Rozdział 22 - Wędrówka złotej wstążki

- Przyjdzie dzień, w którym nie zgodzisz się z Viktorem. Któregoś dnia mój syn zrobi coś tak dziwnego i absurdalnego, że nawet ty nie będziesz mógł tego zaakceptować. Dopiero wtedy przekonasz się, jak to jest odmawiać komuś dla jego dobra. Dopiero wtedy poznasz różnicę między „trenowaniem" i „wychowywaniem". Któregoś dnia będziesz musiał powiedzieć Viktorowi „nie" i wtedy on odczuje to sto razy bardziej niż wtedy, gdy ja mu odmawiałem. A kiedy to się stanie, będziesz wiedział, że przegrałeś zakład i że możesz winić za to jedynie siebie. Wówczas zranisz Viktora jeszcze bardziej niż ja...

Brzęczenie budzika przerwało strumień złośliwości, który wylewał się z ust Aleksandra Nikiforova.

Yakov otworzył oczy. Mimo nieprzyjemnego snu czuł się dość wypoczęty. Zaraz. Nie snu – wspomnienia. Przecież nie wymyślił sobie tej rozmowy, tylko naprawdę ją odbył. W dniu, gdy pojechał do Uprzedzonego Dupka, by namówić (zmusić?) go do umieszczenia Viktora w klasie sportowej. Chociaż wspomniana kłótnia miała miejsce jesienią ubiegłego roku, Feltsman wciąż pamiętał każdy jej szczegół. Pamiętał jeszcze przed otrzymaniem tamtego wstrętnego SMSa...

Zakład o lodowisko może wygrałeś, ale naszego zakładu na pewno NIE wygrasz. Poczekaj parę lat – jeszcze się przekonasz!

Wydawszy zniesmaczone prychnięcie, Yakov odrzucił komórkę na komodę. On miałby zranić Viktora? Miałby wyrządzić temu chłopcu jeszcze większą krzywdę niż jego pożal się Boże tatuś? Pfft! Też coś! Nawet Stalin, który był fatalnym Ojcem Narodu, miałby problem z pobiciem rekordu tego rodzica od siedmiu boleści! Może i wsadzał ludzi do gułagów, ale przynajmniej nie palił niewinnym dzieciom zeszytów w pieski. Chyba. Z tym wąsatym skurwysynem nigdy nic nie wiadomo... Ech, mniejsza o to!

Po zapięciu guzika ulubionej koszuli, Feltsman poświęcił chwilę, by pogapić się na stojące na parapecie zdjęcie. Zrobiono je tuż po pamiętnym pokazie do Smooth Criminal, podczas którego chochlik i jego naburmuszony trener wystąpili w (wytrzaśniętych nie wiadomo skąd) czerwonych swetrach. Fotografowi udało się uchwycić moment, gdy Yakov mamrotał coś pod nosem, nieświadom faktu, że srebrnowłosy uczeń wpatruje się w niego z oczkami pełnymi cichemu uwielbienia.

Zdjęcie było wcale niebrzydkie! Wyglądało wdzięcznie nawet w obciachowej ramce w smerfy, którą solistki dorwały na pchlim targu.

Tuż obok stała fotografia przedstawiająca Viktora tańczącego do „Ostatniego Programu", a także zbiorowa fotografia wszystkich członków Klubu Mistrzów, którzy przyszli tamtego dnia na arenę, by kibicować małemu chochlikowi. Tatiana nazwała te zdjęcia „Świętą Trójcą Jasiowego Parapetu", a Feltsman był w tak wyśmienitym humorze, że nie zaprotestował.

Od czasu ostatniego wspólnego urlopu z Lilią, nie uwiecznił na zdjęciu wspomnienia, które byłoby warte postawienia na parapecie. Albo w jakimkolwiek innym miejscu poza albumem.

Nieznacznie się uśmiechając, Yakov poprawił jedną z ramek. Kiedy to zrobił, kątem oka dostrzegł stojącą na podwórku taksówkę. Ten widok zarówno ucieszył go, jak i zasmucił. Miło będzie znów mieć apartament tylko dla siebie... ALE trzeba też będzie przywyknąć do samotnego spędzania wieczorów. Chyba że pewien upierdliwy dzieciak postanowi wbić trenerowi na chatę, by wspomniane wieczory urozmaicić. Taaaaak, to było wielce prawdopodobne!

Ze znużeniem właściwym człowiekowi obudzonemu o czwartej rano, Yakov powlókł się do kuchni. Siedzący przy stole Tatiana i Steve wyglądali na tak samo zaspanych jak on. Obok lodówki stały dwie wielkie walizki – jedna całkowicie czarna, druga w wyjątkowo krzykliwym odcieniu różu i z całym mnóstwem naklejek.

- Jest taksówka – mruknął Yakov.

Małżonkowie bez słowa wstali z krzeseł. Podczas zjeżdżania windą na dół, nikt się nie odzywał. Dopiero podczas ładowania walizek do bagażnika doszło do wzruszających podziękowań („Przestań ryczeć, McKenzie, jesteś facetem, do kurwy nędzy!") i czułych uścisków na pożegnanie („Nie uwieszaj się na mnie, przeklęta wiedźmo! Jak mi kręgosłup strzeli, to będzie TWOJA wina!").

Przed odjazdem Tatiana wychyliła się przez szybę. Yakov odwrócił wzrok.

- Jeszcze raz dziękuję – burknął, lekko pocierając kark. – No wiesz... za wszystko.

- Daj spokój, nie masz za co dziękować – Wyszczerzyła zęby. – Będziemy za tobą tęsknić. Gdy będziesz w Stanach, pamiętaj, że Nikita zaprosił cię na obiad. Uparł się, że koniecznie chce ci pokazać swoje nowe mieszkanie.

Ostatnie trzy słowa wypowiedziała z nutą rezygnacji i niezadowolenia.

- Myślałem, że wspólne trenowanie Viktora wyleczyło cię z Syndromu Wyprowadzonego Dziecka – Feltsman zaśmiał się pod nosem.

- To nie tak łatwo wyleczyć, Jasiu.

- Znajdź sobie jakieś twórcze zajęcie. W końcu się przyzwyczaisz, że młodego nie ma w domu...

- Praca choreografa jest bardzo twórcza! A tak w ogóle... To poczekajmy, aż twoje dziecko się usamodzielni. Zobaczymy, czy wtedy będziesz tak skory do udzielania dobrych rad!

Yakov wpakował dłonie do kieszeni spodni.

- Jeżeli masz na myśli to dziecko, które na czas roku szkolnego wypożyczam od Uprzedzonego Dupka, to obawiam się, że będziesz musiała poczekać kilkanaście długich lat! – burknął.

Zdziwił się, widząc w oczach Tatiany powagę.

- Szanuj każdy rok, Jasiu – wyszeptała tajemniczo. – Te kilkanaście lat minie szybciej, niż się spodziewasz. Serio. Kocham cię, braciszku. Do następnego!

Obserwując odjeżdżającą taksówkę. Feltsman przypomniał sobie moment, gdy ledwo odrośnięty od ziemi Maks Levin pierwszy raz przyszedł do niego do Klubu. A potem moment, w którym starsza wersja tego chłopca – dwa razy wyższa i dwa razy bardziej zarozumiała – trzasnęła drzwiami i oświadczyła, że nie chce go więcej widzieć. Wydawało mu się, że oba momenty oddzielał od siebie niezwykle krótki okres czasu.

Może Tatiana miała rację? Może w przypadku dorastających dzieci lata mijały znacznie szybciej?

Cóż, rozmyślanie nad tym, stojąc w kapciach na ulicy, raczej nie miało sensu. Ziewając, Feltsman wrócił do mieszkania. Z kawą w dłoni, ponownie skierował się do parapetowej wystawy. Fotografia, na której on i Viktor stali w czerwonych swetrach - przez kilka minut po prostu się w nią wpatrywał, jakby próbował uwiecznić ten moment nie tylko na zdjęciu, ale także we własnej pamięci.

Wówczas zranisz Viktora jeszcze bardziej niż ja..."

Nie urodził się wczoraj. Wiedział, że niewinne spojrzenie nie zostanie na buzi Viktora na zawsze. Pewnego dnia po prostu zniknie. Pytanie tylko – kiedy? Ile czasu będzie musiało minąć, zanim dorosłość zabierze tę szeroko pojmowaną dziecięcą beztroskę?

Wówczas zranisz Viktora jeszcze bardziej niż ja..."

Nie chodziło wcale o to, że bał się przyszłości. Po prostu wolałby, żeby niektóre momenty trwały dłużej.

Wówczas zranisz Viktora jeszcze bardziej niż ja..."

Nie bał się przegrania zakładu z Saszą. Wręcz przeciwnie – nie mógł się doczekać, by zobaczyć, jak ten idiota ponosi druzgocącą porażkę. W końcu Uprzedzony Pajac musiał polec. Ta historia nie mogła skończyć się inaczej... Czyż nie?

Wówczas zranisz Viktora jeszcze bardziej niż ja..."

Maszyna do zatrzymywania czasu – Yakov jeszcze nigdy nie pragnął jej tak bardzo, jak teraz.

XXX

Obok wejścia do Klubu Mistrzów wisiała złota tabliczka. Nic wielkiego – ot, zwykła informacja dla każdego, kto tędy przychodził.

Sportivnij Klub Chempion

Założyciel: Mikhail Novak

Główny trener: Yakov Feltsman

Sońka i pozostałe dziewczyny postulowały za dopisaniem opiekunowi jakiegoś skromnego tytułu („Jego Wysokość Yakov", „Największy i najmocniejszy Yakov", „Ojciec Niebieski Yakov", „Bóg Yakov"...), jednak Feltsman podziękował za komplementy i odmówił. Nie zamierzał popadać w megalomanię z powodu czegoś tak durnego jak swoje nazwisko obok wejścia do Klubu! Oho? Czy mu się tylko wydawało, czy na „F" była plamka?

Kilka razy chuchnął na tablicę, po czym wyszorował ją rękawem. Napis świecił się jak psu jajca – no i świetnie!

Obdarzywszy złote cudeńko aprobującym chrząknięciem, Yakov dumnie wypiął klatę i pchnął drzwi.

- Zaraz sprawdzę, kiedy będzie – usłyszał głos Hanki. – Jeśli pani chcę, mogę do niego zadzwonić.

- Poczekam, ile będzie trzeba.

Serce Feltsmana wydało kilka podekscytowanych drgnięć. To była Lilia! Stała przy biurku i sprawiała wrażenie nieco mniej spiętej niż zazwyczaj. Gdyby Yakov jej nie znał, uznałby, że wyglądała wręcz... nieśmiało!

Chciał ją zawołać, ale został uprzedzony przez Viktora. Ubrany w treningowy dresik chochlik opierał łokcie na biurku i z oczami wlepionymi w Baranowską, nieznacznie kołysał się na piętach. Gdy dostrzegł trenera, wydał zachwycony pisk. Pociągnął Hankę za rękaw bluzki, dając jej znak, by odłożyła słuchawkę stacjonarnego telefonu.

- Już jest! – szepnął podekscytowanym tonem.

Z uśmiechem w kształcie serca, zamachał do Feltsman i wydarł się na cały korytarz:

- Yaaaaaaakoooov, przyszła twoja seks-żooooonaaaa!

Zauroczenie Yakova szlag trafił.

- EKS! – zaczerwieniony ze złości pięćdziesięciolatek syknął przez zęby. – Mówi się „eks", kurwa!

- No dobra – Viktor wzruszył ramionami. – Yakov, przyszła twoja eks-kurwa!

No ja pierdooooolęęęęę! – Yakov złapał się za głowę. – A mogłem zostać przy seks-żonie...

Próbował wymyśleć jakieś sensowne tłumaczenie... albo chociaż strategię, która pozwoliłaby mu opuścić budynek, nie doznawszy trwałego uszczerbku na zdrowiu! Jak się jednak okazało, nie potrzebował ani jednego ani drugiego.

- Zapomnij o tytułach – Lilia zwróciła się do Viktora tak łagodnie, że Yakov prawie przewrócił się z wrażenia. – „Pani Lilia" w zupełności wystarczy. A teraz idź na dwór, mały. Jeśli wytrzymasz piętnaście minut, stojąc na krawężniku na palcach u stóp, dam ci bilet na „Dziadka do Orzechów".

- Naprawdę? – oczka chłopca zaświeciły się.

- W pierwszym rzędzie.

Dzieciak wyleciał z budynku, aż się zakurzyło. Gdy zatrzasnął za sobą drzwi, Hanka rzuciła coś o „uporządkowaniu papierów" i również zniknęła z pola widzenia. Byli małżonkowie zostali sami.

Przez chwilę nikt się nie odzywał. Jedna z dłoni Yakova naciągała kapelusz na twarz, a druga pozostawała ukryta w kieszeni spodni. Tymczasem Lilia masowała przyciśnięte do boku ramię, wpatrując się w podłogę.

- Słuchaj... - zagaiła w końcu.

Taaaak?

- Przyszłam, bo chciałam...

Rozległ się odgłos przełykania śliny. Zresztą, chyba nie tylko śliny. Okazje, w których Lilia przełykała swoją dumę, dało się policzyć na palcach jednej ręki – Yakov cenił każdy z tych momentów bardziej niż szczerozłoty zegarek.

- Chciałam przeprosić za tamten telefon i... i za wszystko, co powiedziałam, gdy do ciebie zadzwoniłam. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale nie wiedziałam, że Ivan Levin już u ciebie nie trenuje. Zbyt szybko wyciągnęłam wnioski i niepotrzebnie uległam emocjom. Było to z mojej strony niewybaczalne!

- Nie musisz aż tak się tym przejmować – nie przerywając nerwowego poprawiania kapelusza, wymamrotał Feltsman. – Domyśliłem się, że...

- Tak czy siak, powinnam przeprosić!

Głos Lilii był tak donośny i zdecydowany, że Yakov strącił niefortunne nakrycie głowy. Złapał je, zanim zdążyło spaść na podłogę. Skierował zszokowany wzrok na byłą żonę. Baranowska uniosła podbródek.

- Gdybym potraktowała cię tak, jak powinnam... To znaczy, jak człowieka, którego znam dwadzieścia lat, a nie kogoś zupełnie obcego, to zrozumiałabym, że nigdy nie ukradłbyś mojego programu. Nie zrobiłbyś mi takiego świństwa. Nikomu nie zrobiłbyś takiego świństwa. Nie byłbyś w stanie tego zrobić.

- Eee... dzięki – czując, że na policzkach rozkwitają mu rumieńce, Yakov cicho odchrząknął. – To miłe, że tak o mnie myślisz.

- Z drugiej strony - głos Lilii stał się o nutę ostrzejszy – gdybyś nie ukrywał przede mną zakładu... gdybyś normalnie powiedział mi, że masz problemy...

- ... czułabyś się zobowiązana, żeby mi pomóc!

Doskonale wiedział, w którą stronę to zmierzało – i nie zamierzał na to pozwolić! Lilia zmarszczyła brwi. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale wszedł jej w słowo.

- Tu nie chodziło o to, że ci nie ufałem – oznajmił, patrząc jej w oczy. – Tu nie chodziło o to, że chciałem być twardzielem. No dobra, może trochę... Ale tak naprawdę chciałem załatwić tę sprawę sam, by odzyskać siebie. By udowodnić samemu sobie, że mogę wygrzebać się z dziury, którą sam wykopałem.

- Mimo wszystko mogłeś mi powiedzieć – głos Lilii był pełen rezygnacji.

- Kilka razy się do tego zbierałem – wyznał Yakov. – Ale zawsze wydawało mi się, że gdybym to zrobił, w pewien sposób wziąłbym cię na litość. To wyglądałoby na próbę wymuszenia na tobie, byś nie tylko podała mi pomocną dłoń, ale też wybaczyła mi... inne rzeczy.

Sprawę z dzieckiem.

- To byłoby jak mówienie: „Moja kariera ma nóż na gardle, więc zapomnij o tym, co zrobiłem i stań po mojej stronie".

