Rozdział 16 - Stracona okazja
- Uuuch, przepraszam za spóźnienie, Yakov. Budzik mi nie zadzwonił i... uch... zaspałem.
- No, cholera, nareszcie! – Feltsman wzniósł ręce ku niebu. – Zacząłem myśleć, że w ogóle nie przyj... Jezus Maria, jak ty wyglądasz?!
Zazwyczaj puszyste i delikatne, srebrne włosy sprawiały wrażenie nienaturalnie tłustych. Śliczny nosek był zaczerwieniony i lekko napuchnięty. Drobne usteczka pozostawały rozchylone, jakby dzieciak miał problem z oddychaniem.
Dłoń Feltsmana wystrzeliła w stronę małego czółka.
Ciepłe jak diabli!
- Vitya, pokaż gardło! Zrób „aaaa"!
Polecenie zostało wykonane bez cienia wachania – kolejny znak, że coś było nie tak. Pomagając sobie znalezioną na biurku Hanki łyżeczką do herbaty, Yakov zajrzał wychowankowi do ust. Podniebienie miało bardzo niezdrowy odcień czerwieni.
- Yakov... - mrużąc niebieskie oczka wymruczał Vitya. – Mogę już... uch... iść do szatni?
- Do szatni? – powtórzył Feltsman. – Czyś tu, do licha, zwariował? Na pierwszy rzut oka widać, że jesteś chory! Masz tak rozgrzany łeb, że możnaby smażyć ci na głowie steki! Szlag, to pewnie przez ten wczorajszy prysznic... Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że po tamtej akcji z butelką będziesz zdychał. Jak się czujesz? Boli cię głowa?
Chłopczyk odpowiedział nieprzytomnym potakiwaniem.
- Czujesz drapanie w gardle?
Potwierdzenie.
- Kaszlesz?
Z małych usteczek wyszło kilka twierdzących kaszlnięć.
- Ubieraj się! Idziemy do lekarza.
- Do lekarza? – zdziwił się Vitya. – Ale ja nie chcę do lekarza!
- Tak czy siak do niego pójdziesz! Jesteś zdecydowanie zbyt rozgrzany jak na zwykłe przeziębienie. Znając życie, pewnie nie wziąłeś wczoraj ciepłej kąpieli, tak jak ci kazałem. W ogóle to jestem w szoku, ze ciotka puściła cię na trening...
- Cioci nie ma w domu. Jest na sympozjum w Kanadzie...
- W Kanadzie?! To kto, u licha, się tobą zajmuje?!
- Pani Hania robi dla mnie obiady. A tak to... uch... umiem się sobą zająć.
- Ta, jasne, umiesz – prychnął Yakov. – A kiedy wraca twoja ciotka?
- Za dwa tygodnie...
- Że KIEDY?!
Kurwa mać, nie mogła sobie wybrać lepszego momentu na wyjazd! – Feltsman zacisnął zęby. – Miejmy nadzieję, że to nic poważnego.
Podróż samochodem upłynęła przy akompaniamencie jęczących protestów.
- Yakov, ja nie chcę do pana doktora! On ma nożyczki!
- Do ciężkiej cholery, nikt nie obetnie ci włosów! Pan doktor posłucha ci serduszka, gardło obejrzy, do uszka zajrzy...
- Do... uch... uszka? Czy to Larry Głupolog?
Yakov uśmiechnął się krzywo.
- Tak, Vitya, jedziemy do Larry'ego Głupologa.
XXX
Ilość ludzi w poczekalni przywodziła na myśl stare dobre komunistyczne kolejki. Czekających było od groma! Z początku Yakov chciał podejść do recepcjonistki, cisnąć na biurko łapówkę i wejść poza kolejnością. Ale gdy przyjrzał się tym wszystkim zmaltretowanym rodzicom, którzy wyglądali, jakby tkwili tu od kilku godzin, zrobiło mu się głupio. Większość dzieciaków była w jeszcze gorszym stanie niż Vitya.
Zawstydzony, ostatecznie podprowadził swoje schorowane biedactwo do wolnej przestrzeni na ławeczce.
- Trochę sobie poczekamy – westchnął.
Główka chochlika opadła na ramię opiekuna. Z małego gardziołka wyszło kilka brzydkich kaszlnięć.
