Groźba karalna
Obudziło go cudaczne wrażenie, że nie powinien w tej chwili spać, więc kiedy otworzył oczy trochę się zdziwił. Leżał w swoim łóżku. Pokój też należał do niego. Z nieprzyjemnym skurczem żołądka sięgnął po telefon, by odkryć, że do lekcji zostało mu niecałe dwanaście minut. Normalny człowiek zacząłby panikować i w biegu ubierać się do wyjścia. Noah nie czuł się związany z tą podgrupą. Zamiast tego westchnął ciężko, przetarł zmęczone powieki i powoli odsunął kołdrę, postanawiając, że daruje sobie pierwszą godzinę. Wczorajszy dzień bardzo mu się podobał, bo nareszcie doszło do skutku wyciągnięcie gdzieś Sam. Dowiedział się o niej wielu nowych rzeczy, na przykład tego, że pisze własne opowiadania. Następnym krokiem miało być przeczytanie dowolnego z nich. Oczywiście wszystko, co mówiła musiał w głowie obracać i odejmować sarkazm, ale nie przeszkadzał mu ten szczegół.
Niespiesznie ubrał się, wziął krótki prysznic i zaszedł do kuchni w której siedziała akurat jego siostra.
- Dzień dobry, jak tam maluch?- zapytał, rozpakowując nowy bochenek chleba. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, głaszcząc troskliwie swój brzuch. Ciąża dodawała jej uroku. Wyglądała stanowczo kobieco, mimo preferowanego męskiego stylu. Iskierki w jej piwnych tęczówkach tańczyły radośnie, komponując się pięknie z rozpuszczonymi, czekoladowymi włosami. Od kilku tygodni przyłapywał się na tym, że uwielbiał na nią patrzeć. Nie było na świecie drugiej osoby, którą kochałby tak mocno, jak ją. Zawsze była dla niego wsparciem i pocieszeniem. Nie wyobrażał sobie, że miałaby kiedyś się wyprowadzić, czego mrzonki ostatnio się pojawiły.
- Wyjątkowo nie dokazuje. Jeszcze tylko miesiąc. Trzymaj za mnie kciuki, żebym dała radę- stęknęła. Codziennie narzekała na to, jak strasznie źle się czuje, a dzieciak jest niesamowicie złośliwy po swoim ojcu. Zwykle rozmowa ucinana była w momencie pytania kto właściwie jest ojcem, bo tego przyszła matka nie chciała zdradzić.- A jak Sam? Okiełznałeś już jej temperament?- Uniosła złośliwie brew, przechylając się na bok. Odwrócił się przodem do niej, smarując kromkę dżemem truskawkowym. Wyraz jego twarzy pozostał nieodgadniony. Myślał nad odpowiedzią. Niby rozumiał mechanizmy, jakimi cechowało się podejście Samanthy, acz zagadką było dlaczego nie chciała od nich odstąpić, chociaż widziała, że ich znajomość nie szkodzi jej samej. Nie chodziło o chęć chronienia jego tyłka, bo dostatecznie pokazał, że ma gdzieś opinię społeczności. Być może za długo żyła w tym pogmatwanym układzie, żeby wydostać się z niego od tak. Nie winił jej za to. Cierpliwości mu nie brakowało, toteż ustalił, że poczeka. Pochłonął kanapkę i dopiero wtedy się odezwał.
- Nie, za to mamy za sobą jeden sukces. Byliśmy wczoraj na spacerze.
- Czy twoim argumentem było "mam dziś urodziny"?- Roześmiała się na widok jego miny, przypominającej kota, który zlokalizował jedzenie. Przez chwilę martwił się, że kobieta spadnie z krzesła, toteż wystąpił krok naprzód, by w razie czego zapobiec tragedii. Rozbiłaby sobie nos o drewnianą posadzkę.- Jesteś niemożliwy.
Zdawało się, jakby nikt nie zauważył jego późniejszego przybycia. Szkoła podzieliła się na obozy, nie mogąc zdecydować czy czas niemiłej sławy Lauren wciąż trwa czy przyszła pora na doczepienie się do nowego kompana Sam. Ludzie patrzyli na niego, jakby dławili się powstrzymywanymi komentarzami. Miał wielką ochotę pokazać każdemu z osobna język. Rozpierał go dobry nastrój. Zbliżył się do swojej szafki, kątem oka dostrzegając niewyspaną niebieskowłosą. Zaczepił ją skinieniem, jednocześnie zabierając swoje podręczniki.
