Rozdział 17 - Decyzja szaleńca
Jak się wkrótce okazało, Tatiana wcale nie przyjechała do Petersburga sama. Towarzyszył jej chudy mężczyzna ze zawiązanymi w kucyk rudymi włosami i okrągłymi okularami. Większość brała go za skoczka narciarskiego, kolarza lub panczenistę. Opcja numer trzy była strzałem w dziesiątkę – ten pantoflarz o figurze sznurówki rzeczywiście mógł się pochwalić niezłymi sukcesami w łyżwiarstwie szybkim! W tym dwoma złotymi medalami olimpijskimi.
- H-hej! – niepewnie zamachał do Yakova. – Co słychać?
- Ciebie też tu przywlokła, McKenzie? – wzdychając, Feltsman zwrócił się do Steve'a. – Co wy tu, u diabła, robicie?
- Jak to, „co"? – Tatiana podjechała do bandy, by wziąć od mężulka butelkę z wodą. – Przyjechaliśmy wspierać cię w trudnych chwilach!
Przeklęta wiedźma wcale nie miała zamiaru się napić! Zamiast tego zafundowała spoconej blond głowie zaimprowizowany prysznic. Normalnie, kurwa, jak Viktor!
- Nie wylewaj wody na MÓJ lód! – tłukąc pięścią o bandę, ryknął Yakov.
- Ne ne ne ne! – cholerna jędza odwróciła się do niego tyłkiem. – Nie słyszę, co mówisz, ne ne ne ne!
- NIE POKAZUJ MI CHOLERNEGO ZADKA!
Nie widział jej twarzy, ale szedł o zakład, że była wyszczerzona od ucha do ucha. Przeklęta baba! Fetlsman chciał ją pociągnąć za kołnierzyk, ale nie zdążył, bo akurat w tym momencie odjechała w stronę środka lodowiska. Yakov został przy bandzie z zakłopotanym Stevem.
- Yakov, przepraszam – nie przerywając nerwowego pocierania ucha, Amerykanin zwrócił się do Feltsmana. – Mówiłem jej, byśmy przynajmniej zadzwonili i uprzedzili, że przyjedziemy.
- Nie przejmuj się tym – główny trener Klubu Mistrzów jedynie machnął ręką. – Macie, gdzie się zatrzymać?
- Poprosiliśmy twojego nowego menadżera, by zawiózł bagaże do ciebie na chatę – zawołała uśmiechnięta od ucha do ucha Tatiana. – Cieszysz się, prawda?
- Tak, kurwa, skaczę z radości!
- I w ogóle ci nie przeszkadza, że nie zapytaliśmy cię o zgodę?
- Nieeeeee, ależ skąd, kurwa! Gdzie by mi to, kurwa, przeszkadzało? W ogóle mi to przeszkadza! Ani, kurwa, troszeczkę!
- Oooch! Jakiś ty wyrozumiały, Jasiu!
- Yakov, ja ci przyrzekam.... – rozpaczliwie tłumaczył mężuś szalonej wiedźmy.– Próbowałem ją powstrzymać! Naprawdę się starałem i... i...
- Tak, chłopie, ja wiem – Yakov poklepał biedaka po plecach. – Wyluzuj. Wiem, jak jest.
- To pani jest tą choreografką, którą lubi Georgi!
Między dwójką mężczyzn nieoczekiwanie pojawił się Viktor. Stał teraz, z rączkami opartymi o bandę, sprawiając wrażenie bardziej nieśmiałego niż zwykle.
- Hmm... - palec Tatiany powoli powędrował do policzka. Tył jednej z płóz rytmicznie stukał w lód. – Ty zapewne jesteś tym słodkim chłopcem, którego Jasiu uważa za swojego pupilka?
- On nie jest moim...
Zaczerwieniony Yakov miał zamiar zaprotestować, ale nie zdążył, gdyż blond wiedźma podjechała do Viktora. Pochyliła się, by przyjrzeć się srebrnowłosemu chłopcu.
- Rzeczywiście wyglądasz jak mały chochlik – stwierdziła, przypatrując się dzieciakowi spod długich rzęs. – Ale co to za smutna minka? Wydajesz się nieco przybity.
- Kiedy był chory, rodzice zostawili go u trenera i polecieli do Japonii – do towarzystwa dokuśtykała Sonia. – Zobaczył ich w telewizji.
- Ech, znam ten ból! – Tatiana westchnęła dramatycznie. – Masz pojęcie, jak było nam ze Steviem przykro, gdy nasz najstarszy syn poszedł na plażę nudystów bez nas?!
- Mów za siebie – ledwo słyszalnym szeptem wymamrotał Steve. – Ja nie chciałem tam iść.
- Och, już nie zgrywaj niewiniątka, kotku.
Nie wiedzieć kiedy, dłoń Lubichevy-McKenzie znalazła się na pośladku męża. Zaskoczony Amerykanin aż podskoczył z wrażenia.
Powinni mu przyznać jeszcze jeden medal – zdecydował Yakov. – Za samą odwagę wzięcia ślubu z tą wariatką...
- Czym jest plaża dla nudupistów? – spytał Viktor.
- To miejsce, które odwiedzają żądni wrażeń fiu-turyści – bez zająknięcia odparła Tatiana. – Fiu-turysta to ktoś, kto jeździ po świecie i ogląda siusiaki.
- Aaach! – żachnął się chłopczyk. – A Yakov nie chciał mi powiedzieć! Wie pani, mój dziadek to na bank był fiu-turystą! Podziwiał siusiaki w Luwrze, w Atenach i w Rzymie... Znaczy, bardziej lubił piersi, ale siusiaki też oglądał.
- Nie musisz mówić „pani". Wystarczy „Tatiana". A to jest wujcio Steve!
- Czeeeeś, wujku!
- Eee... cześć? – McKenzie niepewnie zamachał do dziewięciolatka.
- Nie przejmuj się, on jest jeszcze bardziej bezczelny niż twoja żona – burknął Yakov.
- Bezczelna? Ja? – Tatiana teatralnie złapała się za policzki. – Ale, Jasiu, o czym ty mówisz?
Sonia zachichotała. A chwilę później wzdrygnęła się. Jej gips przechylił się w taki sposób, że musiało nieźle zaboleć. Przykra scena nie uszła uwadze Tatiany.
- Słychałam o twoim wypadku, kochana – Lubicheva McKenzie pochyliła się, by nad bandą wyściskać Grankinę. – Byłam pewna, że z moją choreografią zawojujesz Olimpiadę. No, ale przynajmniej na Grand Prix skopałaś wszystkim tyłki! Bądź dzielna, okej? Jeszcze im pokażesz!
- Tak, wiem... Teraz już mi trochę lepiej, ale miałam kilka okropnych momentów. Gdyby nie dziewczyny, załamałabym się.
- Ano, Jasiu mówił mi, że wasza czwórka zawsze trzyma się razem. Ej, wy! Coście się tak pochowały z tyłu? Chodźcie tutaj i pokażcie się!
Lenka, Masha i Viera niepewne wyszły z cienia. Obserwując ich miny, Yakov zaśmiał się pod nosem. W przeciwieństwie do Sonii, widziały Tatianę może dwa razy w życiu – nic dziwnego, że trochę się bały.
Była partnerka Feltsmana zacmokała.
- Ach, wasza dwójeczka wygląda diabelnie znajomo! Jakbym widziała Oksanę i Nadiuszkę. Jesteście jeszcze ładniejsze niż wasze mamuśki, gdy miały po dwadzieścia lat.
- Dziękuję – policzki Mashy pokryły się rumieńcem.
- Pani również wygląda świetnie! – entuzjastycznie oznajmiła Lenka.. - W przeciwieństwie do naszych mam, ma pani idealnie płaski brzuch.
- Nie powtarzajcie im tego, bo się poobrażają – Lubicheva-McKenzie puściła plotkarze oko. – I nie „pani", tylko Tatiana. Ech, może i nie utyłam, ale czasami zazdroszczę waszym mamciom, że są takie kobiece. Ze mnie zawsze była typowa chłopczyca.
Dla potwierdzenia, przeczesała swoje krótko obcięte blond włosy. Viktor podejrzliwie zmrużył oczka.
- Na pewno jesteś kobietą? – zapytał. – Jesteś bardzo ładna, ale... Skąd mogę mieć pewność, że nie masz siusiaka?
Dłoń Feltsmana z głośnym plaśnięciem wylądowała na czole. Ciekawe, czy rozmowa tego bachora z Denise aka Denisem Biellmann również wyglądała podobnie?
- Spokojnie, jestem stuprocentową niewiastą – beztrosko się uśmiechając, Tatiana uniosła koszulkę, ukazując wszystkim ściśnięte różowym stanikiem cycki. – Noszę miseczkę D!
- NIE OBNAŻAJ SIĘ! – jęknęli jednocześnie Yakov i Steve.
- Ale o co wam chodzi? Przecież wszyscy jesteśmy rodziną.
- Czy to amerykański biustonosz? – zainteresował się Viktor.
- Tak, słoneczko! Kupiony w centrum handlowym w Kalifornii.
- Ale ekstra! Moja mama o takim marzy i...
Niebieskie oczka rozszerzyły się. Chłopiec przypomniał sobie, że jest obrażony na mamę. Zamiast dokończyć zdanie, odwrócił wzrok i rzucił cichutkie „To ładny biustonosz". Zakończona fioletowymi paznokciami dłoń Tatiany lekko poczochrała srebrne włosy.
- Nie łam się, słodziaku! Jeszcze ułoży ci się z mamą. Zobaczysz. Między mamusią i jej synkiem jest taki magiczny magnes, wiesz? Nawet, gdy próbujecie trzymać się z dala od siebie, prędzej czy później, znowu zaczniecie się przytulać.
Viktor nie wyglądał na przekonanego.
- Na pewno? – posłał kobiecie pełne nadziei spojrzenie.
- Oczywiście! Doskonale wiem, co mówię. W końcu mam trzech synów.
- Aż trzech? – Viera odważyła się włączyć do rozmowy. – O kurde.
Jej córeczka wesoło zamachała nóżkami.
- Mhm – Tatiana delikatnie połaskotała dzidziusia po brzuszku. – Trzech diabłów. W niczym nie przypominają tego rozkosznego maleństwa. Ty jesteś Viera, prawda? A ona to Julia?
- T-tak. Juleczka.
- Czeeeeeść, ślicznotko. A kto ma takie piękne oczka? Ach, małe dzieci są takie urocze! Masz szczęście, że córka jest do ciebie tak bardzo podobna. Moi chłopcy w niczym mnie nie przypominają. Wszyscy trzej są rudzi jak wiewióry. Na kilometr widać, że to wykapani synkowie tatusia.
- Chyba z zewnątrz – Steve szepnął do Yakova.
- Wyłącznie z zewnątrz – zgodnie wycedził Feltsman. – Gdy idzie o osobowość, ci trzej popaprańcy to wykapane kopie wrednej mamuśki.
- Ej, ja wszystko słyszę – ze złośliwym uśmieszkiem rzuciła Tatiana. – O! A skoro już o tym mowa, mam telefon... Hiiiiii, sweatheart! What's up? Me and dad are in Russia now. How is the weather? When we were leaving, it was...
Leniwie jeżdżąc w kółko, po angielsku szczebiotała do telefonu.
- Tak, tak, cukiereczku. Oczywiście pozdrowię od ciebie wujka Yakova. Jasiu, Eddie cię pozdrawia!
- Przekaż gówniarzowi, że my też go pozdrawiamy – burknął Feltsman. – Ja i plama na suficie mojej Hondy. Powiedz mu, że jak jeszcze raz otworzy szampana u mnie w samochodzie, to go zabiję. I nie, nie zdradzę, skąd wiem, że to on.
- Wujek bardzo za tobą tęskni – westchnęła Tatiana. – Narzeka, że za rzadko go odwiedzasz. Aha, i czuje się wielce skrzywdzony, że pożyczyłeś Hondę na camping i nawaliłeś się bez niego. Zanotuj sobie, by na następne odwiedziny przywieźć wujkowi dobre kalifornijskie wino. Dżip? Ależ oczywiiiiiiście, że możesz go pożyczyć, kochanie!
- NIE! – oczy Steve'a rozszerzyły się w panice. Przerażony Amerykanin omal nie wypadł przez bandę. – M-mój samochód!
- Twój ojciec nie ma nic przeciwko.
- Właśnie, że mam!
- Driftowanie jest w porządku, tylko pamiętaj, żeby nie prowadzić po pijaku. Mamusia ma w różowej torebce przenośny alkomat. Koniecznie zabierz go ze sobą, zanim pojedziesz urządzać libacje w dziczy.
- L-libacje w dziczy – McKenzie był o włos od wybuchnięcia płaczem. – P-proszę, nie! Mój samochód... mój kochany samochód!
- Postaw się! – warknął Yakov. – No już, bądź mężczyzną!
- A-ale... ale ja nie umiem!
Z ust Feltsmana wyszło przeciągłe westchnienie. Matko Boska, ten facet w ogóle się nie zmienił. Wciąż był z niego pantoflarz jakich mało!
- No jasne! – z twarzy Tatiany nie schodził beztroski uśmiech. – Przywieziemy ci z Petersburga mnóstwo słodyczy. To pa, cukiereczku!
Uwieszony na bandzie Steve wciąż cichutko pochlipywał. Żona poklepała go po plecach.
- No już, skarbie, nie łam się! Co? Pierworodnemu będziesz odmawiał samochodu?
- Przecież ma swój! Dlaczego musi brać mój?! Niech swój psuje...
- Oj tam znowu psuje! Jesteś dla niego za surowy, misiaczku. Eddie wcale nie jest aż tak kiepskim kierowcą! Trzy wizyty u mechanika w ciągu miesiąca jeszcze o niczym nie świadczą.
Yakov śmiał się nie zgodzić. Na jego Czarnej Liście Najgorszych Kierowców, Edward McKenzie zajmował zaszczytne trzecie miejsce - zaraz po Róży i Lileczce. Znaczy... okej, to nie tak, że ten młodziak prowadził jak baba. On po prostu prowadził jak swoja matka – czyli szybko i na wariata. Trzeba nie lada talentu, by jadąc pierdolonym trabantem złamać dwadzieścia przepisów i przekroczyć prędkość o dobre dwadzieścia kilometrów. Trzeba jeszcze większego talentu, by jadąc tym samym trabantem wyprzedzić popierdalającego wypasionym autem Wronkova – i to był w zasadzie jedyny powód, dla którego Feltsman wciąż pozwalał przybranemu siostrzeńcowi zbliżać się do swojej Hondy.
