Fundament
W tym roku szkolny klub teatralny wystawiał przedstawienie pod tytułem "Mleczna droga" o biednym chłopaku z wioski, który poznaje zamożniejszą od siebie dziewczynę i zakochuje się w niej, lecz jedyny kontakt z nią ma wtedy, gdy rodzice wysyłają go do miasta, aby sprzedał mleko. Sztukę napisała Berry Thompson, koleżanka Josha z zajęć, podobno żywo interesująca się osobą Lauren McKenzie. Temat miał być niejako z tym powiązany, opleciony metaforą niezrozumiałą dla większości uczniów obecnych na sali. Oni sami nie mieliby pojęcia, że tkwi za tym coś takiego, gdyby nie wzmianka od ich wspólnego kumpla.
Sam uszczypnęła go w udo, natychmiastowo przyciągając uwagę. Być może zbytnio zapatrzył się w jeden punkt i wydało się, że nie w pełni potrafi skupić się na widowisku. Jej śliczne, brązowe tęczówki zaświeciły dezaprobatą, kiedy pokręciła nonszalancko głową.
- Ja wiem, że ten... wypadek jest kretyński, a poziom aktorski tak niski, że mam ochotę wsadzić sobie widelec w oczodół...- zaczęła, krzywiąc się przy tym do granic. Wywoływała jego uśmiech automatycznie, niemal przy każdym odezwaniu się, gdyż od samego początku ich znajomości uwielbiał jej sposób wypowiadania się. Była bezpośrednia i szczera, co w żadnym razie nie łączyło się z byciem miłą, czyli pomijaniem prawdy dla komfortu drugiego człowieka. Nie obchodziło jej czy i kogo urazi, po prostu mówiła, jeśli miała coś do przekazania. Wyraźnie zabrakło jej słów. Zawisła z palcem w powietrzu, przygryzając wargę.- Miałam jakiś punkt zaczepienia... Nie pamiętam, czym chciałam podsumować. Mimo to sądzę, że albo wychodzimy po cichu albo...
Urwała nagle, rozproszona krzykiem, który poruszył też jego. Nie przyznałby się do tego z radością, jednak wrzask wywołał u niego impulsywny podskok. Oboje spojrzeli przestraszeni na scenę, gdzie obecnie znajdowała się zdezorientowana Hannah. To definitywnie nie sam jej głos spowodował takie oburzenie wśród publiczności, raczej był to fakt, iż ktoś szarpnął magicznie za jej suknię, zdzierając ją do połowy. Biedna dziewczyna stała na środku podestu, obserwowana przez setki ludzi, okryta powyżej pasa jedynie koronkowym stanikiem i własnymi ramionami. Spodziewał się, że ktoś zaraz spróbuje jej pomóc, zasłoni ją, niestety jego wiara w dobroduszność znów zawiodła. Fala śmiechu rozlała się po fotelach, kreując sukcesywnie na obliczu Lynch coraz intensywniejszy rumieniec. Drżała w miejscu, jakby sparaliżowana swoją nagością.
Oderwał wzrok od niej, przenosząc go w poszukiwaniu pozytywnych bodźców na swoją towarzyszkę. Z przykrością odkrył, że ta w pewnym stopniu z sadystyczną uciechą podziwia zajście. Otrzeźwiło go to.
Kurtyna opadła, odcinając malowniczy obrazek stworzony przez kogoś z niedoborem empatii. Lekcje skończyły się godzinę przed sztuką, toteż należało jedynie przetransportować się do domu. Miał zamiar zaciągnąć Sam na spacer, zwłaszcza po tym, co zobaczył. Zakleszczył palce na jej dłoni, nie mogąc znieść jej niegasnącego entuzjazmu.
- O co ci biega?- wymamrotała, starając się poluzować uścisk. Wstali i ślimacząc się przez tłum wyszli z budynku. Dopiero wówczas stanął z nią twarzą w twarz, gotowy do konfrontacji.
- Dlaczego niemal kibicowałaś temu, co się działo?- zapytał z nutą goryczy, nie potrafiąc ukryć zawodu. Skrzyżowała ręce na piersi, krzywiąc się z niesmakiem. Zawczasu nastawiła się bojowo.
