Rozdział 18 - Krew, pot i łzy


- Yakov, a nauczyłbyś mnie potrójnego aksla?

Byli na lodowisku. Feltsman nie pamiętał dokładnie, jak się tu znaleźli. Viktor stał na środku tafli, nerwowo kręcąc się w miejscu. Ze jego plecami Viera wirowała w piruecie, a Masha i Lenka rozmawiały przy bandzie.

- Jesteś za mały – rzucił Yakov. – Może za parę lat?

Potwornie bolała go głowa – sam nie wiedział, czemu. Czyżby zjadł coś nieświeżego? A może wypił za dużo kawy?

Wzdychając, pochylił się nad notesem i zaczął analizować dzisiejszy plan treningu. Usłyszał za sobą dziwny szum. Zaalarmowany, odwrócił się i ujrzał nabierającego prędkości Viktora. Dzieciak pędził po obwodzie lodowiska z roześmianą miną.

- Vitya...?

Czyżby lekkomyślny bachor zignorował zakaz i przymierzał się do potrójnego aksla?!

- Vitya, zatrzymaj się!

Chłopczyk ani myślał zwalniać. Długie srebrne włosy ciągnęły się za nim jak welon.

- Vitya, stój! Błagam cię, ZATRZYMAJ SIĘ!

Z wypisaną na buzi dziką radością, dziewięciolatek zamachnął się do skoku. Następnie wystrzelił w górę i wykonał perfekcyjne trzy i pół obrotu. Z początku wydawało się, że wszystko będzie dobrze... ale wówczas stało się coś potwornego! Podczas lądowania jedna z maleńkich łyżew przekrzywiła się. Niebieskie oczy Viktora pozostawały wesołe i jasne, jakby nie zdążyły zarejestrować błędu.

Srebrna główka uderzyła w lód!

Notes wysunął się z dłoni właściciela. Z przerażeniem, jakiego nie czuł jeszcze nigdy w życiu, Yakov pognał w stronę ucznia.

- VITYA! O Boże, nie... NIE!

Rozrzucone po lodzie srebrne włosy były zaplamione czerwienią. Kałuża krwi powiększała się, pochłaniając coraz większą część tafli. Pędzący w stronę Viktora Feltsman uświadomił sobie, że zaczyna się zapadać. Z każdą chwilą jego nogi coraz bardziej tonęły w karmazynowym bagnie.

- Vitya! – wyciągnął rękę w stronę nieruchomego ciałka. – Vitya, Vitya, VITYA!

Za bandą stał Maks Levin. Wyglądał identycznie, jak w dniu pamiętnej wizyty u lekarza. Trzymał zdjęcia z rezonansu magnetycznego. Pomachał nimi, by zwrócić uwagę Feltsmana.

- Nie przypilnowałeś mnie. To twoja wina, że się przetrenowałem!

Yakov zignorował dawnego wychowanka. Przedzierał się przez czerwony basen, starając się dotrzeć do leżącego na lodowej wysepce Viktora. Nagle przez okno przebił się autobus miejski. Drzwi rozchyliły się i wysiadła z nich Sonia. Miała dziwnie wykrzywioną nogę i oczy postawione w słup.

- Dlaczego nie chcesz skończyć kariery? – spytała. – To wszystko NIE stałoby się, gdybyś sobie odpuścił!

- Przepraszam, że pana zawiodłem! – z prawej strony rozległ się czyjś płacz.

Feltsman szarpnął głową w bok. Na morzu czerwieni dryfowało szpitalne łóżko. Siedział na nim zapłakany Lev z nogą w gipsie.

- Już nigdy nie będę jeździł na rowerze... - zakwilił, z główką ukrytą między ramionami. – Nigdy, nigdy, nigdy!

Ciało Viktora zaczęło się zapadać!

- NIE! – zawył Yakov. – Vitya, nie, nie, NIEEEEEEEE!

Po tym krzyku nastała ciemność. Wydawało się, że była zrobiona z czegoś stałego, więc pięćdziesięciolatek próbował ją rozedrzeć! Kiedy ją odrzucił, jednocześnie odrzucił od siebie kołdrę.

Obudził się z gulą w gardle, spływającym po szyi potem i wyjątkowo paskudnym bólem głowy. Dojście do siebie zajęło mu trochę czasu. Dysząc jak zwierzę, które w ostatniej chwili wyrwało się z sideł, powoli objął wzrokiem otoczenie.

Okej, to jego łóżko. Jego szafa, jego pokój i jego prześcieradło. Z zewnątrz dobiegały ciche świergoty wróbli, a przez szparę między żaluzjami opadał na podłogę ciepły strumień światła.

To był tylko sen – przyciskając sobie dłoń do czoła, uświadomił sobie Yakov. – O kurwa, sen! Ja pierdolę, dzięki Bogu!

Tylko raz w życiu czuł podobną ulgę – wtedy, gdy chował się w nieszczęsnej doniczce i okazało się, że KGB przyszło na lodowisko po kogoś innego. Wciąż pamiętał swoje własne, sztywne ze strachu mięśnie. Pamiętał, jak stopniowo się rozluźniały, aż zaczęły przypominać liście cholernej paprotki. Teraz tez czuł podobne wiotczenie ramion. Krew w żyłach przypomniała sobie, jak się płynie, a do sparaliżowanego organizmu powoli wracały życie.

Może tak wygląda to słynne „odblokowywanie się" czakramów, o którym ględził Novak?

Na wspomnienie mądrości staruszka, Feltsman uśmiechnął się. Obrócił się, by sięgnąć po butelkę z wodą. Omal nie dostał zawału, gdy ujrzał śpiącego obok Steve'a.

O KURWA, JA PIERDOLĘ!

Z wrażenia Yakov zrypał się z łóżka. Kiedy chwilę później podnosił się i klnąc pod nosem, masował obolały zadek, zdał sobie sprawę z pewnego istotnego szczegółu.

Okej, mam gatki – pomyślał z ulgą. – Spodni też nie ściągnąłem. Ach, dzięki Bogu nie jestem goły! Czyli nic się nie wydarzyło. Chyba.

Rzuciwszy zaniepokojone spojrzenie na wtulonego w poduszkę szwagra, na paluszkach opuścił pokój. Ledwo zamknął za sobą drzwi, a ujrzał Tatianę.

Siedziała po turecku na jednym z krzeseł. Miała na sobie tą swoją śmieszną różową piżamę z napisem „Pink-ish dreams".

- Czeeeeść! – szczerząc zęby, zamachała do Yakova. – Jak ci się spało?

Feltsmna odetchnął z ulgą. Gdyby rzeczywiście zrobił coś ze Stevem, raczej nie zostałby przywitany w taki sposób.

Blond wiedźma zdawała się czytać mu w myślach.

- Och, nie przejmuj się – porozumiewawczo mrugnęła okiem. – Ty i mój mąż nie spaliście ze sobą. Znaczy się... owszem, spaliście, ale nic poza tym. Kiedy was tu wczoraj przywlekliśmy, chrapaliście jak para ogrów. Nie dawało się z wami wytrzymać, więc rzuciliśmy was na łóżko, byście mogli urządzić sobie konkurs w chrząkaniu przez sen. Założyliśmy ci spodnie, żebyś nie przeraził się po przebudzeniu.

- Zało... żyliście? – z osłupieniem powtórzył Yakov.

- Ano – Tatiana odgryzła kawałek marchewki. – No bo wiesz, wczoraj rozebrałeś się do naga i...

- Że CO zrobiłem?!

Ledwo krzyk opuścił usta, a głowa Feltsmana eksplodowała bólem. Pięćdziesięciolatek skrzywił się.

- Może najpierw zjesz śniadanko? – Lubicheva-McKenzie poklepała krzesło obok siebie. – Ugotowałam jajka i zrobiłam kawę. Zanim rzucisz się na paracetamol, powinieneś coś wszamać. A poza tym... coś mi mówi, że wolałbyś usłyszeć o wydarzeniach wczorajszego dnia, siedząc.

Yakov przełknął ślinę. O cholera. Jeśli miał być szczery, to nie był pewny, czy chce wiedzieć, co wydarzyło się wczorajszego dnia. Jego wspomnienia urywały się po pierwszej zwrotce „The Final Countdown". A nie, poprawka – po pierwszej zwrotce „Ostatniego programu"!

Ostrożnie, jakby spodziewał się podstępu, usiadł obok Tatiany i zabrał się za powolne obieranie jajka ze skorupki. Ta prosta czynności uspokajała go. Był wdzięczny przybranej siostrze, że raz w życiu postanowiła powstrzymać się od trajkotania. W milczeniu zjedli śniadanie.

Kiedy Yakov odnosił naczynia do zlewu, zajrzał do salonu i ujrzał śpiącego na kanapie Viktora. Tuląc do siebie pluszowego pudla, chłopczyk spał pod kocykiem. Wyglądał na bardzo spokojnego i szczęśliwego. Na srebrnych włosach wcale nie było śladów krwi...

Szlag!

Przypomniawszy sobie potworny sen, Feltsman wzdrygnął się. Połknął tabletkę paracetamolu i wrócił na poprzednie miejsce naprzeciwko Tatiany. Chyba dojrzał już na tyle, by zadać nieuniknione pytanie:

- No więc, tego... - zagaił, przyciągając do siebie kubek z kawą. – C-co dokładnie wydarzyło się wczoraj wieczorem?

- Hm... Od czego by tu zacząć?

Yakov nerwowo przełknął ślinę. Złośliwy uśmieszek na twarzy jego siostry nie wróżył niczego dobrego! Blond wiedźma najwyraźniej nie mogła się doczekać, by zobaczyć jego reakcję na to, co wczoraj zrobił. O matko. Czy naprawdę chciał usłyszeć tę opowieść? Czy rzeczywiście był na to gotów?

- Może tak: jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz? – spytała Tatiana.

- Zrzuciłem koszulkę i zaśpiewałem pierwszą zwrotkę.

- Pierwszą zwrotkę czego? No bo wiesz, wczoraj śpiewałeś całkiem sporo...

O ja pierdolę! – drżące dłonie Feltsmana powędrowały do skroni. – A więc zaśpiewałem COŚ JESZCZE, oprócz felernego Ostatniego Programu?! Kurwa, mam coraz mniejszą ochotę na poznanie prawdy. Może byłoby lepiej, gdybym pozostał nieuświadomiony?

Ostatecznie ciekawość zwyciężyła.

- Pierwszą zwrotkę „The Final Countdown".

- Ach! – Tatiana cała się rozpromieniła. – To super, bo od tamtego momentu zrobiło się naprawdę gorąco! Zrobiłeś fantastyczny striptiz na lodzie, oczywiście cały czas śpiewając słowa piosenki. Ruszałeś się jak zawodowy showman!

- O chuj!

- Eee... nie. Chuja jeszcze wtedy nie pokazałeś. Znaczy, zrobiłeś to, ale trochę później. Wtedy wciąż miałeś na sobie majtki.

- T-t-też mi, kurwa, pocieszenie! – wyjąkał czerwony z zażenowania Yakov. – Miałem, kurwa, majtki! Zajebiste pocieszenie, nie ma co!

- Och, daj spokój, wyglądałeś wspaniale! – beztrosko się uśmiechając, blond wiedźma poklepała go po plecach. – Żebyś wiedział, jaką zarąbistą choreografię wymyśliłeś! Proszę cię, Jasiu, przecież to był kosmos! Że ja jestem kreatywna, to było wiadomo od początku... Ale to, co TY wymyśliłeś?! Ach, zupełnie pozbyłeś się zahamowań! Aż się łezka w oku zakręciła, serio. A kiedy Steve zaczął swoje solo na gitarze elektrycznej i wziąłeś go na barana? Łoch, to dopiero było coś!

- Jezus Maria, ja go podniosłem?!

Nic dziwnego, że wszystko mnie dzisiaj napierdala!

- Podniosłeś, podrzuciłeś, złapałeś, wypierdoliliście się....

- Niech to szlag, czy ja zdurniałem?! Przecież mogłem mu zrobić krzywdę!

- Nie drzyj się tak, bo obudzisz Vićka. I nie przejmuj się, mojemu misiaczkowi nic się nie stało. Kiedy się wywaliliście, dostał strasznej głupawki. Gitara mu się przełamała na pół, więc zaczął chichotać, że rozwaliłeś jego „sprzęt". A ty chyba zrozumiałeś, że chodziło mu o inny „sprzęt", bo sam zacząłeś śmiać się jak głupi. No, a potem poszła ostatnia zwrotka i skoczyłeś potrójnego aksla. Wszystkim szczeki opadły i...

- Zaraz, ZARAZ! – z palcami przyciśniętymi do skroni, Yakov zamknął oczy. Kiedy je otworzył, poczęstował przybraną siostrę spojrzeniem zarezerwowanym dla wariatów. – Że CO, przepraszam bardzo, skoczyłem?!

- No przecież mówię: potrójnego aksla.

- Chyba podwójnego!

- Eee... nie, Jasiu. Potrójnego. Może to i racja, że trochę się zestarzałam, ale uwierz mi: wciąż potrafię liczyć. Trzy i pół obrotu.

- Akurat trzy i pół! – prychnął Feltsman. – Pewnie byłaś tak naprana, że wszystko wydawało ci się potrójne!

- Nie, Jasiuniu – blond wiedźma odparowała przesłodzonym tonem. – Zapomniałeś już, że przegrałam z małżonkiem w marynarzyka? Chociaż wyda ci się to nieprawdopodobne, byłam jedną z niewielu trzeźwych osób na imprezie. To ty byłeś naprany jak nigdy i, będąc zupełnie nawalonym, skoczyłeś potrójnego aksla. A potem wypierdoliłeś się i zaliczyłeś skok przez bandę. Wyglądało to uroczo. Jak nie wierzysz, pokażemy ci później nagranie.

Wysłuchując tych wszystkich rewelacji, w głowie pięćdziesięciolatka zaczęły się pojawiać coraz głupsze pomysły. Najdziwniejszy z nich zakładał znalezienie gigantycznej doniczki i zamieszkanie w niej do końca życia. Wszystko, byle tylko nie musieć publicznie pokazywać gęby! Aż strach pomyśleć, co wydarzyło się po tamtym potrójnym akslu. A gdy Yakov pomyślał, że ktoś to wszystko nagrywał... Kurwa!

- Właściwie to - ze wzrokiem wpatrzonym w sufit, Tatiana rozmasowała podbródek – jeśli wierzyć Vićkowi, nie pierwszy raz wykonałeś ten skok.

- Hę?

- Vitya mówił, że już wcześniej skoczyłeś potrójnego aksla. Ponoć zrobiłeś to, gdy pierwszy raz się poznaliście.

- Akurat! – żeby dać upust oburzeniu, Yakov zabrał się za obieranie kolejnego jajka: na początek zaczął stukać nieszczęsnym obiektem o talerzyk. – Nakręconemu gówniarzowi coś się pomieszało. Mam pięćdziesiąt lat, do cholery! Za naszych czasów nawet nie skakało się potrójnych aksli. I co? Mam uwierzyć, że dałbym radę zrobić coś takiego, będą starą dupą, a na dodatek pijaną?!

- Właściwie to, mam pewną teorię. Wydaje mi się, że udało ci się wykonać ten skok, właśnie dlatego, że byłeś pijany. Już kiedy byłeś zawodnikiem, najbardziej przełomowych postępów dokonywałeś po pijaku. Pamiętasz, jak ja i Novak mówiliśmy ci, że na imprezie skoczyłeś potrójnego lutza i nie chciałeś nam uwierzyć? Wtedy jeszcze kamery nie były tak powszechne, więc nie mogliśmy udowodnić ci, że mówimy prawdę. Założyłeś, że próbowaliśmy cię dowartościować i olałeś nas.

- A to nie było tak, że po prostu chcieliście mnie dowartościować?

- Nie, Jasiu, nie było – z ust dawnej łyżwiarki figurowej wyszło zrezygnowane westchnienie. – Rzecz w tym, że ty naprawdę odwaliłeś wtedy potrójnego lutza. Tylko tyle, że nie mieliśmy z tego żadnego pożytku, bo za cholerę nie potrafiliśmy zmusić cię, byś powtórzył ten wyczyn na trzeźwo. Novak czuł się z tym jak kompletna dupa, wiesz? Powtarzał, że to jego największa porażka, jako trenera. Oto zyskaliśmy niepodważalny dowód na to, że kiedy przestajesz myśleć, jesteś w stanie zrobić cokolwiek! Ale nie wiedzieliśmy jak mamy do ciebie podejść, byś całkowicie w siebie uwierzył.

- Novak nie miał wad – mruknął Yakov. – Gdyby ktoś mnie zapytał, był trenerem idealnym.

- No cóż, bardzo go kochałeś – Tatiana uśmiechnęła się ponuro. – Wszyscy go kochaliśmy. Kiedy kogoś kochasz, przymykasz oko na niektóre wady. Vitya w podobny sposób myśli o tobie.

I znowu to samo: obraz leżącego na lodzie zakrwawionego ciałka. Po kręgosłupie pięćdziesięciolatka przeszedł dreszcz. Żeby odwrócić swoją uwagę od czarnych myśli, Feltsman postanowił wrócić do głównego tematu.

- Już mniejsza o mnie i o Novaka. Co wydarzyło się po tym... rzekomym potrójnym akslu?

- Zacząłeś wykrzykiwać, że jesteś Dziadem Mrozem i powiedziałeś dzieciakom, że mogą składać zamówienia.

- No proszę! – Yakov pozwolił sobie na kpiący uśmieszek. – Tylko tyle? Muszę przyznać, że spodziewałem się czegoś gorszego.

- Za wcześnie się cieszysz. Najgorsze dopiero przed tobą.

- O Boże! To zrobiłem coś jeszcze gorszego? Gorszego niż striptiz na lodzie i podnoszenie twojego męża?!

- Ano. Bo widzisz, gdy skończyłeś gadać z dzieciakami, dokleiło się do ciebie kilka babeczek...

- Babeczek?!

- No wiesz, Sveta, Hanka, matka Georgija i chyba ktoś jeszcze. Nie pamiętam. W każdym razie oświadczyły ci się.

- Że CO, kurwa?!

Jezus Maria, ale chyba nie wszedłem wczoraj w związek małżeński z jakąś napaloną czterdziestolatką?! Z dwojga złego, już bym wolał stanąć na ołtarzu z Wronkovem! Przynajmniej jeden z nas zamordowałby drugiego krótko po ślubie i byłby święty spokój.

- Krzyczały, że jesteś, cytuję, „ucieleśnieniem marzeń wszystkich kobiet, wobec czego możesz poślubić którąkolwiek z nich, albo i wszystkie naraz". Stwierdziły, że jesteś „tak bardzo sexy, że nie mają żadnego problemu z życiem z tobą w haremie".

- Kurwa mać, ja nie chcę żadnego haremu! – Yakov wydarł się na całą kuchnię. – Kocham tylko jedną kobietę!

Kącik ust Tatiany nieznacznie uniósł się do góry.

- Zabawne – dawna łyżwiarka figurowa zaczęła uważnie przypatrywać się swoim paznokciom. – Dokładnie to samo powiedziałeś wczoraj. Słowo w słowo.

Serce Feltsmana wydało kilka niespokojnych drgnięć. Czemu czuł, że za chwilę usłyszy najgorszą wiadomość z możliwych?!

Ech, idiota. Nie dało się ukryć – był skończonym idiotą! Trzeba było zatkać uszy, kiedy jeszcze miało się okazję... Czemu tego nie zrobił? Czemu?! Czemu pozwolił Tatianie wyszczerzyć ryj i powiedzieć:

- Stwierdziłeś, że musisz dać Lileczce ostateczny dowód swojej miłości, wobec czego idziesz tańczyć nago przed jej kamienicą.

O maaaaatko boska, Buddo, Allahu, Jahwe, Ozyrysie, czy co za cholery jeszcze siedzą w niebiosach!!! Kurwa, powiedzcie mi, że to żart! Kontynuacja tamtego popapranego snu, tak?! Błagam, powiedzcie mi, że zaraz się obudzę!

Yakov dyskretnie uszczypnął się w udo. Nic się nie wydarzyło.

- A-ale... ale powstrzymaliście mnie, tak? – wyjąkał, patrząc na przybraną siostrę wytrzeszczonymi oczami szaleńca. – Błagam, powiedz, że mnie powstrzymaliście!

- Nie do końca.

- KURWA MAĆ, JAK MOGLIŚCIE?!

- Ej, żeby nie było, parę osób próbowało! – Tatiana zrobiła obrażoną minę. – Tyle, że pozostali mieli przewagę liczebną.

- „Pozostali"? Jacy, kurwa, pozostali?!

- No wiesz, ci, którzy ci kibicowali. Wiele osób uznało twój zamiar za bardzo poruszający! Szczególnie Vitya i Georgi głośno cię dopingowali.

Ja pierdolę – Yakov był na skraju załamania. – Taki wstyd i to na oczach dzieci!

- Masz szczęście, że Dymitr w porę się opamiętał i odwiózł tych dwóch małych cwaniaków do domów. Georgija do niego do domu, a Viktora do ciebie. Chociaż trochę żałował, bo bardzo chciał zobaczyć twoje zaloty.

- No dobra, to ile osób próbowało mnie powstrzymać?

- Dwie.

- A ile osób mi kibicowało?

- Czterdzieści dwie.

Czoło Feltsmana pacnęło w blat stołu. No pięknie, kurwa. Nic dziwnego, że tamci dwaj „bohaterzy" niczego nie wskórali.

- Jak rozumiem, to ty i Steve próbowaliście mnie powstrzymać? – zapytał, z policzkiem przyklejonym do drewna.

Tatiana uśmiechnęła się przepraszająco. Przecząco przepraszająco!

Yakov od razu poderwał głowę z blatu.