Zupełnie jednak nie rozumiał motywacji Steve'a, który nie miał w Stanach żadnych śmiertelnych wrogów.
- Totalny z ciebie pantofel, McKenzie!
- No wiesz? – powiedziała Tatiana. – Mój ukochany wcale nie jest pantoflem. Stevie, nie chce mi się schylać, zawiąż mi sznurówkę!
Biała łyżwa wylądowała na ramieniu Amerykanina. Były panczenista posłusznie wypełnił polecenie. Lenka, Masha i Viera obserwowały całą scenę z otwartymi w oniemieniu ustami.
- Zapamiętajcie sobie, dziewczyny – zaplatając kosmyk za ucho, zmysłowym tonem rzuciła Tatiana. – Nieśmiali okularnicy to najcudowniejsi mężowie na świecie! Najlepsze oprogramowanie na matrymonialnym rynku. Spełniają wszystkie twoje zachcianki, lubią się przytulać i są wierni po sam grób!
- Ale ekstra – wyszeptał oczarowany Viktor.
- Ty to jesteś trochę za mały na szukanie męża – ciągnąc dzieciaka za ucho, prychnął Yakov.
Jednocześnie na chwilę się zadumał. Już od spotkania z przystojnym baletmistrzem, zaczął mieć przeczucie, że zainteresowanie chochlika powolutku przestaje ograniczać się do dziewczynek. Czy państwo Nikiforovie powinni o tym wiedzieć? Czy należało ich o tym fakcie... poinformować?
Lepiej nie – uznał Feltsman. – To może być tylko faza przejściowa, a znając Uprzedzonego Dupka, pewnie zacząłby sobie myśleć nie wiadomo co! Viktor i tak już bardzo się wyróżnia. Chyba lepiej, by niektóre jego odmienności pozostały tajemnicą.
- Dziękuję, skarbie! – Tatiana cmoknęła męża w policzek. – Słuchaj, Jasiu, za chwilę pogadamy, ale najpierw muszę coś dokończyć. Zanim tutaj przyjechałam, dostałam kilka zleceń. Obiecałam jednemu Kanadyjczykowi, że nagram dla niego choreografię. Stevie, słonko, masz kamerę? Doskonale. Tylko nie pchaj paluchów do obiektywu! Jak znowu zasłonisz cały obraz, nie pozwolę ci dojść.
Solistki aż sapnęły z wrażenia. Głowa spanikowanego Amerykanina była tak czerwona, jakby miała za chwilę eksplodować.
- Dojść? – Viktor przekrzywił główkę. – A gdzie wujek będzie dochodził?
- Do nieba, słoneczko – z uśmiechem odparła Tatiana.
- Oooo! Ja też chcę! A jak się dochodzi do nieba?
- Do nieba dochodzi się, kiedy robi się siusiakiem coś innego niż siku.
- Coś innego niż siku? Czyli co?
- No wiesz, na przykład...
- TY CHOLERNA ZBOCZONA WARIATKO! – Yakov wydarł się tak głośno, że kosmyki włosów Tatiany poleciały do tyłu. – Że własnego męża chcesz przyprawić o zawał to jedno! Ale pozostałych może oszczędź, co?!
- Oj tam! – blond wiedźma wepchnęła palec wskazujący do ucha. – Nie histeryzuj.
- Yakov, co się robi siusiakiem innego niż siku? – dopytywał się chochlik.
- Jak mam nie histeryzować, gdy publicznie walisz takie teksty?!
- No już, nie udawaj zdzwionego. Przecież mnie znasz.
- Yakov, co się robi siusiakiem innego niż siku?
- Owszem, znam cię, ale to nie znaczy, że będę przymykał oko na wszystkie twoje wygłupy!
- Wyluzuj. Przymykanie oczu dobrze ci zrobi.
- Yakooooov, no ale poooowiedz. Co się robi siusiakiem innego niż siku?
W końcu Feltsman stracił cierpliwość.
- Kurwa mać, dzieci się robi! – warknął na Viktora.
- Dzieci? – powtórzył zdziwiony chłopczyk. – Ale jak można robić siusiakiem dzieci? One z niego wyskakują, czy jak? Przecież się nie zmieszczą...
Wyobraźnia Yakova zaczęła produkować baaaaardzo dziwne obrazy. Dziwne i nieprzyzwoite obrazy! I chyba nie tylko jego wyobraźnia – Tatiana zwijała się ze śmiechu. Pozostałe dziewczyny również rechotały i tylko Steve stał jak sparaliżowany z miną nieuświadomionego prawiczka (którym, wbrew pozorom, wcale nie był).
Jezus Maria, jak w ogóle doszło do tej rozmowy?! – pięćdziesięcioletni trener złapał się za głowę. – Sądziłem, że ten gówniarz zna wszystkie szczegóły tak zwanego dziecioróbstwa! W końcu sam mi powiedział, że bachory nie biorą się z kapusty.
Cholerny mały kłamczuch... Tak naprawdę gówno wiedział! Gdyby lepiej rozumiał prawa natury, nie stałby teraz z rozkroku, wgapiając się w rejony swojego ciała umiejscowione poniżej pasa.
- Nie ma szans, by dziecko się zmieściło. Chyba, że...
Malec obrócił głowę, by zlustrować skołowanym wzrokiem własny szczupły zadek.
- Nie no, jak już to przez pupę!
Okej, teraz to nawet Steve zaczął się śmiać. Yakov przez chwilę fantazjował o wyrzuceniu Tatiany przez okno... ale koniec końców sam pozwolił sobie na coś na kształt uśmiechu. Rzecz jasna dyskretnego, by bezczelna wiedźma nie pomyślała sobie, że jej się upiekło.
Cieszę się, że przyjechała – czując rozchodzące się po klatce piersiowej ciepło, pomyślał Feltsman. – Potrzebowała zaledwie kilku minut, by zarazić nas wszystkich zdrowymi porcjami radości! A po tym, co się wydarzyło, chyba cholernie tego potrzebowaliśmy.
Wesoła atmosfera utrzymała się jeszcze przez całą godzinę. Podczas, gdy Tatiana jechała swoją choreografię, rozbawione solistki głośno dyskutowały na temat „robienia dzieci siusiakiem". Potem Lubicheva-McKenzie zeszła z lodu i rozkazała małżonkowi założyć łyżwy. Steve dostał odpowiedzialne zadanie „zajęcia czymś" napompowanego energią Viktora. Wówczas bezczelny chochlik pierwszy raz w życiu przekonał się, że jest ktoś, kogo nie da się pokonać w berka. Z uroczo wywalonym językiem, ganiał za byłym panczenistą, jednak, chociaż starał się ze wszystkich sił, za nic nie mógł zmniejszyć dzielącego ich dystansu.
W między czasie Viera zajęła drugą połowę tafli (lodowisko zostało przedzielone pomarańczowymi słupkami) i zaczęła powolny proces wracania do formy. Pozostałe dziewczyny opiekowały się Juleczką, a Yakov z Tatianą przysiedli na ławce po drugiej stronie pomieszczenia. Teraz, kiedy mieli trochę prywatności, mogli na spokojnie porozmawiać.
- Długo planujecie zostać? – spytał Feltsman.
- Do końca maja.
Do maja, tak?
Szybko połączył fakty. Czyli przybrana siostra planowała zostać z nim aż do rozstrzygnięcia zakładu? Miło z jej strony.
- Chyba, że wcześniej złapiesz za miotłę i nas przegonisz? – dała mu zaczepnego kuksańca w bok.
Siedzieli obok siebie, obserwując ścigających się Steve'a i Viktora. Z szyi Tatiany spływał pot. Zarzuciwszy sobie ręcznik sportowy na kark, blond wiedźma wzięła kilka łyków wody.
Ta scena przypomniała Feltsmanowi stare dobre czasy. Kiedyś regularnie przesiadywali na tej ławce i rozmawiali. Kłócili się o wprowadzanie do programu nowych elementów, narzekali na komunistów, a okazjonalnie obgadywali Wronkova. Zaiste piękne czasy.
- Nie zamierzam was przeganiać – szukając wygodniejszej pozycji, Yakov oparł tył głowy o ścianę. – Cieszę się, że przyjechaliście. Zwłaszcza, że w tym tygodniu Igor i Pavlo wyjeżdżają. Jeden jedzie do Szwajcarii, drugi do Irkucka.
- Tak szybko? – Tatiana uniosła brwi. – Sądziłam, że jeszcze z tym poczekają.
- Bo taki był oryginalny plan. Pewnie to ja skłoniłem ich do przyśpieszenia decyzji o wyjeździe. Ponoć ostatnimi czasy byłem nie do wytrzymania.
Lubicheva-McKenzie dopiła resztki wody z butelki.
- Cieniasy – rzuciła. – Nie sztuka być przy kimś, tylko wtedy, gdy ma dobry humor. Właśnie teraz, kiedy jesteś podenerwowany i okropny, powinni siedzieć tutaj i cię wspierać.
- Oni to nie ty.
- To miał być komplement?
- Owszem.
Tatiana wyszczerzyła zęby. Jak zawsze, miała ładny uśmiech – taki szalony i zawadiacki. Yakov uświadomił sobie, że bardzo się za nim stęsknił.
- Jestem w szoku, że zostawiliście Nikitę samego w domu – powiedział, żeby zmienić temat. – Z tego co pamiętam, ze wszystkich waszych synów, to on zawsze był największym łobuzem.
- Och, nie zostawiliśmy mu domu. Od miesiąca z nami nie mieszka.
W głosie kobiety pojawiła się rzadka nuta powagi. I chyba nawet... ślady smutku? To przykuło uwagę Feltsmana.
- Pierwsze słyszę. Nie mówiłaś mi o tym.
- Nie odbierałeś ode mnie telefonów.
- Kurwa. Słuchaj, przepraszam, ja naprawdę...
- Nie przejmuj się tym – Tatiana machnęła ręką. – Wiem o wszystkim, co się działo. Nie musisz się tłumaczyć. A co do tego, że Nikita już z nami nie mieszka... i tak nikomu o tym nie mówiliśmy. Chyba musieliśmy sami to przegryźć.
- Nie rozumiem, co tu przegryzać. Przecież nie mogliście się doczekać jego wyprowadzki.
- Tja, rzeczywiście coś takiego mówiliśmy... Ale, jeśli mam być szczera, to było takie trochę gadanie na pokaz.
Yakov pytająco uniósł brwi. Tatiana założyła nogę na nogę, oparła łokcie na kolanie i ułożyła brodę na wnętrzach dłoni. Wyglądała przekomicznie, patrząc przed siebie z naburmuszoną miną.
- Wiesz, jak jest – mruknęła, delikatnie kołysząc stopą. – Eddie i Kolia to łobuzy, ale zawsze umieli o siebie zadbać. Stevie nauczył ich sprzątać, gotować i w ogóle... A Nikita? On jeden potrafił całkowicie się wyluzować. Woził mnie na lodowisko tym swoim motorem, chodził w kurtce ze ćwiekami i za cholerę nie dawało się go zmusić, żeby zrobił coś w domu. Cieszyłam się, że nie jestem jedyną osobę w rodzinie, która nie umie sprzątać i gotować.
- Więc co się stało? Steve zbuntował się i postanowił, że już nie będzie usługiwał waszej dwójce?
- Nie do końca. Stevie jak zawsze chodził jak w zegarku. Po prostu pewnego pięknego dnia Nikita przyszedł do nas i oznajmił, że się wyprowadza. Z początku skakaliśmy z radości, bo jak dotąd wątpiliśmy w to, że kiedykolwiek się wyprowadzi. Wiesz, jest kompozytorem muzycznym, więc może pracować w domu.
- Pewnie koledzy zaprosili go, by założył z nimi studio nagrań, albo coś w tym stylu?
- Yyy... strzał w dziesiątkę? – Tatiana zlustrowała przybranego brata podejrzliwym spojrzeniem. – Skąd wiesz? Mówił ci coś?
- Coś tam przebąkiwał, ale nie potraktowałem go poważnie. Sądziłem, że prędzej niebo zwali mi się na łeb, niż ten maminsynek się od was wyprowadzi. A już zwłaszcza do Los Angeles, gdzie nie ma możliwości wpadania do was na obiad w każde popołudnie...
- NO NIEEE?! – łapiąc się za głowę, zawyła Lubicheva-McKenzie. – Okej, niby to tylko kilka godzin jazdy, ale mimo wszystko! Jak on mógł przenieść się do Los Angeles?! Co mu przeszkadzało w San Francisco? No sam powiedz: CO?! Ech, odkąd się wyprowadził, nie możemy ze Stevem znaleźć sobie miejsca. Czasami odruchowo wołamy go, by zszedł na obiad z piętra. A kiedy przypominamy sobie, że go nie ma, jest nam tak cholernie smutno. Wiesz, przez pierwsze dwa tygodnie to jeszcze wydzwaniał do nas z różnymi pytaniami. Jak zrobić pranie, co zrobić ze spaloną patelnią, jaki jest numer straży pożarnej... Wiesz, takie tam pierdoły.
- A potem przestał?
- Że przestał to pół biedy. Mało tego... Kilka dni przed wylotem zaprosił nas na obiad. Ogarniasz to?! On NAS! Do siebie do domu! Zaprosił nas na obiad, który SAM ugotował! A kiedy przyszliśmy, otworzył nam drzwi w garniturze! Rozumiesz to?! Nikita... nasz Nikita w cholernym garniaku! Steve omal nie zemdlał z wrażenia, a ja myślałam, że z miejsca dostanę zawału. Oczywiście próbował nam się tłumaczyć... „to nie tak jak myślisz, mamcia", mówił... „ja w tym garniaku, bo wracam ze spotkania z klientami", mówił. A wiesz, co jeszcze powiedział? Wiesz?! Powiedział, że od teraz „mogę na nim polegać i jakbym potrzebowała jakiegoś utworu czy składanki, to on mi zawsze chętnie pomoże". Żeby niby JA miałabym polegać na własnym synu?! Niedoczekanie! Oczywiście są też zalety tej sytuacji, bo skoro jesteśmy ze Steviem sami, możemy pieprzyć się jak króliki we wszystkich pomieszczeniach w domu, ale...