- Nie wiem, czy tak bym to odebrała – wzdychając, Lilia skrzyżowała ramiona.

- No właśnie – łagodnie przyznał Yakov. – Nie wiesz.

- A Tatiana? – Baranowska posłała byłemu mężowy wyzywające spojrzenie. – Nie miałeś oporów, by powiedzieć o wszystkim JEJ!

- Owszem, miałem. To Igor z Pavlem jej powiedzieli. Uwierz, że wcale ich o to nie prosiłem. Poza tym, wiesz, jak jest... Kiedy zrobiło się gorąco, ta wiedźma sama wsiadła na miotłę i przyleciała do mnie ze Stanów. Spakowała łyżwy i swojego rudzielca, po czym wbiła mi na chatę bez zapowiedzi.

- Rzeczywiście, to do niej podobne – nastąpił jeden z rzadkich momentów, gdy kącik ust Lilii nieznacznie uniósł się do góry. – Niektórzy ludzie nie tracą czasu na zastanawianie się i od razu przechodzą do czynów. Albo wyciągają wnioski, jeszcze zanim poznają fakty. O, a skoro o tym mowa, chciałam ci coś pokazać. Byłam ciekawa, co na ten temat powiesz.

Pomalowane na czerwono paznokcie zniknęły z czeluściach eleganckiej torebki i Feltsmanowi została podana gazeta. A właściwie to nie gazeta, lecz GAZETY – siedem najbardziej poczytnych gazet w Petersburgu. Zaś na pierwszej stronie każdej z nich...

O KURWA! - Yakov nie widział własnych oczu, ale wyobraził sobie, że odskakują kilka centymetrów od twarzy, tak jak w tych durnych kreskówkach z Królikiem Bugsem.

Dziennik Petersburski. Nagłówek: „Yakov Feltsman – niespełniona miłość Alexeia Wronkova". Okładka: Wronkov zalecający się do stojącego na balkonie Yakova.

Super Sport. Nagłówek: „Feltsman i Wronkov – wrogość czy kochanie?" Okładka: Yakov i Wronkov tańczący razem tango.

Trzynastka – Poradnik Nastolatki. Nagłówek: „Jak nazwiemy nasz nowy szip? Yaxei czy Wronkoman?" Okładka: Kolaż kilkunastu wspólnych zdjęć Yakova i Wronkova.

Trudne sprawy. Nagłówek: „Kocham go, ale on woli Lilię – niezwykłe problemy Alexeia Wronkova". Okładka: Wronkov unoszący do góry Yakova w stroju baleriny.

Świat Kobiety. Nagłówek: „Kiedy twój mąż zaleca się do kolegi. Ekscytujący wywiad z Kateriną Wronkovą." Okładka: Wronkov wypisujący imię Yakova w pamiętniczku i stojąca nad nim Katerina z wałkiem.

Tygodnik Studencki. Nagłówek: „Feltsman i Wronkov - czy oni rzeczywiście się pierdolą?" Okładka: głowy Yakova i Wronkova wystające z przebieralni. Na czerwonej kotarze wielki napis „CENZURA".

Playboy... JEZUS MARIA!

Yakov wepchnął ostatnią gazetę pomiędzy pozostałe. Na szczęście zrobił to wystarczająco szybko, by uniemożliwić zmaltretowanej psychice obejrzenie obrazka na okładce! Zobaczenie podobnego wytworu chorej dziennikarskiej wyobraźni niewątpliwie skończyłoby się tragicznie!

Feltsman zaklął pod nosem. Skoro on był tak zdruzgotany, to aż strach pomyśleć, co na temat tego wszystkiego myślała Lilia. Bojąc się wyrazu jej twarzy, Feltsman niepewnie podniósł wzrok. Czekała go jednak spora niespodzianka, gdyż zamiast zniesmaczenia ujrzał drżące kąciki warg. O, do diabła! Czy mu się tylko wydawało, czy Lilia powstrzymywała...?!

Cóż, cokolwiek powstrzymywała, to coś najwyraźniej było zaraźliwe. Wodząc wzrokiem od czasopism do byłej żony, Yakov poczuł, że kąciki jego warg również zaczynają drżeć.

Aż wreszcie stało się – on i Lilia jednocześnie parsknęli śmiechem.

- Przepraszam – ocierając pojedynczą łzę, zachichotała dawna Prima Ballerina. – To jest po prostu...

- Wiem – rechocząc w przyciśniętą do twarzy gazetę, przyznał Yakov. – To absurdalne! Przerażająco absurdalne!

- No naprawdę, ty i Wronkov...

- Boki zrywać!

- Ale dlaczego napisali o tym we wszystkich gazetach? No sam powiedz, Yakovie Stanisławowiczu!

- Kiedy Kennedy przeżywał swoje skandale, napisały o tym co najwyżej dwa szmatławce!

- Widać ty jesteś sławniejszy.

- Widać tak.

- Ach, no naprawdę... - Lilia nareszcie uspokoiła oddech i wydała rozmarzone westchnienie. – „Nieodwzajemniona miłość Wronkova!" Nie wiem, kto to wymyślił, ale powinnam wysłać mu list z podziękowaniami. Nie śmiałam się tak od czasu, gdy Tatiana ukradła twój garnitur i podczas mojego wieczoru panieńskiego zaczęła cię przedrzeźniać!

Feltsman posłał ukochanej czułe spojrzenie. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo stęsknił się za jej śmiechem. Może jednak powinien odpuścić Viktorowi tamtą wpadkę z „eks-kurwą"? Może powinien powiedzieć Lilii, że "gorący romans" jej byłego męża z arcyrywalem był wymysłem pewnego irytującego srebrnowłosego dzieciaka?

Z drugiej strony... Może ona już wiedziała? Wówczas zaproszenie chochlika na „Dziadka do orzechów" miałoby sporo sensu.

Yakova ogarnęło dziwne uczucie. Miał wrażenie, że jego ciało przestaje być zlepkiem napiętych do granic możliwości organów i staje się bardzo luźne. Tętnice, wcześniej wydające się sztywnymi drutami, zaczęły przypominać sznurki, a serce wypełniło się niesamowitym spokojem. I chociaż całe zdarzenie zdawało się trwać kilka sekund, uświadomił sobie, że trwało znacznie dłużej... może nawet kilka miesięcy? Od kilku miesięcy walczył o odzyskanie dawnego wigoru – o odbudowanie nadszarpniętej pewności siebie i przywrócenie sobie zwykłej radości siebie. A teraz wreszcie się udało. Ostatni puzzel jego życia – miłość jego życia, Lilia – wreszcie znalazł swoje miejsce w układance.

Feltsman wiedział już, że cokolwiek się wydarzy, wszystko będzie dobrze.

Wiedział też, że musi zdobyć zdjęcia z wieczoru panieńskiego byłej żony i dowiedzieć się, co dokładnie tam zaszło. Tatiana nieźle mu za to zapłaci!

- Słuchaj, a ten bilet na „Dziadka do orzechów"... - odezwał się, ostrożnie zerkając na Lilię spod ronda kapelusza. – Masz tylko jeden, czy...?

- Mam dwa. Możesz czuć się zaproszony. W końcu ktoś musi przypilnować twojego ulubieńca, by nie pokazał pozostałym widzom czegoś, czego nie chcieliby widzieć.

Nie mogąc się powstrzymać, Yakov uśmiechnął się. Usta Lilii nie odwzajemniły gestu, ale zrobiły to jej oczy. Jak szokująco by to nie brzmiało, wyniosła kobieta chyba wybaczyła byłemu mężowi większość przewin. A nawet jeśli nie, to najwyraźniej była gotowa spróbować.

- Może pójdziemy teraz kawę? – Feltsman skinął w stronę drzwi. – Pogadamy, pośmiejemy się z Wronkova...

- Bardzo chętnie przyjmę twoje zaproszenie – Lilia krótko przytaknęła. – Ale dopiero jutro.

- Jutro?

- Dzisiaj obiecałam Róży, że pomogę jej z pakowaniem. Ma u siebie w mieszkaniu mnóstwo moich rzeczy. Nie chcę, by coś uszkodziła, gdy będzie wkładała wszystko do pudeł.

- O? – Yakov na powrót wepchnął dłonie do kieszeni spodni. – To Róża gdzieś wyjeżdża?

- Tak, do Moskwy. Na kilka lat. A właściwie to... - Lilia zawahała się. – Właściwie to nie tylko ona. My wyjeżdżamy. Ja, Róża i Karolinka.

Yakov dał sobie chwilę na przetrawienie tej informacji. Dobrze, że usłyszał ją właśnie teraz, będąc pewnym naprawionych (a przynajmniej częściowo?) relacji między sobą i byłą żoną. Z drugiej strony... Gdyby miał wybór, wolałby w ogóle czegoś takiego nie usłyszeć. Przeprowadzka Lilii była ostatnim, czego pragnął.

- Odkąd Róża dostała awans, wiedziałyśmy, że jej przenosiny są tylko kwestią czasu – w głosie Baranowskiej dało się słyszeć subtelną nutę usprawiedliwiania się. – Mimo to ja... do ostatniej chwili się wahałam. Pamiętałam, co mi wcześniej powiedziałeś. Że tak bardzo zależy mi na Karolince, bo nie mam własnej córki.

Spanikowany, Feltsman rzucił się do wyjaśnień:

- Posłuchaj, ja to powiedziałem...

- Tak, wiem, wyrwało ci się – Lilia westchnęła głęboko. – Mimo to... chociaż oboje wiemy, że to zdanie zostało wypowiedziane pod wpływem emocji, było w nim sporo racji. Rzeczywiście bardzo zależy mi na Karolince. Po naszej rozmowie trochę się tego wstydziłam, ale... Ale ostatecznie porozmawiałam o tym z Różą i zmieniłam zdanie. To ona zaproponowała, bym przeniosła się do Moskwy razem z nią. Zapytałam, czy nie widzi problemu w tym, że w pewien sposób „kradnę" jej matczyne obowiązki. Powiedziała, że nie postrzega tego w ten sposób. Kiedy urodził się Józek, była bardzo uparta i nie chciała dopuścić do niego żadnej opiekunki. Ale teraz wydoroślała i postanowiła, że woli, aby jej młodsze dziecko miało „dwie matki", zamiast jednej zaborczej pracoholiczki, która jest do jej dyspozycji dopiero po godzinie osiemnastej.

- Podjęła dobrą decyzję. Obie podjęłyście.

Yakov spuścił wzrok. Jego gardło wypełniło się mieszanką słodkości i goryczy. Czy mu się podobało czy nie, przeprowadzka Lilii – tak bardzo dla niego bolesna! – z obiektywnego punktu widzenia była najlepszym możliwym rozwiązaniem. A przynajmniej dla Karolinki. I mimo całego żalu, Yakov był dumny z sióstr, że zdołały otwarcie porozmawiać o całej sprawie i podjąć dobrą decyzję.

Był dumny, a jednocześnie miał bardzo wyraźne poczucie niesprawiedliwości – bo już teraz zdawał sobie sprawę, że Sasza nigdy nie pozwoli mu być drugim ojcem Viktora, tak jak Róża pozwoliła Lilii być drugą mamą Karolinki...

- No cóż - nieoczekiwanie prychnęła Baranowska – nic nie zmienia faktu, że to TY nadal jesteś ulubionym krewnym mojej siostrzenicy! Gdy dowiedziała się, że znajdzie się wiele kilometrów od ciebie, rozwaliła pół mieszkania.

- Biedne dziecko – nieco pocieszony, Yakov zaśmiał się pod nosem. – Jakoś jej to wynagrodzę. Dobrze, że jestem nadziany i stać mnie na samoloty.

- To samo jej powiedziałam.

- Może już czas dojrzeć do kupna prywatnego odrzutowca? Skoro nie musiałem kupować własnego lodowiska...

- Wybij sobie z głowy ten pomysł, Yakovie Stanisławowiczu! – Lilia groźnie zwęziła oczy. – Masz pojęcie, ile prywatnych samolotów zostało zastrzelonych w ciągu ostatnich kilku lat? Zresztą, Wronkov ma prywatny samolot. Nie zniżaj się do jego poziomu, wydając pieniądze na niepotrzebne rzeczy!

- Okej, to jest jakiś argument.

Feltsman był niezmiernie zadowolony z faktu, że nigdy nie pochwalił się ukochanej kupnem tych wszystkich szczerozłotych zegarków, popielniczek i długopisów. A tyle razy korciło go, by powiedzieć, że ma ich więcej niż Wronkov! Dobrze, że ugryzł się w język.

- No to, na ile wyjeżdżacie? Kilka lat, tak?

- Może kilkanaście...

Auć! – Yakov mimowolnie się skrzywił.

Lilia musiała coś wyczytać z jego twarzy, gdyż uraczyła go kolejnym wyniosłym prychnięciem.

- Nie bądź histerykiem, Yakovie Stanisławowiczu! Przecież będziemy się widywać. A poza tym, raczej nie będziesz się tutaj nudził. Z tego, co słyszałam, Viktor Aleksandrowicz już podbija świat łyżwiarstwa, córka Veroniki rośnie jak na drożdżach, a Sonia jest w ciąży... Nawet gdybyśmy nie wyjeżdżały, nie miałbyś dla nas zbyt wiele czasu.

- Pewnie masz rację – Yakov głęboko westchnął. – Kolejny sezon z pewnością będzie bardzo... co, co, CO?! W CIĄŻY?!

To było jak odbezpieczenie granatu. W jednej chwili Yakov był niegroźnym pacyfistą, a w drugiej zapragnął kogoś zabić.

- O? – Lilia uniosła brwi. – Nie powiedziały ci?

- Nie... po... wie... dzia... ŁY?! – na czole Feltsmana zapulsowała żyłka. – One? W liczbie MNOGIEJ?!

- Sądziłam, że wiesz. Przecież wie cały Klub.

Gdyby Feltsman był generałem, te słowa wywołałyby wojnę atomową. Baranowska zbyt dobrze znała byłego męża, by pozostać w polu rażenia. Niestety, nawet jej pożegnalny pocałunek w policzek nie zdołał stopić gromadzącej się w Yakovie furii.

- Daj mi dwadzieścia sekund na opuszczenie budynku – wychodząc, Lilia poklepała byłego męża po ramieniu. – Miło było cię zobaczyć. Widzimy się na premierze!

Skrzypnęły drzwi. Wskazówka wiszącego w sekretariacie zegara odliczyła magiczne dwadzieścia sekund i Yakov wziął głęboki oddech.

Aaaach... jak ja to, kurwa, lubię!

- SONIAAAAAAA! – wydarł się na cały budynek.

Nie czekając na odpowiedź, ruszył korytarzem. Jego pierwszymi ofiarami zostały Masha i Lenka. Bez trudu domyśliły się, czego chciał.

- Już wie – szepnęła jedna do drugiej.

„Już wie? JUŻ WIE?!" Ja im, kurwa, dam „już wie"! O nieeee, nie ma opcji, bym na to pozwolił... Wszechwiedzący Bóg Klubu nie odpuści grzesznym duszyczkom zatajenia tak ważnej informacji!

- Gadajcie, gdzie ona jest, albo...

- TRENERZE! – padło się z drugiego końca korytarza.

W stronę Yakova zmierzali Dymitr z Sońką. Nienaturalnie blady młodzieniec szedł za swoją dziewczyną, klejąc się do jej pleców jak skorupa do żółwia i co jakiś czas niepewnie wychylając głowę zza szczupłych barków.

- T-to nie tak, jak pan myśli! – pisnął.

- Właśnie, właśnie! – nerwowo się śmiejąc, dodała Sonia. – B-bo wiesz, trenerze, g-gumka nam pękła i...

- I nie szkodzi, bo w zasadzie bardzo się cieszymy!

- N-nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. P-prawda, Dima?

- O-oczywiście, skarbie! M-może i jesteśmy młodzi, ale to nie znaczy, że sobie nie poradzimy!

- Zwłaszcza, że będziemy razem. B-bo nie wiem, czy już wiesz, trenerze, ale Dima się oświadczył!