- Długo tak ma? – zainteresowała się siedząca naprzeciwko kobieta.
- Od dzisiaj – dłoń Yakova odruchowo spoczęła na czubku srebrnej czupryny.
- Trzy dni temu mój Siergiej charczał tak samo. Zbagatalizowaliśmy to i widzi pan, do czego doszło.
Ano, dzieciak rzeczywiście wyglądał nieciekawie – otulona szaliczkiem buźka była czerwona jak u nowordka!
- Dobrze, że od razu przyszedł pan do lekarza. Sam pan widzi, co się dzieje... prawdziwa epidemia! Prawie wszyscy koledzy Siergieja są chorzy. Z drugiej strony, nie ma co się dziwić. Przy takiej pogodzie... Och! Przepraszam, teraz nasza kolej!
Kobieta poprowadziła chwiejącego się syna do gabinetu. Straciwszy rozmówczynię, Yakov został bez zajęcia. Podjął próbę przeczytania gazety, jednak już po dziesięciu minutach odkrył, że nie jest w stanie się skupić. Kompletna cisza ze strony siedzącego obok Viktora przyprawiała go o dziwną nerwówkę.
Już wolałbym, by nawijał, tak jak zwykle – Feltsman pomyślał ponuro. – Nie obraziłbym się, nawet gdyby rzucił jakiś dziwny tekst o siusiakach!
Póki co nie było szans na jakikolwiek tekst – zboczony czy niezboczony. Drobne wargi pozostawały zaciśnięte, podobnie jak oczy. Gdyby nie sporadyczne kaszlnięcia, można by dojść do wniosku, że chłopiec śpi.
O matko...
Minuty mijały i nie wiedzieć, kiedy uzbierały się na pełną godzinę. Potem kolejną. I jeszcze jedną!
Czekając, aż ostatni dzieciak opuści gabinet, Yakov niecierpliwie stukał butem o podłogę. Okazjonalnie zerkał na Viktora, który z każdą chwilą wyglądał coraz gorzej. Czas spędzony w poczekalni nieźle dał im obu w kość! Gdyby spojrzeli teraz w lustro, mogliby nie poznać samych siebie.
Proszę, niech to wreszcie się skończy! Niech to wreszcie się skończy, niech to wreszcie się skończy!
Drzwi skrzypnęły. Rudy bachor nareszcie wylazł od lekarza. No, kurwa, w końcu!
- Proszę! – zawołał doktor.
- Chodź, Vitya, teraz my.
Strach przed nożyczkami już dawno został zapomniany. Viktor chwycił wyciągniętą dłoń trenera i pozwolił zaprowadzić się do gabinetu. Sądząc po jego minie, w tym stanie dałby się zaprowadzić gdziekolwiek – nawet na mecz hokeja!
Boże, miejmy to już za sobą! – zajęczały myśli wymęczonego na śmierć Yakova.
Jak na faceta po tak pracowitym dniu, lekarz wyglądał całkiem rześko. Był chudym blondynem, chyba nieznacznie młodszym od Feltsmana. Sprawiał wrażenie kogoś, kto nieźle radził sobie z dzieciakami.
- Dzień dobry – uśmiechnął się do Viktora.
- Dzień dobry, panie Larry.
- Eee... Larry?
- On tak mówi na lekarzy – westchnął Yakov.
- Rozumiem. A ty jak się nazywasz, chłopczyku?
- Viktor.
- Vitya, tak? Okej, już widzę, że jesteś na liście. A pan to dziadek? Czy ojciec?
- Trener.
Lekarz uniósł brwi.
- Rodzice mieszkają w małej miejscowości, kilkadziesiąt kilometrów stąd – walcząc ze zmęczeniem, Felstaman potarł twarz. – Zadzwonię do nich, gdy od pana wyjdziemy.
- Okej. Przepraszam, byłem pewien, że jest pan jego ojcem. Emanuje pan... hmm, jak by to powiedzieć? Ojcowską aurą.
W odpowiedzi Feltsman jedynie wzruszył ramionami.
- To co? – uśmiechając się, „Larry" klasnął w dłonie. – Ściągaj koszulkę, młody! Posłuchamy serduszka, dobrze?