- Nie musiałem tego wiedzieć! – wycedził Yakov.
- ... ale i tak strasznie tęsknimy za naszym pieszczoszkiem – cichutko pociągając nosem dokończyła Tatiana. – Tak, wiem, rodzice nie powinni faworyzować żadnego z dzieci. Jednak Nikita zawsze był takim naszym misiaczkiem przytulaczkiem, a pozostała dwójka nie miała z tym problemów.
- Przejdzie wam. Przyzwyczaicie się, że go nie ma.
- Pfft! „Przyzwyczaicie się"! Też coś. Łatwo ci mówić, bo sam nie masz...
- Nie mam dzieci, tak? – mając w pamięci złośliwe komentarze Aleksandra Nikiforova, dokończył Fetlsman.
- Chciałam powiedzieć, że „nie masz problemu ze znalezieniem sobie zajęcia", koziołku matołku! – Tatiana lekko pociągnęła go za nos.
Pokręciła głową. Miała minę pod tytułem: „Za kogo ty mnie masz? Nie jestem aż tak nietaktowna, by przypominać ci o braku potomstwa!"
- Chodziło mi o to, że zawsze masz coś do roboty. Kiedy twoi uczniowie dorastają, na ich miejsce zawsze przychodzą nowi. Dlatego łatwiej ci dojść ze sobą do ładu, gdy ktoś skończy karierę. Ze mną i ze Stevem było podobnie. Kiedy Eddie i Kolia wyprowadzili się, nie przeżyliśmy tego aż tak bardzo. Ale Nikita...
Wzrok Lubichevy-McKenzie powędrował w dół.
- Wierz lub nie, ale wyjazd ulubionego dziecka to dla rodziców ogromny wstrząs – ponurym tonem podsumowała kobieta.
Nie wiedzieć, czemu, Yakov ujrzał w wyobraźni dorosłego Viktora, idącego w stronę bramek na lotnisku. Przerażony kierunkiem własnych myśli, potrząsnął głową.
- Co się ze mną dzieje? – burknął, nie zdając sobie sprawy, że zaczyna mówić na głos. – Czym ja się przejmuję? Lilia miała rację. Znam tego dzieciaka zaledwie pół roku!
- Hmm, a skoro już mówimy o Lileczce...
Feltsman naprężył się jak struna. Żeby niechcący poruszyć jedyny temat, którego chciał za wszelką cenę uniknąć... No, kurwa, gratulacje!
- Jak wam się układa? – ostrożnie zapytała Tatiana. – Kiedy parę dni temu wspomniałam o tobie przez telefon, Lileczka sprawiała wrażenie nieźle rozjuszonej.
- Od ciebie to przynajmniej odbiera telefony – Yakov pokręcił głową. – Moich pewnie nie będzie odbierać jeszcze przez następne dwadzieścia lat.
Opowiedział przybranej siostrze o swojej ostatniej, niefortunnej rozmowie z Lilią. Lubicheva-McKenzie słuchała przykrej historii z ponurą miną.
- Cóż... - stwierdziła w końcu. – Myślę, że jesteś dla siebie trochę zbyt surowy, Jasiu. W zasadzie miałeś sporo racji. Biorąc pod uwagę, ile czasu poświęca Karolince, Lileczka nie ma prawa się ciebie czepiać. Niby one są ze sobą spokrewnione, a ty i Vitya nie jesteście... Ale mimo wszystko to jedno i to samo. Nie powiedziałeś Lileczce niczego niewłaściwego. Tylko tyle, że timing był...
- ... chujowy?
- Taaaa.
Oboje westchnęli głęboko. Tatiana splotła dłonie za głową.
- Gdybyś powiedział to Lileczce w trochę innych okolicznościach, mogłaby tak bardzo się nie wkurzyć. Ale, jak to czasem bywa, język ci się „poślizgnął" w najmniej odpowiedniej chwili. Cholerne prawo Murphy'ego!
- Mnie nie musisz tego mówić – kipiącym od frustracji tonem mruknął Yakov. – Ostatnio wszystkie durne sytuacje mają miejsce akurat w momencie, gdy najmniej bym sobie ich życzył. Twój przyjazd jest jedynym wyjątkiem.
- Cieszę się. A swoją drogą, przywiozłam ci coś, co pomoże ci wyprostować sytuację z Lileczką.
Kobieta wygrzebała z torebki tajemnicze czarne pudełeczko. Kiedy je otworzyła, oczom pięćdziesięcioletniego rozwodnika ukazał się drogi naszyjnik. Był nieco zakurzony, ale w dalszym ciągu piękny. Feltsman bez problemu go rozpoznał.
- To perły, które kiedyś pożyczyłaś od Lilii. Tylko nie rozumiem, w jaki sposób mogłyby mi pomóc „wyprostować sytuację".
- No to rusz głową, matołku!
Na twarzy Tatiany pojawił się wyraz zniecierpliwienia. Blond wiedźma wstała z ławki, odeszła na kilka metrów, po czym naśladując męski sposób chodzenia, zbliżyła się do przybranego brata.
- Cześć, Lileczka – powiedziała, naśladując głęboki głos Yakova. – Jak się dzisiaj miewasz, maleńka? Nigdy nie zgadniesz, co ci przyniosłem! Pamiętasz te perły, których Tatiana nigdy ci nie oddała? Przypomniała sobie o nich i poprosiła, bym ci je przekazał. Wiesz, jaka ona jest! Leniwej zdzirze nawet nie chce się ruszyć tyłka, żeby cię odwiedzić! Oddelegowała mnie, żebym w jej imieniu zwrócił twoją własność. Ale w sumie nie przeszkadza mi to, bo baaaardzo chciałem cię odwiedzić.
Feltsman obdarzył przybraną siostrę spojrzeniem zarezerwowanym dla skończonych wariatów.
- Nie – rzucił krótko.
- Eee, nie?
- Nie. To NIE zadziała.
- Nie bądź takim pesymistą – Tatiana przewróciła oczami. – Zadziała, jeśli się przyłożysz1
- Żartujesz sobie? Każe mi zostawić perły pod drzwiami i sobie pójść!
- No to powiesz, że jesteś w stanie agonalnym i teraz, natychmiast, musisz napić się leczniczej herbaty. Bo jak nie, to zemdlejesz na miejscu i będzie musiała zrobić ci usta-usta.
- To nie jest śmieszne!
- Właśnie, że jest.
- Ty nie rozumiesz. Dobrze znam Lilię. Sądzę, że przed podjęciem próby naprawienia czegokolwiek, powinienem jej dać trochę przestrzeni.
- Szczerze? Znasz Lileczkę bardzo dobrze, ale nie masz bladego pojęcia, kiedy ona potrzebuje przestrzeni.
Tatiana ponownie usiadła obok Yakova. Nieznacznie poklepała go po ramieniu.
- No naprawdę, Jasiu... Byliście małżeństwem przez prawie trzydzieści lat, a mam wrażenie, jakbyście wrócili do momentu, gdy pierwszy raz się poznaliście. Oboje zawsze byliście beznadziejni w robieniu pierwszego kroku. Aż przykro było na to patrzeć! Nawet po tamtym pocałunku nie odzywaliście się do siebie przez tydzień. Strach pomyśleć, co by się stało, gdybyś niechcący nie zwyzywał dyrektora Opery, myśląc, że to chłopak Lileczki...
- Nie musisz mi o tym przypominać! – syknął zaczerwieniony po same uszy Feltsman.
Wciąż drżał na myśl o morderczej wściekłości, którą ujrzał wtedy w oczach ukochanej kobiety. Kiedy zorientował się, na kogo nawrzeszczał, był pewien, że Lilia go zabije! Nawet pomimo faktu, że dzięki niemu została głównym łabędziem...
- Niech będzie, nie mówmy o incydencie z dyrektorem – westchnęła Tatiana. – Wiesz, o co mi chodzi. Ty i Lileczka pogubiliście się, bo przestaliście rozmawiać. Dlatego, zamiast siedzieć jak ciołek i czekać, aż „emocje opadną", idź do niej i pokaż, że ci zależy. Co masz do stracenia? W końcu tym, że się z tobą rozwiedzie już nie musisz się martwić.
Racja – w myślach zakpił Yakov. – Jak na to nie patrzeć, już się ze mną rozwiodła!
- Może masz rację? – burknął. – Chyba rzeczywiście zrobię tak, jak mówisz.
Czekał, aż przybrana siostra odpowie. Ale ona jedynie siedziała obok niego, z wyciągniętym przed siebie pudełeczkiem i przyklejonym do wiedźmowatej gęby wymownym uśmiechem. W tle dało się słyszeć wesołe popiskiwania Viktora, ale pięćdziesięcioletni mężczyzna nie zwrócił na nie uwagi.
- W sensie, że teraz?! – wysapał z niedowierzaniem.
- A kiedy?
- Chyba, kurwa, żartujesz!
- Oj, daj spokój... - Tatiana przewróciła oczami. – A na co chcesz czekać? Aż minie kilka dni i twój pesymistyczny mózg zacznie dochodzić do jakiś głupich wniosków? Chyba pamiętasz, co mówił trener Novak: „Nie odkładaj podlewania, bo nawet kaktus ci wyschnie!" Dzięki mnie jesteś pozytywnie nastawiony i wiesz, co masz mówić. Tak więc bierz konewkę - pudełeczko zostało wepchnięte do dłoni Feltsmana – i podlewaj!
Yakov patrzył na otrzymany przedmiot z niepewną miną.
- Naprawdę myślisz, że to może się udać? – spytał niepewnie.
- Jak nie wierzysz, to przypomnij sobie, co mówiłeś o podwójnym lutzu.
Palce mężczyzny zacisnęły się wokół pudełeczka. Czując w sobie rosnącą determinację, Feltsman wstał w miejsca. Obrzuciwszy wyszczerzoną twarz Tatiany ostatnim spojrzeniem, ruszył w stronę drzwi.
- Miej oko na młodego i dziewczyny – rzucił przez ramię. – Wrócę za jakieś dwie godziny!
- Ma się rozumieć, szefie – blond wiedźma zasalutowała. – Nie musisz się śpieszyć.
Yakov skinął głową i energicznym krokiem opuścił budynek. Powiew wiosennego wiatru nieznacznie dodał mu otuchy. Oby szalona wariatka miała rację. Oby Lilia zareagowała na niespodziewaną wizytę byłego męża w miarę dobrze. Bo jeszcze jedno złe wydarzenie byłoby ze strony Boga rekordem świata w złośliwości.
XXX
- Gdzie trener? Wydawało mi się, że rozmawiał o czymś z panią Tatianą...
Viera skończyła trening już dobre dziesięć minut temu. Właśnie przebrała się w czyste rzeczy i teraz stała przy bandzie w towarzystwie koleżanek.
- Wysłałam go na ściśle tajną misję – do grupki zbliżyła się Lubicheva-McKenzie we własnej osobie.
- Misję? – Yelena pytająco uniosła brwi.
- Mhm. Dla was też mam zadanie specjalne.
Po kręgosłupach młodych łyżwiarek przeszedł drzesz ekscytacji. Zadanie specjalne od Żyjącej Legendy Klubu Mistrzów? Już na samą myśl pęczniały z dumy.
- To miejsce ma w sobie negatywną aurę, której wcześniej nie było – cwaniacko się uśmiechając, Tatiana klasnęła w dłonie. – Trzeba ją czym prędzej przegonić! Na nowo wypełnimy ludzkie serca radością i nadzieją. Jak mawia mój najmłodszy syn, zrobimy „zadymę na miarę piosenki Disneya"!
- Eee...
- Mówiąc po ludzku: zorganizujemy imprezę.
Młode dziewczyny aż zapiszczały z wrażenie. Nawet maleńka Julka zareagowała na pomysł wesołym gaworzeniem.
- Imprezę? – konspiracyjnym tonem powtórzyła Masha. – Ale gdzie?
- Jak to „gdzie"? Tutaj!
- Ale że na lodowisku?! – Viera aż zakryła usta. – Trener w życiu się nie zgodzi! Powie, że to profanacja Ziemi Świętej!
- Postawimy go przed faktem dokonanym – Tatiana lekceważąco wzruszyła ramionami.
- Oooch, uwielbiam twój tok rozumowania! – Sonia patrzyła na swoją choreografkę z zachwytem w oczach. – Mogę zaprosić Dimę?
- Pfft! Nie tylko „możesz", ale musisz! Zaprosimy, kogo się da. Sekretarkę, sprzątaczkę, wszystkich młodych trenerów... Och, no i oczywiście nie możemy zapomnieć o tych nowych chłopaczkach, których Jasiu zatrudnił na miejsce Igorka i Pavelka. Jak oni się...
- Ilia i Wlad – podpowiedziała najstarsza z solistek.
- Właśnie oni! – Lubicheva-McKenzie pstryknęła palcami. – Ja zadzwonię do kolegów Emigrujemy Do Irkucka I Szwajcarii. Wątpię, by się zgodzili, ale zapytać wypada! Pfft! Ostatnio stali się strasznymi sztywniakami. Są bezwarunkowo posłuszni swoim nudnym żonkom... A Jasiu twierdzi, że to mój Stevie jest pantoflem!
Były Mistrz w łyżwiarstwie szybkim właśnie uwiesił się na bandzie. Wyglądał jak bokser po zakończeniu wyjątkowo wyczerpującej rundy.
- Już nie mogę... - wysapał. – Po prostu nie dam rady! Czy on w ogóle się męczy?!
Jak można było się spodziewać, u boku mężczyzny pojawił się Viktor.
- Wujku, no chodź! – jęczał, szarpiąc dorosłego towarzysza zabaw za rękaw. – Jeszcze raz, jeszcze raz! Tym razem cię dogonię!
McKenzie wbił zrozpaczony wzrok w małżonkę. Nie trzeba było specjalnych zdolności, by usłyszeć telepatyczny SOS.
- Wujcio Steve jest mi potrzebny do wyższych celów, skarbeńku – uśmiechając się do chłopca oznajmiła Tatiana. – Będziesz musiał chwilę pobawić się sam.
