Rozdział 3

Jak żołnierz w czasie wojny walczy o honor stawiając na szale swoje życie, modląc się, by śmierć nie opatuliła go swoimi zimnymi rękoma. Wychodzi ze swojej kryjówki prosto na pole bitwy, zupełnie jak świeże mięso rzucone do lwiej klatki. Jest teraz idealnym celem, by mosiężna kula przeszyła jego ciało, kończąc jego żywot wsamym centrum walki.

I dzieję się.

Wystrzelona kula rozrywa jego ubranie, bym móc później zatopić się w jego ciele, pozwalając mu łaskawie na ostatnie oddechy zanim odejdzie z tego świata.

Tak właśnie czuła się Sohyun.

Przeszywający wzrok mężczyzny wywiercał w niej dziurę, która z pewnością była już na tyle głęboka, że możnaby ją było wziąć za wielkiego, ludzkiego donuta.

Nie wiedziała co gorsze — sterczenie w bezruchu, czy próba jakiegokolwiek odzewu z jej strony. Choć pewnie, gdyby otworzyła usta, to nic by z nich nie wyszło, ale jakiś zlepek niezrozumianych słów. Brązowowłosy widząc, że zaistniała sytuacja wywarła aż tak duży wpływ na dziewczynę postanowił, że on przejmie inicjatywę.

— Ty zapewne jesteś Kim Sohyun, moja nowa asystentka?

Wielka gula wciąż zalegała jej w gardle, więc pokiwała jedynie energicznie głową.

No powiedz coś.

Na nic zdały się jej błagania. Wstyd zżerał ją od stóp do głów, że chciała zapaść się po prostu pod ziemię. Jak mogła się aż tak upokorzyć przed samą głową hotelu i to już pierwszego dnia? Tylko ona miała takie szczęście. Tę nieszczęsną ciszę przerwał łoskot otwieranych drzwi, w których stanął Sicheng, za co była mu bardzo wdzięczna, jak jeszcze nikomu innemu.

— O, jesteś już — zawołał z uśmiechem blondyn. — Widzę, że już się poznaliście.

— Tak, przerwałeś właśnie strasznie zażartą konwersację — zażartował Jung.

Jaehyun razem z Sichengiem ruszyli w kierunku biurka, więc Sohyun postanowiła podążyć ich śladem. Dziękowała w duchu, że mogła już ruszyć nogami.

— Skoro już wszyscy jesteśmy, to omówimy twoje warunki pracy, panno Sohyun.

Skierował na nią swój przenikliwy wzrok, a ona poczuła jak na powrót drętwieje jej ciało.

Jaehyun szedł pewnym krokiem, za którym dzielnie podążała Sohyun. Chłopak pokazywał jej jedne z ważniejszych pomieszczeń obiektu, by mogła je już na przyszłość zapamiętać.

— Więc zapamiętaj, na czwartym piętrze znajduje się jedna z ważniejszych sal konferencyjnych, w której odbywa się większość ważnych spotkań.

Sohyun zapisywała wszystkie potrzebne informacje w notatniku. Będzie musiała na prawdę dużo zapamiętać.

— Pokrótce tak to mniej więcej wygląda. Sicheng z pewnością oprowadził cię po całym obiekcie.

Przystanęli czekając na windę, która po chwili rozsunęła swoje drzwi. Sohyun ukradkiem zerkała na profil swojego szefa, wciąż mając w głowie to, jak nieformalnie wypadła przed nim już na pierwszym spotkaniu. Zjechali z powrotem na pierwsze piętro, na którym znajdowały się ich biura.

— Także, możesz oficjalnie zacząć...

— Jaehyun!

Jung nie zdołał dokończyć, bo w ułamku sekundy został zaatakowany przez biegnącego w ich stronę chłopaka.

— Musisz mi pomóc!

Niewysoki chłopak, z falowanymi włosami, krzyknął w akcie desperacji, łapiąc zdezorientowanego Jaehyuna za ramiona, lekko nim potrząsając. Sohyun w myślach przyznała, że chłopak do złudzenia przypomina jej Yoojung z zachowania, która również ma jakiś straszliwy problem.

— Haechan. — Jasnowłosy wyrwał się z uścisku młodszego i sam złapał go za ramiona. — Po pierwsze, weź oddech.

Brązowowłosy zrobił, jak mu kazano, ale w dalszym ciągu zaniepokojenie widniało na jego twarzy.

— Teraz powiedz, co się dzieje.

