Coś dziwnego

 Poranna toaleta nigdy nie wydawała mu się bardziej nużąca, niż dziś. Chciał znaleźć się w szkole, by móc spędzić z Sam cały dzień. Niestety najpierw trzeba było umyć zęby, wziąć prysznic i uczesać się. A potem jeszcze ubieranie, pakowanie, śniadanie...

Ze szczoteczką w ustach podśpiewywał wymyśloną melodię. Kusiło go napisanie piosenki. Otworzył boczną szafkę w poszukiwaniu kremu do rąk, ale pudełko okazało się puste. Zmarszczył brwi, niosąc je do śmietnika. Po drodze wypluł pianę i przepłukał usta. Uniósł klapę, układając linijki tekstu, jakie mógłby zapisać. Zauważył na wierzchu coś dziwnego. Urwał kawałek papieru, chcąc sprawdzić co to. Przyjrzał się uważnie.

- Kurwa- wykrztusił, niemal upuszczając przedmiot na podłogę. Pokręcił głową, jakby chciał sobie w ten sposób wmówić, że to co zobaczył nie było prawdziwe. Wybiegł z łazienki, obierając kierunek na pokój siostry. Zapukał kilkukrotnie i wparował do środka bez pozwolenia, owinięty wyłącznie ręcznikiem.

- Noah, co ty...- zająknęła się, zdziwiona tak nagłym wtargnięciem. To nie było do niego podobne. Rzucił w nią pozytywnym testem ciążowym, oddychając arytmicznie. Potrzebowała chwili, żeby zrozumieć. Zerwała się na równe nogi, blada jak mleko.- O mój... nie miałeś się teraz dowiedzieć...

- Powiedz, że to twoje. Stare- zażądał, mając łzy pod powiekami. Podeszła do niego ostrożnie i przytuliła.- Amber, o co tu chodzi?- wycharczał przez zaciśnięte szczęki. Jego ciało zaczęło trząść się niekontrolowanie. Pogłaskała go uspokajająco po włosach.

- Mama... rodzice... och, nie wiem jak to... po prostu powiem. Zaszła. Starali się z tatą od jakiegoś czasu i doszli do skutku akurat w najmniej odpowiednim momencie. Nie chcieliśmy, żebyś się załamał, dlatego milczeliśmy. Moje poronienie wystarczająco cię wykończyło, więc uznaliśmy, że poczekamy trochę, aż dojdziesz do siebie. Tak mi przykro...

- Nie, to się nie dzieje. Jak mogliście zrobić coś takiego za moimi plecami?- Wyrwał się, płacząc bezgłośnie. Przypomniał sobie twarz małego Jonathana, który stracił przez niego życie oraz zdjęcie z USG płodu obumarłego w łonie jego siostry. Nie chciał przechodzić przez to kolejny raz. Nie chciał kolejnej śmierci.

Poprawił ręcznik i wyszedł do siebie, postanawiając nałożyć jakieś ciuchy i wydostać się z tego przeklętego domu.


Nie potrafił skupić się na lekcjach. Sam próbowała go zagadywać, lecz zbywał ją półsłówkami. Nie przypadło jej to do gustu. Przydybała go na ostatniej przerwie, gdy grzebał bezsensownie w swojej szafce, przesuwając różnorakie przedmioty z kąta w kąt.

- Porozmawiasz ze mną czy nie?- zapytała twardo, wymagając pełnej odpowiedzi. Olał ją, zamykając metalowe drzwiczki. Zamierzał odejść bez wytłumaczenia. Nie wziął pod uwagę, że nie ma do czynienia ze swoją siostrą. Dziewczyna pchnęła go na ścianę i zaparła się po jego bokach. Jej wzrok był poważny, choć policzki płonęły ze złości.- Słuchaj, Carter, bo nie będę się powtarzać. Chciałeś się do mnie zbliżyć to nie waż się odwracać, kiedy do ciebie mówię. Bawisz się w księcia na białym koniu, ratującego pieprzoną księżniczkę to licz się z tym, że będzie chciała się odwdzięczyć. To działa w obie strony, kretynie. Jeśli sądzisz, że wywiniesz się ot tak, to głęboko się mylisz- wykrzyczała półgłosem, hamując się przed erupcją wulkanu wściekłości. Mimo swojego stanu Noah zauważył, że podoba mu się jej waleczność. Kudły odstawały jej przez naelektryzowanie, a źrenice rozszerzyły się i ciskały gromy. Skinął potulnie, zgadzając się z nią. Powinna wiedzieć o nim to, co do tej pory skrzętnie ukrywał. Nie może wiecznie budować wokół siebie muru. Terapeutka, która zajmowała się nim przez pierwsze miesiące w Nevadzie ostrzegała go, że jeżeli z nikim nie podzieli się emocjami to zniszczą go od wewnątrz. Miałby znienawidzić przyszłego brata tylko za to, że śmiałby się urodzić i zająć miejsce Jonathana? Tego też się bał. Przeczyścił gardło, spoglądając z poczuciem winy w ziemię.

