Rozdział 4 - Dwie strony medalu
Patrząc na lodowisko w Novowladimirsku, w pierwszej kolejności nasuwały się cztery przymiotniki: duże, swojskie, zaniedbane i urocze. Górujący nad koronami drzew budynek z czerwonej cegły kojarzył się Feltsmanowi ze starym targowiskiem. Wskazywały na to chociażby ogromne, poprzecinane metalowymi prętami okna w kształcie półkoli. Gdyby nie napis „Śnieżna Nibylandia" i obrazek ubranego w hokejowy ekwipunek miśka, ciężko byłoby zgadnąć, że w tym przybytku można jeździć na łyżwach.
Yakov wyczołgał się z samochodu.
Wygląda to lepiej, niż sądziłem. – uznał – No cóż, zobaczymy, co zastanę w środku.
Po przekroczeniu szklanych drzwi (będących jedynym nowoczesnym elementem architektury) zastał widok tęgiej recepcjonistki, która z nogami na biurku wpychała sobie do ust kanapkę. Gdy przyuważyła Yakova błyskawicznie postawiła różowe szpilki na podłodze. Jedną ręką przygładzając poplamioną bluzkę, a drugą odgarniając długie blond włosy, posłała nowoprzybyłemu zalotny uśmiech.
- My się chyba jeszcze nie znamy? – zamruczała zmysłowym tonem – Przyszedłeś zapisać synka na trening, przystojniaku?
- Jestem umówiony z właścicielem tego lodowiska. – lekceważąco odparł Feltsman.
- Ze Starym Piotrusiem? – kobieta sięgnęła po kalendarzyk.
Yakov uniósł brwi.
- Byłem pewien, że ten facet nazywa się Roman Petrov?
- To prawda. – recepcjonistka zachichotała – Jednak wszyscy wołają na niego Stary Piotruś. Nic dziwnego, w końcu w przyszłym miesiącu stuknie mu siedemdziesiątka. Chociaż, z drugiej strony... Niki wymyślił mu to przezwisko już dobre czterdzieści lat temu.
- Niki?
Kciuk blondynki wskazał wiszący na ścianie czarno-biały obraz. Fotografia przedstawiała około trzydziestoletniego faceta ze związanymi w króciutki kucyk jasnymi włosami. Tajemniczy jegomość wydurniał się, pokazując język i ujeżdżając swój kijek od hokeja. Scena wydała się Feltsmanowi dziwnie znajoma. Yakov był pewien, że gdzieś już widział tego mężczyznę, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie. Miał wrażenie, że miało to miejsce całkiem niedawno... a zarazem wiele lat temu? Nie, to bez sensu...
- Stary Piotruś będzie tutaj dopiero za dwie godziny. – odezwała się recepcjonistka – Może pan poczekać na niego ze mną... albo pójść na drugie piętro, do baru mlecznego. Strogonova nie polecam, ale pierogi są całkiem niezłe.
Nogi pięćdziesięciolatka od razu podreptały w kierunku schodów. Zalotna lalunia albo pierogi? Zdecydowanie pierogi! A właściwie to herbata. Od czasu bankietowego zakładu Yakov miał uraz do pierogów. Zanotował też w pamięci, by przez najbliższy miesiąc trzymać się z dala od alkoholu! Ugh... po wczorajszym Błyskawicznym Wytrzeźwieniu całkowicie odechciało mu się wódki.
Herbata. – zdecydował – Ciepła herbata i odrobina ciszy. Tego mi właśnie trzeba!
Niestety, w mieszczącym się nad trybunami barze mlecznym nie znalazł ani jednego ani drugiego. Jedynymi napojami w menu były oranżada i ten paskudny wynalazek Amerykanów, Coca Cola! No naprawdę... Feltsman nie mógł pojąć, jak dzieciaki z jego klubu mogły pić to czarne świństwo! Dobra komunistyczna oranżada to jedno... ale że Cola?! Już lepiej wlać sobie do gardła butelkę chemikaliów – na jedno by wyszło!
Jak się okazało, nie tylko bachory z Klubu Mistrzów upodobały sobie napój zza oceanu. Również tutejsza młodzież prosiła się o popsute zęby. Podczas gdy znudzona sprzedawczyni rozwiązywała krzyżówkę, kilku małych hokeistów prowadziło zażartą dyskusję.
- Kupmy Colę w butelkach! – oświadczył smarkacz stojący najbliżej lady – Będzie można pograć w kapsle.
- Kapsle to gra dla maluchów, deklu! – prychnął jego kolega – Weźmy w puszkach! Puszki są świetne do ćwiczenia strzałów.
- No, super się do nich strzela. – zgodził się inny dzieciak – Albo, możemy użyć ich zamiast krążków.
- Dobry pomysł!
- Ja wezmę sobie Colę Lajt. – rzucił wpierdzielający chipsy grubasek – Mama mówiła, że taka cola ma bardzo mało kaloriów!
- A co to są kaloriony?
- Takie coś, po czym rośnie ci brzuszek.
- Ej, ale weźmy chociaż jedną Colę w butelce. – wykłócał się pierwszy małolat – Trener powiedział, że jak się gra kapslem, to łatwiej potem kontrolować krążek.
- Z tym że nikt nie potrafi trafić w kapsel! – burknął gówniarz numer dwa.
- Sami-wiecie-kto potrafi. – wtrącił tłuścioch.
- Voldemort?
- Nie, deklu. Roszpunka.
- Aaaaa! No to mów, kurde, że Roszpunka, a nie gadasz jakimś, kurde, szyfrem!
- I Roszpunka niby umie trafić w kapsel?
- Ano, umie. Ale nie kijkiem, tylko łyżwą.
- Ugh... tylko mu się nie wygadajcie, że idziemy dzisiaj na boisko! Jeszcze będzie chciał z nami pójść, albo coś...
- No, a jak zapyta przy trenerze, to nie będziemy mogli powiedzieć „nie".
- Właśnie! A w ogóle to kupuj szybko tą colę, bo jak trener zobaczy...
- EJ, WY TAM!
Banda dzieciaków wydała zbiorowy pisk. Ton głosu był tak podobny do jego własnego, że Yakov przez moment spodziewał się ujrzeć swojego sobowtóra. Ale nie - po skierowaniu wzroku na taflę, Fetlsman zobaczył wysokiego mężczyznę z brodą i krótkimi srebrnymi włosami. Facet miał około trzydzieści lat i... ZARAZ! A czy to nie był przypadkiem ojciec tego smarkacza z wczoraj?!
To on. – Yakov stwierdził po chwili – Ma ten sam czerwony szalik. Jak on się nazywał? Aha, Sasza.
- Pijecie Colę przed treningiem?! – mężczyzna zagrzmiał z rękami na biodrach – I co, może myślicie, że co pięć minut będę przerywał grę, by puścić kogoś do toalety?! Jazda na lód!
Pod wpływem groźnego spojrzenia zwężonych niebieskich oczu grupka chłopców zatrzęsła się ze strachu.
- Ale my tylko sprawdzaliśmy ceny, trenerze!
- Już idziemy!
Feltsman zagwizdał cicho. Skuteczność, z jaką Sasza przywołał wychowanków do nogi, wzbudziła w nim zarówno podziw jak i zazdrość.
Zmusił ich do wykonania polecenia w niecałe trzy sekundy, czyli o całą sekundę szybciej ode mnie. Nie sądziłem, że to możliwe.
No naprawdę... szczeniaki były wytresowane po mistrzowsku! Mały grubasek tak szybko popędził na dół, że zapomniał chipsów! W tej chwili siedział na ławce i razem z pozostałymi kilkunastoma sztukami zakładał łyżwy.
Kiedy kurduple zaczęły po kolei wskakiwać na lód, Sasza oparł przedramię o bandę i zaczął bezgłośnie poruszał ustami. Chyba coś liczył. I najwidoczniej coś mu się w tych obliczeniach nie zgadzało, bo po chwili skrzywił się i zaczął obracać głową na wszystkie strony. Yakov zrobił to samo. Doskonale wiedział, kogo wypatrywać. Skoro to był trening dla dzieciaków w wieku około ośmiu, dziesięciu lat, to gdzieś tutaj powinien się kręcić ten mały, zboczony...
- Coś taki ponury, kochanie?
Oho, tu jest! Bingo!
Poszukiwania charakterystycznej srebrnej kitki nie trwały długo. Mały Viktor siedział na ławce i z dostojnie uniesioną nóżką pozwalał matce zawiązać sobie sznurówkę. Feltsman prychnął cicho.
Połowa moich wychowanków w jego wieku wstydzi się w ogóle POKAZAĆ w towarzystwie rodziców, a co dopiero pozwolić mamusi albo tatusiowi wiązać sobie sznurówki. – pomyślał – Gdybym JA miał osiem lat i przydarzyłoby mi się coś takiego, chodziłbym w kartonie na głowie przez co najmniej MIESIĄC!
Jednak jasnowłosy diabełek najwyraźniej nie widział problemu. Albo nie słyszał złośliwego chichotania kolegów, albo postanowił je ignorować. Wyglądał jak prawdziwy mały książulek, lejący na cały świat. Ech, kilkaset lat temu pewnie zostałby wzięty za księcia - albo inne szlachetnie urodzone dziecko. Brakowało tylko korony i stosownego wdzianka. Jego matka, Anastazja też mogłaby uchodzić za królewnę. Natomiast Sasza nadawałby się co najwyżej na stajennego...
Yakov podszedł do barierki i oparł przedramiona na metalowej obręczy. Widział chochlika i jego rodziców już wczoraj, ale dopiero dzisiaj, przy jasnym świetle dnia, miał okazję, by lepiej im się przyjrzeć.
Poza srebrnymi włosami i łyżwami na nogach, w Viktorze ciężko było dopatrzeć się podobieństwa do ojca. Od pięknych rączek po słodką buzię, elegancki podbródek i śliczny, zadarty do góry nosek, chłopczyk był idealną kopią swojej matki.
Matki, która najwyraźniej uchodziła za miejscową piękność, bo przyciągała spojrzenia wszystkich zgromadzonych na lodowisku mężczyzn. Nawet Feltsman musiał przyznać, że była ładna – a naoglądał się w życiu wielu urodziwych lasek! Może gdyby nie pozostawał kompletnie znieczulony na wdzięki płci pięknej, a jego popęd seksualny nie ograniczał się do jednej osobniczki w postaci byłej żony, mógłby – tak jak tatusiowie małych hokeistów – ślinić się na widok bujnych blond włosów, idealnej sylwetki i długich rzęs Anastazji.
Na całe szczęście był znieczulony... bo wszystko wskazywało na to, że ciche podkochiwanie się w matce Viktora można było przypłacić życiem. Kierowane w stronę trybun spojrzenie Saszy wyrażało ni mniej ni więcej chęć wymordowania wszystkich zalotników żony. Większość lowelasów mądrze ewakuowała się z budynku.
- Co to za smutka minka? – Anastazja ponownie zwróciła się do syna – No już, powiedz mamusi! Co cie dręczy, skarbie?
- Ania uderzyła mnie dzisiaj w policzek! – pożalił się Viktor.
- Och, naprawdę? A dlaczego?
Chłopiec wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Ja przecież tylko powiedziałem jej komplement! Kiedy mnie pocałowała, powiedziałem jej, że całuje o wiele lepiej niż Ira, Katya i Sveta. Zamiast się ucieszyć, że ją pochwaliłem, walnęła mnie w buzię. Jak ona mogła? Przecież ja tylko chciałem być miły!
Stojący na widowni mężczyzna i klęcząca przed potomkiem kobieta jednocześnie parsknęli. Z tą różnicą, że Yakov zaśmiał się z rezygnacją, a Anastazja z czułością.
- Dziewczynki łatwo bywają zazdrosne, Moje Złoto. – powiedziała, podnosząc drugą łyżwę.
Zakończone wypielęgnowanymi paznokciami dłonie z niesamowitą gracją wiązały sznurówki.
- Całując się, każda dziewczynka chce się czuć wyjątkowa. – mówiła dalej matka chłopca – Nie powinieneś przyznawać się, że całowałeś kogoś innego. A przynajmniej nie tuż po pocałunku. Ania zapewne pomyślała, że całowanie jest dla ciebie zabawą.
- To nie zabawa, tylko trening! – Viktor oświadczył z powagą – Babcia powiedziała, że jak nie będę ćwiczył, to gdy spotkam miłość życia, wyjdę na niedojdę.
- Kiedy się kogoś kocha, nie zwraca się uwagi na to, czy ta osoba jest niedojdą. – oczy Anastazji stały się rozmarzone – Twój tata nawet nie potrafił całować się z języczkiem, kiedy zaczęliśmy się spotykać. I był nieźle wkurzony, gdy powiedziałam mu, że „trenowałam" z wieloma chłopcami przed nim. Ludzie zwykle tak reagują.
