Rozdział 21 - Game Over
Płatki śniegu były wielkości nasion dyni. Nieprzerwanie spadały z nieba, pokrywając drzewa i krzewy kołdrą białego puchu. Wysoki srebrnowłosy mężczyzna przedzierał się przez chaszcze, ciągnąc za sobą ledwo odrośniętego od ziemi bobasa. Przyczepione do czapeczki chłopca pompony podskakiwały z każdym krokiem. Duże kalosze i maleńkie buciki pozostawiały na zaśnieżonej ścieżce głębokie ślady.
Rozległ się trzask łamanych gałęzi i zza drzew wyłoniły się jeszcze dwie postacie.
- Dałbyś już spokój, tato!
To wściekłe stwierdzenie padło z ust faceta ubranego w brzydką żółtą czapkę i wysłużony szary dres. Krocząc przed siebie z dłońmi ukrytymi głęboko w kieszeniach spodni, nieszczęśnik miał problem z utrzymaniem równowagi i co jakiś czas potykał się o wystające ze śniegu konary. Tuż za nim truchtała długowłosa blondynka w eleganckim ciemnoniebieskim kożuszku.
- Sasza.... poczekaj! – wydyszała, przyciskając sobie dłoń do piersi. – Mógłbyś... trochę wolniej? Nie nadążam!
- Mówiłem ci: on jest ZA MAŁY! – zupełnie ignorując małżonkę, fuknął Sasza.
Zamierzał dodać coś jeszcze, ale nie zdążył, gdyż gałąź, którą wypuścił idący na przedzie jegomość, trzasnęła go w twarz.
Kilkuletni chłopczyk z fascynacją obserwował, jak jego ojciec tonie w gigantycznej zaspie śniegu. Chwilę potem maluch obrócił główkę, by z powrotem spojrzeć na faceta, który ciągnął go za rączkę przez ten zimny, zaśnieżony las. Sięgająca łopatek srebrna kitka nieznacznie kołysała się na boki.
- Głuchy jesteś?! – ponownie ryknął Sasza. – Mówię ci, że on jest za mały!
- Tere-fere! – lekceważąco odparł właściciel srebrnej kitki. – Chodzić umie? Umie. Ślizganie się po zamarzniętym stawie to prawie to samo.
- WCALE NIE! Nawet nie zabrałeś dla niego kasku. Jeśli mój syn rozbije sobie głowę, to... mpf!
Próba wydostania się z zaspy zakończyła się widowiskową klęską. Sasza tak bardzo zakopał się w śniegu, że widać było tylko oczy i czubek głowy.
- To, że jest twoim wnukiem, wcale nie znaczy, że nauczy się jeździć na łyżwach tak szybko jak... mpf!
A teraz widoczna była jedynie czapka. Nieźle.
Ciągnący malucha facet przystanął i odwrócił głowę. Mimo podeszłego wieku był bardzo przystojny. Srebrna kitka nadawała szczupłej twarzy młodzieńczości, a rozbawione niebieskie oczy miały w sobie błysk klasowego łobuza. Ten lekko zdziecinniały mężczyzna był aktualnie największym idolem ciągniętego przez las brzdąca.
Nazywał się Viktor Fiodorowicz Nikiforov.
- Na pewno nauczy się jeździć szybciej, niż ty wyleziesz z tej zaspy! – rzucił, z wyraźną radochą obserwując niedolę syna. – Nie chujsteryzuj, Saszeńka! Wszystkiego go nauczę.
- Przestań używać tych swoich popapranych neologizmów! Nie możesz mówić po rosyjsku jak normalny człowiek?! TAZJA! Co tak stoisz? Pomóż mi się stąd wydostać!
Wydawszy zaskoczony pisk, blondynka ruszyła mężowi na pomoc. Skończyło się na tym, że oboje wylądowali w zaspie.
- Iiiiiik! – jęknęła Anastazja. – Zimno, zimno, ZIMNO!
- Zdejmijcie ubrania i ogrzejcie się swoimi ciałami – z chytrym uśmiechem polecił Niki. – Będzie wam o wiele cieplej!
- Że jak?! – Sasza gwałtownie poczerwieniał.
- Jakie „jak"? Myślałem, że wiesz, jak to się robi...
- Przestań się ze mnie nabijać, tato! I nie będzie żadnego rozbierania!
- Nie? – kobieta wyglądała na rozczarowaną.
- Raju, ale z ciebie sztywniak! – starszy mężczyzna wydał zrezygnowane westchnienie. – Żeby wyrwać taką laskę i jeszcze nie wiedzieć, co z nią robić... Ech, co za marnotrawstwo plemników! Oho? A oto i nasze jeziorko! Zajmijcie się sobą, a ja pouczę Vitenkę!
- Masz natychmiast wrócić i pomóc nam się wydostać!
Podczas gdy Rozwrzeszczany Histeryk (jak Niki lubił nazywać syna) i jego Wzdychająca Piękność (jak Niki lubił nazywać synową) toczyli nierówny pojedynek z zaspą, rześki senior kucnął przed wnuczkiem.
- Dzisiaj dziadek nauczy cię najfajniejsiejszej rzeczy na świecie! – oznajmił, szczerząc do dzieciaka zęby. – Dziadek pokaże ci, jak jeździć na łyżwach, a to jest najlepsiejsza rzecz, której można się nauczyć od dziadka. A teraz słuchaj uważnie, Vitenka, bo inaczej zrobisz łubudu!
- Jubudu! – chłopczyk radośnie wyciągnął rączki.
Niki zachichotał.
- Właśnie tak – potwierdził, zawiązując sznurówki maleńkich łyżew. – Łubudu.
- Jubudu!
- Okej. A teraz przejedź na drugą stronę jeziora i postaraj się nie wypierdolić.
- CZYŚ TY DO RESZTY ZWARIOWAŁ?!
Sasza wreszcie wygrzebał się z zaspy.
- Nie możesz tak po prostu wrzucać go na lód i kazać mu jechać bez udzielania żadnych instrukcji! – rozwścieczony stanął przed ojcem.
- Dlaczego nie? – patrząc w drugą stronę, Niki zaczął grzebać sobie palcem w uchu. – W twoim przypadku zadziałało.
- Jak, kurwa, zadziałało?! Nie wiem, czy pamiętasz, ale się wypierdoliłem!
- Ale na łyżwach jeździć umiesz?
- Straciłem trzy zęby!
- I co, będziesz się teraz mazał? Zresztą, to były tylko mleczaki.
- Doskonale pamiętam, co...
- Oj, daj już spokój! – starszy pan niecierpliwie machnął ręką. – Przestań marudzić i nie przeszkadzaj mi w uczeniu wnusia. Doskonale wiem, co robię. Jak zasypię go instrukcjami, maluch zgłupieje i zacznie myśleć o zbyt wielu rzeczach. Chcę, by nauczył się jeździć w naturalny sposób. Tak jak w naturalny sposób uczymy się innych ważnych czynności. Na przykład jazda na rowerze, używanie widelca... - pochylił się nad uchem syna i wyszeptał - ... albo wkładanie ptaszka do gniazdka. Chociaż, z tego, co wiem, ty nadal potrzebujesz do tego instrukcji.
Sasza otworzył usta, by cały las mógł poznać jego opinię na temat „ptaszków i gniazdek". Jednak nie zdążył się wydrzeć, gdyż ojciec wszedł mu w słowo.
- A poza tym - Niki wyszczerzył zęby – chcę, by Vitenka wiedział, że niezależnie od tego, jak mu pójdzie, będę go bezwarunkowo kochał. Właśnie to chciałem mu przekazać, gdy poradziłem, by „spróbował się nie wypierdolić".
- Żeby tylko nie skończyło się wypadkiem – burknął ojciec małego. – Bo jeśli będziemy musieli zawieźć go do szpitala, to CIEBIE podrzucę do kostnicy!
- Tylko pamiętaj, że chcę miejscówę obok biuściastej piękności! Możecie nas wrzucić do jednej trumny. Nie mam nic przeci...
- Ty cholerny zboczony staruchu! Myślisz tylko o jednym! Nic dziwnego, że...
Podczas gdy para mężczyzn toczyła słowny pojedynek, mały Viktor podreptał w kierunku zamarzniętego jeziora. Anastazja spróbowała złapać go za rączkę.
- Chodź, kochanie – posłała mu słodki uśmiech. – Mamusia cię przytrzyma, byś nie obił sobie pupki!
- Nie! – dzieciak trzepnął zaskoczoną rodzicielkę w nadgarstek. – Vitya siam! Siam!
I nie czekając na zaproszenie, wskoczył na lód. Gdy tylko to zrobił, ogarnęło go wspaniałe uczucie.
Jego nóżki poruszały się tak bardzo szybko! Już po pierwszych kilku krokach, chłopczyk wydał cichutki pisk zachwytu. To dziwne podłoże było takie inne niż chodnik, po którym zwykle spacerował z dziadkiem. Inne niż piasek na plaży, z którego można było budować zamki. Inne niż śnieg, w którym buciki zapadały się aż do kostek. To nowe podłoże było gładziutkie i śliskie i fajne i, ojej, tak szybko można było po nim jeździć!
Dziadzia miał rację – pomyślał Vitya. – Te całe łyżwy to rzeczywiście najfajniejsiejsza rzecz na świecie!
To było cudowne, to było superaśne, to było... łatwe. Dużo łatwiejsze niż jazda na rowerze.
Stojąca na brzegu Anastazja nie odrywała wytrzeszczonych oczu od synka. A wkrótce także ojciec i dziadek dostrzegli pędzącego po lodzie malca. Ten widok tak ich zszokował, że zupełnie zapomnieli o sprzeczce. Krótkie nóżki wciąż poruszały się trochę nieporadnie, a rozłożone szeroko rączki chwiały się, jak skrzydła walczącego z silnymi wiatrami samolotu. Ale za to łyżwy... Ach, maleńkie łyżewki sunęły po lodzie z taką łatwością, jakby zostały do niego przytwierdzone niewidzialnym magnesem! Nikt już nie miał wątpliwości:
Ten malec urodził się, by jeździć na łyżwach.
A sądząc po zarumienionej buzi i szerokim uśmiechu, sprawiało mu to nieprawdopodobną radochę. Po chwili Niki zaczął klaskać.
- Właśnie tak! – zawołał, głośno się śmiejąc. – Jedź, Vitenka... Jedź!
XXX
Minęło kilka lat. Niegdyś gładka tafla ukrytego w lesie zamarzniętego stawu miała teraz wiele rys. Najszczęśliwszy przedszkolak na świecie, Viktor Nikiforov Junior już od ponad dwóch godzin szalał na lodzie. Choć wciąż był niższy od przeciętnego krzesła, nieznacznie przewyższał wzrostem większość dzieci w swoim wieku.
Solidnie się też podciągnął w jeżdżeniu na łyżwach. Skręty stały się bardziej precyzyjne, a „nudna do bólu" jazda w przód została urozmaicona jazdą do tyłu i bokiem. Chłopczyk przymierzał się akurat do przeskoczenia leżącej na środku tafli gałęzi, gdy ktoś zagrodził mu drogę.
- Mam cię! – wystawiając język, krzyknął Niki.
Piszcząc radośnie Vitya rzucił się do ucieczki. Zwiewał dziadkowi przez dobre kilka minut, zanim wreszcie został doścignięty. Wkrótce oboje tarzali się w śniegu, obrzucając się kulkami i wyjąc ze śmiechu. Ich identyczne srebrne włosy leżały potargane na białym puchu. Koński ogon Nikiego wciąż był nieco dłuższy, ale Vitya miał chytry plan, by kiedyś pobić rekord dziadka.
To były piękne dni. Wypełnione łyżwami, śniegiem i radością.
I fascynującymi rozmowami.
- Dziadzia, a kiedy ja będę miał swojego psa? – chłopczyk zagaił, gdy samochodem jechali do sklepu.
Starszy mężczyzna głośno westchnął.
- Ciężkie pytanie, Vitenka – Ułożywszy usta w dzióbek, oparł przedramiona o kierownicę. – Ja to już od kilku lat proszę Dziada Mroza, by przywiózł mi ponętną brunetkę, a wciąż jej nie dostałem!
- Wiesz, dziadzia - Vitya spuścił wzrok. – Dziad Mróz to chyba nie istnieje.
Niki głośno prychnął.
- Co ty mówisz, Vitenka? Oczywiście, że istnieje!
- A tata twierdzi, że nie!
- Vitenka... chyba już ustaliliśmy, że jeśli chcesz daleko zajść, to musisz słuchać najmądrzejszego członka rodziny! A pamiętasz, jak tamten wstrętny łobuz śmiał się, że wyglądasz jak dziewczyna i ojciec kazał ci dać mu w nos, a ja powiedziałem, że wystarczy ściągnąć majtki? I kto miał rację? Z wrażenia głupol połknął własne smarki! Jak JA mówię, że Dziad Mróz istnieje, to tak jest i basta!
- Okej. Skoro istnieje, to jak wygląda?
- Eee... no wiesz... on...
Przypadek sprawił, że przejeżdżali akurat obok salonu Hond.
- Ma piękną białą Hondę! – głosem, jakby doznał oświecenia, krzyknął Niki. – Właśnie tak. Białą jak śnieg! A poza tym jest strasznie nadziany i łatwo się złości, bo małe dzieci wciąż czegoś od niego chcą!
Vitya podejrzliwie zmrużył oczka.
- Coś kręcisz, dziadzia.
- Ja? – starszy pan wydał dramatyczne westchnienie, że niby to oskarżenie bardzo go zraniło. – Kręcić? No co ty, Vitenka! JA miałbym wkręcać CIEBIE? Za kogo ty mnie masz? A co ważniejsze, widzisz tę długonogą piękność, która właśnie wychodzi z supermarketu?
Chłopiec energicznie pokiwał główką.
- Okeeeej, to kiedy wyjdziemy z samochodu, zrobimy tak...
Niki pochylił się i z zaróżowionymi policzkami wyszeptał coś wnuczkowi do uszka. Parę chwil później chłopczyk wyskoczył z auta.
- Psze paaaaniiii - rozżalonym tonem zwrócił się do ślicznej blondynki – bo wie pani, rozwiązała mi się sznurówka, a zupełnie zapomniałem, jak robi się kokardkę...
- Och! Pokaż bucik, kochanie. Zaraz ci zawiążę!
Stękając kobieta odłożyła torby z zakupami na ziemię. Po udzieleniu chłopcu pomocy chciała z powrotem je podnieść, ale ktoś ją uprzedził.
- Ja to dla pani zaniosę – z uśmiechem Casanowy oznajmił Niki. – W podzięce za to, że zajęła się pani moich ukochanym wnusiem!
- Tylko uważaj, żebyś się nie przewrócił, dziadku – zawołał Vitya. – Kiedy przenosiłeś tamte dwie staruszki przez ulicę, omal nie przypłaciłeś tego życiem!
Czerwieniąc się, chłopczyk zdał sobie sprawę ze swojego błędu. O kurde! Dziadek kazał powiedzieć „przeprowadzałeś", a nie „przenosiłeś". Ale wtopa! Chociaż, z drugiej strony... Może to nie aż taka różnica?
- To może wezmę pana pod ramię, żeby się pan nie przewrócił? – uśmiechając się, zaoferowała kobieta. – Żeby pana wnuczek się nie martwił. I bardzo panu dziękuję. Jest pan taki uczynny, że zajmuje się pan wnusiem, pomaga kobietom nosić zakupy i jeszcze przenosi staruszki przez ulicę!
Senior był wniebowzięty. Można było odnieść wrażenie, że zaraz zacznie machać uszami i pofrunie do nieba. Wyobraziwszy sobie taki rozwój zdarzeń, Vitya zachichotał.
- Co ty znowu odwalasz?! – rozległ się czyjś wkurzony ryk.
Czując, że zaraz mu się oberwie, napalony dziadek pocałował dłoń ślicznotki i rzucił kilka czułych słówek na pożegnanie. Razem z Viktorem potruchtali w stronę supermarketu. Sasza czekał na nich ze skrzyżowanymi ramionami, gniewnie stukając czubkiem buta o chodnik.
- Mieliście być pół godziny temu! Mrożonki przeciekają mi przez torbę. A poza tym... Ile. Razy. Mam Ci. Powtarzać. Tato?! Żadnych „podrywów na dziecko"!
- Oj tam, znowu, „podryw na dziecko" – starszy mężczyzna poczochrał uśmiechniętemu wnusiowi włosy. – Vitenka tylko trochę mi pomógł.
W odpowiedzi Sasza poczęstował ojca spojrzeniem wkurzonego rosomaka.
Sprzeczka została wznowiona, gdy jakiś czas później wracali samochodem do domu.
- Na basenie też zrobimy ten numer, Vitenka! – rzucił rozwalony na siedzeniu pasażera Niki. – Tylko muszę wykminić, czemu łaziłbyś tam w butach. Ach! Już wiem! Poprosisz jakąś biuściastą laskę, by nadmuchała ci materac!
Spojrzenie emerytowanego hokeisty stało się rozmarzone.
- Będę patrzył, jak pracuje tymi swoimi ślicznymi usteczkami i odpłynę w świat fantazji! – wyszeptał poruszonym tonem.
- Dziadku, ale ty jesteś umny! – z podziwem stwierdził Vitya.
- Umny? – powtórzył Sasza. – Co to, u diabła, znaczy „umny"?!
- To skrót od „rozumny". Ale nie martw się, Saszeńka, tobie ta dolegliwość nie grozi...
- ZARAZ WYKOPIĘ CIĘ Z TEGO SAMOCHODU!
Słuchając słownych przepychanek ojca i dziadka, mały Viktor uśmiechnął się. Miał pięć lat, a jego dziecięcy świat był absolutnie idealny. No cóż, prawie.
XXX
Któregoś razu pani w przedszkolu przeczytała maluchom fragment Biblii. O tym, jak Pan Bóg stworzył raj, a potem Adama i Ewę. Tym dwojgu wolno było jeść drzewa ze wszystkich owoców poza jednym i to oczywiście tego jedynego musieli zapragnąć najbardziej.
Słuchając wspomnianej opowieści, Vitya podrapał się po srebrnej czuprynie i zastanowił się, czy autor tej całej Biblii nie czerpał przypadkiem inspiracji z niedzielnych spotkań jego rodziny.
Nikiforovie zwykle spędzali ostatni dzień tygodnia przed telewizorem, albo zapraszali sąsiadów na towarzyski turniej kart. Czasem było trochę tego i trochę tamtego – gra trwała w najlepsze, a telewizor brzęczał gdzieś w tle, by znudzony na śmierć Vitya nie przybiegał co pięć minut do stołu i nie przeszkadzał w turnieju.
Chłopczyk nie należał do strachliwych, więc pozwalano mu oglądać wszystkie filmy, jakie akurat leciały w telewizji - łącznie z przerażającymi horrorami, w których ucinano ludziom głowy. Tylko jeden program był objęty Zakazem przez wielkie Z.
- A teraz Mistrzostwa Świata w łyżwiarstwie figurowym! – radośnie zaanonsował facet w telewizji. – Przygotujcie się na zażartą walkę!
Sasza skrzywił się.
- Viktor, na Trójce leci bajka – powiedział, nie odrywając wzroku od kart. – Zmień kanał!
- Ale ja chcę oglądać to – zaprotestował leżący na dywanie chłopczyk.
Sylwetki tańczących łyżwiarzy odbijały się w lśniących z zachwytu niebieskich oczach.