- Słuchałeś w ogóle kiedy paplałam o latach męczarni? O depresji, prześladowaniu i tak dalej? Sądzisz, że sobie żartowałam? Nienawidzę tej wyświechtanej lasencji, mającej się za najwyższe bóstwo. Fajnie, że nareszcie to ona miała szansę zaznać upokorzenia- wycharczała tonem naszpikowanym po brzegi stanowczością. Wzdrygnął się.
- Czy ty słyszysz co aktualnie paplasz? "Fajnie"? Wszystko z tobą w porządku? "Fajnie", że kogoś obnażyli przed zbiorowiskiem krnąbrnych nastolatków? Nie będzie miała życia przez najbliższe tygodnie- wyłuszczył, żywo przy tym gestykulując. Sam pozostawała niewzruszona, przekonana o swojej racji. Narastała w nim irytacja dla jej uporu.- Jak można być tak zaślepionym?
- Oj, zamknij się. Nic nie wiesz o tym, jak to jest. Dołączyłeś do naszej klasy stosunkowo niedawno, a puszysz się i mądrzysz, jakbyś był w niej dłużej ode mnie. W twoim świecie nie ma rozwiniętej gamy uczuć, które w moim robią za fundament. Weź się w garść. Chciałeś mnie poznać i poznałeś, jeżeli teraz nagle nie podoba ci się to, co odkryłeś - droga wolna. Spadaj- obwieściła lodowato, machnięciem wskazując mu parking. Jej ciemne włosy posypały się kaskadami, zasłaniając część policzków. Zwykle taka odpowiedź sprawiłaby, że począłby szukać uspokojenia, lecz tym razem rozjuszyło go to tylko bardziej. Przystąpił w jej stronę, zmniejszając sporo dzielący ich dystans. Mimo podłego nastroju nie chciał, aby zbyt wiele par uszu mogło wyłapać jego słowa. Brunetka zastygła sparaliżowana, nie znając tego aspektu jego osobowości.
- Mogłabyś z łaski swojej przestać przy każdej okazji zahaczać o ten temat z ewidentną potrzebą odepchnięcia mnie od siebie? Primadonna od stu boleści. To ty weź się w garść...
- To się nie zmieni- wtrąciła, po czym zaczęła grzebać nerwowo w torebce.
- Gdybym chciał odejść zrobiłbym to wcześniej- poinformował sucho, kątem oka dostrzegając zatrzymującego się w pobliżu Brandona. Świetnie, urządzali scenę. Przeczesał mechanicznie kosmyki.- Jesteś okrutna i...
- Nie muszę tego znosić, Carter. Pieprz się. Ty i cały twój orszak.- Na odchodne skłoniła się zamaszyście blondynowi, a jemu pokazała środkowy palec. Westchnął ciężko, przecierając powieki. Nie dało się z nią dyskutować. Może kiepskim pomysłem było prowadzenie dysputy pod wpływem silnych emocji, niemniej jej maniery względem pokrzywdzonej Hannah kuły go mocno. Miał czyste serce, przynajmniej to powtarzała mu przeważająca ilość znajomych.
Collins poklepał go po barku, gdy nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, bezwiednie gapił się na oddalającą sylwetkę Sam.
- Odwieźć cię?- zaproponował, dzwoniąc kluczykami od auta. Noah skinął niemrawo i wypruty z wszelkich chęci do istnienia powlókł się za kumplem. Przyzwyczaili się do siebie. Stanowili swego rodzaju zespół, uzupełniany przez nieobecnego w tej chwili Josha.
Wpakował się na siedzenie przy kierowcy i zapiął pas bezpieczeństwa, chociaż wcale nie musiał tego robić. W tym samochodzie nie obowiązywały chyba żadne zasady.
Wyjechali na główną ulicę w absolutnej ciszy. Nie trzeba było czekać wieków, aż któryś postanowi się odezwać.
- O co poszło?