— Ci od tego wesela w stylu retro zażyczyli sobie dodatkowych pięćdziesięciu miejsc na ślub, bo okazało się, że rodzina mamy pana młodego z Tajlandii jednak przyjedzie, ale ta sala nie pomieści już więcej osób!

Wydusił wszystko na jednym oddechu, desperacko patrząc na Jeahyuna z nadzieją, że coś na to poradzi.

— Weź w takim razie tą dużą salę. Sprzątaczki powinny uwinąć się, by była gotowa na jutro.

— Duża sala... No tak, przecież to oczywiste! — Chłopaka wprawiło to w rozbawienie, że sam nie wpadł na tak jasne rozwiązanie.

— Dzięki, hyung. Dobrze, że ty myślisz za naszą dwójkę.

— Czasem myślę za was wszystkich — mruknął Jaehyun.

Haechan pokręcił z dezaprobaty głową, wciąż śmiejąc się ze swojej głupoty. Dopiero teraz zauważył, że Jaehyun nie jest sam.

— O, cześć — rzucił rozbawiony.

— Em, cześć — odpowiedziała nieśmiało Sohyun. Nie wiedziała, czy ma się formalnie przestawiać, więc postawiła na podobną odpowiedź w jego stronę.

— To jest Park Haechan, czyli ekspert od robienia zamieszania.

Sohyun uśmiechnęła się delikatnie widząc, jak Haechan rzuca mu ostrzegawcze spojrzenia.

— Tak, a oprócz tego upowszechniam kulturę w publicznych placówkach kulturalno—oświatowych oraz w środowisku lokalnym — powiedział dumnie. — W skrócie animator. Ja jestem odpowiedzialny za różnego rodzaju imprezy, bankiety coś w ten deseń.

— Kim Sohyun, nowa asystentka. — Uścisnęła rękę Haechana, odwzajemniając szeroki uśmiech. Musiała przyznać, że co nowo poznany współpracownik był czarujący.

— No, to w takim razie trzeba będzie zorganizować kolejną imprezę.

Jaehyun odchrząknął, przypominając o swojej obecności. Sohyun mruknęła nerwowo, schodząc tym samym na ziemię.

Niech jakaś wyższa siła sprawi, że nie zwariuję tu tak szybko.

Nie sądziła, że już na samym początku spadnie na nią ogrom pracy. Jak na pierwszy dzień była tak zarobiona, że ledwo miała czas na zrobienie sobie kawy. I tak jej nie dokończyła, bo za nim mogła chwilę odetchnąć, zrobiła się już zimna, a Sohyun nie przepada za zimną kawą. Jeśli powodem, dla którego to miejsce zostawało cały czas wolne był nawał pracy, to wcale się nie dziwiła. To dopiero pierwszy dzień, a już opada z sił.

Zegar wskazywał godzinę dziewiątą, a na zewnątrz zaczynało się ściemniać. Sohyun przeciągnęła się na fotelu i soczyście ziewnęła, od razu przypominając sobie, że Jaehyun może to wszystko widzieć. Na szczęście gabinet był pusty, ale światło wciąż się święciło.

Wyłączyła komputer i spakowała do teczek wszystkie zalegające biurko papiery i ze spokojem ruszyła w kierunku drzwi, upewniając się, że wszystko wygląda jak należy. Idąc przez recepcję, skierowała się do szklanych drzwi, uprzednio żegnając się z ochroniarzem. Będąc na zewnątrz, wzięła głęboko powietrze w płuca. O tak, rześkie powietrze, to było to, czego aktualnie potrzebowała.

— Sohyun!

Odwróciła się za siebie i ujrzała przed sobą uśmiechniętą twarz Marka. Teraz, zamiast czerwonego uniformu, miał na sobie zwykły biały t-shirt w zestawieniu z jasnymi jeansami. Prezentował się wciąż nienagannie, nawet w takim zwykłym looku.

— Zauważyłem, że wychodzisz, a ja akurat skończyłem swoją zmianę i pomyślałem, że zaproszę cię na spacer.

— To miłe z twojej strony, ale czy nie jest za późno? Nie jesteś zmęczony?

— Czym? — Zaśmiał się, ukazując swoje białe zęby. — Praca recepcjonisty, owszem jest odpowiedzialna, ale nie na tyle męcząca, żebym nie miał sił na spacer.

W takim wypadku nie miała innego wyboru, jak przystać na tę propozycję. Już nawet zapomniała, jaka to była wcześniej zmęczona.

— To nie taki zły pomysł, mógłbyś mi pokazać miasto, bo ja kompletnie nie mogę się tu odnaleźć.

