiesz, co za tym idzie.

- Po pierwsze - jest nas dwójka, po drugie - jesteśmy wrogami. Przybywanie do mnie, żeby zaznać spokoju nie jest ani mile widziane, ani rozsądne. I nie ma żadnych romansów. Tylko spróbuj zaprzeczyć!- Odwróciłam się gwałtownie w kierunku bruneta, wskazując na niego palcem. Uniósł ręce w obronnym geście, śmiejąc się bezgłośnie. Byłby skłonny do zaryzykowania wszystkiego, byle wywołać u mnie zdradliwy rumieniec. Tym razem nie musiał zrobić niczego, sama go spowodowałam, dumając o nas razem. Ostatnio częściej mi się to zdarzało, jakbym nie miała dość kłopotów. Nie moja wina, że jego durne poczucie humoru obejmowało irytowanie mnie dotykiem lub komplementami, co prowokowało wyobraźnię.

- Wywalisz mnie stąd?

- Nie. Wbrew powszechnie panującej opinii Sam jest sympatyczna i łatwo wybacza wyrządzone krzywdy- oznajmił z wyższością Noah, biorąc gryza mojego jabłka. Dostał po łapach. Odłożyłam owoc jak najdalej od niego i zdzieliłam go dodatkowo przez łeb.- Przemoc w rodzinie.

- Taki mój urok. Zasłużysz to przestanę.

- Czyli nie jesteście parą?- wtrącił blondyn. Syknęłam na niego. Wyjątkowo nie miał oblicza owładniętego przez gburowatość. Wręcz przeciwnie, wyglądał na zdumionegoo, acz nastawionego na rozejm. Do czego kobiety są w stanie skłonić mężczyzn... Spora część jego znajomych była w tym momencie odseparowana od niego przez durną zołzę o zdolnościach manipulatorskich. Był też plus jego spoczynku przy nas - mimo okrutnych spojrzeń, nikt nie odważyłby się zrobić mi czegoś głupiego.

- Nie- podsumowałam uroczyście, zapychając się sałatką.

- Ale nikomu oprócz mnie nie wolno jej podrywać- dopowiedział rezolutnie Noah, zmuszony do klepania mnie po plecach, bo nie pozostało mi nic innego, jak się zadławić. Śmiało sobie poczynał. Mój dekolt przybrał buraczany odcień, twarz zakryłam kurtyną kudłów. Powinien porządnie oberwać za zawstydzanie mnie publicznie. Jest różnica między przekomarzaniem się prywatnie, a wystawianiem spektaklu dla widowni. Zwłaszcza tej, która przyszła z wrogiego obozu.

Zamierzałam wstać, lecz jego silna dłoń zamknęła się na moim nadgarstku, ściągając mnie w dół. Spojrzał mi w oczy, przepraszająco świecąc tymi swoimi zielonymi tęczówkami.

- Wybacz, mówiłem poważnie.

- Zawsze tak z wami jest, dziwaki?

- Kopnij się w dupę, zanim zrobię to za ciebie- odparowałam beznamiętnie. Ku mojemu wkurzeniu nagle dosiadła się do nas kolejna zbłąkana dusza w postaci Ericssona.- To jakiś zlot kiepskich charakterów? Nie ma wolnych stolików?

- Są.- Łypnął na mnie spod potarganej grzywki, przechodząc do spożywania. Usadowiłam się bokiem do nich, a przodem do Cartera. Jego szerokie barki przesunęły się zwinnie, żebym miała idealny widok na odstające obojczyki, opaloną szyję i różowe, kuszące jak cholera usta. Najchętniej poderżnęłabym sobie żyły, gdyby to miało pomóc. Nic nie mogło odwlec moich myśli od tego, jak mocno mnie do niego ciągnęło. Leżąc w nocy w łóżku rozważałam czy nie zawiązał paktu z diabłem. Analizowałam też przyjemniejsze rzeczy za które było mi wstyd, na przykład jak smakowałyby jego wargi albo czy przykładając ucho do jego piersi słyszałabym przyspieszone bicie serca.

Mój puls wyrwał naprzód, uzmysławiając mi, że nadal siedzę przy nim i gapi się na mnie nie jedna osoba, a trzy.

- Jesteś magnesem na antagonistów- wypomniałam mu z - niezbyt dobrze - udawaną złością. Wciąż byłam w swoim świecie, gdzie umawianie się brzydul z przystojniakami nie było niczym nieprawidłowym. Rzeczywistość była niefortunnie okrutniejsza. W naszym wieku takie krzyżówki nie były dopuszczalne i tyle. Koniec dyskusji. Splątał nasze nogi pod krzesłem. Nie wyrwałam się, choć może powinnam.

- Robimy razem projekt z zajęć technicznych. Karmnik dla ptaków. Chciałem ustalić datę spotkania- usprawiedliwił się zapalczywie, jakbym podejrzewała go co najmniej o gejowskie zapędy.- Mogę kiedy indziej.

- O matko... zostań. Czy ja wam bronię? Skoro wasze miejsce awaryjne jest przy Carterze to co mi do tego? Żadne nie przyszło tu, by się ze mną zakumplować.

- Dosadnie.

- Nikt cię nie pytał. Zostałeś idolką tłumu.

- Idolką? Zmieniłem płeć?

- Chodziło o to, że nie masz jaj.