- Sam? – usteczka dziewięciolatka ułożyły się w obrażony dzióbek. – Ale samemu to tak nudno.
- Tak, wiem. Ale mam dla ciebie bardzo odpowiedzialne zadanie!
- Och! Zadanie? Dla mnie?
- Oczywiście! Jesteś jedynym chłopcem, któremu mogłabym powiedzieć tak ważne zadanie! Ja, Steve i pozostałe dziewczyny pójdziemy coś załatwić, a ty zostaniesz tutaj i poczekasz na Jasia. Zostawię ci płyty z fajnymi piosenkami, żebyś mógł sobie potańczyć. A kiedy twój trener wreszcie wróci, koniecznie gdzieś razem pójdźcie. Na przykład na lody, albo na plac zabaw. To bardzo ważne, by Jasia tutaj nie było przez co najmniej dwie godziny! Mogę na ciebie liczyć, skarbeńku?
- Ma się rozumieć! – Viktor był tak dumny z powierzonej misji, że aż się wyprężył. – Tak zajmę Yakova, że nie będzie miał czasu myśleć o czymś innym.
- Cudnie! A zatem, pozostaje omówić szczegóły...
Podczas gdy Steve przysiadł na ławce i zaczął masować obolałe łydki, Tatiana otoczyła ramieniem Lenkę i Viereczkę.
- Będziemy potrzebować kilku ważnych rzeczy. Alkohol to podstawa. Załatwcie też trochę zwykłego soku, na wypadek gdyby jakieś dzieciaki miały przyjść. Niektórzy trenerzy mają synów i córki, a nie mamy pewności, że będą mieli z kim zostawić pociechy. A poza tym nie wyobrażam sobie imprezy bez tego Jasiowego ulubieńca, Vitenki.
- Jesteś absolutnie pewna, że Papcio na wszystko się zgodzi? – spytała Sońka.
- Spokojnie – z ust Tatiany wyszedł złośliwy rechot. – Zanim tutaj przyjdzie, odpowiednio go przygotuję. Mały Viciek nie może go zabawiać przez wieczność. Podczas gdy wy będziecie wszystko rozkręcać, zadzwonię do mojego kochanego braciszka, by zaprosić go na wspólną popijawę w jego ulubionej knajpie. Kiedy będzie wystarczająco wstawiony, zabiorę go do Klubu Mistrzów. Zobaczycie, wszystko pójdzie gładko! Po dzisiejszej imprezie wszyscy zobaczymy świat w jaśniejszych barwach.
XXX
Yakov stał przed kamienicą Lilii już dobre piętnaście minut i wciąż nie kwapił się do opuszczenia samochodu. Serce mu waliło jak młot, a z zaciśniętych na kierownicy kłykci niemal całkowicie odpłynęła krew.
W końcu mężczyzna zamknął oczy, odchylił głowę i powoli wypuścił powietrze. Kiedy ponownie rozchylił powieki, wiedział już, co chce powiedzieć. Wyszedł z samochodu i szybciutko wygładził sweter. Oby Lileczka była w domu!
Zrobił krok w stronę budynku. Nie zdążył nawet przejść dwóch metrów, gdy poczuł dobiegające z kieszonki marynarki wibracje telefonu.
Feltsman zawahał się. Orzeźwiająca rozmowa z Tatianą sprawiła, że nabrał odwagi, jednak wciąż nie przełamał wcześniejszego wstrętu do odbierania komórki. Z drugiej strony, powinien przynajmniej sprawdzić, kto dzwoni.
Na wyświetlaczu widniało nazwisko pani Rykovej. Matka Lva raczej nie mogła wyprowadzić go z równowagi, czyż nie?
- Tak, słucham.
Kiedy przyłożył telefon do ucha, Yakov ujrzał w oknie Lilię. Krzątała się po mieszkaniu i chyba czesała włosy? Nie miał pewności. Nie widział jej zbyt dobrze. No, ale przynajmniej wiedział, że ją zastanie! Świadomość tego sprawiła, że się uśmiechnął.
- P-panie Feltsman? – usłyszał drżący głos pani Rykovej. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
- Nie, ależ skąd – Yakov nie odrywał wzroku od byłej żony. – Za chwilę muszę coś zrobić, ale mam jeszcze chwilę czasu. Coś się stało?
- Chodzi o Lva...
- A, tak. Wspominała pani, że zaliczył krótkie przeziębienie. To rzeczywiście była prawdziwa epidemia! Chyba nie znam ani jednego dzieciaka, który by się w tym czasie rozchorował. Jeżeli martwi się pani jego zdrowiem, to może niech go pani przetrzyma w domu jeszcze kilka dni? Co prawda przygotowania do zawodów w maju są ważne, ale nie ma pośpiechu. Lev wszystko umie, więc...
- Nie o to chodzi.
- Zatem o co?
- T-te... te zawody... Sądzę, że mój syn jednak w nich nie pojedzie.
Wpatrzony w Lilię Feltsman wreszcie wyrwał się z zamyślenia i zamarł w miejscu. Miał wrażenie, że stoi na środku zamarzniętego jeziora i czuje pękający pod stopami lód.
- S-słucham?
- Jakieś kilka dni temu Lyovochka wyzdrowiał i miał dzisiaj przyjechać do pana na trening – zbolałym tonem tłumaczyła matka Rykova. – Mamy taką ładną pogodę, że pozwoliłam mu pojechać na rowerze. Machałam mu przez okno, gdy odjeżdżał. Kiedy zniknął za zakrętem, usłyszeliśmy jego krzyk. Pobiegliśmy tam z mężem i... Boże! – głos kobiety załamał się. – Leżał pod swoim rowerem i miał tak dziwnie wygiętą nogę! Dzięki Bogu nie uderzył się w główkę, ale... nie możemy sobie z mężem wybaczyć, że pozwoliliśmy jeździć na rowerze bez kasku!
Yakov niemal czuł, jak wpada do lodowatej wody. Niemal widział własną dłoń wyciągniętą ku górze. Ku światłu, które powoli zaczynało zanikać.
- Jak to się stało? – wykrztusił w końcu. – Ten rower... jak...?
- Mój biedny synek... zwykle jeździ tak ostrożnie! Mówił, że jechał w stronę przejścia dla pieszych i kiedy zobaczył czerwone światło, chciał zahamować. Jednak hamulec mu nie zadziałał, więc Lyovochka spanikował i próbował zatrzymać rower, szurając nogami po chodniku. Na szczęście nie wpadł pod pędzące samochody, ale ten jego upadek... Boże, ten przeklęty rower! Mówiłam mężowi, by rzucił na niego okiem... mówiłam! Przez całą zimę stał u nas w piwnicy. Może ktoś próbował go ukraść i przy okazji uszkodził hamulce? Okno do piwnicy jest dość duże, a elektryk czasami zostawia je uchylone. Boże... nie mogę sobie darować, że nie sprawdziliśmy tego roweru... nie mogę...
- Już dobrze! Spokojnie. Przecież to nie pani wina...
Nie wiedział, kogo tak naprawdę próbował uspokoić – ją czy siebie.
- Jesteście teraz w szpitalu? – zapytał niepewnie.
- Tak – Pani Rykova żałośnie pociągnęła nosem. – I wygląda na to, że Lyovochka trochę tutaj poleży. Jest taki nieszczęśliwy, Panie Feltsman. Wciąż powtarza, że pana zawiódł!
- Niech mu pani powie, że wcale mnie nie zawiódł. Kiedy tylko będę mógł wpadnę do niego z torbą jego ulubionych cukierków. Zmobilizuję też pozostałych małolatów, by przynieśli mu do szpitala lekcje i jakieś bajki.
- Bardzo panu dziękuję...
- A co powiedział lekarz?
Matka Lva przez chwilę milczała.
- Powiedział... powiedział, że do maja noga Lva powinna być już sprawna. Jednak pokreślił, że dobrze by było, żeby nasz syn nie forsował się tuż po kontuzji. Ale wie pan, co? Słyszeliśmy o pewnej niekonwencjonalnej rehabilitacji i zastanawialiśmy się, czy...
- Nie – twardym jak stal tonem Yakov wszedł kobiecie w słowo.
Na moment zapadła cisza. Feltsman rzucił ostatnie tęskne spojrzenie nieświadomej jego obecności Lilii, po czym odwrócił się i zaczął iść. Nie był do końca pewny, dokąd zmierza – po prostu czuł, że musi się przejść.
- Nie – powtórzył. – Nie zapisujcie Lva na żadne niekonwencjonalne rehabilitacje! Nie zgadzam się na to! Kontuzja to kontuzja. Kiedy łyżwiarzowi staje się krzywda, priorytetem jest powrót do zdrowia. Zawsze trzymałem się tej zasady i nie zamierzam robić wyjątków. Nie pozwoliłem Maksowi Levinowi pojechać z kontuzją, gdy w grę wchodziła jego kariera. Tym bardziej pozwolę na to Lvu. Nawet, gdy w grę wchodzi moja własna kariera.
- Rozumiem. Oczywiście, ma pan rację.
- Niech się pani mną nie przejmuje i skupi się na synu. Jakby dalej się martwił, niech mu pani powtarza, że nic się nie stało. Bo naprawdę nic się nie stało. Zupełnie nic.
Jeszcze nigdy nie powiedział żadnego kłamstwa z tak wielkim spokojem.
- Liczy się tylko to, by Lev wrócił do zdrowia – dokończył bezbarwnym tonem.
- Naturalnie – pani Rykova odetchnęła z ulgą. – Ulżyło mi, że nie ma pan do niego żalu.
- Gdybym miał, byłbym beznadziejnym trenerem.
- Jest pan cudownym trenerem. Nigdy nie zapomnę, jak wstawił się pan za Lyovochką po tamtej okropnej aferze!
- To nie było dla mnie problemem. Zrobiłem to, co uważałem za słuszne.
Przed nosem Yakova śmignęło kilka samochodów. Feltsman stał przed przejściem dla pieszych, czekając aż światło zmieni się na zielone. Nie pamiętał, jak się tutaj znalazł. Ciekawe, czy to na tym skrzyżowaniu Lev miał feralny wypadek?
- Miałam panu przekazać... - nieśmiało zagaiła matka Rykova. – Wiemy, że to do pana należy decyzja i w ogóle, ale... Lev prosił, by przekazać panu, że bardzo by chciał, by Andrei Kuklin pojechał program za niego. Bo wie pan, to jego najlepszy przyjaciel i... Rozumie pan, to dla niego dosyć ważne.
Samochody zatrzymały się. Ludzie stojący po obu stronach pięćdziesięciolatka ruszyli przed siebie.
- Przemyślę to – rzucił Yakov. – Jeszcze do pani zadzwonię. Do widzenia!
- Do zobaczenia!
Feltsman rozłączył się, po czym poszedł śladami tłumu. Większość osób kierowała się w stronę ścieżki, która biegła wzdłuż Newy. Ta malownicza trasa prowadziła prosto do Klubu Mistrzów. Nic dziwnego, że Lev lubił pokonywać ją na rowerze.
Wsłuchując się w krzyki mew, Yakov szedł przez siebie. Co jakiś czas mijali go rodzice z roześmianymi pociechami. Nie był pewien, dokąd właściwie zmierza. Wiedział tylko, że nie chce tkwić w miejscu i nie ma ochoty z nikim rozmawiać.
Telefon ponownie zawibrował. Przekonany, że to Pani Rykova zapomniała o czymś wspomnieć, Feltsman odruchowo nacisnął zieloną słuchawkę.
- Yakov! – usłyszał zdyszany głos Igora. – Na litość boską, ostatnio w ogóle nie mogę się do ciebie dodzwonić! Posłuchaj, niedawno zadzwonił do mnie Anatoly Rykov i powiedział...
- Wiem. Przed chwilą rozmawiałem z jego żoną.
Nastąpiła kilkusekundowa pauza.
- Więc... więc już wiesz – westchnął menadżer. – Cholera, Yakov, tak mi przykro! Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo! Słuchaj, mam pomysł! Może moglibyśmy pogadać z Wronkovem i przekonać go, by wycofał się z zakładu? Skoro...
- Nie. Będę. Z niczego. Się. Wycofywał! – kipiącym od wkurwu tonem wycedził Yakov.
Racjonalna część jego umysłu wiedziała, że nie należało mieć pretensji do Antonova. Facet próbował być rozsądny, a to przecież nic złego!
Jednak z jakiegoś powodu Feltsman czuł w sobie rosnącą wściekłość na kumpla. Gdyby Tatiana tu była, wiedziałaby, że nie oczekiwał rozsądnych rad. Zamiast tego oczekiwał... Cóż, nie był pewien, czego dokładnie oczekiwał, ale na pewno NIE rozsądnych rad!
Dlaczego Igor nie mógł być jak Tatiana? Dlaczego musiał dzwonić do kolegi, gdy ten nie zdążył jeszcze przetrawić nowej popieprzonej rewelacji?!
- Słuchaj - ostrożnym tonem zaczął menadżer – rozumiem, że masz swoją dumę, ale w tym przypadku powinieneś pomyśleć o...
- NIE będę się z NICZEGO wycofywał! – warknął Feltsman.
Spadaj – pomyślał, zgrzytając zębami. – Spadaj, spadaj, spadaj! NIE chcę teraz z tobą rozmawiać! Nie chcę z NIKIM rozmawiać! Chcę być sam.
- Okej – Antonov musiał instynktownie wyczuć nadchodzący wybuch, gdyż nagle zrezygnował z namawiania przyjaciela do wywieszenia białej flagi. – Okej, nie rezygnujesz. Rozumiem. W porządku, zrozumiałem. W takim razie, kogo wystawisz zamiast Lva?
- Nie wiem.
- Andreia Kuklina?
- Nie wiem.
- Georgija Popovicha?
- Nie wiem.
- Ugh, ale przecież musisz kogoś wystawić! Skoro nie chcesz rezygnować, powinieneś jak najszybciej zdecydować, kto...
- NIE WIEM! Głuchy jesteś?! Nie wiem, kogo wystawię zamiast Lva! Nie chcę teraz o tym myśleć! Nie chcę O NICZYM myśleć! Muszę oswoić się z myślą, że Bóg zrzucił na mnie kolejną śmierdzącą bombę! Muszę oswoić się z myślą, że na dziewięćdziesiąt dziewięć procent przegram ten zakład!