Chwiejąc się jak pijak, Viktor poczłapał w stronę doktora. Chwilę potem siedział na kozetce, goły do pasa, oddychając głęboko.
- Coś, o czym powinienem wiedzieć? – dopytywał się lekarz. – Bieganie po podwórku bez czapki? Picie Coli z lodem? Kąpiele w rzece? To moja dzisiejsza Top Lista głupich pomysłów – zażartował.
- Wczoraj na lodowisku wylał na siebie butelkę wody.
Z czapką go pilnowałem, z Colą raczej też. Mam tylko nadzieję, że nie polazł do rzeki, by sprawdzić cholerne wodorosty...
- To była bitwa taneczna – sennie mrużąc oczka, wyszeptał Vitya. – Wygrałem.
- Gratuluję – doktor skinął mu głową. – A co wygrałeś? Oczywiście poza tym paskudnym przeziębieniem?
- Honor.
Larry zachichotał.
- W porządku – stwierdził, odkładając słuchawki. – Jak honor, to może było warto. No dobrze, a teraz zmierzymy temperaturę. Powiedz, Vitya... A drapie cię gardziołko?
- Drapie... bardzo drapie!
- Okej. A długo cię tak drapie?
- Kilka dni.
- ŻE CO?! – ryknął Yakov.
- Nie powiedział panu, co? – lekarz pokręcił głową.
- Myślałem, że... uch... samo przejdzie – wymamrotał Vitya.
- Sam to przejdzie ci tylko siniak, którego zostawię ci na dupie! – wycedził Feltsman. – A nie, przecież ja nie mogę cię zbić. Ale bądź pewien, że gdy tylko wyzdrowiejesz, będziesz ćwiczył figury obowiązkowe do usranej śmierci.
- Nie wolno ukrywać takich rzeczy przed panem trenerem – zganił chłopca Larry.
- Ale wcześniej to tak bardzo... uch... nie drapało. Dopiero wczoraj wieczorem zaczęło boleć. Poza tym, to przez Yakova, bo odwołał treningi...
No ja pierdolę! – pięćdziesięciolatek złapał się za głowę. – Żeby jeszcze w taki sposób powiedzieć, że to moja wina...!
- Nie mów trenerowi takich rzeczy, bo popadnie w depresję!
- Dobrze. Przepraszam.
- Okej, pokaż termometr. Zobaczymy, jak się sprawię mają...
Przejąwszy podłużny przedmiot od Viktora, lekarz zmarszczył brwi. Yakov przełknął ślinę.
- Ile? – wysapał.
- Dużo – wyraźnie strapiony, Larry zabrał się za wypisywanie recepty.
- Kurwa mać, ile! Mów pan, bo zaraz tu na zawał zejdę!
- Czterdziecha.
- O ja pierdolę!
Trzeba przyznać, że doktorzyna nadawał się do swojej roboty. Słysząc przekleństwa Feltsmana nawet nie mrugnął. Nie ulegało wątpliwości, że zajmował się dzieciakami już od bardzo dawna. Pewnie niejedno w tym gabinecie widział.
- To cud, że w ogóle pan go tutaj przywlókł. Przy tak wysokiej gorączce...
Rozległ się dźwięk rwania papieru. Recepta gotowa!
- Antybiotyk i czopki na zbicie temperatury. Do łóżka na minimum tydzień! A przez następny tydzień żadnego sportu. Nawet WF-u. Rozumiemy się? Na wszelki wypadek napisałem zwolnienie, ale wątpię, by po pierwszym tygodniu nadawał się do szkoły.
- Nie chcę do łóżka! – zajęczał Vitya. – I nie lubię antybiotyków.
- Niech to szlag, masz czterdzieści stopni gorączki! – warknął Yakov. – Czterdzieści, kapujesz?! Ty w ogóle wiesz, ile to jest? Kurwa mać, gdy sobie pomyślę, że ty w takim stanie chciałeś iść na trening...!
Z drugiej strony, gdyby nie przylazł na lodowisko, w ogóle nie zorientowałbym się, że jest chory.
- Teraz trochę sobie poleżysz, ale na wiosnę będziesz już jak nowy – Larry poklepał dzieciaka po ramieniu. – Gwaranutuję ci to. Zobaczysz, bardzo szybko ci to zleci. Odpoczniesz, pooglądasz bajeczki...