- Viktor, to jest nudne. Puść sobie bajkę!
- Bajkę już widziałem. Chcę obejrzeć łyżwiarzy!
- Muzyka przeszkadza nam w grze. Bajka tak nie hałasuje. Puść bajkę!
- Ale jak tydzień temu graliście, to w telewizji leciał mecz piłki nożnej i wam nie przeszkadzał.
- Może i wtedy nie przeszkadzał, ale dzisiaj przeszkadza!
- Ale tatusiu, przecież...
- Wiesz co, Saszeńka? – nieoczekiwanie krzyknął Niki. – Ta telewizja to w sumie jest zupełnie do bani i dzieciaki nie powinny za dużo jej oglądać, bo w ogóle to tam nie ma nic ciekawego, a jak ostatnim razem patrzyłem, to nawet żadnych przyzwoitych pornoli nie puszczali! Może zamiast tego pójdziecie na górę i przeczytasz synowi jakąś bajkę?
Vitya cały się rozpromienił.
- Taaaak! – pisnął, zrywając się na równe nogi. – Tata, bajka! Bajka!
- No już, rusz się – pięta starszego mężczyzny bezceremonialnie zepchnęła tyłek Saszy z krzesła. – Widziałem twoje karty. I tak już przegrałeś!
Anastazja zachichotała. Wzdychając, Sasza skinął na syna i powlókł się na piętro.
- To jaką bajkę dzisiaj czytamy? – zapytał, ułożywszy się na łóżku – Tylko nie wyrywaj mi włosów z klaty! Dziadek może i ci na to pozwala, ale ja tego NIE LUBIĘ! Jasne?
- Dobrze, tatusiu! – z gracją małego słonia malec wskoczył na materac. – Możemy dzisiaj przeczytać „Bajkę o trzech świnkach"?
- Ech, nie cierpię tego, ale dobra. A zatem... Pewnego razu były sobie trzy świnki. Każda wybudowała domek. Domek pierwszej świnki był ze słomy... Pfft! Co za durny prosiak! Przecież było jasne, że taki dom od razu się zawali! Domek drugiej świnki był z drewna, a domek trzeciej świnki...
Leniwie się uśmiechając, chłopczyk mocniej wtulił główkę w muskularne ramię. Słuchanie bajki z komentarzami taty było po prostu bombowe! A już największą atrakcją były dla Viktora momenty, gdy jego ojciec tak bardzo wciągał się w opowieść, że przejmował się losami bohaterów i zaczynał przeklinać.
Bo tatuś to tak naprawdę tylko udawał, że jest szorstki i surowy. Może i krzyczał, i złościł się, i nie pozwalał psom wyjadać jedzenia ze stołu, ale kiedy tak leżał obok Viktora, wydawał się potulny jak baranek. Jego ramię było tak bardzo ciepłe, a głos tak bardzo cichy i spokojny.
Vitya kochał ten głos. Kiedy go słyszał, jego oczka same z siebie zamykały się, a dziecięcy umysł powoli wędrował w stronę krainy snów.
A potem był ten fajny moment, w którym Sasza sądził, że jego syn już śpi i dosłownie na krótką chwilę kładł mu na główce swoją wielką dłoń. Nie głaskał, ani nie drapał – po prostu kładł dłoń i ją tam trzymał. Te dziesięć sekund z dłonią taty na głowie były dla małego Viktora najlepszymi dziesięcioma sekundami wieczoru.
Wówczas chłopczyk nie przejmował się tym, że był pewien zakazany program, którego nie wolno mu było oglądać. Nawet bez tego programu z cudownymi lodowymi tancerzami jego dziecięcy światek był pełen czułości i ciepła.
XXX
Przyszła pora na pierwszy trening hokeja. Wówczas stało się coś zaskakującego – Vitya przestał rozumieć jazdę na łyżwach. Co było dla niego niemałym wstrząsem, bo jak dotąd sądził, że jest na dobrej drodze, by stać się największym mistrzem swojego ukochanego hobby.
Aż tu nagle wszystko się zmieniło. Wciśnięto mu do ręki jakiś głupi kijek, na lodzie postawiono jakieś dziwne słupki, a jakby tego było mało, to jeszcze zwężono ogromny i piękny świat do rozmiarów niewielkiego kwadracika – bo dokładnie tyle można było zobaczyć mając na głowie kask.
- Bardzo drogi kask! – lubił powtarzać ojciec. – Bardzo drogi i bardzo bezpieczny. To dla twojego dobra!
Szczerze? Vitya miał w nosie, czy ten kask kosztował więcej niż jego trzyletnie kieszonkowe. Nienawidził go z całego serca! To samo tyczyło się kijka. I krążka.
Sfrustrowany malec nie potrafił zrozumieć, dlaczego jeżdżenie od jednej strony lodowiska do drugiej i wbijanie jakiś głupich punktów dawało jego ojcu i dziadkowi aż taką frajdę. Czy nie fajniej byłoby jeździć we wszystkich kierunkach i jeszcze puścić jakąś ciekawą muzykę?
Vitya powiedział to na głos. Za karę nie dostał deseru.
- Nie rozumiem, w czym problem – dziwił się Sasza. – Przecież lubisz jeździć na łyżwach!
- Daj sobie trochę czasu, słonko – przekonywała Anastazja. – A nuż ci się spodoba? Zobaczysz, jeszcze będziesz miał z tego frajdę! Zaczniesz jeździć na mecze, będziesz miał fajnych kolegów...
- A także hordę ponętnych, napalonych na ciebie lasek! – ochoczo dodał Niki.
Każdy z najbliższego otoczenia chłopca potrafił wymienić przynajmniej dziesięć powodów, dla których warto było grać w hokeja. Natomiast nikt nie potrafił wymienić jednego sensownego powodu, dla którego nie wolno było oglądać tańców na lodzie.
Vitya czuł, że przestaje rozumieć dorosłych. Ale z drugiej strony, wciąż był bardzo szczęśliwy! Miał dziadka, który jeździł z nim na łyżwach, ojca, który czytał mu bajki i matkę, która pozwalała mu wyjadać z miski masę do ciasta. Mógł się obejść bez tego całego... łyżwiarstwa figlarnego, czy jak to się nazywało! Z kijkiem i krążkiem też dało się żyć. Z dwojga złego, lepiej nie szukać zwady z rodziną. W końcu był szczęśliwy – czego jeszcze mógłby chcieć?
Wydawało mu się, że niczego. Aż do pewnego pamiętnego grudniowego wieczoru...
XXX
Chociaż pogoda pozostawała wiele do życzenia, wszyscy dorośli siedzieli w ogródku. Pałaszowali kiełbaski, grzejąc się przy rozpalonym grillu i narzekając na politykę. Vitya jako jedyny został w domu. Gapiąc się w ekran telewizora, ze znudzoną miną zmieniał kanały. Kiedy na Jedynce leciała jego ulubiona bajka, nie potrafił usiedzieć w miejscu i wciąż skakał z mebla na mebel. A kiedy się skończyła, rozłożył się na kanapie jak leniwiec na gałęzi i ze zwisającą ku podłodze rączką, czekał, aż na-wpół przymknięte oczka przegrają nierówną walkę ze snem.
Był zaledwie o krok od padnięcia w objęcia Morfeusza. Ale wtedy trafił na Zakazany Program...
- Chociaż od dawna nie biorą udziału w zawodach, nadal są w świetnej formie! Dzisiaj pojadą do jednego z największych przebojów Micheala Jacksona. Oto iście kryminalny przejazd do „Smooth Criminal"!
Na ekranie zamigotały sylwetki łyżwiarza i łyżwiarki. Srebrna główka poderwała się z poduszki jak u psa, który nagle zwęszył kawałek mięsa. A mimo to chłopiec nie uległ pokusie tak od razu. Niebieskie oczy powędrowały w stronę okna, a maleńki kciuk zawisł kilka milimetrów nad przyciskiem, który służył do zmieniania kanału.
„Na Trójce leci bajka. Puść bajkę!"
Słysząc w wyobraźni szorstki głos ojca, Vitya skrzywił się. Rodzice byli tuż za ścianą i mogli wejść do domu praktycznie w każdej chwili! Obejrzenie tego występu byłoby jak proszenie się o awanturę! Vitya zdawał sobie z tego sprawę i chciał zmienić kanał, ale w ostatniej chwili zawahał się.
Taka okazja mogła się już nigdy więcej nie powtórzyć. Kto wie, czy jeszcze kiedyś zostanie sam na sam z telewizorem i to akurat w momencie, gdy puszczano tańce na lodzie?
Nie chciał łamać zakazu, ale co mógł zrobić, gdy wprost umierał z ciekawości? Były pewne sprawy, które zwyczajnie nie dawały mu spokoju...
Właściwie to dlaczego Ewie nie wolno było zjeść jabłka? Dlaczego zrobienie tej konkretnej rzeczy musiało skutkować wyrzuceniem z raju? Dlaczego gruszka była w porządku, a jabłko nie? Dlaczego to właśnie łyżwiarstwo figurowe musiało być okropne i niewłaściwe, i zakazane, a o hokeju mówiono w samych superlatywach?
Vitya nie chciał być niegrzeczny. Po prostu chciał wiedzieć.
Obejrzę tylko ten jeden przejazd – postanowił. – Zobaczę, jak ta pani tańczy z tym panem, a potem już nigdy nie będę oglądał tańców na lodzie. Nie chcę, by tatuś się na mnie złościł. Gdy obejrzę jakiś przejazd od początku do końca... Gdy wreszcie zobaczę, na czym to polega, pewnie wcale tego nie polubię.
Miał rację – nie polubił tego.
Zakochał się. Pierwszy raz w swoim krótkim życiu Viktor Aleksandrowicz Nikiforov był zakochany. Patrzył na przebojową blondynkę i jej gburowatego partnera, a jego maleńkie serduszko biło jak oszalałe.
Ci dwoje poruszali się w sposób, jakiego jeszcze nie widział. Nie tylko tańczyli, ale i opowiadali historię. Płynęli. Przez moment można było nawet odnieść wrażenie, że potrafili latać! Ich łyżwy, ich oczy, ręce, nogi, stroje... wszystko to zdawało się przyzywać Viktora. Zachęcać go, by on również założył piękny kostium i stanął razem z dwójką tancerzy na lodowej arenie.
Wyobraził to sobie.
Zamknął oczy, a kiedy je otworzył, ujrzał klaszczących z trybun ludzi. Niektórzy zrzucali na lód bukiety kwiatów. Starszy mężczyzna z końskim ogonem i gangsterskim kapeluszem wyciągnął do Viktora rękę. Sprawiał wrażenie surowego, ale miał w oczach zawziętość, która sprawiała, że wydawał się chłopcu najbardziej odjazdowym człowiekiem na świecie! Vitya chciał chwycić jego wielką dłoń, ale wówczas przypomniał sobie, gdzie tak naprawdę się znajduje.
Nie na tamtej wspaniałej arenie, ale na kanapie u siebie w salonie. A ręka tajemniczego jegomościa w rzeczywistości nie była skierowana do niego, ale sięgała po podsunięty przez uśmiechniętego prezentera mikrofon.
Mężczyzna zaczął właśnie burczeć odpowiedź na pytanie, gdy do uszu Viktora dobiegł odgłos kroków. Spanikowany, chłopiec błyskawicznie zmienił kanał. Do domu wkroczyła Anastazja.
- Przyszłam po więcej kiełbasek – wyjaśniła, mocniej otulając się szalem. – Jesteś głodny, skarbeńku?
Nie mogąc się zdobyć na wydobycie jakiegokolwiek dźwięku, Vitya przecząco potrząsnął główką. Czuł niewytłumaczalny lęk, że gdy tylko otworzy usta, zdradzi mamie swój straszny sekret. Nie chciał dusić w sobie radości – chciał ją wykrzyczeć! Chciał powiedzieć całemu światu, co właśnie widział i jak bardzo mu się to spodobało.
I panicznie bał się, że gdy otworzy usta, to właśnie zrobi.
Na szczęście Anastazja nie dostrzegła w jego zachowaniu niczego podejrzanego. Wychodząc, rzuciła tylko przez ramię:
- Skoro skończyła się bajka, wyłącz nagrywanie.
- Nagrywanie?
- Tak, skarbeńku. Zapomniałeś już? Kupiliśmy ci z tatą pustą kasetę, byś mógł nagrać specjalny odcinek Smerfów. Teraz będziesz mógł go obejrzeć tyle razy, ile tylko będziesz chciał!
W odpowiedzi Vitya uśmiechnął się krzywo. Już wtedy zdawał sobie wtedy sprawę z jednej rzeczy - nigdy więcej nie obejrzy specjalnego odcinka Smerfów...
XXX
Znalazł za to czas, by ponownie obejrzeć przejazd do Smooth Criminal. Występ, który szczęśliwym trafem znalazł się na kasecie, stał się całym jego życiem! I największym sekretem. Gdy zapadała noc, Vitya zakradał się do salonu i oglądał nagranie, nieudolnie naśladując ruchy swoich idoli i co chwilę potykając się o ukryte w ciemnościach meble. Że nigdy nie został przyłapany przez pozostałych domowników – to był prawdziwy cud!
A konkretniej cud na czterech łapach. Bo to psy zwykle zgarniały winę za popisy małego pana...
- Nie wiem, czemu nagle zaczęło tak im odwalać – Sasza co jakiś czas obrzucał merdające ogonami czworonogi podejrzliwym spojrzeniem. – Może powinniśmy zacząć wyrzucać je na noc na podwórko?
- Daj spokój – zwykle odpowiadał Senior. – Już za późno, byś wykopał psy na zewnątrz. Nie po tym, jak przyzwyczaiłeś je do spania w domu. Zresztą, wcale tak bardzo nie hałasują. Ja tam wkładam sobie do uszu stopery i mam święty spokój!
- W sumie racja...
W takich chwilach Vitya milczał, usilnie starając się wyglądać na kogoś, kto nie ma z całą sprawą nic wspólnego. Mógł być małym nadpobudliwym diabełkiem, ale nawet on nie był aż tak głupi, by przyznać się do potajemnego oglądania tańców na ludzie. Jego dziecięcy instynkt podpowiadał, że nie tędy droga. Już lepiej stopniowo namawiać rodziców na lekcje łyżwiarstwa figurowego i dopiero po osiągnięciu sukcesu, jawnie i legalnie oglądać popisy jegomościa z gangsterskim kapeluszem.
Był tylko jeden problem – sukces nie nadchodził. A Vitya z osłupieniem zdał sobie sprawę, że wszelkie metody „urabiania rodziców", jakie poznał w swoim krótkim życiu, w tym konkretnym przypadku okazały się kompletnie bezużyteczne. Dni mijały, a w małym serduszku gromadziło się coraz więcej frustracji.
Nie chodziło już nawet o ciągłe wysłuchiwanie słowa „nie". Chodziło o program do „Smooth Criminal". Vitya ćwiczył go potajemnie na zamarzniętym stawie, ale chociaż starał się ze wszystkich sił, a nawet robił notatki w zeszycie, wciąż nie potrafił opanować niektórych elementów.
Pierwszy raz łyżwiarstwo postawiło przed nim górę, na którą nie potrafił się wspiąć. A z każdą kolejną porażką zaczynał rozumieć, że problemem wcale nie była technika. Czy raczej – nie tylko technika.
- Chcę mieć łyżwy z ząbkami – oznajmił pewnego wieczoru.
Trzymająca igłę dłoń Anastazji zastygła w powietrzu. Kobieta przerwała zaszywanie dziury w skarpetce i posłała mężowi zaniepokojone spojrzenie. Sasza nawet nie podniósł wzroku znad gazety.
- Dlaczego mówisz coś takiego? – zapytał.
Viktor bez problemu zinterpretował minę ojca. Znał ją doskonale. To była mina wyrażająca chęć szybkiego ucięcia tematu bez wdawania się w szczegóły. Mimo to chłopiec nie zamierzał łatwo odpuścić.
- Bo mówiłeś, że urosła mi noga, a niedługo są moje urodziny.
- Możesz się nie martwić – Sasza przewrócił stronę gazety. – Dostaniesz łyżwy. Jak co roku.
- Ale takie z ząbkami?
- Viktor...
Na dźwięk swojego imienia chłopiec wzdrygnął się. Nigdy nie powiedział o tym głośno, ale nie lubił faktu, że ojciec nazywał go „Viktorem". Dlaczego nie mógł mówić „Vitya" tak jak mama, albo „Vitenka" tak jak dziadek? Wówczas brzmiałby bardziej jak tatuś, a nie jak taki jeden wychowawca w przedszkolu, który nigdy nikogo nie chwalił i wciąż tylko wydawał polecenia.
- Jeżdżę na łyżwach od dwudziestu lat – burknął Sasza. - Wiem, jaki sprzęt trzeba kupić!
- Ale te ząbki...
- Ząbki tylko spowalniają jazdę. Zupełnie nie nadają się do hokeja.
- Ale ja nie wychodzę na lód tylko po to, by grać w hokeja. Lubię robić też inne rzeczy. Bo wiesz, tatusiu, jest taki skok, który...
- Na litość boską!
Gazeta została złożona na pół i odrzucona na kanapę. Sasza poczęstował syna spojrzeniem, które mówiło: „słuchaj uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzał".
- Jazda na łyżwach to nie zabawa! Próbowanie różnych głupich sztuczek może skończyć się wypadkiem. Wciąż pamiętam, jak...
Z komody dobiegło donośne dzwonienie. Bezczelnym gnojkiem, który przerwał Saszy w pół słowa, okazał się telefon. Gniewnie odgarniając z twarzy kosmyki srebrnych włosów, mężczyzna podniósł słuchawkę.
- Tak? – burknął, a chwilę potem strasznie zbladł. – Że co? Zasłabł? A-ale... ale przecież... dobra, zaraz tam będę!
I wybiegł z domu pozostawiając synka z uczuciem potwornego strachu. O wiele gorszego niż myśl, że łyżwy z ząbkami mogły już na zawsze pozostać w strefie marzeń.
XXX
Zegar nad kominkiem wybił pierwszą w nocy. Dźwięki kołyszącego się wahadła zlały się ze skrzypem otwieranych drzwi. Sasza przeszedł przez salon, nawet na moment nie puszczając łokcia swojego ojca. Mały Vitya obserwował ich, ukryty w cieniu między fotelem i kanapą.
- Zastrzyk był do bani, ale EKG nawet mi się podobało – zachichotał Niki. – Powinieneś widzieć minę tej pielęgniareczki, gdy przyczepiała mi do klaty te wszystkie kabelki. Totalnie pożerała mnie wzrokiem!
- To nie jest śmieszne, tato.
- Pewnie, że nie jest! To jest absolutnie podniecające! Ach, jej dekolt był po prostu...
- Tato, proszę cię!
Z ust małego Viktora wyszedł cichutki, ledwo głośniejszy od szeptu jęk. Chłopczyk jeszcze nigdy nie słyszał, by jego ojciec przemawiał w taki sposób.
- Napędziłeś mi niezłego stracha – mruknął Sasza. – Tyle razy mówiłem, byś na siebie uważał! Co ci strzeliło do głowy, by po pijaku wchodzić na lód?
- Ej, tylko nie po pijaku! Wypiłem dwa marne kieliszki wódki. Jak nie wierzysz, spytaj Piotrusia.