Yakov oparł się o barierkę, by nieco uspokoić oddech. Krążące nad wodą ptaszyska robiły jeszcze więcej rabanu niż zwykle.
- Skoro... skoro wiesz, że przegrasz, to po cholerę chcesz to ciągnąć?! – Antonov również stracił cierpliwość. Jego głos brzmiał dziwnie szaleńczo. – Posłuchaj samego siebie! To, co robisz, jest irracjonalne! Co to w ogóle ma znaczyć?! Sam przyznałeś, że na pewno przegrasz zakład, bo Lev miał wypadek. Obaj dobrze wiemy, że za cholerę nie zdążysz przygotować drugiego dzieciaka, a mimo to.. co? Nie wycofasz się, bo co?! Bo nie chcesz przyznać, że poległeś?!
- Tak. Właśnie, kurwa, tak!
- To jest NIENORMALNE!
- A może, kurwa, lubię być nienormalny?!
- Wiesz co? Mam już DOSYĆ bycia twoim rozsądkiem! I tak nigdy mnie nie słuchasz! Zawsze byłeś uparty jak osioł, ale odkąd rozwiodłeś się z Lilką, stałeś się rozjuszonym mitomanem, który nie potrafi realistycznie ocenić swoich szans! Za parę dni wyjeżdżam, a ty kiś się w swoim sosie! Próbowałem przemówić ci do rozumu, miałem nadzieję, że przynajmniej ocalimy miejsce, któremu poświęciliśmy prawie wszystko... Ale skoro pieprzony Pan Kapitan woli zatonąć ze swoim statkiem, ja jako pierwszy oficer nie mam w tej sprawie nic do gadania! Jestem pewien, że Novak byłby zachwycony, wiedzą, jak zajebiście pokierowałeś jego ukochanym klubem! Trzymaj się i do widzenia!
Do uszu Feltsmana dobiegło głuche pipanie, zwiastujące zakończenie połączenie. Z policzkami zaczerwienionymi od skrajnych emocji, Yakov wydarł się do słuchawki:
- Ty... TY TEŻ SIĘ ZMIENIŁEŚ!
Te słowa zadziałały jak hasło wyrywające zahipnotyzowanego z transu. Sprawiły, że w jeden chwili z pięćdziesięciolatka wyparowała cała złość. Nawet skrzeczące mewy stały się mniej irytujące niż minutę temu.
Następca Novaka przez chwilę stał w miejscu, pozwalając, by mijali go zmierzający w różnych kierunkach ludzie. Dopiero po pewnym czasie ruszył do przodu.
Maszerował, z dłońmi w kieszeniach spodni, wsłuchując się w szum wiosennego wiatru. Po jakimś czasie minął plac budowy. W rozebranym do połowy budynku rozpoznał Akademik, w którym kiedyś mieszkał razem z Kapustinem i Antonovem. Zabawne... wydawało mu się, że to miejsce już na zawsze pozostanie niezmienne. Podobnie jak jego przyjaźń z Igorem i Pavlo. A teraz oba przechodziły tak gruntowną... przebudowę.
Ciekawe, co postawią na miejscu Akademika? Ciekawe, co postawią na miejscu Klubu Mistrzów? A co jeśli Wronkov rzeczywiście sprzeda spuściznę po Novaku kolesiom z Lenina? Jak bardzo zmieni się ukochane lodowisko Yakova, gdy wprowadzą się do niego Moskale?
Przechodząc obok parku, Feltsman natrafił na plakat promujący światowy bestseller. Książka nosiła tytuł „Moje ostatnie czterdzieści dni – co byś zrobił, wiedząc, że wkrótce nastąpi koniec?"
Doświadczony trener spuścił wzrok. Czy jego koniec też był blisko? Może zamiast walczyć z przeznaczeniem, należało się z nim... pogodzić?
Nieopodal, pod parasolami znanej lodziarni siedziała grupka ludzi. Wszystkie oczy były zwrócone w stronę siwego mężczyzny, który właśnie wznosił toast.
- Chociaż przechodzę na emeryturę, nie jest mi przykro – mówił uśmiechnięty starszy pan. – Wiem, że to początek nowego ekscytującego rozdziału w moim życiu!
Yakov głośno westchnął. Może ten facet miał rację? Może emerytura wcale nie była taka zła?
Nogi pięćdziesięciolatka niespodziewanie zatrzymały się. Wyrwany z transu mężczyzna powoli uniósł podbródek. Wówczas uświadomił sobie, dlaczego jego ciało postanowiło zaprzestać wędrówki – nawet nie zauważył, kiedy znalazł się przed Klubem Mistrzów!
No proszę. Tak długo szedł przed siebie, że dotarł aż tutaj? Jakby to lodowisko go przyciągało! Może rzeczywiście tak było?
Feltsman uświadomił sobie pewną ważną rzecz. Wielu spraw nie był pewien, ale co do jednej nie miał wątpliwości – jeżeli jego dni jako trenera były policzone, to chciał je spędzić tutaj. Właśnie tu, w tym budynku!
Aha, i jeszcze jedno – chciał się dobrze bawić.
Z tym postanowieniem pchnął pierwsze drzwi, potem kolejne i jeszcze następne. W swoim gabinecie założył łyżwy. Nawet nie przebrał się w dres – miał gdzieś, że ubabra sobie najlepszy garnitur! Czując się lżejszy niż kiedykolwiek wcześniej, ruszył na lodowisko. Zastał tam jedynie Viktora.
Srebrnowłosy dzieciak szalał do „Let's go crazy" Prince'a. Chyba próbował naśladować najnowszą choreografię Tatiany. I nawet nieźle sobie radził! Na widok trenera uśmiechnął się i podjechał do bandy.
- Yakov, Yakov! Widziałeś ten ostatni piruet? Widziałeś? Ale szybko się kręciłem, no nie? Ciotunia Tatiana dała mi kilka rad i chyba już zaczynam łapać to całe... Yakov? Wszystko okej?
Buzia chłopca stała się bardzo poważna. Jakby malec instynktownie wyczuł kotłujące się w opiekunie emocje.
- Wszystko gra – Feltsman jedynie wzruszył ramionami. – Czemu coś miałoby nie grać?
- No nie wiem. To dlatego, że jesteś taki jakiś... inny. Masz taką samą aurę, co mój dziadek, gdy bolały go plecy i nie chciał nikomu powiedzieć.
Dzieciak przekrzywił głowę – jakby łudził się, że gdy spojrzy na trenera pod innym kątem, dostrzeże źródło problemu.
- Może rzeczywiście trochę bolą mnie plecy? – Yakov ściągnął osłony, wszedł na lód i położył dłoń na głowie wychowanka. – Ale nie przejmuj się. Przejdzie mi.
Viktor nie odpowiedział. Wciąż wpatrywał się w opiekuna wielkimi zmartwionymi oczami. Feltsmanowi nie podobała się ta smutna minka. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale postanowił, że bardzo chce ujrzeć uśmiech Viktora. Nie potrzebował żadnych negatywnych wibracji oprócz tych, które już dostał.
- A więc podpasował ci Prince, tak? – burknął, kładąc dłonie na biodrach.
Chłopczyk energicznie pokiwał główką.
- Choreografia ciotuni Tatiany jest super! A piosenka „Let's go crazy" to najfajniejsiejszy utwór na świecie!
- Najfajniejszy! – prychnął Yakov. – W ogóle nie znasz się na muzyce, dzieciaku! Ta wiedźma, moja siostra, ma na końcie dużo lepsze układy. Robiła już choreografię do utworów o wiele zajebistszych niż jakieś „Let's go crazy!"
- Naprawdę? – Viktor połknął przynętę. Wyglądał teraz na maksymalnie zainteresowanego. – Na przykład, do jakich?
- Jak chcesz, to ci pokażę.
- Serio? Och, tak! Pokaż, pokaż, pokaż!
Feltsman podjechał do miejsca przy bandzie, gdzie stał magnetofon. W koszyczku było całe mnóstwo kaset! Ciekawe, czy wśród nich znajdzie się... Ach, tu jest!
„Tania i Jasiu, 1989, Smooth Criminal, Jackson".
Kącik ust Yakova nieznacznie uniósł się do gory. O tak, to będzie dobre! Od pamiętnego Ice Show minęło już dobre dziewięć lat, jednak choreografii zwyczajnie nie dawało się zapomnieć!
Jutro wszystko będzie mnie boleć, ale walić to!
Feltsman włożył kasetę do odtwarzacza i poprawił kapelusz. Nie był pewien, na ile dobrze pokaże ten układ w wersji solo, skoro, jak dotąd, zawsze wykonywał go z Tatianą... Ach, już trudno! Najwyżej będzie improwizował! Zakochał się w stylu Jacksona od pierwszego koncertu, więc powinien dać radę.
- Pokażę ci, jak wygląda prawdziwe łyżwiarstwo figurowe – mruknął do Viktora. – Zobaczysz, jak się ruszał ten stary pierdziel, twój trener, gdy jeszcze miał siłę występować w pokazach! Jakby coś poszło nie tak, pamiętaj, że numer na pogotowie wisi w recepcji.
Kciukiem Yakov wcisnął „play". Z odtwarzacza dobiegły odgłosy strzelaniny. To nie była pełna wersja „Smooth Criminal", lecz przygotowana na użytek pokazu składanka. Fetlsman absolutnie ją uwielbiał.
Wystrzelił w stronę osłupiałego Viktora, co chwilę gwałtownie zmieniając kierunek, jakby uciekał przed kulami. Potem zaczął krążyć wokół dzieciaka, w rytm grającej w tle perkusji. Kiedy padł pierwszy krzyk Jacksona, malec rozpoznał utwór i wydał głośni pisk szczęścia.
- Rajuniuuuu, znam to!
Wówczas wydarzyło się coś nieprawdopodobnego – chłopiec ustawił się obok Yakova i zaczął tańczyć razem z nim! I wszystko wskazywało na to, że wcale nie improwizował. Tańczył tak, jakby znał tę konkretną choreografię!
Feltsman wybałuszył oczy, lecz nie zatrzymał się. Zamierzał wypytać dzieciaka, ale ostatecznie postanowił, że nie chce przerywać wspólnej zabawy. Wkrótce obaj zatracili się w muzyce...
XXX
Maks Levin stał przed wejściem do Klubu Mistrzów z miną, jakby połknął cytrynę. Nie mógł uwierzyć, że Pan Wronkov go tutaj przysłał! Co z tego, że rachunki za prąd niechcący trafiły do skrzynki pocztowej Spartana? Co z tego, że jacyś gamonie nie dawali sobie przetłumaczyć, że chociaż właściciel Czempiona się zmienił, wszelkie płatności wciąż powinni być dostarczane Feltsmanowi? Maks wciąż nie rozumiał, dlaczego to właśnie on musiał robić za kuriera! Nie lepiej byłoby wysłać kogoś dorosłego i mniej zajętego – chociażby pana Smirnova?
Wciąż zły, że nie postawił się Wronkovowi, młodzieniec pchnął drzwi. Na widok recepcji nieznacznie się wzdrygnął. Miał z tym miejscem zdecydowanie zbyt wiele wspomnień.
Zamierzał zostawić kopertę na biurku i czym prędzej stąd pójść, lecz kiedy usłyszał dobiegającą z oddali muzykę, zmienił zamiar. Co to za melodia? A tak w ogóle, to... o tej porze miało przecież nie być żadnych treningów? Sekretarka Spartana specjalnie wykonała kilka telefonów, by upewnić się, że podczas swojej kurierskiej misji Maks nie zastanie Feltsmana. Więc dlaczego...?
Ciekawość zwyciężyła nad niechęcią spotkania dawnego trenera. Młody Levin na palcach pokonał odległość pomiędzy recepcją i lodowiskiem. Kiedy ostrożnie wyjrzał przez przesmyk między drzwiami i ścianą, ujrzał dość... osobliwy widok.
So Annie, are OK? When you dance, are you OK? You've been hit by... a Smooth Criminal!
Do diaska, przecież to Feltsman! O cholera. Feltsman, tańczący na lodzie, prawie jak za czasów młodości. A towarzyszył mu – jakże by inaczej! – ten nowy chochlikowaty ulubieniec, Viktor Nikiforov. I ze wszystkich możliwych utworów tańczyli do cholernego Smooth Criminal Michaela Jacksona.
So Annie, are OK? When you dance, are you OK?
Dłonie Maksa mocniej zacisnęły się na framudze. W głowie młodzieńca zaczęły pojawiać się niechciane wspomnienia.
Osiemdziesiąty dziewiąty rok. Lodowisko w Łużnikach, Moskwa. Miał wtedy sześć lat. On, jego mama i niespełna roczny Ivanek pojechali do rodziny. Bogaty krewny zabrał ich na Ice Show. To tam maleńki i oczarowany Maks pierwszy raz ujrzał byłych Olimpijczyków, Tatianę Lubichevę-McKenzie i Yakova Feltsmana. Tańczyli do tego samego układu, który pięćdziesięciolatek wykonywał teraz z tym smarkaczem, Nikiforovem. Kiedy czterdziestojednoletni wówczas Feltsman zszedł z lodu, Maks zaczął miętolić koszulkę i zapytał nieśmiało: „Czy zostanie pan moim trenerem?" Mężczyzna zdziwił się i odpowiedział coś w stylu „Niedługo obóz dla początkujących. Jeżeli chcesz, możesz przyjść."
No więc Maks poszedł na obóz dla początkujących. Był nikim, ale został zauważony. A kilka lat później brylował na letnim „obozie dla wybrańców" jako najlepszy uczeń Feltsmana. Wszyscy go podziwiali! Mógł trenować łyżwiarstwo figurowe i wygrywać zawody. A przede wszystkim, dobrze się bawił.
Pamiętał, jak kiedyś wszyscy zostali po zajęciach. Jedna z solistek – chyba Sonia albo Viera? – błagała trenera, by zatańczył dla nich do Smooth Criminal. Feltsman odburknął coś w stylu, że jest za stary i mu się nie chce. Wówczas jedenastoletni Maks – dokładnie tak jak wtedy, gdy był nieznanym sześciolatkiem – zaczął miętolić koszulkę i zapytał, czy w takim razie on nie mógłby nauczyć się tej choreografii. Trener poczochrał mu włosy i odpowiedział krótkie: „Gdy będziesz starszy." Kto mógł wtedy przewidzieć, że ich drogi się rozejdą?