- A ona mnie przyjęła! J-jestem takim szczęściarzem! P-pokaż trenerowi pierścionek, skarbie!

- O! D-dobry pomysł! – Sonia wyciągnęła dłoń z pierścionkiem. – W-widzi trener, jaki złoty i lśniący! Dima dał mi go w parku. O-oświadczyny moich marzeń!

- T-tak więc niech się pan nie martwi, bo wszystko dobrze się skończyło! H-Happy End jak się patrzy! P-p-prawda?

- JEZUS MARIA! – w głosie dziewczyny zabrzmiała pierwsza nuta histerii. – N-nie wytrzymam dłużej tego napięcia! Trenerze, POWIEDZ COŚ!

- ... paznokci – głosem, który zdawał się dochodzić z czeluści piekieł, wysyczał Yakov.

- Yyyy, co? – Dima przełknął ślinę.

- Pilniczek do paznokci – na twarzy Feltsmana zagościł mroczny uśmieszek. – Chciałbym wiedzieć, czy któraś z was ma pilniczek do paznokci – zwrócił się do drżących ze strachu blondynek. – Ty na pewno jakiś masz, Lenka. W końcu spędzasz całe dnie upiększając te swoje szpony...

- Rz-rzeczywiście, mam pilniczek – niepewnie potwierdziła dziewczyna z kucykiem. – A... a p-p-po co ci on, trenerze?

- Muszę kogoś wykastrować, a obawiam się, że jeśli użyję noża, to nie będzie dostatecznie bolało...

- TRENERZE! – zawyły jednocześnie Masha, Lenka i Sonia. Wszystkie trzy były zielone ze strachu.

- Niech się pan zlituje! – głosem małej myszki zakwilił Dima. – N-nie można stresować kobiety w ciąży, kalecząc jej narzeczonego!

- Trzeba było o tym pomyśleć, gdy łamałeś dane mi przyrzeczenie! – uśmiechając się jak szaleniec, Feltsman powoli zmierzał w stronę młodzieńca. – Czego nie zrozumiałeś, gdy ustaliliśmy, że wolno ci dotrzeć tylko do pierwszej bazy?

- T-to był wypadek przy pracy!

- O? Cóż za wspaniała wymówka! Wiesz, co, młody? Permanentnie pozbawię cię możliwości zaliczania kolejnych baz i też powiem, że był to „wypadek przy pracy".

- Yaaaaakooooov!

Między katem i jego ofiarą niespodziewanie pojawiła się szopa srebrnych włosów. Vitya pojawił się nie wiadomo skąd i teraz podskakiwał przed trenerem, energicznie szarpiąc go za skraj garnituru. Wyglądał na bardzo czymś poruszonego.

- Yakov, Yakov, chodź ze mną na dwór!

- Nie teraz – przez zęby wysyczał pięćdziesięciolatek. Próbował odepchnąć smarkacza, lecz ten uparcie ciągnął go z ubranie.

- Ale, Yakov, Yakov! No chodź, to bardzo ważne!

- Nie przeszkadzaj! Nie widzisz, że jestem zajęty planowaniem morderstwa?

- Kiedy Yaaaakoooov, to sytuacja awaryjna! No chodź już, chodź, chodź!

Rozwścieczony mężczyzna zawahał się. Jego serce niczego nie pragnęło tak bardzo, jak przepuszczenia genitaliów Dimy przez maszynkę do mięsa. Powieszenie kogoś za fiuta na sznurku do prania również wydawało się miłą perspektywą. A nawet jeśli nie zamierzał realizować tych wszystkich rzeczy, to wypadało przynajmniej solidnie młodziaka nastraszyć.

Z drugiej strony... „sytuacja awaryjna" mogła oznaczać milion różnych rzeczy. A co jeśli Lilia przewróciła się i właśnie umiera na chodniku?

Rzuciwszy narzeczonemu Sońki jeszcze jedno groźne spojrzenie, Feltsman wreszcie uległ chochlikowi.

- Prowadź! – burknął niezadowolonym tonem.

Jak można było się spodziewać, Lilia wcale nie umierała na chodniku. Właściwie to nikt nie umierał. Właściwie to powód, dla którego Yakov został wyciągnięty na dwór, okazał się bardzo...

- Zobacz, urosłem o parę centymetrów – paluszkiem pokazując na swoje drzewo, z dumą oznajmił Vitya. – Możemy przestawić moją wstążkę!

Twarz Feltsmana jeszcze nigdy nie zmieniła koloru aż tak szybko – w pół-sekundy zrobiła się całkowicie czerwona.

- I TO MA BYĆ TA TWOJA „SYTUACJA AWARYJNA"?! Pozbawiłeś mnie okazji zafundowania nieodpowiedzialnym smarkaczom trwałej antykoncepcji!

- Nie wiem, co to jest ta cała... antykupseksja, ale na pewno nie może być ważniejsza niż mój nagły wzrost! Podsłuchałem, jak Kostya mówił, że gdy się rośnie, to wpływa na środek ciężarności i może popsuć skoki!

Yakov wzniósł oczy ku niebu.

- Skupmy się na słowie „podsłuchiwałem" – burknął, odwiązując złotą wstążkę od pnia. – Gdybyś nie podsłuchiwał ludzi, oszczędziłbyś sobie zmartwień. I przy okazji oszczędziłbyś wkurwu MNIE! Byłoby miło, gdybyś powstrzymał się przed mówieniem o „środku ciężarności" akurat po tym, gdy dowiedziałem się, że Sonia jest w ciąży.

- Ale, Yakooov, przecież to bardzo ważne! Za kilka dni ma być letni finał Zawodów Międzyszkolnych. Jak mam go wygrać, jeśli mój kostium będzie miał za krótkie nogawki? Sonia powiedziała, że sędziowie mogą odjąć za to punkty...

- PRZESTAŃ GADAĆ O SOŃCE, GDY JESTEM NIEMIŁOSIERNIE WKURWIONY NA JEJ FACETA!

Felstman dał sobie kilka chwil na wyrównanie oddechu. Zawiązując wstążkę nad głową Viktora, musiał przyznać smarkaczowi rację. Rzeczywiście sporo mu się urosło... Kostya miał rację twierdząc, że dorastanie nieźle komplikowało łyżwiarzom życie. Byłoby fatalnie, gdyby cała nauka skoków poszła się rąbać z powodu paru dodatkowych centymetrów. Nie żeby to było jedynym problemem Viktora.

- Bardziej niż wzrostem, martwię się tą twoją absurdalną pewnością siebie – mruknął Yakov. – Nie wyobrażaj sobie, że skoro pokonałeś Ivankiem, nagle stałeś się Panem i Władcą Łyżwiarskiego Światka! Pojedynek to ty może wygrałeś, ale oficjalne zawody to coś zupełnie innego! Jeśli chodzi o doświadczenie, inni chłopcy wciąż są lata świetlne przed tobą. Zamiast myśleć o tym, gdzie powiesisz złoty medal, skup się na treningach i ucz się cierpliwości! Moje trenerskie doświadczenie mówi mi, że nie masz najmniejszych szans na wygranie tych zawodów, więc nawet się na to nie nastawiaj! To poważny turniej, a nie zwykła przepychanka dzieciaków! Jeśli uda ci się choćby wejść na podium, to ja jestem Kubusiem Puchatkiem!

Kilka dni później

- Zwycięzca Letniej Edycji Mistrzostw Szkół Podstawowych, dziewięcioletni Viktor Aleksandrowicz Nikiforov!

Srebrnowłosy chłopiec pochylił się, by przedstawicielka Rosyjskiej Federacji Łyżwiarskiej mogła zawiesić na jego szyi piękny złoty medal. Jedną ręką wymachując bukietem kwiatów, a drugą posyłając publiczności całusy, uszczęśliwiony dzieciak podskakiwał na najwyższym stopniu podium.

Zdobywca srebrnego medalu, dwunastoletni blondynek, gapił się na własne łyżwy z miną pod tytułem „co się tutaj, kurwa, stało?!". Kedenastoletni brązowy medalista z krótkimi czarnymi włosami zabijał wzrokiem trenerkę, jakby chciał zapytać, dlaczego nie uprzedziła go, że na zawodach pojawią się „nieprzyzwoicie utalentowane srebrnowłose chochliki".

Natomiast Yakov Feltsman stał za bandą, zakrywał dłonią twarz i mamrotał pod nosem:

- Czy to już czas, bym kumplował się z Prosiaczkiem i codziennie wpierdalał miód?

Transmisja ceremonii medalowej zmniejszyła się do wielkości małego prostokącika, wyświetlanego za plecami dziennikarza sportowego. Artur Bobrov poprawił krawat i posłał widzom przepraszający uśmiech.

- No cóż... Nie bardzo rozumiem, o co chodzi z Prosiaczkiem, ale powiem państwo jedno: miód jest bardzo zdrowy! Eksperci zalecają picie go do...

- Nie interesują mnie lecznicze właściwości miodu! – pilotem ściszając dźwięk, prychnęła Lilia Baranowska. – Gdybym chciała posłuchać o poprawie zdrowia, włączyłabym Telezakupy! Kiedyś zbaczanie z tematu było nie do pomyślenia... A teraz ze Stanów przywlekła się ta niepotrzebna tendencja do raczenia widzów bezsensownymi szczegółami!

- Masz świętą rację, moja droga! – Katya Wronkova przyłożyła filiżankę do krwistoczerwonych ust. – Gdyby ten cały Bobrov pracował dla mnie, od razu pojechałabym mu po pensji!

Gdyby całkowicie pominąć typy figur i rysy twarzy, te dwie najbardziej przerażające kobiety w Petersburgu mogłyby uchodzić za bliźniaczki. Siedziały w identycznych pozycjach z idealnie wyprostowanymi palcami, dumnie uniesionymi podbródkami i kierowanymi w stronę ekranu lodowatymi spojrzeniami. Każda zarzuciła nogę na nogę i gniewnie kiwała unoszącą się w powietrzu szpilką.

Szum ekranu był nieznacznie zagłuszany przez dobiegający z podłogi odgłos skrzypienia. Co jakiś czas z sąsiedniego pokoju dochodziły niepokojące jęki...

- Będzie mi tego brakować, Lileczka – wzdychając, Katya wzięła kolejny łyk kawy.

- Mnie również – Baranowska zamieszała łyżeczką w swojej latte.

- Najpierw Tatiana wyjechała do Stanów, a teraz ty przenosisz się do Moskwy. Po twoim wyjeździe zostaną tu tylko te zdziry z imprez charytatywnych... Zupełnie nie potrafię się z nimi dogadać! Ostatnio jedna sucz popłakała się, gdy z dobrego serca powiedziałam jej, że powinna schudnąć dziesięć kilo. Widzisz, cóż za niewdzięczna swołocz?

- W naszych czasach trudno o dobrą koleżankę, Katyusha. Odkąd powiedziałam sekretarce Teatru Mikhailowskiego, że jej mąż to niedbający o higienę osobistą oblech, przestała mówić mi „Dzień Dobry". Musiałam kazać dyrektorowi ją zwolnić!

- No, naprawdę! – prychnęła Katerina. – Nie rozumiem, jak niektóre kobiety mogą być zapatrzone w swoich mężów! Bez nas ta banda napalonych samców dalej tkwiłaby w kamieniołomach! Do końca świata tłukliby mamuty, porównując rozmiary swoich maczug!

Odgłos skrzypienia stał się nieznacznie głośniejszy.

- Naprawdę będzie mi ciebie brakowało – westchnęła Lilia. – Wątpię, by w Moskwie udało mi się znaleźć równie miłe towarzystwo do picia kawy. Dobrze, że znowu zaczęłam oglądać łyżwiarstwo figurowe. Przynajmniej będę miała zajęcia.

- Nie ograniczaj się jedynie do zawodów seniorskich – na ekranie na powrót pojawił się Viktor Nikiforov ze swoim charakterystycznym uśmiechem w kształcie serca. – Wśród juniorów ostatnio wiele się dzieje. A jazda tego nowego pupilka twojego byłego męża jest niezmiernie miła dla oka!

Odgłos skrzypienia zaczął zagłuszać telewizor...

- ALEXEI! – Katerina poczęstowała klęczącego na podłodze męża rozwścieczonym spojrzeniem. – W Japonii wyprodukowano odkurzacz, który czyści podłogę bezdźwięcznie! Wytłumacz mi, jakim cudem robisz koncert z czynności, która nie sprawia żadnych kłopotów bezrozumnej maszynie?

Wronkov posłał żonie rozżalone spojrzenie. Był tak wykończony, że prawie szurał brzuchem po podłodze. Pot spływał mu nie tylko po twarzy, ale i po „babcinej chuście", którą (na rozkaz Lilii) obwiązał łysinę.

- B-bo... bo deski skrzypią?

- Słucham? – Katerina groźnie zwęziła oczy. – Chcesz powiedzieć, że wszystkiemu winne są deski?!

- NIE! – panicznie pisnął Alexei. – J-ja wcale nie... T-to ze zmęczenia tak mi się powiedziało!

- Zamiast marudzić, idź do łazienki wymienić wodę! Nie widzisz, że czyścisz podłogę czarną mazią? Znając ciebie, pewnie wyszorowałeś tym połowę salonu, więc zrób mi przysługę i zacznij od początku!

Stękając, Wronkov podniósł wiadro i kaczym chodem podreptał do łazienki. Żona odprowadziła go rozzłoszczonym spojrzeniem.

- Widzisz, co za matoł? – zwróciła się do Baranowskiej. – Sam nigdy by na to nie wpadł!

- Mężczyźni to podrzędny gatunek, Katyusha – sącząc kawę, zgodziła się Lilia. – Niestety musimy z tym żyć.

Kiedy Alexei wrócił ze świeżą wodą, wyglądał na jeszcze bardziej załamanego niż chwilę temu.

- Katya, skarbeńku... - zagaił nieśmiało. – B-bo wiesz... tak sobie pomyślałem, żabciu....

- „Pomyślałem!" – prychnęła Katerina. – W twoim przypadku te słowa nigdy nie zwiastują niczego inteligentnego. Ale jak już zacząłeś, to mów, Alexei!

- M-może... może zainwestujemy w ten japoński odkurzacz? Ty i Lilia będziecie mogły w spokoju oglądać telewizję i... iiiiiik!

Popielniczka przeleciała przez pokój. Przygrzmociłaby Alexeia w czoło, gdyby w ostatniej chwili się nie uchylił – trafiła natomiast w wiadro, skutkując zalaniem połowy salonu.

- Coś ty powiedział?! – warknęła Katya.

- Nic! – pisnął przerażony Wronkov. – Zupełnie nic! Zdawało ci się!

- Jeszcze śmiesz oskarżasz mnie o to, że mam omamy słuchowe?!

- NIE! O-o nic cię nie oskarżam! J-ja... ja tylko... b-bo ja chciałem... chciałem powiedzieć, że gdybyście tak nade mną nie wisiały, nie czyściłbym podłogi tak głośno, tylko...

- Tylko zapłaciłbyś komuś innemu, by zrobił to za ciebie? Posłuchaj mnie, Alexei! Lileczka bardzo poszła ci na rękę. Nie zgłosiła twojego karygodnego czynu Rosyjskiej Federacji Łyżwiarskiej, proponując, byś w zamian wpłacił dziesięć milionów rubli na Fundację Wspierania Młodych Talentów, a także odbył osiemdziesiąt godzin prac społecznych, przez miesiąc czyszcząc jej mieszkanie, mieszkanie jej siostry oraz salę baletową. Ponadto, wspaniałomyślnie zgodziła się, byś używał szczoteczki do zębów wyłącznie do czyszczenia toalet, a całą resztę wyczyścił wygodną różową gąbką. A jakby tego było mało, Lileczka wykazała niewiarygodną troskę o twoje zdrowie, zalecając, byś chronił swoją drogocenną łysinę, owijając ją tą ładną chusteczką z psem Reksio. I tuż po tym, jak okazano ci tyle łaskawości, śmiesz jeszcze narzekać?!