- Dobrze wiesz, że nie chodzi o alkohol. Nie masz już dwudziestu lat! Może i uważasz się za rześkiego młodzieniaszka, ale twoje ciało dobrze pamięta, w jakim jest wieku. Przy tych wszystkich problemach, które miałeś z kolanem, nie powinieneś wchodzić na lód na dłużej niż godzinę. O tym twoim „podniecającym" EKG to już nawet nie wspomnę... Oczywiście byłeś tak zajęty cyckami pielęgniarki, że nawet nie raczyłeś spojrzeć na wykres, ale ja i lekarz uważnie go śledziliśmy i WCALE nie było nam wesoło!
- Okej, a więc sześćdziesięcioletni facet ma problemy z sercem – Niki przewrócił oczami. – Ale zaskoczenie! To dla mnie taki szok, że mógłbym dostać zawału...
- NATYCHMIAST PRZESTAŃ! Tato, posłuchaj mnie, jesteś...
- To TY posłuchaj, Saszeńka – ton starszego mężczyzny był łagodny ale stanowczy. – Ja NIE jestem chory. Po prostu się starzeję. Nie ma znaczenia, jaką dolegliwość wymieniłby ten burkliwy konował, do którego mnie zaprowadziłeś. Dla mnie to wszystko ma jedną i tę samą nazwę: starzenie się. W moim wieku ludzie mają problemy ze zdrowiem i to niezależnie od tego, czy siedzą na dupie, czy tak jak ja lubią sobie poszaleć. Wiem, że nie mam już dwudziestu lat, ale jeśli mam wybierać między śmiercią po dzikich harcach na lodowisku a spokojnym kopnięciem kalendarz w fotelu, to wolę mieć z życia trochę frajdy. Okej?
- Nie, tato, to wcale NIE jest okej! I przestań mówić o śmierci! Gdybyś dbał o siebie i odpoczywał, tak jak karze ci lekarz...
Ojciec i dziadek wspięli się na piętro, a ich głosy zaczęły stopniowo cichnąć. Vitya odczekał kilkanaście minut i na paluszkach zakradł się do pokoju swojego najukochańszego krewnego i imiennika. Bez pukania wszedł do środka.
- Ach, Vitenka! – na widok wnusia, Senior cały się rozpromienił. – Czekałeś, aż wrócimy do domu? Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo cieszę się, że przyszedłeś! Dziadziuś ma do ciebie ogromną prośbę. Twój ojciec schował gdzieś moją Biblię i nie mogę jej...
- Dziadku, czy ty umrzesz?
Na moment zapadła grobowa cisza. Starszy pan zamrugał, a po dłuższej chwili namysłu, posłał wnuczkowi przepraszający uśmiech.
- Wszyscy kiedyś umrzemy – lekko wzruszył ramionami.
Małe dłonie zacisnęły się w piąstki.
- Przestań się wygłupiać, dziadzia.
- Och, nie! – Niki zaczął dramatycznie wymachiwać rękami. - Cóż to się dzieje? Spełnia się mój największy koszmar! Mój przebojowy wnuczek zaczyna gadać jak ten gburowaty nudziarz, mój syn! Maryjo Dziewico, cóż ja pocznę? To Apokalipsa, Armagedon, Ragnarok, Buddyjski koniec świa...
- NATYCHMIAST PRZESTAŃ, DZIADZIA!
Chłopiec podbiegł do łóżka. Stał teraz nad starszym panem i ani trochę nie przypominał spragnionego czułości dzieciaka. Wszystko w jego małym ciałku – od lśniących niebieskich oczu po potargane srebrne włosy – dawało Seniorowi do zrozumienia, że to nie przelewki i niech lepiej Dziadek spełni postawione żądanie, bo inaczej będzie niewesoło!
Już ja mu pokażę! – z determinacją pomyślał Vitya.
Mógł mieć zaledwie sześć lat, ale nie był głupi, o nie! Doskonale pamiętał, co jego koleżanka z przedszkola mówiła o swoim dziadku. Jej dziadek też był na tym całym... EKupaGie, czy jak to się nazywało. A tydzień później... tydzień później...
W sposób, który przywodził na myśl młodego byczka, Vitya wypuścił z nosa strumień powietrza.
- Obiecaj, że nie umrzesz, dziadku! – Podkreślił swoje żądanie gniewnym tupnięciem nóżki. – Obiecaj mi to!
Starszy pan wybuchł głośnym śmiechem.
- Zgoda – posłała wnuczkowi rozbawione spojrzenie. – Jeżeli przyniesiesz mi wiadro lodu, który się nie topi, to obiecam, że nie umrę.
Vitya, który już szykował się do kolejnego okrzyku, zastygł z uroczo otwartymi ustami. Stwierdzenie dziadka całkowicie zbiło go z tropu.
- Ale... - odezwał się zdezorientowanym tonem. – Ale, dziadzia, przecież takiego lodu nie ma! Zima w końcu się skończy, słoneczko zacznie mocniej świecić i lód się roztopi!
- Właśnie tak – łagodnie odrzekł starszy pan. – Na wszystko przychodzi odpowiedni czas, Vitenka. Lód w końcu się roztopi. Piersi w końcu stracą jędrność. A człowiek w końcu umrze...
- Babcia Luba wciąż ma jędrne piersi!
- Na pewno? A widziałeś ją bez stanika?
Czerwieniąc się, chłopczyk odwrócił wzrok.
Zanotować w pamięci: podczas następnej wizyty poprosić babcię, by pokazała piersi!
- No dobra, no... ale dlaczego ty tak bardzo chcesz umrzeć, dziadzia?
- Wcale nie chcę.
- Ale mówisz, że to się stanie!
- Bo kiedyś musi się stać. Ty też kiedyś umrzesz, Vitenka...
- Okej, to umówmy się, że umrzemy razem! – oczka chłopca pojaśniały radością. – Zaczekasz, aż ja też się zestarzeję i dopiero wtedy umrzesz! Dobrze, dziadzia?
Już któryś z kolei raz Niki wybuchł śmiechem.
- Ach, Vitenka, Vitenka... - nawet na moment nie przestając rechotać, klepał wnuczka po ramieniu. – Ty naprawdę jesteś jedyny w swoim rodzaju! Słuchaj, ja tam nie miałbym nic przeciwko, by dobić do dwusetki, ale wiesz... Coś mi się wydaje, że Bóg niechętnie pójdzie na taki układ.
- To wbijmy mu na chatę i wywalmy go ze stanowiska!
- Mam lepszy pomysł.
Spojrzenie starszego pana nagle stało się bardzo poważne.
- Pomówmy o tobie, Vitenka – pomarszczona dłoń delikatnie pogłaskała srebrną główkę. – Dlaczego tak bardzo się tym martwisz? Przecież jesteś mądrym chłopcem. Na pewno rozumiesz, że dziadek w końcu umrze. Pamiętasz, jak umarł nasz stary pies, Brutus? Kochaliśmy Brutuska i bardzo płakaliśmy, gdy umarł, ale Brutusek leży w ziemi już dwa lata, a życie toczy się dalej. Brutuska już nie ma, ale ty nigdy o nim nie zapomnisz. Tak samo jak nie zapomnisz o mnie, kiedy w końcu umrę. Prawda, Vitenka?
Chłopczyk niepewnie przytaknął.
- Wiesz, co to oznacza?
Vitya zastanowił się chwilę, po czym przecząco pokręcił główką.
- To znaczy - cierpliwie tłumaczył Senior – że chociaż każda żywa istota musi umrzeć, miłość nigdy nie umiera. Ona jest jak krążek. Nawet, gdy ja nie będę w stanie ci go podać, to znajdzie się ktoś inny. Ktoś, kto przedrze się przez wszystkich, byle tylko go do ciebie wysłać. Nigdy nie będziesz sam, Vitenka! Jesteś moim ukochanym wnuczkiem i nie pozwolę, byś był nieszczęśliwy!
Srebrna czupryna została przyciśnięta do szerokiej piersi. Niki przez długi czas tulił do siebie malca.
- Kocham cię, wiesz? – szepnął do małego uszka. – Kocham cię najbardziej na świecie, Vitenka. I będę się tobą opiekował jeszcze dłuuugo po tym, jak umrę. Za każdym razem, gdy będziesz sam, ześlę ci kogoś, kto pomoże ci stanąć na nogach. Znajdę ci kogoś, choćbym miał go szukać sto kilometrów stąd, albo i na końcu świata! Choćbym miał dorwać samego Dziada Mroza i uszkodzić jego piękną Hondę, byle tylko cię znalazł i o ciebie zadbał!
Z ust chłopca wyszedł cichy chichot. A mimo to Vitya wciąż czuł się bardzo niespokojny. Wyrywając włosy z klaty dziadka, obiecał sobie, że od teraz będą spędzać ze sobą jak najwięcej czasu.
Schowam moją kasetę do pudełka i już nie będę oglądał pana w gangsterskim kapeluszu – pomyślał, zamykając oczy i mocniej przyciskając nosek do szyi Seniora. – Skoro dziadek lubi hokej, to będę z nim grał w hokeja. Nie chcę już więcej wymykać się nad staw i jeździć po lodzie bez dziadka. Dziadek jest dla mnie ważniejszy niż jakieś głupie tańce na lodzie!
XXX
Marzenia o łyżwach z ząbkami zostały na jakiś czas zepchnięte na dalszy plan. Kaseta, na której nagrano wyczyny burkliwego jegomościa, znalazła stałe miejsce pod łóżkiem. Razem z notatkami, wycinkami z gazet i innymi skarbami, które młody miłośnik łyżwiarstwa figurowego zaczął potajemnie gromadzić.
Przez wiele miesięcy Vitya uczestniczył w treningach hokeja, sprawiając wrażenie bardzo szczęśliwego i całkowicie zadowolonego z życia chłopca. I bynajmniej miał powody, by się cieszyć – mało optymistyczne „EKupaGie" dziadka („Mówi się EKG!" – wrzeszczał czerwony ze złości Sasza), które cała rodzina potraktowała jako sygnał ostrzegawczy, zadziwiająco szybko wróciło do normy.
- A widzisz, panikarzu? – Senior rzucił do syna. – I po co ci były te nerwy? Nie ma co moczyć się w portki po jednym głupim badaniu! Mówiłem ci, że niepotrzebnie się martwisz. Wszyscy starsi panowie przechodzą zimowe kryzysy! A teraz przyszła wiosna i znowu śmigam jak świeżo zatankowany Mercedes!
- Świetnie – wycedził Sasza. – A czy doczekam się wreszcie momentu, gdy ruszysz swój „świeżo zatankowany tyłek" i pójdziesz do sklepu? Już pół godziny temu miałeś zrobić zakupy, a wciąż tkwisz przed telewizorem i oglądasz „Słoneczny Patrol!"
- Ech, co za ludzie... nawet nie dadzą człowiekowi dokończyć odcinka! Vitenka, ubieraj się! Dziadek podrzuci cię na lodowisko!
Pół godziny później zatrzymali się przed Śnieżną Nibylandią.
- Poślizgaj się przez chwilę sam, dobrze? – Niki opuścił szybę i przez otwarte okno samochodu wyszczerzył do wnuczka zęby. – Dziadek zrobi zakupy i za chwilę do ciebie dołączy!
Serce chłopca wydało kilka szybszych uderzeń. Pierwszy raz od dłuższego czasu Vitya miał być na lodowisku sam! Świadomość tego kazała mu przypomnieć sobie o schowanej pod łóżkiem kasecie. A także o płycie z piosenkami Micheala Jacksona, która leżała u Starego Piotrusia w gabinecie.
Chłopczyk zawahał się. Skoro dziadek nie wróci przez jakiś czas, a pan Petrov pojechał na ryby... Może nic się nie stanie jeśli...?
Decyzja została podjęta. Płyta wylądowała w magnetofonie, a Vitya ustawił się na środku lodowisku.
Tylko ten jeden jedyny raz! – pomyślał, czując rozchodzące się po ciałku podniecenie. – Jedna próba! Dziadek i tak tego nie zobaczy, więc go to nie zaboli!
Jakże mylne założenie.
Utwór prawie się skończył, gdy roześmiany chłopczyk dostrzegł stojącą za bandą postać. Przerażony, przerwał swój szalony taniec, o mały włos nie zaliczając widowiskowego zderzenia z bandą.
Nieopodal magnetofonu stał jego dziadek. Obserwował rozgrywającą się na lodowisku scenę z trudną do zinterpretowania miną.
- Sklep zamknięty – wyjaśnił, wzdychając głęboko. – Twój ojciec miał rację. Trzeba było wyjechać pół godziny wcześniej.
Chłopczyk nerwowo przełknął ślinę.
- T-to... - wydukał nieśmiało. – To może pojedziemy do tego w Krasawicach, co jest otwarty dłużej? Ż-żeby... żeby tatuś nie był zły.
Niki powoli skinął głową.
- Poczekam na ciebie w samochodzie.
Vitya z trudem dowlekł się do szatni. Był tak zestresowany, że z początku założył prawego buta na lewą nogę. Wiedział, że jest w kłopotach. Wiedział, że uległ pokusie o jeden raz za dużo i że wreszcie przyjdzie mu zapłacić za ukrywany z tak wielką starannością sekret!
Kiedy jechali samochodem, zerkał na dziadka z mieszaniną trwogi i zniecierpliwienia, pragnąc jak najszybciej mieć już karę za sobą. Jakakolwiek by ona nie była.
A mimo to starszy pan unikał tematu. Gdy jechali do Krasawic, wciąż patrzył przed siebie, co jakiś czas rzucając luźne spostrzeżenia odnośnie pogody. O Michealu Jacksonie nie wspomniał ani słowem. Gdy potem wracali do domu, marudził, jaka wiocha, te Krasawice i nawet przyzwoitego Playboya nie można tam kupić! Ale o Michealu Jacksonie nie wspomniał ani słowem. Gdy całą rodziną jedli obiad, głośno chwalił pierogi synowej i opowiadał nieprzyzwoite dowcipy na temat kobiet. Ale o Michealu Jacksonie nie wspomniał ani słowem.
A niepewny swojego losu Vitya szurał nóżkami pod stołem, wkładał łokieć do śmietany i zbierał ochrzan od ojca za zbyt głośne szczękanie widelcem. Kilka razy był bliski wykrzyczenia swojego sekretu – wszystko, byle tylko przerwać to paskudne wyczekiwanie! Skoro bomba miała spaść, wolał sam ją zrzucić.
Koniec końców zabrakło mu odwagi. Zaczął myśleć, że dziadek przejmie taktykę tatusia, czyli po prostu wymaże niewygodne zdarzenie z pamięci.
Starszy pan zaskoczył jednak wnuczka, podejmując temat w najmniej spodziewanym momencie. Sasza z Anastazją wyszli do teatru, zostawiając parę Viktorów samych w salonie. Malec miał właśnie pójść spać, gdy usłyszał dobiegający z fotela głos dziadka.
- Wiesz, Vitenka, a propos tych twoich wygibasów do Smooth Cryminal...
Słowa podziałały na dzieciaka jak porażenie prądem. Chłopczyk zastygł z nóżką na pierwszym stopniu schodów. Trzęsąc się z niepokoju, odwrócił się do Nikiego.
- T-tak?
- Te całe tańce połamańce były...
Serduszko Viktora zabiło niespokojnie.
- ... całkiem niezłe.
Z początku dzieciak sądził, że się przesłyszał.
Co? „Niezłe"?
Niebieskie oczka podejrzliwie skanowały siedzącego przed kominkiem mężczyznę. W oczach Dziadka nie było śladów żartu. Starszy pan wpatrywał się w płomienie z zadziwiająco poważną miną.
- Nie robiłem tego po raz pierwszy – w nagłym przypływie odwagi oznajmił Vitya. – Próbowałem nauczyć się układu do tej piosenki. Ćwiczyłem w tajemnicy.
- Ta, wiem – Niki westchnął głęboko.
- Ale nie wychodziło mi, bo...
Uświadomiwszy sobie, co właśnie powiedział jego dziadek, chłopczyk gwałtownie wciągnął powietrze.
- Że co? – jęknął. – Wiesz? Znaczy... wiedziałeś?! Cały czas wiedziałeś, dziadzia?!
- Nie no, cały czas to może nie...
Senior wreszcie obrócił głowę, by spojrzeć na wnuczka.
- Nie mogę powiedzieć, bym wiedział o wszystkim od początku, ale... Jakby to powiedzieć... No, wiesz, dziadek sam ma swoje za uszami i dlatego z miejsca wyczuwa, gdy ktoś inny ma jakiś sekret.
Zachęcony uśmiechem na pomarszczonej twarzy, Vitya podszedł bliżej.
- Ale... nie powiesz tacie, prawda? – posłał dziadkowi błagalne spojrzenie. – Obiecaj, że mu nie powiesz!
- Pfft, za kogo ty mnie masz? Miałbym sprzedać sekrety mojego ukochanego wnuczka? Tego samego wnuczka, który mimo długiego jęzora, wciąż nie powiedział ojcu o pornolach, które schowałem za szafą? Luzik, Vitenka. Dziadek umie trzymać gębę na kłódkę.
Mały odetchnął z ulgą. W końcu pozbył się oporów i przysiadł na dywanie naprzeciwko Seniora.
- A ten mój taniec... - zagaił niepewnie. – On naprawdę ci się podobał, dziadzia?
- To właśnie powiedziałem.
- Ale... przecież ty nie lubisz łyżwiarstwa figurowego! Ty i tatuś nigdy nie pozwalacie mi oglądać tańców na lodzie!
Starszy pan spuścił wzrok.
- Dlaczego to jest takie złe, dziadzia? – dopytywał się Vitya. – Dlaczego nie wolno mi tego robić? Dlaczego tatuś tak bardzo się złości, gdy tylko wspominam o panach, którzy tańczą na lodzie?
Niki powoli podniósł się z fotela. Z dłońmi w kieszeniach spodni podreptał w kierunku schodów.
- Coś ci pokażę, Vitenka – rzucił przez ramię.
Jak się okazało, skrytka za szafą służyła nie tylko do ukrywania pornoli. Był tam też bardzo stary album. Tak stary, że gdy Senior potraktował go „czyszczącym dmuchnięciem", z okładki zeszła gruba warstwa kurzu.
Pod nos małego Viktora zostało podstawione czarno-białe zdjęcie. Przedstawiało piękną młodą łyżwiarkę tańczącą na lodzie w kostiumie łabędzia. Paluszki chłopca delikatnie przesunęły się po powierzchni fotografii.
- Dziadzia - podnosząc wzrok na Seniora, wyszeptał Vitya – kto to jest?
- Twoja babcia.
- Babcia Luba?!
- Nie, nie... Twoja druga babcia. Babcia, której nigdy nie poznałeś.
Marszcząc czółko, malec jeszcze raz spojrzał na twarz kobiety. Rzeczywiście było w niej coś znajomego.
- Czyli że... mama mojego tatusia?
- Tak, Vitenka – opierając policzek na dłoni, westchnął Niki. – Niezła laska, co? Ach, tylko spójrz na tę pupę! Coś fantastycznego, no nie?
- Czy ja wiem – chłopczyk wzruszył ramionami. – W Luwrze widziałem lepsze...
- Luwr! – wydawszy oburzone prychnięcie, Senior pociągnął wnusia za nos. – Też coś! Przymknij się, małolacie. Nie znasz się!
- No dobra, nie znam się – zbyt zafascynowany zdjęciem babci, by się kłócić, Vitya dał za wygraną. – Rzeczywiście jest całkiem ładna. Ale tatuś jest bardziej podobny do ciebie niż do niej. Pewnie dlatego tak często się na mnie wkurza. Jest zazdrosny, bo w przeciwieństwie do niego odziedziczyłem urodę po mamie!