- Cześć, Carter.- Rozciągnęła wargi w łagodnym grymasie sympatii, opierając się o chłodną ścianę z metalowych skrzynek.- Wybacz, że jestem mało kontaktowa. Któryś z debili dorwał mój awaryjny numer telefonu i całą noc dzwonili. Nie mogłam wyłączyć, ani wyciszyć, bo Victor jest w szpitalu. Lekarz mógł się dobijać- sapnęła, odsuwając kosmyki z czoła. Nie rozumiał dlaczego ktoś chciałby ją skrzywdzić. Była sympatyczna, jeśli ktoś lubił nieco zadziorne i indywidualne charaktery.- Co tam?
- Budzik nie zadziałał, ominęło mnie coś? Dowiedziałaś się kto nastaje na twoją prywatność? Kim jest Victor? Widziałaś...
- Hola, zwolnij...- Uniosła dłonie w obronnym geście, marszcząc się lekko.- Po kolei, nie jestem maszyną. Nic cię nie ominęło, oprócz standardowego ataku na Meadows. Nie interesuje mnie od kogo to poszło, lecz nie, nie dowiedziałam się. Victor to mój wąż.
- Jakiego ataku?- Spoważniał, trując się o samopoczucie koleżanki. Co jeśli była na niego zła, bo to z jego winy ktoś na nią naskoczył? Nie chciał, żeby jej głupie przypuszczenia sprawdzały się w momentach w których go przy niej nie było. Przeklęte dzieciaki powinny znaleźć sobie lepsze zajęcie, niż krzywdzenie słabszych. Skąd wziął się ten kult propagowania prześladowań pod przewodnictwem pojedynczej dziewczyny?
- No wiesz, Glen zarzucił jej bycie dziwką.- Wzruszyła obojętnie ramionami, wbijając wzrok w plakat koło drzwi woźnego.- Przedstawienie... Ciekawe czy dadzą główną rolę komuś nienazywającemu się Lynch.
- Hannah powinna ponieść konsekwencje za napuszczanie na siebie uczniów. Za ciebie też- oznajmił surowo, ignorując wrogie spojrzenie, jakie posłał mu chłopak przechodzący obok. Lauren głośno wypuściła powietrze, dając upust zirytowaniu. Nie miał pojęcia w czym problem.
- Powiem to raptem raz, dlatego słuchaj uważnie. Ktokolwiek rozesłał wczoraj tę kartkę jest podły, jednak nie jest Hannah Lynch. Wbrew twierdzeniom twojej prześwietnej przyjaciółeczki - Hannah nie jest odpowiedzialna za każde gówno w jakie się wdeptuje. Są gorsi od niej, po prostu nieobnoszący się ze swoją działalnością. Przestań sugerować się zdaniem Meadows, bo przegapisz masę istotnych drobiazgów. Idę na lekcje i tobie radzę to samo- mruknęła smętnie, odwracając się na pięcie. Sekundę później rozległ się dzwonek. Ruszył w kierunku właściwej sali, bijąc się z własnym sumieniem. Nie chciał bezpodstawnie nikogo oskarżać. Cenił szczerość. Nie pojmował dlaczego w wyrachowanej blondynce jest tyle fałszu, skoro rzekomo nie ona stoi za najbardziej sławetnymi ofensywami wobec poszczególnych osób, których sam był świadkiem. Komu należy wierzyć?
Nagle ktoś szarpnął go za ramię i wciągnął do męskiej łazienki. Odepchnął napastnika, niemal się przewracając. Otaksował chłodno faceta przed sobą. Wyższy od niego o kilka centymetrów jasnowłosy okazał się być tym samym, którego widział przy swojej szafce.
- Zdurniałeś czy jak?
- Mam swoją reputację i nie pozwolę jej sobie zniszczyć- warknął, przeglądając czy kogoś nie ma w kabinach. Powiedzieć, że Noah był zdezorientowany to nic. On był skonfundowany do granic możliwości. Zetknął się już z fenomenem nazywanym Brandonem Collinsem, skądinąd do tej pory był to widok z daleka. Najbliżej z odległości czterech ławek, bo dzielili jedną klasę. Po upewnieniu się, że są sami kapitan drużyny koszykarskiej ustawił się centralnie przed nim, zawiązując ramiona na piersi.- Nic mnie nie obchodzi skąd jesteś i z kim się kumplujesz. Możesz sobie uważać co i o kim chcesz, póki nie szkodzisz tym moim znajomym. Właź nauczycielom w dupę ile ci się marzy, sięgaj po stypendia naukowe i listy polecające... Mam to gdzieś, serio, nie wyobrażasz sobie jak głęboko.