- Jak wszyscy mają się na mnie złościć, to już nie będę z nikim się całował! – chłopiec mruknął, gniewnie zadzierając nosek.
- O? – kobieta przekrzywiła głowę – To nie pograsz z mamusią w Całuski?
W oczach dziecka pojawił się przebłysk ekscytacji.
- A jak wszystko zgadnę, to dostanę Całuśnego Bączka?
- Oczywiście! – Anastazja puściła synowi oko.
- No dobra, to grajmy!
- Okeeeej... a zatem, jak całują Francuzi na powitanie?
Zgodnie ze zwyczajem żabojadów w beretach, Viktor trzy razy pocałował rodzicielkę - raz w jeden, raz w drugi policzek.
- Bardzo dobrze! A jak całują Eskimoski?
Chłopiec kilka razy potarł noskiem nos mamy.
- Ślicznie! A jak całuje foczka?
Naśladując morskiego ssaka, z głośnym odgłosem cmokania srebrnowłose stworzonko kilka razy przycisnęło usta do ust Anastazji.
- Brawo! Całuśnyyyy Bąąąączeeeek!
Kobieta mocno dmuchnęła w szyję syna, wywołując głośny, podobny do pierdzenia dźwięk. Zachwycony Viktor zachichotał. Jego radosna buzia kontrastowała z surowym obliczem obserwującego całe zajście Saszy.
- Tazja!
Słysząc wściekły mruk męża, blond piękność oderwała się od syna. Mężczyzna załamał ręce.
- Na litość boską! – syknął.
Yakov mógł bez problemu wyobrazić sobie, co teraz myślał ten facet. Na pewno coś w stylu:
Do diabła, ja tu mam zaraz prowadzić trening, a ty mi odpierdalasz jakieś cyrki z całowaniem, w dodatku na oczach kolegów naszego syna!
Sasza stał tyłem do lodowiska, ale z całą pewnością był świadom pogardliwych spojrzeń kierowanych w stronę srebrnowłosego chłopczyka. Doświadczeni trenerzy zawsze wiedzieli podobne rzeczy. Nawet bez patrzenia. A ukryte w oczach tego mężczyzny zmęczenie wskazywało na to, że w istocie był doświadczonym trenerem. Feltsman nie miał ku temu wątpliwości – regularnie widywał podobne spojrzenie w lustrze.
Para winowajców pomaszerowała w stronę bandy. Ojciec poczęstował potomka chłodnym uniesiem brwi.
- Viktor, ile masz lat?
- Czemu pytasz? – mały przekrzywił głowę – Ponoć mnie spłodziłeś.
- Nie pyskuj, tylko odpowiedz! – warknął Sasza.
- Osiem i pół.
- I co? Nie umiesz sam wiązać sobie łyżew?
- Umiem, ale mama robi to lepiej.
Usta mężczyzny zacisneły się w cienką linię. Viktor zastanowił się chwilę, a potem z betroskim uśmiechem poklepał ojca po plecach.
- Tobie też może wiązać. – oznajmił radośnie – Jest twoją żoną. Jak ładnie poprosisz, na pewno się zgodzi.
Zdaniem Yakova ten facet powinien dostać jakieś specjalne wyróżnienie – za samo nie wyrzucenie upierdliwej latorośli przez okno. Na jego miejscu Feltsman już byłby na granicy załamania nerwowego.
- Nie bądź takim histerykiem, Sasza. – Anastazja oświadczyła zalotnie – Zamiast marudzić, powinieneś z nami pograć.
- Nie ma mowy!
- Ech, i co mam zrobić, Vitya? Poza sypialnią twój ojciec jest taaaaki nieśmiały...
- KURWA MAĆ, nie jestem nieśmiały! – policzki Saszy były czrwone jak płachta torreadora - Mówiłem ci, byś publicznie nie rzucała takich tekstów! Idź na trybuny i nie przeszkadzaj w treningu. A ty, Viktor, wskakuj na lód!
- Dobrze, tato.
- Nie „tato" tylko „trenerze"! Ile razy mam ci powtarzać?! Na tym lodowisku nie jest twoim ojcem, lecz trenerem. Czy to jasne?!
- Tak, trenerze. – chłopiec przewrócił oczami.
- I załóż kask.
- Ale ja nie lubię kasku.
- Guzik mnie to obchodzi! Zakładaj kask!
- Nie chcę kasku.
- Bo wezmę nożyczki...
- Dobra, już idę po kask!
- Och, Szasza, te kaski mają taki brzydki kolor! Naprawdę nie ma szans, byś zamówił coś ładniejszego?
Podczas gdy rodzinka kłóciła się w najlepsze, Yakov zastanowił się, jakby to było, gdyby on i Lilia zdecydowali się na taką przyszłość. Dosłownie na minutę – jedną, krótką minutę – pozwolił wyobraźni zawędrować w rejony, od których zwykle odgradzał się żelaznym murem.
Rodzina - jakby to było ją mieć? Taką prawdziwą, złożoną z rodziców i dzieci, rodzinę.
Ja i Lilia kłócilibyśmy się. – zdecydował Yakov – O pierdoły. Tak jak ten facet ze swoją żonką.
Ale nie byłyby to złe kłótnie, tylko takie... no... słodkie, nic nie znaczące kłótnie. Nie znaczące wiele, a zarazem znaczące wszystko. To byłyby takie... kłótnie-cegiełki tworzące szczęśliwy dom. Za pierwszym razem mogłoby pójść o to, że Yakov źle się ubrał, innym razem o to, że Lilia zostawiła samochód z włączonymi światłami i wyładowała akumulator.
Kiedyś się o to kłóciliśmy. – przypomniał sobie Feltsman – Dlaczego przestaliśmy?
Może dlatego że kiedy dopadły ich te wszystkie nieszczęścia, nie mieli trzeciego członka rodziny, który potraktowałby ich związek zdrowymi porcjami chaosu i równowagi? Nie mieli małej istotki, która w trudnych chwilach zadziałałaby jak klej i scaliła ich z powrotem w jedno. Zresztą... ostatnia „fajna" kłótnia w ich małżeństwie właśnie tego dotyczyła – płci owej istotki. Łyżew i baletek.
Yakov potrząsnął głową.
Już miał podejść do sprzedawczyni i zagadać, czy mieli jakąś alternatywę poza kiepskim strogonovem albo dobrymi (lecz przereklamowanymi) pierogami, ale wtedy dostrzegł parę opartych o barierkę młodzieńców. Mieli może z szesnaście, siedemnaście lat. Szeptając coś do siebie, obserwowali siedzącą na widowni czarnowłosą dziewczynę. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jeden z nich beztrosko sączył sobie wódę z piersiówki!
W Feltsmanie obudził się instynkt wychowawczy.
- TY MAŁY GNOJKU! – bez ostrzeżenia wydarł się na gówniarza – Co ty sobie, do diabła, myślisz?! Sądziłeś, że jak będziesz pił w takim miejscu, to nikt cię nie przyłapie?! Dowiem się, kim jest twój ojciec i dostaniesz po dupie!
Właściciel czapki z daszkiem przerwał rozmowę z ogolonym na jeża kolegą i uśmiechnął się do Yakova.
- Raju, jakbym słyszał trenera Saszę! – porozumiewawczo mrugnął do pięćdziesięciolatka – Pan wyluzuje. To zwykła herbata.
- Herbata, tak? – Feltsman nie dał się przekonać – I dlatego pijesz ją z piersiówki?
- Dymitr zawsze pije tak herbatę. – szczerząc zęby oznajmił kumpel winowajcy – Udaje, że to wóda, by szpanować przed laskami.
- Proszę, niech pan spróbuje. – Dymitr podał Yakovowi piersiówkę.
Nie spuszczając podejrzliwego wzroku z rozbawionych chłoptasiów, stary trener najpierw powąchał otwór, a potem ostrożnie wziął łyk. Czując na języku letnią ciecz, wzdrygnął się.
- Przesłodzona. – burknął, zwracając napitek właścicielowi – Mimo to mam cię na oku, gówniarzu! Przejdę się potem do monopolowego i zapytam, czy cię tam nie widzieli!
Młodzieńcy wymienili spojrzenia, po czym parsknęli śmiechem.
- Słyszałeś, Boria? Dokładnie powtórzył gadkę trenera Saszy. Słowo w słowo!
- Jesteście ze sobą spokrewnieni? – Boria spytał Yakova.
- Nie, nie jesteśmy.
- Ech, a już myślałem...
- Ma pan na twarzy ten sam wyraz wredoty, co nasz trener!
- To nie wredota, tylko troska! – Feltsman rzucił bez zastanowienia.
Spodziewał się lekceważącego przewrócenia oczami, ale ku swojemu zdziwieniu zobaczył łagodne uśmiechy.
- Ta, wiemy. – Dymitr westchnął, kątem oka zerkając na rozgrzewające się dzieciaki – Trener Sasza bardzo się o wszystkich troszczy.
- Ciągle na niego narzekamy, ale dobrze wiemy, że krzyczy na nas dla naszego dobra. – dorzucił Boria – Jest wspaniałym trenerem. Powierzyłbym mu swoje życie.
Oczy Yakova rozszerzyły się.
„Powierzyłbym mu swoje życie"! – pomyślał, odwracając wzrok – Co to w ogóle za tekst? Jak z jakiegoś filmu science-fiction! Albo z tej książki o czterookim kretynie, który walczył z Lordem Voldicośtam! Z drugiej strony...
- To było cholernie miłe. – mruknął na głos – Powiedzieć coś takiego o swoim trenerze...
- Mówiłem zupełnie szczerze. – Boria oświadczył bez cienia fałszu – Naprawdę tak myślę.
- Ja również. – z poważną miną Dymitr pokiwał głową – Trener Sasza to świetny instruktor i wspaniały człowiek. Każdy z jego uczniów powiedziałby o nim to samo. Nawet dzieciaki go lubią. W każde urodziny przynoszą mu kartki z życzeniami. Wszystkie dzieciaki co do jednego!
No proszę. – Yakov westchnął w myślach – Ja dostaję kartki urodzinowe tylko od solistek. Zboczone, jadące perfumami kartki. Przeklęte smarkule podłapały ten zwyczaj od Tatiany...
- Rodzice maluchów też mają wysokie mniemanie o panu Saszy. – obcięty na jeża chłopak kontynuował, kciukiem pocierając podbródek – Nawet nie mają pretensji o to, że wydziera się na ich pociechy. Wiedzą, że zna się na swojej robocie.
Ech, to wszystko zaczynało brzmieć jak jakieś Trenerskie El Dorado! I naprawdę nie krył się w tym żaden haczyk?
- Pewnie dlatego że to małe miasteczko. – Feltsman wymamrotał bardziej do siebie niż do młodzieńców – Jedno lodowisko na całą okolicę... w dodatku wszyscy wszystkich znają... w takim miejscu ludzie nie mają wysokich oczekiwań.
- Żeby się pan nie zdziwił. – na twarzy Dymitra pojawił się tajemniczy uśmieszek – To NIE jest jedyne lodowisko w okolicy. Niedaleko stąd jest Zimowy Dwór. Pan Pankin prowadzi tam szkółkę dla łyżwiarzy figurowych. To spora konkurencja dla Śnieżnej Nibylandii. A poza tym...
- Proszę sobie wyobrazić, że trenerowi Saszy zaproponowali prowadzenie Młodzieżowej Drużyny Na-ro-do-wej! – z dumą w głosie zaśpiewał Boria.
- Coooo?!
W Fetlsmana równie dobrze mógłby pierdzielnąć piorun. Wiekowy trener spojrzał w stronę Saszy. Brodaty mężczyzna rozstawiał na lodzie słupki.
- Nie wygląda na więcej niż trzydzieści lat. – wysapał Yakov.
- Ma dokładnie dwadzieścia osiem. – radośnie poinformował go właściciel czapki z daszkiem.
- I takiemu gówniarzowi zaproponowali trenowanie Drużyny Narodowej?!
Cóż, nie stricte narodowej, bo młodzieżówki, no ale MIMO WSZYSTKO! Opiekun Klubu Mistrzów siedział w zawodowym sporcie prawie całe swoje życie i wiedział, że podobne sytuacje zwyczajnie się NIE ZDARZAŁY!
Jego wzrok przeskakiwał od jednego chłopaka do drugiego, próbując dopatrzyć się jakiegoś znaku... kłamstwa... sygnału pod tytułem „robimy cię w konia". Jednak Yakov niczego takiego nie odnalazł. Co więcej przypomniał sobie o plotce, którą usłyszał jakiś czas temu od znajomych z Komitetu Olimpijskiego – że Federacja Hokeja w Rosji rzeczywiście zdecydowała się na dość odważny krok i chciała powierzyć młodzieżówkę jakiemuś młokosowi. Czyżby w tamtych pogłoskach było jednak ziarno prawdy?