Starszy mężczyzna zaśmiał się pod nosem.
- Możesz mi wierzyć, Vitenka... Czego jak czego, ale małego podobieństwa do matki twój ojciec na pewno nie żałuje. Gdybyś ją lepiej poznał, zrozumiałbyś, że pod tą piękną twarzyczką kryje się serce czarne jak u Baby Jagi!
Chłopczyk posłał dziadkowi pytające spojrzenie.
- Poznaliśmy się na Igrzyskach Olimpijskich w Grenoble – powiedział Senior. – Kiedy tańczyła na lodzie była naprawdę piękna. Oglądając jej występy, miałem wrażenie, że mam przed sobą Boginię. W moich oczach była mityczną Amazonką! Dość zawziętą, by reprezentować swój kraj na międzynarodowych zawodach. Dopiero potem zrozumiałem, że ta determinacja była zbudowana z najgorszych możliwych pobudek. Twoja babcia ponad wszystko pragnęła Olimpijskiego Złota. Pragnęła go aż za bardzo.
- Nie rozumiem – Vitya przekrzywił główkę. – Jak można „za bardzo chcieć" złota? Przecież wszyscy go chcą. Każdy chce wygrać. To normalne, no nie?
- Tak, Vitenka, to całkowicie naturalne. Ale niektórzy pragną zwycięstwa tak bardzo, że przysłania im to wszystko inne. Biegną po swój wymarzony medal, nie rozumiejąc, że jest na świecie złoto cenniejsze od takiego, które można wygrać w zawodach. Taka cecha u ludzi nazywa się „żądza". I w sumie nie zawsze jest czymś złym... Ale jeżeli jest jedynym czynnikiem, który napędza człowieka do zwycięstwa, to zwykle przynosi więcej szkody niż pożytku. Twoja babcia była ambitną kobietą, Vitenka. Dzięki żądzy wygrywała wszystkie lokalne zawody. Jednak na Olimpiadzie i Mistrzostwach Świata to nie wystarczało. Wiesz dlaczego?
Przeczące potrząśnięcie główką.
- Bo na tego typu zawodach gromadzą się różni ludzie, którzy mają różne cele i pragnienia – cierpliwie tłumaczył Senior. – Oni wszyscy są pracowici i utalentowani. Gdyby nie byli, nie zaszliby tak daleko. I wszyscy chcą pocałować złoty medal. Ale to ci, którzy pragną, by ich złoto całowali inni, zwykle triumfują nad rywalami i zabierają do domu wymarzoną nagrodę.
- Ale po co ktoś miałby całować moje złoto? W ogóle tego nie kumam, dziadzia.
- Pewnie, że nie kumasz! W końcu jesteś jeszcze małym brzdącem. Ale mam nadzieję, że pewnego zrozumiesz. Miałem też nadzieję, że ona zrozumie...
Spojrzenie dziadka stało się bardzo ponure.
- Twoja babcia... ona... Jej pragnienie zdobycia złotego medalu zamieniło się w obsesję. Nigdy nie poświęciła chwili, by pomyśleć, skąd inni biorą swoją siłę... nie zastanawiała się, w jaki sposób pokonują ją na każdych zawodach. Uznała, że wystarczy ciężej pracować, więc rzuciła się w wir treningów, pozbywając się po drodze wszystkiego, co uważała za niepotrzebny balast. W tym i twojego taty.
Chłopczyk gwałtownie wciągnął powietrze.
- M-mojego taty?
- Kiedy się urodził, włożyła go do kartonu i wraz z krótkim liścikiem zostawiła pod moim domem. W sumie, chyba nie powinienem ci o tym mówić, bo jesteś bardzo mały i...
- Przecież to straszne!
Vitya był tak wstrząśnięty, że prawie nie mógł oddychać. Jak mama... Jakakolwiek mama mogłaby porzucić synka? Vitya nawet nie potrafił sobie wyobrazić sytuacji, w której jego mama miałaby włożyć go do kartonu i zostawić pod domem tatusia. Ta myśl była po prostu zbyt straszna!
- Ech, miałem rację – Senior pokręcił głową. – Nie powinienem ci tego mówić. W twoim wieku ciężko zaakceptować, jak okropne rzeczy robią czasami dorośli. Nawet dla mnie tamto zdarzenie było ogromnym szokiem, a co dopiero dla ciebie. Co prawda twoja babcia i ja nie znaliśmy się zbyt dobrze, ale sądziłem, że... wydawało mi się, że jeśli z nią porozmawiam, to mimo wszystko... a, zresztą! Nieważne. Szkoda gadać.
- I babcia była łyżwiarką figurową, tak? – chłopczyk nieoczekiwanie posmutniał. – A czy wszyscy łyżwiarze figurowi są tacy okropni, dziadzia?
- Nie, Vitenka, nie wszyscy.
- A czy myślisz, że... - malec nerwowo przełknął ślinę – Myślisz, że jak ja będę jeździł figurowo na łyżwach, to też będę miał tą... żądzę?
Starszy parsknął śmiechem.
- Wyluzuj – poczochrał wnusiowi włosy. – To tylko takie uczucie, nie zaraźliwa choroba. A czy ciebie dopadnie? Gdyby ktoś mnie spytał, to odpowiedziałbym: „nie, nie ma szans".
- Dlaczego?
- Bo jesteś taki jak ja, Vitenka. Osoby takie jak ty czy ja baaaardzo rzadko odczuwają żądzę. Podobnie jak ja, urodziłeś się z nieprawdopodobnym talentem. Ludzie tacy jak my nie wiedzą, czym jest rozpaczliwe pożądanie złota, bo w wielu przypadkach ono samo wpada nam do kieszeni. Czasami aż zbyt łatwo. I jeżeli kiedykolwiek zdecydujesz się pójść w moje ślady, Vitenka, przekonasz się, z czym to się wiąże. Każdy przeciętny kolega, którego znasz, będzie marudził, że ciało nie chce go słuchać. Ale ty nie będziesz miał tego problemu, bo to nie ciało będzie twoim największym wrogiem, lecz głowa. Wszyscy twoi rywale będą walczyć z ciałami i tylko ty jeden będziesz toczył zacięty pojedynek z własną głową.
- Strasznie skomplikowane rzeczy dzisiaj mówisz, dziadzia – Vitya skrzywił się. – Przestań gadać kryptojajami!
- Ech, przepraszam, Vitenka. Dziadek jest dzisiaj w jakimś takim melanchujennym nastroju. To dlatego mówi ci takie trudne rzeczy.
Pomarszczona dłoń spoczęła na srebrnej główne. W oczach starszego pana pojawił się smutek. Ale nie był to taki zwykły smutek. Zupełnie nie przypominał smutku, który Vitya widział w oczach dziadka w dniu śmierci Brutuska. Nie był to też smutek związany z odwołaniem odcinka ulubionej telenoweli.
Ten nowy smutek zdawał się dotyczyć czegoś odległego i nieuchwytnego. Czegoś, czego umysł małego Viktora nie był jeszcze w stanie pojąć.
- Jesteś taki zdolny, Vitenka – głaszcząc wnusia po włosach, westchnął Senior. – Twój tata nie rozumie, jak to jest. Nie może rozumieć. On nigdy nie był tak bardzo zdolny, więc nie rozumie, że utalentowani ludzie też mogą mieć swoje problemy. Wszystkim wydaje się, że utalentowani ludzie nie mają problemów. Że istnieją tylko po to, by wykorzystać swoje umiejętności do maksimum.
Wolna dłoń mężczyzny odruchowo sięgnęła do lewego kolana. Miejsca, które pamiętało zdecydowanie zbyt wiele kontuzji.
- Jesteś tak bardzo zdolny, Vitenka i dlatego każdy będzie czegoś od ciebie chciał. Różni ludzie będą chcieli od ciebie różnych rzeczy. Jedni będą krzyczeli, byś wygrywał konkursy językowe, drudzy, byś został mistrzem hokeja, a jeszcze inni stwierdzą, że w sumie jesteś całkiem słodki i mógłbyś pozować do zdjęć. Nie jestem w stanie przewidzieć, kogo powinieneś posłuchać, a kogo nie... Ale wiesz, Vitenka... Dziadek ma takie jedno małe marzenie. Niezależnie od tego, co wybierzesz, chciałbym, byś znalazł wyjątkową osobę, której mógłbyś zadedykować swoje starania. Może to być ktoś, z kim się ożenisz, bliski przyjaciel, członek rodziny albo ktokolwiek inny... może to być również grupka osób. Garstka ludzi, którym będzie zależeć na tobie, a nie na twoim talencie. I kiedy będziesz zdobywał kolejne bramki, wygrywał konkursy językowe, albo... albo i tańczył na lodzie...
Oczy małego Viktora rozjaśniły się.
- ...to poświęć chwilę, by pomyśleć o tych kilku ważnych osobach. Kiedy zadedykujesz swój występ tym osobom, a nie tylko dopingującej cię publiczności, odkryjesz coś naprawdę niesamowitego!
Z tego długiego wywodu chłopczyk wyłapał tylko jedną rzecz.
- Naprawdę myślisz, że mógłbym tańczyć na lodzie, dziadzia? Na wielkiej arenie? Przy publiczności i w ogóle?
- Wcale mnie nie słuchałeś, co? – Starszy pan pokręcił głową, lecz po chwili uśmiechnął się. – Tak, myślę, że mógłbyś zostać łyżwiarzem figurowym. Ale na wielką arenę będziesz musiał sporo się podszkolić.
- Może ten pan, co tańczył do „Smooth Criminal" mógłby mnie czegoś nauczyć? – głośno zastanawiał się Vitya.
- Hę? Jaki pan? O czym ty mówisz?
Pierwszy raz od dłuższego czasu chłopiec wyciągnął spod łóżka kasetę z pamiętnym programem. Razem z dziadkiem obejrzeli nagranie w salonie.
- Rozumiem – westchnął Senior. – A więc tak żeś się w to wszystko wkręcił? To występ z osiemdziesiątego dziewiątego. Nie mogę uwierzyć, że wciąż puszczają powtórki! Swoją drogą, jestem ciekaw, co słychać u tej dwójki. Nie widziałem się z nimi dobre kilkadziesiąt lat...
Chłopczyk gwałtownie wciągnął powietrze.
- Zaraz, zaraz... to ty ZNASZ tego pana, dziadzia? Znasz go?!
- Pfft! Pewnie, że go znam! Dziadek zna wszystkich ważnych ludzi, Vitenka. No, a przynajmniej tych, co udzielali się w sportach zimowych. Zresztą, ten gość to prawdziwa legenda! Wszyscy go kojarzą.
Senior złożył dłonie jak do modlitwy.
- Kręciło się wokół niego tyle pięknych lasek! – wyszeptał z namaszczeniem. – Jak to możliwe, ja się pytam... Jak?! Jakim cudem taki przystojniak jak ja został starym kawalerem, a taki kaszalot jak ON wyrwał ponętną balerinę i jeszcze mógł bezkarnie macać po udach tamtą śliczną blondi? Jak to się stało? Jak?
- Wiesz, dziadzia, gdyby nie złapał ją za uda, ciężko by mu było ją podnieść – rozumnie wtrącił Vitya.
- To nie ma znaczenia! Macanie to macanie! Ech, świat jest niesprawiedliwy... Gdy JA zaproponowałem koleżance, że ją podniosę, od razu zdzieliła mnie w pysk.
- A powiedz, dziadzia – chłopczyk uśmiechnął się niewinnie. – Jak ten pan się nazywa?
Starszy pan otworzył usta, by odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Podejrzliwie spojrzał na wnuczka.
- A po co chcesz to wiedzieć, Vitenka? Planujesz zwiać z domu, wbić mu na lodowisko i poprosić go, by został twoim trenerem? Coś mi się wydaje, że nie powinienem zdradzać ci tego typu informacji...
- Oj, dziadzia, no weź! – dzieciak posłał Seniorowi rozżalone spojrzenie. – Nie planuję zwiewać z domu. Po prostu chcę wiedzieć!
- W ten sposób możesz kantować swojego ojca, ale na pewno nie mnie. Już ja cię znam, Vitenka! Gdy powiedziałem ci, jak nazywa się hodowca, od którego wzięliśmy psa, następnego dnia pojechałeś do sąsiedniego miasteczka, by koczować pod jego domem i błagać go, by sprzedał ci szczeniaka.
- Skoro nie chciałeś, bym do niego pojechał, to po co dałeś mi kasę? – Vitya uniósł brew.
Niki zaczerwienił się.
- N-nie wdawajmy się w szczegóły, Vitenka! Hodowca to jedno, a F... figurowy łyżwiarz to drugie! Ten facet ma teraz aż za nadto problemów. Słyszałem, że zmarło mu kilka bliskich osób, a jego małżeństwo wisi na włosku. W takiej sytuacji lepiej zostawić człowieka w spokoju.
Obrażona mina chłopca przypominała pyszczek chomika, który wypchał sobie policzki jedzeniem. Vitya nie zamierzał tak łatwo odpuszczać.
- To zróbmy mały zakład, dziadzia! – wysunął w stronę Seniora palec wskazujący. – Jeśli opanuję cały układ do Smooth Criminal, powiesz mi, jak nazywa się ten pan! Dobra?
Oczy dziadka zalśniły jak dwa diamenty.
- Zakład? – z uśmiechem w kształcie serca zapiszczał Niki. – Jejuniu, uwielbiam takie rzeczy!
Vitya obrócił główkę, by ukryć przed starszym panem wyraz chytrej satysfakcji. Doskonale wiedział, w którą stronę uderzyć. Jego dziadek był zdecydowanie zbyt prosty w obsłudze.
- Jak nauczysz się tańczyć do tej piosenki, nie tylko powiem ci, jak nazywa się ten pan, ale i was sobie przedstawię! – obiecał Niki. – Jednak musisz mi obiecać jedną rzecz. Kiedy już się poznacie, nie mów mu, jak nauczyłeś się układu do „Smooth Criminal", dobra? Bo widzisz, Vitenka, ja byłem na tym pokazie w osiemdziesiątym dziewiątym i podglądałem w szatni kilka łyżwiarek, w tym i jego partnerkę. Nie sądzę, by o tym wiedział, ale lepiej nie ryzykować. Jeszcze pomyśli sobie coś głupiego...
- A więc chodziłeś na takie pokazy? – Vitya wyszczerzył zęby. – I przez ten cały czas udawałeś, że nie lubisz łyżwiarstwa figurowego. Niezły z ciebie cwaniak, dziadzia!
- Oj tam znowu cwaniak! Po prostu nie chcę zginąć z rąk własnego syna. To zdrowy rozsądek, nie cwaniactwo. Ale, jak rozumiem, mamy umowę, Vitenka?
Chłopiec bez wahania uścisnął wyciągniętą rękę dziadka.
- Jeszcze zobaczysz, dziadzia! Dam taki występ, że sztuczna szczęka ci wypadnie!
- Nie mogę się doczekać. A swoją drogą...
Wolna dłoń Seniora spoczęła na ramieniu wnuczka.
- Chyba do tych szalonych wygibasów przydałyby ci się lepsze łyżwy – łagodnie stwierdził Senior. – Dlatego na następne urodziny dziadek kupi ci figurówki.
Chłopczyk gwałtownie wciągnął powietrze.
- Mówisz serio, dziadzia?
- Oczywiście. Twojemu tacie pewnie się to nie spodoba, ale... No, jakoś sobie z tym poradzę. Po prostu rób to, co kochasz i niczym się nie przejmuj, Vitenka. Twój dziadzio wszystkim się zajmie.
Starszy pan przyciągnął do siebie główkę malca. Ich czoła złączyły się.
- Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
XXX
Opanowanie układu do Smooth Criminal zajęło zawziętemu malcowi niecałe trzy miesiące. Dzień, w którym Vitya dopiął swego był pierwszym dniem wiosny. Na podwórku wciąż leżał śnieg, chociaż panowie w telewizji zapowiadali rychłe nadejście ciepłych wiatrów.
Udało się! – pomyślał Vitya. – Nareszcie mi się udało!
Stał na środku zamarzniętego stawu. Tego samego, na którym nauczył się jeździć na łyżwach. Tego samego, na którym opanował jazdę tyłem i bokiem. To miejsce pamiętało tak wiele jego triumfów.
Skoków może nie umiem, ale zapamiętałem cały układ. – szczerząc się od ucha do ucha, chłopczyk popędził w stronę miejsca, gdzie leżały jego buciki. - Muszę szybko powiedzieć dziadkowi!
W momencie, gdy jedna z małych łyżew spoczęła na brzegu, do uszu malca dobiegł dziwny dźwięk. Zdezorientowany, Vitya obrócił główkę. W miejscu, gdzie wciąż trzymał nóżkę, na lodzie pojawiły się liczne pęknięcia. Spod ostrza łyżwy dochodziło groźne skrzypienie. Dzieciak błyskawicznie wskoczył na brzeg. Uff, o mały włos!
Robi się coraz cieplej – zakładając buty, pomyślał Vitya. – Dziadek miał rację, gdy mówił, że to będzie mój ostatni przejazd na tym stawie w sezonie. Ale za to jaki udany!
Odchodząc, chłopczyk odwrócił się jeszcze przez ramię, by zerknąć na swój ulubiony staw. Jak mawiał dziadek, było tutaj „tak śmiesznie płytko", że wpadnięcie do lodowatej wody groziło co najwyżej „przeziębieniem siuraka". A mimo to pęknięcia na lodzie miały w sobie coś strasznego. Ich widok powodował w serduszku uczucie niepokoju.
Vitya potrząsnął główką i pobiegł do domu.
Na niebie zgromadziły się czarne chmury. Ich ciche burczenie zdawało się ostrzegać nie tylko przed burzą, ale i przed czymś jeszcze. Na truchtającego przez las dzieciaka spadło kilka kropel deszczu. Vitya już słyszał w wyobraźni oburzony głos ojca:
Te kłamliwe szuje od przewidywania pogody! Mogą sobie wsadzić swoje „ciepłe wiatry" w dupę!
Chłopczyk zachichotał. Był tak dumny ze swojego małego triumfu, że zupełnie nie przejmował się nadchodzącą burzą. Co z tego, że śnieg zamieni się w mokrą papkę i nie będzie można lepić bałwana? On, Viktor Nikiforov Junior zrobił dzisiaj coś niesamowitego i już nie mógł się doczekać, by pójść do Śnieżnej Nibylandii i zaprezentować wszystko dziadkowi.
Odruchowo przyśpieszył. Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu!
W międzyczasie deszcz przybrał na sile – na podwórku państwa Nikiforovów pojawiły się kałuże. Gałęzie rosnących w ogródku gołych krzewów szeleściły niebezpiecznie. Gdzieś w oddali rozbłysła błyskawica. Vitya dopadł do drzwi.
- Dziadku, nie uwierzysz, co dzisiaj...
Głos ugrzązł chłopcu w gardle.
Chociaż o tej porze cała rodzina powinna jeść obiad, w salonie nie było ani Nikiego ani Anastazji. Przy stole siedział jedynie Sasza. Z łokciami opartymi na blacie, ukrywał twarz w dłoniach. Muskularne ramiona cały czas się trzęsły, a z porastających podbródek srebrnych włosków spływały tajemnicze krople. Łzy. Vitya nie od razu poznał, że to łzy - w końcu jeszcze nigdy nie widział swojego ojca płaczącego. Kiedy się zorientował, od razu pobiegł na piętro.