- KURWA MAĆ! – posłał zdradzieckiej babie rozwścieczone spojrzenie. – Jak mogłaś?! Liczyłem na ciebie!

- Liczyłeś na osobę, która za młodu urządzała striptizy na bankietach? – w oczach blond wiedźmy migotały rozbawione ogniki. – To była z twojej strony mało inteligentna decyzja, nie uważasz?

Okej, dobra. Może to i racja.

Częściowo pogodzony ze swoim mało chwalebnym czynem, Yakov machnął ręką. Aż bał się zapytał, jak na to całe... eghm... przedstawienie zareagowała Lilia.

- Miałeś szczęście, bo Lileczki akurat nie było w domu – rzuciła Tatiana.

Taaaaaak! O cholera, jednak Bóg nade mną czuwa.

Lubicheva McKenzie spojrzała przybranemu bratu prosto w oczy. Niebieskie tęczówki były pełne współczucia.

- ALE...

Co?! Jakie „ale"? Nie chcę żadnego „ale"! O kurwa, błagam, odwołajmy „ale"! Och, nie, proszę... mam co do tego „ale" bardzo, bardzo, BARDZO złe przeczucia!

Blond wiedźma wyciągnęła komórkę. Bez słowa podała Feltsmanowi otwartego SMSa. Na widok treści wiadomości, z twarzy Yakova odpłynęła prawie cała krew.

Lileczka: Sąsiedzi pokazali mi nagranie. Przez całe życie nie najadłam się TYLE wstydu! Na samą myśl o niestosownym, barbarzyńskim i wyuzdanym czynie Yakova, mam ochotę powiesić się na troczkach od własnych puent. Jeżeli ten prostak myśli, że wybaczę mu, tylko dlatego, że rozwalił sobie samochód, to srodze się myli! Przekaż temu bezwstydnemu zboczeńcowi, że jak następnym razem go zobaczę, potnę wszystkie części jego ciała, do których nie dochodzi światło i wrzucę je do Newy. PS. Ponieważ „zapomniałaś" mi powiedzieć, że jesteś w Rosji, przestaję się do ciebie odzywać. Masz moje pozwolenie, by za tydzień zadzwonić z przeprosinami. Bez poważania, L.B.

Telefon wysunął się z dłoni pięćdziesięciolatka. Dobrze, że stół znajdował się zaledwie dwa centymetry niżej, więc drogocenny sprzęt nie został uszkodzony.

- Nieźle – łapiąc się za głowę, wydyszał Yakov. – Nie dość, że jest na mnie jeszcze bardziej wkurzona, to na dodatek obraziła się na ciebie. Naprawdę, kurwa, nieźle.

- Przejdzie jej – Tatiana niedbale machnęła ręką. – Kiedyś.

- Ale na chytry plan z oddawaniem pereł, chyba nie mogę już za bardzo liczyć? – ponurym tonem podsumował były mąż Baranowskiej.

- Przed upływem miesiąca? Nie za bardzo.

Jednocześnie zwiesili głowy. Feltsman naprawdę żałował, że nie wypełnił swojego wczorajszego postanowienia. Może gdyby nie dał się wyprowadzić z równowagi tamtym telefonem i jednak poszedł do Lileczki, wszystko potoczyłoby się inaczej? Ech, w dodatku zostawił samochód pod... CHWILA MOMENT!

Yakov gwałtownie się wyprostował.

- Co dokładnie miała na myśli pisząc, że „rozwaliłem sobie samochód"? Kurwa mać, ale chyba nie prowadziłem po pijaku...?!

- Jezu, nie! – Tatiana uspokajająco uniosła ręce. – Wyluzuj, nigdy byś czegoś takiego nie zrobił. Chodziło o ten moment, gdy...

Blond wiedźma robiła wszystko, by zachować powagę, ale w ogóle jej to nie wychodziło. Drgający kącik ust wskazywał na to, że była cholernie rozbawiona wspomnieniami wczorajszego dnia.

- Ja pierdolę, już nie trzymaj mnie w niepewności! – jęknął Yakov. – Powiedz, co zrobiłem i miejmy to za sobą!

Rozważał sprint do piwnicy po żelazny zapas wódki. Przez moment naprawdę chciał znieczulić się alkoholem. Po chwili jednak uznał, że pogarszanie i-tak-już-paskudnego kaca dodatkowymi ilościami promili, to fatalny pomysł. Zwłaszcza w sytuacji, gdy to małe hałaśliwe stworzenie z ADHD, czytaj Viktor, mogło w każdej chwili wstać z kanapy.

- No więc - Tatiana wzięła głęboki oddech – byłeś ogromnie rozczarowany faktem, że twoja Julia, czyli Lileczka, odmówiła pokazania się na balkonie, zwłaszcza po tym, jak odstawiłeś na podwórku bardzo przekonujący taniec godowy. No, ale skąd mogłeś wiedzieć, że nie było jej w domu? W każdym razie, wkurzyłeś się, otworzyłeś na oścież wszystkie drzwi swojej kochanej Hondusi i puściłeś radio w aucie na full. Akurat leciało Journey: „Separate Ways".

- W-wspaniały zbieg okoliczności! – słabym głosem wycedził Yakov.

- Noooo, wtedy bardzo się ucieszyłeś, że trafiło właśnie na tę piosenkę. Ściągnąłeś majtki i wlazłeś na dach swojej Hondy...

- Ja pierdolę, o Boże!

- Ano, kilka osób nazwało cię „Bogiem"...

- KURWA MAĆ! Przestań się śmiać! To NIE jest, kurwa, śmieszne!

- Okej, okej, już dobrze! Spokojnie. Na pocieszenie powiem ci, że zbyt długo nie paradowałeś na golasa. Tamci dwaj, co wcześniej próbowali cię powstrzymać, rzucili ci różowy obrus i powiedzieli, że będziesz wyglądał bardziej sexy, jak owiniesz go sobie wokół pasa.

- O matko, skąd wziął się różowy obrus?!

- Nie jestem pewna. Chyba ktoś przyniósł na imprezę.

- Już mniejsza o to... A kim byli tamci dwaj rozsądni faceci? Muszę wiedzieć, komu dać podwyżkę.

- Ilia i Wlad. No wiesz, następcy Igora i Pavelka.

- Normalnie ich, kurwa, ozłocę! A w końcu założyłem ten różowy obrus, czy nie?

- Ano, założyłeś. Akurat, gdy owinąłeś go sobie wokół pasa, sąsiedzi zaczęli wyglądać z okien i cię nagrywać. Można powiedzieć, że miałeś szczęście, bo nikt nie uwiecznił na filmiku twoich... hm... ogromnych zalet. Co prawda tłum, który lazł za tobą z imprezy w zasadzie wszystko widział, ale połowa była pijana, więc możliwe, że jutro nikt nie będzie niczego pamiętał.

Yakov zacisnął zęby.

- A gdzie, do chuja, była policja?! Nie uwierzę, że nikt nie wezwał glin!

- Hm... teraz, gdy o tym wspomniałeś, to rzeczywiście przyszło dwóch klawiszowców. Ale długo z nami nie zabawili. Gdy tylko cię poznali, przerazili się i spierdzielili na komisariat.

- Przecież to, kurwa, skandal! – szarpiąc się za rozczochrane włosy zaskomlał Feltsman. – Co jest nie tak z władzami w tym mieście?!

- To ty mi powiedz. W końcu to z tobą szef mafii chodził do podstawówki...

- Nie do żadnej podstawówki, tylko do ogólniaka!

- Ach, przepraszam! Mój błąd.

Jakiś czas siedzieli w milczeniu. A potem równocześnie zaczęli się śmiać. Yakov nie wiedział, skąd wzięła się ta dziwna lekkość w jego sercu – w końcu jeszcze minutę temu był zbulwersowany i przerażony. Teraz jednak nie mógł przestać rechotać.

No bo, w sumie... Jeśli odłożyć na bok całe to upokorzenie i perspektywę spojrzenia w oczy wszystkim uczestnikom imprezy, to trzeba przyznać, że ta opowieść rzeczywiście była śmieszna. Może po jakimś czasie Feltsman dojdzie do ładu ze wszystkim, co zrobił? Może za parę lat uzna to za zabawne wspomnienie? No cóż, czasu cofnąć nie mógł. A skoro miał do wyboru użalanie się nad sobą, albo śmiech, to chyba mimo wszystko wolał rechotać. Albo po prostu zaraził się wesołością Tatiany? Nie miał pewności... Nie byłby to pierwszy raz, gdy pokręcona osobność tej baby zmieniła jego Wewnętrznego Burka w Dziwaka-Psychopatę.

Śmiechy trwały do momentu wypicia ostatniej kropli kawy (Yakov parę razy omal się nie udławił). Kiedy naczynia zostały odstawione do zlewu, twarz Lubichevy-McKenzie spoważniała.

- Wczoraj tak szybko się nawaliłeś, że nie zdążyliśmy porozmawiać. O wyprawę do Lileczki już nie będę cię wypytywać, bo w zasadzie wszystko mi wyjaśniłeś, ale chciałam zapytać, co z Lvem. Mówiłeś mi, że miał wypadek na rowerze. Domyślam się, że już nie może cię reprezentować...?

- Fakt – bezbarwnym tonem potwierdził Feltsman. – Nie może.

- Być może za wcześnie o coś takiego pytam... Jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać, ale zastanawiałam się... Masz już może kogoś na jego miejsce?

Yakov zaśmiał się pod nosem. Kto by pomyślał, że Tatiana okaże się bardziej taktowna od Igora?

Z drugiej strony, od zawsze była dobra w odczytywaniu jego nastrojów. Jak przez mgłę pamiętał, że kiedy szedł wczoraj przez park, bardzo potrzebował obecności przybranej siostry. No cóż, miał ją teraz. Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, jak dobrze się złożyło, że blond wiedźma postanowiła przylecieć do Petersburga.

Wzdychając, Feltsman zaczął się bawić leżącą na stole łyżką.

- Wczoraj postanowiłem, że to Viktor zastąpi Lva – rzucił, jakby od niechcenia. – Igor pewnie powie, że podjąłem tę decyzję zbyt szybko, ale nie zamierzam jej zmieniać. Viktor pojedzie zamiast Lva i tyle mam w tym temacie do powiedzenia.

Podniósł wzrok, by zobaczyć, jakie wrażenie wywarł na przybranej siostrze. Ku własnemu zaskoczeniu, ujrzał zupełnie spokojny i niewzruszony wyraz twarzy.

- Nie wyglądasz na zaskoczoną – oznajmił ostrożnie.

- Bo nie jestem – Tatiana wzruszyła ramionami. - Jeśli mam być szczera, to od początku czułam, że wybierzesz Viktora. Miałam wrażenie, że ta decyzja wisiała w powietrzu, już kiedy pierwszy raz mi o nim opowiadałeś.

- Więc dlaczego nic nie mówiłaś?

- Bo byś mnie spławił, Jasiu. Wkurzyłbyś się i zaczął ględzić, że jak zwykle jestem nierozsądna. Marudziłbyś, że znowu namawiam cię do kolejnej szalonej decyzji.

Yakov nie mógł powstrzymać rozbawionego parsknięcia.

Miałem rację: ona rzeczywiście CHOLERNIE dobrze mnie zna.

- Pewnie rzeczywiście bym tak zrobił – mruknął, nalewając wody do szklanki.

- Czułam, że prędzej czy później podejmiesz tę decyzję, ale wiedziałam, że musisz sam do niej dojść – przybrana siostra patrzyła na niego z absolutną powagą. - Przez te wszystkie miesiące obserwowałam, jak zmieniał się twój stosunek do tego chłopca. Chociaż nie widzieliśmy się twarzą w twarz, wyczuwałam subtelne różnice w sposobie, w jaki mi o nim opowiadałeś. Wydawało mi się, że każdą kolejną rozmową coraz bardziej zbliżasz się do wybrania go na swojego reprezentanta.

Feltsman pozwolił sobie na chwilę milczenia, podczas której wrócił pamięcią do wydarzeń sprzed ostatnich miesięcy. Niektóre sceny były tak wyraźne, jakby przeżywał je jeszcze raz.

Vitya wręczający mu zboczony breloczek.

Vitya stojący z pieskiem skarbonką, błagający o pozwolenie na udział w obozie.

Vitya podstawiający mu łyżwę do zawiązania.

Vitya przytulający się do niego w taki sposób, jakby byli rodziną.

Vitya, zapłakany i nieszczęśliwy, w koszulce ze słonikiem, bolejący nad obietnicą, którą złamał jego ojciec.

Vitya stojący na zamarzniętym stawie z poważną miną, obiecując, że nie przyniesie nowym łyżwom wstydu.

Vitya absolutnie wkurwiony, odgrażający się Maksowi, że spuści mu łomot, jak tylko obaj zaczną jeździć w seniorach.

Po obejrzeniu tych wspomnień... po uświadomieniu sobie, ile tak naprawdę dla niego znaczyły, Yakov wyciągnął odpowiedni wniosek:

- Sądzę, że możesz rację – zwrócił się do Tatiany. - Teraz, gdy o tym myślę, to wydaje mi się, że rzeczywiście mogło być tak, jak mówisz. Kiedy go wczoraj poprosiłem, by pojechał za Lva, to było tak, jakby uderzył we mnie piorun. W tamtym momencie nie myślałem. Wiedziałem, że to musi być on. I teraz zastanawiam się, czy przypadkiem nie chciałem tego od samego początku? Kiedy pokonał Ivanka w bitwie tanecznej... nie, właściwie to kiedy znienacka przylazł na obóz... a może już wtedy, gdy pierwszy raz go spotkałem, podświadomie chciałem, żeby to był on? Było tak, jak powiedziałaś. Zrobiłem dokładnie to, co poradziłaś mi w barze. Nie wybrałem Viktora, bo uważam, że ma większe szanse na zwycięstwo niż Andrei lub Georgi.

Z każdym wypowiadanym słowem, serce pięćdziesięciolatka biło coraz szybciej. Jakby ta rozmowa nie była zwykłą rozmową, ale też objawieniem.

- Tak naprawdę wybrałem go, bo tak czuję. Bo mam świadomość, że być może nadchodzi ostatni program, który ktoś pojedzie ze mną jako trenerem.

- Ostatni program! – Tatiana zaśmiała się pod nosem. – Zupełnie jak w tej twojej interpretacji „The Final Countdown"!

Feltsman zignorował nawiązanie do wczorajszego szaleństwa.

- Jeżeli ten program rzeczywiście ma być ostatnim... jeżeli moja kariera jako trenera naprawdę ma się skończyć, to chcę, by o zwycięstwo walczył ktoś, kto coś dla mnie znaczy. Ktoś, dla kogo ten klub coś znaczy. Nie zrozumie mnie źle, Lev to kochany chłopiec. Rzecz w tym, że Czempion nie jest dla niego tym samym, co dla Viktora. Wybierając dzieciaka, który dopiero od roku jeździ figurowo na łyżwach, może i dużo ryzykuję, ale wiem, że to jedyna właściwa decyzja, jaką mógłbym w tej sytuacji podjąć. Igor miał rację, gdy mówił o kapitanie idącym na dno ze swoim statkiem. Co prawda wolę nie myśleć, co się stanie, jeśli zatoniemy... sądzę, że wczoraj częściowo pogodziłem się z tą myślą, ale...

Oczy Lubichevy-McKenzie były dziwnie szkliste. Yakov czuł, że i jego powieki stają się dziwnie mokre. Wziął głęboki oddech i oznajmił:

- Gdyby był tu Novak, powiedziałby coś w stylu: „Gdy nadchodzi sztorm i możesz wybrać jedną jedyną osobę, która pomoże ci ratować statek, to nie wybierasz najlepszego marynarza. Wybierasz osobę, która kocha statek tak samo jak ty".

Tatiana wyciągnęła rękę i ścisnęła spoczywającą na stole dłoń przybranego brata.

- Jesteś wykapanym następcą swojego trenera – stwierdziła, ze spływającymi po policzkach łzami. – I właśnie dlatego NIE przegrasz!

XXX

- Yakov, a nauczyłbyś mnie potrójnego aksla?

Te słowa podziałały na pięćdziesięciolatka jak zdjęcie Wronkova. Feltsman przejechał całą długość lodowiska, specjalnie po to, by pochylić się na Viktorem i z zaczerwienioną od wkurwu twarzą wydrzeć się:

- TYLKO SPRÓBUJ, KURWA, SKOCZYĆ POTRÓJNEGO AKSLA PRZED DWUNASTYM ROKIEM ŻYCIA, A TAK ZŁOJĘ CI DUPĘ, ŻE WŁASNA MATKA CIĘ NIE POZNA!

Skonsternowany dzieciak wzdrygnął się.

- Jezu, Yakov, coś ty taki nerwowy? Zapytać się nie można?

- MAM KACA, WIĘC JESTEM WRAŻLIWY, OKEJ?

- On nie wie, co to kac – wtrąciła Tatiana. Stała nieopodal i z nonszalancko skrzyżowanymi łyżwami, opierała plecy o bandę.

- Właśnie, że wiem! – pochwalił się Viktor. – To taki stan, gdy zamarza mózg, a siusiak...

- Nie potrzebuję wiedzieć, co się dzieje z siusiakiem, gdy ma się kaca! – wycedził Yakov.

- Ech, psujesz całą zabawę – westchnęła Lubicheva-McKenzie. – A tak w ogóle, to chyba masz gościa.

Kciuk otulonej czarną rękawiczką dłoni wskazywał stojącego w drzwiach młodego mężczyznę.

Feltsman wybałuszył oczy. Ostatni raz widział tego wysokiego bruneta jakieś... pięć lat temu? Matko, ależ on wyrósł! Już nie był tym samym sympatycznym chłopaczkiem o figurze sznurówki – nieźle przypakował i wyglądał jak facet z prawdziwego zdarzenia. Tylko uśmiech mu się nie zmienił – wciąż był bardzo szeroki i ciepły.

- Kostya – Yakov zszedł z lodu, by wyściskać dawnego ucznia. – Kopę lat, chłopie!

- Ano, kopę! – Konstantin Nazarov wyszczerzył zęby. – Wspaniale znowu cię widzieć, trenerze. Cóż... właściwie to widzieliśmy się już wczoraj, ale jakoś nie mieliśmy okazji, by porządnie się przywitać.

- Już nie musisz nazywać mnie „trenerem". W końcu skończyłeś karierę dobre kilka lat temu. W dodatku... chwila! – Feltsman pobladł. – „Widzieliśmy się wczoraj"? Kurwa, tylko mi nie mów, że byłeś na tej pożal się Boże imprezie?!

- Był – Tatiana obróciła głowę, by posłać przybranemu bratu złośliwy uśmieszek. – Oklaskiwał twój striptiz całkiem entuzjastycznie.

- Szlag – następca Novaka zacisnął zęby.

Kostya odrzucił głowę do tyłu i głośno się zaśmiał.

- Niech się trener nie martwi! Też sobie trochę popiłem. I tak, wciąż zamierzam nazywać cię trenerem. Stare przyzwyczajenia tak łatwo nie znikają.

- No cóż, miło z twojej strony – nieco udobruchany, Yakov potarł kark.

Drzwi skrzypnęły i na lodowisko wkroczyła Viera z wierzgającą Julką na rękach. Na widok Nazarova, młoda mama zaczerwieniła się.

- Cz-cześć – wyjąkała, chowając podbródek za główką własnej córki.

- Nie wiem, czy pamiętasz Vierę, Kostya – rzucił Yakov. – Kiedy jeździłeś w seniorach, była jeszcze juniorką.

Sokolovej nie zapytał, czy pamiętała Kostyę, gdyż doskonale znał odpowiedź. Wciąż miał przed oczami serduszka, które ta dziewucha rysowała w notesie obok jego inicjałów.

- Yakov, o czym ty mówisz? – zza bandy wyjrzała główka Viktora. – Przecież oni już się znają. Wczoraj całowali się z języczkiem!

Dłoń Feltsmana z głośnym plaśnięciem wylądowała na czole. Ładne rzeczy! Ten smarkacz mógłby raz na jakiś czas powstrzymać swoją niewyparzoną buźkę od rzucania bezmyślnych komentarzy. A ta jędza, Tatiana mogłaby nie wyć ze śmiechu jak głupia...

- P-przepraszam – wyjąkała Viera. – W-wczoraj wypiłam zdecydowanie za dużo!

- Owinęłaś się wokół niego jak ośmiornica i wyznawałaś mu miłość...

- VITYA! – Yakov poczęstował dzieciaka łojącym dupę spojrzeniem. – Zrób sobie ze trzy okrążenia wokół lodowiska, tak na poprawę zdrowia!

- Jak na to nie patrzeć, niczego nie zmyślił – rzuciła wyszczerzona od ucha do ucha Tatiana. – Rzeczywiście owinęła się wokół niego jak bluszcz.

- A ty, kurwa, ile masz lat? Pięć?!

- Nic się nie stało – Kostya pochylił się, by porobić śmieszne minki do Julki. Zachwycona dziewczynka radośnie zamachała grzechotką. – Ja też nie byłem do końca trzeźwy.

- A czy ty się przypadkiem nie zaręczyłeś? – Feltsman spytał półgębkiem.

- Owszem, ale pół roku temu rozstaliśmy się. Zdradzała mnie ze swoim instruktorem nurkowania. Zastałem ich, jak zabawiali się w łóżku u mnie w mieszkaniu. W płetwach.

- Raju, ta twoja była jest jeszcze gorsza niż były facet Viery – skomentował Viktor. – Ten to miał żonę i dzieci, ale Vierze nic nie powiedział. Powinien mu odpaść siusiak! Yakov mówił nawet, że pójdzie mu odciąć i...

- DZIESIĘĆ pro-zdrowotnych okrążeń wokół lodowiska, a jak nie zaczniesz w tej chwili, podbiję ci do DWUDZIESTU!