Zamiast odpowiedzieć, Wronkov potrząsnął głową i wrócił do energicznego szorowania desek.

- Jesteś taką niewdzięczną gnidą, Alexei! – burknęła Katerina. – Ja i Lileczka mogłybyśmy pójść do naszej ulubionej kawiarni, a zamiast tego, siedzimy tutaj, pilnując, byś wywiązał się ze wszystkich zobowiązań. Nie dość, że zapewniamy ci towarzystwo, zamiast skazywać cię na żmudną pracę w samotności, to jeszcze zwracamy się do ciebie niezwykle uprzejmie, tylko od czasu do czasu nazywając cię „łysym głąbem", bo wiemy, że średnio cię to motywuje.

Wronkov wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać.

- Masz takie wspaniałe warunki pracy, Alexei – bezlitośnie ciągnęła jego żona. – Wielu więźniów dałoby się zabić za sprzątanie w tak miłych warunków. Nikt na ciebie nie krzyczy, nikt ci nie grozi, nikt nie stosuje wobec ciebie przemocy...

Wronkov posłał wymowne spojrzenie roztrzaskanej popielniczce.

- Poza tym, w przeciwieństwie do wielu skazańców, masz również prawdo do przerw. Tak jak teraz. W telewizji jest reklama, więc pozwolimy ci na chwilę wstać z podłogi. Czy skończyłeś już pisać list z przeprosinami dla Yakova?

Wronkov wymamrotał coś pod nosem.

- NIE DOSŁYSZAŁAM!

- Tak, skończyłem – klęcząc na podłodze, jak Kopciuszek przed kominkiem, wydukał Alexei.

- W takim razie daj Lileczce do sprawdzenia! Jeśli tym razem wszystko jest w porządku, pozwolimy ci pójść do kuchni napić się kranówy.

Lilia wzięła od Alexeia zwinięty kawałek papieru. Oparłszy policzek na dłoni, odchyliła się do tyłu i zaczęła czytać.

- Karygodne! – warknęła po chwili. – Naganne! Niepiękne! Niewybaczalne!

Przy każdym słowie Wronkov krzywił się, jak po trzaśnięciu patelnią w łeb. Caryca Rosyjskiego baletu podniosła się i z wyrazem odrazy podstawiła mu kartkę pod sam nos. Kartkę, która – warto zauważyć – liczyła ze dwa metry.

- Wronkov, w twoim liście przeprosinowym do Yakova znalazłam ponad trzysta błędów! Ty niegodny rosyjskiego obywatelstwa, analfabeto! Poprawiaj to i to natychmiast!

Ze zwieszoną głową, Alexei pomaszerował w stronę drewnianego biureczka. Kartka, którą trzymał w opuszczonej dłoni, smętnie ciągnęła się po podłodze.

- To co dokładnie mam z tym zrobić? – zapytał, wskazując na list.

- Wrzuć go tam, gdzie wrzuciłeś poprzednie dwadzieścia listów – przewracając oczami, nakazała Katerina. – A potem napisz nowy. Tylko nie zapominaj, że ma liczyć minimum trzy tysiące słów. I tym razem lepiej użyj słownika...

- DŁUŻEJ TEGO NIE WYTRZYMAM!

Baranowska i Wronkova jednocześnie obróciły głowy. Wściekły krzyk dobiegł z drugiego pokoju. Drzwi zostały otwarte z takim impetem, że uderzyły w ścianę. Stanęła z nich rozzłoszczona Karolinka. Miała na sobie białe keikogi do sztuk walki, starannie obwiązane brązowym pasem. Ciągnęła za kołnierz ubranego w treningowy dres Ivanka Levina. Chłopiec wyglądał jak po zaliczeniu trzech triatlonów.

- Nie będę dłużej użerała się z tą łamagą! – córka Róży tupnęła nogą. – On nawet nie potrafi dobrze przytrzymać materaca, bym mogła ćwiczyć moje kopnięcia. Przewraca się przy technikach, które bez problemu wytrzymują moje koleżanki! Nie chcę go! Dajcie mi poćwiczyć z tym starszym!

- Już ci tłumaczyłam, Karolinko – z powrotem zajmując miejsce w fotelu, zaczęła Lilia. – „Ten starszy" pomaga twojemu bratu przygotować się do egzaminu dla komandosów. Wiem, że jesteś rozczarowana, ale będziesz musiała zadowolić się młodszym.

- ... am rady! – Ivanek nagle przypomniał sobie, jak się mówi.

- Słucham? – Katerina ostrzegawczo zmrużyła oczy.

- Nie dam rady – wystękał młody Levin. – Ona mnie zabije! Nie będę dłużej robił za jej worek treningowy!

- Ivanie Abramowiczu - Wronkova zwróciła się do chłopca cukierkowym tonem – już wcześniej zapewniłyśmy cię, że nie doznasz ze strony Karolinki żadnej permanentnej krzywdy. Przy zestawie ćwiczeń, na które zezwoliłyśmy, możesz skończyć co najwyżej ze sporą zadyszką i mocno poobijaną pupą. Ale jeśli wolisz, byśmy zgłosiły twoją napaść na Rykova Rosyjskiej Federacji Łyżwiarskiej... A, jak dobrze wiesz, mamy na to dowody... To oczywiście uszanujemy twoją wolę i przerwiemy ćwiczenia z Karolinką.

Ivanek zerknął na trenera z niemym błaganiem o pomoc.

Wybierz Federację! – mówiła mina Wronkova. – Nie popełniaj moich błędów! Wybierz Federację, a przynajmniej oszczędzisz sobie upokorzeń i wpierdolu!

Chłopiec przełknął ślinę.

- B-będę... b-będę dalej ćwiczył z Karolinką.

- Doskonale – Katerina posłała mu szatański uśmiech. – I nie zapomnij, że idziesz potem na wykłady ze „zdrowej rywalizacji" oraz „prawidłowego funkcjonowania w społeczeństwie". Na te zajęcia chodzą także chłopcy z poprawczaka, więc może znajdziesz jakiś fajnych kolegów. I nawet nie myśl o wymiganiu się! Zadzwonię do prowadzącego i zapytam, czy przyszedłeś i byłeś aktywny.

Z ust młodego Levina wyszedł głośny jęk.

- To niesprawiedliwe! – marudziła Karolinka. – Viciek już po jednej lekcji opanował podstawowe techniki blokowania ciosów! Jak będę ćwiczyła z totalnym beztalenciem, nieprędko zdam na czarny pas!

- I tak nieprędko zdasz na czarny pas – Lilia wydała zrezygnowane westchnienie. – Tyle razy o tym rozmawiałyśmy! Sensei tłumaczył ci, że na czarny pas mogą zdawać jedynie dorośli.

- TO NIESPRAWIEDLIWE! – wściekle zawyła dziewczynka. – Niesprawiedliwe! Niesprawiedliwe! NIESPRAWIEDLIWE!

Z każdym słowem deptała leżącą na podłodze różową gąbkę.

Kiedy w końcu się uspokoiła, złapała Ivanka za kołnierz i z miną wskazującą na chęć wyżycia się na kimś, pomaszerowała z powrotem do drugiego pokoju. Dźwięk zatrzaskujących się drzwi sprawił, że Wronkov zostawił na nowym liście wielkiego kleksa.

- Wypłucz gąbkę, Alexei – mruknęła Katerina. – I zacznij pisać list od początku!

- Dobrze, skarbie!

Wronkov wziął gąbkę i poszedł do łazienki. Jego żona pokręciła głową.

- Masz jakąś wódkę? – zwróciła się do Baranowskiej.

- Mam tę, którą na przeprosiny zostawiła mi Tatiana – Lilia przekręciła kluczyk drewnianego barku. – Jest bardzo mocna. Czemu nagle zachciało ci się pić?

- Bez powodu – Wronkova wzruszyła ramionami. Jej oczy nagle stały się bardzo ponure. – Po prostu przypomniałam sobie, jak zachowywała się moja najstarsza córka, gdy była w wieku twojej siostrzenicy. Wydaje mi się, jakby to było wczoraj. A teraz ta dziewucha ma czarny pas w judo oraz czarnego męża. Dzisiaj zadzwoniła do mnie, by powiedzieć, że jej dziecko zdało na żółty pas.

- Alinka do ciebie dzwoniła? – zza futryny wyłoniła się pełna nadziei głowa Alexeia. – Mówiła coś o mnie?

- „Pozdrów łysego chuja" – zacytowała Katerina.

- Ach – westchnął zauroczony Wronkov. – Moja kochana córeczka!

- Nie guzdraj się tak z tą gąbką!

Kiedy mąż zniknął jej z oczu, Katya ponownie zwróciła się do Lilii.

- Pamiętam, jak Alinka była słodka i niewinna. Kiedyś nie nazywała ojca „łysym chujem". Trochę brakuje mi tamtych czasów. Ja mogę nazywać Alexeia, jak chcę. Ale gdy robi to nasza córka, to jest trochę...

Z zamyślonym wyrazem twarzy, Lilia nalewała wódki do kieliszków.

- Wiem, o co ci chodzi – szepnęła. – Dzieci dorastają zdecydowanie zbyt szybko.

XXX

Jesień sprawiła, że część zielonych liści stała się pomarańczowa. Jeden z podmuchów wiatru pociągnął zawiązaną na drzewie złotą wstążkę. Yakov obserwował to przez okno swojego gabinetu. Kiedy ostatnim razem przewieszał tę wstążkę, sięgała mu do łokcia. To był chyba pierwszy raz, gdy zdał sobie sprawę z prędkości upływającego czasu.

Pamiętam, jak Vitya pierwszy raz wygrał Zawody Międzyszkolne – pomyślał, prasując spodnie od garnituru. – Wtedy wstążka sięgała mi do pępka.

Bojąc się spalenia ważnej części garderoby w tak ważny dzień, Feltsman odłożył żelazko i natychmiast odłączył je od prądu.

Mam za swoje! – zganił samego siebie. – Gdybym nie dowiedział się o nowym wybryku Viktora, nie pierdolnąłbym komórką w lampę, nie wywaliłoby mi korków i nie musiałbym prasować portków u siebie w gabinecie.

Prysznic też musiał zaliczyć w miejscu pracy. Wszystko przez to, że dostał telefon ze szkoły Viktora i z nerwów wyrwał pokrętło do włączania ciepłej wody. Nigdy więcej napraw w dniu wystawiania ocen z zachowania! A tej durnej wychowawczyni chyba pierdolnęło na mózg – żeby w ostatniej chwili zmieniać „dobre" na „nieodpowiednie", tylko dlatego że dziecko opisało na sprawdzianie życie Starożytnych Greków? To niepojęte! Chuj jej do tego, co ten bachor wypisuje na testach! To powinien być problem nauczyciela historii, nie jej!

Trzeba będzie przejść się do szkoły i odbyć na ten temat poważną rozmowę... Gdyby Yakov miał obniżać Viktorowi zachowanie, za każdym razem, gdy ten mówił mu o „greckich stosunkach", to ten smarkacz miałby już dziesięć ocen poniżej nieodpowiedniego. Ale czy Yakov się skarżył? Nie. Yakov podchodził do całej sprawy dojrzale, chroniąc własne zdrowie psychiczne i udając, że nic nie słyszy. Niech lepiej ta młoda zdzira też się tego uczy!

Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Czas poczytać mądre przysłowia, zamiast zaglądać do sprawdzianów z historii, durna babo!

Przed pójściem pod prysznic Feltsman włączył radio. Może muzyka pomoże mu się zrelaksować?

- A teraz najnowszy przebój Britney Spears! – zaszczebiotał spiker. – „Hit me baby one more time"!

Britney? – Yakov mimowolnie się skrzywił. – Nieeee, tylko nie ta amerykańska swołocz! Jak ja jej, do licha, nie cierpię!

Nie mógł zrozumieć, skąd tak wielka moda na blond dziunię. Jej teksty nawet nie miały większego sensu! Ani to mądre, ani to fajne, ani...

Chociaż, w sumie? To całe „Hit me baby one more time" kojarzyło się Feltsmanowi z byłą żoną.

„Walnij mnie jeszcze raz, maleńka. Daj mi znak. Walnij mnie jeszcze raz!"

Szczerze? Yakov nie miałby nic przeciwko. Fajnie byłoby dostać w twarz od Lileczki. Bolałoby – fakt. Ale też pomogłoby przypomnieć sobie pasję minionego związku. Aaaach, cóż to był za związek!

Give me a siiiiign... - stojąc pod strumieniem letniej wody, Yakov zaczął kręcić tyłkiem. – Hit me. Baby. ONE MORE TIME!
- Hihihi...

Feltsman przygrzmocił czołem w kafelki. Kiedy się odwrócił zobaczył Viktora w dziecięcym garniturku i WŁĄCZONĄ kamerą w małych rączkach.

- Kazałeś mi ją przetestować – chochlik uśmiechnął się przepraszająco. – By sprawdzić, czy nagrywa.

Pięć minut później smarkacz gnał korytarzem, a Yakov gonił go z ręcznikiem owiniętym wokół bioder.

- JA CIĘ, KURWA, ZABIJĘ! – roznosiło się po całym klubie. – ODDAWAJ KAMERĘ!

- Yakov, ubierz się! Viera nigdy ci nie wybaczy, jeśli spóźnisz się na jej ślub z Kostyą!

XXX

Termometr wskazywał kilka stopni poniżej zera. Z gałęzi zwisało kilka sopli. Przywiązana do ośnieżonego konaru złota wstążka sięgała ramienia Yakova. Sam Feltsman stał obok autobusu, obserwując wskakujące do środka dzieci i dmuchając w skostniałe z zimna dłonie.

- Kamilko, poczekaj! – właśnie minął go rozochocony Georgi. – Zajmę ci, miejsce!

- Nie zamierzam z tobą siedzieć, ofermo! – dziewczynka z długimi jasnymi warkoczykami zadarła nos.

- Ale dlaczego? Jesteś miłością mojego życia!

- Oboje jazda do autobusu! – fuknął Feltsman.

Stojący obok niego Wlad odhaczył na liście nazwiska „Popovich" i „Zielińska".

- To chyba wszyscy – uśmiechnął się do pracodawcy.

- Poczekaj – Yakov poszukał wzrokiem charakterystycznej rudej czupryny. – Jeszcze pani instruktor.

Z Klubu Mistrzów wyszło bardzo w sobie zakochane małżeństwo. Ubrana w śliczny biały płaszcz Sonia, gładziła ramię Dymitra, który niósł na rękach małą dziewczynkę. Spod puchatej czapeczki wystawały rude włoski. Dziecko piło herbatkę ze legendarnej piersiówki swojego ojca.

- Mamusia wyjeżdża tydzień, więc Miłeczka będzie musiała zaopiekować się tatusiem – Sonia pogłaskała córeczkę po główce. – A tatuś będzie opiekował się Miłeczką – cmoknęła ukochanego w usta. – Trzymajcie się! Kocham was, cukiereczki!

W podskokach zbiegła po schodach. Wsiadając do autobusu, uśmiechnęła się do Yakova. Odpowiedział karcącym spojrzeniem.

- Grankina jak zwykle modnie spóźniona! – mruknął.

- Ba-bi-che-va! – podkreśliła, przewracając oczami. – Mógłbyś wreszcie się przyzwyczaić! I nie grozić mojemu mężowi kastracją, za każdym razem, gdy go widzisz.

- Grozić kastracją, a wykastrować to dwie różne rzeczy! Ma szczęście, że tak ładnie zajmuje się Miłeczką, bo naprawdę zrobiłbym mu krzywdę.

- Kostii nie grozisz! – wytknęła mu Sonia.

- Nie, czasem mu grozi – z autobusu wyjrzała głowa Viery.

- To dla jego dobra – Feltsman odwrócił wzrok.

- Jasne, i fakt, że traktujesz nas jak swoje córki i zachowujesz się jak nadopiekuńczy ojciec, nie ma z tym absolutnie nic wspólnego.