Nawet nie pomyślał o zdjęciu butów. Zresztą, Sasza wcale nie miał zamiaru go za to ganić. Pierwszy raz nie opieprzył syna za bieganie po domu w butach.
Vitya słyszał swój własny rozpaczliwy oddech. Słyszał też drewno, które skrzypiało mu pod nóżkami, gdy coraz szybciej pokonywał kolejne stopnie. Nic jednak nie sprawiło mu takiego bólu, jak głucha cisza, która zapanowała po tym, gdy z głośnym trzaskiem otworzył drzwi do sypialni dziadka.
Łóżko było idealnie zaścielone. Wysłużony kocyk nie miał ani jednej fałdki, a poduszki leżały obok siebie tak równiutko, jakby układano je przy pomocy linijki. Dziadek zawsze sam ścielił sobie łóżko. Ale w taki sposób by go nie zaścielił. Na pewno nie.
Coś było nie tak. Bardzo nie tak.
- Kochanie...
Chłopczyk obrócił się i zobaczył zalaną łzami twarz mamy. Anastazja kucnęła, by go przytulić. Stał w jej ramionach nieruchomo jak posąg.
- Gdzie jest dziadek? – zdołał wydukać.
Usłyszał przy uszku cichutki szloch.
- Dziadek jest w lepszym miejscu – drżącym głosem odparła kobieta. – Tak mi przykro, kochanie... Tak bardzo mi przykro!
XXX
„Lód w końcu się roztopi. A człowiek w końcu umrze..."
Viktor Fiodorowicz Nikiforov wiedział, co mówi. Ludzie lubili potem wspominać, że umarł w najlepszym możliwym momencie – w dniu, gdy lód, po którym tak kochał jeździć, został roztopiony przez pierwszy wiosenny deszcz. Takie to poetyckie, mówili. Takie symboliczne!
Mało kto zdawał sobie sprawę, że dla niektórych osób śmierć legendarnego hokeisty nastąpiła w najgorszym możliwym momencie.
Mały Vitya nie doczekał się obiecanych figurówek. Nie poznał też tożsamości tajemniczego pana w kapeluszu. Ale nie to było w tym wszystkim najgorsze. Najgorsze były zmiany, które zaszły w domu Nikiforovów. Od śmierci dziadka minął zaledwie miesiąc, gdy srebrnowłosy chłopczyk przekonał się, że jego dziecięcy światek stopił się, jak ulepiony ze śniegu bałwanek.
Tamtej nocy Vitya miał sen - znajdował się na ogromnym jeziorze i uciekał z lodu, który kruszył mu się pod stópkami. Kiedy wskazówka pokazała północ i koszmar wreszcie się skończył, połowa pościeli leżała na podłodze, a piżamka wystraszonego malca kleiła się od potu.
Przerażony chłopczyk podreptał do sypialni rodziców. W chwilach takich jak ta zwykle pozwalali mu ze sobą spać. Mamusia tuliła go do piersi, a tatuś przyciskał swoje plecy do jego małych plecków, by we trójkę mogli zmieścić się na podwójnym łóżku. Tym razem jednak było inaczej. Wówczas Vitya zrozumiał, że nic już nie będzie takie, jak było.
- Kto to słyszał, by w wieku siedmiu lat spać z rodzicami?! – ryknął rozwścieczony Sasza. –Mam ci jeszcze dać smoczka? Co ty sobie myślisz, by w środku nocy budzić nas ze snu? Ja i twoja matka musimy jutro wcześnie wstać, by pójść do pracy. Dzisiaj też harowaliśmy przez cały dzień. Nie pomyślałeś, gówniarzu, że może chcielibyśmy trochę odpocząć?!
Gardziołko Viktora ścisnęło się, jakby związano je w supełek. Chłopczyk chciał powiedzieć, że bardzo mu przykro, że nie zrobił tego specjalnie, że tak bardzo się wystraszył i nie pomyślał o zmęczeniu mamy i taty, po prostu przyszedł do nich, tak jak zwykle, bo jak dotąd nigdy nie odmówiono mu przytulasa po nocnym koszmarze.
Nie zdążył powiedzieć żadnej z tych rzeczy, bo zatrzaśnięto mu drzwi przed nosem.
Jak się wkrótce okazało – jedne z wielu. Jedne z wielu, wielu zatrzaśniętych drzwi. Dźwięk drewna uderzającego o framugę rozbrzmiewał w życiu Viktora równie często co szkolny dzwonek.
- Tatusiu, poczytasz mi bajkę? – Chłopczyk stał przed sypialnią rodziców w książeczką przytuloną do piersi.
- Jestem zmęczony. Poproś matkę.
Trzaśnięcie drzwiami.
- Tatusiu, pojeździmy razem na łyżwach? – Z torbą sportową na ramieniu, malec nieśmiało wsunął główkę do gabinetu ojca.
- Pojeździmy na treningu.
Trzaśnięcie drzwiami.
- Tatusiu, pójdziemy do kina? – Vitya wyciągał przed siebie ulotkę z ulubionym filmem Saszy.
- Ledwo opłacam rachunki i mam jeszcze wydawać na kino?!
Trzaśnięcie drzwiami.
- Tatusiu, zagramy w pokera?
Trzaśnięcie drzwiami.
- Tatusiu, narysowałem ci...
Trzaśnięcie drzwiami.
- Tatusiu, zobacz, dostałem piątkę z...
Trzaśnięcie drzwiami. A potem kolejne. I jeszcze jedno.
Vitya chciał spędzać czas z tatą, a osiągał tylko tyle, że wciąż widział te przeklęte, zamykające się drzwi! Aż wreszcie doszedł do wniosku, że może jednak nie warto starać. W końcu nawet, gdy ojciec znajdywał dla niego chwilkę, to poświęcał ją na krytykę albo stawianie wymagań. Albo jedno i drugie. O pogodzie ciężko się z nim rozmawiało, a co tu dopiero mówić o poruszaniu poważniejszych tematów – takich jak lekcje łyżwiarstwa figurowego albo posiadanie łyżew z ząbkami.
Zdesperowany chłopczyk szukał pomocy u mamy, ale z miernym skutkiem. Anastazja bez problemu znajdywała dziesięć argumentów na dowolną przewinę, którą zarzucano Saszy.
- Tatuś bardzo tęskni za dziadkiem – tłumaczyła zrezygnowanym tonem. – Jest mu bardzo smutno i dlatego tak często się złości.
- Ja też tęsknię za dziadkiem, a wcale na wszystkich nie krzyczę! – kontrował Vitya.
- Musisz zrozumieć, skarbeńku - podkreślała kobieta – że dziadek był dla nas ogromnym wsparciem. Zajmował się tobą, kiedy my nie mogliśmy i dorzucał do rodzinnej skarbonki dużo pieniążków. Teraz, gdy dziadka nie ma, mamusia i tatuś muszą więcej pracować, byś zawsze miał to, co najlepsze, kochanie.
- A jak już dostanę to, co najlepsze, to nie będziecie tyle pracować?
- Cóż...
- No dobra, to chcę psa, łyżwy z ząbkami i żebyście częściej się ze mną bawili! – Chłopczyk posłał mamie zachęcający uśmiech. - Jak to dostanę, to już będę miał to, co najlepsze i nie będę potrzebował innych rzeczy. W sumie to psa nie muszę dostać od razu... Jakby co, to go sobie załatwię, gdy już będę duży. A jak nie będzie pieniążków na łyżwy z ząbkami, to możemy sprzedać moje hokejówki. Nowych ubrań też nie potrzebuję, mogę nawet chodzić na golasa. Nie przeszkadza mi to mamusiu, naprawdę. Więc powiedz tatusiowi, że nie musi tyle pracować i by znowu czytał mi bajki na dobranoc.
Na wzmiankę o sprzedaży hokejówek, w oczach Anastazji błysnęło przerażenie. To właśnie ta informacja (a nie perspektywa biegającego na golasa syna) wywarła na kobiecie największe wrażenie. Mama Viktora przez długi czas nie wiedziała co powiedzieć. W końcu posłała malcowi przepraszający uśmiech.
- Nie martw się, kochanie. Teraz, gdy już poszedłeś do szkoły, na pewno znajdziesz sobie wielu kolegów. Tak się z nimi zakumplujesz, że nie będziesz miał ochoty na zabawę z mamusią i tatusiem!
Chłopczyk próbował sobie przypomnieć, co pan w gangsterskim w kapeluszu odpowiedział na stwierdzenie dziennikarza „tak świetnie się pan rusza, że mógłby pan pobić dwudziestolatka!" Jak to leciało?
„Śmiem w to, kurwa, wątpić!"
Aha. Vitya nie wiedział, co to znaczy. Ale brzmiało mądrze. I wydawało się dziwnie adekwatne do jego sytuacji.
XXX
Od śmierci dziadka minął rok. Sasza zbierał się do teatru, by obejrzeć przedstawienie żony. Vitya, który aż skręcał się na myśl o kolejnym samotnym wieczorze, jakimś cudem ubłagał ojca, by podwiózł go nad zamarznięty staw.
- Żebyś mi się tylko stamtąd nie ruszał! – Aleksander Nikiforov posłał synowi ostrzegawcze spojrzenie. – Możesz sobie jeździć po swoim ukochanym stawie, ale masz absolutny zakaz rozmawiania z obcymi! W plecaku masz moją komórkę. W razie czego wyślij mi SMSa. Zrozumiałeś?
- Siedzieć na obcych ludziach, nie rozmawiać ze stawem. W plecaku mam twój mózg. W razie czego mam ci go wysłać.
- TAK PRZETRZEPIĘ CI TYŁEK, ŻE NIE BĘDZIESZ MÓGŁ...
- Dobra, dobra! Siedzieć na stawie, nie rozmawiać z obcymi. Komórka w plecaku. W razie czego SMS.
Sasza wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zerknął na zegarek, zorientował się, że jest spóźniony i zrezygnował.
Vitya wyskoczył z samochodu. Cierpliwie zaczekał, aż Volvo zniknie za rogiem, po czym zerwał się do biegu. Co prawda obiecał tatusiowi, że nie będzie się stąd ruszał, ale... ale...
Ale muszę uporać się z takim jednym kłamczuchem! – chłopczyk pomyślał, zwieszając główkę.
Płatki śniegu były dzisiaj wyjątkowo duże – tak samo duże jak te, które spadały z nieba w dniu, gdy pewien emerytowany hokeista nauczył pewnego malca jeździć na łyżwach. Vitya miał wrażenie, że radość z tamtej chwili miała miejsce całe wieki temu. A w niektórych, naprawdę przykrych momentach miał wrażenie, jakby... nie zdarzyła się wcale. Jakby szczęście, które wtedy czuł, wszystkie miłe wspomnienia i maleńkie momenty triumfu należały do jakiegoś innego chłopca.
Tamten chłopiec nie musiał chować kaset pod łóżkiem i okłamywać rodziców. Albo szukać pocieszenia na cmentarzu.
Grób dziadka był w całości pokryty śniegiem, więc oczyszczenie go zajęło sporo czasu. Chłopczyk zdjął mokre rękawiczki i przycupnął na zimnej ławeczce. Napis na nagrobku głosił:
Viktor Fiodorowicz Nikiforov
Kochający ojciec i dziadek.
A pod spodem tajemnicze zdanie:
Wszystko, co dzieje się na lodzie, wypełnione jest miłością!
Wiatr kołysał gałęziami, strząsając na ramiona chłopca niewielką zaspę śniegu. Mały nie zrobił niczego, by otrzepać się z lodowatych kuleczek.
- Co u ciebie słychać, dziadzia? – zagaił, wpatrując się w napis. – Bo u mnie wszystko w porządku. Codziennie myję zęby i zjadam solidne śniadanie, by potem przez cały dzień mieć dużo siły. W szkole idzie mi bardzo dobrze. Z angielskiego mam same piątki, wiesz? Ostatnio to nawet wygrałem konkurs i w nagrodę dostałem od pani książeczkę z bajkami po angielsku. Szkoda, że ani mamusia ani tatuś nie znają angielskiego i nie mogą jej dla mnie przeczytać. Znaczy... Tatuś i tak nie czyta mi już żadnych bajek, ale...
W gardziołku wytworzyła się gula. Chłopczyk przełknął ją i mówił dalej:
- I wiesz, co, dziadzia? Nauczyłem się układu do Michaela Jacksona. Tańczę go tak ładnie, że nie masz pojęcia! Szkoda, że nie możesz tego zobaczyć. Szkoda, że mamusia nie może tego zobaczyć. Szkoda, że tatuś nie...
Kolejna przerwa na przełknięcie guli.
- Nikt mnie nie ogląda, gdy tańczę na lodzie. Ale nic nie szkodzi, bo ja sam świetnie się bawię, naprawdę. Nikt nie musi mnie oglądać. Mogę sam tańczyć dla siebie i sam ćwiczyć i bawić się w berka sam ze sobą. N-nie... n-nie przeszkadza mi to, dziadzia. S-serio!
Łzy opadły na dresowe spodnie tworząc maleńkie, ledwo widoczne plamki. Vitya zacisnął zęby i zerwał się na równe nogi.
- JESTEŚ KŁAMCZUCHEM, DZIADZIA! – wrzasnął, kierując zrozpaczony wzrok w niebo.
Okrzyk rozniósł się echem po cmentarzu.
- Obiecałeś, że się mną zaopiekujesz! – Lśniące gniewem niebieskie oczy nie pasowały do spływających po zaczerwienionych policzkach łez. – Obiecałeś! Mówiłeś, że kupisz mi łyżwy z ząbkami i że gdy nauczę się Jacksona, to przedstawisz mnie panu z gangsterskim kapeluszem! Ale tego nie zrobiłeś! Umarłeś! Jak mogłeś umrzeć przed dotrzymaniem obietnicy?! Tak się nie robi, dziadzia! Mam nadzieję, że odpadnie ci za to siusiak, a piękne panie z anielskimi skrzydłami nawet nie pożyczą ci kleju!
Mały wyczekująco wpatrywał się w niebo, jakby licząc, że dziadek pojawi się między chmurami i oburzonym tonem zażąda przywrócenia siusiaka. Jednak nic takiego się nie stało. Śnieg nie przerywał leniwego tańca, a chmury pozostawały szare, rozmazane i nieruchome. Dolna warga chłopca zadrżała.
- K-kłamałem – wyznał Vitya. – Wszystko jest do bani, dziadzia! Wszystko! Nikt się ze mną nie bawi, a tatuś ciągle na mnie krzyczy. Wcale nie chcę bawić się w berka z samym sobą. Chcę, żeby ktoś zobaczył, jak tańczę. Chcę, żeby komuś to się podobało. Ale to niemożliwe, bo tylko ty lubiłeś, jak tańczyłem na lodzie, dziadzia. Powiedziałeś, że będziesz się mną opiekował nawet po śmierci, ale to nieprawda, bo ja wcale nie czuję, żebyś tu był. Jesteś kłamczuchem, dziadzia! Wstrętnym, łysiejących kłamczuchem bez siusiaka! I wiesz, co? Jak nie przyślesz Dziada Mroza, żeby mi pomógł, to pójdę do tatusia i powiem mu, gdzie schowałeś swoje pornole!
Dzieciak odwrócił się i ponurym krokiem pomaszerował z powrotem nad staw. Wiedział, że przedstawienie mamy potrwa dosyć długo, więc ani trochę się nie śpieszył.
Nie jestem już małym dzidziusiem – pomyślał, kopiąc leżący na drodze kamyk. – Dobrze wiem, że dziadek wcale mnie nie słyszał. I nie będę już dłużej wierzył w jakiegoś głupiego Dziada Mroza.
I właśnie wtedy natknął się na stojącą na poboczu białą Hondę. Z wrażenia kwiknął i schował się za drzewem. Niepewnie wysunął główkę zza konara.
O kurde! Czy to możliwe, że...?!
Powoli podkradł się do samochodu. Nie znał się na markach pojazdów, ale jednego był pewien – takim cackiem nie jeździł nikt w okolicy! Podobne cudeńka stały jedynie w salonie w pobliżu Krasavic, jednak żadne z nich nie było białe. Jeżeli wierzyć Viktorowi Seniorowi Białą Hondą jeździł tylko...
- Panie Mrozieeeee! – Vitya niepewnie zastukał paluszkiem w przednią szybę. – Jest pan tam?!
Zero odpowiedzi. Skonsternowany, chłopczyk skrzyżował ramiona i oparł plecy o maskę. Podrapał się po główce.
Dziad Mróz? Akurat! Pewnie to auto jakiegoś kloszarda.
Chłopczyk wbił pytający wzrok w niebo. Czas najwyższy, by jego dziadek przestał sobie stroić żarty! Co z tego, że zesłał mu Sanie Dziada Mroza z napędem na mechaniczne renifery, skoro nie raczył dorzucić kierowcy? Vitya skierował oskarżycielski paluszek w niebo.
- Wiesz, co, dziadzia? Mam cię już...
- Mam cię już, kurwa, dosyć! – rozległ się czyjś wściekły ryk. - DAJ MI, KURWA, JAKIŚ ZNAK!
Chłopczyk aż sapnął z wrażenia. Bez wahania podbiegł do krawędzi drogi. Na zamarzniętym stawie leżał jakiś pan z długimi włosami i łyżwami, które miały ząbki. Małemu Viktorowi wydawało się, że skądś go kojarzy, choć nie mógł sobie przypomnieć skąd.
Dzieciak obrócił główkę, by spojrzeć w niebo. Potem zerknął z powrotem na tajemniczego pana, jeszcze raz w niebo i znowu na leżącego jegomościa. Po całym roku ponurych spojrzeń w niebieskich oczach wreszcie zalśniła radość.
- Dzięki! – maluch posłał niebiosom charakterystyczny uśmiech w kształcie serca.
Nawet jeżeli ten pan nie był prawdziwym Dziadem Mrozem, ale zwykłym kloszardem, Vitya miał co do niego dobre przeczucia. Nie bał się złamać danego ojcu przyrzeczenia. Nie wahał się ani chwili. Głośno się śmiejąc, pobiegł w dół zbocza – ku przeznaczeniu.
XXX
„Dziadek Viktor nauczył mnie jeździć na łyżwach. Ale teraz to już niczego mnie nie nauczy. Zmarł rok temu."
Publiczność skandowała imię Ivanka. Okraszone długimi rzęsami powieki uniosły się, ukazując parę błyszczących niebieskich oczu. Spojrzenie Viktora wydawało się bardzo spokojne. Dopiero po dokładnym przyjrzeniu się można było dostrzec, że miało ten sam kolor, co morze przed nadchodzącym sztormem.
Prowadzący na arenę tunel był bardzo ciemny – od jego ścian odbijały się krzyki ludzi, których ucieszył bezbłędny przejazd młodego Levina. Mimo to Vitya stał w tym tunelu i nie czuł cienia strachu. Oczy miał zafiksowane na celu. Nie zauważał ciemności, widział jedynie światło. Światło, w którym migotały sylwetki Yakova i Cioci Tatiany.
W wyobraźni chłopca były tam także duchy – młodsze o kilka lat zjawy łyżwiarza w gangsterskim kapeluszu i jego blondwłosej partnerki. Nakładały się na ciała Yakova i Ciotuni Tatiany. Tym razem nie były zamknięte w ciasnym ekranie telewizora – były prawdziwe. Tak samo prawdziwe jak dobiegające z areny głosy.
Vitya ponownie zamknął oczy, a kiedy je otworzył, pozbył się wszelkich wątpliwości. To działo się naprawdę.