- Możemy pogadać?

- Żarty sobie stroisz? A o czym ja przed sekundą wspominałam? Wrzód na dupie- wymruczała zirytowana, odstępując nieufnie, jakby spodziewała się ucieczki. Sięgnął po jej rękę i zamknął ją w swojej ze zrezygnowaną miną, strasząc tym samym brunetkę. Nawet nie rozejrzała się czy nikt nie widzi, co wystarczyło za informację, że się o niego martwi. Pociągnęła go za sobą i początkowo myślał, że idą na lekcję, jednak zmienił zdanie, gdy skręciła w najbliższe wejście. Zaparł się przed nim.- No co?- westchnęła ze zniecierpliwieniem, posyłając mu profesorskie spojrzenie znad okularów.

- Nie możemy pójść gdzie-eś indziej?- zająknął się, czując drapiący w nozdrza zapach chloru. Unikał wszelakich zbiorników wodnych.- Nie lubię basenów.

- Tu będziemy sami. Chodź. Obiecuję, że nic ci się nie stanie.- Jej oblicze wydawało się bardziej miękkie, kiedy starała się go przekonać. Spiął się i uznał, że da radę, a strach jest irracjonalny. Jednocześnie intensywniej zakleszczył swoje palce na jej. Samego siebie opisałby w tym momencie jako pięciolatka, niezdolnego do samodzielności.

Zaprowadziła go na trybuny i rozsiadła się na wolnym krześle. Podświadomie wiedział, że jeśli zrobi to samo będzie zmuszony do oglądania pobłyskującej w świetle słonecznym zabójczej cieczy, toteż ulokował się na podłodze centralnie przed towarzyszką. Gdyby był w lepszym nastroju doceniłby rumieniec, jaki wykwitł na jej opalonej skórze. Oparł się przedramionami o jej kolana, nie puszczając niewielkiej, nieco spoconej dłoni. Oboje zdawali sobie sprawę, że zaraz rozlegnie się dzwonek i przegapią zajęcia. Uznali, że są rzeczy ważne i ważniejsze, a nauka w tym konkretnym punkcie jest druga rangą. Treningi dobiegły już końca, czyli nikt nie powinien im przeszkodzić. Pozostało otworzyć się przed Samanthą. Wziął rozdzierający płuca oddech i przymknął powieki, żeby nie musieć patrzeć na jej rosnącą pogardę.

- Miałem brata, Jonathana. Wtedy był czterolatkiem, czekał na upragnione piąte urodziny. Był tym typem dzieciaka, którego nie da się nie kochać. Roześmiany, uprzejmy, ciekawy świata. Zabierałem go ze sobą na odkrywcze wyprawy. Byliśmy zdobywcami, a miasto nie miało przed nami sekretów. Któregoś dnia wziąłem go nad jezioro. Przysiągł, że nie odpłynie na więcej, niż metr od brzegu, więc zgodziłem się na zabawę. Ja nie miałem chęci. W razie czego wiedziałem, że tata nauczył go dryfowania. Znalazłem cień pod drzewem i usadziłem się tam. Nie spuszczałem z niego oka, aż na horyzoncie nie pojawił się jelonek. Mam słabość do natury. Chciałem zrobić mu zdjęcie. Jon to wykorzystał, przemieszczając się do głębiny. Jego wrzask uświadomił mi, że zostawiłem go bez opieki. Zaplątał się w jakieś rośliny na dnie. Był przerażony. Wymachiwał kończynami, lecz nie mógł uwolnić tej zaklinowanej. Dusił się. Stałem jak sparaliżowany. Mój młodszy braciszek topił się na moich oczach, a ja sobie stałem, rozumiesz? Zdążył stracić przytomność, zanim wreszcie zacząłem wydzierać się o pomoc. Nikogo nie było w pobliżu. Zadzwoniłem na pogotowie, potem do siostry. Wciąż tępo patrzyłem w obszar na którym zniknął. Nie potrafiłem pływać i pozwoliłem, by to mnie powstrzymało. Siedziałem na brzegu, po prostu gapiąc się, jak kompletny idiota, a on umierał. Przyjechały służby i wiesz co się okazało? Poziom wody sięgał im odrobinę poniżej ramion, a byłem od nich wyższy. Nie masz pojęcia, jak brutalnie to we mnie ugodziło. Czułem się tak, jakbym sam go zabił. Reanimowali go przy mnie, ale to nie przyniosło skutku. Zapakowali go w czarny, zapinany worek i zabrali, pytając czy ma kto się mną zająć. Rodzice mieli spore kłopoty przez to, że nie było ich tam z nami. Według prawa nie byłem wystarczająco odpowiedzialny, by opiekować się Jonathanem bez obecności rodziców. W praktyce dostali karę pieniężną i kuratora, który przez cały rok nas śledził. Mnie ominęły sankcje za nieudzielenie pomocy, albowiem nie mogłem wiedzieć, jak głęboki jest zalew, a zagroziłbym sobie, gdybym wszedł do niego bez umiejętności pływania.- Łzy ciekły wzdłuż jego twarzy nieprzerwanym strumieniem, mocząc spodnie słuchającej dziewczyny. Nie odważył się na nią łypnąć. Z góry założył, że teraz go znienawidzi tak samo, jak on nie znosił siebie. Nie wybaczył sobie. To wszystko było jego winą i powinien za nią odpowiedzieć. Skazał niewinną istotę na zgon. Wyobraził sobie słodką buzię Jona z dołeczkami wychodzącymi przy uśmiechu, kręconymi, brązowymi włosami i zielonymi ślepiami. Miał w sobie tyle energii, miłości. Noah złapał się za czaszkę i próbował wyrywać garściami kosmyki, szlochając gorzko. Pociągał nosem, chociaż niewiele dawało to w walce z katarem.