Zanim surowy trener zdążył odpowiedzieć, coś pociągnęło go za nogawkę spodni. Spojrzał w dół i ujrzał Julkę. Plecaczek na plecach dziewczynki był niemal tak duży jak sama dziewczynka.

- A ty tu czego, Nazarova? – Yakov oparł dłonie na biodrach i pochylił się, by nieco onieśmielić krnąbrną małolatę.

- Widzisz? – dyskretnie burknęła Sonia. – O niej pamiętasz, że zmieniła nazwisko.

Feltsman zignorował Gran... znaczy się Babichevę i skupił się na małej.

- Julcia teź na obóz! – roszczeniowym tonem zaszczebiotało dziecko.

- Aha? – Yakov uniósł brew. – No i trudno, bo Julcia za smarkata!

Do innego bachora raczej by tak nie powiedział. Jednak w tym przypadku wiedział, że nie ma się czego obawiać, bo ten konkretny bachor i tak nie przejmie się ostrym tonem.

- Julcia na obóz! – córka Viery gniewnie tupnęła nóżką.

- Jesteś za mała. Nie pojedziesz.

- Julcia chce obóz!

- Za parę lat...

- JULCIA CHCE TERAŹ!

Okej, wystarczy. Limit niesubordynacji został przekroczony.

- Kostya, na litość boską! – Yakov wydarł się do mężczyzny, który właśnie wyszedł z budynku i stanął obok Dymitra. – Zabierz swoje dziecko, zanim doprowadzi mnie do szału! I następnym razem lepiej jej pilnuj! Wiem, że to niełatwe, ale najprostszy sposób to po prostu nie spuszczać jej z oczu.

Jęcząc przeprosiny, Nazarov zarzucił sobie wierzgającą dziewczynkę na ramię.

- TATA, POSTAAAAW! – wydarła się. – JULCIA CHCE NA OBÓZ!

Jak dorośnie, będzie biła rekordy świata – Yakov pomyślał, kręcąc głową. – Jej obsesja na punkcie łyżew już teraz mnie przeraża...

- Po kim ona jest taka zawzięta?! – burknął do Viery. – Na pewno nie po tobie!

- Po ojcu – padła odpowiedź.

Nie ulegało wątpliwości, o kogo chodziło. Jako mały szczyl, Kostya też był w cholerę zadziorny.

- On nie jest jej biologicznym ojcem – wyrwało się Feltsmanowi.

- Podobnie jak Vitya nie jest twoim biologicznym synem – przesłodzonym tonem zauważyła Viera. – A jest tak samo uparty, jak ty.

Zanim Yakov ustalił, co na ten temat myśli, ujrzał ten zupełnie ze sobą niespokrewniony, a zarazem diabelnie uparty obiekt. Srebrnowłosa kometa nie miała zamiaru czekać na zezwolenie trenera – sprintem pokonała dystans między wejściem do Klubu i autobusem. Jednym susem próbowała dostać się do środka, ale została złapana w locie.

- Nie. Ma. Mowy! – ciągnąc za szczupłe kostki, wycedził Yakov. – Nie. Jedziesz!

Vitya trzymał drzwiczki do autobusu tak mocno, jakby nie zamierzał nigdy ich puścić. Przeklęty smarkacz był znacznie silniejszy niż kilka lat temu. Kiedyś „odklejenie go od czegoś" było znacznie prostsze.

- Ale dlaczego nie mogę jechać? – zawodził unieszczęśliwiony smarkacz. – Na obozach zawsze jest fajnie, a ja mam dwanaście lat! Mówiłeś, że zimowy obóz jest dla dzieci od dziesięciu do trzynastu lat!

- Tak, kurwa, właśnie tak mówiłem. Mówiłem też, że nie nadajesz się na obóz, bo za bardzo odstajesz od innych dzieci poziomem. Czasy, gdy mogłeś się tam czegoś nauczyć, skończyły się, gdy MIMO MOJEGO WYRAŹNEGO ZAKAZU zacząłeś ćwiczyć poczwórnego toe loopa. Gdybyś pojechał, tylko wkurwiałbyś innych chłopców, pokazując im, jak wiele już umiesz. Albo, co gorsza, zachęcałbyś ich do próbowania niebezpiecznych elementów.

- Okej, to chodźmy na układ! Jak pozwolisz mi pojechać, na obóz, to na razie zostanę w spokoju poczwórnego toe loopa.

Yakov zawahał się. Ćwiczenie poczwórnych skoków w tak młodym wieku stwarzało zdecydowanie zbyt wiele ryzyka – zwłaszcza dla rozwijających się kości i stawów. Jeżeli istniał sposób, by zmotywować Viktora do zaniechania narażania się, to dobrze by było skorzystać z okazji. Z drugiej strony...

- Co ty mógłbyś, do diabła, robić na tym obozie?! – Feltsman zaczął burczeć swoje myśli. – W jakim charakterze mógłbyś tam, kurwa, jechać?! Chyba tylko, kurwa, jako instruktor!

Oczka Viktora zaświeciły się.

Koniec końców, pomysł z tymczasowym przyznaniem srebrnowłosemu utrapieniu obowiązków trenera rzeczywiście doszedł do skutku. I był to fatalny pomysł. Chujowy. Katastrofalny!

Ta niewielka grupa zaawansowanych młodzików, którą powierzono Viktorowi, miała go dosyć już po pierwszych zajęciach. A przed każdymi kolejnymi modlili się, by padł na łóżko z katarem i wreszcie dał im święty spokój.

Yakov doszedł do wniosku, że prędzej on zacznie kogoś trenować z Lilką, niż Vitya zostanie czyimś trenerem. Niech już lepiej skupi się na wygrywania zawodów. W końcu to wychodziło mu najlepiej.

XXX

Dni zaczynały mijać w zastraszającym tempie. Doszło do tego, że czas nie płynął, a pędził jak woda w rwącej rzece. W kółko te same odcinki i zakola – przygotowanie do zawodów, zawody, krótki odpoczynek, przygotowanie do zawodów, zawody, krótki odpoczynek...

Dni zmieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a miesiące w lata. A upływ lat oznaczał nadejście wielu nieuchronnych zmian.

- Mam na głowie łysinę. Sam nie wiem, kiedy się to zaczęło!

- Moje dziecko przechodzi okres buntu. Sam nie wiem, kiedy się to zaczęło!

Gdyby Yakov miał wskazać zdania, które najczęściej słyszał ostatnimi czasy na wywiadówkach, to wybrałby właśnie te dwa. Wśród problemów, z którymi borykali się ojcowie kolegów Viktora, na czele listy królowały: łysina oraz niemożność nadążenia za zmianami zachodzącymi w potomku.

- Ten gówniarz nic mi nie mówi! – marudzili jeden z drugim. – Bo przecież rozmowa z ojcem to tak zwany „obciach", no nie? Jakby wyskoczył mu pryszcz, ukradłby kosmetyki mojej żony i zrobił sobie make-up, bylebym tylko o nic go nie pytał!

W takich momentach Yakov powstrzymywał chęć złapania głąbów za głowy i wykrzyczenia, by „uważali, czego sobie życzą".

A tak na poważnie, to sam nie wiedział, co woli – całkowitą niewiedzę, która wkurzała innych, czy też to, co dostał zamiast. A dostał całkowite przeciwieństwo niewiedzy. Nawet gdyby, kurwa, chciał, nie byłby w stanie przegapić zmian, które zachodziły w ciele nastoletniego Viktora. Jakże mógłby cokolwiek przegapić, gdy ten bachor przybiegał do niego z każdą pierdołą, a przesunięciem cholernej wstążki jarał się bardziej niż dziewucha zakupem większego numeru stanika.

Odkąd przekroczył magiczną granicę dwunastu lat, co chwilę domagał się od trenera, by ten szukał mu pryszczy przy pomocy lupy. I nie, NIE tylko na twarzy! Co zwykle kończyło się awanturą, bo Yakov nie miał zamiaru szukać czegoś, czego nie było, a Viktor nie chciał przyjąć do wiadomości, że „jego ciało nie przejawia oznak dojrzewania". A, i jeszcze Georgi, czyli Świeżo Utytułowany Książę Trądziku, wył, że nie może mieć cery jak Viktor.

I pomyśleć, że jacyś idioci narzekali na niewiedzę. Pfft! Kretyni...

„Nie mam pojęcia, kiedy zacząłem łysieć. Nie mam pojęcia, kiedy moje dziecko zaczęło się buntować!"

No cóż, niektórzy nie wiedzieli, za to Yakov wiedział doskonale. W przypadku łysiny podejrzewał... nieeeee, nie podejrzewał, był PEWIEN! Był, kurwa, przekonany w stu pierdolonych procentach, że początki jego łysiny zbiegły się z początkiem okresu buntu Viktora. Tu nie było miejsca na wątpliwości! Tu, Proszę Państwa, były związki przyczynowo-skutkowe, i tyle w temacie!

Co zaś się tyczyło samego okresu buntu – Yakov znał nie tylko jego początek, ale też potrafił precyzyjnie określić datę i godzinę.

Miało to miejsce w sobotę o ósmej trzydzieści. Złota wstążka sięgała szyi Yakova, a z trawy wyłaniały się pierwsze w tym roku pączki krokusów. Feltsman i jego srebrnowłosy wychowanek wychodzili z budynku, w którym odbywały się zawody. Mimo bezbłędnego programu krótkiego, Vitya miał fatalny humor. Parę minut temu odbył dość nieprzyjemną rozmowę telefoniczną, z której dowiedział się, że jego rodzice jednak nie przeniosą się do Petersburga, mimo iż zapowiadali, że zrobią to w tym roku. Yakov podjął nieudolną próbę pocieszenia naburmuszonego nastolatka.

- Nie przejmuj się, w końcu tutaj zamieszkają – mruknął, lekko klepiąc chłopaka po ramieniu. – Jak nie w tym roku, to w następnym.

Vitya strącił rękę trenera i burknął:

- Jak oni tu zamieszkają, to mi kaktus na fiucie wyrośnie!

Yakov był tak wstrząśnięty, że na dobre kilka minut stracił głos.

Fiut? FIUT?! A co się stało z siusiakiem?! – miał ochotę krzyknąć.

Nie mógł uwierzyć, że jego Vitya... jego mały chłopczyk po latach (kurwa mać, latach!) konsekwentnego gadania o siusiakach nagle postanowił, że ma między nogami fiuta!

No, nic dziwnego, że Feltsmanem „letko" wstrząsnęło. A zarazem uświadomiło mu, że razem z nieszczęsnym „siusiakiem" okres szczęśliwego dzieciństwa definitywnie się dla Viktora zakończył.

Zaś gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, to zostały one rozwiane następnego dnia, gdy z męskiej szatni dobiegł głośny okrzyk triumfu. Słysząc go, Yakov błyskawicznie wcisnął osłony na łyżwy i w tym oto stanie pognał do samochodu. Zrobił to, bo doskonale wiedział, co oznaczał ów odgłos... Kaktus może i Viktorowi na fiucie nie wyrósł, za to nieco powyżej fiuta wyrosło coś, o czym podjarany nastolatek trąbił od miesięcy, a Yakov za cholerę nie chciał być w pobliżu, gdy cały klub będzie się o tym czymś dowiadywał, albo nie daj Boże to coś oglądał!

(Zresztą, tylko odroczył straszny moment o kilka godzin, bo wieczorem Vitya i tak wbił mu na chatę i ze łzami wzruszenia zaprezentował „dowód swojej dojrzałości".)

Feltsman wiedział, że od tamtej pory będzie tylko gorzej. Okres w życiu nastolatka, który każdy opiekun najchętniej przeczekałby w schronie... Ów mroczny okres młodzieńczej buńczuczności właśnie się rozpoczął!

A okazał się jeszcze gorszy niż wszystkie comiesięczne okresy solistek za jednym zamachem...

- CHYBA, KURWA, OCHUJAŁEŚ!

Kiedyś Yakov zaczynał od podobnego ryku może dwa poranki w miesiącu. Teraz zaczynał w ten sposób niemal każdy poranek. On i nastoletni Viktor regularnie darli koty, łypiąc na siebie oczami rywalizujących o terytorium drapieżników.

- Jestem prawie dorosły! – wrzeszczał rozjuszony czternastolatek. - Jak będę chciał pójść na dyskotekę, to pójdę i guzik mnie obchodzi, co masz na ten temat do powiedzenia!

- Już ja ci, kurwa, dam „guzik mnie obchodzi"! – trener pogroził mu palcem. - Na balangę do siebie do szkoły to ty sobie możesz iść. Ale na dyskotekę, którą mi pokazałeś, nie puściłbym nawet Maszki, a ona jest, kurwa, po trzydziestce!

- Jestem facetem, a nie babą! – głosem wkurzonej księżniczki zadeklarowało chłopczątko z kucykiem do pasa. – Umiem o siebie zadbać! Zobacz, mam już włosy nad fiutem!

- Po pierwsze, przestań się chwalić zawartością gaci! Po drugie, tego szronu, co ci tam rośnie nawet nie można określić mianem włosów łonowych! A po trzecie, tak drobne zmiany jeszcze o niczym nie świadczą. Jak zacznie ci coś rosnąć na mordzie, to MOŻE wrócimy do tej rozmowy...

Vitya tak mocno tupnął łyżwą o lód, że wyrył ząbkami niewielką dziurę. Trzeba będzie zasypać, żeby nikt się nie wypierdolił...

- Nie mogę NIE iść na tę dyskotekę! – ciągnąc się za koniec końskiego ogona jęknął chłopak. - Wszyscy moi koledzy tam będą!

Yakov głośno prychnął.

- Jeżeli mówiąc „koledzy" masz na myśli gości, których poznałeś na czacie internetowym, to oznajmiam ci, że od dwóch dni siedzą w pierdlu.

- Co?! – zrozpaczony nastolatek wytrzeszczył oczy. - Ale jak to?!

- Tak to. Doniosłem na nich.

- Jak mogłeś?! Mietek był moją bratnią duszą, a już nigdy go nie zobaczę!

- Może zobaczysz. Za jakieś dziesięć lat, gdy wreszcie wyjdzie z kicia.

- To jakaś masakra! Będę miał wtedy dwadzieścia cztery lata.

- Czyli dokładnie tyle, co on teraz.

W kącikach błękitnych oczu zgromadziły się łzy.

- N-nieprawda! – pociągając nosem, burczał Viktor. - Mietek jest w moim wieku! A... a n-nawet jak nie jest, to na pewno w końcu powiedziałby mi prawdę. Wcześniej nie powiedział, bo... bo się wstydził!

- Akurat się wstydził! Jeżeli czegoś miałby się wstydzić, to chyba tylko zwalania sobie do zdjęć małolatów. Bądź wdzięczny, że informatyk założył ci na komputerze blokadę. Gdyby choć jedno ze zdjęć, które próbowałeś mu wysłać, dotarło do celu, to aż strach pomyśleć, co...

- W OGÓLE NIE PRZEJMUJESZ SIĘ MOIMI UCZUCIAMI! Nienawidzę cięęęęęę!

- No to mnie sobie, kurwa, nienawidź!

Wiedząc, że dalsza sprzeczka byłaby jak walenie głową o ścianę, Yakov zszedł z lodu.

Chuj z internetem! – myślał, idąc korytarzem. – Chuj z internetem, z czatami internetowymi i z kolesiami, którzy powymyślali te wszystkie cholerstwa!

Ach, jak wspaniale byłoby wrócić do początku lat dziewięćdziesiątych... Jakże łatwe było niegdyś kontrolowanie zbuntowanych nastolatków. Jakże przyjemne było życie, gdy nie trzeba było przejmować się internetowymi zboczuchami i naiwnymi gówniarzami, którzy się w nich zakochiwali. Nie trzeba było zatrudniać tych wszystkich informatyków, by zakładali blokady i włamywali się na skrzynki pocztowe, by znaleźć i usunąć potencjalne zagrożenia.

Feltsman przycisnął sobie dłoń do czoła. Jeżeli któryś ze sponsorów wpadnie na popierdolony pomysł, by sprezentować Viktorowi laptopa... Jezus Maria!