Dzieciak rozpoczął wykonywanie kary, a Kostya wydał głębokie westchnienie.

- No cóż, jeśli chodzi o fatalne doświadczenia miłosne, niewątpliwie możemy sobie podać rękę – nieznacznie uśmiechnął się do Viery. – Tobie przynajmniej została „nagroda pocieszenia" w postaci tego słoneczka – delikatnie połaskotał Julkę po maleńkich stópkach. – Mnie eks-narzeczona zniesmaczyła absolutnie wszystko. I siebie samą, i moje mieszkanie i Toronto. Sprawiła, że wszystko w Kanadzie źle mi się kojarzy.

- To dlatego postanowiłeś wrócić do Rosji? – spytał Yakov. – Chcesz tutaj zostać na stałe?

- Cóż... tak. Poniekąd tak. Jeśli pewien plan wypali, zostanę w Peterburgu.

Feltsman nie przeoczył radosnych ogników, które zamigotały w oczach Viery. Kusiło go, by coś na ten temat powiedzieć, ale wówczas zniżyłby się do poziomy, co „tych bezczelnych kaktusów", Tatiany i Viktora.

- Yakov, skończyłem moją karę – z uroczo wywalonym językiem, chochlik podjechał do bandy. – Możemy teraz poćwiczyć skoki?

Na pięćdziesięciolatka spadło objawienie.

- Kostya, ty przez kilka lat trenowałeś bachory w Kanadzie, prawda? – z błaganiem w oczach, Feltsman chwycił byłego ucznia za ramiona. – Masz doświadczenie, tak? Słuchaj, mam prośbę. Nie mam pojęcia, kiedy to zrobiłem, ale najwyraźniej obiecałem temu małemu szatanowi trening! Tylko tyle, że po wczorajszym piciu okropnie napierdala mnie głowa, a ty wyglądasz znacznie lepiej, młode, silne nogi i tak dalej, no więc pomyślałem... Chłopie, mógłbyś mnie dzisiaj zastąpić ?

- Jasne, nie ma sprawy! – Kostya pokazał kciuk. – Wczoraj wypiłem tylko jeden kieliszek, więc czuję się świetnie.

- Doskonale. Vitya, chodź tu!

Dzieciak niechętnie zlazł z lodu.

- Ten tutaj to moje najnowsze zobowiązanie – kładąc dłoń na srebrnej główce, burknął Yakov. – Nazywa się Viktor i czasami rzuca różne durne komentarze. Jak wypowie słowo „siusiak", każ mu robić przysiady. Vitya, to jest Konstantin Nazarov. Był kiedyś moim uczniem. Parę razy zdobywał medale Mistrzostw Europy. Wiem, że znęcanie się nad nim to nie to samo, co znęcanie się nade mną, ale jeden trening chyba jakoś przebolejesz. W miarę możliwości, postaraj się nie uszkodzić go aż tak, jak pana Pogodina, który do dziś się ciebie boi i absolutnie odmawia przebywania w tym samym pomieszczeniu, co ty, nawet gdy obiecuję mu dziesięciokrotną premię.

- Miło mi pana poznać! – udając poważny ton, Kostya kucnął i uścisnął dziewięciolatkowi dłoń. – Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony z efektów naszej współpracy.

- Mnie również miło pana poznać! – odparł zachwycony Viktor. – Wierzę w to, że godnie zastąpi pan mojego trenera!

Feltsman uniósł brwi. Musiał przyznać, że był pod wrażeniem. Aż zaczęło go ciekawić, jak wyglądały metody nauczania w Kanadzie.

- Będzie dobrze – rzucił Nazarov. – Po tym, jak jedna dziewczynka zapytała mnie, skąd biorą się dzieci, raczej nie przytrafi mi się już nic gorszego.

- Żebyś się nie zdziwił ... - dyskretnie mruknął Yakov.

- Gwoli ścisłości, dzieci biorą się z siusiaków! – unosząc paluszek oznajmił Vitya. – Wczoraj dowiedziałem się od cioci Tatiany!

Dłoń pięćdziesięciolatka zaliczyła kolejne głośne pacnięcie w czoło.

- O... okej? – po namyśle stwierdził Kostya. – Później opowiesz mi o szczegółach tego... skomplikowanego procesu. A na razie poćwiczymy sobie lutza, okej? Umiesz już lutza?

- Ooooch, tak! Umiem, umiem, umiem! Chodź, pokażę ci!

- W porządku, ale najpierw rozgrzewka!

- Matko – Yakov pokręcił głową. – Jeszcze dobrze nie zaczęliście, a on już wali do ciebie per „ty".

- Nic nie szkodzi – Nazarov wzruszył ramionami. – W Toronto wszystkie dzieciaki mówiły do instruktorów na „ty", więc zdążyłem się przyzwyczaić. Chciałabyś z nami pojeździć? – uśmiechnął się do Viery.

Zaskoczona dziewczyna poczerwieniała jak burak.

- Eee... - wymownie skinęła na Julkę.

- Nie ma sprawy – Feltsman ostrożnie przejął rozbudzonego bobasa. – Popilnuję jej dla ciebie.

- Dz-dzięki, trenerze!

- Cieszę się, że mi pomożesz – Kostya położył dłoń na plecach Viery. Poprowadził młodszą koleżankę do ławki, by razem mogli ubrać łyżwy. – Martwię się, że przez ten cały czas, który spędziłem w Kanadzie, pozapominałem wielu łyżwiarskich terminów. Wiem, jak się nazywają, ale po angielsku. W razie czego będziesz moją tłumaczką.

Kiedy para odeszła poza zasięg słuchu, Tatiana oparła przedramię o ramię Yakova.

- Mają się ku sobie, co? – rzuciła rozbawionym tonem.

- Byłoby ciekawie, gdyby została parą – mruknął w odpowiedzi. – Viera wodziła za nim oczami, już kiedy była juniorką. A kiedy skończył karierę i wyjechał, przeżywała to przez dobry miesiąc.

- Szczęściarz z ciebie. W tym tempie niedługo wydasz za mąż wszystkie swoje „córeczki"!

Na myśl o potencjalnych konsekwencjach „wydania córeczek", Feltsman wzdrygnął się.

- Byle tylko dzieciaków się nie namnożyło – wycedził, zgrzytając zębami. – Ten smarkacz Dymitr ma szczęście, że trzyma łapy przy sobie! Jak przed skończeniem studiów zaciąży Sońkę, utnę mu jaja!

- No weź, już nie bądź taki ostry! O co ci chodzi? Przecież lubisz dzieci.

Wzrok Tatiany spoczął na Julce, która właśnie obśliniała kołnierz tymczasowego opiekuna. Wzdychając, Yakov sięgnął do kieszeni po chusteczkę.

- Dzieciaki jako takie mi nie przeszkadzają – rzucił, wycierając bobasowi buźkę. – Tylko timing mnie denerwuje. Po tym, co przeszedłem z Vierą, wolałbym, by reszta jako tako się ustatkowała, zanim zabierze się za produkowanie bachorów.

- Sądzę, że patrząc na przykład Viery, twoje pozostałe uczennice same doszły do odpowiednich wniosków. A teraz chodź! Skorzystajmy z tego, że twój mały chochlik ma zajęcie i spróbujmy omówić strategię wojenną. W końcu do maja zostało niewiele czasu, czyż nie?

Co racja, to racja. Feltsman rzucił ostatnie spojrzenie na Viktora i jego zastępczych instruktorów, po czym poszedł śladem przybranej siostry. Przycupnęli na tej samej ławeczce, co wczoraj – chyba odruchowo uczynili to miejsce „kwaterą główną".

- No więc? – Tatiana wyciągnęła notes. – Masz jakiś plan, jak uczynić z naszego misiaczka jednoosobową maszynę do rozjeżdżania Levinów? Myślałeś już nad tym, co chciałbyś z nim przećwiczyć? Masz jakieś obawy? Nadzieje? Ewentualne przeszkody?

Yakov ułożył sobie Julkę na kolanach i ze wzrokiem wbitym w podłogę, zaczął mówić:

- Może zacznę od obaw. Widzisz, problem z Viktorem polega na tym, że on jest bardzo... ech, jakby to ująć? Niestały. Gdyby miał porównać jego i Lva do jakiś zwierząt... na przykład do koni, bo nic lepszego nie przychodzi mi do głowy, to powiedziałbym, że Lev zawsze pokonuje tor przeszkód w identyczny sposób. Jak robi nabieg, to zawsze z taką samą prędkością. Jak mija zakręt, to zawsze pod takim samym kątem. Jak pokonuje kolejne przeszkody, to zawsze te same co zwykle i z taką samą kolejnością. Najpierw płotek, potem murek, potem żywopłot, a potem jakaś inna cholera, bo tak naprawdę nie mam pojęcia, przez co skaczą te cholerne konie.

- Brzmi jak przepis na nudę – Lubicheva-McKenzie wzdrygnęła się.

A pewnie, że to nudne! – Feltsman zakpił w myślach. – A przynajmniej dla takiego kaktusa jak ty. Tym bardziej dobrze, że tu jesteś, bo jest szansa, że pomożesz mi rozwiązać problem.

Katem oka, pięćdziesięciolatek zerknął na Viktora, który opowiadał coś Konstantinowi i Vierze, energicznie wymachując rękami.

- Stałość może i jest nudna, ale bywa też cholernie pożyteczna. Pomaga budować koncentrację. Ułatwia okiełznanie emocji.

- Program bez emocji to nie program.

- Masz rację. Ale minimum kontroli trzeba zachować. Rzecz w tym, że Vitya jest jak jedna wielka niewiadoma. Wysłanie go na lód, to jak zakręcenie kołem fortuny. Raz trafisz na dzień, gdy pierdyknie ci dowolny potrójny skok i jeszcze w międzyczasie podrapie się po zadku.

- To on już umie potrójne skoki?! – Tatiana wytrzeszczyła oczy. – A ty się wahałeś, czy go wystawić!

- Umie potrójnego toe loopa! – podkreślił trener chochlika. – I to w zasadzie tyle. To, że potrafiłby wykonać dowolny potrójny skok, to tylko takie moje przypuszczenia. Raz przyłapałem go na tym, że „dla jaj" powtarzał te same skoki, co solistki. Przy trudniejszych się wywalał, ale faktem pozostawało, że rotacje miał za każdym razem. Stąd wzięła się ta moja dzika teoria, że gdyby się naprawdę zawziął, wykonałby wszystkie potrójne skoki, jak leci i nawet by się nie spocił. Właściwie nie zdziwiłbym się, gdyby za moimi plecami wylądował jakiegoś potrójnego rittbergera czy lutza. Z nim to nigdy nic nie wiadomo... To cholerny mały kaskader i trzeba go non-stop pilnować, by nie rozbił sobie durnego łba!

- No to naucz go dwóch najważniejszych potrójnych skoków i problem z głowy! – Lubicheva-McKenzie machnęła ręką. – Czego on potrzebuje do pokonania Ivanka? Toe loopa i salchowa, tak? No to nauczmy go tych dwóch skoków i mamy wygraną w kieszeni!

- To nie takie proste, głupia! – Yakov pociągnął przybraną siostrę za nos. – Nie dałaś mi dokończyć. Owszem, Vitya miewa dni, gdy może zrobić wszystko. Ale miewa też dni, gdy się na coś nakręci i wywala się przy każdym skoku. Tak jak wtedy, gdy schrzanił przedstawienie pod koniec lata... Ale to jeszcze pół biedy, bo zwykle mogę wyczuć, gdy jest na coś napalony i jako-tako wiem, co z tym zrobić. Jako-tako. Największy problem mam z przekonaniem tego smarkacza, by przestał improwizować i trzymał się planu. Wciąż mam przed oczami momenty, gdy ćwiczyliśmy choreografię do Króla Lwa. Jak myślisz, ile razy Vitya wykonał ten układ tak, jak ustaliliśmy?

- Raz?

- Zero. Nie pojechał tego, na co się ze mną umówił, ani jeden pieprzony raz! W sumie to trochę już się pogodziłem z myślą, że on lubi zmieniać niektóre elementy skokowe i byłem przygotowany na to, że gdy przyjdzie czas na właściwe przedstawienie, on coś tam sobie zmodyfikuje. Ale nawet w snach nie przyszło mi do głowy, że aż tak podniesie sobie poprzeczkę!

- I tego się najbardziej boisz? Tego, że gdy przyjdzie czas ostatecznego starcia, on wszystko pozmienia?

- Trochę tak, ale najbardziej boję się tego, że on może nie nadawać się na łyżwiarza figurowego.

Tatiana uniosła brwi.

- W jakim sensie? – spytała ostrożnie.

Feltsman szukał właściwych słów, by opisać to, co go gryzło. Poszukując inspiracji, jeszcze raz zerknął w stronę Viktora. Chłopczyk powtarzał za Kostyą nietypowy układ rozgrzewkowy. Jakiś dziwny wariant Macareny na lodzie, czy coś? W każdym razie, dzieciak nie wykonywał go w taki sam sposób, co Nazarov – minimalnie zmieniał poszczególne elementy, a po szerokim uśmiechu było widać, że czerpał z własnej kreatywności niemałą frajdę.

- Słyszałem, że kiedy Kozłowski i Smirnov przyjechali do Śnieżnej Nibylandii, doszli do wniosku, że Viktor nie spamiętuje układów. Z początku myślałem, że bardzo nie chcieli wziąć dzieciaka, więc po prostu szukali wymówek. Zwłaszcza, gdy sam sprawdziłem jego możliwości i zauważyłem, że on wcale nie ma problemów z zapamiętywaniem ruchów. Dopiero, kiedy zabraliśmy się za nieszczęsnego Króla Lwa, zrozumiałem, w czym tkwi problem. To nie tak, że Vitya nie pamięta. On po prostu nie cierpi powtarzać tego samego. Każąc mu jechać w kółko ten sam program, zmuszasz go do wysiłku porównywalnego do rozwiązywania setki razy tego samego zadania z matmy. I to z takimi samymi cyframi, non-stop! Każdy dostałby od czegoś takiego pierdolca! Tylko tyle, że dla „normalnego" łyżwiarza figurowego jechanie tego samego programu NIE jest odbierane jako monotonia. Kiedy ja jeździłem moje układy, lubiłem je dopracowywać. Cieszyłem się, gdy mogłem dopieścić jakiś element, podnieść poprzeczkę jakiegoś skoku, albo w ogóle sprawić, by całość wyglądała lepiej. Natomiast Viktor w ogóle nie odczuwa takiej potrzeby. Dla niego jeden i ten sam program, to po prostu nuda i tyle! On wciąż chce improwizować! Przyznaję, jest w tym niesamowity, ale improwizacją nie będzie wygrywał zawodów. Właśnie dlatego boję się, że on może nie nadawać się do tego sportu, choć niech mnie szlag, jeśli przyznam się do tej obawy jego ojcu! Znaczy... zakładałem, że będę go uczył przez jakiś czas, więc małymi kroczkami jakoś wpoję w niego dyscyplinę potrzebną do doskonalenia programu. Problem w tym, że teraz on został moim reprezentantem do zakładu i nie mam czasu na „małe kroczki". Potrzebuję rozwiązania natychmiast! Rozumiesz, o co mi chodzi?

- Rozumiem – cmokając, Tatiana pokiwała głową. – I cholerny z ciebie szczęściarz, że mnie masz, bo chyba wiem, jak ci pomóc. Kiedyś miałam ten sam problem, ale trener Novak dał mi kilka rad, więc jakoś sobie poradziłam. Co prawda byłam starsza od Viktora, ale... cóż. To bystry dzieciak, więc sądzę, że załapie, jeśli odpowiednio do niego podejdziesz.

- Czyli, co dokładnie mam zrobić?

- Musisz zmienić jego sposób postrzegania programów. Nie każ mu się uczyć kombinacji elementów, ale daj mu do opowiedzenia jakąś historię.

- Historię? – Yakov powtórzył z niedowierzaniem. – Czy on aby nie jest na to za mały? W opowiadanie historii programami mogą się bawić seniorzy, a nie niedoświadczeni młodzicy.

- Pamiętaj, że on nie jest zwykłym dzieckiem – dawna łyżwiarka figurowa obserwowała srebrnowłosego chochlika z takim wyrazem, jakby doskonale wiedziała, przez co przechodził. – Matka natura potrafi zbilansować swoje dary. Jak myślisz, dlaczego on ma taki problem z dogadaniem się z rówieśnikami? Teraz, gdy na niego patrzymy, możemy myśleć, że jest rozwydrzonym dzieciuchem, ale w głębi duszy, to tak naprawdę mały dorosły. Oczywiście nie pod każdym względem, ale wiesz, o co mi chodzi. Tego typu dzieci mają problem, bo wszędzie szukają głębi. Wnikają w sprawy, które pozostałym małolatom wiszą kalafiorem. I nie, nie mam na myśli jego wnikliwych pytań o siusiaki. A przynajmniej: nie tylko ich.

- Mówisz z własnego doświadczenia?

- Zgadnij!

Yakov zaśmiał się ponuro. Obdarzył blond wiedźmę pokrzepiającym klepnięciem w ramię.

- W porządku. Spróbuję mu to wytłumaczyć. W razie czego mi pomożesz.

- No pewnie – wyszczerzyła zęby. – W końcu po to przyjechałam! A skoro twój „główny problem" mamy już odbębniony, to może przejdziemy do kolejnego punktu? Jaki masz plan na skoki?

- Musi zacząć regularnie lądować potrójnego toe loopa. Dopóki tego nie zrobi, nie ruszymy dalej. Kiedy robienie trzech obrotów w powietrzu stanie się dla niego normą, zacznę wysyłać go do Shevchenki po każdym treningu. Jeżeli okaże się, że jego ciało dobrze reaguje na trudne elementy, dorzucę potrójnego salchowa.

- Rozmawiałam wczoraj z tym twoim fizjoterapeutą. Mówił, że dzieciak ma mocne nogi.

- Chociaż jedna dobra strona kupienia pierdolonego roweru! – na samo wspomnienie różowego cholerstwa, Feltsman wzdrygnął się. Jeszcze nie zapomniał, jak musiał przetrząsnąć połowę Petersburga, bo Vitya „zgubił się i widział tylko drzewa".

- Kupiłeś mu rower?

- Nie chcę o tym rozmawiać... A poza tym, nie wiem, czy po tym, co przydarzyło się Lvu, nie skonfiskuję mu dziadostwa.

- No dobra, już nie popadaj w paranoję! Przecież nie zabronisz dzieciakowi jeżdżenia na rowerze.

- No cóż, dobre chociaż to, że korzystał z niego, tak jak mu kazałem. Bo, tak właściwie, to o tym wyrabianiu mięśni powiedziałem mu trochę w ramach wymówki. Tak naprawdę zamęczał mnie i musiałem coś wymyślić, by dał mi święty spokój...

Tatiana zachichotała.

- No ALE – Yakov rozmasował skroń – jak na to nie patrzeć, inwestycja mi się opłaciła. Dzięki cholernemu jednośladowi jest szansa, że kończyny tego bachora nie rozlecą się, gdy będzie próbował trudniejszych skoków. Co nie zmienia faktu, że jeżeli Ilia zauważy coś niepokojącego, poprzestanę na potrójnym toe loopie.

- Popieram. To rozsądna decyzja.

- Sądzę, że nie zaszkodzi też, jeśli dorzucimy do programu podwójnego aksla z monda. Vitya już prawie do opanował, a wiem, że żaden dzieciak w jego wieku za cholerę czegoś takiego nie pokaże. Nawet Ivanek. A właściwie to... możemy nawet pokusić się o dwa aksle. Jednego z monda i jednego normalnego.

- Łał! Młody jest aż tak dobry w akslach? To rzadkość.

- Jest bardzo dobry w akslach. Powiedział mi, że to pierwszy skok, którego nauczył się na własną rękę. Na moich oczach wylądował pojedynczego aksla w hokejówkach. To też powód, dla którego znacznie lepiej wychodzą mu skoki krawędziowe od kopanych. W końcu mógł je ćwiczyć, jeszcze zanim dowiedział się o istnieniu figurówek. Dlatego mam nadzieję, że z potrójnym salchowem pójdzie mu łatwiej niż z potrójnym toe loopem.

- Okej – Tatiana zaczęła odginać kolejne palce. – Zatem mamy potrójnego toe loopa, potrójnego salchowa, podwójnego aksla numer jeden i podwójnego aksla numer dwa. Hm... przydałaby nam się jeszcze jakaś kombinacja. Podwójny lutz z podwójnym toe loopem?

- Albo flip. Chociaż dobrze by było, gdyby pokazał lutza, bo jako jeden z nielicznych bachorów, pilnuje właściwej krawędzi. Sędziom, czy raczej trenerom na pewno to się spodoba. Zwłaszcza, że zarówno Maksiu, jak i jego wkurzający braciszek, uwielbiają popełniać przy tym skoku błędy.

Felstman odchylił głowę do tyłu i powoli wypuścił powietrze. Mechanicznie głaskał brzuszek wierzgającej Julki.

- No dobrze – kpiącym tonem rozpoczął podsumowanie wniosków. – Zakładając, że do maja nauczymy Viktora tych wszystkich skoków i jakimś cudem przekonamy go, by zechciał wykonać je w dobrej kolejności, a Wronkov nie wyciągnie Ivankowi z dupy jakiś ukrytych talentów artystycznych... To w zasadzie mamy zakład w kieszeni?

- Brzmi jak dobry plan! – Tatiana klasnęła w dłonie.

- Cholernie nieprawdopodobny i popierdolony plan! Ty wiesz, że ja nigdy nie nauczyłem żadnego gówniarza tylu nowych skoków w tak krótkim czasie?

- Kiedyś musi być ten pierwszy raz.

