Jogurt bez laktozy
Siedziałam jak na szpilkach, dziobiąc bezcelowo widelcem w swojej sałatce. Stresowałam się. Postanowiłam, że ostatnie minuty lunchu poświęcę na poważną rozmowę z Noah, od której wczoraj uciekłam, bo spanikowałam. Fakt, iż przerastały mnie podstawowe relacje z ludźmi nie był dla mnie wcale zabawny. Wchodzenie w związki nie powinno być w tym wieku tak trudne, a jednak histeryzowałam, jakby miały od tego zależeć losy wszechświata. Lubiłam go, on lubił mnie - dlaczego nie?
Wpakowałam sobie do ust pomidorka koktajlowego, patrząc w oczy swojego przyjaciela. Szukałam w nich chyba ukojenia. Spoglądał na mnie z delikatnym uśmiechem, merdając słomką w shake'u. Jedyny czynnik przeszkadzający mi w zaczęciu dysputy od razu stanowił Brandon, gapiący się na nas z naprzeciwka. Myślałam, że zabiję kretyna. Ericsson nadal przebywał w szpitalu, doglądany przez Lisę. Upierała się, że lekcje nie są ważniejsze od jego zdrowia.
Nagle wokół zrobiło się spore zamieszanie. W ostatniej sekundzie zdążyłam obrócić się w kierunku ogólnego zainteresowania, by dostrzec, jak dłoń Shermana podbija tackę Lynch przez co całe jedzenie - wliczając jogurt bez laktozy o truskawkowym smaku - ląduje na jej nowiutkiej, satynowej bluzce. Wszyscy zamilkli, bojąc się zareagować. Byliśmy zszokowani i ciekawi co dalej. Królowa da się zlinczować czy wpadnie w szał?
Broda blondynki zadrżała, gdy ta przymknęła powieki, nie ruszając się ani o milimetr. Zmroziło ją. Jej wargi się zacisnęły, a z gardła wydostał się stłumiony, aczkolwiek słyszalny w panującej ciszy szloch. To zadecydowało o fali śmiechu.
Pokręciłam się na swoim miejscu, obrzydzona upodobaniami młodzieży w wyszydzaniu rówieśników. Byłam taką ofiarą. Rozumiałam to, że wcześniejsza pani złośliwości nie potrafi znaleźć w sobie siły, aby odejść, usunąć się ze środka stołówki. Tkwiła tam, bezradna, upokorzona, pokonana własną bronią i zdana na osąd.
Carter posłał mi pytający wzrok, stawiając przede mną wyzwanie, którego nie chciałam podejmować. To przez nią przeżyłam depresję, próby samobójcze, samotność, zgorzknienie... Przełknęłam ślinę, kiedy dotarło do mnie, że właściwie już nie mam jej tego za złe. Przepracowałam to. Jasne, zrobiła wiele okropnych rzeczy, lecz dzięki jej okrucieństwu poznałam bliżej takie osoby jak Noah, Brandon czy Josh. Mój charakter zyskał, odkąd byli w moim otoczeniu.
Nie zamierzałam tego nadmiernie roztrząsać, gdyż mogłabym się wycofać. Skinęłam krótko w stronę chłopaka, łapiąc jego rękę. Krew w moich żyłach pulsowała szybko, przypominając mi, że nie lubię publicznych scenek. Nie zapisałam się do klubu teatralnego właśnie ze względu na stres przed wystąpieniami. Moje serce niemal wyskakiwało z piersi, mimo to wstałam. Mój towarzysz machnął niezgrabnie na Collinsa, by do nas dołączył. Ja kompletnie o tym zapomniałam, słysząc w swojej głowie nieznośny szum. Miałam zrobić coś niezgodnego z moim dotychczasowym poczuciem sprawiedliwości.
Hannah zerknęła na mnie z niedowierzaniem, pociągając nosem. Ustawiłam się przy jej boku, przybierając bojową pozę i westchnęłam. Udawanie twardej wrosło w moją mentalność przez lata poniżania.
- Macie jakiś problem?- zapytałam, adresując zagadnienie do absolutnie każdego obecnego na sali ucznia. Z naszej czwórki to ja byłam najbardziej wyklętą jednostką, więc moje wstawiennictwo za prowodyrką większości aktów nienawiści przeciw mnie było co najmniej niespodziewane. Zwolniony z obowiązków kapitan drużyny koszykówki wycierał nieumiejętnie ubranie swojej miłości, nie odzywając się ani słowem.- Sprawia wam to przyjemność?