Wybacz, dziadzia – pomyślał chłopiec. – Powiedziałem, że już niczego mnie nie nauczysz, ale nie miałem racji. Trochę mi to zajęło, ale nareszcie zrozumiałem. Wiem, co chciałeś mi powiedzieć. I wiem, kim są osoby, dla których chciałbym tańczyć na lodzie.
Dziadek dotrzymał obietnicy, chociaż Vitya nie od razu zdał sobie z tego sprawę. Nie rozpoznał Yakova, gdy spotkał go po raz pierwszy. Dopiero po przyjeździe Ciotuni Tatiany zdał sobie sprawę, że od miesięcy trenował pod okiem człowieka, który zaczarował go niegdyś z ekranu telewizora. I chociaż wciąż był bardzo mały – stanowczo za mały, by ubrać wyjaśnienie tej sytuacji w słowa – to gdzieś w głębi siebie rozumiał. Rozumiał, że nie mógł rozpoznać człowieka, który tańczył do Smooth Criminal, bo tego człowieka nie było. Został zabrany przez rozwód – podobnie jak szczęśliwy i roześmiany Viktor został zabrany przez śmierć dziadka. Obaj potrzebowali czasu, by wrócić. Potrzebowali siebie nawzajem.
I jeśli Yakov myśli, że po tym wszystkim przejdzie sobie na przymusową emeryturkę, to chyba, kurde, przytrzasnął sobie siusiaka! Zdrajca!
Wybacz, Yakov – Vitya wbił zdeterminowany wzrok w trenera. – Dałeś mi dużo dobrych rad, ale tym razem nie mogę ich posłuchać. Mam do zrobienia coś bardzo ważnego!
XXX
Stary Piotruś, Borys i kilkunastu chłopaków z drużyny hokejowej siedziało w biurze Śnieżnej Nibylandii, modląc się, by trener Sasza uwierzył w bajeczkę o grupowym wypadzie nad jezioro. Bo gdyby nie uwierzył, mógłby niechcący tutaj wpaść i przyłapać ich na gapieniu się w telewizor i oglądaniu Najbardziej Grzesznego Ze Wszystkich Programów – czyli łyżwiarstwa figurowego.
Jednak uczestnicy zgromadzenia zapomnieli o obawach, gdy ujrzeli zamyśloną buzię Viktora.
- Dajesz, młody – z pięściami przyciśniętymi do ust mamrotał Borys. – Dajesz, młody, dajesz, dajesz!
- Cała drużyna ci kibicuje – oznajmił Piotruś. – Daj z siebie wszystko!
- Presja to nieodłączny element wszystkich zawodów łyżwiarskich – z głośników rozbrzmiał zamyślony głos spikera. – Niejeden doświadczony solista przegrał walkę z nerwami i stracił szansę na medal. A mimo to młodziutki Viktor Nikiforov wygląda zadziwiająco spokojnie. Patrząc na niego, wielu z nas zadaje sobie te same pytania. Jak doskonały przejazd rywala wpłynął na psychikę tego chłopca? Czy ta opanowana buzia to prawdziwa koncentracja, czy po prostu dobra mina do złej gry? O czym myśli ten chłopiec, właśnie teraz, gdy po raz pierwszy ujrzał wysokość postawionej poprzeczki? Co zrobi, wiedząc, że nie może popełnić żadnego błędu? Co teraz czuje?
XXX
Vitya widział poruszające się usta Tatiany, jednak nie słyszał wydobywających się z nich dźwięków. Wiedział, że Yakov nie pochwaliłby jego decyzji, a mimo to nie podjął żadnego wysiłku, by skupić się na dobrych radach. Nie potrzebował ich. Wiedział, co musi zrobić.
Wiedział od momentu, gdy niechcący podsłuchał rozmowę swojego trenera z Kostyą.
Wiedział od chwili, gdy zrozumiał, co może stracić. Kogo może stracić.
Na treningach grał beztroskiego dzieciaka, ale gdy Yakova i Ciotuni Tatiany nie było w pobliżu, potajemnie ćwiczył trudniejsze elementy. U Feltsmana w salonie oglądał nagrania z własnych przejazdów, jednak u cioci w salonie puszczał podwędzoną kasetę z przejazdami Sonii i uważnie obserwował potrójnego aksla. Podczas oficjalnych prób wykonywał tylko te elementy, na które mu pozwalano, lecz ćwicząc w samotności dodawał jeden obrót do każdego podwójnego skoku.
Jak powiedziałby Yakov – „diabelnie nieposłuszny z niego smarkacz!" Ale czasami nieposłuszeństwo było koniecznością.
Tatiana położyła chłopcu dłoń na ramieniu.
- Już czas – szepnęła mu do uszka.
Skinął głową i wskoczył na lód. Podjechał do trenera, by usłyszeć ostatnie słowa przed wielką próbą.
- Postaraj się nie wypierdolić.
W wyobraźni chłopca rozegrała się scena sprzed wielu lat. Roześmiana twarz dziadka została zastąpiona zatroskaną twarzą Yakova, lecz przekaz pozostał taki sam.
„Niezależnie od tego, jak mu pójdzie, będę go bezwarunkowo kochał" – żyjący w pamięci wnuczka Niki wyszczerzył zęby.
Odpowiedź chłopca mogła być tylko jedna. Uśmiechnął się i skinął głową. Okrążając taflę lodowiska, w myślach zwrócił się do trenera.
Yakov... mam dopiero osiem lat, dlatego nie rozumiem wszystkich rzeczy, o których rozmawiają dorośli. Wielu rzeczy nie rozumiem, ale wiem, że ty i ja różnimy się od siebie.
Kątem oka Vitya zerknął na stojącą za bandą postać w gangsterskim kapeluszu.
Różnimy się od siebie, ale w jednym jesteśmy podobni. Obaj mamy problem z okazywaniem miłości. Ty okazujesz swoją miłość krzycząc i ciągnąc za włosy. A ja...
Stojąc w ciemnym tunelu, przypominał sobie sceny ze wczesnego dzieciństwa. Zaś teraz, grzejąc się w blaskach areny, myślał o wspomnieniach z ostatnich kilku miesięcy. O ciągnięciu Yakova za krawat, o rysunkach kaktusów, o łyżewkach podarowanych w zimną grudniową noc. O Bonnie Tyler, Pogodowych Dziewczynach i wreszcie Michealu Jacksonie, który powrócił w najmniej spodziewanym momencie. O wszystkich siniakach, które od czasu przygarnięcia chochlika zebrał Feltsman.
Zazwyczaj, kiedy chcę okazać komuś miłość, kończy się niefajnie. Pewnie dlatego, że nie jestem jak inne dzieci. Czasami myślę sobie, że wszyscy są z innej planety. Tatuś powiedział mi kiedyś, że to wszyscy inni są normalni i to ja jestem z innej planety. Ale mama mówi, że miłość nie zna ani krajów, ani planet, ani galaktyk. I jeśli naprawdę kogoś kochasz, te uczucia dotrą do drugiej osoby. Dziadek Viktor mawiał, że najlepiej okazać komuś miłość, dedykując mu coś, co się naprawdę kocha.
Przypomniawszy sobie Nikiego, chłopiec nieznacznie przyśpieszył. Nie był w stanie powstrzymać śmierci swojego dziadka – w końcu życie starszego pana było w rękach Boga. Ale teraz było inaczej. Dzisiaj wszystko było w rękach Viktora. A skoro wszystko było w jego rękach, to zawzięty malec nie miał wątpliwości, że jego ręce, i jego nogi, i jego łyżwy zrobią, co trzeba! W końcu stawką było najcenniejsze złoto tego świata – znacznie cenniejsze od tego, które można było powiesić na szyi.
Yakov, dzisiaj pokażę ci moją miłość. Jesteśmy z dwóch różnych planet, więc pokażę ci moją miłość językiem, który obaj rozumiemy.
Chłopiec ustawił się na środku lodowiska. Zanim rozpoczął taniec, zerknął jeszcze na stojącego za bandą rywala.
Ten drugi chłopiec, Ivanek, jest bardzo dobry. Patrząc na niego widzę, jak strasznie chce wygrać. Dziadek Viktor mawiał, że uczucie, kiedy ktoś bardzo chce wygrać, nazywa się „żądza". Ivanek ma tego bardzo dużo. Tej żądzy.
Z głośników rozbrzmiały pierwsze nuty „Ostatniego Programu". Viktor pozwolił swojemu ciału ponieść się muzyce.
Gdyby jechał dzisiaj przeciwko komuś innemu niż ja, prawie na pewno by wygrał. Ale dzisiaj nie wygra. Wiesz, dlaczego, Yakov?
Chłopiec usłyszał wrzask trenera, jednak nie zawahał się. Z blaskiem zawziętości w oczach, wybił się do skoku.
Ponieważ moja miłość jest silniejsza od jego żądzy!
XXX
Z punktu widzenia Yakova potrójny aksel Viktora miał miejsce w spowolnionym tempie.
Mój Booooooże! – zębami szarpiąc rękaw garnituru, Feltsman wył w myślach. – To się nie uda, on się zabije, nie uda mu się, on się zabije, Jezu, nie ma szans, by to się udało, o matko, on się zabije!
Drobne ciałko wirowało w powietrzu. Z każdym obrotem serce Yakova wydawało przerażone uderzenie.
Pół obrotu... półtora obrotu... dwa i pół obrotu... TRZY I PÓŁ obrotu! BOOOOŻEEEE!
Z potem spływającym po skroni, oczami wytrzeszczonymi jak u szaleńca i dłońmi złożonymi jak do modlitwy, pięćdziesięciolatek zezował w stronę ucznia.
Niech wyląduje! Niech nie zrobi sobie krzywdy, niech wyląduje, o kurwa, niech nie zrobi sobie krzywdy!
Ostrze weszło w pierwszy kontakt z lodem. W trakcie tej czynności mała łyżewka nieznacznie podskoczyła jak koło terenowego samochodu na wybojach i wydała dźwięk upadającej na blat stołu metalowej kuli. Choć pewnie to wszystko było jedynie efektem wyobraźni Yakova, który miał wrażenie, że widzi i słyszy wszystko z dwadzieścia razy intensywniej niż zwykle.
Ciałko Viktora przechyliło się w bok, niebezpiecznie zbliżając się do lodu.
O kurwa, NIE! To koniec! Mój Boże, on się zabiiijeeeee!
Otulona czarną rękawiczką dłoń musnęła taflę.
Jezus Maria, WIEDZIAŁEM! Nie miał żadnych szans na wykonanie tego skoku! Zaraz upadnie i rozbije sobie łeb!
Przerażony na śmierć trener czekał, aż reszta ciała chłopca pójdzie śladami dłoni. Oczyma wyobraźni widział główkę, która z paskudnym stukotem uderzała w lód. Jednak stało się coś nieoczekiwanego. Dłoń chłopca... oderwała się od lodu! A ciałko, które przez ułamek sekundy (to była najdłuższa sekunda w życiu Yakova!) sprawiało wrażenie złamanego, teraz rozwinęło się jak płatki rozkwitającego kwiatu. Vitya jechał do tyłu z posturą przywodzącą na myśl szybujący w przestworzach samolot.
- Kurwa fucking mać! – radosno-przerażony ryk Tatiany wyrwał Yakova z otępienia.
Akcja przestała rozgrywać się w zwolnionym tempie i wróciła do normalności. Wyszczerzony od ucha do ucha chłopczyk tańczył do muzyki, a robił to w tak niesamowity sposób, że spokojnie mógłby przyprawić kilka osób o zawał mózgu. Wiedźmę na pewno przyprawił, biorąc pod uwagę, że zaczęła mieszać języki. A wkrótce także do pozostałych zaczęła dochodzić powaga tego, co się właśnie stało.
Gonzales poleciała do przodu. Grzmotnęłaby podbródkiem o blat stołu, gdyby w ostatniej chwili nie podparła się rękami.
Wronkov niechcący zdzielił laską siebie i Ivanka, a osoba siedząca na balkonie tuż nad starszym z Levinów przestała zwracać uwagę na trzymanego hot doga, przez co większość keczupu wylądowała na głowie Maksa. A to był dopiero początek...
- POTRÓJNY LUTZ! – zawył zszokowany prezenter. – Czy wy widzicie to, co ja?!
Nie, kurwa – pomyślał Yakov. – Wcale nic nie widzimy, bo to pierdolona fatomorgana, i ani potrójny lutz Viktora ani podskok Tatiany nie miał miejsca, a ta wiedźma WCALE nie zdzieliła mnie łokciem w bok.
A tak na poważnie to... CO SIĘ TU, DO CHOLERY, ODJEWANIŁO?!
Najpierw potrójny aksel z podpórką, a teraz czysty potrójny lutz?! Nie, to się nie dzieje... Przecież to nie może być Viktor! Nie dałby rady skoczyć potrójnego lutza, ani tym bardziej potrójnego, kurwa, aksla! Bo niby gdzie miałby się tego nauczyć? To niedorzeczne, to... niemożliwe! Ten dzieciak jeździ figurowo na łyżwach jeden marny rok. W tak krótkim czasie nie opanowałby dwóch najtrudniejszych potrójnych skoków. Nikt nie jest AŻ TAK zdolny!
Gdyby łyżwiarze byli tak utalentowani, nie potrzebowaliby trenerów. A tak w ogóle to... czy Yakovowi tylko się zdawało, czy Vitya pozmieniał wszystkie skoki w programie? KURWA MAĆ!
Wstrząśnięty Feltsman chyba tylko cudem nie wyrwał kawałka bandy. Był rozdarty między dumą z wyczynów Viktora i chęcią przetrzepania nieposłusznemu bachorowi dupska. Przez większą część programu przeważało to drugie, ale kiedy chłopiec skoczył podwójnego aksla z monda, a potem potrójnego toe loopa, pięćdziesięciolatkowi zaczęło coś świtać.
Yakov wytrzeszczył oczy. Dopiero po czwartym elemencie uświadomił sobie intencje Viktora. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że zmiany, które wprowadził Viktor, nie były zwykłym przejawem niesubordynacji, ale dobrze zamaskowanym przekazem, którego nikt poza Feltsmanem nie byłby w stanie rozszyfrować.
O Boże.
Skoki, które wykonywał Viktor nie zostały wybrane przypadkowo. Ten dzieciak pokazał je w takiej, a nie innej kolejności, bo chciał opowiedzieć pewną historię...
Zaczął od potrójnego aksla. To właśnie tym skokiem zaimponował mu (czy raczej: usiłował zaimponować) Yakov, gdy spotkali się po raz pierwszy. Pomińmy straconą godność pięćdziesięciolatka i szkody wyrządzone kości ogonowej....
Potrójny lutz – nawiązanie do podwójnego lutza wykonanego na obozie. Vitya miał z tym skokiem najwięcej problemów, ale kiedy na oczach wszystkich trenerów jechał do „Habanery", przełamał się i zaryzykował. Podobnie jak teraz.
Podwójny aksel z monda – element pierwszy raz pokazany przez chłopca podczas niefortunnego przejazdu do „Króla Lwa".
Potrójny toe loop, a potem idealny piruet Denise Biellmann, wykonany przy akompaniamencie trąbek, które w instrumentalnej wersji „The Final Countdown" zastępowały gitarową solówkę. To, rzecz jasna, nawiązywało do Wielkiego Triumfu przed Pałacem Zimowym, gdy Vitya pierwszy raz udowodnił młodszemu z Levinów, kto jest największym kozakiem na lodowisku.
Pierwszy raz. Bo drugi miał miejsce właśnie teraz – już drugi raz stojący ze szczęką do ziemi Ivanek zdał sobie sprawę, że natrafił na siłę, z którą w żaden sposób nie mógł się mierzyć.
A Yakov zdał sobie sprawę, że historią opowiadaną przez Ostatni Program była historia jego i Viktora. Cała historia ich znajomości od niefortunnego pierwszego spotkania, po obfitujący w niespodzianki obóz, katastrofalny pokaz pod koniec lata i wreszcie pojedynek do kultowego przeboju „It's raining men".
To był piękny program. Program, w którym wszystko do siebie pasowało. Dramatyczna muzyka, opowiadająca o końcu świata, o zamknięciu pewnego rozdziału w życiu, ale też o nadziei i o świetlanej przyszłości, która miała wkrótce nadejść. Historia wybuchowego trenera, który stracił wiarę w siebie, ale odzyskał ją za sprawą dziwacznego chłopca. Historia dziwacznego chłopca, któremu odebrano ukochanego dziadka, ale zesłano w zamian wyjątkowego i wybuchowego trenera.
Pasja, z jaką Vitya interpretował program doprowadziła wiele osób do łez. Viera, Masha, Lena i Sonia otwarcie wyły. Dima i Kostya ryczeli nieco dyskretniej – jeden zasłonił sobie twarz przedramieniem, a drugi wierzgającą radośnie Julką. Steve obsmarkał ekranik kamery, a Tatiana bezczelnie wycierała sobie nos garniturem przybranego brata.
- To jest so fucking zajebiste! – skomlała co chwilę. – On jest taki cudowny... Tak bardzo się rozwinął, Jasiu, naprawdę!
Jasiu nie rozpłakał się, ale nie dlatego, że nie był wzruszony. Po prostu kolejne zmiany, które Vitya wprowadzał do programu, powodowały u niego nieustanny stan przedzawałowy i skutecznie zniechęcały go do odczuwania innych emocji.
Potrójny salchow z kombinacją – to jeszcze dało się przewidzieć. W końcu ćwiczyli ten skok na treningach. Ale co strzeliło temu gówniarzowi do głowy, by na sam koniec wyskoczyć z potrójnym rittbergerem?! Czy on, kurwa, zwariował?! Gdzie on się tego, kurwa, nauczył?!
Raz przyłapałem go na tym, że „dla jaj" powtarzał te same skoki, co solistki – Yakov wyznał kiedyś Tatianie. - Przy trudniejszych się wywalał, ale faktem pozostawało, że rotacje miał za każdym razem. Stąd wzięła się ta moja dzika teoria, że gdyby się naprawdę zawziął, wykonałby wszystkie potrójne skoki, jak leci i nawet by się nie spocił.
Żałował, że powiedział coś takiego. Gdyby wiedział, ile nerwów będzie go to kosztowało, w życiu by czegoś takiego nie powiedział! Pewnie, cholera, że miło popatrzeć, jak dziewięcioletni gówniarz bezbłędnie wykonuje wszystkie trudne ewolucje, ale... ale...!
Ale wyobrażanie sobie, jak przypłaca jeden błąd gruchnięciem głową o lód, wcale nie jest przyjemne! – Yakov zawył w myślach.
Utwór powoli zbliżał się do punktu kulminacyjnego. Vitya rozpoczął ostatni akt burzliwej opowieści przepiękną Iną Bauer – ten element symbolizował akceptację zmian, które miała przynieść przyszłość. Cokolwiek czekało za rogiem, ten chłopiec zamierzał iść do przodu. Pokazał, że jest gotów rzucić wyzwanie światu.
Publiczność na stojąco oklaskała wykonany z zadziwiającą prędkością piruet siadany. Potem Vitya zakończył program klęcząc na środku lodowiska i kierując dłoń ku niebu jak łucznik. Wówczas zrobiło się naprawdę głośno – kilkaset osób jednocześnie wrzasnęło z zachwytu, klasnęło w dłonie i zaczęło energicznie tupać, tworząc dźwięk podobny do wybuchu bomby. Na arenie zapanowała taka radość, że ktoś przechodzący obok budynku, mógłby wywnioskować, że wewnątrz odbywał się koncert rockowy.
