Całkiem fajny chłopak
Przeglądałam spokojnie notatki z matematyki, które Noah wykonał specjalnie dla mnie, by łatwiej było mi się uczyć. Faktycznie, gdy miałam wszystko wytłuszczone, podkreślone kolorkami i dokładnie wyjaśnione, krok po kroku - wchodziło do mojej głowy znacznie szybciej. Nie znosiłam przyznawać mu racji. Czułam, że odejmuje mi to od własnej inteligencji, bo sama na to nie wpadłam.
Przewróciłam się na plecy, zrzucając niefortunnie okulary na materac. Po omacku poszukałam ich, widząc same rozmazane plamy. Dziwiłam się, że nie jestem jeszcze zupełnie ślepa. Wsunęłam je na nos akurat w momencie, kiedy moja mama krzyknęła z dołu, że koniecznie muszę natychmiast przyjść. Jednym, zwinnym ruchem wstałam, pobieżnie obciągając podwijający się materiał bluzki. Miałam na sobie typowy komplet do chodzenia po domu, czyli przymały t-shirt, puszyste skarpetki i niebieskie shorty w białe kropki. Włosy zwinęłam w niedbały, rozsypujący się kok, zmagający się o zwycięstwo z upływem czasu oraz ciągłym zmienianiem pozycji.
Niechętnie zbiegłam po schodach na korytarz, spoglądając w stronę salonu, gdzie spodziewałam się znaleźć swoją rodzicielkę.
- Spójrz w drugą, sorella- zagadnął głos znajomy mi od formy płodowej. Wzięłam głęboki oddech, powtarzając sobie w umyśle, że chyba coś mi się poprzestawiało i mam omamy. Zerknęłam na postać brzmiącą dokładnie jak moja siostra i doznałam autentycznego szoku. Moje usta ułożyły się w okrągłe "o", zanim w przypływie emocji wrzasnęłam, rzucając się w jej objęcia. Nie widziałam jej potwornie długo. Oczywiście była trzy razy piękniejsza, niż przed wyjazdem na stałe do Europy. Jej skóra nabrała brązowego kolorytu, a niemal czarne kudły lśniły przepięknie w świetle marnej żarówki.
Od zawsze zachowywała pozycję najładniejszej dziewczyny w rodzinie, pomimo niewielkiej wady wzroku i lekko iksowatych nóg. Dbała o siebie, katując się zdrowymi dietami oraz pakietami ćwiczeń na siłowni. Elementami, które nie ustępowały mijającym latom były tatuaże - serduszko na serdecznym palcu prawej ręki i róża na wnętrzu lewego przedramienia, a także kolczyk w nosie, zrobiony za gówniarza przez koleżankę z obozu wakacyjnego.
- Rozumiem, że się cieszysz- wystękała, uświadamiając mi, że najprawdopodobniej z tego szczęścia zaraz ją uduszę. Odsunęłam się, usiłując opanować rządzące mną instynkty.
- Nie masz pojęcia jak tęskniłam!- oświadczyłam, zakrywając twarz dłońmi. Nie potrafiłam uwierzyć, że to żaden sen. Wyciągnęłam ręce, ulokowując je na jej barkach. Była ode mnie wyższa o jakieś pięć centymetrów. Uśmiechnęła się promiennie, aż jej złote tęczówki zaświeciły euforycznie. Oparła się pod biodra, prowokując oskarżającą postawę.
- A ja to niby nie? Nigdy mnie nie odwiedziliście- przypomniała, składając wargi w dzióbek. Niestety podróż wiązałaby się z kosztami na jakie nie było nas stać. Próbowaliśmy odkładać pieniądze, lecz trójka osób to sporo i zwykle znajdowało się coś na co trzeba było wywalić oszczędności, na przykład naprawa dachu. Agnes też nie przyleciała do nas od co najmniej roku, ze względu na lokum w które wkładali z Marco całe swoje zarobki. Automatycznie nawiedziło mnie pytanie.
- Co tutaj robisz? Nie masz kasy, by tu być.- Zmarszczyłam brwi, szukając w jej sylwetce prawdy. Zawahała się niewyraźnie i westchnęła, odgarniając lśniące kosmyki za siebie.
- Marco i ja... pokłóciliśmy się trochę. Nie miałam siły na niego patrzeć, toteż zebrałam manatki. Muszę poukładać myśli, żeby móc wrócić. Nie wnikaj, proszę, to nasza sprawa- wystękała, otaczając mnie swoją ciepłą aurą. Przytuliłam ją, nie odzywając się więcej na ten temat. Podążyłyśmy do pokoju naprzeciwko, moszcząc się na kanapie i gapiąc na siebie czułymi spojrzeniami. Chwyciła mnie za nadgarstek, przypominając tym samym o łączącej nas na zawsze więzi.- Opowiadaj - co tam w szkole?
- Nie jest źle- odparłam, w głębi duszy zszokowana, że coś takiego przeszło mi przez gardło i nie uważałam tego za kłamstwo. Co się ze mną działo?