- A gdybyście to wy byli tak traktowani? Dzień w dzień, okrągły rok? Da się załatwić, jeśli tak wam zależy- dodał Noah, marszcząc brwi w zdenerwowaniu. Wyglądał niesamowicie poważnie. Wyobraziłam sobie, że jesteśmy w sądzie i wygłasza mowę końcową. Podobało mi się jego zaangażowanie, chociaż wiedziałam, że nie przyniesie pożądanego skutku. Dzieciaki nie zmieniają się na zawołanie.- Nikt nie zasługuje na szykanowanie. Nieważne co zrobił. Jesteśmy w liceum, nie w więzieniu. Nie macie prawa rujnować sobie nawzajem psychiki głupimi zagrywkami. W ten sposób nie rozwiązuje się konfliktów. Dla was to tylko żart, a dla człowieka prześladowanego to katorga. Wasi rodzice mają pieniądze na terapię?
- Nie wkręcaj się, nie skumają, są na to za durni.- Powstrzymałam go, widząc kilka krzywych uśmieszków na widowni. Kompromitował się niepotrzebnie. Szarpnęłam lekko za łokieć swojego wroga, zmuszając ją do kroku naprzód. Zachwiała się, zakrywając zapłakane oblicze.
- Zostaw, zarobiłam na to swoim rozsiewaniem terroru. Powinnam ponieść karę- zaprotestowała, krztusząc się łzami. Przewróciłam spojrzeniem, zniecierpliwiona. Odgrywanie spektaklu przed bandą dekli nigdy nie było moim marzeniem. Poklepałam ślamazarnie jej plecy, krzywiąc się do kompletu.
- Wybaczam ci, okej? Pod warunkiem, że przestaniesz odwalać teatrzyk i więcej nie będziesz zachowywać się jak zołza- mruknęłam półgłosem. Odsunęła palce, ukazując nam policzki umazane tuszem do rzęs, po czym zamrugała, spuszczając po nich kolejny strumyk.
- Ale... ale ja...
- Rusz tyłek albo spasuję i dam tłumowi rozszarpać cię żywcem- zagroziłam przez zęby, mocno zirytowana. Chłopcy dla bezpieczeństwa podprowadzili ją do naszego stolika, usiłując ukryć rozbawienie moimi skokami nastrojów. Brandon naprędce poszedł kupić jej nowy lunch.
- Dziękuję- wymamrotała, przytulając do piersi brudną chusteczkę.
- Może ta sytuacja nauczy cię czegoś istotnego- odparłam obojętnie, wbijając sztuciec w sałatę. Jeżeli sądziła, że powiem jej na przykład "hej, bądźmy kumpelami na zawsze" to głęboko się myliła. Ratowanie z opresji i darowanie win swoją drogą, a pozytywne emocje swoją.
Ni stąd, ni zowąd koło niej pojawiła się Lauren.
- Koszmarnie mi przykro. To musiało nastąpić, żebyś znowu była dawną sobą- wyjąkała niebieskowłosa, pochylając się nad koleżanką. Nie wnikałam o co biega, jednak niefortunnie zostało mi to wyjaśnione.- Pewnie nie zdajecie sobie sprawy - my kiedyś byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Hannah była gnębiona i nauczyła się z tym walczyć atakiem. Przeistoczyła się w kogoś, kogo nie chciałam znać. Teraz jej postępowanie zatoczyło krąg.
- Przepraszam. Ciebie też przepraszam, Sam.
- Kurwa, ja tu jem. Zamknijcie się- warknęłam troszkę zbyt agresywnie, przytłoczona ilością cudownych pojednań. Życie to nie sitcom, nie ma co liczyć na aplauz. Odraza wobec takich przerysowanych ugod prowokowała u mnie skłonność do wymiotów.
Collins spoczął przy poszkodowanej, częstując ją takim samym jogurtem, jakim pokryte były jej ciuchy. Wtuliła się w niego ostrożnie, dając mu opcję oddalenia się. Z ulgą wymalowaną w mowie ciała, pogłaskał jej wyprostowane kudły. Długo czekał na tę chwilę. Jego wybranka wciąż cierpiała z powodu kataru, dlatego podałam jej następną serwetkę.
McKenzie ulokowała się przy nich bezgłośnie, razem ze swoim jabłkiem. Zastanawiałam się czy nie choruje na anoreksję lub bulimię. Dostrzegałam niemal każdą z jej kości.
Carter kuknął na zegarek na swoim nadgarstku i targnął moją dłonią. Zaparłam się, przestraszona tym pośpiechem.