- Trener Sasza może i jest młody, ale zna się na hokeju lepiej niż ktokolwiek. – łagodnym tonem wyjaśniał Dymitr – Jeździ na łyżwach od małego. Ma też dobrą rękę do dzieci. Dorastał na lodowisku, a kiedy skończył czternaście lat, został zastępcą trenera.
Zaczął jeszcze wcześniej niż ja. – przełykając ślinę uświadomił sobie Yakov. – Mnie Novak zagonił do niańczenia dzieciaków dopiero po osiemnastych urodzinach.
- Jego młodzicy bardzo często są wyłapywani przez moskiewskie i petersburskie kluby. Przynajmniej raz na sezon ktoś dostaję propozycję wyjazdu na stypendium. Pewnie ciężko uwierzyć, że w takim miejscu, jak to, można stworzyć przyszłe hokejowe gwiazdy... ale taka jest prawda. To wszystko zasługa naszego trenera!
- No i oczywiście jest też rodzinny rodowód. – z uśmiechem dokończył Boria – Ciężko, by trener Sasza pozostał niezauważony, biorąc pod uwagę, kogo miał za ojca.
- A kto był jego ojcem?
- Viktor Fiodorovicz Nikiforov!
Olśnienie uderzyło w Yakova ze zdwojoną siłą. NIE! Z potrójną siłą.
- Viktor Nikiforov? – Feltsman powtórzył pełnym niedowierzania głosem – Ten Viktor Nikiforov? Legenda rosyjskiego hokeja?!
- Ohoho, a więc słyszał pan o nim?
No tak... teraz to już wszystko, kurwa, jasne!
Pokazujący język facet ujeżdzający kijek do hokeja.
Legendarny dziadziuś małego Viktora.
I, co najważniejsze...
- Czy o nim słyszałem? – Yakov wysyczał, przyciskając sobie dłoń do czoła – Ja go, kurwa, osobiście poznałem!
- O KURDE, SERIO?! – para gówniarzy spytała jednocześnie.
- Nie było to jakieś długie spotkanie. Zamieniliśmy ze sobą trzy, może cztery zdania. Powiedział, że dostał krążkiem i bolą go jaja. Zapytał mnie, czy wiem, gdzie można zdobyć prezerwatywy.
Ach, jak uroczo role się odwróciły! Teraz to ci smarkacze mieli miny, jakby zastanawiali się, czy Feltsman nie próbuje zrobić ich w jajo.
- Nie wiedział, gdzie zdobyć gumki? – Dymitr podrapał się po głowie – To gdzie miało miejsce to wasze spotkanie?
- W Wiosce Olimpijskiej.
- ŁAAAAŁ! Serio?!
Pięćdziesięciolatek krótko skinął głową. To były pamiętne Igrzyska... ooooj pamiętne! Yakov czuł się w tej chwili jak skończony idiota. Że też od razu nie skojarzył, o kogo chodziło!
Więc stąd to dziwne uczucie deja vu – związane zarówno z „niedawnymi" jak i „bardzo dawnymi" zdarzeniami. Viktor Nikiforov Senior, w reprezentacji noszący przezwisko „Niki" – wielbiciel kobiet i wielki zboczeniec. Plus jego przesłodki wnuczek, Viktor Nikiforov Junior, aka gołodupiec i Sneguroczka – wielbiciel trudnych słów i mały zboczeniec! Ciężko było zapomnieć któregokolwiek z nich. Po zaledwie jednym spotkaniu pozostawali w pamięci człowieka na długo. Cholernie długo.
Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że Yakov zapamiętał Igrzyska w Grenoble głównie ze względu na wyczyny Viktora Seniora. Do tych chwalebnych należały widowiskowe bramki, zwinne uniki oraz inne, stoczone na lodowisku bitwy, wywołujące ekstazę u przynajmniej połowy rosyjskich miłośników sportów zimowych. Natomiast do mniej chwalebnych, a bardziej zabawnych (durnych i popierdolonych?) wyczynów Nikiego zaliczały się regularne wspinaczki po rynnie (celem zdobycia bądź opuszczenia komnaty wybranki), napierdalanie krążkiem w okna damskiej łazienki (celem przestraszenia nagich kobiet i „wypłoszenia" ich spod prysznica, choć Niki za każdym razem zarzekał się, że „przecież on tylko sobie trenował"), wciąganie członków rosyjskiej reprezentacji w tęgie popijawy (jedna zakończyła się smażeniem kiełbasek nad Zniczem Olimpijskim), zagranie finałowego meczu z majtkami na głowie („to nie tak, że ja je założyłem, ja po prostu zapomniałem, że mam je zdjąć" – Niki tłumaczył po ściągnięciu kasku) i wreszcie znak firmowy Nikiforova, czyli ujeżdżanie kijka po wygranym starciu.
Wzrok Feltsmana ponownie zawędrował w stronę Saszy. Ciężko było uwierzyć, że ten poważny dwudziestoośmiolatek miał coś wspólnego z rozbrykaną Legendą Rosyjskiego Hokeja. Z drugiej strony... pasowało to do plotek, które krążyły niegdyś na temat Viktora Seniora. Mawiano, że Niki samotnie wychował dwójkę dzieci – syna i córkę. Wychował, w zasadzie, trochę z przymusu (gdy jego byłe kochanki oświadczyły, że nie mają zamiaru wypełniać obowiązków rodzicielskich). A jako że był nie widzącym świata poza hokejem lekkoduchem, wspomniane dzieciaki nigdy nie mogły liczyć na ojca i w już bardzo młodym wieku musiały nauczyć się samodzielności. Ponoć dziewczyna została starą panną i profesorką na petersburskim AWFie, a jej młodszy brat skończył jako trener na jakimś zadupiu. I to dobry trener – jeśli wierzyć Dymitrowi i Borysowi.
Ale zaraz! Skoro Sasza nadal tu był, czy to znaczy, że...
- Wasz trener odmówił prowadzenia Narodowej Młodzieżówki? – Yakov zapytał z niedowierzaniem – Dlaczego?
- Hm... zapewne z tego samego powodu, dla którego odrzucił możliwość bycia zawodnikiem w kilku niezłych drużynach. – oznajmił obcięty na jeża chłopak – Kiedy go o to zapytałem, powiedział, że nie chce pchać się do profesjonalnej ligi. Nie lubi świata zawodowego sportu.
Feltsman zastanowił się nad tymi słowami.
- Ale przez chwilę grał, prawda? – przypomniał sobie – Jeden z kolegów powiedział mi, że Aleksander Nikiforov przez długi czas należał do drużyny petersburskiej.
- Owszem, należał. Ale zrezygnował.
- Kontuzja?
- Bardziej świadomość własnych możliwości. Trener Sasza nigdy nie miał talentu swojego ojca. Wielokrotnie mówił o sobie, że jest dosyć „przeciętny".
Rozumiem. - Yakov pomyślał ponuro – Klasyczny przykład paprotki. Ech, znam to uczucie...
- Pan Nikiforov jest niezły w uczeniu innych, ale gdyby musiał nauczyć czegoś samego siebie, musiałby się nieźle napocić. – z westchnieniem wywnioskował Dymitr.
- Nie to co Młody. – Boria rzucił pół-gębkiem.
Feltsman uniósł brwi.
Młody?
- VIKTOR! – z dołu rozległ się wściekły ryk – Nie wydurniaj się i jedź normalnie! W tym ćwiczeniu jedziemy przodem, zrozumiano?!
- Ale przodem to takie nudne i łatwe...
- Przymknij się i rób, co mówię!
Dzieciaki wykonywały właśnie slalom między słupkami. Większość miała ze ćwiczeniem spory problem i zwalniała na zakręcie. Jednak mały Vitya nie tylko jechał na pełnej prędkości, ale jeszcze tyłem. Tym sposobem zafundował sobie cztery okrążenia wokół lodowiska. Kiedy skończył karę, zebrał jeszcze zjebkę od ojca za rozwiązaną sznurówkę.
- I właśnie dlatego nie powinieneś wyręczać się matką! – Sasza obrzucił łyżwy syna pogardliwym spojrzeniem – Robi ci te śliczniusie kokardki, które rozwiązują się w połowie treningu! Natychmiast doprowadź się do porządku!
To, co zdarzyło się później, sprawiło, że szczęka Yakova omal nie grzmotnęła w podłogę. Srebrnowłosy chłopczyk uniósł stopę na wysokość głowy – na wysokość pieprzonej głowy! – i w tej oto pozycji zabrał się za sznurowanie łyżwy.
O kurwa, ale rozciągnięty! – Feltsman aż przetarł oczy ze zdumienia.
Sasza nie podzielał jego zachwytu.
- ŁAWKA! – wydarł się – Idź na cholerną ławkę, usiądź i dopiero wtedy wiąż sznurowadła! Jak będziesz jechał na jednej nodze, wywalisz się.
- Nie wywalę się. – Vitya dumnie uniósł podbródek – Jeszcze nigdy nie wywaliłem się, jadąc na jednej nodze.
- Ale pewnego dnia się wywalisz i wtedy rozbijesz sobie głowę!
- W tym ohydnym kasku raczej nie mam na to szans...
- DOSYĆ TEGO! Za karę zrobisz...
Stojący obok Yakova młodzieńcy obserwowali wymianę zdań między ojcem i synem z mieszaniną rozbawienia i rezygnacji.
- Oho? – Boria oparł podbródek na dłoni - Trener Sasza znowu tresuję Vitenkę.
- Ech, czy on nie wie, że im bardziej próbuje skrócić smycz, tym bardziej mały za nią szarpie? – Dymitr pokręcił głową.
Feltsman uniósł brwi. Jeszcze raz spojrzał w kierunku małego demona, który zafundował mu wczoraj Przyśpieszony Kurs Wytrzeźwienia. Dziwnie się czuł, obserwując teraz tego dzieciaka. Nawet nie dlatego że wciąż miał w pamięci dyndającego w świetle księżyca siusiaka (chociaż, owszem, miał go w pamięci i to, niestety, kurwa, wyraźnie).
Nie. Bardziej chodziło o to, że Viktor wydawał się... taki jakby... inny. Odkąd wszedł na lód, sprawiał wrażenie bardzo niepokornego. Jednak niepokornego nie w ten sam sposób, co wczoraj. Wczoraj to była dzicz! Totalny chaos, zero zasad i bezradność pięćdziesięcioletniego wapniaka wobec nie znającej limitów dziecięcy frajdy! A teraz...
Srebrnowłosy hultaj nie był w tej chwili tym samym dzieckiem, które wymyśliło onanistów i peninistów. Nie był nawet tym samym dzieckiem, które kilkanaście minut temu wymieniało czułości z mamą. Najtrafniejszym określeniem tego, jak wyglądał teraz Viktor, był właśnie ten metaforyczny „szczeniak", o którym wspomniał Dymitr. Taki ponury, sfrustrowany szczeniaczek, z jednej strony wciąż wesoło poszczekujący, a z drugiej subtelnie pokazujący niezadowolenie regularnym szarpaniem smyczy.
I Yakov nie wiedział, co ma na ten temat myśleć. No bo... okej, metody Saszy były metodami, z którymi się zgadzał i które rozumiał. W ogóle sam Sasza sprawiał wrażenie kogoś, z kim Feltsman mógł się utożsamiać. Obaj byli „przeciętnymi zawodnikami, którzy zostali dobrymi trenerami". Obaj byli „paprotkami".
Mimo to... coś w sposobie, z jakim Aleksander Nikiforov traktował syna, wydawało się pięćdziesięcioletniemu mężczyźnie strasznie niewłaściwe. Yakov nie wiedział jeszcze do końca, co to było, ale zwyczajnie miał przeczucie... czuł, że jest w tej całej sytuacji druga strona medalu... i że ma ona związek z uśmiechem na twarzy Viktora. Z uśmiechem, który wydawał się straszliwie sztuczny.
- Dobrze znacie tego dzieciaka? – Feltsman ponownie zwrócił się do nastoletnich wychowanków Saszy.