O, a skoro już mowa o Viktorze, to chyba właśnie dzwonił. Yakov wiedział, że to on, bo przypisał do tego kontaktu konkretny dzwonek – odgłos szczekającego szczeniaczka. Cholernie adekwatne, nie ma co!

Yakov sięgnął po telefon.

- Vit...

- Yaaaakoooooov, przepraaaaszaaaaam! – z głośniczka dobiegło żałosne wycie.

Feltsman przewrócił oczami. Ile razu już to słyszał?

- To nieprawda, że cię nienawiiiidzęęęęę! – jęczał Vitya. – Wcale tak nie myślęęęęęę!

- Okej. Przyjąłem. Możesz przestać płakać.

- Yakoooov, ja naprawdę nie chciałeeeeem! Wybaczysz mi?

- No dobra, kurwa, wybaczam ci. Czy mógłbyś łaskawie prze...

-Yakoooooov, to jakaś masaaakra!

- Możesz przestać wyć? Poznasz jeszcze wielu ładnych chłopców...

- Ja nie o tym. Właśnie zobaczyłem, że Julia nosi moją koszulkę z jednorożcem. Przywłaszczyła ją sobie, a to była moja ulubiooooona!

- Vitya, chyba ustaliliśmy, że ta koszulka jest na ciebie o trzy rozmiary za mała.

- NIE OBCHODZI MNIE TO! – głos Viktora przeszedł w histerię. – To moja koszulka... MOJA! Dostałem ją od babci, kiedy wygrałem mój pierwszy medal z juniorskiego Grand Prix! Jestem z nią emocjonalnie związany!

- Cytując twoje własne słowa, nie chujsteryzuj, Vitenka, Julka szybko rośnie. Jak zacznie nosić staniki, zabierzemy z powrotem tę koszulkę i przerobimy ją na szmatkę do czyszczenia łyżew. Luzik bluzik, chłopie. Dostaniesz swojego jednorożca z powrotem i wszyscy będą zadowoleni.

Zanim Vitya zdążył wydrzeć się, że go nienawidzi (by minutę później znowu zadzwonić z przeprosinami), Yakov przerwał połączenie. Z dłonią przyciśniętą do czoła, opadł na krzesło w swoim gabinecie.

Ech, a więc wreszcie do tego doszło? Już nie zastanawiał się nad tym, kiedy okres buntu Viktora się skończy... modlił się o to, by w ogóle DOŻYĆ tego momentu. Póki co czarno to widział... oj, czarno!

Powtarzając sobie, że użalanie się nad sobą w niczym nie pomoże, sięgnął po leżącą na biurku gazecie. Na trzeciej stronie czekała długo wyczekiwana (i bardzo pożądana!) informacja – ISU zmieniło system oceniania. W samą, kurwa, porę!

Gdy tylko Yakov skończył czytać ostatnią linijkę, zadzwonił telefon. Na widok imienia Wronkova, usta Feltsmana ułożyły się w kpiący uśmieszek. Główny trener Klubu Mistrzów bez wahania nacisnął zieloną słuchawkę.

- Czytałeś? – usłyszał głos rywala.

- Tak, czytałem.

- To co, Feltsman? Kolejny zakładzik?

XXX

Lato było coraz bliżej. Yakov siedział u siebie w gabinecie i było mu cholernie gorąco. Powodem jednak nie była temperatura, lecz mieszanka wielu sprzecznych emocji.

Z jednej strony duma i radość – tydzień temu Vitya wygrał Juniorskie Mistrzostwa Świata, a ponieważ zrobił to, uzyskując najlepszy wynik w historii, tym samym przyczynił się do zwyciężenia kolejnego zakładu swojego trenera z Wronkovem, czego efektem była stojąca na parkingu wypasiona Toyota.

A z drugiej strony – paniczny strach! Chodziło to, że Vitya od dawna zapowiadał, że kiedy wreszcie wygra Mistrzostwa Świata, nagrodzi się „czymś naprawdę ekstra" i Yakov chodził po ścianach, zastanawiając się, czym To Coś miało być. Codziennie po piętnastej siedział w swoim gabinecie, wyrywając kolejne porcje włosów i czekając, aż srebrnowłosy wychowanek przyjdzie mu o Tym Czymś powiedzieć.

Aż wreszcie Moment nastąpił.

Po uprzejmym pukaniu, do gabinetu wsunęła się głowa szesnastoletniego Viktora. Już samo to sprawiło, że Yakov omal nie dostał zawału – w końcu Vitya nigdy nie pukał, a skoro zrobił to teraz, musiał mieć bardzo konkretny powód, żeby się podlizać.

Słowa świeżo upieczonego Mistrza Juniorów rozwiały wszelkie wątpliwości.

- Yakova, słuchaj... Chyba zrobiłem coś, czego nie powinienem.

O kurwa!

- Mogę ci o tym powiedzieć, ale najpierw musisz obiecać, że nie będziesz zły.

Jak już w ten sposób o tym mówi, to poziom wkurwu na bank wystrzeli mi w kosmos!

O cokolwiek by nie chodziło, wiedza zawsze była lepsza od niewiedzy. Yakov zmusił się do zachowania spokoju.

- No dobra, obiecuję!

Czubkiem trampka, Vitya pchnął drzwi.

O co chodzi? O co chodzi? O CO CHODZI?! Puszczasz się pod mostem? Zrobiłeś komuś dziecko? Zrobiłeś sobie tatuaż na dupie?! Jezus Maria, powiedz mi, bo nie wytrzymam!

Chłopak wreszcie wszedł do gabinetu... niosąc w ramionach szczenię pudla. Brązowy piesek wesoło merdał ogonem.

Yakov wytrzeszczył oczy.

Pies? I tyle?!

- Skąd go masz? – spytał Viktora.

- Zobaczyłem w rzece szamoczący się worek. Wskoczyłem i uratowałem mu życie. Psu, znaczy się. No więc... eee... uratowałem go i teraz jest mój.

Yakov nie odpowiedział. Vitya poruszył się niespokojnie.

- No dobra, no... Tak naprawdę to na Placu Zimowym była loteria. Można było wygrać psa. Wziąłem udział i wygrałem.

Yakov nie odpowiedział. Vitya nerwowo wodził trampkiem po podłodze.

- Jezu, no, nie patrz tak na mnie! Niech ci będzie! Jakaś cyganka rozdawała za darmo szczeniaki. Głupio było nie skorzystać.

Yakov w dalszym ciągu milczał. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. W końcu Vitya nie wytrzymał – tupnął nogą i zawył:

- TAK NIE MOŻNA! Dlaczego ty ZAWSZE wiesz?! Niech ci będzie! Poszedłem do hodowcy i kupiłem! Zawsze o takim marzyłem, okej?! Nazywa się Makkachin i ani myślę go oddawać!

Spojrzał na Yakova ze wzrokiem błagającym o zrozumienie. Obaj wiedzieli, że jeżeli o całej sprawie dowie się pewien człowiek, oddanie psa stanie się całkiem realnym scenariuszem. Tylko z pomocą trenera Vitya mógłby postawić na swoim.

Yakov splótł dłonie na blacie.

- Vitya, a powiedz... Te dziurki, co je wcześniej miałeś na przedramieniu... to od jego zębów tak?

Nastolatek zamrugał, jakby nie zrozumiał pytania.

- No... tak. Bardzo energicznie się z nim bawiłem i trochę mnie pogryzł. Ale nie po to, by mi zrobić krzywdę. Po prostu próbował złapać zabawkę, którą ja trzymałem. A co?

- Nic.

Aha, czyli to nie od strzykawek? Dzięki Bogu!

W ciągu sekundy, Yakov porównał dwa scenariusze.

Scenariusz Numer Jeden – Viktor dostaje rozkaz oddania psa. Oczywiście Viktor wcale nie oddaje psa, bo to Viktor i prędzej schowa go w gaciach, niż rzeczywiście odda. Chociaż nie, w gaciach to on go nie zmieści. Schowa go u siebie w domu, a ponieważ Anna wróci z Kanady dopiero za kilka miesięcy, nie będzie musiał wtajemniczać jej w swój plan. Zaczną się sekrety, spóźnianie się na zajęcia, nagłe wychodzenie z zajęć i teksty pod tytułem „muszę natychmiast wrócić do domu, by ściągnąć z gazu jajecznicę, której nie potrafię zrobić". Kilka razy Yakov przyłapie Viktora z psem w parku, ale Viktor wszystkiemu zaprzeczy i powie, że to był jego sobowtór, a pies był sobowtórem psa. Wszystko to będzie kosztować Yakova w chuj dużo nerwów i jeszcze więcej wyrwanych włosów.

Scenariusz Numer Dwa – Viktor dostaje pozwolenie zatrzymania psa. Sasza się wkurwi.

- Okej, możesz go zatrzymać – rzucił Yakov.

Vitya wytrzeszczył oczy.

- Co? M-mogę? Ale, że... tak po prostu?

- Tak. Jeśli źle usłyszałeś za pierwszym razem, powiedziałem „tak". Czy raczej „okej". A teraz zabierz go stąd, zanim zapaskudzi mi gabinet.

- Ale, Yakov, ty... w sensie, że... no nie wiem... nie jesteś zły? Ani nic?

Nie kurwa, nie jestem zły. Właśnie dowiedziałem się, że ślady na twoich przedramionach były od psa, a nie od dawania sobie w żyłę. To chyba, kurwa, oczywiste, że skaczę z radości! I wyjątkowo to NIE jest sarkazm!

Do Viktora wreszcie dotarło. Niebieskie oczy pojaśniały radością.

- Ale suuuuper! – tuląc do siebie psiaka, pisnął nastolatek. – Nie wiem, co ci się stało, Yakov, ale właśnie postanowiłem, że jesteś NAJLEPSZY! Jeju, nie wytrzymam! Idę wyprowadzić go na spacer. Pojedziemy potem od zoologicznego, by kupić parę gryzaków, okej?

Nie czekając na potwierdzenie, chłopak wybiegł z gabinetu. Dwadzieścia minut później Yakov również postanowił, że warto ruszyć zadek. Może rzeczywiście przejadą się do zoologicznego?

Trzeba wreszcie wypróbować Toyotę, którą się wygrało od Wronkova! – pomyślał, leniwie się przeciągając.

Kiedy przechodził obok sekretariatu, zobaczył, że Hanka trzyma telefon i rozmawia z kimś z baaardzo niewyraźną miną. Oho? Poczta pantoflowa działała wkurwiająco szybko!

Sekretarka wyciągnęła słuchawkę i próbowała coś powiedzieć, ale Yakov nie dał jej dojść do słowa.

- Jeżeli to Aleksander Nikiforov, to powiedz, że mnie nie ma – oznajmił, unosząc dłoń w odpychającym geście. – Jakby pytał, kiedy będę, to nie będzie mnie przez cały tydzień. Ani w przyszłym tygodniu. Jestem chory na „nie wiadomo co" i wyzdrowieję za dwa tygodnie. A jakby pytał o psa, to nie wiem nic o żadnym psie. A jak mi nie wierzy, to niech, kurwa, wsiada w samochód i przyjeżdża do Petersburga.

Po tych słowach Feltsman wyszedł, licząc na to, że Uprzedzony Dupek będzie zbyt zajęty, by rzeczywiście wbić do Petersburga i sprawdzić psa. A do czasu aż bycie zbyt zajętym się dla niego skończy, Anastazja powinna wystarczająco go urobić, by machnął ręką i zaakceptował zwierzaka. Oby skończyło się w taki sposób!

Alternatywą było „przechowywanie psa" przez Yakova do osiemnastki Viktora. Bardzo niefajna perspektywa – zwłaszcza dla psychiki pewnego pięćdziesięciolatka i jego mebli. Ech, pozostawało mieć nadzieję, że do tego nie dojdzie...

Kiedy Yakov wyszedł z budynku, Vitya hasał z psem po podwórku. Na widok trenera, nastolatek rozpromienił się.

- Yakov, Yakov, nie uwierzysz! Znowu urosłem! Trzeba przestawić wstążkę.

- Jak trzeba, to trzeba – wzdychając, Yakov ruszył w stronę drzewa.

Po przesunięciu wstążka sięgała mu do podbródka. Nie mógł uwierzyć, że była aż tak, wysoko!

- Zobacz, Viktor ma psa!

Z przeciwka nadeszły Julia i Milka. Miały identycznie zapleciony warkoczyki i bardzo podobne tornistry z księżniczkami Disneya.

- Wiedziałam! – Mila wyszczerzyła zęby. – Jemu to wszystko się upiecze!

- Vitya, możemy się z nim pobawić? – Julia zrzuciła tornister i zaczęła biec przez trawnik.

Uśmiechając się, Vitya podniósł piłkę i rzucił do Nazarovej. Szczeniak natychmiast pognał w tamtym kierunku.

- Jaki słodki! – pisnęła córka Viereczki. – Mila, łap!

- Nie tak szybko, psiaku! Chcesz, piłeczkę? Vitya, uważaj, do ciebie!

Makkachin krążył między właścicielem i dziewczynkami, goniąc za piłką z wystawionym uroczo językiem.

- Bawicie się z psem? – z okna wychyliła się głowa Georgija. – Poczekajcie, ja też chcę!

Popovich zeskoczył na ziemię i dołączył do zabawy. Cała czwórka bawiła się z Makkachinem, jak na słodkim, idyllicznym obrazku. W pewnym momencie psiak przewrócił Viktora na plecy. Ku uciesze reszty towarzystwa, lizał szyję właściciela, a zachwycony Vitya na przemian śmiał się i krzyczał „wystarczy, wystarczy!"

Obserwujący tę scenę Yakov położył dłoń na złotej wstążce.

- Wystarczy – powtórzył słowa Nikiforova o wiele niższym i poważniejszym tonem. – Nie dorastaj już. Wystarczy!

Oddałby wszystko, żeby pomóc Viktorowi zachować szczęście obecnej chwili na zawsze. Gdyby tylko mógł zatrzymać czas... Gdyby tylko mógł sprawić, żeby ten chłopiec już zawsze był taki, jak teraz. Mający za sobą najtrudniejsze chwile nastoletniego życia. Młody, triumfujący i szczęśliwy.

Yakov nie wiedział, dla kogo chciał zatrzymać czas - dla siebie czy dla Viktora. Wiedział jednak, że marzy o niemożliwym. Czy mu się to podobało czy nie, Matka Natura i tak zrobi swoje. A wstążka podejmie wędrówkę...

XXX

Na bandach widniało logo Igrzysk Olimpijskich w Turynie. Ostatni skok Nikiforova w programie dowolnym został wykonany perfekcyjnie. Smukłe ciało już nie chłopca a młodzieńca prezentowało się tak pięknie, jakby Bóg wyrzeźbił je z myślą o jeździe figurowej na łyżwach.

Dotychczas składający dłonie jak do modlitwy Yakov wydał dziki okrzyk zachwytu. Wyciągnął ręce, by móc podnieść Viktora po skończonym przejeździe. A kiedy później siedzieli w strefie „Kiss and Cry", odczuwał nie tylko wielką radość, ale też ulgę. Ostatnie tygodnie były dla niego piekłem...

Wiedział, że Vitya urośnie. Wiedział, że zyska kolejne kilka centymetrów wzrostu. Jednak w najgorszych koszmarach nie pomyślałby, że stanie się to tuż przed Igrzyskami Olimpijskimi! W dniu gdy wyjeżdżali do Turyny, śnieg zasypywał ulice Petersburga, utrudniając dojazd na lotnisko, a złota wstążka tańczyła na wietrze, na wysokości nosa Yakova, niczym zapowiedź czegoś nieuchronnego i groźnego.

Przez pierwsze dni Igrzysk Feltsman nerwowo obgryzał paznokcie, obawiając się wszystkiego, co najgorsze. W każdym treningu widział ryzyko kontuzji, w każdej wywrotce Viktora dopatrywał się potencjalnych tragicznych konsekwencji... Gdyby nie uspokajające telefony od Tatiany i relaksujące masaże Ilii, jak nic nie dotrwałby do końca zawodów.