Maks zacisnął zęby. Ten facet nie pozwolił mu wystąpić w Mistrzostwach Świata. Zniszczył najlepszy moment w całej jego karierze! Wyrzucił z klubu jego ukochanego młodszego brata! A teraz śmiał nauczyć tego... tego... tego gówniarza choreografii, której odmówił Maksowi! Jak śmiał?!
To jeszcze głupi szczeniak! – łypiąc na srebrnowłosego chłopca pomyślał Levin. – Jakim cudem rusza się w taki sposób?! Jak mógł opanować tak trudną choreografię?! Jest do tego ZA MAŁY! O trzy lata młodszy niż ja, gdy prosiłem... A mimo to Feltsman pozwolił mu... !
Rozwścieczony jak nigdy wcześniej, Maks dyskretnie zamknął drzwi. Maszerując korytarzem, nie potrafił wyrzucić z pamięci energicznego tańca swojego byłego trenera i jego najnowszego pupilka.
Dlaczego ten dzieciak nadal tu był? Przecież miał się przenieść do... Maks postarał się, by... niech to szlag!
Młodzieniec wciąż czuł w gardle tę charakterystyczną gorycz wstydu związaną z incydentem obok Pałacu Zimowego. Tamta przeklęta bitwa taneczna była pomyłką! To niesprawiedliwe, że Ivanek przegrał! To nieuczciwe, że publiczność decydowała! Nie powinno tak być... Nie powinno! Ugh, i jeszcze Feltsman stanął po stronie bezczelnego srebrnowłosego smarkacza. Jak mógł?!
Dotarłszy do recepcji, chłopak cisnął kopertę na biurko. Już miał wyjść, kiedy zauważył notes z adresami i numerami telefonu. Natychmiast rozpoznał w nim własność Feltsmana. Na otwartej stronie widniała lista nazwisk na „N":
Nazarov Konstantin, Nardin Nikita, Nemstov Alexei, Nechayev Andrei, Nikiforov Aleksander...
Maks aż sapnął z wrażenia.
Nikiforov!
To musiał być ojciec tamtego małego zwyrodnialca! A jego numer telefonu tkwił jak byk na otwartej stronie notatnika – jakby prosząc, by ktoś z niego skorzystał.
Usta Levina zacisnęły się w cienką linię. Z drugiej części budynku wciąż dobiegało przeklęte Smooth Criminal! Niewiele myśląc, młodzieniec sięgnął po kartkę i długopis. Może mimo wszystko nie przyszedł tutaj na próżno?
XXX
- Ej, a tak w ogóle to... Jakim cudem znałeś choreografię do Smooth Criminal? Kto cię jej nauczył?
Yakov i Viktor siedzieli na murku i jedli lody. Po wspólnym szaleństwie do różnych piosenek, Feltsman był w zadziwiająco dobrym humorze, więc zabrał wychowanka do parku, a nawet kupił mu trzy gałki mrożonej bomby kalorycznej. Samemu sobie zafundował do samo – w obliczu nadchodzącego końca, myślenie o rosnącym brzuszku wydawało się sprawą drugorzędną.
Dzieciak nie od razu odpowiedział. Jego różowy języczek miał taką samą ochotę na oderwanie się od lodów, jak języczek kotka na oderwanie się od miski mleka. Natomiast Feltsman był tak wstrząśnięty sensacjami dzisiejszego dnia, że nawet nie miał siły się wkurwić. Jeśli miał być szczery, czuł się trochę jak na haju.
- Nie mogę ci powiedzieć – oświadczył Vitya. – To tajemnica między mną i moim dziadkiem.
- Twoim dziadkiem, tak?
- Kiedy następnym razem będę w Novowladimirsku, pójdę na grób dziadka i postawię tam jakieś ładne kwiatki – chłopczyk wbił wzrok w niebo. Jego wyciągnięte przed siebie nogi były skrzyżowane, a fioletowe trampki kręciły leniwe kółka. – W końcu dotrzymał swojej części umowy.
Pięćdziesięciolatek podrapał się po głowie. Ostatecznie wzruszył ramionami i wrócił do pożerania lodów. Rozwiąże tę dziwną zagadkę później. Może Rusłan będzie coś wiedział?
- O! A tak w ogóle, Yakov, chciałbym cię poprosić o przysługę – dzieciak wyprostował się, jakby o czymś sobie przypomniał. – Mogę pożyczyć twój telefon?
- O matko. Po co?
Vitya z telefonem w ręku kojarzył się Feltsmanowi z samymi nieszczęściami.
Chcesz zadzwonić do seks shopu? Planujesz odbyć rozmowę z Prezesem ISU, by zapytać go, kiedy możesz wziąć udział w Grand Prix? Oooo, Vitya, nie myśl, że zapomniałem o incydencie, który odwaliłeś w listopadzie! Sędziowie ze wszystkich krajów do dziś robią sobie ze mnie jaja...
- Chcę zadzwonić do taty.
O KURWA!
Dłoń Yakova przechyliła się i jedna z drogocennych gałek pacnęła na chodnik. Akurat ta, na której mu najbardziej zależało, czyli truskawkowa! Widząc poważną minę dziewięciolatka, Feltsman pomyślał, że chyba jednak wolałby opcję z seks shopem.
W końcu wziął się w garść i odchrząknął.
- No dobrze, a czy mógłbyś mi powiedzieć, w jakim celu?
- Mam do niego sprawę.
- Sprawę, mówisz? Ech, Vitya, bo widzisz... Słuchaj, to nie tak, że musisz mieć jakiś konkretny powód, by rozmawiać z własnym ojcem. Właściwie to cieszę się, że chcesz z nim porozmawiać! Co prawda widzieliście się w twoje urodziny, ale tak to praktycznie nie gadacie przez telefon, chociaż do matki dzwonisz dosyć często... Czy raczej dzwoniłeś, zanim się rozchorowałeś, bo potem nagle przestałeś, ale... ech. Po prostu wolałbym wiedzieć, co chcesz mu powiedzieć. Bo jeśli...
Jeśli „dojrzałeś" do tego, by wygarnąć mu, jak to porzucił cię w chorobie, by oglądać hokej w Japonii, to jest to fatalny pomysł, chłopie, powiedziałbym wręcz, że najgorszy z możliwych! Chodzi o to, że po kilkumiesięcznej szarpaninie osiągnąłem z tym Uprzedzonym Dupkiem, twoim starym, coś na kształt rozejmu, który jakimś cudem nie rozleciał się z powodu „Wyjazdu Życia" twoich rodziców, i generalnie nie chciałbym, żeby ten stan rzeczy rozleciał się z powodu kolejnej Chwili Prawdy w twoim wydaniu.
No, to teraz zadanie za milion punktów – jak powiedzieć to wszystko Viktorowi w taki sposób, żeby źle tego nie zrozumiał? W końcu to ważne, by wiedział, że Yakov był po jego stronie. Gdyby ktoś spytał Feltsmana o zdanie, to ten dzieciak miał święte prawo, by zgłaszać reklamacje z racji zostania porzuconym. Tylko tyle, że byłoby to zupełnie bezcelowe – Anastazja to chociażby się poryczała, ale po Uprzedzonym Dupku podobne pretensje spłynęłyby jak po kaczce. Lepiej nie psuć ciężko wypracowanego zawieszenia broni dla jednej chwili satysfakcji!
Zanim Yakov zdążył wymyślić, jak ująć swoje przemyślenia w słowa, Viktora wyciągnął rękę. Miał cholernie poważną minę. Wyglądał jak mały biznesmen.
- Obiecuję, że nie chcę się z nim kłócił. Po prostu chcę go prosić o przysługę.
Feltsman cicho parsknął.
- O przysługę? Ech, jakby ci to powiedzieć, Vitya... nie żebym wątpił w dobroduszną naturę twojego ojca, ale coś mi się wydaje, że on nie jest teraz w nastroju do spełniania twoich zachcianek. Miałem ci tego nie mówić, ale kilka dni po tym, jak dowiedział się o twojej chorobie, wysłał mi SMSa z informacją, że do czerwca masz pro-zdrowotny zakaz picia i jedzenia wszystkiego, co zimne, słodkie lub gazowane. Więc generalnie nawet te lody wpierdzielasz nielegalnie...
- Oj, Yakov, daj spokój, przecież mu się nie wygadam! A poza tym, tu nie chodzi o moją zachciankę. To większa sprawa.
Większa sprawa. Ostatnim razem Yakov słyszał to określenie, gdy był na obozie ze smarkaterią i przylazła do niego dwunastoletnia Mashka, by poinformować go o pierwszym w życiu okresie. Niezapomniane przeżycie.
Tyle, że Vitya był chłopcem! Miesiączki raczej nie dostał, więc Feltsman nie miał pojęcia, o co, do diabła, mogło chodzić! W dodatku kończyły mu się argumenty.
Ostatecznie zmówił cichą modlitwę i podał smarkaczowi telefon. Już zaczynał tego żałować! Wpatrywał się w spoczywającą w małej rączce komórkę z takim wyrazem, jakby w każdej chwili spodziewał się eksplozji.
Uprzedzony Dupek odebrał po trzecim sygnale.
- Cześć, tato. Jak tam pogoda?
Fetlsman omal nie zrypał się w z murka. No, kuuuurwaaa, no! Kto uczył tego dzieciaka zaczyniania poważnych rozmów?! Nie gadał z ojcem od dwóch miesięcy i na dzień dobry pyta o pogodę? Gdzie on podpatrzył taki schemat – w jakieś, za przeproszeniem, telenoweli?! Jezu, co za masakra.
- No, u nas też jest bardzo ciepło... Nie, już nie kicham... Nie biorę antybiotyku i chodzę do szkoły. Wczoraj nie miałem zadania domowego z matematyki, ale pan pozwolił mi przynieść jutro... Aha. Dobrze...
Z drugiej strony linii padł jakiś bardzo długi wykład. Yakov nie był pewien, co dokładnie powiedział Sasza, ale chyba ostatnie pytanie dotyczyło powodu, dla którego Viktor postanowił zadzwonić.
Mina dziewięciolatka był wręcz fascynująco spokojna. Feltsman nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widział u rozbieganego chochlika tego typu wyraz.
- Tato, zastanawiałem się... Pamiętasz tego pana doktora, co pomógł dziadkowi, gdy dziadek rozwalił sobie nogę i powiedzieli, że już nigdy nie będzie jeździł na łyżwach?
Pięćdziesięciolatek wybałuszył oczy. Zaraz, zaraz... „doktora"?!
- Bo wiesz, moja koleżanka miała poważny wypadek i bardzo ją boli, i ponoć normalny pan doktor mówi, że już nie będzie mogła startować w zawodach. Która? No wiesz, Sonia... to ta dziewczyna, która wygrała Grand Prix.
Yakov w ostatniej chwili powstrzymał chęć wyrwania dzieciakowi telefonu. Szlag! Że też musiał wspomnieć, o kogo chodziło! Z drugiej strony, skąd mógł wiedzieć, że wśród najmniej lubianych przez Saszę osobników, „ta wiedźma, Grankina, która sprowadziła jego najlepszego zawodnika na ciemną stronę mocy" znajdowała się prawie na samym szczycie listy? Zaraz za swoim zacnym trenerem...
- Aha – powiedział Viktor. – To pan doktor jeszcze żyje? A ile ma lat? Raju, tak dużo? To fajnie, że wciąż chce mu się leczyć. Tato, a dasz mi do niego numer? Dam Yakovowi, żeby do niego zadzwonił. Aha. Dobra.
Ku zdziwieniu Feltsmana chłopiec wyciągnął rekę, jakby... O kurde! On prosił o coś do zapisania! O cholera! Czyli, że... Zaraz, czyli Sasza się zgodził?!
Kartka i długopis zostały wygrzebane w rekordowym tempie. Ze słuchawką przy uchu, Vitya zapisał numer. Następnie podziękował ojcu, rozłączył się i ze śmiertelnie poważną miną zwrócił się do Yakova:
- Proszę. Tata dał mi numer do pana doktora, który kiedyś pomógł dziadkowi. To bardzo dobry ortodupeda! Nazywa się pan Durov i pomógł już bardzo wielu sportowcom.
Feltsman nawet nie zwrócił uwagi na soczysty neologizm „ortodupeda" – był zbyt zajęty zbieraniem szczęki z podłogi! Niech to szlag, słyszał o tym całym Durovie. I to od swojego własnego mentora! Novak wspominał kiedyś, że znał genialnego lekarza wojskowego, który po zakończeniu walk zrobił specjalizację z ortopedii. Yakov pamiętał nazwisko, ale nie przyszłoby mu do głowy, że facet nadal żyje, a co dopiero leczy ludzi!
I pomyśleć, że dostał namiary na gościa od cholernego dziewięciolatka! Apokalipsa!
- Vitya... - sięgając po skrawek papieru, pięćdziesięciolatek nie poznawał swojego własnego, zduszonego głosu. – Vitya, dziękuję.
- Spoko.
- Nie mogę uwierzyć, że twój tata tak po prostu dał ci ten numer. Że zgodził się pomóc bez żadnych dodatkowych warunków!
Kiedy to powiedział zdał sobie sprawę, że trochę się zagalopował. Mimo wszystko nie powinien mówić w taki sposób o ojcu Viktora! Jednak chłopiec jedynie wzruszył ramionami.
- Wiedziałem, że się zgodzi. Tata często jest niedobry, ale, gdy ktoś ma kontuzje, to pomaga. Wiedziałem, że się zgodzi, jeśli grzecznie go o to poproszę.
Było coś dziwnego w sposobie, w jaki Vitya wpatrywał się w chodnik. Chociaż rozmowa z Saszą zakończyła się sukcesem, niebieskie oczy były dziwnie ponure.
I nagle Yakov zrozumiał. Zrozumiał, co ten telefon tak naprawdę oznaczał dla Viktora. Zrozumiał, że odkąd ujrzał rodziców w telewizji, jego wychowanek był obrażony na matkę i ojca. Zapewne oczekiwał czegoś w rodzaju przeprosin, albo chociaż jakiejś inicjatywy w stylu przyjazdu do Petersburga. A kiedy zdecydował się zadzwonić do Saszy, złamał to postanowienie. Został tym, który ugiął się jako pierwszy. I to wszystko dla koleżanki z klubu.