- Dobrze znamy całą rodzinę Nikiforovów. – powiedział Boria – Jak pan wcześniej zauważył, to mała mieścina. Wszyscy wszystkich znają. A trener Sasza i jego żona są dość rozpoznawalni. Ona jest aktorką i często gra w przedstawieniach dla dzieci. Chociaż flirtuje ze wszystkimi dookoła, wszyscy wiedzą, że jest bez pamięci zakochana we własnym mężu. No i pomijając fakt, że bywa trochę... hm... dziwaczna i nazbyt entuzjastyczna... jest naprawdę przemiłą kobietą. W dodatku cudownie gotuje! Co jakiś czas trener zaprasza uczniów na Strogonova. Chociaż na takiego nie wygląda, jest bardzo opiekuńczy i kiedy trzeba, potrafi okazać zrozumienie... wiele razy zdarzało się, że któreś z dzieci nie miało pieniędzy na treningi, a mimo to pan Sasza pozwalał mu ćwiczyć. Ech, to pewnie jeden z powodów, dla których lodowisko ma problemy finansowe. Pan Pankin z Zimowego Dworu lubi przezywać naszego trenera „wolontariuszem". Robi to za każdym razem, gdy przychodzi do Starego Piotrusia, by zaproponować kupno lodowiska. To straszny dupek. Od lat próbuje nas wygryźć.
- No a młody? – dopytywał się Yakov – No wiecie... Mały Viktor.
- Taaaa, jego też wszyscy kojarzą. – zaśmiał się Dymitr – Sprawia ludziom sporo problemów. Jest nie tyle łobuziakiem, co taką małą, przytulaśną bombką, która co jakiś czas wybucha. Ja tam go lubię... jest na swój sposób uroczy. Co jakiś czas Nikiforovowie podrzucają mi go, żebym się nim zajął.
Aaaach, no przecież! – przypomniał sobie Feltsman – To o nim opowiadał wczoraj wkurzający chochlik! „Dymitr mówił, że starsi ludzie noszą pampersy".
- Z drugiej strony... potrafi też nieźle zaleźć za skórę. – ciągnął właściciel czapki z daszkiem – Na ogół to dobry chłopiec, ale miewa momenty, gdy cholernie trudno przywołać go do porządku. Nawet trener Sasza ma problem, by ogarnąć niektóre jego odpały... a sam pan widzi, że z naszego trenera prawdziwy dziecięcy generał!
- Rozumiem, że smarkacz bez wahania spełnia polecenie, tylko jeśli zagrozi mu się ścięciem włosów? – kpiąco spytał Yakov – Jest jakimś wielkim fanem elfów ze Śródziemia, czy co? A może po prostu lubi, gdy ktoś bierze go za dziewczynkę?
- Właściwie to... ma w związku z nożyczkami lekką traumę. – powiedział Boria.
To nieco zbiło pięćdziesięciolatka z tropu.
- Traumę?
Młodzieńcy ponuro pokiwali głowami.
- Odkąd był bardzo mały, włosy obcinała mu pani Albina. To koleżanka z pracy Pani Nikiforovej. – wytłumaczył Dymitr – Vitya bardzo często chodzi z mamą do teatru. Nie tylko po to, by oglądać przedstawienia, ale też... no, wie pan, za kulisy. Można powiedzieć, że koleżanki z pracy pani Anastazji wychowywały go w takim samym stopniu co rodzice i dziadek.
- No dobrze, ale co z tymi jego włosami? – zniecierpliwionym tonem spytał Feltsman.
- To było jakieś trzy lata temu, w urodziny Seniora.
- Seniora czyli... Nikiego?
- Mhm. Jak się pan zapewne domyśla, polało się dużo wódki. Po kilku godzinach prawie wszyscy byli zdrowo narąbani. I w pewnym momencie mały Vitya podszedł do Pani Albiny i poprosił, by podcięła mu włosy. Skarżył się, że lecą mu do oczu i mu niewygodnie.
Po kręgosłupie Yakova przeszedł dreszcz. Doświadczony trener już przeczuwał, do czego to wszystko zmierzało.
- Pani Albina nie zrobiła tego specjalnie. – powiedział Boria – Po prostu była pijana. Pozostali dorośli na imprezie nie powstrzymali jej, bo również byli pijani. W dodatku Senior opowiadał akurat jakąś śmieszną anegdotkę i nikt nie zwracał uwagi na to, co robił mały. Byłem na tej imprezie razem z Dymitrem. Pamiętam, że śmiałem się razem ze wszystkimi... i nagle usłyszałem krzyk. Taki krzyk jak z filmu. Omal nie zszedłem na zawał.
- Przejechała chłopakowi ostrzem po głowie. O tak. – Dymitr ściągnął czapkę i zademonstrował, o co mu chodzi, jadąc czubkiem palca przez środek blond czupryny.
- Kurwa. – wydusił Yakov.
- Ano. – zgodził się Borys – Było w cholerę dużo krwi. Lekarz założył pięć szwów.
- O ja pierdolę...
- No. W dodatku zrobił poważny błąd. Kiedy skończył zszywać dzieciaka, zażartował, że Vitya nie ma się czym martwić, ale żeby się nie zdziwił, jak zacznie łysieć w bardzo młodym wieku. Wtedy to dopiero się zaczęło!
- Jak zakładali mu szwy, mały nawet nie pisnął. Zgrywał twardziela przed ojcem. Nie uronił ani jednej łzy. Ale kiedy usłyszał o tym łysieniu, to najzwyczajniej w świecie pękł!
- Wpadł w taką histerię, że nawet pan sobie nie wyobrażasz!
- Wył na całe gardło. Słyszała go chyba połowa Rosji...
- Nikt nie mógł go uspokoić. Ani ojciec, ani matka, ani lekarz... nikt! Dopiero Senior jakoś to wszystko ogarnął. Wziął wnusia na kolanka i zaczął do niego mówić: „no już, Vitenka, nie przejmuj się, dziadzio też miał zakładane szwy na głowie i nadal ma wszystkie włosy. Na pewno nie zaczniesz łysieć! Co najwyżej będziesz miał troszku popierdoloną osobowość, ale to nic złego."
- Ale mu pojechał! – Yakov uśmiechnął się pod nosem – Cały Niki.
- Może i pojechał, ale za to skutecznie. – westchnął Dymitr – Dzieciak wreszcie się uspokoił. Ostatecznie okazało się, że niepotrzebnie wpadł w panikę. Rana elegancko mu się zagoiła. Z tego, co wiem, nawet nie ma w tamtym miejscu blizny. A włoski rosną mu jak na drożdżach!
- Blizny może i nie ma... ale trauma została. – podkreślił Boria.
Do spojrzenia Feltsmana wkradła się nutka chłodu.
- Skoro tak, to dlaczego ojciec odgraża się, że zetnie mu włosy? – pięćdziesięciolatek zapytał, nie będąc w stanie wyeliminować z głosu śladów krytyki – Żeby nie było, jestem zwolennikiem ostrego wychowania, a od kilku siniaków na dupie jeszcze nikt nie umarł... ale straszenie dzieciaka nożyczkami po tym, co ten smarkacz przeżył? Czy to aby nie lekka przesada?
Właściciel czapki z daszkiem przerwócił oczami.
- Niech się pan nie martwi. Trener Sasza nie rzuca tych gróźb na poważnie. Nigdy nie ściąłby synowi włosów.
- A nawet gdyby miał taki zamiar, pani Anastazja nie dopuściłaby do tego. – dodał obcięty na jeża chłopak – Młody też o tym wie. Można powiedzieć, że „nożyczki" to dla niego takie „słowo klucz". Gdy pada gadka o ścięciu włosów, Vitya rozumie, że trener Sasza zaczyna być na niego bardzo, bardzo zły. Dlatego zwykle wykonuje polecenia.
- Zwykle, ale nie zawsze. Zdarzają się momenty, gdy mały słyszy „nożyczki", ale nic sobie z tego nie robi. Raz „nic sobie nie robił" do tego stopnia, że przegiął pałę. Wtedy dowiedzieliśmy się, że jest rzecz, której boi się o wiele bardziej niż ścięcia włosów.
- Jaka rzecz? – Yakov był szczerze ciekawy.
- Zabranie łyżew.
Już któryś raz tego dnia pięćdziesięciolatek przeżył szok.
- Co? – zapytał ze zdumieniem.
- Trener Sasza sięgnął po taką karę tylko raz. Wystarczyło, by dzieciak chodził potulny przez miesiąc.
Feltsman zerknął na Viktora. Ciężko mu było sobie wyobrazić, by srebrnowłosy chochlik nie odwalił niczego przez pełne trzydzieści dni.
- A czym sobie zasłużył na taką karę, jeśli oczywiście wolno spytać?
Nazwał nauczycielkę onanistką? Publicznie ściągnął majtki?
- Chodził w warkoczyku.
- Słucham?
- No... chodził w warkoczyku. – niepewnie powtórzył Boria – Splatał sobie włosy na trening.
- A to coś złego, bo...?
Para nastolatków patrzyła na Feltsmana jak na przybysza z innej planety.
- No nie wiem, bo to jest bardzo... yyy... baskie? – Dymitr stwierdził, rozmasowując kark – Wie pan, mali chłopcy zwykle nie chodzą w warkoczykach.
- Mali chłopcy zwykle nie noszą włosów do pasa! – burknął Feltsman – A ten ma takie kudły, że chyba tylko cudem się o nie nie potyka. O ile nie bił kolegów po ryjach frotką z koralikami, nie widzę powodów, dla których ktoś miałby mu zabraniać splatania warkoczyka. Chyba lepiej, żeby nic nie leciało mu na twarz, nie?
- Po ryjach? – zdziwił Dymitr.
- Frotka z koralikami? – Boria przekrzywił głowę.
- Mniejsza o to. – Yakov pokręcił głową – A zatem wasz trener nie lubi babskich fryzur u facetów?
Kiedy to mówił, zaczął mechanicznie przeczesywać swoje własne – na tym etapie już kurewsko długie – włosy.
- Niki też biegał w kucyku. – zauważył chłodno.
- W kucyku, ale nie w warkoczyku. – podkreślił chłopak z czapką – Zresztą... jak by się nie uczesał, pozostawał wielkim napakowanym facetem. Natomiast Vitya... cóż...
- Wielu bierze go za dziewczynkę. – stwierdził Borys – Trener Sasza dostaje z tego powodu szału.
- Za każdym razem gdy młody przychodził na trening w warkoczyku, ojciec podjeżdżał do niego, robił awanturę i rozplątywał warkocz. Na następny trening Vitya znowu przychodził w warkoczu, a trener Sasza znowu mu go rozplątywał. Na kolejnym treningu to samo. Na jeszcze następnym to samo. Dzieciak zaplatał sobie warkoczyk, ojciec mu go rozwiązywał i tak w kółko, dzień w dzień, za każdym razem... Mały uparciuch pewnie liczył na to, że staruszek w końcu mu odpuści. Jednak stało się dokładnie na odwrót. Pewnego dnia trener Sasza wziął łyżwy Viktora, włożył je do szafki, zamknął szafkę na cztery spusty i schował klucz. Ugh... to dopiero była afera! Pamiętasz, Boria?
- Daj spokój... samo patrzenie na minę tego dzieciaka sprawiało, że człowiek miał ochotę się rozpłakać. Jakby mu normalnie połowę rodziny wymordowano!
- Mina to jeszcze nic. Ale jakie sceny zaczął potem robić!
- Był płacz.
- Oj, był...
- I łażenie za ojcem i błaganie i wycie. Pełen pakiet.
- Podziwiam trenera Saszę, że wytrzymał to zawodzenie przez cały tydzień.
- No ale było warto. Kiedy wreszcie oddał małemu łyżwy, Viktor już nigdy nie zaplótł sobie warkoczyka i zrobił się zdecydowanie grzecznie... yyy, czemu pan tak na nas patrzy?
- Bez powodu. – Yakov prychnął, odwracając wzrok – Po prostu w przeciągu kilkunastu sekund diametralnie zmieniłem opinię na temat mojego ojca.
- Eee... pańskiego ojca?
- Właśnie tak. Kiedy byłem mały i pokazałem milicjantowi środkowy palec, ojciec ukarał mnie zabraniem łyżew na trzy dni. Nazwałem go wtedy potworem bez serca. No ALE teraz widzę, że potraktowano mnie cholernie łagodnie. W końcu niektórym zabiera się łyżwy za samo łażenie w niewłaściwej fryzurze.
Feltsman posłał nastolatkom wymowne spojrzenie. Pozytywna opinia, którą wyrobił sobie na temat Aleksandra Nikiforova w pierwszych minutach rozmowy, powoli zaczynała się kruszyć. Może jednak ten facet nie był do niego aż tak podobny?
- Dla kogoś z zewnątrz takie podejście do dziecka może wydawać się okrutne, - łagodnym tonem zaczął Dymitr – ale trener Sasza robi to dla dobra Viktora. Inni chłopcy już wystarczająco nabijają się z młodego. Nie chcą się z nim bawić... szeptają za jego plecami... przezywają go... Noszenie warkoczyka to dodatkowy powód do zaczepki.