- Nie znoszę jej bezduszności i tego, że wciąż przywołuje argument "taka jestem, pogódź się z tym".- Pomajstrował bezwiednie przy radiu, chcąc włączyć jakąś adekwatną muzykę. Przewijał stacje, sfrustrowany brakiem właściwej piosenki. Dlaczego los robił mu pod górkę?
- Nigdy nie przypuszczałem, że to powiem, ale... widzisz, musisz się postawić w jej sytuacji. Jakkolwiek szczerze wkurwia mnie jej podejście do Hannah to nie mogę mu się dziwić, bo tamta sobie na nie zapracowała. Ani ja, ani ty nie mamy prawa ingerować w jej prywatne myśli i kazać robić tego, co chcielibyśmy, żeby robiła. Nie byłaby wtedy tą samą dziewczyną, nie?- Brandon skręcił na boczną dróżkę, chcąc minąć dom swojej ukochanej i skontrolować czy zdążyła się do niego przenieść. W willi nie paliły się żadne światła, czyli najprawdopodobniej nikogo w niej nie było. Carter zrezygnował z komentarza, z niemocą spoglądając na przewijające się za oknem parcele. Jego rodzinna nie była daleko, zatem dotarli do niej w przeciągu następnych pięciu minut.- Nie śmiałbym cię pouczać, aczkolwiek moim zdaniem powinieneś z nią jeszcze pomówić.
- Tak, oczywiście- sarknął, po czym uwolnił się i wysiadł, przez wzburzenie idąc znacznie szybciej, niż na co dzień. Na swoje nieszczęście zaraz po wyjściu z przedpokoju wpadł na siostrę, rezolutnie maszerującą do salonu. Chwyciła go gwałtownie za ramiona w celu uniknięcia upadku.
- Spokojnie, kowboju- parsknęła, dmuchając na opadającą nieprzyjemnie grzywkę. Przyjrzała się wnikliwiej jego mimice.- Eee, wszystko okej? Robisz wrażenie ociupinkę...
- Wkurzonego?- podpowiedział, zdejmując z rozmachem cienką kurtkę. Amber żartobliwie dotknęła jego torsu i udała poparzoną.- Nie pogarszaj mi humoru.
- Dobra, co jest? Zapraszam do mojego pokoju, poplotkujemy.- Zakreśliła szerokim kołem widok na schodki, posyłając mu wspierający półuśmiech. Skorzystał z oferty, chcąc poradzić się co do dalszych posunięć wobec Samanthy. Nie potrafił się w tym odnaleźć w pojedynkę.
Dwie godziny później sterczał na werandzie państwa Meadows, przestraszony i niepewny. Chciał zapukać, lecz przerażało go, że może otworzyć mu jej mama lub tata. Nie podobała mu się wizja tłumaczenia im dlaczego zachował się jak dureń, biorąc pod uwagę, iż po głębszym rozważaniu sam tego nie wiedział.
Z sercem w gardle zakołatał, bawiąc się w zginanie i odginanie knykci wolnej ręki. Szczekanie psa rozbrzmiało echem w jego uszach. W progu stanęła zapłakana brunetka. Kiedy zrozumiała kto się przed nią znajduje, usiłowała zamknąć mu drzwi przed nosem. Zablokował je stopą, czując się jak ostatnia świnia.
- Proszę cię.
- Nie chcę- wymruczała, mnąc brudną chusteczkę. Mimo to przechyliła głowę, dając mu moment na przemowę. Nie wystarczyło mu to. Chwycił jej nadgarstek i przyciągnął do siebie. Nie przymuszał jej do przytulenia, chciał jedynie dzielić z nią mniejszą przestrzeń. Oparli się o balustradę, przygnieceni nieprzyjaznym napięciem. Brakowało mu języka w gębie.
Amber wyszarpnęła na wierzch wszelkie jego wątpliwości i wyrzuty. Miał w stosunku do Sam duże oczekiwania, bo mu na niej zależało. Dlatego denerwowało go jej strucie oraz okrucieństwo. Wkładał ją sobie w ramkę, a każdą próbę ucieczki z niej odchorowywał. Mieli różne priorytety, lecz ufał, że będą w stanie je pogodzić.