- Niby tak. A zresztą! Przed wyjściem z domu obiecałem ci, że będę pierdolonym optymistą! Zatem postaram się myśleć pozytywnie. Mam tylko nadzieję, że limit wszelkich zepsutych hamulców, pijanych kierowców i zimowych przeziębień został już wyczerpany... bo przysięgam, że jak Bóg zrzuci na mnie jeszcze jedną durną niespodziankę, spakuję manatki i skończę z tym interesem!

XXX

- Że CO, kurwa?!

Miał nadzieję, że się przesłyszał. Naprawdę, kurwa, miał nadzieję, że się przesłyszał! Okej, Vitya to mały zarozumialec, ale nawet on nie byłby na tyle bezczelny, by powiedzieć...

- Nie pojadę do tego programu, bo jest głupi!

Yakov zacisnął zęby. A jednak ten bachor był dość bezczelny, by powiedzieć coś takiego! I jeszcze śmiał przybrać znudzoną minę i dłubać sobie palcem w uchu! Co, on myśli, że ktoś tutaj będzie się dostosowywał do jego humorów?! Że niby jest jakimś łyżwiarskim Harrisonem Fordem i może dyktować warunki reżyserom?! Niedoczekanie!

Poirytowany trener otworzył usta, by przypomnieć gówniarzowi o panującej na lodowisku hierarchii, ale zanim zdążył to zrobić, Tatiana dorzuciła swoje trzy grosze.

- Już w sierpniu mówiłam ci, że ten program jest bani – stwierdziła, leniwie przeczesując włosy. – A utwór, który wybrałeś, jest dobry dla starucha, a nie dla małego chłopca.

- No nie? – zgodził się Viktor. – W dodatku te słowa. „Time to say goodbye"... ugh! To tak, jakbyśmy zamierzali przegrać!

- O, o, o, o! – z mina, jakby spadło na nią objawienie, Lubicheva-McKenzie pokazała chłopca palcem. – Dokładnie tak! Właśnie O TYM mówię! Widzisz, Jasiu? Zostałeś przegłosowany!

- KURWA MAĆ! Na tym lodowisko panuje dyktatura, a nie demokracja!

Feltsman wściekle tupnął łyżwą o lód. Nie mógł uwierzyć w to, co się działo... po prostu, cholerę, nie mógł uwierzyć! Owszem, spodziewał się, że przygotowanie Viktora do zakładu będzie trudne, ale nie przyszłoby mu do głowy, że ten smarkacz już na samym wstępie zacznie bojkotować ćwiczony od wielu miesięcy program! Do tego jeszcze, ta wiedźma, Tatiana śmiała mu przyklasnąć! Po czyjej ona jest stronie?!

- Nie rozumiem, o co ci chodzi – Yakov posłał chłopcu ostre spojrzenie. – Sądziłem, że ta choreografia ci się podoba. Do tej pory jeździłeś do niej bez marudzenia.

- Nooo, ale to była choreografia dla Lva, no nie? – tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie, stwierdził Viktor. – Nie jestem taki jak on, więc nie mogę mieć tej samej choreografii.

- Ma rację – zaśpiewała Tatiana.

- Do ciężkiej cholery, kobieto! – brew Feltsmana zadrgała nerwowo. – Nie uczyli cię na studiach, że w takich sytuacjach powinnaś trzymać stronę dorosłego?!

- Eee, nie, nieszczególnie.

- Chcę pojechać do czegoś bardziej odjazdowego! – Viktor nie dawał za wygraną. – Najlepiej do Ostatniego Programu.

- Do czego?!

- No wiesz, do tego, co  tańczyłeś – oczy dziewięciolatka stały się rozmarzone. – Raju, to było taaaaakie super! A jak ty do tego pojechałeś Yakov! To było takie łał, jeeeej, i łubudu! W dodatku wszyscy bili ci brawo i wykrzykiwali twoje imię!

Pięćdziesięciolatek zaczerwienił się. Chociaż od pamiętnej imprezy minęły już dwa dni, wciąż nie zdobył się na obejrzenie nagrania. Skoro po samym wysłuchaniu opowieści miał traumę, aż strach pomyśleć, czy przeżyłby film. Niektórych rzeczy nie dawało się od-zobaczyć. Lepiej chronić nadwyrężoną psychikę przed trwałym uszkodzeniem.

- Tak szczerze - odezwała się Tatiana – to myślę, że wygibasy Yakova byłyby dla ciebie troszeczkę zbyt wyuzdane, Viciek.

Chłopczyk wydał rozczarowany jęk, a Feltsman odetchnął z uglą.

- Ale – Lubicheva-McKenzie dodała po chwili – mogłabym trochę zmodyfikować tamten układ i stworzyć zupełnie nową choreografię. Na przykład pozbyć się striptizu, dodać kilka sekwencji kroków...

- No dobra - poirytowanym tonem przerwał jej Yakov – ale jak zamierzasz wkomponować w całość piruet Biellmann?

- Hę?

- Vitya nauczył się piruetu Biellmann. Szkoda byłoby tego nie wykorzystać. A „The Final Countdown" to utwór zbyt dziki, by wykonać do niego tak subtelny i elegancki element. Już nie wspomnę o pozostałych skokach i piruetach. A poza tym, nie powinniśmy eksperymentować z utworem rockowym, podczas gdy cały łyżwiarski świat jeździ do Mozarta i Bethovena! Ba, w ogóle nie powinniśmy zmieniać programu na dwa miesiące przed występem!

- Ale ja nie chcę jechać do „Time to say goodbye" – zajęczał Vitya. – To głupi utwór!

- Może i głupi, ale przynajmniej znany i wyjeżdżony!

- Daj spokój, nie bądź cykorem! – żona Steve'a przewróciła oczami. – Skoro, jak sam stwierdziłeś, „i tak dużo już zaryzykowałeś", to zaryzykuj jeszcze bardziej i idź na całość!

- Niech to szlag, ja NIE chcę iść na całość! Osiągnąłem limit ryzyka, JASNE?! Do diabła, dlaczego kaktusy zawsze muszą wszystko komplikować?!

- Kaktusy? – jednocześnie powtórzyli Tatiana i Viktor. – Jakie kaktusy?

- KURWA MAĆ, NIEWAŻNE! Ja po prostu chcę chociaż odrobiny stałości! Chciałbym, żeby to wszystko było minimalnie uporządkowane! Ale nie, zawsze kiedy pomyślę, że wszystko sobie poukładałem, ktoś musi wleźć w sam środek mojego planu i wszystko rozpiździć!

- Ale zaraz, o co chodziło z kaktusami? – głośno zastanawiał się chłopiec.

- Właśnie – przytaknęła mu blond wiedźma. – Przestań mówić szyframi, Jasiu, bo nikt cię nie rozumie.

- PEWNIE, KURWA, ŻE NIKT MNIE NIE ROZUMIE! Mało tego: nikt nie chce mnie słuchać! Wiecie co? Mam was, cholera, dosyć! Idę ochłonąć! A kiedy wrócę, mam zastać posłuszną i skłonną do współpracy drużynę, rozumiemy się?!

Założył osłony i wściekłym krokiem opuścił lodowisko. Zanim zamknął za sobą drzwi, usłyszał jeszcze głos Viktora:

- Ciociu, o co mu chodziło z tymi kaktusami? Ja nic nie zrozumiałem!

- Nie przejmuj się, koteczku. On czasami tak ma, że gada kryptonimami. Odziedziczył to po naszym dawnym trenerze...

Yakov miał szczerą ochotę coś rozwalić. I pomyśleć, że miało być tak miło i przyjemnie! Kiedy szedł dzisiaj na trening, był pełen zdrowego optymizmu. Wyleczył kaca, dał odpocząć obolałym mięśniom... Czuł się gotów na rozpoczęcie przygotowań do maja!

No ALE oczywiście jego współtrenerka oraz uczeń musieli stwierdzić, że program jest do dupy, więc trzeba wymyślić nowy! A na dodatek uparli się na kwintesencję ostrego rocka, czyli cholerne „ The Final Countdown"!

Żeby nie było – Feltsman ubóstwiał tę piosenkę. Mógłby jej słuchać bez końca. Ale żeby użyć jej do programu...?! Nie podjąłby takiego ryzyka, nawet gdyby chodziło o choreografię dla kogoś dorosłego. Może i jego zawody z Wronkovem nie były normalnymi zawodami, ale...

To po prostu za wiele – pomyślał, masując czoło. – Takie posunięcie byłoby zbyt śmiałe, nawet jak na mnie!

Zresztą, wystarczyło przypomnieć sobie reakcję łyżwiarskiego światka na galę Sońki do piosenki Kiss. Widzowie byli zachwyceni, owszem, ale trenerzy i sędziowie... No cóż, to była gala. A na gali można sobie na wiele pozwolić. Nie ma punktów, nie ma ryzyka. Cóż, w tej sytuacji też nie będzie punktów, tylko krótka piłka, Vitya lub Ivanek, bez wgłębiania się w szczegóły, ale... cholera, mimo wszystko!

Kiedy tak szedł korytarzem i próbował dojść do ładu z własnymi myślami, Yakov usłyszał wibracje telefonu. Wkurzony, wyciągnął irytujące urządzenie, nacisnął zieloną słuchawkę i rzucił krótkie:

- Czego?!

Ostatnio miał nową anty-komórkową taktykę – zamiast ignorować połączenia, na samym wstępie straszył rozmówców. Jednak tym razem osoba, która się do niego dobijała, nie dała się tak łatwo przepłoszyć.

- Raju, wujku, zluzuj portki! Coś taki nerwowy?

Feltsman przystanął.

- Nikita? – burknął pełnym niedowierzania tonem.

- Dawno się nie słyszeliśmy, wujaszku-książaszku! – zaszczebiotał najmłodszy syn Tatiany. Na dźwięk znienawidzonego przydomka, Yakov omal nie rozwalił telefonu. – Dzwonię, bo mamci i tatkowi znowu rozładowały się komórki, a nie pamiętam, gdzie schowali zapasowy klucz do domu. Bo wiesz, zostawiłem w moim dawnym pokoju dość sporą kolekcję pornoli, a że akurat mam kilka dni wolnego, postanowiłem...

Zniesmaczony pięćdziesięciolatek miał zamiar przerwać połączenie. Nie jego problem, że zboczony bratanek nie potrafił sobie zwalić bez zaliczenia włamu na chatę mamusi i tatusia! Ostatecznie jednak Feltsman nie nacisnął czerwonego przycisku. Coś przyszło mu do głowy.

- Nikita, słuchaj... - stanowczo przerwał płaczliwy wywód młodego mężczyzny. – A ty w końcu otworzyłeś to studio nagrań, tak? Twoja matka mówiła, że bardzo się ostatnio usamodzielniłeś.

- Ano, radzę sobie. A co?

- Bo wiesz... chyba miałbym do ciebie sprawę.

- Dla ciebie wszystko, wujaszku-książaszku!

Yakov wzdrygnął się. Jeśli miał być szczery, to wciąż nie czuł się przekonany do tego pomysłu. Z drugiej strony, może telefon od tego gamonia to kolejny Boży znak?

Zanim zdążył się rozmyślić, pięćdziesięciolatek wypalił:

- Potrzebuję zmodyfikowanej wersji piosenki Europe „The Final Countdown".

- Zmodyfikowanej, tak? A w jaki sposób?

- Bez wokalu, w jakiejś ładnej orkiestrowej wersji. Chodzi mi o to, żeby była mniej rockowa, a bardziej... ech, jakby to... no wiesz, zbliżona do muzyki klasycznej, czy coś w stylu. A, i musi być krótsza. Jedną zwrotkę możesz wywalić, żeby zostało maksymalnie trzy i pół minuty. To ma być muzyka do programu dla małego chłopca. Twoja matka uparła się, że ułoży do niej choreografię. Wiesz, o co mi chodzi?

- No, ogarniam temat. A na kiedy to potrzebujesz wujku?

- Na wczoraj.

Na moment nastąpiła pauza.

- Okeeeej – radośnie zaanonsował Nikita. – Pogadam z kumplami z Akademii Muzycznej i razem coś zbajerujemy. O ile nic nam nie wypadnie, powinniśmy wyrobić się w weekend.

- Dzięki młody. A zapasowy klucz jest w kaloszu obok drzwi.

- Serio?! Raju, skąd wiesz?

- Ja wszystko wiem.

- Racja, głupie pytanie. Wielkie dzięki za pomoc! Niedługo się odezwę. To do zobaczenia, wujaszku-książaszku!

Yakov rozłączył się, po czym ruszył z powrotem na lodowisko.

- Dobra, uparciuchy! – zaanonsował, z hukiem otwierając drzwi. – Spełniłem wasz idiotyczny kaprys i skombinowałem dla nas zmodyfikowaną wersję „The Final Countdown". Ale żeby mi to, kurwa, był ostatni raz!

XXX

Pierwszy tydzień przygotowywania Viktora do zakładu był zadziwiająco spokojny. Treningi przebiegały w zdrowej, wesołej atmosferze. Podekscytowany chłopczyk zachwycał się faktem, że ma nieustanną uwagę Yakova, a Yakov zachwycał się pasją, z jaką jego uczeń podchodził do ćwiczeń.

Do czasu, aż Tatiana ukończyła choreografię do utworu, który parę dni temu przesłał im Nikita - wówczas wszystko się zmieniło. Dla Feltsmana to było jak przesiadka z leniwego rosyjskiego tramwaju do superszybkiego japońskiego shinkansena. Dni zaczęły pędzić z przerażającą prędkością, a każdy z nich był naznaczony nerwami i potem!

Ujrzawszy skomplikowany układ, który stworzyła jego zajebiście kreatywna siostrzyczka, Feltsman omal nie dostał zawału. Jego pierwszą reakcją było stwierdzenie, że prędzej wyrosną mu ośle uszy, niż Vitya opanuje coś tak pokręconego i jeszcze wykona wszystkie ustalone skoki. Sam zainteresowany, oczywiście, w ogóle nie podzielał obaw trenera. Jedynie wzruszył małymi ramionkami i ucieszył się, że ktoś wreszcie dał mu „ciekawe zadanie".

Ta, cholera, CIEKAWE! – myślał załamany Yakov. – Raczej zajebiście trudne! A najlepsze jest to, że on nawet nie zdaje sobie sprawy, w jak wielkie wdepnę bagno, jeżeli nie wyrobimy się ze wszystkimi planami do maja!

No, ale skąd mógł wiedzieć? W końcu każdy, kto w jakiś sposób pomagał w treningach, został wyraźnie poinstruowany, by nie wypaplać gówniarzowi, o co dokładnie toczyła się stawka. Skutki były takie, że wszyscy poza Viktorem żyli w stresie.

Najtrudniejszy okres przechodził oczywiście Feltsman. Codziennie wstawał z łóżka, lazł do swojego kalendarza i z gulą w gardle stawiał na kolejnej dacie czerwony krzyżyk. Później zaliczał dwa obowiązkowe etapy treningowej rutyny – nadzieję i strach.

Etap nadziei polegał na tym, że Yakov szedł na lodowisko, mamrocząc pod nosem:

- Niechaj dzisiejszy dzień będzie TYM dniem! Boże, spraw, by Vitya wylądował dzisiaj wszystkie skoki. Spraw, by pojechał tę cholerną choreografię tak, jak trzeba, od początku do końca!

Bóg podchodził do tych błagań tak samo entuzjastycznie jak do typowych próśb o wygraną w totolotka. I problemem wcale nie było to, że Vitya miał za mało talentu, albo niedostatecznie się starał. Wręcz przeciwnie – Vitya miał w cholerę dużo talentu, a przykładał się do treningów z determinacją godną człowieka, który go trenował.

Cały sęk w tym, że niektórych rzeczy zwyczajnie nie dawało się przyśpieszyć. Albo, jak powiedział kiedyś Andrei, niektórych leveli nie dawało się wbić samą zręcznością i talentem. Trzeba było po prostu „odsiedzieć przed kompem określoną ilość miesięcy". Dopiero wtedy zyskiwało się dostęp do wszystkich wypasionych broni oraz skillsów (cokolwiek to, kurwa, oznaczało).

Yakov nie miał miesięcy. Miał tygodnie. I teraz, gdy przypomniał sobie gadanie Kuklina, miał ochotę poleźć do małego maniaka komputerów i zapytać go, czy próbował kiedyś grać z limitem czasowym. Pewnego razu spotkał tego smarkacza w warzywniaku i rzeczywiście go o to zapytał.

- Próbowałem – padła odpowiedź.

- I co?

- Game over.

Aha. Zajebiście pocieszające, naprawdę.

Po etapie nadziei następował etap strachu. To był ten moment, gdy po zakończonym treningu Feltsman szedł ze srebrnowłosym wychowankiem do fizjoterapeuty. Obserwując, jak Ilia zgina chłopcu kolana, masuje plecki i szuka ewentualnych urazów, Yakov zawsze przypominał sobie swój niefortunny sen.

Stał obok Ukraińca z bijącym dziko sercem i czekał. Za każdym razem bał się, że usłyszy coś strasznego. Bał się jak cholera, że w swojej pogoni za zwycięstwem za bardzo wyeksploatuje Viktora. Że ucząc go tak wielu rzeczy w tak krótkim czasie, przekroczy jakąś niewidzialną linię i wyrządzi chłopcu wielką krzywdę. Wciąż miał w pamięci leżące na lodzie zakrwawione ciałko. Wiedział, że nie było realne. Nie mogło być! A mimo to nie potrafił uwolnić się od obaw.

Na szczęście Vitya był mocny jak koń, więc jego wizyty u Ilii kończyły się co najwyżej prezentacją kilku interesujących siniaków. Dzieciak szczególnie lubował się w zabawie, która polegała na ściąganiu majtek i zadawaniu radosnego pytania: „zgadnij, jaki kształt mam na pupie!" A protesty trenera i fizjoterapeuty na ogół niewiele dawały ( „Vitya, nas naprawdę nie interesuje, czy twój siniak ma kształt Mgławicy Oriona czy Komety Halleya, więc załóż wreszcie te gacie!").

Yakov nie przetrwałby tygodnia, gdyby nie wsparcie innych. Wiele można było powiedzieć o załodze Klubu Mistrzów, ale na pewno nie to, że zostawili tonący statek samemu sobie. Każdy robił, co mógł, by pomóc Feltsmanowi i jego przybranej siostrze w szkoleniu Viktora. Steve przejął rolę kucharki. Masha i Lenka robiły zakupy spożywcze. Sveta i Hanka dbały o stan lodu. Natomiast Viera i Kostya robili za asystentów, którzy prezentowali Nikiforovowi co trudniejsze elementy.

Tylko Sonia nie uczestniczyła w przygotowaniach do pojedynku zakładowego. Co jednak było zrozumiałe, jako że ona miała własną walkę – jakiś czas temu rozpoczęła rehabilitację ze słynnym doktorem Durovem. Wszyscy trzymali kciuki za sukces tych zabiegów równie mocno jak za pozytywny wynik pojedynku z Wronkovem.

Wszyscy – nawet Igor i Pavlo, którzy parę dni temu pożegnali się z Rosją. Chociaż przed wyjazdem mieli kilka spięć z Yakovem, ostatecznie rozstali się ze starym przyjacielem w całkowitej zgodzie. Na lotnisku nie zabrakło wielu ciepłych słów i uścisków – Feltsman życzył chłopakom powodzenia, a oni życzyli mu skopania tyłka Wronkovowi. Idealne pożegnanie. Yakov cieszył się, że wyglądało tak, a nie inaczej. Bo mogło wyglądać znacznie gorzej, biorąc pod uwagę wszystkie kłótnie, które zaliczyli w przeciągu minionych miesięcy.

A skoro już mowa o kłótniach – aż cud, że podczas treningów Viktora nie wybuchało ich jakoś szczególnie wiele. Bo – nie dało się ukryć – były to ciężkie treningi. W cholerę ciężkie! Pot był ich nieodzownym elementem. Raz nawet popłynęło kilka łez i kropel krwi - nie mogąc wyhamować po skoku, dzieciak przejechał gołą dłonią po bandzie. Oczywiście mały twardziel wszystkie się wyparł i wymyślał tłumaczenia z kosmosu, no bo gdzie, skąd, no co ty, Yakov, ja wcale nie ryczę, a to czerwone coś na moich palcach to wcale nie jest krew, tylko ślady keczupu, któy jadłem wczoraj na śniadanie.

Ta, keczup. Z wczorajszego śniadania! No jasne.

Treningi były ciężkie, a nadzieje i strachy Yakova - niezmienne. Aż pewnego dnia nastąpił Przełom. Przełom przez duże „P". Vitya przylazł na lodowisko z aurą, jakby pożarł siedemdziesiąt czterolistnych koniczynek i już przy pierwszym podejściu pojechał idealny program. Kurwa mać, idealny! Zero błędów i wszystkie potrójne skoki, z cholernym potrójnym salchowem włącznie!

A do maja wciąż został solidny zapas czasu. Feltsman omal nie popłakał się ze szczęścia. Oczywiście wiedział, że jeden dobry przejazd nie gwarantował sukcesu – wciąż mieli do dopracowania całą masę rzeczy, ale na dobry początek to już było coś! Pięćdziesięciolatek czuł, jakby zdjęto mu z piersi ogromny ciężar. A gdzieś w najgłębszych zakątkach umysłu pojawiła się nawet nadzieja, że może... może jednak uda się wygrać to arcytrudne starcie?

Zaczął wierzyć, że to było możliwe. Powoli upewniał się w przekonaniu, że dobrze zrobił wybierając Viktora. Może dlatego był tak dobrym nastroju i zgodził się zabrać chochlika na szpitalną wizytę u Lva. Okazało się, że lekarze coś przeoczyli i kontuzjowany chłopiec potrzebował dodatkowej operacji.