- A krytyka owego warkoczyka to wysłanie do smarkaterii sygnału, że docinki są uzasadnione. – mruknął Yakov – Zazwyczaj jedynym czynnikiem, który powstrzymuje hordę małolatów przed umyślnym bądź nieumyślnym skurwysyństwem, jest postawa dorosłego. Ciężko, by te bachory nauczyły się akceptacji, gdy nikt nie daje im odpowiedniego przykładu.
Miał jeszcze dodać, że zamiast zabierać synowi łyżwy, Sasza powinien raczej przeszkolić dzieciaka w dawaniu po mordzie. Jedenastoletni Yakov też biegał w warkoczyku, a nikt nie pisnął na ten temat słówka. Ciekawe dlaczego?
Między pięćdziesięciolatkiem i parą młodzieńców zapadła niezręczna cisza. Zamiast próbować jakoś rozluźnić atmosferę, Feltsman skierował wzrok na lód. Wychowankowie Nikiforova rozgrywali właśnie mini-mecz. Przy krążku był Viktor.
- Podaj! – krzyknął jakiś chłopiec.
Prośba została zignorowana. Czy raczej – jak po chwili uświadomił sobie Yakov – niedosłyszana.
Pędząca po lodzie postać z wystającymi spod kasku srebrnymi włosami zdawała się pozostawać w swoim własnym światku. Wyglądało to trochę jak scena z gry komputerowej, w której ktoś wyłączył dźwięk. Z oczami wlepionymi w bramkę, Viktor zgrabnie omijał przeszkody. Przeszkody, czyli kolegów. Z własnej i przeciwnej drużyny. Bo chyba nie robiło mu wielkiej różnicy, kogo albo co musiał ominąć.
"Byle tylko za dużo o tym nie myśleć, byle jak najszybciej wbić krążek do bramki i mieć to z głowy." – to właśnie mówiła mina zwinnego chochlika.
- Tutaj! – zawołał zapamiętany wcześniej przez Yakova tłuścioszek.
- Jestem wolny!
- Daj krążek, jestem obok bramki!
- VIKTOR, PODAJ! – zagrzmiał Sasza.
Zero efektu. Viktor nadal pozostawał w wesołym transie. Z rozmarzoną miną przeskoczył podstawiony przez kolegę kijek i pojechał dalej. Gdyby w hokeju przyznawano dodatkowe punkty za styl, zostałby hojnie nagrodzony!
Ech, rzecz w tym, że to nie był „taneczny" hokej, lecz zwykły hokej. Feltsman nie był jakimś wielkim specjalistą od kijków i krążków, jednak obejrzał w życiu kilka meczy i wiedział, jak to powinno wyglądać – nie tak.
Legendarny Niki nie tylko świetnie jeździł na łyżwach. Umiał też współpracować. Zdobywał punkty dla drużyny, bo miał we łbie pełen obraz boiska i na każdym etapie gry potrafił stwierdzić, w którym miejscu znajdowali się koledzy. Krążek śmigał jak pocisk, od jednego zawodnika do drugiego, a zatrzymywał się dopiero w bramce.
Viktor Junior nie miał o współpracy bladego pojęcia. Potrafił jedynie dobrze jeździć na łyżwach. Bardzo dobrze jeździć na łyżwach. Cholernie dobrze. Zajebiście dobrze. Przy najmniej dziesięć razy lepiej niż koledzy, przez co bez trudu wbił krążek do bramki.
Kilku dzieciaków na ławce zaklaskało, ale bez przekonania. Na twarzy Saszy również nie było entuzjazmu.
- Ech, i trener znowu ma dylemat. – Dymitr wreszcie przerwał milczenie – Chce złoić małemu skórę za niepodawanie kolegom, ale nie powinien, bo drużyna zdobyła punkt.
- Biedny Vitya. – Boria patrzył na chłopca ze współczuciem – Kiedy jest przy krążku, bez trudu przebija się do bramki, ale gdy nie ma krążka, kręci się bez celu i nie wie, co ma ze sobą zrobić. Gdyby przyjrzał się uważniej, zobaczyłby, że wcale nie potrzebuje krążka, by wygrać.
- Jeśli ktoś tutaj powinien przyjrzeć się uważniej, to jego ojciec. – wyrwało się Yakovowi – Może wtedy dostrzegłby, że jego syn nie potrzebuje ani krążka ani kijka.
Gdy głowy nastolatków odwróciły się w jego stronę, Feltsman doszedł do wniosku, że nie ma ochoty angażować się w kłótnię. Jak na to nie patrzeć, wciąż był cholernie zmęczony.
- Wybaczcie. – burknął – Nie zamierzałem krytykować waszego trenera. Nie moja sprawa, dlaczego każe synowi grać w hokeja.
Nie bez powodu użył słowa „każe". Wystarczająco długo obserwował ten nieszczęsny trening, by zdać sobie sprawę, ze mały Viktor nie uczestniczył w nim z własnej woli. Mina dzieciaka mówiła sama za siebie.
- Nie, w porządku! – Dymitr uspokajająco uniósł dłoń – Nie jest pan jedynym, który tak myśli.
Yakov powoli odwrócił się do chłopaka.
- A co myśli wasz trener?
- Że hokej to dobre zajęcie dla Viktora. Chłopak świetnie czuje się na lodzie. Szkoda by było to zmarnować.
- Są inne sporty, które można trenować na lodzie. - ostrożnie zauważył pięćdziesięciolatek.
- Jeśli zamierza pan powiedzieć „łyżwiarstwo figurowe", - Boria nerwowo przełknął ślinę i rozejrzał się wokoło – to niech pan najpierw upewni się, że jest pan w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. I że w pobliżu nie ma trenera Saszy.
Łyżwiarz figurowy uniósł brwi.
No proszę! Wczorajsze stwierdzenie „ten chłopiec najprawdpodobniej nigdy nie założy figurówek" nabierało zupełnie nowego znaczenia. Rozwiązanie zagadki było blisko.
- A zatem pan Nikiforov nie lubi łyżwiarzy figurowych. – Yakov odezwał się przekrzywiając głowę – Ma ku temu jakiś konkretny powód, czy to po prostu sytuacja na zasadzie „nie lubię warzyw" albo „nie lubię niebieskiego"?
Już zadając to pytanie miał pewne przeczucia. Doświadczenie nauczyło go co nieco, do jakiej kategorii zaliczali się faceci, którzy krytykowali małych chłopców za noszenie warkoczyków.
- Cóż... poniekąd jedno i drugie. – Boria podrapał się po uchu – Trener ogólnie woli sporty drużynowe. A jazda figurowa na łyżwach jest jego zdaniem strasznie babska...
Bingo! – pomyślał Yakov.
- ... ale jest uprzedzony do „łyżwiarzy w rajtuzach" przede wszystkim ze względu na swojego kolegę ze studiów. Tego dupka, o którym panu wspominaliśmy. Pana Daniela Pankina.
- Faceta, który chce was wygryźć?
Chłopak przytaknął.
- A ten gość jeździł profesjonalnie, czy to po prostu zwykły amator? – dopytywał się Feltsman – Nie kojarzę nikogo z takim nazwiskiem.
- Hm... chyba amator, ale wydaje mi się, że brał udział w kilku lokalnych zawodach? – głośno zastanawiał się Dymitr – Nie jestem pewien. W każdym bądź razie studiował na tym samym roczniku co trener Sasza. A teraz ma tą swoją szkółkę w sąsiednim miasteczku. Wybudował wielgachne lodowisko. Okna świecą się jak psu jajca. Zrobił też wypasioną siłownię i salę baletową. Nikt nie ma pojęcia, skąd miał na to wszystko pieniądze.
Hm... skoro o tym mowa, to czy lodowisko tego całego Pankina nie znajdywało się przypadkiem na Igorowej liście do sprawdzenia? Yakov zanotował w pamięci, by dokładniej przeskanować tajemniczego rywala Saszy.
- A wracając do łyżwiarzy figurowych, Senior też nie miał o nich zbyt dobrego mniemania. – po chwili powiedział Boria.
- Naprawdę? – zdziwił się Feltsman – Kiedy z nim rozmawiałem, odniosłem wprost przeciwne wrażenie. Wyglądał mi na wielkiego fana łyżwiarstwa figurowego.
- Umm... a niech pan powie... na której Olimpiadzie się spotkaliście? Grenoble czy Sapporo?
- Grenoble.
Cóż, z technicznego punktu widzenia widzieli się na obu Olimpiadach, ale tylko na tej pierwszej rozmawiali.
- Aaaa... no to wszystko jasne. – wzdychając, Dymitr pokiwał głową – W końcu to na tej Olimpiadzie Senior spotkał JĄ.
- Ją?
- Matkę trenera Saszy. Koleżankę z reprezentacji. Łyżwiarkę figurową. Ponoć był jej wielkim fanem... a konkretniej to fanem „jej absolutnie idealnej i symetrycznej pupy", cytując jego słowa. Nie wiem, czy to tylko przechwałka, czy prawdziwa historia, ale ponoć w Grenoble mieli jedno-nocną przygodę i spłodzili dziecko. A kiedy laska stwierdziła, że nie chce, by jakiś bachor niszczył jej karierę, podrzuciła go Seniorowi. No więc... tego... z powodu tej kobiety Senior znielubił figurowych.
- A syn razem z nim?
- Syn razem z nim. – potwierdził Dymitr – Plus jeszcze ten incydent z Sapporo.
Yakov podrapał się po głowie. Co takiego istotnego mogło się wydarzyć w Sapporo? Chwilka... czyżby chodziło o...
- Ponoć jakiś azjatycki solista wywował skandal, bo przespał się z jednym z sędziów. Z jednym z sędziów płci męskiej. Gdy sprawa wypłynęła, odebrali mu brązowy medal.
Na wspomnienie tej afery, Feltsman wzdrygnął się. Ta, teraz pamiętał. Pamiętał cwaniaczka z Chin, albo z Korei, który postanowił podnieść sobie artystyczną, obciągając jednemu z jurorów. Na nieszczęście, w trakcie tego występku podglądała ich sprzątaczka. Na jeszcze większe nieszczęście, powiedziała, co widziała, dopiero PO zakończeniu igrzysk. Przyparte do muru ISU było w nie lada kłopocie – gdyby sprawa wypłynęła, całe zawody mogłyby zostać unieważnione. Ostatecznie udało się zatuszować sprawę – sędziego po cichutku zwolniono, a jako powód odebrania winowajcy medalu podano narkotyki. Honor uratowany, problem rozwiązany. Jakimś cudem obyło się bez wywoływania międzynarodowej burzy.
Jednak ludzie z Wioski Olimpijskiej mogli usłyszeć to i owo.
- Z powodu tego incydentu nasz trener wyrobił sobie pogląd, że łyżwiarze figurowi lubią dochodzić do szczytu po szczebelkach łóżka. – Dymitr uśmiechnął się przepraszająco.
Yakov wzruszył ramionami.
- To nie pogląd, lecz fakt. – rzucił lekceważącym tonem – Ale zapewniam cię, młody, że hokeiści, panczeniści, narciarze i skoczkowie narciarscy lubią wspinać się po wspomnianych szczebelkach równie często i entuzjastycznie. W każdym sporcie znajdą się czarne owce. Czy raczej... „napalone owce", jak mawia mój kolega. Facet z Azji nie był wyjątkowy, dlatego że trenował łyżwiarstwo figurowe. Był wyjątkowy, ponieważ został przyłapany.
- Ech, pewnie ma pan rację...
No pewnie, że, kurwa, mam!
- W każdym bądź razie, wasz trener to prawdziwy rekordzistwa. – kąśliwie zauważył Feltsman – Jeszcze nie widziałem kolesia, który miałby... - policzył w myślach - ... co najmniej pięć powodów, by nie lubić łyżwiarzy figurowych.
Babski sport, rywal ze studiów, konkurencja w postaci szkółki, podświadomy żal do mamusi, stereotyp tańczącego na lodzie geja-obciągacza.
Aż, kurwa, przez chwilę zrobiło mi się wstyd, że kocham ten sport! – Yakov parsknął w myślach.
- Trener Sasza nie lubi łyżwiarzy figurowych do tego stopnia, że Senior musiał przed nim ukryć, że... - Boria zaczął, ale ugryzł się w język.
Ciekawość Feltsmana momentalnie wzrosła.
- Musiał przed nim ukryć... co?
- Eee... nic takiego! Niech pan o tym zapomni!
Dłonie chłopaka energicznie się o siebie ocierały. Oho! Yakov bez trudu rozpoznał gest – to był gest charakterystyczny dla gadatliwych bab, które zesrałyby się ze szczęścia, gdyby tylko mogły powtórzyć powierzony sekret, ale za bardzo bały się, że ktoś nie daj Boże oskarży je o plotkowanie! Pięćdziesięcioletni trener doskonale wiedział, z której strony uderzyć.