Poruszony, Feltsman położył dłoń na czubku srebrnej głowy.
- Nie wiemy jeszcze, czy pan Durov coś poradzi, ale... ale powinieneś wiedzieć, że zrobiłeś dla Sonii coś naprawdę niesamowitego! Naprawdę. Wiem, że tak naprawdę nie chciałeś rozmawiać z tatą. A przynajmniej nie tak krótko po... no, obaj wiemy po czym. Ale poświęciłeś się dla kogoś innego i jestem z ciebie cholernie dumny!
Chłopiec od razu poweselał.
- No pewnie, że się poświęciłem! – oznajmił, szczerząc zęby. – Dziadek powiedział, że dla drużyny trzeba się poświęcać! A my wszyscy jesteśmy, jak drużyna, no nie?
Drużyna. Rodzina. Nieprawdopodobne, że będąc zaledwie małym szczylem, Viktor tak świetnie rozumiał te pojęcia. Mógł przespać kilka lekcji z kontaktów międzyludzkich, ale kiedy było to ważne, pokazywał, jak bardzo dbał o bliskie osoby.
Patrząc teraz na niego, Yakov przez moment zobaczył przyszłość. Wyobraził sobie mężczyznę, którym mógł stać się ten chłopiec. Może, mimo całego swojego dziwactwa i zboczenia, Viktor wyrośnie w rzeczywistości na mądrego i troskliwego człowieka? Kogoś, kto rozumiał ideę Klubu Mistrzów. Może niekoniecznie trenera, ale kogoś, kto mógłby zostać następcą Novaka. I Yakova.
Naprawdę mogło tak być. A skoro tak...
- Vitya, słuchaj...
Feltsman przechylił się, by wyrzucić resztki swojego loda do kosza.
- Pamiętasz tamtego niesympatycznego chłopca, Ivanka?
Wzrok mężczyzny pozostawał wbity w splecione dłonie.
- Tamtego głupka... co mu miałem pokazać... jak się tańczy? – odpowiadając, Vitya zrobił kilka przerw w zdaniu, by zlizać spływającego mu po dłoni loda. – Pamiętam. A co?
- A, bo wiesz, tak sobie pomyślałem... Gdybyś mógł, chciałbyś jeszcze raz się z nim zmierzyć?
Yakov miał wrażenie, że te słowa wyszły z jego ust same z siebie – jakby to Pan Bóg włożył mu je do gardła. Jakby planował to już od bardzo, bardzo dawna. Jakby wszystko, co się do tej pory wydarzyło prowadziło do tych słów i do tej decyzji, którą Yakov właśnie podejmował na pełnym pierdolonym spontanie! Decyzji szaleńca.
- Żmierzyć szę ż nim? – przeżuwając spory kawał wafelka, powtórzył Vitya. – A pło czo? Przećłeż już łaz skłopałem młu tyłek. A pło ża tym młówiłeś mi, że ńłe mogę ż nim teraż włalczyć, bło jestłem ża mały.
Pięćdziesięcioletni mężczyzna nieznacznie się uśmiechnął. Fakt, że ten dzieciak w ogóle nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, wydał mu się nader komiczny.
- Nie no, jak nie chcesz, to nie musisz – Feltsman rzucił, udając nonszalancję. – Tylko wiesz, Lev wygrzmocił się na rowerze i...
- LEV WYWALIŁ SIĘ NA ROWERZE?!
Nieszczęsny chochlik omal się nie udławił. Patrzył teraz na trenera wielkimi przerażonymi oczami.
- Spokojnie, nic mu nie jest – wzdychając, rzucił Yakov. – Złamał nogę, ale poza tym nic strasznego mu się nie stało. Niedługo będziesz mógł mu rysować siusiaki na gipsie.
- Uff, to dobrze – nieco uspokojony, Viktor powrócił do jedzenia loda. – A leży teraz w szpitalu? Kiedy mogę go odwiedzić?
- Niedługo. Gdy będę do niego szedł, zabiorę cię ze sobą. A wracając do tematu... Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o tym pojedynku, co Lev i Ivanek mieli go odbyć po Mistrzostwach Świata?
- No, pamiętam.
- No więc, skoro Lev ma kontuzję, potrzebuję kogoś, kto by go zastąpił.
- Aha, czyli że chcesz, bym pojechał za niego i skopał Ivankowi tyłek? – Vitya użył takiego tonu, jakby pytał, czy ma iść do sklepu po worek kartofli.
Yakov podrapał się po głowie. Nonszalancja tego gówniarza zaczęła mu się udzielać.
- No... tak. Tak jakby.
- Okej – dzieciak wpakował sobie do ust resztki wafelka. – Szkoro tłak błardzo ci nła tym żależy, tło gło dła ćłebie wykłończę.
Słuchając tej abstrakcyjnej deklaracji, wypowiedzianej z pełną buźką, Feltsman wyobraził sobie bobaska wymachującego wielką maczugą i oświadczającego, że zajebie nią wielgachnego smoka. I przez moment zdesperowany trener naprawdę był skłonny w to uwierzyć. Przez moment rzeczywiście uwierzył, że ten czarny koń ze srebrną grzywą, co ledwo kilka miesięcy temu zaczął jeździć figurowo na łyżwach, rzeczywiście załatwi Ivanka, jakby to było dla niego nic.
Po chwili jednak zdrowy rozsądek wrócił i Yakov przypomniał sobie, dlaczego jego najnowsza decyzja w istocie była szaloną decyzją.
- Słuchaj, Vitya... - zagaił, starając się brzmieć w miarę poważnie. – Nie żebym w ciebie nie wierzył, czy coś... ale musisz coś wiedzieć. Twój pojedynek z Ivankiem nie będzie wyglądał tak samo, jak tamta popisówa przed pałacem zimowym. Żeby wygrać, będziesz musiał bezbłędnie wylądować kilka podwójnych skoków ORAZ potrójnego toe loopa, którego jak dotąd wykonałeś dobrze tylko jeden jedyny raz. Plus przydałoby ci się potrójny salchow, którego nie próbowałeś jeszcze nigdy.
- Żaden problem – chłopiec zlizał z paluszków okruchy wafelka. – Nauczę się.
- W to nie wątpię, ale... ech. Zostało nam bardzo niewiele czasu. Jeżeli do maja zdołasz opanować wszystkie skoki, o których mówiłem, uznam to za cholerny cud. Zresztą, nawet wtedy nie będziesz mógł być pewny zwycięstwa. Podczas bitwy tanecznej ty i Ivanek improwizowaliście. Gdy w grę wchodzi spontaniczne wymyślanie choreografii, żaden dzieciak cię nie pokona, co do tego nie mam wątpliwości. ALE, tym razem będziesz musiał pojechać dokładnie przemyślany program. A konkretniej ten, który jak dotąd dla zabawy ćwiczyłeś razem z Lvem. Będziesz musiał pojechać ten program na oczach tłumu ludzi.
- Aha. No dobra.
Vitya był bardziej zmartwiony faktem, że na jego ufajdanych łapskach nie ostały się już żadne pozostałości loda. Ale żeby przejmować się jakimś tłumem? Jakimś programem? Że to niby będzie trudne? Pfft! Ależ skąd.
Czując, że wszystko zaczyna mu coraz bardziej zwisać, Yakov machnął ręką. Może to i dobrze, że jego Wytypowany Numer Dwa niczym się nie przejmował? Lev przeżywał każdą myśl o maju gorzej niż Viera swoje miesiączki, więc podejście „na luzaka" będzie miłą odmianą.
Zresztą, Feltsman nie wybrał Viktora, bo uważał, że to on ze wszystkich małolatów miał największe szansę na wygraną. Gdyby kierował się rachunkiem prawdopodobieństwa, to oddelegowałby do pojedynku Andreia, czy nawet Georgija. Tak naprawdę wybrał Viktora, ponieważ...
- Yakov, telefon ci piszczy.
Wzdychając, pięćdziesięciolatek wyciągnął komórkę. Na ekraniku czekała wiadomość od Tatiany:
Ja i Stevie jesteśmy w twoim ulubionym Oddechu Vadera i baaaaardzo chcemy, byś się z nami nawalił. Weź też młodego – kupimy mu jakiś soczek ;)
To brzmiało obiecująca.
- Ej, Vitya. Chcesz iść ze mną do restauracji, gdzie jest dużo plakatów z Gwiezdnych Wojen?
- No jasne, że chcę!
- W takim razie zbieraj się. Idziemy. I pamiętaj: jak wypijesz choćby kropelkę alkoholu, odpadnie ci siusiak!
XXX
Maks Levin stał oparty o ścianę swojego bloku, niecierpliwie stukając palcem w obudowę telefonu.
- Tak? – zapytał zmęczony głos Kozłowskiego.
- T-to ja. Mam nadzieję, że panu nie przeszkadzam.
- Ach, miło znowu cię słyszeć, młody człowieku. Co tym razem mogę dla ciebie zrobić?
- Pamięta pan, o czym rozmawialiśmy ostatnim razem? O tym chłopcu, który...
- Pamiętam – przedstawiciel Lenina wszedł nastolatkowi w słowo. – I co w związku z tym?
Dłoń Maksa mocniej zacisnęła się na słuchawce. Starając się brzmieć możliwie jak najdoroślej i najpoważniej, Levin wyprostował się i przemówił:
- Chciałem tylko zapytać, czy pan Feltsman przystał na waszą propozycję? Zgodził się oddać wam Nikiforova?
- Nie. Niestety dość stanowczo odmówił. Czy raczej: jego zawodniczka odmówiła w jego imieniu. Ale sam Feltsman potwierdził potem tamtą decyzję, wysyłając mi dość niegrzecznego SMSa.
- Ale jak to?! Przecież nie mógł odmówić! Wiem, jak bardzo zależy mu na zdrowiu Grankiny! Gdyby mógł, wysłałby wszystkich łyżwiarzy na rehabilitację.
- No cóż, najwidoczniej tym razem uznał, że poradzi sobie bez pomocy lekarza, którego mu proponowaliśmy.
- Ale... ale nie powiedzieliście mu, że to ode mnie wiecie o Viktorze? Może odmówił, bo chciał mi zrobić na złość i...
- Nie wie, że to ty! - znudzonym tonem podkreślił Kozłowski. – Powiedzieliśmy mu, że jeden z naszych wychowanków dowiedział się o wszystkim od twojego brata. Co prawda Feltsman nie uwierzył, ale ciebie o nic nie podejrzewa. Jest przekonany, że za wszystkim stoi twój trener, Wronkov.
- Rozumiem – Maks wbił wściekły wzrok w chodnik. – No cóż, nic straconego! Myślę, że wciąż macie sporą szansę na przejęcie Nikiforova. W końcu pan Feltsman jest tylko trenerem i nie decyduje o losie dzieciaka. Mam coś, co mogłoby wam pomóc. Zdobyłem numer ojca chłopaka i...
- Za kogo ty nas masz?
Pod wpływem chłodnego warknięcia rozmówcy, młodzieniec zadrżał.
- S-słucham? – spytał niepewnie.
- Za kogo ty nas masz? – powtórzył Kozłowski. – Ty w ogóle wiesz, z kim rozmawiasz, smarkaczu? Jesteśmy największym klubem łyżwiarskim w Rosji. Mamy wsparcie nie tylko Ministerstwa Sportu, ale też wielu liczących się polityków, a nawet samego prezydenta. I ty naprawdę myślisz, że do zdobycia numeru ojca jednego z dzieciaków potrzebujemy pomocy jakiegoś gówniarza?
Maks milczał. Jego dłoń trzęsła się od bezsilności i furii.
- Zadzwoniliśmy do pana Nikiforova krótko po tym, gdy usłyszeliśmy odmowę Feltsmana – westchnął przedstawiciel Lenina. – Facet nie tylko pokazał nam metaforyczny środkowy palec, ale też poświęcił sporo czasu, by podzielić się z nami swoją jakże rozbudowaną negatywną opinią na temat łyżwiarstwa figurowego. Pokazał się nam z tak „sympatycznej" strony, że w sumie ulżyło nam, iż nie będziemy mieli „przyjemności" trenowania jego syna. Tak więc, chociaż doceniamy entuzjazm, z jakim podkopujesz dawnego mentora, chłopcze, obawiam się, że...
- Wcale go nie podkopuję! – desperacko wyrzucił z siebie Levin. – Ja po prostu chcę chronić niewinnego chłopca przed jego rodzicielskimi zapędami! Ludzie muszą się dowiedzieć... Pan Nikiforov musi się dowiedzieć, że pan Feltsman to ogarnięty obsesją stary człowiek, który...
- Och, ależ pan Nikiforov już to wie! – przesłodzonym tonem podkreślił Kozłowski.
- I... i mimo tego pozwala mu uczyć swojego syna?!
- Jak dziwnie by to nie zabrzmiało: owszem. W ogóle podejście tego całego Nikiforova do Feltsmana jest dosyć ciekawe. Z tego, co zrozumiałem, ten facet niezbyt przepada za Yakovem, a jednocześnie ma podejście w stylu „jak już mój dzieciak ma trenować łyżwiarstwo figurowe, to przynajmniej u faceta, który nie nosi obcisłych portek i ma włosy jednego koloru". Nie wiem, czy to miała być jakaś aluzja do moich włosów i moich spodni... Nie wiem, nie do końca rozumiałem. Ale generalnie pan Nikiforov zdecydował, że dopóki jego syneczek nie zachowuje się jak baba, może sobie hasać po lodzie, a wszystkie decyzje w sprawie jego kariery podejmuje Feltsman. Tak więc, wybacz, dzieciaku. Twoje zdobyte z wielkim trudem namiary na ojca chłopaka są nam na kij potrzebne, podobnie jak rady odnośnie wykopywania Feltsmana z tego interesu. Do widzenia.
- Zaraz! Chwi...
Kozłowski przerwał połączenie. Zły i rozgoryczony, Maks zamachnął się, z zamiarem wyrzucenia numeru Nikiforova na stertę śmieci. Jednak szczupła dłoń zatrzymała się kilka centymetrów nad koszem. Levin jakiś czas stał w bezruchu.