Dzwonek do drzwi zaskoczył nas wszystkich podczas pogaduszek po kolacji. Agnes podniosła się ze swego miejsca pierwsza, dumnie stwierdzając, że na taką okazję czekała. Chciała się poczuć, jakby znów tutaj mieszkała. Zostałam grzecznie z tatą, albowiem mama poszła dorobić nam herbatki w dzbanku i ukroić ciasta, przywiezionego popołudniem z cukierni.
Wzięłam ostatniego łyka zimnego już napoju, niefortunnie prawie się nim dławiąc, gdy dosłyszałam krzyk swojej siostry.
- Sammie, jakiś przystojny młodzieniec do ciebie!- Zerwałam się szybko, pąsowiejąc. Mimo tego, że dystans z salonu do frontu domu był minimalny i tak biegłam w obawie, że zdążą powiedzieć sobie coś durnego. Zastany przeze mnie widok był następujący - brunetka przyglądała się Carterowi kokieteryjnie, uśmiechając jak skretyniała nastolatka, a on odpowiadał jej na to tym samym, lecz pozbawionym flirciarskiego zarysu. Co dziwniejsze, trzymał przy piersi szczeniaka rasy golden retriever, liżącego go entuzjastycznie po szyi. Zmrużyłam powieki.- Przedstawisz nas sobie?
- Mhm. Noah, Agnes. Agnes, Noah. Siostra, przyja... znajomy- poprawiłam się w połowie słowa, przygryzając nerwowo wargę. Nie chciałam go zbijać z pantałyku, żeby nie zastanawiał się potem czy to było zepchnięcie do strefy przyjaźni czy nie.- Co cię sprowadza?
- Hm, opowiadałaś mi kiedyś o tym, że miałaś psa i tęsknisz za tym. Byłem w schronisku, potrzebowali pomocy. Znalazłem tam tę małą kruszynkę i doszedłem do wniosku, że obie nie powinnyście być dłużej samotne. Weźmiesz ją? Przyda ci się towarzystwo, kiedy ja nie będę mógł nim być.- Mówiąc to poruszył śmiesznie uszkami zwierzaka, który zareagował na to przesłodkim szczeknięciem.
Oniemiałam. Przez kilka dłużących się sekund zabrakło mi nie tylko mowy, ale też oddechu. Pamiętał moją wzmiankę o poprzednim pupilu? Nawet ja jej nie pamiętałam, to musiało być strasznie dawno.
Z zażenowaniem odkryłam, że ta skromna drobnostka cholernie mnie wzruszyła. Pojawiałam się w jego głowie, gdy nie było mnie przy nim? Do tej pory sądziłam, że wyłącznie mi zdarza się o nim dumać. Nie miałam pojęcia co zrobić.
- Nazwali ją Riley, jednak nie zdążyła wyrobić reakcji na to imię. Znaleziono ją przy szosie prowadzącej do miasta, porzuconą na boku drogi w kartonowym pudle. Potrzebuje miłości. Wiem, że od ciebie ją dostanie.
- Bierzemy ją- jęknęła Agnes, nie wytrzymując napięcia. Pochwyciła futrzaka w objęcia, pieszcząc go po żółtawym pyszczku.- Zaniosę ją do środka i pokażę współwłaścicielom.- Mrugnęła do mnie porozumiewawczo, ulatniając się. Stałam w progu jak skamieniała, pocierając śródręczem o bark. Jaki ruch byłby odpowiedni? Powinnam go przytulić i podziękować? Złożyć buziaka na jego policzku, tego oczekiwał?
Skrzywiłam się nieświadomie, odwracając.
- Hej, nie uciekaj- wtrącił lekko panicznie, robiąc krok naprzód. Uniosłam prawy kącik ust w dyskretnym sygnale rozbawienia. Pociągnęłam za klamkę, obserwując zielone tęczówki chłopaka.
- Nie uciekam, zamykam. Nie chcę im dawać pretekstu do podsłuchiwania- wyjaśniłam łagodnie. Odszukałam skrytkę w której zwykle chowałam paczkę papierosów, aby móc nieco odstresować się w tej nowej, krępującej dla mnie sytuacji. Noah śledził każdy mój gest, wyglądając na nieprzekonanego.- Wyluzuj- mruknęłam, bardziej typowym dla siebie brzmieniem, podszytym szyderą.
Nagle zdałam sobie sprawę z faktu, że jestem wciąż w niezbyt reprezentatywnym stroju i pokryłam się ciemnoczerwonym rumieńcem. Wspaniale, tego mi brakowało do szczęścia. Od dziecka marzyłam, żeby facet moich snów oglądał mnie w najgorszej z możliwych kombinacji ubrań.
Wyjęłam sobie jedną fajkę, lecz zanim przysunęłam ją bliżej na moich dłoniach spoczęły te należące do niego.
- Co?
- Nie pal. Nie chcę, żebyś potem zachorowała na coś paskudnego. Możesz spróbować ograniczyć?- zapytał z cichą nadzieją, odrobinę wstydząc się za swoją prośbę. Sposób w jaki do tego podchodził niesamowicie skutecznie na mnie wpływał. Jego oblicze było pokryte setką mieszających się ze sobą emocji, przedstawiających niekoniecznie logiczne połączenia.