- Jak nie chcesz, to nie mów. – rzucił, udając brak zainteresowania – Chociaż nie wiem, czym właściwie się martwisz. Niki już nie żyje, więc nie wkurzy się, że go wydałeś. A ja raczej nie zawrę z waszym trenerem jakiejś bliższej znajomości.
Zniewieściały chłoptaś pękł.
- No dobra, powiem panu!
- Pfft, ale długo trzymałeś gębę na kłódkę! – z rozbawieniem skomentował Dymitr.
- Spadaj. Ty już wygadałeś się czterem osobom, więc nie masz prawa się do mnie dopierdalać. A ten pan nawet nie jest stąd. Z drugiej strony, na wszelki wypadek... - Boria pochylił się nad uchem Yakova i poprosił podekscytowanym szeptem – Nie może pan tego nikomu powtórzyć, jasne? A gdyby jednak zdarzyło się panu wygadać, to nie wie pan tego ode mnie, okej?
- A niby czemu miałbym to usłyszeć od ciebie? – prychnął Yakov – Ja cię nawet nie znam.
Na te słowa dzieciak jeszcze bardziej się podniecił.
- No! I to rozumiem! Czai pan bazę!
No pewnie, kurwa, że czaję bazę! – kpiąco pomyślał Feltsman – Kogo ty chcesz uczyć dyskrecji? Człowieku, ja się z mafią układam!
- Ale nie, poważnie, niech pan tego nie rozpowiada. – szepnął Dymitr – Gdyby trener Sasza się dowiedział, Vitya mógłby być kłopoty.
- Jak może mieć kłopoty, skoro nie żyje?
- Nie TEN Vitya.
Yakov zerknął w stronę siedzącego na ławce srebrnowłosego chłopczyka. Podczas gdy inne dzieci dopingowały grających kolegów, młody Nikiforov opierał podbródek na dłoniach i najwidoczniej walczył ze sobą, by nie zasnąć. Mrużąc okraszone długimi rzęsami oczka, głęboko ziewnął.
- W sensie że ten mały diabeł? – zapytał Yakov – A co on ma z tym wszystkim wspólnego?
- Wszystko. – powiedział Dymitr.
- Bo widzi pan... - szepnął Boria – Niki świata poza wnuczkiem nie widział. Na wychowywanie syna za bardzo nie miał czasu, bo grał w hokeja i w ogóle... ale małemu Viktorowi poświęcał każdą wolną chwilę. Mógł sobie na to pozwolić, bo był na emeryturze i nie miał nic lepszego do roboty. W dodatku mieszkał z synem i synową. A ponieważ zarówno trener Sasza jak i pani Anastazja pracowali na pełen etat, chętnie korzystali z pomocy. Mały Vitya też nie narzekał... całym sercem uwielbiał dziadka. Często nawet nazywał go swoim „guru". Byli bardzo zżyci. Co nie powinno nikogo dziwić, jako że... hihi!
Feltsman posłał chłopakowi pytające spojrzenie.
- No co?
- Aaaa, no tak. Przecież pan nie wie. Jak pan myśli, dlaczego chłopiec został nazwany po dziadku?
- Bo jego ojciec chciał, by mały poszedł w ślady Seniora? – zgadł Yakov – By, tak jak dziadek, został legendarnym sportowcem?
- Absolutnie nie! – ogolony na jeża chłopak przecząco pokręcił głową – Mówiliśmy panu, że trener Sasza nie lubi świata zawodowego sportu. Na pewno nie chciałby, żeby jego syn poszedł w ślady dziadka. Nie, powód, dla którego ci dwaj zostali imiennikami, był bardziej pragramatyczny. Senior był pierwszą osobą, która trzymała małego Viktora na rękach.
- W jakim sensie?
- W dosłownym. Senior odebrał poród.
Pięćdziesięciolatek aż otworzył usta ze zdumienia.
- Pańska mina jest bezcenna. – zaśmiał się Dymitr.
- Gdy wieźli Panią Anastazję na porodówkę, samochód popsuł się w środku lasu. – szczerząc zęby powiedział Boria – Niech pan to sobie wyobrazi... środek lasu, kompletna ciemność, nikogo w promieniu dziesięciu kilometrów, żadnych telefonów, żadnego kontaktu ze światem i rodząca kobieta. Trener Sasza zemdlał... TYLKO NIECH MU PAN NIE POWTARZA, ŻE PANU POWIEDZIAŁEM, BO ON MNIE, KURWA, ZABIJE!
Yakov nie zamierzał powtarzać tej hisrotii komukolwiek. A już na pewno nie Aleksandrowi Nikiforovi.
- Trener Sasza zemdlał, a Senior zakasał rękawy i zrobił, co trzeba. Na babach to on się w końcu znał...
- Oj, znał... - z wymalowanym na twarzy podziwem potwierdził Dymitr – Egzamin z ginekologii to on by zaliczył i bez odpowiednich studiów!
- Elegancko odebrał dzieciaka i nawet z pępowiną sobie poradził! Aż go później pielęgniarki w szpitalu pochwaliły! Ponoć rozpływały się nad nim przez dobre piętnaście minut.
- Ale przestały się nad nim rozpływać, gdy zapytał, czy zamiast Certyfikatu Położnej mógłby dostać lodzika? Biedaczek...
- Pani Anastazja cmoknęła go potem w podbite oko i oświadczyła, że jej synek zostanie nazwany na jego cześć. Trener Sasza wciąż był wtedy nieprzytomny, więc to wszystko odbyło się bez jego udziału. Ale największe jaja były na chrzcie, gdy...
- Mniejsza o chrzest. – Feltsman wszedł chłopakowi w słowo – Co takiego Niki próbował ukryć przed synem?
- To, co załatwił przed śmiercią.
- A co załatwił?
Boria jeszcze raz rozejrzał się dookoła, by upewnić się, że nikogo w pobliżu nie było.
- Wspomniał pan, że mały Vitya nie potrzebuje ani krążka ani kijka. – konspiracyjnym szeptem zwrócił się do pięćdziesięciolatka.
- Tak mi się wydaje. – powoli potwierdził Yakov.
- No więc... Senior doszedł do tego samego wniosku. Znał małego lepiej niż rodzice i bez trudu odkrył to, czego pan Sasza i pani Anastazja nie mogli dostrzec.
- Dzieciak potajemnie oglądał łyżwiarstwo figurowe. – wyjaśnił cicho Dymitr – A jak był u babci we Francji, poszedł ponoć na jakiś pokaz.
- Senior nie był tym faktem zachwycony, ale jego miłość do wnuczka była silniejsza niż uprzedzenia. Mówię panu, on by temu dziecku nieba przychylił!
- Zawsze brał jego stronę! Zawsze! Co by się nie działo.
- Z początku próbował delikatnie zasugerować trenerowi Saszy, by wysłał małego na zajęcia z łyżwiarstwa figurowego... ale osiągnął tylko tyle, że ostro pokłócił się z synem.
- Trener Sasza argumentował, że Viktor nie lubi takich rzeczy, a nawet gdyby lubił, to by się nie nadawał.
- Senior nie mógł powiedzieć słowa o pokazie we Francji albo nocnych sesjach przed telewizorem, bo obiecał wnuczkowi, że będzie trzymał gębę na kłódkę. Ostatecznie zdecydował się zagadać do swoich kumpli z Komitetu Olimpijskiego. Poprosił ich, by uruchomili swoje kontakty i poinformowali, kogo trzeba, że w Novowladimirsku jest dzieciak, który świetnie jeździ na łyżwach. Niestety krótko po tym Senior zmarł.
- Ale koło zostało już wprawione w ruch. Jakieś trzy miesiące po śmierci Seniora pojawili się tutaj dwaj faceci. Taki niziutki wąsacz z żółtym krawatem...
Kozłowski z Klubu Lenina! – Yakov uświadomił sopie z osłupieniem.
- ... i okularnik z wielgachną aktówką.
Smirnov. Przydupas Wronkova. No, no... dwa największe kluby w Rosji! Niki naprawdę się postarał.
- A co na ich obecność powiedział wasz trener? – zapytał Feltsman.
- Nic nie powiedział, bo go tutaj nie było. Stary Piotruś, któremu obecny tutaj Dymitr się wygadał, - (w tym momencie Dymitr cicho prychnął) - poprosił pana Saszę, by pojechał zambonim na przegląd. W ten sposób kupił nam czas na caluteńki dzień. Zresztą, taki był oryginalny plan Seniora. Chciał postawić syna przed faktem dokonanym. Twierdził, że gdyby Viktorowi zaoferowano stypendium, albo coś w tym stylu, trener Sasza nie ośmieliłby się odmówić.
- Podkreślał, że w takiej... i tylko w takiej sytuacji jego syn pozwoliłby małemu jeździć figurowo na łyżwach. No więc żeśmy się wszyscy zebrali i zrealizowali ten jego... yyy... misterny plan.
- Ale coś poszło nie tak. – stwierdził Yakov.
- Eee... skąd pan wie? – ze zdziwieniem spytał Boria.
- Mały nadal tu jest, tak? Więc zgaduję, że coś poszło nie tak. Co poszło nie tak?
- Nie spodobał im się.
Pięćdziesięciolatek nie odpowiedział, tylko cierpliwie czekał na ciąg dalszy.
- Vitya nie przypadł do gustu facetom w garniakach. – wzdychając, wyjaśnił Dymitr – Właściwie to nawet nie wiedział, że tu byli... i w sumie to chyba dobrze, bo gdyby wiedział i usłyszał, że nie zrobił dobrego wrażenia, chyba by się załamał. Widzi pan... gdy w grę wchodzą łyżwy, młody lubi być we wszystkim najlepszy.
- A czy parka ważniaków powiedziała wam coś więcej? – spytał Feltsman – Czy po prostu stwierdzili, że „to nie to" i zwyczajnie sobie poszli?
- Nie no, wyjaśnienie podali dosyć szczegółowe. – Boria zaczął odginać kolejne palce – Że za wysoki, a to ponoć ma znaczenie przy skokach... że brak wdzięku... że nigdy nie jeździł figurowo na łyżwach, więc trzeba by uczyć go wszystkiego od zera... że ojciec i dziadek mieli kontuzji jak stąd do Irkucka, a mały ma po nich geny... że...
- A babcia? – przerwał chłopakowi Yakov.
- Yyy... babcia? Luba Rozhdestvenska?
- Nie, jego babcia od strony ojca. – pięćdziesięciolatek rzucił zniecierpliwionym tonem – Mówiliście, że Niki spiknął się z jakąś łyżwiarką figurową. No więc pytam, co z nią. Ona też miała dużo kontuzji?
- Niestety niczego o niej nie wiemy. Senior nigdy nie chciał o niej mówić. Z tego, co słyszeliśmy, nawet synowi nie zdradził imienia matki.
Cóż, wybór był dość ograniczony. Wystarczyłoby zerknąć na listę łyżwiarek, które pojechały na igrzyska w Grenoble. Ech, szkoda, że Yakov nie pamiętał imion koleżanek z reprezentacji. Trzeba będzie później przedzwonić do Tatiany. Uczestniczyła w paru sekretnych popijawach Nikiego, więc powinna coś wiedzieć.
- Mniejsza o to. Przerwałem wam... mówiliście, że było coś jeszcze?
Dymitr przytaknął.
- Wąsacz wymienił jeszcze dwa powody. I to te powody ostatecznie przesądziły sprawę. Pierwszym powodem było to, że chłopak jest nieposłuszny i niezdyscyplinowany.
- Taaaak... zgadzam się, że w jego przypadku to coś, co widać na pierwszy rzut oka. – mruknął Yakov – A drugi powód?
- Brak talentu.
Po tym stwierdzeniu obaj młodzieńcy parsknęli śmiechem. Wydawali się cholernie rozbawieni.
- A na jakiej podstawie Kozło... Wąsacz doszedł do takiego wniosku? – zapytał Feltsman.
Z każdą chwilą był coraz bardziej zaintrygowany. O ile z poprzednimi zarzutami jako tako się zgadzał, to na temat talentu chłopca miał ZUPEŁNIE inne zdanie. Gołym okiem było widać, że smarkacz świetnie jeździ na łyżwach.
Z drugiej strony... sama łatwość poruszania się na lodzie nie zawsze wystarczała. Gdyby wystarczała, każdy panczenista czy hokeista mógłby bez problemu przekwalifikować się na łyżwiarza figurowego. Ale niestety... sprawa nie była taka znowu prosta.
- Wysłał na lód swojego asystenta i kazał mu pokazać dzieciakowi parę ruchów. – powiedział Dymitr – Jakieś elementy choreografii, czy jak to się nazywało...
- Bez muzyki czy z muzyką?