Mark jakby rozpromienił się na jej słowa i wyciągnął w jej kierunku dłoń, którą dziewczyna z chęcią złapała.

— A więc zapraszam na noc pełną wrażeń.

Teraz Seul tak na prawdę nie szedł spać — on budził się do życia. Było jakoś wpół do jedenastej, a ulice mieniły się różnorakimi kolorami, zalane dużą ilością Koreańczyków. Muzyka wychodząca z każdej knajpy, jak i cudowne zapachy różnego rodzaju potraw zachęcały, by tylko wejść do którejś z nich.

Mark i Sohyun spacerowali już od ponad pół godziny. Czarnowłosy w jednej ręce trzymał hamburgera, a dziewczyna postanowiła kupić dużą watę cukrową. Mark co chwilę wymachiwał palcem, wskazując na wszystkie ważne miejsca, na przemian wybuchając razem z czarnowłosą gromkim śmiechem.

— A tutaj możesz zamówić jedzenie prosto z Europy.

Sohyun nie widziała, gdzie ma podziać oczy, które powoli zaczęły ją boleć od nadmiernego blasku bijącego z szyldów. Była pod wrażeniem, że Mark z takim wigorem opowiadał jej o ulicach Seulu. Wydawał się, jakby w ogóle nie odczuwał zmęczenia od ciągłego stania na recepcji przez cały dzień.

— Tu jadłem świetnego homara, mówię ci. Choć i tak nie jest tak świetny jak homar Taeila hyunga.

Chłonęła spojrzeniem każdy szczegół, by móc jak najwięcej zapamiętać. Nie sądziła, że Seul wywrze na niej takie wrażenie — w dobrym sensie. Zupełnie różnił się od spokojnych ulic Londynu, w którym się wychowywała. To są zupełnie dwa różne światy.

— Dobrze, że jestem tu z tobą, bo inaczej na pewno bym się zgubiła — zachichotała, wkładając do buzi spory kawał niebieskiej słodkości.

Mark w odpowiedzi uśmiechnął się tylko tajemniczo. Miał już zamiar coś dodać, ale dźwięk dzwoniącego telefonu, skutecznie mu to uniemożliwił. Myślał, że zaraz coś rozwali, jak zobaczył czyja twarz znajdowała się na ekranie telefonu.

— Wybacz mi na sekundę. — Posłał wymuszony uśmiech i odszedł na parę kroków, zostawiając czarnowłosą przed witryną sklepową, w której upatrzyła sobie śliczną torebkę. — Haechan, po co dzwonisz?

Nie odwiesiłeś uniformu na swoje miejsce i teraz muszę się włamywać do twojej szafki.

Lee zaczął się w środku gotować, gdy usłyszał z jak infantylnym powodem musiał Haechan przerwać jego spotkanie. Przymknął oczy i wypuścił głęboko powietrze.

— Świetnie, a jaki jest prawdziwy powód?

To jest prawdziwy powód! — oburzył się Haechan.

— Jasne. Zapasowe kluczyki ma Sicheng, wystarczyło go poprosić. Zadzwoniłeś specjalnie!

Obrócił się by upewnić się, że dziewczyna stoi w tym samym miejscu, co wcześniej. Skończyła jeść swoją watę i teraz podziwiała zabawny występ ulicznego mima.

Może specjalnie, może nie? W każdym razie, nie powinieneś już odpoczywać?

— Ty się już o mnie tak nie martw i wracaj do tego, co tam robiłeś.

Ale Mark...

Lee zakończył szybko połączenie, jeszcze raz próbując się uspokoić. Przywdział na twarz wesołą minę, jak gdyby nigdy nic i skierował się w stronę rozbwionej So.

— Wybacz, że musiałaś czekać. To co, idziemy dalej?

— Bardzo chętnie, ale jest już na prawdę późno, a jutro do pracy. Chyba rozumiesz? — rzuciła rozbawiona.

Markowi nieco zrzędła mina po usłyszeniu jej słów. Już w głowie opracowywał plan zemsty na Haechanie.

Sohyun nie chciała jeszcze wracać do domu, ale jej stanowisko wymagało od niej pobudki o szóstej rano, a nie uśmiechało jej się zostać żywym zombie przez następny dzień.

— To pozwól, że cię chociaż odprowadzę.

Sohyun uśmiechnęła się szeroko i tym razem to ona poszła przodem, kierując ich dwójkę w zupełnie przeciwnym kierunku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top