Rzecz jasna martwił się niepotrzebnie, bo Viktor – jak to on! – był cholernym farciarzem i urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. Gdzie on pozwoliłby sobie na zepsucie Igrzysk z powodu „czegoś tak banalnego" jak nagły prezent od Matki Natury. Na treningach trochę się powywracał, ale kiedy przyszło co do czego, i tak pozamiatał rywalami lód.

O, a teraz dostał noty i dowiedział się, że został Mistrzem Olimpijskim. W wieku siedemnastu lat. Uradowany, Yakov podniósł go za to do góry. Chyba coś strzeliło mu w krzyżu. I chuj z tym!

- W życiu nie byłem z nikogo aż tak dumny! – burknął, gdy kilka chwil później siedzieli za kulisami i czekali na ceremonię wręczenia medali. Organizatorzy mieli jakieś problemy techniczne, więc trochę to trwało.

- Przyznaj, nie wierzyłeś, że wyląduję aż dwa poczwórne skoki! – Vitya dumnie wypiął pierś.

- Jak zawsze pobiłeś wszystkie rekordy w ignorowaniu moich poleceń. Wiedziałem, że wylądujesz dwa poczwórne skoki. Panicznie bałem się, że spróbujesz trzech. Zabroniłem ci dwóch, bo wiedziałem, że nie posłuchasz. Ostatecznie wyszedłem na plus.

- Cholera! Dałem się zrobić jak dziecko!

Feltsman rozłożył ramiona, zapraszając wychowanka, by się przytulił. Vitya bez wahania skorzystał z okazji.

- Już mi tu nie „choleruj" – dziarsko klepiąc chłopaka po plecach, mruknął Yakov. W rzeczywistości miał ukryty motyw, by się przytulić: dawało mu to doskonałą okazję na dyskretne wytarcie łzy wzruszenia. – Zostałeś Mistrzem Olimpijskim. Trzeba świętować! Boże, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wreszcie zetniesz te cholerne włosy.

- Po pierwsze: miało być bez „cholerowania". Po drugie: dziękuję, że nazwałeś mnie „Bogiem". Nie sądziłem, że kiedykolwiek zasłużę na taki tytuł. A po trzecie: włosów nie zetnę!

Feltsman odepchnął od siebie wychowanka i z czułością poczochrał wnerwniające srebrne kudły.

Pewnego dnia – pomyślał, fantazjując o nożyczkach. – Ach, pewnego dnia...

W kieszonce marynarki zawibrował telefon. Pierwszy raz w życiu Yakov zobaczył imię Saszy na wyświetlaczu i zareagował na nie szerokim uśmiechem.

- Dzwoni twój ojciec – wymienił z Viktorem znaczące spojrzenie. – Pewnie z gratulacjami!

- Och! Zdejmę rękawiczki! Żeby tylko telefon mi się nie wyślizgnął...

- Spokojnie. Jeśli ci to nie przeszkadza, dam na głośnik.

Vitya skinął głową.

Lepiej późno niż wcale! – Yakov pomyślał, zwracając się do Uprzedzonego Dupka. – Jak dotąd nie dałeś rady się przełamać i pogratulować jedynemu synowo wygranych zawodów. To wyjątkowa okazja... Miło, że zrozumiałeś to i postanowiłeś zakopać wojenny topór. Twój syn został Mistrzem Olimpijskim, i tym razem NIKT mu tego nie spierdoli. Nawet ty! Nawet ty...

Feltsman nacisnął zieloną słuchawkę. Z głośniczka popłynął głos Anastazji:

- Yakov? Och, jak dobrze, że odebrałeś! Bo widzisz, jesteśmy na urodzinach sąsiada i zupełnie zapomnieliśmy, o której godzinie Vitya jedzie ten swój program dowolny. Wiem, że mówiłeś mi to z milion razy, ale mógłbyś powiedzieć jeszcze raz? Bo głupio było to przegapić, no nie? Sasza pewnie nie będzie oglądał, ale ja bardzo bym chciała... Yakov? Jesteś tam?

Yakov zamknął oczy, jakby coś sprawiło mu ból. Zaraz... „jakby"? Nie, nie „jakby". Te słowa naprawdę sprawiły mu ból. A skoro on czuł się okropnie, to strach myśleć, co Vitya...

PLASK!

Yakov właśnie dowiedział się, „co Vitya". Otóż Vitya wyrwał mu komórkę, zakończył połączenie i z głośnym plaśnięciem odłożył urządzenie na pobliski stolik. Następnie odwrócił się na pięcie i odszedł, na odchodnym ciskając jeszcze rękawiczkami o podłogę. Trener nawet go za to nie winił.

Mistrz Olimpijski. A jego rodzicom nawet nie chciało się zapisać sobie godziny i obejrzeć występu. Nie chciało im się obejrzeć być może najważniejszego przejazdu w karierze syna! To przerażające, ale były okoliczności, które mogły sprawić, by złoto olimpijskie przez kilka toksycznych sekund wydawało się gówno warte. Świadomość tego była cholernie przykra.

- AAAAACH!

Głośny krzyk natychmiast wyrwał Yakova z rozmyślań. Zaalarmowany, Feltsman natychmiast zerwał się do biegu. Na miejscu zastał leżącego Viktora, który trzymał się za kostkę i pochylającego się nad nim Ilię. Twarz siedemnastolatka była wykrzywiona z bólu.

- Nie zauważył stopnia i po prostu... - fizjoterapeuta urwał w połowie zdań.

Dłoń Yakova zakryła oczy.

Czekał na nieszczęście i w końcu się doczekał. To, czego bał się najbardziej na świecie, właśnie stało się faktem! Zaskakujące, ale jego pierwszą myślą nie było stwierdzenie w stylu „grunt, że po Igrzyskach". Nie. Jego pierwszą myślą była ogromna, intensywna i zupełnie nieuzasadniona nienawiść do Saszy.

Bo chociaż Feltsman wiedział, że z obiektywnego punktu widzenia nie należało winić ojca Viktora... chociaż wiedział, że facet, którego tak nie cierpiał, nie był odpowiedzialny ani za nagły wzrost, który osłabił kostkę Viktora, ani za intensywne treningi przed Igrzyskami, które tylko pogorszyły sprawę, ani za niefortunny stopień... za ten kretyński, kurwa mać, stopień, który dokonał dzieła zniszczenia! Chociaż Yakov wiedział, że w tym konkretnym przypadku Sasza nie zasługiwał na tak wielkie pokłady nienawiści, łatwo było go winić.

Łatwo było patrzeć na to, jak Vitya idzie o kulach, by odebrać złoty medal olimpijski i obwinić za ten stan rzeczy jedną konkretną osobę. I niech Yakova diabli, ale wiedział... wiedział i nikt nie mógł mu, kurwa, zarzucić, że nie miał racji! Wiedział, że chociaż pieprzona kostka i pieprzony stopień nie były dziełami Saszy, to fałszywy uśmiech na twarzy machającego do tłumu Mistrza Olimpijskiego – już tak!

Zima w Turynie była potworna mroźna, a w spojrzeniu Viktora czaił się chłód. W tamtym momencie Yakov zrozumiał, że coś się popsuło. I tym czymś nie była jedynie skręcona kostka.

XXX

- Witamy państwa w specjalnym wydaniu Dziennika Sportowego! Polina Aristova...

- ... i Artur Bobrov!

Kobieta i mężczyzna zamachali do widzów z wystylizowanego na biegun północny studia. W kącie stała choinka, a z sufitu zwisały majestatycznie plastikowe płatki śniegu.

- Ach, nie wiem, jak ty, Polineczka, ale ja czuję się okropnie staro! – dziarsko się uśmiechając, mężczyzna otarł z czoła nieistniejącą kropelkę potu.

- O? – w odpowiedzi kobieta oparła podbródek na dłoni. – A powiesz mi, dlaczego, Arturze?

- No sama zobacz – szeroko przejechał dłonią, pokazując otoczenie. – Ta stylizacja. Ta pora roku. Ty i ja, w tym studiu... Nie wiem, czy wiesz, ale minęło prawie dziesięć lat, odkąd siedzieliśmy tutaj razem i rozmawialiśmy o łyżwiarstwie figurowym.

- Szybko zleciało, co?

- Uch! Szybciej, niż bym chciał. Dokładnie dziesięć lat temu siedzieliśmy w tym studiu i rozmawialiśmy o kryzysach w grupie trenerskiej legendarnego Yakova Feltsmana. Ty też masz dziwne uczucie deja vu, Polineczka?

- Niestety tak, Arturze – dziennikarka westchnęła głęboko. – Kiedyś rozmawialiśmy o tym, jak Maks Levin poważnie kontuzjował kolano, przez co nie mógł wziąć udziału w Mistrzostwach Świata. A teraz historia się powtórzyła. Wschodząca gwiazda łyżwiarstwa figurowego, a zarazem ulubiony sportowiec Rosji, Viktor Aleksandrowicz Nikiforov skręcił kostkę tuż przed odebraniem olimpijskiego złota.

- Żeby bez problemu skoczyć dwa poczwórne skoki i rozwalić sobie nogę na głupim stopniu? Ja bym się wkurzył!

- Masz rację, Arturze. I zapewne wkurzyłbyś się jeszcze bardziej, gdyby twój trener uznał, że kontuzja jest dość poważna, by wykluczyć cię z Mistrzostw Świata! Większość dziennikarzy zauważyła aluzję i zaczęła regularnie wypytywać Nikiforova, czy rozważa zmianę nauczyciela. Aleeee...

- Ale to nie ta historia i nie ten łyżwiarz – zaśpiewał Bobrov. – Powiem szczerze, że chciałbym mieć za ucznia kogoś tak lojalnego jak Viktor. Młody Mistrz Olimpijski tak zdenerwował się pytaniami dziennikarzy, że nie tylko pokazał im środkowy... eghm! Ale też zagroził, że nie będzie udzielał żadnych wywiadów, dopóki pracownicy konkretnych czasopism otwarcie nie przeproszą Feltsmana. Nasi koledzy po fachu dość szybko wymiękli, zgadzasz się?

- Taaa – Polina ochoczo pokiwała głową. – Cieszę się, że nie byłam na ich miejscu. Zawsze uważałam Feltsmana za świetnego trenera! I, jak się okazało, miałam rację. W końcu Nikiforov nie tylko pozbierał się po kontuzji, ale też wygrał dwa najważniejsze wydarzenia pierwszej części sezonu, czyli Finał Grand Prix i Mistrzostwa Rosji. Chyba nie ma w tej chwili łyżwiarza, którego by nie pokonał.

- No cóż... - pół-gębkiem mruknął Bobrov. – Tego bym nie powiedział. W końcu nadal jest... Sama Wiesz, Kto!

- No tak – Polina cicho zachichotała – On.

- Niektórzy wciąż uważają, że jest najlepszym łyżwiarzem w Rosji. W końcu on i Nikiforov nigdy nie pojechali przeciwko sobie w oficjalnych zawodach.

- Maksim Levin. Zdaniem niektórych największy rywal Nikiforova, nazywany też czasem jego „Nemezis". Chociaż, jak słyszałam, sam Viktor ma ten temat odmienne zdanie. W ostatnim wywiadzie wspominał, że to po prostu „rywal jak każdy inny".

- Noooo, nie powiedziałbym, że tak myślał, gdy w wieku trzynastu lat publicznie zadeklarował, że "przejdzie do Seniorów i skopie Maksiowi dupę". To stwierdzenie robi na Youtubie furorę! Masz pojęcie, ile ma lajków?

- To było pięć lat temu, Arturze – splatając dłonie na blacie stołu, zauważyła Polina. – Wtedy Nikiforov był niepierzonym smarkaczem, nieudolnie naśladującym poczwórnego salchowa Levina. Teraz jest Mistrzem Olimpijskim u progu dorosłości, młodszym i zdolniejszym od rywala! Skacze o jeden poczwórny skok więcej od niego, a jeśli chodzi o wartość artystyczną programu, to przodował w niej już od bardzo dawna... a tego drugiego Z PEWNOŚCIĄ nie możemy powiedzieć o ulubieńcu Alexeia Wronkova.

- To prawda, nie możemy.

- Jeśli o mnie chodzi, Nikiforov już dawno pokonał Levina. Wystarczy porównać ich osiągnięcia. Maks zawsze był „Sreberkiem". Nie przywiózł złota z żadnych ważnych zawodów. I za każdym razem potrafił znaleźć „dobry powód", dla którego mu się nie udało... Zawsze zwalał swoje porażki na kogoś innego. Nic dziwnego, że nie ma zbyt wielu fanów.

- Również mnie wydaje się, że gdy weźmie się pod uwagę dorobek, Nikiforov z całą pewnością jest lepszy. Ale co na zawodach, to na zawodach, prawda? Kontuzja Nikirofova podczas Mistrzostw Świata i kontuzja Levina podczas serii Grand Prix opóźniły starcie obu zawodników, ale tym razem możemy mieć pewność. Yakov Feltsman i Alexei Wronkov zapewniają, że ich wychowankowie są u szczytu formy. Pozostaje nam tylko czekać na pojedynek marzeń! A tymczasem złóżmy życzenia pewnemu Mistrzowi Olimpijskiemu, który kończy dzisiaj osiemnaście lat. Wszystkiego najlepszego, Viktor!

Po tych słowach Yakov wyłączył telewizor. Przez kilka chwil siedział jeszcze na fotelu, wpatrując się w ciemny ekran i intensywnie myśląc nad tym, co zamierzał dzisiaj zrobić. Co postanowił zrobić. Co MUSIAŁ zrobić.

„W moje urodziny chcę napić się wódki." – przypomniał sobie wcześniejszą prośbę Viktora.

Wreszcie podniósł się, włożył buty i wyszedł z mieszkania. Jadąc samochodem, rozmyślał nad słowami wychowanka.

„Chcę napić się wódki... z bliskimi dla mnie osobami. Albo z jedną osobą. Wszystko mi jedno. Chodzi mi o to, że nie chcę hucznej imprezy, tylko... miłych chwil z moją rodziną. Wiem, że momentami byłem dla moich najbliższych wrzodem na tyłku. Oni też... czasami mnie wkurzali... ale wciąż bardzo mi na nich zależy, więc pomyślałem sobie, że w pierwszy dzień mojej dorosłości chciałbym być z nimi. Tak po prostu. Usiąść, napić się wódki i posłuchać, jak to nadal zachowuję się jak naiwny smarkacz, chociaż oficjalnie jestem pełnoletni."

Te słowa były zaskakująco nienaiwne i szokująco dorosłe. Przerażająco dorosłe! Uświadomiły sześćdziesięcioletniemu trenerowi, jak bardzo NIE był na nie gotowy. Bo myśl, że Viktor... Vitya nareszcie dorósł, przerażała Yakova nie na żarty!

Tatiana miała rację. Ostrzegła, że ten moment nastąpi zbyt szybko i, do diabła, MIAŁA RACJĘ!

A teraz Yakov wyszedł z samochodu stanął przed Drzewem Viktora. Wpatrywał się w złotą wstążkę, która teraz sięgała jego czoła. Wpatrywał się w nią, z każdą sekundą coraz dobitniej uświadamiając sobie, że nie jest już w stanie niczego zmienić. Te dziesięć lat i sto ileś centymetrów minęło tak szybko, że prawie tego nie zauważył! I teraz, gdy tak o tym myślał, zastanawiał się, co mógł zrobić lepiej. Czy naprawdę zrobił wszystko, jak trzeba?

W łyżwiarstwie figurowym wychowywało się zawodnika, a efekty widziało się podczas zawodów. Ale teraz chodziło o inny rodzaj wychowania. Yakov wychował Viktora na dobrego łyżwiarza... prawdopodobnie genialnego! – co do tego żadnych wątpliwości nie miał. Ale czy dobrze wychował tego chłopaka na mężczyznę? I po czym, u diabła, miał poznać efekty? Zastanawianie się nad tym przerażało go!

Czy wszyscy rodzice tak bardzo przeżywali dorosłość swoich dzieci?