- Ja chcę na lodowisko!
- Wrócisz na lodowisko, ale na razie DO ŁÓŻKA!
- Uuugh... a mógłbym nie dostawać antybiotyków? Mogę wziąć więcej czopków! Czopki są fajne. To takie małe wibratory.
Ja pierdoooolę, taki wstyd przed lekarzem! – będący na skraju histerii Feltsman wyrwał sobie garść włosów.
Nie wiedział już, czy śmiać się czy płakać.
- Czemu tak dziwnie na mnie patrzycie? – nieprzytomnym głosem zapytał Vitya. – Dziadek miał breloczek z takim napisem: „Czopki są fajne. To takie małe wibratory".
Jak na jednym breloczku są pornole, a na drugim wibratory, to aż strach pomyśleć, co było na pozostałych...
Na szczęście Larry Głupolog jedynie machnął ręką. Miał minę pod tytułem „chyba lepiej w to nie wnikać".
- Bardzo mi przykro, Vitya, ale MUSISZ wziąć antybiotyk. Jak zapewne zauważyłeś, gdy byłeś w poczekalni, dużo dzieci teraz choruje. To dlatego że w powietrzu panoszy się wyjątkowo paskudna bakteria. Jeżeli nie weźmiesz żadnego lekarstwa, obawiam się, że samo z siebie ci nie przejdzie. No już, wszystko będzie dobrze...
Dzieciak wcale nie wyglądał na uspokojonego. A jednak to Yakov z ich dwóch wyszedł z gabinetu bardziej straumatyzowany.
Co ja mam robić? – myślał, obgryzając paznokcie. – Co ja mam, u licha, robić? Znaczy... okej, lekarz mi powiedział: dać antybiotyk, wsadzić do łóżka. Tyle że to obowiązek jego ciotki, nie mój. Ale przecież cholerna baba siedzi w Kanadzie, więc co mam...
Mała rączka pociągnęła opiekuna za nogawkę spodni. Feltsman spojrzał w dół. Z osłupieniem uświadomił sobie, że jeszcze nigdy nie widział u Viktora tak rozpaczliwego błagania.
- Yakov...
Pięćdziesięciolatek miał zamiar zapytać:
„No co?"
Jednak widząc wyraz twarzy małego, postanowił mimo wszystko poczekać. Dzieciak wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać.
- Yakov... Chcę do mamy.
O kurwa, Boże, ja pierdolę!
- Chcę do mamy – nie odrywając szklistych oczu od trenera, powtórzył Viktor. – Proszę, chcę do mamy!
Dłoń Feltsmana zaczęła się trząść.
- O...o-okej – Yakov nerwowo oblizał usta. – Okej, dobra. Zrozumiałem. Do mamy, tak? Chcesz pojechać do Novowladimirska?
Chochlik przytaknął – bardzo powoli, jakby robił to ostatkiem sił.
- W-w porządku. Nie ma sprawy. Chodź, Vitya, daj rączkę. Pojedziemy do twojej mamy, okej? No już, już, spokojnie. Niedługo zobaczysz się z mamą.
Kilkanaście minut później byli już za miastem. Gdy minęli znak z przekreślonym napisem „Sankt Petersburg", Feltsman po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że niezbyt dobrze przemyślał swoją decyzję o zawiezieniu wychownka do Novowladimirska.
To mimo wszystko kawał drogi! Dla dzieciaka z czterdziestoma stopniami gorączki długa podróż samochodem musiała być katorgą. Z drugiej strony...
- Mama... - zza pleców Yakova dobiegł cichutki szept. – Proszę, chcę już do mamy.
Feltsman zaryzykował szybki rzut okiem w lusterko wsteczne. Skulony na tylnym siedzeniu Vitya wyglądał tak samo żałośnie jak kilka minut temu. Spod błękitnego kocyka wystawały jedynie trampki i skrzywiona z bólu twarzyczka. Dłonie pięćdziesięciolatka mocniej zacisnęły się na kierownicy.