Ciepła sylwetka Sam pochyliła się nad nim i drżącymi knykciami odsunęła delikatnie jego ręce. Pogładziła czule kark, skroń oraz czuprynę, po czym ułożyła na niej brodę, tuląc do siebie jego łopatki. Ona też płakała, co dało się rozpoznać po urywanym dechu. Objął jej nogi, zachłannie się w nie wciskając.

- Noah... Wiem, że te relikwie przeszłości nadal w tobie są i tak naprawdę nie pozbędziesz się ich do reszty. Wiem też, jak okropnie boleśnie cię ranią. Nie istnieje dygresja, która sprostałaby pocieszeniu cię trwale, jednak musisz coś pojąć. Nikt z nas nie wie, jak zachowałby się w krytycznej sytuacji. Ludzie mogą mówić, że na pewno zrobiliby, co trzeba, lecz to będą kłamliwe przypuszczenia. Stres jest potężną mocą, władającą nami podobnie do mistrza kukiełek. Nic nie mogłeś zrobić. Twoja rodzina dawno dała ci rozgrzeszenie i czas, żebyś sam sobie także je podarował. Nie przywrócisz mu życia, choćbyś codziennie się o to modlił. Musisz iść dale-ej.- Przy ostatnim słowie głos jej się załamał. Otworzył wilgotne powieki, spoglądając na nią z przeraźliwie palącą potrzebą wylania z siebie pełni żalu. Jej smutne rysy sprawiały, że miał ochotę się zastrzelić. Jakim cudem doprowadził ją do takiego stanu?

- Nie dam rady. Boję się, że to się powtórzy. Dziś rano odkryłem, że moja mama jest w ciąży. Amber straciła swoje dziecko... To za dużo.

- Hej, no co ty. Jesteś chyba najsilniejszym psychicznie facetem, jakiego znam. Jeżeli ty nie dasz rady to nikt nie da, uwierz mi. Zresztą nie jesteś sam. Nie stanowię może genialnego wsparcia, aczkolwiek jestem, w razie gdybyś potrzebował. Poza tym masz wspaniałą siostrę i kochających rodziców, a jak się uprzesz to twój ulubiony Ericsson też szepnie ci coś miłego. To nie twoje życie dobiegło końca.- Podniosła jego głowę, odłożyła okulary na bok i ucałowała go troskliwie w czoło. Później poszukała w torbie chusteczek, wpychając mu jedną.- Jesteś dla mnie ważny, ale osmarkaj mi ubranie to sam będziesz martwy.

- Jestem?- Uniósł brew, przykładając sobie do nosa biały materiał.

- Nie powiem tego drugi raz.

- Nie trzeba, wystarczy. Dziękuję- wymamrotał, nieco zażenowany swoim wybuchem rozpaczy. Wpatrzył się w jej zaszklone tęczówki.- Nawet w takiej chwili musiałaś wypomnieć mi znajomość z Joshem?

- Nie toleruję imbecyla. A w ogóle to wisisz mi jakieś dobre lody za to, że znów przez ciebie wagaruję.- Jej ton zwiastował, że pora na powrót do normalności. Zbyt wiele emocji zostało wyniesionych na wierzch.- I puść moje nogi.

- Za bardzo mi się podobają, nie ma mowy.- Przygarnął je bliżej, praktycznie wgniatając w nie swoją klatkę piersiową. Relaksował się z wolna. Pierwszy raz od wieków chciał ufać, że włoży w to sporo wysiłku, lecz ostatecznie wygrana będzie po jego stronie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top