Oczywiście Yakov już wcześniej odwiedzał Rykova – zarówno w szpitalu jak i w domu. Jednak celowo odkładał moment wypełnienia obietnicy złożonej Nikiforovowi i zabrania go ze sobą. Wolał z tym zaczekać, bo nie był pewien, jak zareaguje Lev.

Z własnego doświadczenia Feltsman wiedział, że szpitale i gipsy stwarzały doskonałe warunki do rozwoju różnych negatywnych emocji. A jeśli wierzyć rodzicom Rykova, skrzywdzony dzieciak bardzo przeżywał fakt, że nie będzie mógł odegrać się na Ivanku.

- Mówiłeś mu, że to ja go zastąpię? – Viktor zapytał, gdy jechali samochodem.

- Jeszcze nie. Tłumaczyłem ci, dlaczego mu nie mówiłem. On bardzo chciał, by to Andrei zajął jego miejsce. To nie tak, że ciebie nie lubi. Po prostu Kuklin to jego najlepszy kumpel, a gdy ktoś jest twoim najlepszym kumplem, to zwykle wyznaczasz go do wszystkiego. Od drugiego śniadanie, którego samemu nie zeżresz, po ważne zawody, w których nie możesz wziąć udziału. Łapiesz, o co mi chodzi?

- Nooo... chyba.

Był jeszcze drugi powód, o którym pięćdziesięciolatek nie powiedział na głos.

Wszystkie dzieciaki w klubie trajkoczą, jak to wciąż faworyzuję Viktora. Przez ostatnie pół roku zdążyły zauważyć to i owo, a Lev nie jest wyjątkiem. Nie chcę, żeby doszedł do jakiś dziwnych wniosków.

Yakov nachmurzył się. Teraz już wiedział, jak czuł się Rusłan, gdy wybierano zawodników do drużyny siatkarskiej. Myśl, że ktoś inny zajął twoje miejsce, z pewnością nie należała do najprzyjemniejszych.

- Yakov... - z tylnego siedzenia rozległ się głos Viktora.

- Hmm?

- Słuchaj, a mógłby to ja mu powiedzieć, że będę jechał za niego?

Samochód zatrzymał się na światłach. Palec wskazujący Feltsmana niecierpliwie stukał o kierownicę.

- Niezbyt podoba mi się ten pomysł – pięćdziesięciolatek oznajmił po chwili. – O tego typu rewelacjach mówi się komuś w odpowiedni sposób. A ty raczej nie jesteś Wzorem Ostrożności i Taktu.

- Och, prooooszę – niebieskie oczka chochlika stały się błagalne. – Kiedyś musiałem powiedzieć koledze z klasy, że ukradłem mu rolę Czerwonego Kapturka i bardzo dobrze sobie poradziłem. Yakov, no weź! Obiecuję, że będę ostrożny i takietowny... eee... takotowny... eee... no wiesz, to drugie. Najpierw powiem mu, że jest fajny, mądry, ładny i jeździ na łyżwach najśliczniej na świecie. Dopiero potem oznajmię, że mam go zastąpić. A poza tym, mam dla niego prezent.

Yakov uniósł brew. Wciąż nie czuł się przekonany. Tak się zapatrzył na Viktora, że omal nie przegapił zielonego światła. Wzdychając, nacisnął pedał gazu.

- Dlaczego tak bardzo się przy tym upierasz? – zapytał zrezygnowanym tonem. – Co to za różnica, czy ja mu powiem, czy ty? Tak czy siak będziecie mogli pogadać, więc nie musisz się martwić.

- No wiem, no... tylko że... tylko że ja tak strasznie chciałem mu powiedzieć, że w jego imieniu skopię Ivankowi tyłek!

Mina chłopca była tak zawzięta, że Feltsman wreszcie się ugiął.

- No dobra – burknął. – Niech ci będzie! Możesz mu o tym powiedzieć, ale masz to zrobić normalnie, jasne? Żebyś tylko nie palnął niczego głupiego w stylu, że tańczyłeś ze mną do „Smooth Criminal" i ni z gruszki ni z pietruszki ci to zaproponowałem!

- Eee... ale to przecież było tak, że tańczyliśmy do „Smooth Criminal", a potem ni z gruszki ni z pietruszki mi to zaproponowałeś!

- Widzisz? I właśnie o tym, cholera, mówię! To, że pewne rzeczy się zdarzyło, nie znaczy, że trzeba o nich paplać na prawo i lewo! A człowiek taktowny tym się różni od nietaktownego, że wie, kiedy zamknąć gębę. Zapomnij! Nie ma opcji, byś to ty mu o tym powiedział. Już lepiej ja to zrobię...

- Nieee! Yakov, poczekaj! Dobra, obiecuję, że nic mu nie powiem! Wspomnę tylko, że... eee... no... że poprosiłeś mnie, bym go zastąpił, ale nie pamiętam, kiedy to się stało. Uwierzy, no nie? W końcu wszyscy wiedzą, że ja łatwo zapominam.

Z ust Feltsmana wyszło na-wpół niezadowolone, na-wpół pokonane prychnięcie. A, niech już mu będzie! Jak mają się sprzeczać przez całą drogę, to już lepiej pójść smarkaczowi na rękę.

- A tak z innej beczki, to wczoraj dzwoniła twoja mama. Pytała, czy przyjedziesz do Novowladimirska na jej urodziny.

- Ugh! Myślisz, że powinienem pojechać?

- Skąd mam to wiedzieć? To twoja mama, nie moja.

Chłopczyk nie odpowiedział. Sposób, w jaki marszczył czółko wskazywał na absolutne niezdecydowanie i zagubienie.

- Wciąż się na nią boczysz? – Feltsman spytał łagodnie.

- Nie... nie wiem – cichutkim i nieśmiałym głosikiem odparł Vitya. – Chyba tak. Troszeczkę.

- Ale bardzo chcesz się pogodzić, prawda?

Ostrożne skinięcie główką.

- W takim razie powinieneś pojechać. Sądzę, że ten wypad dobrze ci zrobi. Zwłaszcza, że już bardzo długo nie byłeś w domu. A poza tym, kiedy rozmawialiśmy, twoja mama wiele razy podkreśliła, że jej urodziny wypadają w weekend. To znaczy, że nie możesz zasłonić się szkołą, a jeśli nie pojedziesz, dasz rodzicom dość jednoznaczny sygnał. Dlatego sądzę, że powinieneś pojechać. Kiedy teraz na ciebie patrzę, czuję, że tego chcesz. Bo chcesz, prawda?

- No... chcę, ale... to nie będzie problem?

- Dlaczego to miałby być problem?

- Przez zawody. W końcu wypadają następnego dnia.

Zszokowany trener znienacka dał po hamulcach. Facet, który jechał za nim, wściekle uderzył w klakson.

- Eee... Yakov, miałeś żółte. Mogłeś jeszcze przejechać.

Pięćdziesięciolatek przycisnął sobie dłoń do czoła. Szlag, jak mógł przeoczyć taki szczegół?! I nie chodziło jedynie o żółte światło...

- Jesteś pewien? – spytał Viktora.

- Sprawdziłem kilka razy – potwierdził chłopiec. – Urodziny mamy wypadają w sobotę, a mój pojedynek w niedzielę. Dziewiąty i dziesiąty maja.

Mózg Feltsmana pracował na pełnych obrotach. No to, cholera, mieli niemały problem! Nieobecność na urodzinach Anastazji była scenariuszem, którego Yakov za wszelką cenę chciał uniknąć, głównie ze względu na Saszę. Uprzedzonemu dupkowi mogłoby nagle coś odwalić, na przykład jakiś dziwny pogląd, w stylu: skoro dzieciak nie szanuje własnej matki, to nie powinien startować w zawodach.

Następca Novaka skrzywił się. Gdy w grę wchodził Aleksander Nikiforov, bezpieczniej było zakładać najgorsze. Lepiej nie drażnić tego faceta – a już zwłaszcza po tym całym wysiłku włożonym w przygotowanie Viktora. Z drugiej strony... wysłanie dzieciaka poza granice Petersburga w przeddzień zakładu brzmiało jak bardzo zły pomysł.

- Z Novowladimirska jeżdżą autobusy? – Feltsman zwrócił się do ucznia. – W weekendy też, prawda? Podczas pierwszego semestru często jeździłeś do domu, więc w miarę dobrze znasz rozkład.

- W niedzielę jest tylko jeden autobus. Wyjeżdża o dziesiątej rano, a przyjeżdża na dworzec o jedenastej.

- O jedenastej, mówisz?

Yakov zastanowił się chwilę. On i Wronkov umówili się na spotkanie przed Lodowym Pałacem o trzynastej. To dawało przynajmniej dwie godziny zapasu. Nawet gdyby Vitya miał iść z tamtego dworca na piechotę, zdążyłby na czas. Mimo to...

- Słuchaj, a Dymitr też będzie na imprezie? Twoja mama zawsze go zaprasza, prawda?

- Tak, chyba mówił, że przyjdzie – dziewięciolatek krótko przytaknął. – Słyszałem, że poprztykał się o coś z moim tatą, ale chyba już się pogodzili. Dima bardzo się ucieszył, gdy dowiedział się, że mój tata dał ci namiary na lekarza dla Sonii.

- Hm... co racja, to racja. Okej, to może zrobimy tak: słyszałem od Sońki, że Dima ma samochód. Rzęcha, bo rzęcha, ale tak czy siak jeżdżącego. Pogadam z nim, by w niedzielę rano przywiózł cię do Petersburga. Tylko uważaj, by na przyjęciu nie zjeść za dużo tortu. Wiem, że bardzo lubisz słodycze, ale obżeranie się przed zawodami może się źle skończyć. Co prawda twoja mama mówiła, że przyjęcie będzie bardzo skromne i kameralne, ale...

- Spoko, rozumiem. Kiedy Georgi najadł się tortu na urodzinach Andreia, następnego dnia przyszedł na lodowisko i puścił pawia, więc...

- Właśnie, właśnie! Pamiętaj, co przydarzyło się koledze i ogranicz się do jednego kawałka!

Co prawda wspomniany „pawik" był raczej spowodowany puszką mrożonego szpinaku, którą Popovich wpierdzielił przed treningiem, bo chciał naśladować Popeya, jednak Yakov zachował tę informację dla siebie. Niech już lepiej Vitya myśli, że chodziło o tort!

Parkując przed szpitalem, pięćdziesięciolatek zanotował w pamięci, by odbyć z Anastazją poważną rozmowę telefoniczną. Dobitnie wytłumaczy tej kobiecie, dlaczego ona i jej „przeuroczy" mężuś powinni się wstrzymać przed komentarzami odnośnie pojedynku zakładowego. Żeby broń Boże nie dawali synowi żadnych „cudownych" rad! Tego tylko brakowało, by powtórzyła się wpadka z „Królem Lwem".

Co prawda cichutki głosik w głowie Yakova ostrzegał, że jeżeli Sasza będzie chciał coś powiedzieć Viktorowi, to żadne ziemskie i pozaziemskie siły go przed tym nie powstrzymają, ale... ALE Feltsman powtarzał sobie, że nawet GDYBY miało do czegoś takiego dojść, wciąż będzie czas na doprowadzenie dzieciaka do porządku. Sierpniowe błędy NIE zostaną popełnione. A poza tym, zarówno motywacja jak i umiejętności młodego Nikiforova przeszły przez ostatnie miesiące nieprawdopodobną ewolucję!

Vitya szczerze nie znosi Ivanka – idąc w stronę recepcji, myślał Yakov. – Już raz pozamiatał nim lód, więc ma nad małym skurwysynkiem przewagę psychologiczną.

Oczywiście następca Novaka zdawał sobie sprawę, że sytuacja nie była aż tak różowa, jak chciał ją widzieć. Pewnie, że fajnie było fantazjować o Ivanku moczącemu się w gacie na sami widok Viktora, ale rzeczywistość pewnie okaże się znacznie mniej interesująca. Właściwie to... Feltsman nie zdziwiłby się, gdyby po wcześniejszym upokorzeniu jego były uczeń solidnie wziął się do roboty. Młodszy brat Maksa miał wiele wad, ale jednego nie można mu było odmówić – ten arogancki gówniarz nienawidził przegrywać.

XXX

Obserwując pędzącego po lodzie chłopca, Smirnov czuł się dziwnie niespokojny. Pracował z panem Wronkovem już bardzo długo i pomagał w szkoleniu wielu łyżwiarzy i łyżwiarek – jednak czegoś takiego jak dotąd nie przeżył. Coś w sposobie, w jaki małe ostrza przecinały taflę, przyprawiało go o dreszcze. Zawziętość, z jaką ten chłopiec wykonywał niektóre elementy, była tak wielka, że wydawała się aż... niezdrowa.

Jednak Vitaly prędzej wyprowadziłby się na Syberię niż wypowiedział to spostrzeżenie na głos. Zresztą, Wronkov zdawał się mieć własne uwagi. W jego bystrych oczach dawało się dostrzec ślady dezaprobaty.

Muzyka przestała grać i młody łyżwiarz podjechał do band. Nic nie mówił tylko wyczekująco wpatrywał się w trenera. Wronkov rozmasował podbródek.

- Powiedz, Ivanku... Ile obrotów miałeś zrobić w piruecie siadanym?

- Osiem.

- A ile zrobiłeś?

Twarz chłopca wykrzywiła się w grymas.

- Osiem?

- Siedem i pół – Wronkov cicho zacmokał. – Zrobiłeś siedem i pół, Ivanku. Jak nie umiesz liczyć, to zrób o jeden obrót więcej.

- Mógłby pan nie czepiać się takich szczegółów – wtrącił stojący nieopodal Maks. – Co za różnica, czy...

- Zamknij się! – Ivanek warknął w stronę brata.

Starszy z Levinów aż otworzył usta ze zdumienia.

- Jak ma być osiem, to będzie osiem! – dzieciak zacisnął zęby i szarpnął głową w bok. – Chcę WYGRAĆ!

- Twoje podejście zaczyna mi się coraz bardziej podobać, Ivanku – kącik ust Wronkova nieznacznie uniósł się do góry. – Młody ma rację, Maksiu. Bądź tak miły i się zamknij!

Obrażony nastolatek odwrócił się i odmaszerował w stronę siłowni.

- Jeszcze raz! – główny trener Spartana klasnął w dłonie.

Ivanek skinął głową i wrócił do pozycji wejściowej. Kiedy od nowa rozpoczął układ, Wronov pochylił się nad uchem asystenta.

- Gdyby Feltsman tu był, powiedziałby, że nasza gwiazdeczka rusza się jak robot – wyszeptał rozbawionym tonem.

Smirnov przełknął ślinę. Wciąż nie nauczył się, jak reagować na tego typu stwierdzenia. Czasami zdarzało mu się palnąć w odpowiedzi coś nierozważnego i zafundować sobie obcięcie premii.

- A pan... o-odpowiedziałby Feltsmanowi...?

- Oficjalnie pokazałbym mu środkowy palec! – prychnął Wronkov. – A nieoficjalnie? No cóż, nie wyciągnę Ivankowi z dupy talentu artystycznego, więc moim jedynym wyjściem jest zrobienie z niego bardzo zgrabnego robota. Ale to dobrze. Z dwojga złego lepiej mieć posłusznego robota niż buntownika z własną koncepcją. Wiesz dlaczego, Smirnov?

- Eee...

- Słyszałeś o Garrim Kasparovie?

- O-oczywiście, proszę pana! T-to duma naszego narodu. N-największy Mistrz Szachowy w dziejach!

- Wiedziałeś, że jedenastego maja ubiegłego roku stoczył pojedynek z nowoczesnym programem komputerowym i dostał tęgie lanie? Jak myślisz, dlaczego przegrał?

Smirnov nerwowo przełknął ślinę. Czy to było podchwytliwe pytanie?

- B-bo... bo komputer to maszyna zaprogramowana do wygrywania?

Czubek laski Wronkova z głośnym puknięciem uderzył w podłogę. Vitaly wydał przerażony kwik.

- Właśnie tak, Smirnov – z szatańskim uśmiechem potwierdził główny trener Spartana. - Pięknie to ująłeś. I właśnie tym będzie Ivanek, kiedy skończę go tresować: zabójczo skuteczną Maszyną do Wygrywania.

Rywal Feltsmana nie odrywał wzroku od dziesięcioletniego ucznia. Dzieciak właśnie wirował w piruecie. Smirnov zaczął liczyć obroty. Osiem i pół. W dodatku tempo było jakby szybsze?

- Pozwalając na zadymę przed Pałacem Zimowym, Feltsman tylko zrobił mi przysługę – zarechotał Wronkov. – Ach, nic nie motywuje zawodnika tak bardzo jak zemsta!

- A-ale... - niepewnie zagaił Vitaly – przecież to Rykov ma reprezentować Klub Mistrzów, nie Nikiforov.

Główny trener Spartana wydał głębokie westchnienie.

- Wiesz co, Smirnov? Chyba jednak nie dostaniesz w tym miesiącu premii. Nie płacę ci za bycie idiotą.

XXX

Całe szczęście, że noga Lva spoczywała pod kocykiem, gdyż Yakov nie był pewien, czy chciałby znowu ją oglądać. Wrażenia z poprzedniej wizyty w zupełności mu wystarczały!

- B-bardzo dziękuję za bajki i za zeszyty – wybąkał lekko zaczerwieniony Rykov.

- Nie ma sprawy. Vitya też ci coś przyniósł.

Podekscytowany chochlik sięgnął do reklamówki.

- Zobacz, zobacz! Zrobiłem dla ciebie wianek!

Na widok starannie zaplecionej korony z białych i niebieskich kwiatów, Feltsman wzniósł oczy ku niebu. Ech, trzeba było wypytać małego artystę o to, co dokładnie przygotował. Trzeba nie lada odwagi (i głupoty), by podarować innemu chłopakowi tak babski prezent.

Biedny Lyovochka poczerwieniał jak pomidor. Chyba nie wiedział, co powiedzieć.

- Przymierzysz? – z oczami pełnymi nadziei spytał Viktor.

Rykov przełknął ślinę i wyciągnął drżącą dłoń. Yakov nie mógł się zdecydować, czy mu współczuć, czy się z niego śmiać. Wrodzona uprzejmość też mogła być przekleństwem. Ech, biedny dzieciak.

- Wyglądasz prześlicznie! – westchnął Vitya.

„Raczej głupio" – mówiła mina kontuzjowanego.

Zanim Lev zaliczył zgon ze wstydu, Feltsman wziął wianek i powiesił go nad oknem.

- Zostawię go tutaj, by ładnie wyglądał – mruknął. – Raczej nie powinien spaść. Pójdę teraz pogadać z twoimi rodzicami, Lyovachka. Postarajcie się nie narozrabiać, gdy mnie nie będzie.

Powiedział to do ich obu, ale tak naprawdę miał na myśli Viktora. Rzucił chochlikowi ostatnie wymowne spojrzenie, po czym opuścił pokój.

Na korytarzu wciągnął się w rozmowę z rodzicami Lva. Z początku dyskutowali głównie o nadchodzącej operacji i o kostce, która z jakiegoś powodu nie zrosła się jak trzeba. Potem konwersacja zabrnęła w stronę bardziej neutralnych tematów, takich jak pogoda, prace remontowe w pobliskim Domu Kultury, czy też wyjątkowo kretyńska decyzja jakiegoś gamonia odnośnie zbudowania deptaka w miejscu jednej z ważniejszych ulic.

Pan Rykov głośno zastanawiał się, którą drogą będzie teraz jeździł do pracy, gdy powietrze przeciągnął gniewny okrzyk:

- NIE ODZYWAJ SIĘ DO MNIE I ZOSTAW MNIE W SPOKOJU!

Yakov zamarł w miejscu. O cholera. To był głos Lva!

Trzy osoby jednocześnie wystrzeliły w stronę drzwi. Kiedy je otworzyli zastali dość... nieoczekiwany widok.

Zszokowany i przerażony Viktor przykrywał dłonią zaczerwieniony policzek. Jego rudy kolega wściekle wpatrywał się we własne palce, które zaciskały się na materiale koca. Obaj chłopcy wyglądali, jakby mieli się za chwilę rozpłakać – z tą różnicą, że Rykov sprawiał wrażenie rozjuszonego, a Nikiforov lekko przestraszonego.

- Lyovochka! – oburzonym tonem rzuciła matka kontuzjowanego. – Co ty...?

Rudzielec szarpnął głową w bok. Patrzył wszędzie, tylko nie na Viktora.

- Niech on sobie idzie – wyszeptał.

- Słucham?

- Niech on sobie idzie! NIE CHCĘ GO WIDZIEĆ!

Yakov kilka razy zamrugał. No czegoś takiego to się NIE spodziewał! Owszem, domyślił się, że Vitya nie udźwignie zadania, jakim było poinformowanie Lva o aktualnym stanie rzeczy, ale żeby schrzanić sprawę do tego stopnia, by dostać w pysk?!

- Lyovochka, co tu się stało? – spytał Feltsman.

Zero reakcji.

- Vitya, co tu się stało?

Nic.

- No dobra, zaczynam tracić cierpliwość... jeden z was, którykolwiek, ma mi natychmiast powiedzieć, co się tutaj, do diabła, stało!

- Lev – pan Rykov zgromił syna surowym spojrzeniem. - Trener zadał ci pytanie. Odpowiedz!

W odpowiedzi Lev podciągnął sobie koc prawie pod sam nos. Ułożył się plecami do towarzystwa i zwinął się w kłębek.

- Powiem, ale niech on najpierw stąd pójdzie!

Yakov wytrzeszczył oczy. Z jakiegoś powodu to stwierdzenie niemiłosiernie go wkurwiło.