Nie. Stop! On NIE był rodzicem, tylko trenerem – to różnica. Rodzicami byli ludzie, z powodu których Vitya cierpiał tuż po zdobyciu olimpijskiego złota. To z ich powodu Yakov tak naprawdę nie pozwolił wychowankowi wystartować w Mistrzostwach Świata. Bał się nie powrotu kontuzji, ale powrotu tego potwornego wymuszonego uśmiechu, który w Turynie przyprawił go o dreszcze. Poświęciłby wszystko, żeby więcej go nie ujrzeć. Nawet własną dumę.

Biorąc głęboki oddech, Yakov ściągnął wstążkę z drzewa.

Był pewien, że dobrze zrozumiał prośbę Viktora. To nie była tylko prośba o prezent urodzinowy, ale też prośba o pomoc. I Feltsman zamierzał jej udzielić. Za wszelką cenę.

XXX

- Powiesz mi, gdzie jedziemy? – Viktor posłał trenerowi wyczekujące spojrzenie.

- Nie wiesz? – zakpił Yakov. – Przez pierwsze dwadzieścia minut prowadziłeś ten samochód!

- No właśnie! Przez to, że byłem kierowcą, zupełnie straciłem orientację w terenie. Ty naprawdę jesteś najlepszy, Yakov! Jeszcze raz dziękuję, że pozwoliłeś mi prowadzić.

- To była czysta przyjemność – wycedził Feltsman. – Minęło trochę czasu, odkąd pobiłem mój rekord łapówek dla policji.

- Ale było ekstra – mina Viktora stała się rozmarzona. – Pierwszy raz ktoś zatrzymał samochód, którym jechałem, aż dwadzieścia razy!

- To zupełnie normalna sytuacja, gdy dwukrotnie przekraczając prędkość, wyprzedzasz policyjny samochód... Mógłbym jeszcze wspomnieć o podwójnej ciągłej, czerwonym świetle, wymuszaniu pierwszeństwa na tramwaju i kilku innych szczegółach, ale zupełnie się tym nie przejmuj, Vitenka, bo to reguły dla zwykłych śmiertelników.

- Oj, Yakov, już nie bądź taki sarkastyczny!

Dłonie Feltsmana mocniej zacisnęły się na kierownicy - ale nie z powodu gniewu, lecz nostalgii. Yakov nie sądził, że zatęskni za czasami, gdy Vitya mówił „siurkastyczny" zamiast „sarkastyczny".

- Zobaczysz, prawko zdam za pierwszym razem – młodzieniec zamknął oczy i leniwie oparł głowę o siedzenie.

- Chyba za dwudziestym pierwszym...

- Raju, ale z ciebie pesymista!

Penisista – wyszeptało wspomnienie Yakova. – Brakuje mi penisisty...

- Wszystko, okej? – Vitya otworzył oczy i z zaciekawieniem spojrzał na trenera.

- Ta, wszystko gra. Tak sobie tylko pomyślałem...

Feltsman pozwolił sobie na szybki rzut okiem na ucznia. Już nie uroczego chłopca, lecz wysokiego osiemnastolatka z długimi srebrnymi włosami i smukłą twarzą. Z każdym rokiem coraz bardziej przystojnego.

- Yakov?

Sześćdziesięciolatek wreszcie odzyskał głos.

- Jeszcze wczoraj byłeś małym szczylem – wymamrotał, patrząc przed siebie. Wycieraczki ledwo nadążały z usuwaniem opadających na szybę grubych płatków śniegu. Viktor również śledził ich ruchy. – A dzisiaj jesteś dorosły. Wiesz, na papierze.

- Ach, zawsze to „na papierze" - westchnął Vitya.

Yakov udał, że tego nie usłyszał.

- Jesteś dorosły – powtórzył wcześniejsze stwierdzenie. – Jesteś bystry. Jesteś całkiem niezłym uczniem. Jesteś złotym medalistą olimpijskim. Masz przed sobą przyszłość, o której wielu mogłoby tylko pomarzyć. A kiedy wygrasz Mistrzostwa Europy i pokonasz Maksa, uznają cię za Króla Rosyjskiego Łyżwiarstwa.

- Ejjjj, nie używaj słowa „Król"! To taki napuszony tytuł!

Vitya odczekał chwilę, po czym wyszczerzył zęby i pochylił się nad uchem trenera.

- Mów mi „Boże".

Yakov wydał karcąco-czułe prychnięcie.

- Ogarnij się, smarkaczu! – mruknął, odsuwając ryj Viktora od swojej twarzy. – Nie chodziło mi o jakiś durny tytuł. Chodziło mi o to, że... że masz wszystko, czego zawsze chciałeś. Ale to nie wystarczy, prawda?

- Co? – Vitya wyglądał na lekko zdezorientowanego.

Precyzyjnie w tej chwili minęli napis „Novowladimirsk". Dłonie i nos Viktora gwałtownie przylgnęły do szyby.

- Zaraz, zaraz, zaraz... Yakov, czy my...?! Gdzie ty mnie... ?!

Zamiast odpowiedzieć, Feltsman dodał gazu. Kilka minut później zatrzymali się pod domem Nikiforovów. Sześćdziesięcioletni trener rozpiął pasy, ale jego uczeń nie zrobił tego samego. Siedział, nieruchomo jak posąg i zezował w bliżej nieokreślony punkt. Na jego młodym czole pojawiła się niewielka bruzda. Yakov również zmarszczył czoło.

Nie do końca tego się spodziewałem – pomyślał. – Z drugiej strony... CZEGO dokładnie się spodziewałem?

Wyobraził sobie, jak Vitya biegnie przez podwórko i szeroko rozkładając rączki, krzyczy:

- Mamusiu! Tatusiu!

Feltsman potrząsnął głową. Nie, spodziewanie się czegoś takiego byłoby szczytem głupoty!

Przeklinając obolały kręgosłup, Yakov obrócił się i wziął z tylnego siedzenia plastikową torebkę. Wyciągnął z niej wódkę obwiązaną złotą wstążką. Złotą wstążką Z DRZEWA! Vitya przyjął trunek, ale w dalszym ciągu nie powiedział ani słowa. Feltsman zaczął się solidnie niepokoić.

- W porządku? – położył wychowankowi dłoń na ramieniu – Jesteś zły, że cię tutaj przywiozłem?

Młodzieniec zawahał się.

- Nie jestem zły – oświadczył wreszcie. – Cieszę się, że mnie tu przywiozłeś.

Dodatkowo potwierdził te słowa niepewnym uśmiechem. Yakov miał wrażenie, że przez ułamek sekundy widział w niebieskich oczach cień fałszu, ale mogła to być tylko jego wyobraźnia. W końcu był penisistą - w trudnych sytuacjach miał zwyczaj zakładania najgorszego.

Teraz jednak nie należało być pesymistą. Należało wziąć się w garść!

- Wszystko będzie dobrze, Vitya – chłopak nie odpinał pasa, więc Feltsman zrobił to za niego. - Zobaczysz.

Po tych słowach, wyszedł z samochodu, okrążył go i otworzył drzwi od strony Viktora. Młodzieniec siedział w fotelu dobre dwadzieścia sekund, zanim wreszcie postanowił się ruszyć. Stał teraz na śniegu, z szarpanymi przez wiatr rozpuszczonymi włosami, wódką w ręce i rozpiętą niebieską kurtką. Złota wstążka czyniła cały ten obrazek jeszcze bardziej groteskowym.

Yakov chciał coś powiedzieć, ale wówczas pierwszy raz zwrócił uwagę na to, co Vitya miał pod kurtką – czerwony sweter. Feltsmanowi wydawało się, że skądś go kojarzy, ale nie mógł sobie przypomnieć, skąd. A poza tym... zaraz, zaraz! Coś mu tutaj nie grało. Vitya... ten kolorystyczny pedancik, Vitya założyłby czerwony sweter do niebieskiej kurtki?! Znaczy... kurtek w innym kolorze nie miał – w końcu uparł się, by kupić całą serię takich, które pasowałyby do jego niebieskiej bluzy reprezentacji Rosji, ale... Ale w takim razie, dlaczego ten sweter? Czyżby Vitya miał jakiś szczególny powód, by go założyć? Ale dlaczego dzisiaj? Dlaczego...

- Vitya?

Yakov i jego uczeń jednocześnie obrócili głowy. Na ścieżce stała Anastazja Nikiforova. Trzymała torby z zakupami. Nagle wypuściła je z rąk i pognała do przodu, by przytulić synu. Ściskała go tak mocno, jakby próbowała go udusić.

- M... mamo? – wydukał niepewnie.

- Wszystkiego najlepszego, kochanie! – wyszeptała, jeszcze bardziej zacieśniając uścisk. – Och, Vitya, nie mogę uwierzyć, że ty... Że jesteś tu... W końcu tak dawno nie byłeś w domu, i...

Odsunęła go na długość ramienia. Jej piękne dłonie chwyciły jego szczupłe policzki.

- Jesteś już taki duży – powiedziała z zachwytem w głosie. – Taki przystojny! Ach, nadal masz swój śliczny nosek, ale jesteś coraz bardziej męski... i te włosy! Czy mi się tylko wydaje, czy urosły od naszego ostatniego spotkania?

- Właściwie to... trochę podciąłem końcówki – nerwowo masując kosmyk włosów, bąknął Vitya.

Oczy Anastazji stały się szkliste.

- Mamo, przestań – czerwieniąc się, młodzieniec odwrócił wzrok. – Nie musisz płakać, naprawdę!

- Och, już dobrze – przełykając łzy, obdarzyła syna szybkim przytulasem. – Przepraszam. Wiem, że nie radzisz sobie z płaczącymi kobietami. Najważniejsze, że tu jesteś! Wspólne świętowanie twojej osiemnastki było moim największym marzeniem! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, skarbeńku!

- Yakov mnie tu przywiózł.

- Och, naprawdę?

Pani Nikiforova zerknęła na Yakova, jakby dopiero teraz zauważyła jego obecność. Obdarzyła go nieśmiałym uśmiechem.

- Yakov! Jak miło znowu cię widzieć! Dziękuję, że przywiozłeś tutaj Viktora. Na pewno nie było ci łatwo. W końcu warunki na drodze są okropne.

Wymownie spojrzała w stronę Toyoty. Samochód stał w miejscu ledwo kilka minut, a już zdążył się pokryć grubą warstwą śniegu.

Yakov nie był pewien, czy to tylko jego paranoja, ale... mógłby przysiąc, że mówiąc „nie było ci łatwo", Anastazja wcale nie miała na myśli pogody. Jeśli rzeczywiście tak było, trafiła w dziesiątkę.

- Nie było aż tak źle – wpychając dłonie do kieszeni spodni, mruknął Feltsman. – Rozpadało się dopiero po tym, gdy się zmieniliśmy.

- Zmieniliście się? – Anastazja zmarszczyła brwi.

- Ja też prowadziłem, mamo – z nutą nieśmiałej dumy, pochwalił się Viktor.

- Och! To niewiarygodne! Przecież nie masz prawa jazdy! Sasza nigdy by ci...

Imię Saszy podziałało na Yakova i Viktora jak niespodziewane trzaśnięcie bicza. Obaj gwałtownie podskoczyli.

Pani Anastazja szybko zrozumiała swój błąd – objęła syna ramieniem i poprowadziła... a właściwie, to może nawet troszeczkę pociągnęła do domu.

- Nieważne, nieważne! – zaśmiała się nerwowo. - Najważniejsze, że tutaj jesteś, Vitya! Tata będzie zachwycony, gdy cię zobaczy. O, widzę, że przyniosłeś wódkę? Wspaniale, będzie się czegoś napić. Ale przed kilkoma kieliszkami lepiej nie wspominaj tatusiowi o jeździe samochodem, dobrze, skarbie? Yakov, idziesz z nami?

Viktor obrócił się przez ramię, by posłać trenerowi wyczekujące spojrzenie. Feltsman dzielnie wytrzymał i nie ruszył się z miejsca.

- Nie, lepiej wrócę do Petersburga. W końcu to rodzinne święto.

- Racja, racja – Anastazja energicznie przytaknęła. I znowu uraczyła ich wcześniejszym nerwowym śmiechem. – Lepiej nam będzie we trójkę!

Mina Viktora wrzeszczała przerażone:

„COOOO?!"

Zanim postanowienie zostało zachwiane, Yakov otworzył drzwi do samochodu.

- Pamiętaj, co ci mówiłem, Vitya! Jak będziesz chciał wrócić do Petersburga, zadzwoń do mnie. Możesz to zrobić jutro, albo... albo za kilka dni. Jak wolisz. Ja się dostosuję! No to do zobaczenia!

- Czek... - Vitya chciał coś odkrzyknąć, ale nie zdążył, gdyż matka wepchnęła go do domu. Może tak było lepiej?

Feltsman nie od razu odpalił samochód. Jakiś czas stał jeszcze na parkingu, wpatrując się w dom Nikiforovów. Po chwili ujrzał Anastazję i Viktora w dużym oknie salonu. Krzątali się wokół ślicznie przystrojonej choinki – czerwony sweter solenizanta dziwnie do niej pasował. Aha, więc o to chodziło? Świąteczny kolor? No cóż, to było poniekąd oczywiste...

Płatki śniegu sypały z nieba. Syn i matka siedzieli obok siebie na kanapie i przeglądali stary album ze zdjęciami. Yakov był za daleko, żeby wiedzieć na pewno, ale w jakiś sposób wyczuł, że to album. Wystarczyło spojrzeć na wyrazy twarzy tych dwojga, żeby się tego domyśleć. Anastazja przeczesała długie włosy Viktora, a on odwrócił się, by na nią spojrzeć. Powiedziała coś do niego z rumieńcami na policzkach – w odpowiedzi wybuchł radosnym śmiechem. Objęła go za szyję i przycisnęła swój policzek do jego policzka. Kiedy ich twarze były tak blisko siebie, można było dostrzec, jak bardzo były do siebie podobne. Już po jednym spojrzeniu, można było wywnioskować, że byli matką i synem.

Nikt nigdy nie powiedział, że Viktor jest podobny do Yakova. Nikt oprócz Viery. A ona powiedziała tylko tyle, że byli tak samo uparci.

Feltsman wreszcie odpalił silnik. Nic tu po nim! Przyjeżdżając tutaj, dał Viktorowi najlepszy prezent na świecie. A da mu drugi najlepszy prezent, jeśli teraz usunie się w cień. W końcu w tak radosny dzień jak urodziny nic nie mogło pójść źle. Chyba.

Odjeżdżając, Yakov nie zerknął w lusterko wsteczne ani razu. A zresztą, nawet gdyby zerknął, byłby zbyt daleko, by dostrzec parę niebieskich oczu, które intensywnie wpatrywały się w jego samochód. Patrzyły na Toyotę dopóki nie zniknęła za zakrętem...   

Notka autorki: 

Obiecałam wam rozdział w tym tygodniu - no i jest! W ostatni dzień tygodnia, jakieś dwie godziny przed północą. Grunt, że się udało :)

Przepraszam, jeśli błędów jest troszkę więcej niż zwykle... wprowadzałam poprawki po świątecznych porządkach, przez co mogłam być z deczka zakręcona. 

Jak zawsze dziękuję mojej niezastąpionej korektorce Akaitori07

Dziękuję również autorce dwóch wspaniałych rysunków - Vićka z wódką, oraz bonusowego obrazka przedstawiającego Lileczkę. Bijmy pokłony uzdolnionej:

fueled_by_coffee94

No i przede wszystkim dziękuję wam, czytelnikom - za gwiazdkowanie, komentowanie... a przede wszystkim za cierpliwość. 

Dzisiejsza notka jest wyjątkowo krótka, gdyż wzywa mnie natłok obowiązków i każda minuta jest na wagę złota. 

Życzę wam cudownych świąt i fantastycznego Sylwestra (mój na pewno będzie odjazdowy, gdyż spędzę go z najfajniejszymi osobami na świecie ;) ). Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia wkrótce! 

Na deserek obrazek z Lileczką:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top