Jak, u diabła, mógłby odmówić, gdy jego uczeń domagał się obecności matki w tak rozpaczliwy sposób? Jak, u licha, mógłby powiedzieć „nie"?! Patrząc teraz na Viktora, wciąż nie mógł uwierzyć, że za tą wystraszoną, zwiniętą w kłębek istotką, krył się ten sam zuchwały chłopiec, który zwiał z domu i był dość samodzielny, by samemu chodzić na treningi!
To jeszcze dziecko – Feltsman pomyślał ponuro. - Dziecko, jak każde inne! A kiedy jest chory i go boli, chce być blisko rodziców...
- Yakov, daleko jeszcze? Chcę mamę.
- Jeszcze troszkę, Vitya. Wytrzymaj! Już prawie jesteśmy.
Po podróży, która zdawała się trwać wieczność, wreszcie dotarli pod dom Nikiforovów. Jednak, wbrew temu, czego spodziewał się pięćdziesięciolatek, wcale nie usłyszeli powitalnych szczeknięć. Żaden pies nie podbiegł do płotu i nie położył wielkich łap na bramie. Czyżby czworonogi schowały się w domu?
- Muna? – słabym głosem zawołał Viktor. – Bismark?
Marszcząc brwi, Feltsman wyciągnął komórkę i wybrał numer Anastazji. Próbował dodzwonić się do matki chochlika, jeszcze zanim wyjechali z Petersburga, jednak za każdym razem słyszał tę samą irytującą pocztę głosową. Teraz również nie miał szczęścia:
Czeeeść, tu Nastia! Zostaw wiadomość, na pewno oddzwonię. No to papa!
Yakov zacisnął zęby. Gdzie, u diabła, podziewała się ta kobieta? Dlaczego nie odbierała telefonu?! Szlag! Nie było innego wyjścia – skoro jeden rodzic nie odpowiadał, należało spróbować z drugim.
Zmusiwszy się do zachowania spokoju, Feltsman wykręcił numer Uprzedzonego Dupka.
Tu Aleksander Nikiforov. Zostaw wiadomość, na pewno oddzwonię.
- Kurwa... - pięćdziesięciolatek zaklął pod nosem.
Tymczasem Vitya zaprzestał wołania ukochanych psiaków. Podreptał w stronę porzuconego wiadra i wygrzebał spod spodu zapasowy klucz. Zachowywał się tak, jakby zupełnie zapomniał o obecności trenera. Z oczami, w których wciąż tliło się nieme błaganie, przekręcił zamek i wszedł do domu. Yakov ruszył jego śladem.
- Muna! – głos chłopca odbił się od ścian pustego pomieszczenia. – Bismark! Mamusiu! Tatusiu!
Jedyną odpowiedzią była głucha cisza.
- Przepraszam za najście – odruchowo burknął Feltsman.
Nawet na moment nie spuszczał wzroku z Viktora.
- Mamusiu! – zawołał zrozpaczony malec. – Mamusiu, gdzie jesteś? Mamusiu...
Wzywał rodzicielkę przez dobre dziesięć minut, zanim wreszcie się poddał. Nieznacznie się chwiejąc, z wyraźnym wysiłkiem wdrapał się na piętro. Trener podążał za nim jak cień.
W łazience i sypialni państwa Nikiforovów było tak samo pusto, jak w salonie. Po srpawdzieniu toalety, chłopczyk skierował się w stronę kolorowych, ozdobionych wieloma naklejkami, drzwi. To musiał być jego pokój. Yakov na moment zawahał się, ale ostatecznie poszedł za wychowankiem.
Pomieszczenie okazało się nieduże i po brzegi wypełnione obecnością Viktora. Zupełnie niepodobne do modnie urządzonego pokoju gościnnego, w którym młody Nikiforov rezydował u ciotki. Patrząc najpierw na stojące na biurku liczne rodzinne zdjęcia, potem na upchane w wielkim wiklinowym koszu pluszaki, Feltsman poczuł napływ wyrzutów sumienia. Wyprowadzka z tego miniaturowego królestwa małego dziecka musiała być cholernie bolesna! Dopiero teraz, widząc wypisaną w niebieskich oczach ulgę, stało się jasne, jak bardzo ten chłopiec tęsknił za domem. Znajome otoczenie zdawało się go uspokajać.