- Nie ma takiej opcji – oznajmił lodowatym tonem. – Skoro Viktor cię zdenerwował, to masz nam powiedzieć, dlaczego, i masz to powiedzieć przy nim. Nawet jeżeli źle się zachował, to ma prawo, by się wytłumaczyć. No więc? Dowiem się wreszcie, co się stało?

- N-nic takiego.

Okej, to zaczynało robić się żenujące. Feltsman otworzył usta z zamiarem zmuszania Lva do mówienia, ale urwał, gdy zdał sobie sprawę, że Viktor szarpie go za nogawkę spodni.

- Yakov, to moja wina.

Że co?

- Yakov, to przeze mnie – powtórzył chochlik. – Lev nie jest niczemu winny. Powiedziałem coś głupiego o jego nodze i uderzył mnie. Przepraszam. To moja wina. Proszę, chodźmy stąd!

Niebieskie w oczy były smutne i błagalne. Żeby nie powiedzieć – zdesperowane. Patrząc w nie, pięćdziesięciolatek ani trochę nie wierzył w scenariusz, który próbowano mu wmówić.

Chcesz powiedzieć, że tak strasznie przejmowałeś się kontuzją Sońki, ale palnąłeś coś uszczypliwego o nodze Lva? – Yakov poczęstował srebrnowłosego chłopca wymownym uniesieniem brwi. – O nie, Vitya, czegoś takiego to ty byś nie zrobił! Nie mam pojęcia, co dokładnie mu powiedziałeś, ale za cholerę nie kupuję tej twojej bajeczki! Coś mi tu śmierdzi.

- Może... - niepewnie odezwała się matka Lva. – Może zabierze pan tego chłopca i wróci tutaj później? Przeprosił, więc nic się nie stało. A Lyovochka wydaje się bardzo zmęczony i zestresowany, więc...

Więc mamy spełnić jego dziecinne życzenie i po prostu się stąd wynieść?! – w myślach warknął Yakov. – O nieee, kurwa! Niedoczekanie! Odmawiam ruszenia się z tego pokoju, dopóki nie dowiem się, co tak naprawdę się stało!

Chciał powtórzyć to samo na głos, ale poczuł kolejne szarpnięcie za nogawkę.

- Yakov – Vitya wyglądał, jakby był włos od płaczu. – Yakov, to naprawdę moja wina. Proszę, chodźmy stąd!

To nie były słowa dzieciaka, który rzucał bezwstydne teksty o siusiakach i nie miał oporów przed monopolizowaniem trenera. Mały chochlik w ogóle nie przypominał w tej chwili samego siebie. Ostatnim razem zachowywał się w taki sposób, gdy... gdy... o matko, kiedy to było?

Ach, no tak. Wtedy, gdy po incydencie z obcięciem włosów nawiał do Petersburga i nie chciał powiedzieć trenerowi, co dokładnie zrobił jego ojciec. Miał teraz identyczny wyraz twarzy, co tamtego pamiętnego dnia w gabinecie Novaka.

Spojrzenie Feltsmana nieznacznie złagodniało. Może warto mimo wszystko posłuchać sugestii Pani Rykovej?

Ostatecznie tak właśnie zrobił. Położył dłoń na ramieniu Viktora, przeprosił za całe zamieszanie, obiecał, że niedługo się odezwie i z miną zawodowego pokerzysty wyprowadził Nikiforova z pokoju. Kiedy zamykał za sobą drzwi, zaryzykował szybki rzut okiem na Lva. Mając rodziców po obu stronach łóżka, kontuzjowany chłopiec szeptał coś w szyję zmartwionej matki.

Ech, do diabła! – Yakov pokręcił głową. – Gdy tylko obie strony się uspokoją, będę musiał jak najszybciej wybadać, co się stało.

Tak właśnie pomyślał – ale za cholerę nie spodziewał się, że uzyska odpowiedź jeszcze tego samego dnia. W życiu nie przypuszczałby, że po odstawieniu Viktora pod kamienicę ciotki, wyciągnie telefon i zastanie informację o sześciu nieodebranych połączeniach od pana Rykova! Jakby ten facet nie domyślił się, że osoba, do której dzwonił akurat prowadziła samochód... Mało tego – ojciec Lva wysłał również trzy bardzo niepokojące SMSy.

"Syn powiedział mi, co naprawdę się stało. Musimy natychmiast porozmawiać!"

„Niech pan do mnie oddzwoni!"

„Proszę oddzwonić. MUSIMY porozmawiać!"

Noż, do ciężkiej cholery!

Zamiast oddzwonić, Feltsman uruchomił samochód i ruszył z powrotem do szpitala. Instynkt mówił mu, że lepiej przeprowadzić nadchodzącą rozmowę twarzą w twarz. Chociaż za cholerę nie miał pojęcia, czego mogła dotyczyć. Nic nie miało sensu! Im dłużej rozmyślał nad tym wszystkim, tym bardziej upewniał się w przekonaniu, że minione zdarzenie kłóciło się ze wszystkim, co wiedział o Viktorze i o Lvie.

Vitya... owszem, bywał bezczelny, nierozważny i bezmyślny, ale nie do tego stopnia, by kogoś zranić. Natomiast Lev nie należał do dzieci, które na zaczepkę reagowały przemocą. I – co najważniejsze – przecież ta dwójka się, u licha, lubiła! Cóż, może nie była to tak głęboka zażyłość jak między Rykovem i Kulkinem, ale wciąż mieściła się w ramach dość bliskiego koleżeństwa. Jakim cudem tego typu reakcja mogła skończyć się trzaśnięciem w twarz?

Yakov miał nadzieję, że wkrótce wszystkiego się dowie. Mimo to, kiedy wszedł do pokoju, w którym leżał Lev i zobaczył miny rodziców chłopca, przez krótki moment zamarzył o ewakuacji. Dosłownie przez ułamek sekundy pomyślał, że nie musi znać prawdy – chciał odwrócić się i opuścić to miejsce. Państwo Rykov mieli miny, jakby pełnili roli oskarżycieli w procesie Adolfa Hitlera.

Cokolwiek mi powiedzą, już nie będę mógł tego cofnąć! – Ta myśl przerażała Feltsmana nie na żarty.

Sam Lev, dla odmiany, wyglądał na znacznie spokojniejszego niż wcześniej. Zapuchnięte od płaczu oczy były smutne, ale też zadziwiająco opanowane. Miały identyczny wyraz, jak w dzień pamiętnej sprzeczki z Ivankiem. To było spojrzenie pod tytułem „wiem, że uderzyłem innego chłopca i mogę mieć przez to kłopoty, ale rozumiem, że mam po swojej stronie rodzinę i trenera, więc się nie boję!"

Na widok Yakova, pan Rykov zerwał się z krzesła. Pani Rykova pozostała na miejscu – siedziała na brzegu łóżka, obejmując syna. Jej szczupła dłoń delikatnie przeczesywała rude włoski.

- Więc? – Feltsman wepchnął dłonie do kieszeni spodni.

Tym gestem chciał dać do zrozumienia, że nie zamierza tracić nerwów. Cokolwiek mieli mu do powiedzenia, nie zareaguje emocjonalnie. Choćby nie wiem, co, nie da się wyprowadzić z równowagi.

Jego postanowienie zostało wystawione na ciężką próbę znacznie szybciej, niż myślał.

- Ten chłopiec ma już nigdy więcej nie zbliżać się do mojego syna! – drżącym głosem warknął ojciec Lva.

Zamiast odpowiedzieć, Yakov jedynie uniósł brwi. Nie musiał długo czekać na dalszy ciąg.

- Ten srebrnowłosy gówniarz to niebezpieczny odmieniec, który ma toksyczny wpływ na rówieśników! Nie wiem, w jaki sposób wytłumaczył panu swoje zachowanie, ale niech mu pan przekaże, że żadne przeprosiny nie sprawią, że będzie mógł znowu bawić się z Lvem. Niech mu pan też wbije do głowy, że jak jeszcze raz pocałuje mojego syna, to pożałuje, że się urodził!

Tym oto sposobem kamienny wyraz twarzy Feltsmana szlag trafił.

Że CO?!

- Pocałował? – nieprzytomnie wykrztusił pięćdziesięciolatek.

- Właśnie tak! – tonem pełnym jadu potwierdziła matka Lva. – Pocałował. I to NIE w policzek!

Palce doświadczonego trenera powędrowały w okolice czoła, by zakryć oczy. A więc TAK to było? No to, kurwa, pięknie... Elementy układanki pasowały do siebie tak doskonale, że bardziej już się, cholera, nie dało!

Ty idioto – Yakov wysyczał w myślach. – Vitya, ty skończony idioto!

Te wszystkie rozmarzone spojrzenia, które chochlik posyłał rudemu koledze. Te reakcje zachwyconego szczeniaka na każde zaproszenie na rolki czy na rower. Te wszystkie „ochy" i „achy" i „o, raju, Lev, ale ty jesteś ekstra" i „jejciu, Lev, jak ty ślicznie jeździsz na łyżwach". A więc wcale nie chodziło o łyżwy. Czy raczej – nie tylko o nie.

Vitya może i jest idiotą, ale ty też nie jesteś bez winy, Yasha. No naprawdę, gratulujemy spostrzegawczości!

Feltsman był tak niemiłosiernie wkurzony na samego siebie. Ze wszystkich możliwych scenariuszy, które przeanalizował w drodze do szpitala, tego jedynego za cholerę nie przewidział. A co za tym szło, nie miał żadnego planu, jak to wszystko odkręcić. Postanowił zacząć od sprawy najbardziej oczywistej.

- Posłuchaj, Lyovochka – zagaił w stronę ucznia. – W imieniu Viktora jeszcze raz bardzo cię przepraszam. On na pewno bardzo żałuje, że zrobił ci tak wielką przykrość. Rozumiem, że jesteś trochę zdezorientowany, ale chciałbym, żebyś coś zrozumiał. Vitya wcale nie chciał cię zranić. Gdyby wiedział, że ci się to nie spodoba, zapewne nie zrobiłby czegoś tak...

- A właśnie, że by zrobił! – ze spływającymi po policzkach łzami krzyknął Lev. – Pocałował mnie, bo chciał mi dokuczyć! Jest tak samo wstrętny jak Ivanek! Chciał, bym poczuł się jak odmieniec! Chciał... chciał mnie zniszczyć zupełnie tak jak Ivanek! Dlaczego ci wszyscy chłopcy nie chcą się ode mnie odczepić?! Dlaczego wciąż mi dokuczają?! Nawet jeśli są zazdrośni, to... to...

Głos chłopca zaczął przechodzić w histerię.

- JA NIE JESTEM ŻADNYM ODMIEŃCEM! – dzieciak wydarł się na cały pokój. – Jestem taki sam jak wszyscy! Wcale NIE jestem chorym pedałem i NIE chcę całować się z innymi chłopcami! Nie jestem odmieńcem! Nie jestem! Nie jestem! NIE JES...

- Ćśśś!

Pani Rykova mocno przytuliła syna do piersi.

- Cichutko, kochanie – szeptała, głaszcząc rudą czuprynę. – Już dobrze. Oczywiście, że nie jesteś odmieńcem! Lubisz dziewczynki, tak jak wszyscy. Jesteś normalnym zdrowym chłopcem, który lubi dziewczynki. Nic się nie bój, bo mamusia nie pozwoli, by jakiś łobuz znowu zasugerował, że jesteś inny. Wiem, że bardzo to przeżywasz, kochanie, ale obiecuję, że ta sytuacja nie zdarzy się po raz trzeci!

Umysł Yakova ledwo nadążał z przyswajaniem sobie tych wszystkich kosmicznych rewelacji. Od kogo Lev nauczył się tak popapranego zwrotu jak „chory pedał"? I skąd wzięło się to irracjonalne porównanie Viktora do Ivanka?

„Chciał mnie zniszczyć, zupełnie tak jak Ivanek" – co to w ogóle miało znaczyć?

Albo stwierdzenie, że „ta sytuacja nie zdarzy się po raz trzeci"... Jak to „trzeci"? Dlaczego „trzeci"?! Skoro incydent z Viktorem był drugi, to kiedy był pierwszy?! Zaraz. Ale chyba nie...

- Lyovochka, czy mógłbyś mi wytłumaczyć, co miałeś na myśli, gdy mówiłeś, że Vitya zrobił to samo, co Ivanek? – Feltsman poprosił bezbarwnym tonem.

Chłopiec zaprzestał rozpaczliwego połykania powietrza. Zupełnie nieoczekiwanie zamarł w miejscu. Jego buzia stała się dziwnie zaalarmowana. Oho?

- Tak naprawdę nie walnąłeś Ivanka za to, że obraził twoich rodziców... prawda?

Oczy Lva rozszerzyły się. Zupełnie jak pewnego pechowego dnia, gdy Yakov przyszedł na lodowisko i zastał przewrócony magnetofon. Wystarczyło raz rzucić okiem na grupę, by stwierdzić, kto był winowajcą. Zadano pytanie, ale Rykov się nie przyznał. Trener odpuścił mu, bo rozumiał, że gdy pochodziło się z mało-zamożnej rodziny, perspektywa odkupienia drogiego sprzętu przeważała nad honorem.

Jednak tym razem sytuacja była inna. Tym razem Feltsman nie zamierzał odpuszczać.

- Przypominam, że się za tobą wstawiłem, Lev – powiedział to lodowatym tonem, celowo nie używają zdrobnienia. – Chyba zasługuję na to, by znać prawdę? No więc? Dlaczego tak naprawdę uderzyłeś Ivanka?

- Nie musisz odpowiadać, synu – pan Rykov posłał jedynakowi ostrzegawcze spojrzenie.

- A właśnie, że MUSI! – tonem, od którego cała trójka podskoczyła ze strachu, zagrzmiał Yakov.

Przyszedł tutaj z postanowieniem pokojowego rozwiązania sprawy, ale teraz był wściekły. Nie, nie wściekły - absolutnie wkurwiony! Zwłaszcza po tekście zatroskanego ojczulka, który mógł oznaczać bardzo wiele, ale na jakieś dziewięćdziesiąt procent oznaczał to, co podejrzewał Feltsman – cokolwiek Lev miał do Ivanka, wtajemniczył w to rodziców, a oni nie tylko nie powierzyli sekretu trenerowi, ale też kazali synkowi trzymać gębę na kłódkę. Skurwysynki, dla których od miesięcy... od pieprzonych miesięcy znosił docinki prasy, nie ufali mu nawet na tyle, by powiedzieć prawdę?! Już on im pokaże!

- Skoro nie chcesz mi powiedzieć, to chyba nie mam wyboru – patrząc Lvu prosto w oczy, Yakov sięgnął po komórkę. – Zadzwonię do Kulkina i zapytam go, czy coś wie.

Było to jego strony zagranie poniżej pasa, ale miał to gdzieś. Nie chodziło o to, że Andrei rzeczywiście mógł coś wiedzieć, bo prawdopodobnie wiedział tyle, co nic. Po prostu Feltsman założył, że jego uczeń zrobi wszystko, byle tylko nie wypaść źle w oczach najlepszego kumpla. Taktyka okazała skuteczna.

- Ivanek nazwał mnie chorym pedałem! – zanim którekolwiek z rodziców zdążyło go powstrzymać, krzyknął Lev. – Z-zobaczył, jak wącham bluzę, którą Andrei zostawił w szatni i zaczął się ze mnie śmiać. Wciąż powtarzał, że jestem pedałem. A kiedy mu powiedziałem, że nie rozumiem, co to znaczy, docisnął mnie do szafki i zaczął całować. Mówiłem mu, żeby przestał, ale on nie przestawał. Cały czas się śmiał i był taki ohydny, a po każdym pocałunku pytał, czy ja naprawdę wolę coś takiego od całowania się z dziewczynami. Powtarzał, że jestem obrzydliwy, że on to wszystkim rozpowie, że mnie zniszczy, więc... n-no więc... no więc rozpłakałem się i go uderzyłem.

Dolna warga chłopca zaczęła drżeć. Do oczu małego rudzielca powróciła wcześniejsza panika.

-JA NAPRAWDĘ NIE WĄCHAŁEM TEJ BLUZY, DLATEGO ŻE LUBIĘ ANDREIA! – zawył Lev. – Ja... ja po prostu... bo ta bluza tak dziwnie pachniała i... i ja po prostu byłem ciekawy, czy to perfumy jego siostry, albo coś... i wcale nie chciałem... nie chciałem...

- Już dobrze, skarbeńku – pani Rykova ponownie uspokoiła syna. – Wszystko dobrze. Nie musisz się tłumaczyć. Wszyscy tutaj ci wierzą.

Nie, ja nie wierzę – pomyślał Yakov.

Teraz, kiedy wysłuchał tego całego wywodu, uświadomił sobie, że zauważył u Lva identyczne zachowanie, co u Viktora. Z tą różnicą, że Lev wodził wzrokiem za Andreiem. A Feltsman przeoczył wszystkie ważne sygnały, bo... bo... No właśnie, dlaczego je przeoczył? Teraz, kiedy wydawały mu się tak oczywiste, nie rozumiał, jak mógł ich nie zauważyć!

Może po prostu nie chciał ich widzieć? A może naiwnie założył, że ciągota do tej samej płci jest czymś, co odkrywa się w wieku piętnastu, osiemnastu albo dwudziestu lat, ale na pewno nie dziesięciu! Z drugiej strony, jak mógłby coś na ten temat wiedzieć, skoro sam był hetero? Owszem, znał jednego geja, Rusłana, co jednak nie znaczyło, że rozmawiał z nim o tych sprawach. Po prostu na drugim roku studiów usłyszał tekst „Słuchaj, Yasha, jestem homo i daję ci wybór: albo przyjmiesz tę informację do wiadomości, albo zaczniesz mnie nawracać i będzie to koniec naszej przyjaźni!" Yakov podjął błyskawiczną decyzję i już nie wracali do tematu. Chyba, że po pijaku.

Feltsmana naszła nagle abstrakcyjna myśl, że koniecznie chciałby pogadać z Rusłanem. Gdyby tylko mógł cofnąć się w czasie i rzucić coś w stylu:

- Słuchaj, stary, mógłbyś mi powiedzieć coś więcej o tym całym „byciu gejem"? Bo wiesz, za parę lat trafi mi się w grupie dwóch młodocianych pedałów i wolałbym być przygotowany!

To byłoby niezłe. Problem w tym, że Yakov nie mógł cofnąć czasu, a rozmowa z Lvem i jego rodzicami trwała teraz. Zastanawiał się, jak powinien ją rozegrać – zwłaszcza w sytuacji, gdy Państwo Rykov byli święcie przekonani (bądź wmawiali sobie?), że ich syneczek wpasowuje się we wszystkie standardy normalności. Co więcej – wszystko wskazywało na to, że ze wszystkich możliwych zmartwień, dzieciak najbardziej bał się sytuacji, w której mamusia i tatuś uznaliby go za odmieńca.

Ostatecznie Feltsman postanowił, że nie będzie na razie zagłębiał się w orientację Lyovochki. To dyskusja na inny dzień. Póki co należało rozwiązać inną ważną kwestię. Kwestię, która w dalszym ciągu doprowadzała go do szału!

- Dlaczego nie powiedziałeś prawdy? – zwrócił się do ucznia.

Chłopiec nie odpowiedział, ale odruchowo zerknął na matkę. A potem na ojca. I wszystko jasne!

- A więc zabroniliście mu, tak? – Yakov zacisnął dłonie w pięści. – Przepraszam za dobór słów, ale, czy was, kurwa, do reszty popierdoliło?!

- Nie widzę w naszej decyzji niczego niewłaściwego – pan Rykov dumnie uniósł podbródek. – Po incydencie z Levinem przeprowadziliśmy długą rozmowę i zgodził się pan ze stwierdzeniem, że wina nie leżała po stronie naszego syna. Prowokacja to prowokacja! Czy to ma aż takie znaczenie, czego dotyczyła?

- OWSZEM, KURWA, MA! A wiesz, dlaczego, facet? Mam ci to wytłumaczyć, jak jakiemuś cholernemu bachorowi?! Czy ja naprawdę muszę tłumaczyć dorosłemu facetowi, że jest różnica między prowokacją bez użycia przemocy, a prowokacją Z UŻYCIEM PRZEMOCY?! Przyciskanie kogoś do ściany i całowanie go wbrew jego woli podlega pod definicję słowa „przemoc"! Masz pojęcie, jak inaczej mogłoby się wszystko potoczyć, gdybym wiedział, co naprawdę się stało? Już pomińmy moją reputację jako trenera, bo Maksiu Levin i tak znalazłby sposób, żeby zmieszać mnie z błotem... Ale nie mogę uwierzyć, facet, że nie pomyślałeś o własnym synu! Gdybym wiedział, co się stało, wciąż bym się za nim wstawił, ale przyjąłbym inną taktykę. Jego wyskok nie byłby już „napaścią" lecz „samoobroną"! Nie musiałby tracić dobrego imienia ani zmieniać szkoły!

- Podjęliśmy taką, a nie inną decyzję, żeby chronić jego dobre imię! Długo rozmawialiśmy na ten temat z Lyovochką. On sam postanowił, że woli zmienić szkołę, niż doprowadzić do sytuacji, w której jego koledzy dowiedzieliby się, że został pocałowany przez innego chłopaka.

- Och, jakże to miło z waszej strony, że zaprosiliście mnie do udziały w tej arcytajnej rozmowie! No po prostu, kurwa, czuję się zaszczycony! Zajebiste zaufanie z waszej strony, nie ma co!

- Wykluczenie pana z dyskusji było konieczne! Nie mogliśmy dopuścić, by ktoś wiedział, że Levin wyzywał naszego syna od pedałów.

- I nie wydało wam się podejrzane, że sam Ivanek nikomu tego nie wypaplał? Przecież mógł powiedzieć, komu tylko chciał. Jestem pewien, że nie miałby oporów. Gdyby uważał, że to dla niego korzystne, poszedłby do mnie i powiedział coś w stylu: „hej, wiedział pan, że Rykov jest pedałem?"