Przełknęłam głośno ślinę, chowając truciznę. Nie było sensu w tym, co robiłam, ale pragnęłam zrobić dla niego coś miłego, odwdzięczyć się jakoś. Może dlatego oddałam mu niemal pełną paczkę i wskazałam wzrokiem śmietnik. Wedle niemego polecenia wywalił uzależniającą substancję, uradowany jak siedmiolatek.
Oparłam się tyłkiem o parkan ganku, podziwiając bezcelowo daszek wiszący nad nami. Ustawił się przy mnie, pilnując dzielącej nas odległości.
- Jak minął dzień?
- Dobrze. Wizyta Agnes odjęła mi z planowanej nauki. To nic, odkuję sobie. Jak twój?
- Schronisko- powtórzył i sięgnął palcami do mojego czoła, rozgarniając z niego niesforne włosy.- Lubię cię taką.
- Jaką?- parsknęłam, chcąc drwiną obronić się przed komplementem. Musiał mnie tak okropnie onieśmielać?
Moje postanowienie nadal się nie zmieniło, chociaż zwlekałam z wyznaniem mu, że podjęłam decyzję dotyczącą naszej dwójki. Sama nie wiem czego się bałam. Przypuszczalnie liczyłam, aż on zagai o tę kwestię.
Zadrżałam, przywołana do porządku przez jego sunące po moim policzku opuszki. Jak to działało, że nikt prócz niego nie mógł mnie dotknąć bez wywołania impulsywnego wzdrygnięcia? Moje ciało nauczyło się akceptować jego wyjątkowo łatwo.
- Taką naturalną, wyrwaną ze środowiska.- Otaksował mnie, mając na uwadze kolorowy t-shirt i kropki na szortach. Oblizałam się nieporadnie, osłaniając brzuch zwiniętymi rękoma.- Nie zgodziłabyś się ze mną, aczkolwiek moim zdaniem taka jesteś najładniejsza.
- Nie rób tego- wyszeptałam, przymykając oczy. Przerastało mnie połączenie fizycznego kontaktu razem z pochlebną opinią. Wiedział o tym, więc natychmiast cofnął zetknięcie naszych skór.
- Przepraszam, obiecałem, że będę cierpliwy, a teraz się wyłamuję.- Podrapał się za uchem, jak zwykle mając minę naprawdę przejętego obecnym stanem rzeczy. Wzięłam głęboki oddech, przygotowując się mentalnie do tego, aby wyrzucić to wreszcie z siebie. Dosyć gierek, oszukiwania, odkładania na później i mieszania w jego uczuciach. Powinnam zachować się dorośle, odpowiedzialnie. Dlatego też, zemdlona natłokiem krwi, wrzącej w moich żyłach, otworzyłam stanowczo usta.
Niefartem było, iż w tym samym momencie z rodzinnego budynku wyjrzała ponownie moja siostra.
- Jak tam, dzieci?- zaczepiła nas, szczerząc się paskudnie. Pierwszy raz w życiu miałam chęć połamać jej zęby.
Telefon Noah wydał z siebie kilka dziwnych dźwięków, prowokując posiadacza do odczytania wiadomości. Skrzywił się po zerknięciu na ekran.
- Muszę lecieć, mama upomina, że miało mnie nie być maksymalnie godzinę. Jest ostatnio drażliwa- wytłumaczył, żegnając się z nami skinieniem głowy. Atmosfera między nami znów miała zrobić się napięta, mimo moich starań. Nie nadawałam się do związków, absolutnie żadnych. Zwiesiłam ramiona, obejmując się nimi i gapiąc na odjeżdżający samochód. Bałam się, że zawsze tak będzie. Co jeśli się spóźnię?
Agnes otoczyła mnie bijącym od siebie gorącem, przylegając do moich pleców.
- To chyba całkiem fajny chłopak. Jak go poznałaś?
- W szkole. Kazali mi się nim zająć, kiedy przeprowadził się z Nevady, żeby ogarnął zasady panujące w Liberty High. Od wtedy za mną łazi i nie chce się odczepić.
- Coś was łączy?- dopytała świetnie znajomym mi tonem w którym przebrzmiewała czułość. Na naszej ogromnej planecie, ani poza nią nie było drugiego człowieka rozumiejącego mnie do tego stopnia co ona. Odwróciłam się do niej twarzą, pozwalając opaść masce chroniącej mnie przed krzywdzącym światem.
- On... lu-ubi mnie i chcia-ałby... ze m-mną...
- Ty jego też?- przerwała mi, uspokajająco gładząc po splątanych kudłach. Zacięłam się, niezdolna do wykrztuszenia tego. Moje lico zaszło dziewczęcym różem, właściwym dla nieśmiałości. Nie musiałam nic mówić.- Ode mnie dostaniesz tylko parę słów: jeśli nic z tym nie zrobisz to będziesz głupia. Nie od parady jesteśmy spokrewnione.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top