- Cudownie, dzięki- parsknął, niepotrzebnie się wtrącając. Pięści Brandona zacisnęły się wściekle.
- Rób sobie to wszystko, ale nie waż się obwiniać Hannah o coś, czego nigdy by nie zrobiła. Nie jest święta, nikt z nas nie jest. Ja sam mam za sobą parę przewinień wobec tej twojej niuni po cholerze. Nie dałbym się posądzić o nic, co zrobił ktoś inny, więc dopilnuję, aby to samo tyczyło się moich przyjaciół. Hannah nie miała nic wspólnego z plotką o McKenzie. Nie interesuje mnie czyja to była sprawka, ciebie też nie powinno, niemniej nie wyszła od niej. Jeśli zrobisz cokolwiek, co jej zaszkodzi, a będzie związane z tą przeklętą gotką to przysięgam, że nieźle się połamiesz.
- Groźba karalna? Skąd pewność, że to nie ona?
- Znam ją wystarczająco długo, by wiedzieć. Straciłaby na tym zbyt wiele.
- Niby co? Nie uważasz chyba, że uwierzę na słowo? Jeśli nie uwierzę to obiecuję, że prosto stąd pójdę do dyrektora i opowiem o absolutnie wszystkim, czego do tej pory byłem świadkiem. Nie jestem Sam, stać mnie na prawnika lepszego od twojego tatusia.- Postawił przed nim wyzwanie, nie okazując cienia strachu. W Noah było wiele odwagi i rozsądku. Wiedział, gdzie jest granica oraz co mu wolno. Osobiście był zdania, że zawdzięcza to swoim rodzicom, których cechy zmieszały się w tym miejscu. Jego ojciec potrafił robić głupie, niesamowicie zuchwałe rzeczy, co wprawiało jego matkę w apopleksje, bo sama musiała przekalkulować każdy detal milion razy, żeby na cokolwiek się zdecydować. Sporo słyszał o porywczości i skromnej inteligencji Brandona. Najważniejszym dla niego czynnikiem było zadowolenie staruszka, którego nie poważyłby się naruszyć.
- Dobra. Nikomu tego nie powtarzaj- westchnął cierpiętniczo, przecierając policzek.- McKenzie była najbliższą przyjaciółką Hannah aż do czwartej klasy, kiedy się pokłóciły. Nie gadają ze sobą od tamtego czasu, aczkolwiek obie przejawiają dziwną ostrożność i nie chcą się nawzajem ucierać. Kumasz?
- O co ta kłótnia?- zaciekawił się, zapominając o tym, że ma do czynienia z negatywnie nastrojoną personą. Blondyn zaperzył się dostrzegalnie, mrużąc niecierpliwie powieki. Noah wydało się to śmieszne, bo przypuszczalnie chłopak stanowiłby całkiem w porządku towarzystwo, gdyby się tak nie buzował.
- Hannah się zmieniła po tym, co się stało i McKenzie tego nie akceptowała.
- A co się stało?- Prawie siłował się ze sobą, żeby się nie roześmiać. Postawa jego rozmówcy robiła się coraz mocniej nerwowa. Zdradzał sporo sekretów.
- Była prześladowana, w związku z czym z potulnej dziewczynki rozkwitła ta nie dająca sobie w kaszę dmuchać.
- Chciałeś powiedzieć wredna.
- Powiedziałem dokładnie to, co chciałem. Skończyliśmy- zawyrokował ostrzegawczo, po czym wyminął go, specjalnie uderzając barkiem.- Obudzisz się martwy jak ktoś się dowie- rzucił na odchodne i zniknął za drzwiami. Jeszcze przez minutę stał tak, rozmyślając nad sensem bytu, aż dotarło do niego, że jest w szkole i powinien pójść na zajęcia. Pospiesznie udał się na korytarz, a z niego na schody. Nie do pojęcia ile cennych informacji uzyskał za darmo. Musiał przyznać, że Lauren miała rację. Jeden punkt widzenia to stanowczo za mało. Samantha służyła za przykład negatywu, który wszędzie dostrzega wyłącznie cierpienie. On powinien być jej przeciwieństwem, by nabrali przy sobie kontrastu. Nauczyłby ją, że niektórym warto ufać. Sam nie potrafił stwierdzić dlaczego tak często ta dziewczyna kręci się po jego głowie. Lubił ją, chociaż nie w pełni wiedział w jaki sposób.