- Bez muzyki. Viktorowi bardzo nie chciało się tego wszystkiego powtarzać, bo akurat bawił się w przeskakiwanie słupków... no ale asystent Wąsacza naciskał go i naciskał, mówił, że to polecenie właściciela lodowiska, polecenie trenera i tak dalej... ech, powinniśmy byli go ostrzec, by nie mówił takich rzeczy. By zamiast tego przekupił małego lizakiem, albo coś w ten deseń. No ale, dobra... dzieciak zgodził się powtórzyć ruchy.
- Pierwszej połowy nie spamiętał, a drugą połowę pomylił. – zachichotał Boria – A, i jeszcze pod koniec spytał faceta, jakiego koloru włosy ma nad siusiakiem. Bo widzi pan, ten asystent miał na głowie pasemka i Vitya był skołowany.
Z ust Yakova wyszło głośne prychnięcie.
- No przecież, kurwa, umarłby, gdyby o to nie zapytał! – Feltsman stwierdził, kątem oka zerkając na śmigającego po lodzie Viktora – Pewnie dlatego nie potrafił powtórzyć tych wszystkich ruchów. Bo non-stop o tym rozmyślał.
Oczy Dymitra i Borii omal nie wyszły z orbit.
- SKĄD PAN WIE?! – wyrzucił z siebie chłopak z czapką.
- To właśnie nam powiedział, gdy go zapytaliśmy, dlaczego nie spamiętał układu! – dodał obcięty na jeża chłopak – Jest pan jakimś jasnowidzem, czy co?
Yakov nie był jasnowidzem. Właściwie to był równie zszokowany, jak rozmówcy. Jego poprzednie stwierdzenie miało być tylko złośliwym żartem... do głowy by mu nie przyszło, że okaże się PRAWDĄ.
Nie skoncentrował się, bo nie mógł przestać myśleć o WŁOSACH ŁONOWYCH jakiegoś faceta?! To niemożliwe, nie?
Po przypomnieniu sobie wszystkiego, co zdarzyło się ubiegłego wieczora, Feltsman uświadomił sobie, że – jak najbardziej możliwe! Pfft, ależ oczywiście! Ten zboczony mały stwór jak najbardziej mógł to zrobić – skoro próbował ściągnąć obcemu facetowi majtki i na oczach tego samego faceta ściągnął własne majtki, to dlaczego nie miałby się interesować zawartością majtek tlenionego gościa z Moskwy?
- Facet pewnie zwiał, gdzie pieprz rośnie. – mruknął Yakov.
- Ta, od razu poleciał do Wąsacza. – zarechotał Boria - Nie powiedział mu szczegółow zajścia, tylko nerwowo wycierał sobie czoło chusteczką. Mieliśmy z tego niezły ubaw.
- Mieliśmy ubaw, ale też... było nam przykro. – dodał po chwili Dymitr – Wie pan, z powodu Viktora. Dzieciak bezpowrotnie stracił okazję, by pokazać, na co go stać. Z drugiej strony... może to i lepiej? W Moskwie albo w Peterburgu pewnie kazaliby mu ciężko trenować. A skoro rzeczywiście jest podatny na kontuzje, mógłby skończyć tak jak dziadek... widzi pan, Senior miał potworne problemy z kolanami. Przez ostatni rok życia praktycznie nie mógł chodzić. Nie jestem pewien, jak to dokładnie było, bo nie znam się na medycynie, ale brak ruchu negatywnie wpłynął na jego serce... lekarz tłumaczył potem, że serce zawodowego sportowca bije trochę inaczej niż normalne.
To prawda. – w myślach zgodził się Yakov – Gdybym robił sobie EKG u kogoś innego niż moja pani doktor, prawdopodobnie zostałbym siłą wsadzony do karetki i wysłany do szpitala.
- Senior zmarł zawał. – ze smutkiem powiedział właściciel czapki – A był dopiero po sześćdziesiątce. To stało się zupełnie niespodziewanie. Szczególnie trener Sasza bardzo to przeżył. Mógł narzekać na ojca, ale w rzeczywistości bardzo go kochał. Viktor, oczywiście, też. Nawet pani Anastazja długo nie mogła dojść do ładu z utratą teścia.
Znajomo... ech, jak strasznie znajomo to wszystko brzmiało! Feltsman też bardzo cierpiał po śmierci rodziców żony. Tęsknił za nimi w takim samym stopniu, jak za własnymi. A w szczególności za teściem.
Dłoń mężczyzny odruchowo zaczęła bawić się sygnetem. Ból wciąż był bardzo świeży.
- No a wracając do młodego... - Yakov postanowił skierować rozmowę na nieco mniej ponury temat – Panowie w garniakach stwierdzili, że nie ma talentu. Ale wy się z tym nie zgadzacie?
Młodzieńcy nie odpowiedzieli od razu. Spojrzeli w stronę Viktora – z takim wyrazem, jakby szukali czegoś, co mogłoby im ułatwić udzielenie odpowiedzi. Dymitr pociągnął łyk z piersiówki.
- Wie pan... z tym talentem Vitenki to nie taka prosta sprawa. – powiedział, nie odwracając wzroku od chłopca – Niech pan sobie wyobrazi taką sytuację: jest pan nauczycielem rysunku. I każe pan grupie uczniów nabazgrać złożony z figur geometrycznych zarys jakiejś osoby.
- Podręcznikowa nauka proporcji, tak? – burknął Yakov.
- Dokładnie. No więc... demonstruje pan wszystko na tablicy, tłumaczy, wyjaśnia, co i jak, a potem pańscy uczniowie rysują. Wszyscy radzą sobie z tym zadaniem doskonale. Oprócz jednego kolesia, który robi to byle jak i całkowicie pierdzieli proporcje. Co pan w takiej sytuacji myśli?
- Że facet nie ma talentu do rysowaniu.
- Mhm... to naturalny wniosek. ALE potem wychodzi pan z wykładu i natrafia na ciekawą sytuację. Ten sam gość siedzi sobie w parku i rysuje portret jakiegoś człowieka. Idealne proporcje, piękna kreska, świetne kolory, perfekcyjne odwzorowanie rzeczywistości... innymi słowy, facet, którego jeszcze godzinę temu określił pan mianem beztalencia, na pańskich oczach beztrosko kreśli sobie dzieło sztuki nadające się do Luwru.
- Tak się nie da.
- Owszem, DA się.
Kciuk Dymitra wskazywał na młodego Nikiforova. Yakov zmarszczył czoło.
- Chyba nie rozumiem.
- Większość dzieciaków stara się wykonać każde ćwiczenie jak najlepiej. – z uchem opartym na dłoni mówił Boria – Małolaty mogą być posłuszne albo nieposłuszne, grzeczne albo pyskate, ale kiedy już zdecydują się wypełnić polecenia trenera, to zwykle dają z siebie wszystko. U Viktora to tak NIE działa.
- Vitenka to taki typ, który jest w stanie zrobić absolutnie wszystko. – podkreślił Dymitr – Pod warunkiem, że będzie chciał.
Yakov dał sobie chwilę na przetrawienie tych słów.
- Rozumiem. – wymamrotał.
- Nie, nie rozumie pan. – westchnął chłopak z czapką – Pan mi spojrzy prosto w oczy. Kiedy mówiłem wszystko, to miałem na myśli Wszystko. Wszystko przez wielkie „W". Kuma pan? Pan wymyśli najtrudniejsze zadanie na świecie, którego nie potrafi wykonać żadne ośmioletnie dziecko. Ale Viktor to zrobi.
- Pod warunkiem, że będzie chciał?
- Pod warunkiem, że będzie chciał.
- I tu właśnie zaczynają się schody. – zaśpiewał Borys.
- Dokładnie. – z ust Dymitra wyszło jeszcze głębsze westchnienie – Bo widzi pan... osoby z zewnątrz, które nie znają Viktora, mają cholerny problem z określeniem, ile ten chłopak tak naprawdę potrafi. Jego wyniki w poszczególnych ćwiczeniach są diabelnie zdradliwe... na ich podstawie sporo ludzi dochodzi do wniosku, że mały nic nie potrafi. Podczas gdy tak naprawdę, w niemal stu procentach przypadków, problemem Viktora nie jest brak umiejętności, ale brak motywacji. Ten dzieciak jeździ na łyżwach, odkąd tylko nauczył się chodzić. Większość ćwiczeń, z którymi męczą się jego rówieśnicy, wykonuje dłubiąc palcem w zębach. Jednak posiadanie tak wielkiego talentu ma swoją cenę... chłopak łatwo traci zainteresowanie i nienawidzi ćwiczeń, które są zbyt proste.
- Jeśli się na coś zaweźmie, to z pomocą albo bez pomocy, prędzej czy później się tego nauczy. Ale jeśli uzna, że coś jest głupie i nieciekawe i nudne, to zaprze się rękami i nogami, i absolutnie żadna siła nie przekona go, żeby to zrobił. Próby zmuszenia go zazwyczaj tylko pogarszają sprawę. Znaczy... pewnie, jak ojciec na niego ryknie, to w końcu ruszy zadek, jednak nie będzie się specjalnie wysilał. A jeśli będzie mógł w jakiś sposób się wymigać, to się wymiga.
Podobnie jak ktoś inny, kogo znam. – uświadomił sobie Yakov.
Zabawne, jak bardzo opis tego dzieciaka zaczął przypominać opis Tatiany sprzed lat.
- Trener Sasza nazywa syna leniem. – Dymitr odezwał się, z zamyśloną miną pocierając podbródek – I rzeczywiście, na treningach mały sprawia wrażenie leniwego... ale gdy głębiej o tym pomyśleć, to który leń spędza całą zimę na zamarzniętym stawie, jeżdząc na łyżwach, dopóki ktoś nie złapie go za ucho i nie zaciągnie do domu?
Po lodowisku rozniósł się dźwięk gwizdka. Obserwując ustawiających się w szeregu małych hokeistach, Feltsman pomyślał, że jego wcześniejszy wniosek się sprawdził – ten medal rzeczywiście miał dwie strony.
- Tak więc sam pan widzi, że sytuacja nie jest taka prosta. – Boria oderwał się od barierki – Fajnie się z panem gadało, ale musimy już lecieć. Za chwilę zaczynamy trening.
- No. – chłopak w czapce przeciągnął się – Trzeba się mentalnie przygotować. Trener odgrażał się, że zrobi kondycyjny.
- Jak szybko się nie przebierzemy, jak nic zarobimy pięć karnych okrążeń.
- Naście. PiętNAŚCIE karnych okrążeń.
- Ugh... na samą myśl jestem zmęczony. No to do widzenia!
Yakov posłał gołowąsom uprzejme skinienie. Byli już przy schodach, gdy nagle odwrócili się i jeszcze raz spojrzeli na pięćdziesięciolatka.
- Właściwie to... zapomnieliśmy pana spytać... był pan w Wiosce Olimpijskiej, tak? Jest pan napakowany. Też grał pan w hokeja?
- Nie, byłem łyżwiarzem figurowym. Czyli, w oczach waszego trenera, najniższą formą sportowca.
Wcześniej to oni mieli okazję oglądać jego „bezcenną minę". Musiał im się jakoś odwdzięczyć, prawda? Ech, te postawione w słup oczy i szeroko rozdziawione buźki...
- Lepiej biegniejcie już do szatni. – kpiąco zasugerował Feltsman – U mnie zarobilibyście piętnaście okrążeń za każdą minutę spóźnienia.
Szybkość, z jaką zerwali się do biegu, sprawiła mu cholerną przyjemność. Ciekawe, czy powiedzą trenerciowi, kogo spotkali?
Yakov zerknął na wiszący nad knajpą zegar. Właściciel lodowiska chyba jeszcze nie wrócił? Nie mając nic lepszego do roboty, pięćdziesięcioletni trener postanowił sprawdzić, co porabiali srebrnowłosy diabełek i jego ojciec.
Tafla była niemal całkowicie pusta. Stłoczone na ławce dzieciaki ściągały hokejówki, szczebiocząc o nic nie znaczących pierdołach. Do niektórych podeszli rodzice z plecaczkami. Viktor zbierał porozstawiane wokół bramek słupki (chyba za karę?), a Sasza stał przy bandzie i sprzeczał się z żoną. Feltsman nadstawił uszu.
- ... i nie graj z nim w tą idiotyczną całuśną grę! Tyle razy o tym rozmawialiśmy! Nie masz córki, lecz syna!
- Przesadzasz. – Anastazja machnęła ręką – Odrobina czułości jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Tu nie chodzi o czułość, lecz o zachęcanie go do dziwnych zachowań. – ze zirytowaną miną, ojciec chłopca przycisnął sobie palce czoła – Już i tak jest inny. Koledzy i koleżanki nazywają go dziwadłem i mają rację! Do diabła! Mówiłem, żebyśmy nie wysyłali go do twojej matki... - ostatnie zdanie wymamrotał, wściekle zaciskając zęby.