Po namyśle, wsunął skrawek papieru do kieszeni żakietu. Kto wie? Może namiary na Pana Nikiforova jeszcze się przydadzą?
XXX
- Ma-ry-na-rzyk!
Dłonie z obrączkami znalazły się naprzeciwko siebie – kobieca układała się w nożyce, a męska w kamień.
- Taaaak! – Steve McKanzie wydał ryk triumfu. – Przegrałaś! Dzisiaj piję JA!
- Pfft! – obrażona, Tatiana oparła łokcie o stół i ułożyła brodę na dłoniach. – Też coś. Po prostu miałeś farta!
- O, zobacz: przyszedł Yakov. Yakov, Yakov, tutaj! Zamówiliśmy litr czystej żołądkowej. Zaraz ci nale...
Amerykanin nie zdążył dokończyć zdania, gdy zadek Feltsmana z głośnym plaskiem opadł na krzesło. Nie mówiąc ani słowa, dawny łyżwiarz figurowy otworzył butelkę i zaczął pić z gwinta. Para małżonków obserwowała to wielgachnymi ze zdumienia oczami. Nie minęło dużo czasu, gdy ostatnia kropelka trunku została wychlana.
- Przynieś więcej, McKenzie! – nadgarstkiem wycierając kącik ust, burknął Yakov.
Chwila pauzy.
- O...o-okej?
Steve szybciutko czmychnął z pola widzenia.
- Yaaaaakov – Viktor pociągnął trenera za rękaw. – A kiedy ja dostanę mój soczek?
- Idź do wujka. Wujek ci zamówi.
- Co tylko będę chciał?
- Wyłączając alkohol.
- Jeeeej! Wujku, poczekaj na mnie!
Feltsman odwrócił się do sąsiedniego stolika.
- Ile chcecie za tę butelkę?
- Hę? Przecież może pan kupić sobie przy barze i...
Yakov położył przed facetem plik banknotów.
- Wystarczy?
Zszokowany student nieprzytomnie pokiwał głową. Jego kolega wyszeptał coś w stylu: „Ja pierdzielę, stary! Nie dość, że się narąbiemy, to jeszcze zarobimy!" Feltsman przejął Whisky i w kilka chwil wysączył ją do cna. Kiedy skończył, napotkał zafascynowany wzrok Tatiany.
Lubicheva-McKenzie jakiś czas siedziała w milczeniu.
- Okej – rzuciła w końcu. – No dobrze, Jasiu. To może krótka przerwa na reklamy?
- Jakie reklamy?
- Kondomów dla mamy. Dobra, to teraz żarty na bok. Gadaj, co się wydarzyło u Lileczki!
- Jakiej Lileczki?
- No... twojej Lileczki.
- Hę? To ja mam jakąś Lileczkę?
- No... tak jakby miałeś. Przez prawie trzydzieści lat. Wiesz, twoja była żona, miłość twojego życia. Kojarzysz laskę?
- Chyba.
Yakov zaczął się odwracać, celem podwędzenia sąsiadom kolejnej butelki, jednak Tatiana chwyciła go za nadgarstek.
- Jasiu – wzdychając, pokręciła głową. – Spokojnie. Zaraz Steve przyniesie wódę. A na razie mów, co wydarzyło się u Lileczki.
- Nic się nie wydarzyło – Feltsman wzruszył ramionami.
- Jak to „nic"?
- Normalnie. Nie poszedłem do niej.
- Dlaczego? Speniałeś?
- I tak i nie. Lev miał wypadek na rowerze. Jego matka zadzwoniła do mnie, gdy miałem iść do Lilki. Złamał sobie nogę i nie będzie mógł reprezentować mnie w zakładzie. Trochę się tym przejąłem, więc zostawiłem samochód i na piechotę wróciłem na lodowisko. Zajebiście, co nie?
Wrócili Steve z Viktorem. Chłopczyk niósł butelkę Coca Coli. Mąż Tatiany rozlał wódkę do kieliszków. Yakov chciał się napić, lecz przybrana siostra ponownie złapała go za rękę. Wyglądała na zmartwioną.
- Myślę - zaczęła niepewnie – że jednak nie powinieneś pić.
- A niby dlaczego? – prychnął. – Słyszałaś, co się stało? I co? Picia mi jeszcze będziesz zabraniać, kobieto?
- Właśnie, co nam będziesz zabraniać! – w nagłym przypływie odwagi McKenzie zawtórował Feltsmanowi. – I to akurat wtedy, gdy jeden jedyny raz wygrałem z marynarzyka!
- Dobrze mówisz, McKenzie! Dawaj, golniemy sobie kielicha!
Tatiana przez pewien czas milczała. Wpatrywała się w Yakova z miną, jakby rozważała różne opcje. Ostatecznie westchnęła i skrzyżowała ramiona.
- Może to i racja? – stwierdziła. – O problemach pogadamy jutro. Dzisiaj możesz się nawalić!
- O problemach? Ale jakich problemach? Kto tutaj ma jakiś problem?
Przyjemnie było płynąć z prądem. Feltsman nawet nie zauważył, kiedy na spółkę ze Stevem obalił kolejną butelkę. Przypomniała mu się sytuacja sprzed roku, gdy pił z Tatianą w tamtej przydrożnej knajpie. Wtedy też rzucił się na alkohol – ładował w siebie kolejne promile licząc na to, że spalą go na wiór. Chciał spłonąć i odrodzić się jak feniks. Ostatnim razem się udało – obudził się we własnym samochodzie z myślą, że wszystko będzie dobrze. Może i tym razem Bóg ześle mu wewnętrzny spokój? Może jutrzejszy skacowany poranek przyniesie nową nadzieję, tak jak pojawienie się Luke'a Skywalkera w Gwiezdnych Wojnach?
Yakov skinął głową Vaderowi z plakatu. Jutrem będzie się martwił jutro! Natomiast dzisiaj nie miał ochoty myśleć – niech wszystkie decyzje podejmie alkohol!
XXX
- Ohohoho! Dlaczego nikt mi nie powiedział, że robimy taką fajną imprezę?
Następca Miszy Novaka wkroczył do Klubu Mistrzów z butelką wódki w dłoni i uśmiechem, od którego wszystkim obecnym włosy stanęły dęba. A sporo było tych obecnych... oj sporo!
Masha, Lenka, sprzątaczka Sveta, Hanka, Ilia, Wlad, Sonia z Dymitrem, Viera z jakimś przystojniakiem, który kiedyś chyba tutaj trenował...? Plus oczywiście wszyscy instruktorzy oraz Georgi. Zaraz... Georgi? Skąd tutaj się wziął Georgi?! Matka nie miała z kim go zostawić, czy jak? A, walić to!
Dopiwszy swój trunek, Feltsman objął wzrokiem zgromadzony przy bandach tłum. W pomieszczeniu panował pół-mrok, a z radia dobiegał głośny rock-and-roll!
- Czemu nie tańczycie? – nieprzytomnym tonem wybełkotał Yakov. – To impreza, więc powinniśmy tańczyć, no nie? No jazda, do tańca! Cholera, gdzie moje łyżwy...
Rozległo się coś na kształt zbiorowego westchnienia ulgi i wszyscy wrócili do swoich zajęć. Niektórzy stali z boku z plastikowymi kubkami w dłoniach, inni tańczyli, a jeszcze inni ślizgali się na lodowisku.
- Super! – pisnął Vitya.
- Więc... nie jesteś zły, że zorganizowaliśmy tutaj imprezkę? – z łobuzerskim uśmiechem spytała Tatiana.
- Zły? – zdziwił się Yakov. – Ja? Ależ skąd! Dlaczego miałbym być zły?
- No nie wiem... Tak jakby nie jesteś sobą. Wciąż waham się, czy nie powinniśmy zabrać cię do domku i przykryć kocykiem. Z drugiej strony, już dawno nie byłeś tak uroczo pijany. Wiesz, że masz krawat zawiązany na udzie?
- Krawat? Jaki krawat? Chodzi ci o moją szczęśliwą podwiązkę? Zamiast pieprzyć, lepiej powiedz mi, gdzie są moje łyżwy?
- Masz je na nogach – oznajmił Viktor. – Przed chwilą je założyłeś.
- O kurwa! Naprawdę?
- Hej, Yakov! – ze schowka wyjrzała głowa Steve'a. – Znalazłem gitarę elektryczną! Jest też mikrofon. Przynieść ci?
- A pewnie, cholera, przynoś! Znajdź też kasetę z napisem Eighty's Karaoke. Zrobimy tutaj małą zadymę!
Chwiejnym krokiem, Feltsman ruszył w stronę wejścia na lodowisko. Miał problem z przesunięciem zasuwki drzwiczek, więc przeskoczył nad bandą. Dawno nie czuł się tak zajebiście!
Wkrótce dołączył do niego Steve i obaj ustawili się na środku tafli. Viktor, któremu dano odpowiednie instrukcje kliknął przycisk w magnetofonie i muzyka przestała grać. Wszelkie rozmowy ucichły, a uwaga tłumu skupiła się na stojącej na lodowisku parze pijanych mężczyzn.
Yakov skinął srebrnowłosemu wychowankowi głową. Dzieciak włożył kasetę do odtwarzacza.
Pierwsze dźwięki melodii brzmiały jak dobiegające z oddali grzmoty. Publika wstrzymała oddech. Feltsman pomknął po obwodzie lodowiska z każdym wyciem trąbki odpinając guzik koszuli. Po dwudziestu sekund odrzucił górną część garderoby w stronę piszczących jak wariatki solistek. Dokładnie w tym momencie McKenzie uruchomił gitarę elektryczną.
To było istne szaleństwo! Yakov tańczył, Steve przesuwał rękami po strunach, a w tle grała jedyna właściwa w tej sytuacji piosenka – "The Final Countdown" w wykonaniu Europe!
Półgoły Feltsman szalał na lodzie jak zawodowy rockman. Kiedy przyszła właściwa pora, zawył do mikrofonu:
Zostałem na looooodzie
Lecz wciąż jest nadzieeeeeeja
Że może powróóóóó-cę
Zawalczyć... jeszcze raaaaaz!
Dla podkreślenia ostatnich słów odwalił widowiskową żabę na samym środku tafli. Czuł, że prawie rozerwał sobie pachwiny, lecz miał to gdzieś. Jego uczennice wrzeszczały jak psychopatki, szarpiąc się za kosmyki włosów.
Choć nie wiem, co uuuusłyyyyszę
Czy śmiech czy płaaaaacz
Czuję, że dziiiiisiaj zadrży lóóóóód
Steve uderzył kilka razy w struny gitary elektrycznej.
Mój ostaaaaaatniiiii proooograaaaam!
Dźwięki muzyki zlały się z krzykami wiwatującego tłumu. Przypominało to bardziej koncert rockowy niż skromną imprezę.
Ostatni program!
Yakov nie pamiętał, co stało się później. Z początkiem drugiej zwrotki jego mózg wyłączył się, a ciało dało się ponieść alkoholowemu wariactwu. O jednym miał się przekonać następnego poranka – jeszcze NIGDY nie zrobił czegoś tak popierdolonego!
Notka autorki:
Jak myślicie - co jeszcze Yakov odwali po pijaku?
Animacja na samej górze to coś, co zrobiłam już wieki temu. Mam nadzieję, że wam się podoba :)
Dziękuję wszystkim czytelnikom za pomoc i wsparcie. Wasze komentarze i gwiazdki sprawiają, że mam większą motywację do pisania. Zauważyłam, że byli też tacy, którzy specjalnie gwiazdkowali wszystkie rozdziały, bo zapomnieli o robieniu tego na bieżąco, a chcieli mi zrobić przyjemność - jeżeli należycie do tej grupy, również ogromnie wam dziękuję! To nie tak, że bez gwiazdek i komentarzy już bym nie tworzyła, albo jestem jakoś strasznie zafiksowana na statystykach - po prostu wiem (z własnego doświadczenia), że człowiek nie zawsze ma czas i chęć, by zostawić gwiazdkę czy komentarz, więc kiedy to czyni, ja to bardzo, baaardzo doceniam.
Wracając do "Zakładu" - rozdział "trochę" się spóźnił, ponieważ dostałam nieoczekiwane zadanie bojowe - musiałam (czy raczej: chciałam, ale była to kwestia honoru) napisać fanfika na urodziny bliskiej mi osoby. Część z was już zdołała się zapoznać z tą parodią-hybrydą o zacnym tytule "Yuuri w szkole dla czarodziejów". Jeśli wam się spodobało, to wiedzcie, że prawdopodobnie dzisiaj wyjdzie kolejny rozdział.
A tymczasem, będę dzisiaj wyjątkowo łaskawa i podam wam tytuły kolejnych rozdziałów "Zakładu", byście mogli siedzieć i gdybać, co się wydarzy ^^.
Rozdział 18 – Krew, pot i łzy
Rozdział 19 – Wyścig z czasem
Rozdział 20 – Ostatni program
Rozdział 21 – Game over
Przy czym podkreślam, że rozdział dwudziesty pierwszy NIE będzie ostatnim rozdziałem "Zakładu". Po prostu w nim zostanie rozstrzygnięty zakład pomiędzy Yakovem i Wronkovem. Potem będziemy mieli kilka przeskoków czasowych i zacznie się droga ku współczesności. Uhuhuhu! Mam chytry plan, by opublikować najbliższe cztery rozdziały jeszcze w tym miesiącu. Wówczas zarówno akcja opowiadania, jak i rzeczywistość za oknem będzie miała miejsce... w maju! Sprytnie, prawda? A czy się uda - to już zależy ode mnie. No i, częściowo - od was. Czyli od tego, na ile będziecie mnie molestować, poganiać i motywować.
Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia wkrótce!
(poniżej Smooth Criminal w wykonaniu Yakova i Tatiany oraz piosenka Final Countdown)
Prace nad kolejnym rozdziałem:
Obrazek autorstwa: jmplZashi
Tatiana i Yakov (Tatiana Navka i Roman Kostomarov) tańczący do "Smooth Criminal" Jacksona
https://youtu.be/O9kY6vX9dNY
No i oczywiście Final Countdown:
https://youtu.be/9jK-NcRmVcw
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top