Wślizgnął się do sali z ulgą odkrywając, że nauczyciela nie ma. Usiadł w swojej ławce, obdarzony kilkunastoma krzywymi spojrzeniami. Ona do nich nie dołączyła, skupiona na trzymanym w palcach długopisie. Nie mógł opanować przyglądania się jej. Brązowe kudły spływały falą po łopatkach... Wytrzeszczył oczy, niepewny czy nie ma halucynacji. Na wysokości karku ktoś przykleił do nich wyzutą gumę. Właścicielka najprawdopodobniej nie była tego świadoma, toteż z bólem uznał, że musi jej to przekazać. Pochylił się, trzymając równowagę dzięki zaczepieniu nogi o stolik.
- Hm, masz... masz gumę we włosach- wyznał, pierwszy raz od bardzo dawna brzmiąc na nieśmiałego. Na początku nie skontaktowała, zbywając go machnięciem ręki, jednak potem zerknęła ze zdumieniem.
- Carter, przecież cię nie był... mam CO we włosach?!- Niemal krzyknęła, prowokując kilku uczniów do odwrócenia się. Syknęła nienawistnie przez co natychmiast wrócili do poprzednich pozycji. Autentycznie on też się przestraszył. Jej drobne dłonie powędrowały na plecy, szukając po omacku nieprawidłowości.- Nie mogę zna...- zaczęła panicznie, lecz głos uwiązł jej w gardle, gdy dotknęła pachnącej miętą, rozmemłanej ohydy. Zacisnęła zęby. Wyraźnie widać było, że jest na granicy płaczu. Chciał jakoś ją pocieszyć, niestety nie miał pomysłu jak. To i tak dobrze, że ktoś przykleił ją w miarę nisko, a nie na przykład przy uchu. Teraz dało się odratować więcej z fryzury.
- Sam, jeśli chcesz to mogę spróbować...
- Zamknij się. Proszę- burknęła, ledwo otwierając usta. Pod jej powiekami lśniły niechciane łzy. Jak na złość do sali wszedł wykładowca, przepraszając, że stracili połowę lekcji. Noah zaświeciła się stuwatowa żarówka.
- Pan wybaczy, strasznie źle się czuję i chyba zaraz zwymiotuję. Czy Sam mogłaby zaprowadzić mnie do pielęgniarki lub toalety? Boję się, że samemu nie dojdę- wystękał, chwytając się za żołądek. Dostał przyzwolenie, zresztą okraszone nutą przerażenia. Dziewczyna zmusiła się do wzięcia go pod łokieć, dumnie wypinając pierś, jakby przed chwilą wcale nie była bliska szlochu. Wyszli na zewnątrz, skąd pociągnął ją do ciemnego korytarzyku rozdzielającego łazienki męskie, damskie i dla personelu. Nie odezwała się ani słowem, wydając się martwa w środku.- Okej? Możesz teraz upuścić emocji.
- Tyle lat. Dbam o siebie, schudłam, nikomu nie zawadzam. Dlaczego oni nie mogą przestać?- Wgapiła się w niego błagalnie, tonem zahaczając o obłęd. Pogładziła troskliwie swoje kosmyki.- Zaczęły wypadać przez stres. Włożyłam w nie mnóstwo pracy, odżywek, masek, tabletek z witaminami... Po co?- jęknęła, a po jej policzku popłynęła łza. Wyglądała jak wielkie nieszczęście, gdy wytarła ją drżącym ruchem, wbijając wzrok w ziemię. Przygarnął ją do siebie i przytulił bezradnie. Nie walczyła z tym, ale też nie oddała uścisku, zachowując się w jego ramionach jak bezwolna lalka.
- Z krótszymi włosami będziesz tak samo piękna- wymruczał pod nosem, raczej do siebie, niż do niej. Odsunęła go i przestąpiła parę kroków.
- Wydaje mi się, że już z tobą lepiej. Wracamy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top