Udając wielkie oburzenie, kobieta zrzuciła z ramienia zbłąkany blond pukiel.
- Nie zwalaj wszystkich nieszczęść tego świata na moją mamusię. – zaśpiewała melodramatycznym tonem – Wiem, że się nie lubicie, ale wciąż jesteście rodziną.
- Nie zwalam na niej wszystkich nieszcześć tego świata. Ale faktem jest, że po każdej wizycie w Paryżu Viktor coraz bardziej się rozbestwia.
- To nie wina mojej mamusi! Może i jest trochę... ekscentryczna, ale to nie od niej Vitya nauczył się dziwnych zachowań. Twój tata...
Widząc rozszczerzajęce się powieki męża, kobieta urwała w połowie zdania. Przez ułamek sekundy w poważnych oczach Aleksandra Nikiforova pojawił się smutek. Jednak mężczyzna szybko zatuszował go kolejnym grymasem. Anastazja położyła dłoń na ramieniu partnera.
- Kochanie, przepraszam... powiedziałam to bez zastanowienia.
Powoli wypuścił powietrze i pokręcił głową.
- O której dzisiaj będziecie w domu? – zapytał zmęczonym tonem – Viktor wraca z tobą, tak?
- Nie, idzie jeszcze do siebie do szkoły. Na lekcje tańca.
Pomruk Saszy był pełen obrzydzenia i dezaprobaty. Zabrzmiało to trochę jak powstrzymywanie wymiotów.
- Jeszcze z nich nie zrezygnował? No świetnie! Jeszcze jedno babskie zajęcie...
- Nie zapominaj, co mu obiecałeś, kochanie. – karcąco kręcąc palcem wskazującym zaśpiewała Anastazja – Powiedziałeś mu, że zgodzisz się na każde zajęcie dodatkowe, za które nie będziesz musiał zapłacić. Wuefistka uczy tańca za darmo. Cieszę się, że Viktor chodzi na te lekcje. Przynajmniej będę miała z kim tańczyć na weselach. W końcu na męża w tej kwestii raczej nie mogę liczyć... A poza tym, to bardzo dobre, ogólnorozwojowe zajęcia. Vitya będzie miał po nich mięśnie.
- Mięśnie, ale nie kolegów. – mruknął Sasza – Na te zajęcia chodzą same dziewczyny. Viktor jest tam jedynym chłopcem. Ale jakie to ma, kurwa, znaczenie, skoro wszyscy i tak biorą go za babę! Wszystko przez te cholerne włosy... doprowadzają mnie do szału! Po prostu dajmy mu coś na uspokojenie i zaciągnijmy do fryzjera!
- Mów za siebie. Ja tam lubię jego śliczne włoski.
- Przez te śliczne włoski, wychowawczyni wyznaczyła go w przedstawieniu do roli baby! Ma zagrać Sneguroczkę... wyobrażasz to sobie?! I jakby tego było mało, musi pocałować CHŁOPCA!
Anastazja zachichotała.
- Wiesz, Sasza... w tej kwestii raczej nie masz powodów do zmartwień. – puściła mężowi oko – Vitya pocałował już co najmniej dwanaście dziewczynek. To o jakieś dziesięć więcej niż ty przez całe twoje życie.
- N-n-niby tak, ale... - Sasza wybełkotał z krwistym rumieńcem na policzkach – ale tu chodzi o zupełnie co innego!
- Och, najdroższy, jestem zazdrosna! Kiedy w teatrze całuję innych mężczyzn, nie jesteś nawet w połowie tak zły, jak teraz.
- To twoja praca. Nie jestem zły, bo wiem, że robiąc to, niczego nie czujesz. W przeciwieństwie do Viktora. Doskonale pamiętam, jaką miał minę, gdy mówił nam, że ma pocałować chłopaka. Był podekscytowany.
- Przedstawieniem, - podkreśliła Anastazja – a nie całowaniem kolegi. Pierwszy raz będzie w szkolnym teatrzyku. To naturalne, że się cieszy.
Chwyciła męża za oba policzki i spojrzała prosto w gniewne niebieskie oczy.
- Odpuść mu trochę, kochany. – poprosiła z łagodną czułością – Od śmierci taty jesteś zbyt surowy i dla niego i dla siebie. Wiem, że jest ciężko, ale... musisz troszeczkę odpuścić. Nasz syn ma dopiero osiem lat. Mamy mnóstwo czasu, by oduczyć go wszystkich dziwnych zachowań. Wiem, czego najbardziej się boisz, ale pamiętaj, że nie wychowujesz go sam... masz jeszcze mnie. Jedziemy tym pociągiem we dwoje i dlatego damy radę dotrzeć do celu. Wszystko będzie dobrze. Nie wszystkie problemy trzeba rozwiązywać za pomocą dyscypliny. Spróbuj dać Viktorowi trochę więcej wolności. Jestem pewna, że to doceni. Okej?
Bardzo powoli Sasza zdjął dłonie żony ze swoich policzków. Jednak zamiast puścić smukłe palce, położył je na bandzie i mocno ścisnął. Kciuk surowego mężczyzny gładził obrączkę partnerki.
- No dobrze. – Aleksander Nikiforov brzmiał jak pokonany żołnierz – Dobrze, postaram się.
Anastazja rozpromieniła się.
- Cieszę się!
Obdarzyła wybranka krótkim, lecz pełnym uczucia, pocałunkiem. Ledwo oderwali się od siebie, zza pleców Saszy rozległ się radosny szczebiot.
- Tato, tato! Patrz, co umiem!
Obserwujący z góry Yakov powitał okrzyk Viktora z wielką ulgą. Wymiana czułości między mężem i żoną sprawiła, że przypomniał sobie o rzeczach, o których w tej chwili za nic nie chciał myśleć. A przynajmniej nie w tak krótkim czasie od rozwodu.
Młody Nikiforov już dawno pozbył się kasku. Z powiewającą wokół srebrną kitką próbował skopiować piruet siadany, który wczoraj podpatrzył u Feltsmana. Wyszło mu to dosyć nieudolnie... ale mimo wszystko wyszło! Pięćdziesięcioletni trener nie mógł powstrzymać uczucia podziwu. Zaczął się też zastanawiać, czy ktokolwiek... kiedykolwiek uczył tego dzieciaka piruetów. Bo jeśli nie, to by oznaczało, że mały opanował ten element zupełnie sam! Z absolutnie zerową znajomością teorii!
Ta myśl była nieprawdopodobna, lecz ekscytująca.
- I jak? I jak? – Viktor zaświergotał w stronę rodziców.
Anastazja entuzjastycznie zaklaskała.
- Brawo! – krzyknęła, podskakując jak pięciolatka – Ślicznie, kochanie!
Sasza pozostał niewzruszony.
- Wspaniale, że umiesz kręcić się bez celu w kółko i w ogóle, ale powiedz... po co to robisz? – zapytał, unosząc brew – Czemu to ma służyć?
Na buzi chłopca pojawił się spłoszony rumieniec. Nie ulegało wątpliwości, że dzieciak liczył na zupełnie inną reakcję. Zniechęcony przez słowa ojca, splótł rączki za plecami i wbił wzrok w lód.
- No bo... - zaczął, nieśmiało zerkając w stronę taty – No bo to jest fajne. No i ten superaśny pan z wczoraj to robił, tylko że kręcił się tak bardzo szybko, i to było takie super i...
- Złaź z lodu. Za chwilę wchodzi młodzieżówka.
Sasza odwrócił się z powrotem do żony. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, lecz syn znowu go zawołał.
- Ale, tato, tato! Popatrz jeszcze! Zobacz, umiem jeszcze to!
Viktor zademonstrował pojedynczego aksla.
- I jak? I jak? – dopytywał się.
Zajebiście, ale musisz spiąć dupę i wyprostować nogę. – pomyślał stojący na trybunach Yakov – Ale zaraz, przecież to pytanie nie było do mnie!
- To też zrobił wczoraj tamten fajny pan! – chłopiec oznajmił z radosnym uśmiechem – Super, no nie?
Feltsman odruchowo zanurkował w dół. Kucając, obserwował taflę przez szparę między szczebelkami. Tego tylko brakowało, by ten szczeniak go tutaj zobaczył!
Tak jak poprzednim razem, Anastazja zaklaskała. A Sasza powtórzył, metodą „zdartej płyty":
- Złaź z lodu. Za chwilę wchodzi młodzieżówka.
Usta srebrnowłosego dziecka zacisnęły się w cienką linię. W oczach Viktora pojawił się przebłysk zawziętości. Małe dłonie zacisnęły się w pięści.
- To popatrz na to!
Chłopiec pognał po obwodzie lodowiska, z każdym metrem zwiększając prędkość. Yakov zaczął mieć złe przeczucia. Sasza najwidoczniej też, bo zupełnie zrezygnował z rozmowy z żoną i obrócił się, by spojrzeć na syna.
- Viktor, co ty robisz? – zawołał z nutą ostrzeżenia w głosie.
Mały nie odpowiedział. Zamiast tego obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Jadąc tyłem jeszcze bardziej przyśpieszył. Spoczywająca na bandzie dłoń Saszy lekko zadrżała.
- Viktor, zatrzymaj się!
Nie wsłuchując się dostatecznie uważnie można było ją przegapić – drobną porcję strachu, która wkradła się do ostatniej głoski.
Chłopiec zignorował ojca.
O kurwa. – Yakov pomyślał z przerażeniem – On chyba nie zamierza...
A jednak, cholera, zamierzał! Do diabła, pewnie, że zamierzał! Kurwa mać, pieprzony mały kaskader... co on sobie wyobraża, próbując podobnych rzeczy, nie mając jakiegokolwiek pojęcia o skokach?! Przecież ten gamoń nawet nigdy nie miał na nogach figurówek! Chyba go, kurwa, popierdoliło! Gnał do tyłu, na złamanie karku, a teraz zrobił zwrot, przymierzając się do pierdolonego podwójnego aksla!
Yakov Feltsman i Aleksander Nikiforov wydarli się jednocześnie:
- STÓÓÓÓÓÓJ!
Za późno. Vitya wybił się do skoku.
Notka autorki
Ułaaaa! Żeście się naczekali na rozdział!!!
Jeszcze raz dziękuję wam za wyrozumiałość i cierpliwość.
Przepraszam też, że nie wyrobiłam się z obrazkiem do rozdziału. Mam już co prawda szkic (przedstawiający rodziców Viktora :3), ale nie zdążyłam go pokolorować. Zrezygnowałam z tego na rzecz... kończenia rozdziału piątego :) Z dwojga złego chyba lepiej czekać na obrazek, niż na rozdział, czyż nie? Rozdział piąty jest dość krótki, więc mam nadzieję, że wyrobię się z nim do jutra... Jeśli się nie wyrobię, będę miała kłopoty, bo w poniedziałek ma być finał sezonu "Gry o Tron", więc pewnie będę podjarana i... eghm!
W ogóle to przepraszam, że zwodziłam was, pisząc, że rozdział będzie w czwartek. BYŁBY w czwartek, gdyby nie pewne... ech... okoliczności. Ale zapomnijmy o tym.
Czytajcie sobie, a ja spinam dupę, kończę piątkę i zabieram się za szóstkę :)
Jestem wam też winna pupcię małego Viktora - pokoloruję ją najszybciej, jak się da!
Uwagi i ciekawostki:
- Hokeista Viktor Nikiforov to prawdziwa postać! Przeczytacie o nim w angielskiej Wikipedii ;) Chociaż ja, na potrzeby tej historii, zmodyfikowałam oczywiście jego biografię.
- Co do serc zawodowych sportowców i faktu, że biją inaczej, niż u zwykłych ludzi - nie wymyśliłam sobie tego. To szczera prawda. Trzech członków mojej rodziny (którzy zawodowo grali w siatkówkę), dostała zawału przed siedemdziesiątką. A moja dziewięćdziesięcioletnia babcia, również była siatkarka, miała niedawno robione EKG i chcieli ją od razu wieźć do szpitala. Przez piętnaście minut tłumaczyła im, że jej serce bije w ten sposób już od kilkudziesięciu lat. Tylko nie pamiętam, czy szybciej, czy wolniej - gdyby ktoś wiedział, albo znał się na tym, niech mi, proszę da znać.
- Grenoble (1968) i Sapporo (1972) to prawdziwe lokalizacje Igrzysk Zimowych, jednak incydent z Sapporo jest zmyślony.
- Jeśli chcecie zobaczyć, jak wygląda ujeżdżanie kijka do hokeja, obejrzyjcie film "Farciarz Gilmore". Albo zerknijcie na ten link do You Tube'a i przewińcie do 2:20 :P
https://youtu.be/xTkEVeWBaow
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top