- DOŚĆ! Niech pan nie mówi nic więcej!

Yakov nie zamierzał milczeć. Poziom głupoty tego kolesia zwyczajnie go dobijał.

- Powiedzieć ci, dlaczego Ivanek tego nie zrobił? – wycedził, częstując pana Rykova spojrzeniem totalnej pogardy. – Bo jest mądrzejszy od ciebie, dorosłego faceta i rozumie różnicę pomiędzy „napaścią", a „pobiciem w samoobronie". Zapewne zaśmiewał się w kułak, bo nie dość, że sprawa zakończyła się lepiej, niż zaplanował, to jeszcze rodzice jego ofiary nie mieli odwagi, by...

- Jak pan śmie mówić, że nie mieliśmy odwagi! – do dyskusji włączyła się matka Lva. – To nasz mały synek. Pan nie rozumie, jak to jest, bo nie ma pan własnych dzieci! Gdyby ludzie usłyszeli, że nasz syn został wyzwany od pedałów, to...

- To co strasznego by się stało? Skoro, jak twierdzicie, on „wcale nie lubi chłopców", to chyba nie było powodów do obaw, co? A może chodzi o coś innego? Może chcieliście zamieść temat pod dywan, bo w głębi siebie wiecie, że Lev mógłby mieć ciągoty w tym kierunku i...

- On. Nie jest. PEDAŁEM! – ojciec dzieciaka wydarł się, z każdym słowem gniewnie wypuszczając powietrze nosem.

- Zgoda – Feltsman wzruszył ramionami. – Nie jest. Moim zdaniem dziesięć lat to o wiele za wcześnie, by bez żadnych wątpliwości stwierdzić czyjąś orientację seksualną. Aczkolwiek, gdyby w przyszłości miało się okazać, że waszego syna jednak ciągnie do chłopców, na waszym miejscu zmieniłbym nieco podejście do gejów.

- Wcale się nie zmienię! – rozpaczliwie wtrącił Lev. – Zawsze będę lubił dziewczyny! Nie jestem jakimś głupim odmieńcem, tak jak Viktor.

Zagadka: jak za pomocą jednego zdania stracić pozycję Klubowego Ulubieńca i zdegradować się do poziomu Najmniej Lubianej Przez Trenera Osoby? Właśnie tak.

- Ja ci dobrze radzę, Lyovochka - pierwszy raz, odkąd poznał tego dzieciaka, Yakov uraczył go spojrzeniem, które zwykle rezerwował dla małych chujków pokroju Ivanka – o sobie możesz mówić, co chcesz, ale od Viktora to ty się odpierdol! Zwłaszcza, że w przeciągu ostatnich kilkunastu minut wielokrotnie udowodniłeś mi, że gdy w grę wchodzi „bycie grzecznym" stoisz w hierarchii przynajmniej ze trzy szczeble niżej od niego.

- Niech pan nie odwraca kota ogonem! – Pan Rykov pośpieszył bronić potomka. - To ten cały Viktor jest tutaj odmieńcem, nie mój syn!

- Odmieńcem to on może i jest, ale przynajmniej nie daje innym dzieciom po mordzie.

- Kiedy ja go nie uderzyłem z pięści! – próbował tłumaczyć Lev. – Tak naprawdę tylko go spoliczkowałem. N-nie chciałem, by skończyło się tak jak z Ivankiem, więc powiedziałem mu, że za to, co mi zrobił, wyrzuci go pan z klubu. P-pani psycholog powiedziała, że czasem wystarczy kogoś postraszyć, by zostawił nas w spokoju i...

- Że CO mu powiedziałeś?! – od ryku pięćdziesięciolatka zachybotała lampa na suficie.

Wydarzyło się coś nieprawdopodobnego. Przez jedną sekundę Yakov Feltsman nie lubił Lva Rykova bardziej niż Ivanka Levina. Tak, proszę państwa, to BYŁO możliwe!

A, że to zdanko po prostu mu się „wyrwało"? – Yakov pomyślał, wyobrażając sobie zapłakanego Viktora. – CHUJ mnie to obchodzi!

- CZY TY MASZ, KURWA, POJĘCIE, CO NAROBIŁEŚ?! – wydarł się na przerażonego rudzielca. – Czy ty w ogóle rozumiesz, przez co musiał przejść Viktor, żeby w ogóle jeździć na łyżwach?! Czy ty COKOLWIEK o nim wiesz?! To twój kolega, z którym się bawiłeś, tak samo jak z Kuklinem i Popovichem... i co? Tak nagle zaczniesz mieszać go z błotem, bo cię pocałował?! Wystarczyło powiedzieć zwykłe „Viktor, nie całuj mnie, ja tego nie lubię". To matoł, ale gdybyś mu to powiedział, bez problemu by zrozumiał!

- Proszę nie krzyczeć na mojego syna! – warknął ojciec Lva.

- Zasłużył na zjebkę. Nie ma prawa rzucać tego typu pogróżek w moim imieniu!

Zastanawiając się, przez co przechodził teraz chochlik, Yakov aż sam syknął z bólu.

Biedny Vitya. Już drugi raz usłyszał od kogoś, że trener chce się go pozbyć! Najpierw od swojego ojca chuja, a teraz od chłopca, w którym się podkochiwał. Zajebiste szczęście w życiu, nie ma co!

Prawie tak jak moje – Feltsman zakpił w myślach. – Może razem pójdziemy na jakiś konkurs? Na jakieś zawody z serii „robię, co mogę, a Bóg nadal próbuje spierdolić mi życie"! We dwójkę damy radę wygrać. Pobijemy tych wszystkich frajerów, co spadają drabin i wszędzie widzą czarne koty. Wyślę list do kolesia, którego piorun trzepnął siedem razy i napiszę mu coś w stylu: „widzisz, fiucie? Ktoś ma większego pecha niż ty!"

Przez pewien czas nikt nic nie mówił. W końcu matka Lva przerwała milczenie:

- Ale... i tak zamierza pan wyrzucić tego chłopaka? Prawda?

Feltsman omal nie udławił się własną śliną.

- A na jakiej, kurwa, podstawie doszła pani do tak popierdolonego wniosku?! Po pierwsze, Vitya nie zrobił niczego złego. Nie wyrządził Lvu krzywdy. Po drugie, pewnie nie rozumie, że nie powinien całować innych chłopców, bo nikt mu tego nie wytłumaczył.

- Więc... nie zamierza go pan wyrzucać?

- NIE, KURWA, NIE ZAMIERZAM GO WYRZUCAĆ! Czy ja, kurwa, mówię po chińsku? Mam to sobie wytatuować na czole?! Powtórzę to jeszcze raz, głośno i wyraźnie: Nie. Wyrzucę. Viktora. Z klubu! Powiem więcej: w ogóle nie zamierzam go karać w jakikolwiek inny sposób.

Pan Rykov zacisnął zęby. Wyglądał teraz jak prawdziwy, żądny krwi drapieżnik.

- Więc niech mi pan da numer do jego ojca! – zażądał.

O JEZUS MARIA, KURWA!

Yakov omal nie dostał zawału. Kiedy trochę się uspokoił, pomyślał:

Ależ oczywiście, kurwa! Nie ma problemu, chłopie. Już biegnę podać ci numer do najbardziej tolerancyjnego człowieka na tej planecie, do tego mega-nowoczesnego rodzica, do tej, kurwa, jednoosobowej ojczyzny zrozumienia i czułości, jaką jest Aleksander Nikiforov. A tak na poważnie to... PO MOIM, KURWA, TRUPIE!

- Nie.

- Słucham? – pan Rykov aż się nastroszył. – Co pan powiedział?

- Powiedziałem „nie". Czytaj: nie, nie dam ci numeru do ojca Viktora. I guzik mnie obchodzi, że masz tak zwane „prawo, by powiedzieć mu, że jego synek jest małym dziwadłem i on, jako rodzic powinien niezwłocznie coś z tym zrobić". Odpowiedź brzmi „nie" i to jest moje ostatnie słowo! Nie dostaniesz tego numeru, choćbyś błagał na kolanach!

- Jak nie da mi pan numeru do ojca tego całego Viktora, to Lev już nie będzie u pana trenował!

Ultimatum zawisło w powietrzu, wprowadzając wszystkich w stan absolutnego paraliżu. W przeciągu potwornie długich dziesięciu sekund ani Yakov, ani Lev, ani Państwo Rykov nie drgnęli ani o centymetr.

Feltsman wyobraził sobie, że trzyma nożyczki i ma do wyboru dwie nici: tę, która już od kilku lat łączyła go z małym rudzielcem i tę, która zaledwie rok temu związała go z dziwnym srebrnowłosym chłopcem. A tym, co naprawdę go bolało, nie była myśl, że musiał przeciąć jedną z nich. Przerażało go to, że podjął decyzję praktycznie bez wahania.

Kiedy szok po zadanym pytaniu minął, pięćdziesięciolatek odwrócił się w stronę drzwi. Położył dłoń na klamce i ze świadomością, że wypowiada te słowa zbyt łatwo, żeby nie powiedzieć: boleśnie łatwo, oświadczył:

- To koniec naszej współpracy. Żegnam.

Jeszcze nigdy nie rozstał się z żadnym łyżwiarzem w tak suchy i beznamiętny sposób. I czuł się z tego powodu okropnie. Nie wiedział, jak będzie się czuł jutro, czy za dwie godziny. Może lepiej? Może gorzej? Ale na razie było mu wstyd.

Wstydził się, bo dał się ponieść emocjom. Wstydził się tego, że nawet nie próbował postawić się w sytuacji Lva i tak szybko stanął po stronie Viktora. Wstydził się tego, że jeden pocałunek i para rozjuszonych rodziców w zupełności wystarczyły, by zniszczyć jego opanowanie i profesjonalizm. Nawet jeśli miał rację i postąpił słusznie, to jednak mógł rozegrać tę scenę inaczej. Doprowadzając do dzisiejszej sytuacji, całkowicie zawiódł jako trener.

Idąc korytarzem, przyuważył wystający z kosza wianek. Ów zapleciony małymi rączkami wieniec z białych i niebieskich kwiatów. Kiedy tak leżał w tym kuble, obok puszki i zgniłego banana, wyglądał tak cholernie przygnębiająco i smutnie. Reprezentował dobitność, z jaką odrzucono uczucia Viktora i w jakiej kategorii je umieszczono. Zresztą nie tylko one...

Dzisiaj Lev i jego rodzice wyrzucili do śmieci więcej niż jedną rzecz.

I nagle wstyd został zastąpiony współczuciem. Myśląc o odrzuconym wianku, Yakov poczuł się śmiesznie. Bo oto on użalał się nad swoją karierą trenerską, podczas gdy Viktor – Viktor, który w wieku dziewięciu lat pocałował innego chłopca – najprawdopodobniej miał przed sobą cholernie ciężkie życie.

XXX

- Zadzwoń jeszcze do Igora i Wlada. Wytłumacz im, by pod żadnym pozorem nie dawali Rykovom namiarów na Aleksandra Nikiforova. Mogę na ciebie liczyć, Hanka?

- Oczywiście, szefie. Zaraz wszystkim się zajmę!

- Dzięki. Słuchaj, kończę, bo muszę jeszcze coś załatwić. Widzimy się w poniedziałek!

Wzdychając, Feltsman schował telefon do kieszeni. Ciekawe, jak zareagowałaby jego sekretarka, gdyby dowiedziała się, właśnie teraz stał pod jej kamienicą. A jednocześnie pod kamienicą Anny Nikiforovej. Wiedział, że Rozmowa przez wielkie R nie może poczekać do jutra. Nie był aż tak podły, by pozwolić Viktorowi na całonocne płakanie w poduszkę. Zwłaszcza, że już raz widział, co się działo, gdy ten dzieciak czymś się zamartwiał. Yakov powiedział sobie: nigdy więcej! Jeżeli mógł coś zrobić, to nie zamierzał siedzieć bezczynnie.

Wyciągnął dłoń w stronę domofonu.

- Tak? – usłyszał zmęczony głos profesor Nikiforovej.

- To ja, Feltsman. Przepraszam, że przychodzę tak późno.

- Och, to pan? Dzięki Bogu, że pan przyszedł! Kiedy Vitya wrócił do domu, martwiłam się, że coś się stało.

Z ust Yakova wyszło zbolałe westchnienie. Pięćdziesięciolatek oparł czoło o ścianę. A więc jego przeczucia okazały się trafne.

- Ryczał, co?

- Tak sądzę – ostrożnie odparła Anna. – Zamknął się w swoim pokoju, a kiedy wyszedł na kolację, miał zapuchnięte oczka. Wejdzie pan na herbatę? Otworzę panu drzwi...

- Nie, nie trzeba! Właściwie to... mogłaby pani przysłać bratanka na dół? Usiądziemy w takim miejscu, by widziała nas pani z okna. Jeszcze nie jest aż tak późno, a myślę, że będzie lepiej, jeśli porozmawiamy tylko we dwóch. Obiecuję, że po wszystkim dowie się pani, co się stało. Ale najpierw, o ile to możliwe, chciałbym pogadać z Viktorem. Może tak być?

Kobieta zastanowiła się chwilę.

- W porządku. Powiem mu, by się ubrał i do pana zszedł. Tylko proszę, niech pan nie będzie dla niego zbyt surowy. Nie umiem tego wyjaśnić, ale jest taki... ech, nie wiem, jak to ująć. Dawno nie widziałam go tak przygnębionego i zestresowanego.

- Niech się pani nie martwię, nie będę dla niego ostry. W końcu nie zrobił niczego złego.

Dopiero po wypowiedzeniu tych słów, Yakov zdał sobie sprawę z wagi swojej decyzji. Otóż – postanowił powiedzieć dziewięcioletniemu chłopcu, że całowanie innych chłopców nie było niczym złym. A świadomość, że bardzo niewielu trenerów postąpiłoby w identyczny sposób, wcale nie poprawiała mu nastroju. Wręcz przeciwnie – czuł się trochę jak wariat. Jakaś część jego wcale nie chciała zaakceptować upodobań Viktora. Jakaś część jego przekonywała, że dzieciak jest jeszcze mały, a tamten pocałunek mógł być jednorazowym odpałem.

Z drugiej strony, gdyby Feltsman zabronił uczniowi całowania innych chłopców, to byłoby tak jakby jego przyjaźń z Rusłanem nic nie znaczyła. A poza tym, należało spojrzeć prawdzie w oczy – bachor z przedstawienia o Sneguroczce, nowy baletmistrz Lilki, a do tego Lev to już trzy osoby. O dwie za dużo jak na zwykły odpał...

Pewnym pocieszeniem był fakt, że Vitya wciąż w jakimś stopniu lubił dziewczynki. To może mu nieznacznie ułatwić życie. Ale nie będzie miało znaczenia, jeżeli ten dzieciak nie zrozumie kilku istotnych rzeczy. To właśnie o nich Yakov chciał porozmawiać. I dlatego siedział na ławce przed kamienicą Anny, zamiast wrócić do domu i zająć się odreagowywaniem dzisiejszego dnia.

Po chwili chłopiec pojawił się w bramie. Zgodnie z oczekiwaniami – absolutnie zmaltretowany i zesrany ze strachu!

- Yakov, ja...

- Vitya, siadaj!

Z usteczek wystraszonego chochlika wystrzelił niezrozumiały słowotok.

- Yakovprzepraszamjanaprawdęniechciałemi...

- Na litość boską, uspokój się! Nie zamierzam wyrzucać cię z Klubu. Wiem, co zrobiłeś, ale nie jestem na ciebie zły.

Viktor zrobił niepewny krok do przodu. Miał minę, jakby w ostatniej chwili odwołali mu wyrok śmierci.

- A-ale... ale Lev powiedział...

- Lev zachował się dzisiaj na poziomie Ivanka. Nie jestem na ciebie zły, Vitya, ale musimy porozmawiać.

Chłopczyk nieśmiało zajął miejsce obok trenera. Yakov splótł palce dłoni. Zastanawiał się, jak w miarę taktownie zainicjować temat.

- Więc... to dlatego tak bardzo chciałeś, byście zostali sami? – spytał łagodnie. - To dlatego chciałeś mu powiedzieć? Od początku planowałeś, że go pocałujesz?

- NIE! – Viktor wbił w pięćdziesięciolatka zrozpaczony wzrok. - Yakov, przysięgam, ja... j-ja naprawdę nie chciałem... n-nie planowałem tego... to po prostu...

- Spokojnie – Feltsman położył dłoń na czubku srebrnej głowy. – Okej, załapałem. Nie planowałeś pocałunku. No więc, jak dokładnie do niego doszło?

Chłopczyk odsunął się do tyłu, by móc oprzeć stopy o krawędź ławki. Objął nogi ramionami. Z noskiem ukrytym między kolanami wyglądał na bardzo zagubionego i nieszczęśliwego.

- Na początku zrobiłem tak, jak mówiliśmy. Powiedziałem mu, że ślicznie jeździ na łyżwach, że jest super, że bardzo go podziwiam i w ogóle. A potem zacząłem się zastanawiać, jak powiedzieć mu, że mam go zastąpić. Udawałem, że się nie boję, ale tak naprawdę bardzo się bałem, bo powiedziałeś, że on wolałby, żeby to Andrei jechał za niego i myślałem, że Lev będzie na mnie zły. Tylko, że... tylko, że...

Oczy Viktora – dosłownie na krótki moment – stały się rozmarzone.

- Tylko, że on wcale się nie zezłościł. Właściwie to... właściwie... ucieszył się, że to ja pojadę! Kiedy mu powiedziałem, odpowiedział, że w sumie od początku się tego domyślał i chociaż powiedział tobie, że chce, by to Andrei jechał, to czuł, że wcale tak nie będzie, bo to ja skopałem Ivankowi tyłek na tamtym lodowisku. Mówił, że na pewno wygram, i ma nadzieję, że dam Ivankowi nauczkę, bo to głupek i należy mu się manto. A po tym, jak to powiedział, to spojrzał na mnie... ale nie tak normalnie, tylko tak... tak jak w tych bajkach o księżniczkach, które ogląda Georgi i... i uśmiechnął się do mnie, ale tak jak... tak jak nikt nigdy jeszcze się do mnie nie uśmiechnął. Po prostu nie mogłem się powstrzymać! Pochyliłem się i go pocałowałem. Nawet w sumie nie wiedziałem, dlaczego. I nie mogłem tego zrozumieć, bo kiedy wcześniej całowałem dziewczynki, to zawsze wiedziałem, po co... wiedziałem, że całuję się z nimi dla treningu i tak dalej. No i nigdy nie całowałem ich bez pozwolenia. Zawsze pytałem: „Katya, czy mogę cię pocałować" albo „Marysiu, czy mogę dać ci całusa". Chyba, że one całowały mnie pierwsze, to wtedy im pozwalałem. Ale z Lvem, to tak jakoś... nawet nie pomyślałem, że powinienem najpierw spytać o pozwolenie. Kiedy się do mnie uśmiechnął, po prostu o tym zapomniałem. A kiedy poczułem jego usta, to już w ogóle przestałem myśleć...

Wysłuchawszy wyjaśnienia chochlika, Yakov westchnął ciężko.

Jest gorzej niż myślałem. Nie tylko pocałował innego chłopca, ale też ostro się w nim zabujał...

- No, a potem mnie uderzył.

Za sprawą tego jednego zdania czar prysł. Historia miłosna Viktora skończyła się, jeszcze zanim na dobre się zaczęła.

- Przykro mi, że muszę ci to powiedzieć – Feltsman podrapał się po uchu – ale reakcja Lva była dość normalna. Większość chłopców zareagowałaby w taki sposób, gdybyś ich pocałował. Znaczy... w sytuacji innej niż przedstawienie szkolne.

- Skoro tak, to dlaczego Lev powiedział, że całowanie innych chłopców jest okej?

- Że co?!

- Kiedyś wracaliśmy razem z placu zabaw i podeszliśmy pod moją kamienicę. Przez okno zobaczyliśmy moją ciocię. Całowała się ze swoją przyjaciółką z Kanady. No wiesz, w usta. I to dłuuugo. Przytulały się, tak jak mój tata przytula się czasem z moją mamą.

Mózg Yakova błyskawicznie dodał poszczególne fakty. Stara panna, o cholera, sympozjum w Kanadzie, nieco feministyczne poglądy, obcięta po męsku, o cholera, całowała się z kobietą, o cholera!

Kiedy nowe informacje wsiąkły, pojawiło się coś na kształt ulgi. Vitya nie był jedyną „odmienną" osobą w rodzinie... Może dzięki temu będzie mu łatwiej?

- Kiedy to zobaczyliśmy, Lev powiedział, że tak się czasem zdarza i że to jest normalne. W sensie, że... kiedy chłopiec całuje chłopca a dziewczyna dziewczynę.

- Tak ci powiedział?

Żebyś tylko wiedział, co wygadywał w szpitalu...

Feltsmana naszła nagle ogromna ulga, że kłótnia z Lvem i jego rodzicami odbyła się bez udziału Viktora.

- Kiedy to powiedział, pomyślałem sobie, że on nie miałby nic przeciwko całowaniu się z chłopcem – Vitya zwiesił główkę. – Ale nie mówiłem mu, że go lubię, bo byłem pewien, że on lubi Andreia.

Najśmieszniejsze jest to, że miałeś rację...

- A rozmawiałeś o tym z ciocią? Powiedziałeś jej, że widziałeś ją z dziewczyną?

- Chciałem, ale Lev powiedział, żebym tego nie robił. Mówił, że moja ciocia pewnie nie chciałaby o tym rozmawiać.

- A ja myślę, że wręcz przeciwnie. Uważam, że powinieneś porozmawiać z ciocią.

Viktor posłał trenerowi zdziwione spojrzenie.