Sam Yakov nie przyłączył się do wiwatowania – był tak sparaliżowany, że nie był w stanie. Nie zwracał też uwagi na wrzeszczących ze wszystkich stron anonimowych krzykaczy. Zamiast tego skierował wzrok w stronę trzech strategicznych punktów.
Stół sędziowski: Gonzales i pozostali trenerzy wstali z miejsc, jednak klaskali w zupełnie inny sposób niż widzowie. Ktoś mógłby uznać delikatne klepanie się po dłoniach za fałszywą aprobatę, jednak Feltsman rozpoznał w tym geście wyraz cichego szacunku. Choć twarze trenerów wyglądały bardzo poważnie, w oczach całej piątki dało się dostrzec łagodne ogniki aprobaty. Kartki do notowania uwag, które podczas przejazdu Ivanka zapełniły się po same brzegi, tym razem pozostały czyste. Ale nie dlatego że występ Viktora był bezbłędny – zdaniem Yakova, był tak hipnotyzujący, że zwyczajnie nie szło oderwać od niego wzroku.
Ekipa Wronkova: Łysy Dupek, Zarozumiały Gówniarz Maksiu i Mały Skurwysynek Ivanek wyglądali dokładnie tak, jak Yakov się czuł w pierwszych miesiącach od rozwodu – jak w totalnie absurdalnym koszmarze, z którego za cholerę nie dawało się wybudzić. Spośród przedstawicieli „wrogiej drużyny" tylko Katerina wyglądała na w miarę spokojną. Z palcem masującym podbródek, wyszeptała słowo „il prodigio".
„Geniusz".
No i wreszcie Viktor. Absolutnie wykończony, ze spływającym po czółku potem, a mimo to wznoszący zaciśniętą w triumfie pięść z rykiem, którego nie powstydziłby się Król Lew. I zadziwiające było to, że pierwszymi osobami, do których podjechał po honorowym okrążenia lodowiska („Rządzisz, Viciek, rząąąąądziiiiisz!" – wyły solistki) nie byli Yakov z Tatianą, lecz... Wronkov z Ivankiem.
- Nie ważcie się już nigdy więcej zadzierać z moim trenerem! – oznajmił z dumnie zadartym noskiem.
Przez dziesięć sekund napawał się widokiem ich skołowanych min, po czym odwrócił się i pognał do Feltsmana.
- Yakov, Yakov! Widziałeś, co...
- VIIIIIITYAAAAAAAAA!
Pod wpływem wściekłego ryku trenera, dłoń malca zaprzestała energicznego machania. Widząc czerwieńszą niż barwy komunizmu twarz sędziwego opiekuna, chłopczyk zamrugał.
- Eee, Yakov? Dlaczego jesteś taki...
Gdy tylko dzieciak podjechał do bandy, Feltsman złapał go za fraki i zarzucił sobie na ramię. Znalazłszy się w tunelu, postawił nieposłusznego szczeniaka na ziemi i wydarł mu się w twarz:
- CO TO, DO KURWY NĘDZY, BYŁO?!
Vitya przekrzywił główkę.
- Jak to „co"? Sprzątanie.
- Sprzątanie?!
- No... bo przecież obiecałem ci, że pozamiatam Ivankiem lód. To wziąłem i pozamiatałem...
- NIE O TYM, KURWA, MÓWIĘ!
Dysząc jak po przebiegnięciu trzech maratonów, Feltsman łypał na wychowanka.
- Co ty, do diabła, odwaliłeś z tym potrójnym akslem?! Omal ZAWAŁU przez ciebie nie dostałem! Masz pojęcie, jak NIEBEZPIECZNE było to, co dzisiaj zrobiłeś?! Masz pojęcie, jak fatalnie takie zabawy mogą się odbić na twoim zdrowiu? Na nogach? Na stawach? Na kościach, które wciąż rosną? Ty to w ogóle OGARNIASZ?! A ten potrójny lutz? I rittberger? Skąd, do kurwy nędzy, w twoim programie wzięły się potrójne lutze i rittbergery?! Czy ty w ogóle wiesz, na czym polega „trzymanie się planu"? Czy towarzysz Nikiforov rozumie, co to znaczy? Ma takie słowa w swoim słowniku? Ależ skąd! Towarzysz Nikiforov nie zawraca sobie durnej łepetyny takimi sprawami! Ma w dupie kraj, Feltsmana i partię!
- Jaką partię? Yakov, o czym ty...
Chłopczyk nie dokończył zdania, gdyż trener mocno go do siebie przytulił. Klęcząc na zimnej podłodze, Feltsman ukrył twarz w ramieniu zszokowanego malca.
- Obiecaj, że już więcej nie wykonasz tego skoku – poprosił słabym głosem. – Skacz sobie, co tam chcesz, ale zostaw w spokoju potrójnego aksla. Przynajmniej dopóki nie skończysz jedenastu lat. Dobrze, Vitya? Ja tego po prostu nie zniosę, rozumiesz? Nie zniosę kolejnego dzieciaka lądującego w szpitalu na samym początku kariery. Dla swoich kolan i dla mojego zdrowia psychicznego... Obiecaj mi! Dobrze, Vitya?
Twarz chłopca spoważniała. Dzieciak poklepał trenera po ramieniu.
- No dobra, Yakov, skoro tak ci zależy, to nie będę na razie skakał potrójnego aksla. Tym razem wykonałem go, bo nie miałem wyboru.
Zdezorientowany, Feltsman puścił wychowanka i poderwał się do stania.
- Jak, kurwa, „nie miałeś wyboru"?! – burknął, mierząc chłopca groźnym spojrzeniem. – Nawet tego ze mną nie przedyskutowałeś! Ani słowem nie wspomniałeś o tym, że...
- A ty to co? – skontrował Vitya.
- Hę? Ja?
- Właśnie tak. Ty! Chciałeś mnie zrobić w balona, Yakov! Gadałeś o tym, jak to zrobimy z Ivanka miazgę, a pochujtajemnie planowałeś pójść na emeryturę i oddać mnie Kostii!
Słowo „pochujtajemnie" wywarło na Yakovie takie wrażenie, że osłupiały pięćdziesięciolatek zapomniał języka w gębie.
- Masz wielgachnego siusiaka, a gadałeś takie głupoty, jakbyś nie miał go wcale! – dźgając trenera paluszkiem w brzuch, mówił Vitya. – Wszystko słyszałem. Użalałeś się ze sobą jak moja babcia Luba po zerwaniu z kolejnym chłopakiem! Ale nic z tego, Yakov! Przegrałeś zakład, to teraz za to płać. Przed moim przejazdem założyliśmy się, że przegrany spełni dowolne życzenie wygranego. A oto moje życzenie: Yakov, chcę, żebyś został moim trenerem na zawsze!
Po ciele Feltsmana rozchodziło się dziwne ciepło. Nie potrafił go opisać, ale wiedział, do czego mógłby je porównać. Podobnie się czuł, gdy Lilia przyjęła jego oświadczyny. Albo w momencie, gdy zdobił Olimpijskie złoto. Albo podczas przyjęcia w Klubie, gdy Novak uściskał go przy wszystkich i oficjalnie ustanowił swoim następcą. A teraz...
- Trenerem? – wydukał Yakov. – Na zawsze?
- No raczej!
Nie... to niemożliwe.
- Nie powinieneś mnie prosić o takie rzeczy – mamrotał, gapiąc się na własne buty. – Jesteś jeszcze mały. Teraz chcesz, bym cię trenował, ale pewnie ze sto razy zmienisz zdanie.
Dokładnie tak jak Maks.
Vitya rozmasował podbródek.
- Wiesz, co, Yakov? – zapytał po chwili.
- No co?
Dzieciak wyszczerzył zęby.
- Ty nadal jesteś strasznym penisistą! – dziarsko poklepał trenera po ramieniu.
Organizm Yakova zareagował na to stwierdzenie w sposób, który zaskoczył nawet właściciela – w kącikach oczu zgromadziły się łzy. Chłopczyk wtulił główkę w brzuch opiekuna.
- Ale nic nie szkodzi, bo ja i tak cię kocham! – wymruczał. – A ponieważ wygrałem nasz zakład, będziesz musiał użerować się ze mną do końca życia. Najpierw pomożesz mi wygrać Olimpiadę, a kiedy dorosnę i będę brał ślub, poprowadzisz mnie do ołtarza! Tylko nie w tym garniturze, co go dzisiaj założyłeś, bo jest beznadziejny i wygląda, jakbyś ukradł go żulowi!
Na lewo od Feltsmana rozległ się dźwięk podobny do wycia fok podczas okresu godowego. Gdy wybuchowy trener obrócił głowę, zobaczył zaryczane twarze swoich solistek. Tuż za dziewczętami stali nie mniej wzruszeni Dima z Kostią. Tatiana wykonywała taniec radości, a Steve filmował całe zajście z kamerą.
- No i czego, kurwa, jęczycie?! – warknął Yakov. – Co to za... chwila moment!
Uświadomiwszy sobie coś bardzo ważnego, Feltsman odsunął od siebie spragnionego czułości chochlika.
- Czemu on się do mnie klei?! – gniewnie pokazał dzieciaka palcem. – Czemu wy płaczecie? – skierował palec na solistki i chłopaków. – Czego ty się cieszysz?! – łypnął na Tatianę. – Czemu ty wszystko nagrywasz? – warknął do Steve'a. – Czy wy, ludzie, zdajecie sobie sprawę, że my wciąż, kurwa, nie wiemy, kto WYGRAŁ?!
Zapadła grobowa cisza.
- No naprawdę... - dłoń Tatiany z głośnym plaśnięciem wylądowała na czole. – Jak ty coś powiesz, Jasiu...
- Niektóre występy są tak dobre, że łatwo można domyślić się wyniku – Sonia puściła Feltsmanowi oko. – Zgodzisz się, trenerze?
- A poza tym - na twarzy Lenki pojawił się złośliwy uśmieszek – idąc do was widziałyśmy baaaardzo ciekawą scenę. Aż nam było szkoda, że nie zostałyśmy dłużej, by popatrzeć. Chociaż, przedstawienie pewnie jeszcze się nie skończyło? Jeśli zaraz ruszymy, na pewno załapiemy się na kilka pikantnych momentów.
Yakov zamrugał.
- Przedstawienie?
XXX
- Tłumaczenie ci tego samego po raz trzynasty zaczyna mnie nudzić, Wronkov – burknęła Gonzales. – Nikiforov wygrał jednogłośną decyzją całej naszej piątki. Powiedz mi, czego nie zrozumiałeś, gdy przed pojedynkiem podkreślałam, że nie przyjmujemy żadnych reklamacji? Nie wiem, co robiłeś podczas przejazdu Nikiforova. Może poszedłeś do toalety, albo coś? Nie mogę tego wiedzieć, bo nawet na moment nie mogłam oderwać wzroku od chłopaka. Ale na wypadek, gdybyś niczego nie widział, jeszcze raz podkreślę: każdy, kto podczas tamtego przejazdu nie poszedł do toalety, nie będzie miał wątpliwości, kto wygrał. Kumasz czaczę?
Yakov nie kumał czaczy, natomiast chętnie zatańczyłby czaczę. No bo jak tu nie tańczyć czaczy, gdy Wronkov prawie czołga się przed przewodniczącą składu sędziowskiego i to z miną, która zasługiwała na oprawienie w ramkę. Ach, ta zaczerwieniona ze złości gęba, to wściekłe pociąganie nosem, te wytrzeszczone w panice oczy – nic tylko podziwiać!
- To niedopuszczalne! – w głosie Łysego Dupka zabrzmiała pierwsza nuta histerii. – Ivanek pojechał czysto, a ten drugi zepsuł skok!
- I co z tego? – Gonzales wzruszyła ramionami.
- Co... z tego?
- Po pierwsze, nie zepsuł skoku. Muśnięcie lodu czubkami palców to tylko drobny błąd, a nie niewybaczalna zbrodnia. A poza tym, bądźmy uczciwi, Wronkov... Nawet bez niedopracowanego potrójnego AKSLA, czystego potrójnego lutza i czystego potrójnego rittbergera, Nikiforov pojechałby o klasę wyżej od twojego ucznia. Tak to już jest. Istnieją niedoskonałe programy, które można oglądać bez końca oraz perfekcyjne programy, których ma się dosyć po pierwszych trzydziestu sekundach. Sam dobrze wiesz, w czym się specjalizujesz. A teraz suń dupę! Jeszcze tego brakuje, bym przez ciebie spóźniła się na samolot...
Ciągnąc za sobą walizkę w indiańskie wzorki, Gonzales ruszyła korytarzem. Wronkov zacisnął zęby. Nagle przyuważył Yakova i towarzyszącą mu grupkę.
- To jeszcze nie koniec! On powinien zostać zdyskwalifikowani!
Przewodnicząca składu sędziowskiego obróciła głowę.
- A dlaczegóż to? – spytała znudzonym tonem.
- Dlatego że... tak naprawdę to DZIEWCZYNKA! – triumfalnie celując w Viktora palcem wysyczał Wronkov. – Umawialiśmy się na pojedynek chłopców, a to jest dziewczynka! A poza tym, założę się o wszystko, że ma więcej niż dziesięć lat!
Yakov wiedział, że Viktor TO zrobi. Wiedział, a mimo to nie zrobił niczego, by TO powstrzymać. Zwyczajnie nie mógł się na to zdobyć. Nie potrafił się zdobyć na pozbawienie samego siebie niezapomnianego widoku zszokowanej mordy Wronkova i jego reakcji na to, co miało za chwilę nastąpić.
Feltsman wiedział, co się stanie i nie rozczarował się. W błękitnych oczach błysnęła zawziętość, a Mistrz Nikiforov zrobił to, w czym był prawie tak dobry jak w jeździe figurowej na łyżwach – to znaczy przyprawił połowę dorosłych o mentalny zawał.
Majty poleciały w dół! Siusiak wyskoczył z ukrycia jak różdżka czarodzieja i jednym magicznych machnięciem sprawił, że siedzenia większości osób wylądowały na podłodze. Poza Wronkovem, który wylądował na ryju. No i Yakovem, który był zbyt zajęty zaśmiewaniem się na całe gardło, by choćby pomyśleć o zganieniu wychowanka.
- Proszę, to moja szkolna legitymacja – chłopczyk podał Gonzales płaski futerał w pieski. – Jak widać na załączonym obrazku, jestem zdrowym dziewięciolatkiem płci męskiej!
- Niech on założy majtki, niech on założy majtki, niech on założy majtki, Feltsman, każ mu ZAŁOŻYĆ MAJTKI! - z wypisaną w wytrzeszczonych oczach traumą mamrotał Wronkov. Z dupskiem uniesionym do góry i brodą przyklejoną do podłogi wyglądał przekomicznie.
- O co się pan awanturuje? – Vitya podrapał się po uchu. – Najpierw oskarżył mnie pan o bycie dziewczynką, a teraz...
- TO JUŻ NIE JEST WAŻNE! – jęknął Łysy Dupek. – Załóż wreszcie te maaaajtkiiii!
- A ty co, Wronkov? – Gonzales uniosła brwi. – Siuraka nie widziałeś? Pojedź sobie na wakacje do Gwatemali. Tam to się dopiero napatrzysz! Trzymaj, mały! - Legitymacja została zwrócona właścicielowi. – Skoro rywalowi twojego trenera skończyły się argumenty, to pojadę wreszcie na...
- Wcale nie skończyły nam się argumenty!
Zza zakrętu wypadł nagle Ivanek ze zziajanym braciszkiem u boku. Na widok „różdżki" Viktora obaj gwałtownie przyhamowali, co poskutkowało pozycjami podobnymi do tej, którą przyjął Wronkov.
- Ty może rzeczywiście załóż te gacie – Tatiana poklepała Viktora po ramieniu. – Jeszcze oskarżą cię o próbę zabójstwa.
Ku uldze większości towarzystwa (w tym pozostających w wielkim szoku solistek) chochlik posłuchał rady i podciągnął portki. To jednak nie przeszkodziło Ivankovi w rzuceniu oskarżenia.
- Tuż przed zawodami próbował mnie zastraszyć! – młodszy z Levinów krzyknął, gniewnie celując w rywala palcem. – Śledził mnie, gdy z moim braciszkiem poszliśmy na lodowisko przed Pałacem Zimowym. A kiedy się tam spotkaliśmy, wyzywał mnie i zaczepiał!
Maks i Wronkov twierdząco pokiwali głowami. Zarzut może i wypadłby wiarygodnie, gdyby nie to, że cała trójka wciąż klęczała na podłodze. Siedzieli na piętach, jak grupka samurajów, nie potrafiących pogodzić się z wyrokiem śmierci. Yakov spojrzał na nich z politowaniem.
- Po pierwsze - zaczął, wymownie unosząc brew – tamto rzekome „wyzywanie" było twojego autorstwa i miało miejsce parę miesięcy temu. A po drugie, skoro rzekomo zostałeś zastraszony, to po co popsułeś rower Lva Rykova i zmusiłeś mnie, bym zmienił reprezentanta?
- Po piejwsie - Ivanek złośliwie przedrzeźnił Yakova – to nie popsułem niczyjego roweru! A po djugie, to nikt tego nie widział ani nie słyszał.
- No właśnie, nie do końca – oznajmiła jedyna osoba w towarzystwie, która mówiła z amerykańskim akcentem.
Wszystkie głowy zwróciły się w stronę Steve'a. Dawny panczenista wyprężył się jak kogut, który właśnie znalazł sposób, by zaimponować swojej kurze.
- Może i nikt nie widział, jak to zrobiłeś, Ivanku - McKenzie wyszczerzył zęby i wysunął przed siebie kamerę – ale zaraz wszyscy zobaczą, jak się do tego przyznałeś. Bo widzisz, żona kazała mi wszystko dokumentować. A, że wyjątkowo pamiętałem o tym, by nie pchać paluchów do obiektywu...
Na maleńkim ekraniku zamigotała buźka Ivanka.
- Wiedziałem, że Klub Mistrzów wystawi ciebie, ale na wszelki wyeliminowałem Rykova – mówił złośliwy dziecięcy głos. - Poprzestawiałem kilka śrubek w jego rowerze. Słyszałem, że nieźle się potłukł. Kiedy wyobrażam sobie jego zaryczaną gębę, chce mi się śmiać!
Yakov mógłby ucałować Steve'a. Pal sześć, że to facet i w dodatku mąż jego siostry! Za to jedno króciutkie nagranie, Yakov cmoknąłby go w tę chudą nieogoloną gębę. Zresztą, nie tylko on.
- Mój ty, najzdolniejszy, najmądrzejszy, najlepsiejszy... - głosem drżącym ze wzruszenia, Tatiana zwróciła się do małżonka. – Kto jest najwspanialszym mężem na świecie? No kto? Aaaaach, misiaaaaczku, tak cię za to wieczorem wytarmoszę, że twoje jajeczka zaczną mruczeć z...
- POWIEDZ MU TO NA UCHO, GŁUPIA! – wydarł się zaczerwieniony z zażenowania Feltsman.
Gonzales poczęstowała załamanego Ivanka spojrzeniem czystej pogardy.