- Wybaczcie na moment, porywam ją- oznajmił kompanii, jednocześnie przyhamowując moje obawy. Po prostu chciał porozmawiać na osobności. Dopiero po minucie ogarnęłam, że to niedobrze i powinnam być przerażona, ale było za późno. Powlókł się ze mną na zewnętrzny wybieg, gdzie swój posiłek spożywało mniej wścibskich postaci. Po drodze bezskutecznie zaczepiałam go o to dokąd idziemy. Ignorowanie mnie wywoływało podwójne napięcie.
Wreszcie przystanęliśmy. Oparł mnie o ścianę, zamykając między swoimi ramionami. Doskonale wiedziałam czego będzie dotyczyła pogawędka. Nie pochylał się nade mną natarczywie, spoglądał wyłącznie w moje tęczówki, poszukując w nich informacji.
- No co?- burknęłam, nakłaniając go do rozpoczęcia monologu. Potrzebowałam wstępu, bez tego nie potrafiłam się przyznać do podjęcia decyzji.
- Mogę dalej marnować czas na to, aż weźmiesz się w garść i zauważysz, że nie dzielą nas żadne światy, bo istniejemy w tym samym. Zwyczajnie wolałbym tego nie robić. Powoli mam dosyć przypadków w których los przeszkadza nam nie w porę. Kocham cię, Sam, pomimo twojego ciężkiego temperamentu oraz lęków. I uważam, że ty też coś do mnie czujesz. Możemy się okłamywać, uciekać od odpowiedzialności, unikać kwestii...
- Wiesz, co mnie w tobie wkurza?- zagabnęłam, unosząc wysoko brew. Przez mój kręgosłup przeszedł dreszcz ekscytacji. Miałam wrażenie, że jestem filmową gwiazdą, a to jest najbardziej udany z moich popisów. Wmawiałam sobie, że moje nogi wcale nie ugną się zaraz pod wpływem nerwów.
Skutecznie go zdezorientowałam.
- Nie.
- To, że nigdy nie wiesz, kiedy przestać mówić- parsknęłam, czerwieniąc się. Chciałam w hollywoodzkim stylu przyciągnąć go do siebie za koszulę, lecz odwagi wystarczyło mi zaledwie na muśnięcie opuszkami jego klatki piersiowej. Domyślił się mojego planu i pochylił grzecznie, dając mi łatwiejszy dostęp.
Dzieliły nas milimetry, toteż naturalnie klasyfikowałam klątwę jako zdjętą. Pomyliłam się.
Dzwonek zabrzęczał tuż nad naszymi głowami, zakłócając powtórne podejście do pocałunku. Podskoczyłam impulsywnie, a niedorzeczność procederu sprawiła, że zniknęła cała moja bojaźń. Nie dałam się w to wrobić ponownie.
Objęłam Noah za kark i stając na palcach płynnie złączyłam nasze usta. Z początku nie wiedział co się dzieje, jednak w oka mgnieniu połapał się i oddał pieszczotę, smakując upragnione zwycięstwo. Jego wargi były miękkie w środku. Nuta czekolady z shake'a przebiła się, gdy do głosu dobrnęły nasze języki. Wielokrotnie konstruowałam w swoim umyśle ten obraz, niemniej żadna z tych wizji nie równała się z cudownością całowania go naprawdę. Napierałam na niego finezyjnie, gładząc instynktownie jego szyję i bark. Dotykana przeze mnie skóra była jedwabista, co dodatkowo nakręcało moją ochotę na wciskanie się w niego. Doznawałam poczucia bezpieczeństwa. Zupełnie jakbym była układanką, a on pasującym do mnie puzzlem. Wplątał palce w moje kosmyki. Odkryłam wtedy, że ten gest jest atrakcyjny i chciałabym, by częściej się powtarzał. Jego ruchy były stonowane, choć oboje mieliśmy niedosyt. Zachłanność ustępowała ostrożności. Zrozumiałam, że o takim pierwszym całusie marzyły tysiące dziewczyn, w tym ja sama. Postanowiłam nie zepsuć wyjątkowego wspomnienia i zarezerwować większą pasję na przyszły raz. Bezapelacyjnie, musiał być jakiś przyszły.
Wycofałam się, w pełni rozanielona. Moje okulary zaparowały do tego stopnia, że nic nie widziałam. Zdjął je i przeczyścił niezwłocznie, nie chcąc tracić kontaktu wzrokowego. Wsunięcie oprawek z powrotem za moje uszy przerodziło się w czułostkę. Był opanowany, szczęśliwy i uśmiechnięty. Takiego chciałam go oglądać, póki przeznaczenie nam tego nie odbierze.
- Też cię kocham, Noah. Spróbujmy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top