- Twoja ciocia pocałowała dziewczynę, a ty pocałowałeś chłopca – powiedział Yakov. – Sądzę, że się zrozumiecie. Dobrze by było, gdybyś opowiedział cioci o tym, co się dzisiaj stało. Jestem pewien, że nie będzie na ciebie zła. Powiedz też, że widziałeś ją z dziewczyną i zapytaj, z kim wolno ci o tym rozmawiać. Twoja ciocia pewnie nie opowiada o swoim życiu miłosnym, komu popadnie. Mam też do ciebie inną ważną prośbę, Vitya. Chciałbym, żebyś obiecał mi, że dopóki nie skończysz osiemnastu lat, nie pocałujesz żadnego chłopca.

- Dlatego, że pocałowałem Lva?

- Nie. Lev nie ma z tym żadnego związku. Po prostu uważam, że tak będzie dla ciebie bezpieczniej.

- Ale dlaczego? – rozpacz w głosie Viktora była dowodem na to, że chłopiec nie palił się składania tego typu obietnic. – Dlaczego mojej cioci wolno pocałować dziewczynę, a mnie nie wolno całować chłopców?

- Nie powiedziałem, że ci nie wolno – podkreślił Yakov. – Powiedziałem, że lepiej nie robić tego przed osiemnastką. Posłuchaj, Vitya: twoja ciocia jest już dorosła. Bycie dorosłym wiąże się z kilkoma udogodnieniami. Po pierwsze, możesz sam decydować o sobie i nie musisz prosić rodziców o pozwolenie. Myślisz, że dlaczego Lyovochka zareagował dzisiaj w taki sposób? Nawet gdyby chciał cię całować, nie zrobiłby tego, bo wie, że jego rodzice by tego nie zaakceptowali. A nawet gdyby się zbuntował, niewiele by zdziałał. Jeśli mi nie wierzysz, przypomnij sobie, jak było z twoim tatą.

Chłopiec spuścił wzrok. To była jedna z niewielu sytuacji, gdy zamiast sprzeczać się z trenerem, postanowił milczeć i uważnie słuchać.

- Po drugie, dorosłość oznacza, że jesteśmy z natury bardziej ostrożni. A całowanie innych chłopców wymaga ostrożności. Nie wiem, czy wiesz, Vitya, ale w niektórych przypadkach można nawet iść za to do więzienia...

- Do więzienia?! – z przerażeniem powtórzył dzieciak.

- Dokładnie tak. Oczywiście nie wszędzie i nie w każdej sytuacji. Ale musisz wiedzieć, że nasz kraj niezbyt przychylnie patrzy na chłopców, którzy całują się z innymi chłopcami. Dlatego, zanim zrobisz coś takiego, zawsze powinieneś się upewnić, czy ten drugi chce tego tak samo, co ty. No i dobrze by było, gdybyście obaj byli dorośli, bo wtedy rodzice żadnego z was raczej nie wyskoczą z żądaniami, by wywalić któregoś z was ze szkoły i posłać go do psychiatry. Kiedy będziesz dorosły, będziesz miał mnóstwo możliwości. Na przykład, będziesz mógł wyjechać do Kanady, albo jakiegoś innego kraju, który przychylnie patrzy na całujących się chłopców.

- Ale ja nie chcę wyjeżdżać do Kanady! – jęknął Vitya. – Chcę zostać tutaj i z tobą trenować!

Deklaracja była tak urocza, że Yakov zaśmiał się pod nosem.

- Jeżeli nadal będę trenerem, zawsze będziesz miał u mnie miejsce. Ale, jeśli postanowisz zostać w Rosji i nadal całować innych chłopców, z pewnością nie będzie ci lekko! Będą wytykać się palcami i wyzywać od odmieńców. Albo od czegoś jeszcze gorszego.

- Raju...

Dzieciak wyglądał na totalnie zdołowanego. Feltsman poklepał go po plecach.

- Nie łam się! – rzucił. – Pocieszające jest to, że kiedy już zostaniesz legendarnym sportowcem i bohaterem narodu, będą mogli ci nagwizdać!

- Legendarnym sportowcem? – to przykuło uwagę małego. – A co trzeba zrobić, żeby nim zostać?

- A bo ja wiem... - Yakov zastanowił się chwilę. – Myślę, że złoty medal Olimpijski to absolutne minimum, by bez żadnych przeszkód całować innych chłopców. Jeżeli życie mnie czegoś nauczyło to tego, że czempionom i bogaczom wybacza się absolutnie wszystko. Zdobądź pięć Mistrzostw Świata z rzędu, a sam Prezydent pierdolonej Matuszki Rosji pobłogosławi twój związek z innym facetem i jeszcze będzie cię błagał na kolanach, by mógł wykorzystać twoje zdjęcie ślubne w swojej kampanii wyborczej.

- O kurde, serio?!

- No... z tym Prezydentem to gruba przesada, ale tak.

- I to naprawdę jest takie proste? – w niebieskich oczach Viktora pojawiły się przebłyski nadziei.

Proste?! – Feltsman prychnął w myślach. – Niby która część tego, co powiedziałem, jest prosta?

- No wiesz, Vitya, zdobycie pięciu Mistrzostw Świata z rzędu to dość trudne zadanie. Ale, gdyby jakimś cudem ci się udało, to TAK, mógłbyś sobie całować, kogo tylko chcesz. Oczywiście znaleźliby się tacy, którzy by cię wyzywali, ale na pewno nikt nie wsadziłby cię do pierdla. Tak to już w życiu jest. Gwiazdy Rocka i legendarni sportowcy mogą się zabawiać z kim chcą. Ale zwykli śmiertelnicy niestety muszą się ukrywać.

- Ech, wygląda na to, że nie mam wyjścia – Vitya głęboko westchnął. – Trzeba będzie odbębnić te pięć Mistrzostw Świata. Zrobię to i będę miał święty spokój.

Ta absurdalna pewność siebie jednocześnie bawiła i załamywała Yakova.

- No więc, jak będzie? – Feltsman położył dłoń na srebrnych włosach i delikatnie obrócił główkę chłopca ku sobie. - Mogę na ciebie liczyć? Obiecasz mi, że przed osiemnastką nie będziesz całował innych chłopców? Rozumiesz, że wcale nie chcę być złośliwy, prawda? Ja naprawdę nie próbuję cię zmuszać, byś rezygnował ze swoich naturalnych uczuć. Ja tylko nie chcę, by jacyś ludzie wyrzucali cię ze szkół i ciągali po terapiach. Rozumiesz to, prawda?

- Rozumiem – dzieciak niechętnie przytaknął. – Skoro mówisz, że nie chcesz być złośliwy, to ja ci ufam. Obiecuję, że dopóki nie skończę osiemnastu lat, nie będę całował innych chłopców.

Feltsman odetchnął z ulgą. W chwilach takich jak ta, nie rozumiał, dlaczego Sasza miał z synem aż takie problemy. Viktor może i bywał rozwydrzony, ale czasami wystarczyło po prostu posadzić go tyłku i – tak jak teraz - odbyć z nim spokojną, normalną rozmowę! Czy to naprawdę było aż tak trudne?

Widząc, że dzieciak wciąż jest nieco przygnębiony, Yakov dał mu lekkiego pstryczka w czoło.

- I nie martw się tym, co wydarzyło się u Lva. Pierwsza miłość rzadko okazuje się tą na całe życie. Spotkasz jeszcze wiele wspaniałych dziewczynek i wielu sympatycznych chłopców. Wśród nich na pewno będzie osoba, która oszaleje na twoim punkcie!

XXX

Ktoś powiedziałby, że incydent w szpitalu negatywnie odbije się na treningach i pozbawi Viktora starannie wypracowanej koncentracji. Na szczęście stało się dokładnie na odwrót – srebrnowłosy dzieciak był zmotywowany jak nigdy! Być może wziął sobie do serca tekst o zdobyciu pięciu Mistrzostw Świata? A może oddał się ćwiczeniom, by nie myśleć o złamanym sercu? Ciężko stwierdzić. W każdym razie, program do zmodyfikowanej wersji „The Final Countdown" wyglądał coraz lepiej, a z każdym kolejnym dniem Yakov i Tatiana mieli coraz mniej uwag.

Tydzień przed pojedynkiem zakładowym, Feltsman uznał, że jest zupełnie zadowolony z umiejętności chochlika. Po raz pierwszy od rozpoczęcia przygotowań, odważył się na sformułowanie wniosku:

„Gdyby Vitya miał jechać jutro, dałby sobie radę".

Ta myśl mogła oznaczać tylko jedno – Nikiforov był gotów. Znał swój program, czuł muzykę i opanował wszystkie potrzebne skoki. Wystarczyło jedynie „przeczekać" ten jeden ostatni tydzień i trzymać kciuki, by chłopcu nie przydarzyła się żadna kontuzja.

Yakov i Tatiana zrobili, co mogli. Teraz już wszystko było w rękach Boga! Czy raczej – w rękach Viktora.

Feltsman wiedział, że przygotował tego dzieciaka najlepiej, jak tylko umiał. Teraz miał do zrobienia jeszcze jedną ważną rzecz. Musiał zadbać o przyszłość tego, którego w tak krótkim czasie tak bardzo pokochał. Myślał o wszystkim bardzo długo, aż wreszcie znalazł rozwiązanie. Wiedział, co musi zrobić.

Stał w recepcji Klubu Mistrzów i w milczeniu przeglądał SMSy z ostatnich kilku dni. Ktoś położył mu dłoń na ramieniu.

- Cześć, trenerze! – Kostya uśmiechnął się nieśmiało. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Masz chwilę? Jest coś, o czym chciałbym pogadać.

Yakov krótko skinął głową. Doskonale wiedział, co nadchodzi.

- Wiem, że dziwnie to zabrzmi - Młody mężczyzna niepewnie rozmasował kark – ale na swój sposób cieszę się, że dziewczyna mnie zdradziła i dzięki temu zdecydowałem się na powrót do Rosji. Przez cały ten czas, gdy pomagałem w szkoleniu młodego, czułem się szczęśliwszy niż kiedykolwiek. Bardzo tęskniłem za Klubem Mistrzów, a przez ostatnie kilka tygodni tylko upewniłem się w przekonaniu, że tutaj jest moje miejsce. Przyjechałem do Petersburga, bo chciałem zacząć od początku, ale wciąż wahałem się, czy powinienem nadal zajmować się łyżwiarstwem. Ale teraz już wiem. Zbierałem się do tego już od jakiegoś czasu, ale nie chciałem cię dekoncentrować, trenerze, bo wiem, jak ważne było wytrenowania Viktora. Ale teraz, gdy mały w pełni opanował choreografię pani Tatiany, nareszcie mogę zadać to pytanie bez wyrzutów sumienia.

Kostya złożył dłonie jak do modlitwy.

- Trenerze, czy mógłbyś mnie zatrudnić? Niezależnie od tego, czy stracimy to lodowisko, czy uda nam się je zachować, chciałbym zostać jednym z twoim instruktorów! Obiecuję, że nie zawiodę!

Feltsman uśmiechnął się krzywo.

- To zabawne, że o tym wspominasz, chłopie. Tak się składa, że ja też chciałem złożyć ci propozycję.

- Naprawdę? – Nazarov rozpromienił się. – W takim razie ogromnie się cieszę, że zrobiłem dobre wrażenie. Nic nie daje aż takiej frajdy jak zaimponowanie dawnemu mentorowi. No to jak będzie? – puścił pięćdziesięciolatkowi oko. – Mogę liczyć na etacik?

- Naturalnie. I nie tylko na etacik. Bo tak właściwie, zamierzam poprosić cię o coś innego. Nie chcę, żebyś był jednym z moich instruktorów. Chcę, żebyś mnie zastąpił.

Radość w oczach młodego mężczyzny zamieniła się w przerażenie. Sportowa bluza wysunęła się z dłoni Konstantina i upadła na podłogę.

XXX

Ech, gdzież ten Jasiu się podziewa? Spóźnianie się jest zupełnie nie w jego stylu!

Idąc korytarzem, Tatiana ziewnęła głęboko. Dzisiejszy dzień był bardziej leniwy od poprzednich. Miała to być forma nagrody dla Viktora, który pokazał się wczoraj z fantastycznej strony. Aczkolwiek sam dzieciak nie był zadowolony z takiego obrotu spraw – zamiast odpoczywać, ganiał po całym budynku, celem odnalezienia trenera i nauczenia się „kolejnego wypasionego elementu". Lubicheva-McKenzie nie miała nic do roboty, więc zaoferowała, że pomoże w poszukiwaniach.

Wreszcie usłyszała głos Yakova. Dobiegał z prowadzących do recepcji uchylonych drzwi. Tatiana otworzyła usta, by zawołać przybranego brata, ale przeszkodził jej w tym rozpaczliwy krzyk Konstantina:

- NIE możesz zrezygnować, trenerze! Taka opcja po prostu NIE wchodzi w grę!

Kobieta zamarła w miejscu.

Co takiego?

- Zrozumiałbym, gdybyś powiedział coś w stylu: „zastąp mnie, jeśli przegramy". W końcu poszedł pan na układ z panem Wronkovem, a honor nakazuje, by uszanować warunki umowy. Jeśli my wygramy, oddadzą nam lodowisko, jeśli oni wygrają, przestanie pan być trenerem. Ale żeby prosić, bym zajął twoje miejsce, nawet jeśli zwyciężymy?! Ja tego nie rozumiem, trenerze! Proszę, wytłumacz mi!

Dłoń Tatiany wystrzeliła w stronę ust, by powstrzymać zaskoczony jęk.

Co ten Jasiu, u diabła, wymyślił?! Co mu nagle odwaliło?!

- Moja decyzja jeszcze nie jest ostateczna, ale... po pojedynku zakładowym, prawie na pewno się wycofam! – usłyszała głos Yakova - Niezależnie od tego, czy wygram, czy przegram, przestanę być trenerem. Ja... ja po prostu mam już dosyć, Kostya! Mam dosyć, rozumiesz? Właśnie przejrzałem wszystkie SMSy, które dostałem w przeciągu ostatnich kilku dni. Ojciec Lva opowiedział pozostałym rodzicom o tym, jak Viktor pocałował jego syna. Niektórzy porozmawiali ze mną i dali sobie przetłumaczyć to i owo... ale aż piątka postawiła mi to samo ultimatum, co Rykov: albo wyrzucę Viktora, albo ich dzieci przestaną u mnie trenować. Oczywiście powiedziałem, że Vitya zostaje. W efekcie pożegnałem się z wieloma obiecującymi uczniami. Jest wśród nich Andrei Kuklin, wiesz? Lubiłem tego chłopca. Nigdy nie sprawiał mi problemów. Lubiłem go, a on lubił mnie. I nagle usłyszał od rodziców, że ma trzymać się z daleka ode mnie i mojego „zboczonego ulubieńca"! Nawet nie dano mu prawa sprzeciwu. Słyszałem, że był cholernie nieszczęśliwy i protestował, ale jego ojca to nie obchodzi.

Przybrana siostra Feltsmana nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Co prawda Yakov powiedział jej o incydencie w szpitalu, ale... Noż, do diabła! Nie miała pojęcia, że aż tak wziął to wszystko do siebie, by rozważać cholerną emeryturę!

- Nie możesz pozwolić, by coś takiego cię złamało, trenerze – błagał Kostya. – Nie po tym wszystkim, co przetrwałeś przez ostatnie kilka miesięcy! Trenerze, przecież... Jesteśmy przy tobie. Ja, dziewczyny i pani Tatiana...Wszyscy tak bardzo szanujemy cię i kochamy. Gdybyś teraz zrezygnował, to byłoby...

- Wciąż nie jestem pewien, czy naprawdę zrezygnuję - wzdychając, Yakov wszedł byłemu uczniowi w słowo. – Ale wiesz, po tym incydencie w szpitalu i po tych wszystkich telefonach, ja pierwszy raz... pierwszy raz w całej karierze pomyślałem, że ja naprawdę... ostatecznie i nieodwołalnie mam tego wszystkiego dosyć! Nawet nie tyle łyżwiarzy, co ich rodziców! Ta jędza, matka Ivanka, która doskonale zdaje sobie sprawę, że jej synek zachowuje się jak mały sukinsynek, ale wciąż nie zamierza doprowadzać go do porządku! Ten dupek, Sasza, który nie potrafi znaleźć w sobie choćby odrobiny zrozumienia dla własnego syna. Ta zafiksowana na punkcie normalności parka, cholerni rodzice Lva. A na deser jeszcze tamta piątka... Ludzie, którym wiele razy szedłem na rękę, którym pozwalałem spóźniać się z opłatami, a czasem nawet byłem elastyczny i tak załatwiałem sprawę, by dzieciaki mogły trenować za darmo! Ci ludzie tak po prostu pokazują mi środkowy palec i oznajmiają, że ich dzieci nie mogą trenować na tym samym lodowisku, co Viktor. Mam już tego powyżej uszu, rozumiesz?! A ty...

Głos Feltsmana załamał się.

- Dobry z ciebie chłopak, Kostya. Trenowałem cię, więc wiem, że mnie nie zawiedziesz. W Kanadzie zdobyłeś ogromne doświadczenie, a tutaj wszyscy cię lubią. Viktor, dziewczyny, pracownicy lodowiska... Czuję, że twój nagły przyjazd nie był przypadkowy. To tak, jakby Bóg zsyłał mi ciebie, byś przypilnował tego wszystkiego, w razie gdybym ja musiał zrezygnować. Muszę mieć zabezpieczenie, rozumiesz? Muszę wiedzieć, że ktoś zajmie się solistkami i Viktorem, jeżeli dostanę za tydzień po dupie od Wronkova.

- Rozumiem, że musisz mieć zabezpieczenie, trenerze i nie mam nic przeciwko – zbolałym tonem wyszeptał Kostya. – Ale żeby zastąpić cię, nawet jeśli... Ja... ja tego nie widzę, trenerze. Zdaję sobie sprawę, że przez lata dojrzałem i mówiono mi, że umiem pracować z ludźmi, ale... Ja to nie Ty, trenerze! Potrzebujemy cię tutaj. Nie zostawaj dla dupków, którzy cię nie doceniają. Zostań dla nas!

Tatiana zaryzykowała szybki rzut okiem przez przesmyk między drzwiami ścianą. Yakov trzymał obie dłonie na ramionach Nazarova.

- Wiem – powiedział z mieszaniną smutku i powagi. – Wiem i dlatego zaczekam z podjęciem decyzji do zakończenia zakładu. Ale muszę wiedzieć już teraz. W razie czego zrobisz to? Zastąpisz mnie?

Kostya zamknął oczy. Wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał płacz. To było na swój sposób niesamowite – dorosły facet walczący ze łzami! W końcu otworzył oczy, przełknął gulę w gardle i zdecydowanie przytaknął. Dokładnie w tym momencie za plecami kobiety rozległ się cichy skrzyp.

Tatiana odwróciła się. Drzwi do męskiej łazienki odbiły się od ściany, jakby ktoś niedokładnie je domknął. Na palcach, Lubicheva-McKenzie podkradła się do tamtego miejsca. Kiedy zajrzała przez przesmyk, ujrzała Viktora. Stał z dłońmi zaciśniętymi na umywalce i zezował na własne odbicie w lustrze. Jego niebieskie oczy chyba jeszcze nigdy nie były tak wściekłe i zdeterminowane. 


Notka autorki:

Przede wszystkim: dziękuję wszystkim cudownym ludziom za komentarze oraz gwiazdki, a także posty motywacyjne na Facebooku i prywatne wiadomości pełne naprawdę cudownego, a zarazem ostrego dopingu! Gdyby nie one, ten dłuuuugo rozdział (53 strony A4) nie powstałby tak szybko. Tak więc, dziękuję. 

Tytuł rozdziału był inspirowany piosenką z filmu "Ballerina" - "Blood, sweat and tears". Możecie jej posłuchać, gdy zjedziecie niżej. Wrzuciłam też orkiestrową wersję "The Final Countdown", do której pojedzie Viktor (tylko miejcie na uwadze, że program dla małego chłopca byłby nieco krótszy). 

Sporo się działo, co? Wiem, jak dziwnie to zabrzmi, ale nie bądźcie zbyt ostrzy dla Lva. Pamiętajcie, że to tylko mały dzieciak, któremu bardzo zależy  na akceptacji rodziców. To pan i pani Rykov zasługują na waszą złość. Prawie wszystkie osoby, którym dawałam tekst do zrewidowania, rzuciły stwierdzeniem: "rajuuu, nie sądziłem, że pojawią się rodzice, których znielubię bardziej niż Nikiforovów!" Zgadzacie się z tym?

I, czy chcielibyście dostać dodatkowego one-shota, w którym dorosły Viktor spotyka Lva? 

Myślę, że na jakieś 90% napiszę coś takiego. Jeśli do tego czasu nie padnę z przemęczenia ;)

Wraz z kolejnym rozdziałem wskoczymy prościutko w dzień Zakładu. Chciałoby się powiedzieć: wreszcie! 

Jak myślicie, co zrobi Vitya?

Jaki przekręt planuje Wronkov?

Czy Yakov rzeczywiście skończy karierę? (głupie pytanie, ale na wszelki wypadek postanowiłam je zadać)

Dopingujcie mnie tak, jak dotychczas, a kolejny rozdział ukaże się baaaardzo szybko. Tymczasem, trzeci rozdział "Yuuriego w szkole dla czarodziejów" pojawi się już jutro. Chyba że coś pójdzie nie tak ^^. 

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia wkrótce! (progres rozdziału 19 poniżej)

https://youtu.be/pQ7AWUrrXvs

https://youtu.be/NV75qGY7jBk

Rozdział 19 - progres:


Obrazek autorstwa: jmplZashi

Ten rozdział dedykuję: PandaIgu


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top