- To się chyba fachowo nazywa „przyłapany na gorącym uczynku" – zauważyła chłodno. – No, no... Nie chciałabym być w twojej skórze, gdy Rosyjski Związek Łyżwiarstwa Figurowego dostanie list ze skargą. A teraz, skoro już mnie nie potrzebujecie, jadę na lotnisko. Feltsman, nie zapomnij wysłać mi zaproszenia, gdy będziesz urządzał parapetówę na SWOIM lodowisku.
- Ma się rozumieć! – zaświergotał Feltsman. – Jestem w tak zajebistym humorze, że nawet zafunduję ci bilet. Pozdrów ode mnie Ciao Ciao!
- Pozdrowię!
Amerykanka gwatemalskiego pochodzenia pomachała im na pożegnanie i już po chwili zniknęła za zakrętem.
Wronkov pochylił się nad uchem Ivanka.
- Ty, przeklęty mały kanciarzu! – syknął. – I co ja mam teraz, do diabła, zrobić?
Tonem, jakby oferował sposób na przegnanie wszystkich trosk, Vitya uniósł paluszek i z uśmiechem w kształcie serca oznajmił:
- Może się pan pierdolić. Ivanek też może się pierdolić. Pierdolcie się między sobą, ale mnie w to nie mieszajcie, bo ja to pierdolę, nie zamierzam zadawać się z tym popierdoleńcem, bo on jest tak popierdolony, że gdyby mógł, to wpierdoliłby się w dupę każdemu, nawet swojemu odbiciu w lustrze!
Sonia z Dymitrem wytrzeszczyli oczy.
- Skąd ty wziąłeś taki genialny tekst? – zapytali jednocześnie.
- Yakov powiedział coś podobnego, gdy był w moim wieku – chłopczyk wzruszył ramionami. – Nie za bardzo kumam, o co w tym chodzi, ale wiem, że robi duże wrażenie na dorosłych.
- Już ja ci dam „duże wrażenie" – na czworakach podczołgawszy się do dzieciaka, wycedził Wronkov. – Jeszcze mi za to zapłacisz, ty mała zboczona anomalio! Zobaczysz! Poddadzą cię wszystkim tekstom antydopingowym, jakie tylko...
Na ramię Łysego Dupka opadła nieoczekiwanie czyjaś szponiasta dłoń.
- Alexei – wyszeptał złowieszczy głos.
Blady ze strachu Wronkov uniósł głowę i natychmiast tego pożałował, bo ujrzał groźniejszą niż zwykle twarz swojej żony. Światło w korytarzyku było nikłe, przez co oczy Kateriny wydawały się zasnute mrocznym cieniem. Palce wolnej dłoni rytmicznie stukały o obudowę komórki.
- Zakończyłam właśnie fascynującą rozmowę telefoniczną – groźnie obnażając dziąsła, wyszeptała Katerina - z Lilią Baranowską.
Ivanek i Maks podjęli pierwszą inteligentną decyzję, odkąd zaczęli trenować u Wronkova – czyli poderwali się z podłogi i dali nogę. Łysy Dupek nie miał tyle szczęścia. Zaciśnięte na ramieniu palce żony nie pozwalały mu na wykonanie żadnego ruchu. Choć to pewnie nie one, lecz strach, odgrywał tutaj najważniejszą rolę.
- J-ja... - bełkotał Alexei. – J-ja nie...
- Co „nie"? Nie ukradłeś programu Lileczki? Nie szantażowałeś baletmistrza? Nie naraziłeś siebie i swojej rodziny na pośmiewisko? Nie sprawiłeś, że twoja żona będzie zbyt zawstydzona, by przez najbliższy rok pokazać się w towarzystwie? No powiedz, Alexei.
Głos Kateriny był słodki jak cukierek – tyle, że taki, który mógł zabić człowieka po jednym ugryzieniu.
- Ja... przepraszam? – niepewnie zapiszczał Wronkov.
Najstraszliwsza kobieta w Rosji odrzuciła głowę do tyłu. Z jej gardła wyszedł niski, przyprawiające o dreszcze śmiech.
- On mnie przeprasza? Oooch, nie wytrzymam! Mój Alexei. Przeprasza mnie! Przeprasza i myśli, że wszystko będzie w porządku! Przeprasza i sądzi, że zupełnie odechce mi się ucinania jąder i wsadzania penisa do sokowirówki...
- KAAAATYAAAA!
- Co „Katya"? Rozwiń tę myśl, bo zaczynam się zastanawiać, które sklepy elektroniczne są dzisiaj otwarte...
- ZROBIĘ WSZYSTKO! Proszę, żabciu, pączuszku, zajączku, ja się poprawię, przysięgam, przyjmę każdą karę, zapłacę dowolną ilość pieniędzy, wykonam więcej prac niż Herkules, przeproszę Feltsmana i Baranowską na kolanach, pojadę do Japonii na bicie patykiem, na bosaka odbędę pokutną pielgrzymkę do Jerozolimy i zrobię wszystko, by naprawić naszą reputację, tylko proszę, błagam, NIE WYŻYWAJ SIĘ NA MOICH KLEJNOTACH!!!
Łysy Dupek klęczał przed żoną. Jego dłonie były złożone jak do modlitwy, a po policzkach spływały łzy.
- Przestań jęczeć, Reksiu! – prychnęła Katerina (Tatiana zaczęła wyć ze śmiechu). – Nie jesteś psem, by twoje skomlenie mogło coś u mnie zadziałać. Przykro mi to stwierdzić, ale pod względem inteligencji stoisz z dobre pięć poziomów niżej od psa. Żaden pies nie byłby na tyle durny, by odpierdolić podobny numer, wiedząc, jak to się skończy! A skończy się baaaaardzo źle, Alexei. Jeszcze nie wiem, jak dokładnie, ale jednego możesz być pewien: te twoje wycieczki do Japonii i pielgrzymki Jerozolimy nawet nie będą się do tego umywać!
Skomląc jak szczeniak, Wronkov został złapany za kołnierz i pociągnięty korytarzem. Nie mógł znaleźć w sobie siły, by wstać, więc Katerina po prostu ciągnęła po podłodze jego chude cielsko. Zanim zniknęli za zakrętem, kobieta odwróciła się do Yakova i rzuciła:
- Czekaj na telefon w sprawie notariusza. Miłego świętowania, Feltsman!
A pewnie, kurwa, że będzie miłe! – pomyślał pozostający w stanie ekstazy Główny Trener Klubu Mistrzów. – W końcu główną atrakcją imprezy będzie relacja z upadku Reksia Wronkova! Mam nadzieję, że McKenzie wszystko nagrał. Ach, już nie mogę się docze...
- Panie Feltsman! PANIE FELTSMAN!
Fantazja została przerwana przez nadejście jednego z głównych organizatorów dzisiejszego Ice Show.
- Co znowu?! – burknął Yakov.
Facet wyglądał, jakby potrzebował inhalatora.
- Panie Feltsman, tragedia... - wysapał z dłońmi kolanach. – Po prostu tragedia! Stało się coś okropnego i tylko pan może nam pomóc! Po pańskim pojedynku z panem Wronkovem miał być jeszcze jeden pokaz-niespodzianka, ale łyżwiarce, która miała go zrobić, spóźnił się samolot. Zobaczyłem wcześniej, że przyszedł pan tutaj ze swoimi łyżwiarkami i łyżwiarzami, więc pomyślałem, że może ktoś z nich mógłby do czegoś pojechać? Normalnie bym pana nie kłopotał, ale wie pan, pozostali łyżwiarze porozjeżdżali się już do domów, a publiczność zaczyna się niecierpliwić, no więc, jak będzie?
Pierwszą reakcją Yakova było ogłupienie.
Jak... będzie?! Zaraz, zaraz... CO?!
To miał być jeszcze jeden pokaz? Feltsmanowi się wydawało, że to właśnie jego pojedynek miał być obiecaną niespodzianką. A tu nagle okazuje się, że jest jeszcze coś?!
Oooo, nie! To problem tego frajera, nie jego. Yakov nie zamierzał zawracać sobie głowy takimi pierdołami. Jeszcze nawet nie zdążył nacieszyć się zwycięstwem! Jeszcze nie ponapawał się wystarczająco długo wspomnieniem zaryczanej gęby Wronkova! Jeszcze nie przytulił każdego ze swojej ekipy i nie zaliczył triumfalnego okrzyku szczęścia! Tak więc, jak pochlebiająco „tylko pan może nam pomóc" by nie brzmiało, musiał delikatnie acz stanowczo odmówić.
- To bardzo miłe, że pan o mnie pomyślał. Ale widzi pan, nikt poza mną i Tatianą nie ma dzisiaj ze sobą łyżew, więc...
- Yakov OSOBIŚCIE weźmie udział w pokazie! - radośnie wykrzyknął Vitya.
Zanim zdezorientowany pięćdziesięciolatek zdążył zakumać, co się dzieje, niesforny chochlik skinął na organizatora, by ten się pochylił, a potem wyszeptał mu coś do ucha. Facet cały się rozpromienił.
- TAK! Cóż za fantastyczny pomysł, wspaniały, cudowny, kreatywny chłopczyku! Aaaach, to będzie PETARDA! Lecę powiedzieć reszcie...
I zniknął za rogiem, nie dając zszokowanemu trenerowi okazji do zaprotestowania. Z nozdrzami, z których – jak u wściekłego nosorożca – strzelały strumienie gorącego powietrza, Feltsman pochylił się nad wychowankiem.
- W co ty nas, KURWA, wpakowałeś?!
Dziesięć minut później...
- Vitya... ja wiem, że po dniu takim jak dzisiejszy mógłbym ci wybaczyć wszystko. Ja wiem, że paręnaście minut temu wygrałeś dla mnie Zakład i tym samym uczyniłeś mnie właścicielem lodowiska wartego kilka miliardów rubli. Ja wiem, że byłem w czarnej dupie, a ty mnie z niej wyciągnąłeś i zgadzam się, że wobec tego zasługujesz na tytuł „geniusza" i nieskończoną ilość Alyonek. Ale wytłumacz mi...
Dobrze, że byli w ciemnym tunelu. Nawet gdyby ktoś miał ich teraz zobaczyć, nie dostrzegłby paniki, która pojawiła się na twarzy Yakova.
- Co ci strzeliło do durnego łba, że zaproponowałeś, bym w wieku pierdolonych PIĘĆDZIESIĘCIU lat pojechał z tobą w lodowym pokazie?! Co ci odpierdoliło, że pomyślałeś, że nadaję się do jakiegokolwiek pokazu?! Jestem stary, do cholery! Wyjdę tam i zrobię z siebie idiotę! I dlaczego, u diabła, mamy do tego jechać w tych czerwonych swetrach?! Skąd ty je w ogóle wytrzasnąłeś?! Jakbyś nie zauważył, jestem kurewsko zestresowany, a twoja wyluzowana buźka stresuje mnie jeszcze bardziej, więc łaskawie podejmij wysiłek i chociaż udawaj przerażonego, gdy twój trener drze na ciebie mordę!
Chłopczyk poklepał drżącego pięćdziesięciolatka po ramieniu.
- Nie chujsteryzuj, Yakov! Jestem pewien, że wypadniesz zarąbiście!
- Skąd możesz mieć pewność?!
Dzieciak wyszczerzył zęby.
- No bo jedziesz ze mną!
Feltsmanowi na moment odebrało mowę. Żeby nie patrzeć na wychowanka, pięćdziesięciolatek skierował wzrok w stronę końca z tunelu. W stronę miejsca, z którego dochodziły wesołe okrzyki tłumu. Kiedy ostatnim razem tak się czuł? Zdążył już zapomnieć, jak to jest. Być przyzywanym przez światło.
- Dam ci dobrą radę – niespodziewanie rzucił Vitya.
Yakov głośno prychnął.
Radę? Serio? On będzie dawał rady MNIE?! Ale sobie, kurwa, wymyślił...
- Postaraj się nie wypierdolić!
Po tym stwierdzeniu bezczelny smarkacz pobiegł w stronę światła, zostawiając za sobą zupełnie sparaliżowanego trenera. Jego śmiech odbił się echem od ścian tunelu.
Feltsman jakiś czas stał w bezruchu, a po chwili uśmiechnął się pod nosem. Nie wiedział, skąd te wulgarne słowa brały swoją magiczną moc, ale najwidoczniej działały na niego tak dobrze jak na Viktora. Czyż istniał lepszy dowód na to, że byli trenerem i wychowankiem?
Z błyskiem w oku, weteran łyżwiarskich pokazów poprawił kapelusz.
Czas pokazać tym wszystkim gamoniom, kto rządzi na lodowisku!
XXX
- I wreszcie obiecana niespodzianka! Legendarny pokaz, który na zawsze zapadł w pamięć wszystkim fanom łyżwiarstwa figurowego. Do przeboju Micheala Jacksona pojadą... Viktor Nikiforov i jego trener, Yakov Feltsman!
Stary Piotruś otarł łzę wzruszenia. Nie on jeden – wśród kilkunastu młodzieńców z drużyny hokejowej Śnieżnej Nibylandii, nie było zawodnika, który podczas całego Ice Show nie musiał przynajmniej raz sięgnąć po chusteczkę.
- Dobrze, że trenera Saszy tutaj nie ma – wycierając kącik oka, westchnął Borys. – Gdyby zobaczył, że poryczeliśmy się jak baby, chyba by się załamał.
Ledwo skończył to zdanie, a gdzieś z tyłu rozległ się cichy szmer, a potem trzask zamykanych drzwi. Grupka przed telewizorem zdołała jedynie dostrzec fragment znikającej za framugą srebrnej czupryny.
Z wrażenia Borys spadł krzesła. Klub Wzruszonych Przyjaciół Viktora w ułamku sekundy przeobraził się w Klub Obgryzania Paznokci.
- Ale to chyba nie był...?!
- Myślicie, że widział...?!
- O cholera! A jeśli tak, to jak długo tam stał?!
- Sądzicie, że widział cały pokaz?!
- I ten odjazdowy przejazd Viktora?
- Ciekawe, co teraz czuje?!
- Jest zły?!
- Wściekły?
- Dumny?!
- Chce nas zabić?
- KYAAA! A co jeśli każe nam zrobić tysiąc karnych okrążeń wokół lodowiska?!
Stary Piotruś złapał się za głowę.
- Ech, Panie Dziejku.... Ale się porobiło!
XXX
Nikt już nie mógł im zaszkodzić! Gra Wronkova zakończyła się spektakularnym Game Over. Dumna jak paw Tatiana obserwowała Yakova i Viktora szalejących na lodzie do przeboju Michaela Jacksona. Była całkowicie zaabsorbowana oglądaniem pokazu. Aż w pewnym momencie dostrzegła komórkę, która wystawała z zawieszonej na bandzie marynarki Feltsmana.
Po widowiskowym rozwaleniu Telefonu Numer Jeden, karta SIM została w cudowny sposób ocalona i przełożona do Zapasowego Telefonu Numer Dwa („Jaki ten Jasiu przezorny!"). A teraz wspomniane urządzonko migotało, informując o odebranej wiadomości.
Mam nadzieję, że to Lileczka przysłała SMSa z przeprosinami! – pomyślała Tatiana. – Kiedy zejdzie z lodu, Jasiu będzie wniebowzięty.
W umyśle wiedźmowatej blondynki ciekawość toczyła walkę z poszanowaniem prywatności brata. Trwało to niecałe dwie sekundy. Pogwizdując pod nosem, Lubicheva-McKenzie wyciągnęła rączkę po komórkę Feltsmana.
Tylko rzucę okiem! Są pewne cuda natury, których NIE MOŻNA przegapić. Na przykład Zorza Polarna. Albo kajająca się Lileczka...
A jednak wiadomość nie pochodziła od Baranowskiej. Wysłał ją jegomość, który figurował w telefonie Yakova pod tajemniczą nazwą „Najbardziej Uprzedzony Dupek, Jakiego Znam". A napisał następujące słowa:
Zakład o lodowisko może wygrałeś, ale naszego zakładu na pewno NIE wygrasz. Poczekaj parę lat – jeszcze się przekonasz!
- Hę? – Tatiana uniosła brwi.
Kogo Yakov mógł uważać za większego dupka niż Wronkov? I co to za zakład, którego jej brat rzekomo nie miał szans wygrać?
Notka autorki
Dziękuję wszystkim cudownym istotom, które pozostawiły dla mnie gwiazdkę lub/i komentarz! Jesteście niesamowici!
Zanim zaczniecie na mnie krzyczeć z powodu cliffhangera, pocieszę was, że treść zakładu między Saszą i Yakovem poznacie na samym początku kolejnego rozdziału. Który będzie miał wiele zabawnych akcentów ;) Między innymi będzie można zobaczyć, w jaki sposób Wrnonkov, Maksiu i Ivanek "dostają za swoje".
A poza tym, jako że czeka nas duży przeskok czasowy, spotkamy się ponownie z postaciami, za którymi baaaardzo się stęskniliśmy - domyślacie się już, o kogo chodzi?
W ramach podpowiedzi (niewielkiej) zostawiam dla was listę kolejnych rozdziałów. Jeżeli macie jakieś teorie, nie wstydźcie się i piszcie!
Rozdział 22 – Wędrówka złotej wstążki
Rozdział 23 – Niech żyje król!
Rozdział 24 – Wiatr ze wschodu
Rozdział 25 – Pożegnania i powroty
Rozdział 26 – Dzień ojca
Rozdział 27 – Vabank jeszcze raz
Rozdział 28 – Syn
Epilog Dla Odważnych
Wiem, że dla niektórych z was ta lista może być szokiem - pewnie spodziewaliście się, że "Zakład" zakończy się po pojedynku Viktora z Ivankiem, a tu taka niespodzianka (z drugiej strony, chyba zdarzało mi się spojlerować w notkach to i owo???). Nie martwcie się, bo wszystko mam zaplanowane - niedługo przekonacie się, dlaczego zakład, o którym Yakov opowiadał Tatianie przez telefon był aż tak ważny. O wiele ważniejszy od zakładu o lodowisko ;) Ale ćśśśśś!
A teraz przejdę do części mniej wesołej, czyli kajania się i dobrych (kiepskich?) wymówek.
Z jednej strony przykro mi, że rozdział tak się spóźnił, chociaż miał być za... eghm... eghm... chwilkę. Z drugiej strony... nie jest mi przykro, bo sporo podróżowałam i wcale tych podróży nie żałuję. Przy czym pisząc "podróżowałam" nie mam na myśli sąsiedniej miejscowości, lecz cztery kraje europejskie (a w listopadzie czeka mnie jeszcze Izrael). I kiedy tak o tym myślę, wiem, że warto było pozwiedzać (i pozbierać materiały do książki) - w końcu "Zakład" prędzej czy później się napisze, a fajny wyjazd nie zawsze da się zorganizować (zwłaszcza, gdy jest się kierownikiem). Trzeba żyć chwilą! A jak ja staję przed perspektywą wyjazdu, to tak jak Sanji przed piękną syreną - po prostu nie umiem się oprzeć :) Jesteście najcudowniejszymi czytelnikami na świecie i wiem, że zrozumiecie. Po prostu od teraz przyjmuję strategię "milczenia" i nie zapowiadam kolejnego rozdziału, dopóki nie będzie leżał gotowy i czekał na korektę.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim cudownym duszyczkom, które wytrwały przy mnie i tym "obszernym dziele". Po cichutku liczę na to, że zostaniecie ze mną do końca!
Jak zawszę dziękuję Akaitori za (tym razem mega błyskawiczną!) korektę.
Dziękuję A. za prześliczny rysunek.
Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia wkrótce!
Stan kolejnego rozdziału:
Obrazek autorstwa Zashi Senshino!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top