Dziewczyna obejmowała się bezradnie ramionami, wbijając smętny wzrok w deski pod swoimi stopami. Ledwo zdołała przywyknąć do jego bliskości. Przy każdym kroku wprzód robili dwa w tył.
- Przepraszam- burknął wreszcie, drapiąc się z zakłopotaniem po szyi.- Nie chciałem sprawić ci przykrości.
- Mhm- parsknęła z kpiną, zamierzając niezwłocznie wrócić do środka. Ujął jej dłoń, bojąc się, że nie uda mu się odbudować tego, co do tej pory stworzyli. Gdyby teraz miał ją stracić...
Zimny dreszcz przeszedł wzdłuż jego kręgosłupa. Minęło parę miesięcy, odkąd spotkał ją pierwszy raz, jednak jemu wydawało się, że znają się od wielu lat. Nie w pełni rozumiał jej zachowanie, albowiem nie da się przejrzeć kogoś na wylot niezależnie od ilości czasu spędzonego razem. Wiedział tyle, że tęskniłby za nią mocniej, niż za Sophią.
Westchnął cicho, nie radząc sobie z natłokiem zalewających go emocji. Sam nie wiedział czy jest po prostu sentymentalny czy to raczej przez miłość. Jej oczy lśniły w blasku ulicznych latarni, nadal mokre od łez. Otarł kciukiem wilgotne policzki po których spływał nietrwały tusz do rzęs. Przymrużył powieki, usiłując przypomnieć sobie wygląd jej twarzy sprzed kilku godzin.
- Pomalowałam się po powrocie ze szkoły- oznajmiła, słusznie dedukując tok jego rozumowania.
- Po co?
- Terapeutka mi to kiedyś proponowała. To takie wywoływanie lepszego nastroju przez udawanie kogoś innego- wyjaśniła pokrótce, kręcąc się w miejscu.- Posłuchaj, ja... nie mam na tyle energii, żeby w to brnąć... Odpuść sobie. Nic dobrego z nas nie wyniknie.- Potarła swoją opaloną skórę w celu skoncentrowania się na czymś niezwiązanym z nim.- Jestem dla ciebie zbyt - jak to nazwałeś - "okrutna". Nie udawajmy, że to nie ma znaczenia. Powinniśmy iść oddalonymi od siebie ścieżka...
- Poczekaj- wszedł jej w słowo, zakładając ciemne pasmo włosów za ucho. Zmroziło ją, toteż zagryzła bezbronnie usta i pozwoliła mu kontynuować.- Przepraszam za to, co powiedziałem. Nasze charaktery znacznie się różnią, to fakt, dlatego ciężko przychodzi mi czasem ogarnięcie twojego sposobu postrzegania świata. Nie chcę wpajać ci swojej skłonności do wybaczania. Chciałbym, żebyś to ty zobaczyła sytuację z mojej perspektywy. Lubię cię taką, jaką jesteś, chociaż często przesadzasz. Nie przekreślaj nas tylko ze względu na błahą obawę o to, że nie przetrwamy. Daj nam przynajmniej cień szansy na sprawdzenie się. Nie ma ludzi idealnych, to nie jest tak, że nie będziemy się kłócić, aczkolwiek według mnie nie warto rezygnować za szybko. Możemy zaprzepaścić coś naprawdę niezwykłego.
- Ja...- zająknęła się, mrugając wielokrotnie ze sporą dozą skrępowania. Cierpliwie zwlekał z dalszą akcją, aż odniesie się do jego monologu. Nie widział sensu w pospieszaniu jej. W końcu spojrzała na niego ze swego rodzaju determinacją, wymieszaną z rozdarciem.- Pozwolisz mi się jeszcze zastanowić? Chcę się z tobą przyjaźnić, to wiem na pewno, ale nadal nie potrafię zdeklarować się co do związku.- Poprawiła okulary, wsuwając je dwoma palcami wyżej. Uśmiechnął się półgębkiem, spokojny o przyszłość. Były gorsze rzeczy od grania na zwłokę. Złożył na jej czole delikatnego buziaka, który spowodował wylanie się rumieńca na licu dziewczyny.
- Myśl ile zechcesz. Będę tu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top