- Chyba będę częściej z wami siadywał, jest zabawnie- parsknął Collins, dojadając domową kanapkę. Zapomnieliśmy na chwilę, że dzielą nas istotne granice. Wydałam z siebie gardłowy warkot.- Wyluzuj, Meadows. Zawieszenie broni, okej?

- Bo skrzywdziła cię zimnokrwista dziewczynka?- zacmokałam złośliwie, zbliżając się tonem do siedmioletniego dziecka. Potarłam powieki, symulując szloch.- Jakoś kiedy to ja byłam poniżana to nikt nie stwarzał dla mnie azylu.

- Mam ci przysiąc, że się poprawię czy o co biega?

- Nie, mam to gdzieś. Nie uwierzyłabym w żadne z twoich kłamstw, kochasiu.

- Dlaczego on jest kochasiem, a mnie wyzywasz od kretynów?- zbulwersował się Noah, robiąc wzburzoną minę. Miałam potrzebę pogłaskać go po policzku i zrobiłabym to, gdybyśmy nie byli w stołówce. Nauczyłam się, że okazywanie sympatii przez czyny jest akceptowalne, zaś w jego przypadku także mile widziane.- Nie fair.

- Jak dwie przekupki na targu. Co z tym karmnikiem?- Josh jako wyjątek wziął sobie potrawę na ciepło, czyli makaron z sosem. Ja i Brandon patrzyliśmy na to z obrzydzeniem. Słyszałam opowieści o jego konserwatywności w kwestii zdrowego trybu życia. Jego poddani nie mogli palić, pić w nadmiarze, ani spożywać fastfoodów. Dlatego Glen tak się bał, że kapitan przyłapie go na fajce i stąd ten pożar. Nie wiadomo, co działo się z ludźmi, którzy odmawiali i szli w zaparte we własnym stylu. Legenda głosiła, że ich samochody magicznie się rysowały, a ojcowie wysyłali ich do liceum za miastem. Obsesja wzięła się ze straty matki. Tragicznie zmarła na raka, wzbudzając w synu przerażenie, że może genetycznie odziedziczyć podwyższone prawdopodobieństwo zachorowania. Od tamtego czasu unikał szkodliwych substancji na wszelkie dostępne sposoby, popadając w paranoję.

- Przyszły tydzień, co? Jutro mam kilka spraw do załatwienia, a w piątek liczyłem na dłuższy spacer z Sam.- Posłałam mu wzrok godny bazyliszka i już-już otwierałam usta, kiedy zatkał mi je śródręczem. Polizałam jego skórę, mimochodem zbierając z niej sól oraz mąkę z bułki. Nie robiło to na nim wrażenia, toteż zaatakowałam ostrzej, wgryzając się w nią.- Czasem jesteś stuknięta.

- Za to mnie lubisz. Żadnego spaceru nie będzie, możecie się umawiać na piątek.

- Księżniczka złapała focha?- utyskiwał długowłosy, konsumując węglowodany z chemią. Przyjrzałam się mu pierwszy raz tak naprawdę. Miał wąskie, niemal czarne oczy i ciemniejsze kłaki za ramiona. Płaski, przygarbiony nos upodabniał go do Azjaty, lecz wyraziste kości policzkowe ujawniały indiańskie korzenie. Jego skóra była intensywniej muśnięta słońcem niż moja, aczkolwiek miała w sobie niepokojący odcień szarości. Gdyby zwalił się na kogoś ramionami to najpewniej zmiażdżyłby go. Wzrostem nie dorównywał mu nikt, bynajmniej nie w tym budynku. Charczał na każdego, a jego ruchy zdawały się być wiecznie ociężałe.

- Powinnam wystrzelić z jakąś błyskotliwą przemową o braku sentymentu do Cartera i nieposzanowaniu jego wybitnie nieinteligentnych umizgów. Prawidłowa odpowiedź jest niestety prostsza. W piątek rano wyjeżdżam i wracam w sobotę przed południem. Nie zabiorę go ze sobą, czyli jest dostępny. Łatwe równanie.- Postukałam się po skroni, obrazując ich nieistniejący intelekt.

O dziwo bawiliśmy się w takim gronie całkiem nieźle i to wszyscy. Noah był wybitnie odprężony, co poznawałam po niechlujnym sposobie w jaki jadł. Od parunastu dni nie było posiłku podczas którego nie ubrudziłby sobie okolicy warg. Zaczynałam podejrzewać, że robił to specjalnie, chociaż nie wiem jaką przyjemność czerpał z mojego szorowania chusteczką.

- Okej, to w piątek- umówili się ostatecznie, tuż przed tym, jak rozległ się dzwonek na lekcje. Chłopcy ulotnili się wcześniej, zostawiając mnie z pierwotnym towarzyszem w tyle. Pochylił się do mnie, chcąc powiedzieć mi coś na ucho. Zadrżałam mimowolnie, gdy jego gorący oddech owinął moją szyję.- Serio jedziesz czy chciałaś mnie zbyć?

- Moja babka ma urodziny.- Ledwo skleciłam to zdanie, wybierając spośród krążących po mojej głowie wyrazów te, które były bezpieczne. Nie wiem czy jego atrakcyjność narastała w miarę poznawania się bliżej czy samotność była tak przytłaczająca, że zawładnęła moimi pragnieniami.

- Pozdrów ją ode mnie- poprosił i podniósł się, tradycyjnie oferując mi wsparcie w tym samym. Zrezygnowałam z niego, modląc się, aby po weekendzie albo on stał się mniej pociągający albo ja mniej zainteresowana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top