Kiedy Viktor ruszył w stronę własnego łóżka, zrobił to z desperacją żeglarza, będącego o krok od rodzinnej wyspy. Zakopał się pod stertą pościeli w pieski, jak ślimak chowający się pod bezpieczną powierzchnią skorupki. Mała rączka wysunęła się spod kołdry i schwyciła łapkę leżącego na podłodze pluszowego wilka. Sporych rozmiarów zabawka została przyciągnięta do drobnej piersi. Głowa wypchanego zwierzaka spoczywała teraz na poduszce, tuż obok rozrzuconych na wszystkie strony srebrnych włosów.
Yakov położył dłoń na rozgrzanym czółku.
- Zrobię ci herbatkę. Dobrze, Vitya?
Dzieciak nawet nie miał siły przytaknąć. Jedynym gestem, który zdołał z siebie wykrzesać, było powolne mrugnięcie powiekami.
Totalnie skołowany i zagubiony, Feltsman zszedł do kuchni. Wsłuchując się w bulgotanie czajnika, krążył po salonie i zastanawiał się, co, u diabła, powinien teraz zrobić?
Na szczęście rozwiązanie przyszło samo. Telefon zaczął wibrować. Nazwisko Anastazji Nikiforovej było jak zbawienie! Pięćdziesięciolatek wydał jęk ulgi. Chyba jeszcze nigdy nie nacisnął zielonej słuchawki, aż tak szybko.
- Panie Feltsman? – niepewnym tonem odezwała się żona Saszy. – Czy coś się stało?
- Owszem, stało się – wycierając pot z czoła, wysapał Yakov. – Od godziny próbuję się do pani dodzwonić. Vitya jest bardzo chory.
- Chory?!
- Właśnie tak. Niedawno wyszliśmy od lekarza. Vitya ma zaczerwienione gardło i czterdzieści stopni gorączki. Jesteśmy teraz u państwa w domu.
- W domu? U nas?
- Przepraszam, wiem, że nie powinienem wchodzić bez pozwolenia, czy nawet przyjeżdżać tutaj tak zupełnie znienacka, ale... Chodzi o to, że Vitya bardzo chciał się z panią zobaczyć. Wciąż powtarzał tylko „chcę do mamy, chcę do mamy i chcę do mamy". Przepraszam, ale zwyczajnie nie potrafiłem mu odmówić. Od razu wsadziłem go do auta i zawiozłem do Novowladimirska. Byłem pewien, że jesteście w domu.
Z drugiej strony linii dobiegło zmartwione westchnienie.
- Och, Boże... - zbolałym tonem wyszeptała Anastazja. – Kiedy jest chory, Vitya robi się bardzo... ech, jakby to powiedzieć... spragniony czułości? Wciąż chce, bym przy nim była. Staje się strasznie marudny i zwykle nie potrafi się uspokoić, gdy nie ma przy nim mnie albo Saszy. Rozumie pan, co mam na myśli?
- Ta, rozu...
Yakov urwał, gdyż usłyszał coś bardzo dziwnego:
„Pasażerowie lotu FR 3243 proszeni o niezwłoczne kierowanie się do bramki numer trzy. Pasażerowie lotu FR 3243, ostatnie wezwanie!"
Na moment czas stanął w miejscu.
- Przepraszam, ale... Gdzie dokładnie pani jest?
Feltsman domyślał się odpowiedzi, jednak przez chwilę łudził się, że być może miał omamy słuchowe...? To przecież niemożliwe, by Nikiforovowie byli tam, gdzie myślał, że byli! Gdyby byli, wiedziałby o tym, no nie? Powiedzieliby mu, prawda? Biorąc pod uwagę, że Viktor został w Petersburgu zupełnie sam, nie mogliby nie poinformować trenera... Prawda?!
- Ja i Sasza jesteśmy na lotnisku – ostrożnie oznajmiła Anastazja.
- Na którym, przepraszam bardzo, lotnisku? – chociaż bardzo się starał, Yakov nie potrafił wyeliminować z głosu nutki chłodu. – Ale chyba nie w Kanadzie? Nie pojechali państwo do Kanady razem z profesor Nikiforovą?
- Nie, jesteśmy na lotnisku z Petersburgu. Za kilkanaście minut lecimy do Japoni.
- DO JAPONII?!
Nie, nie, nie, nie... To jakiś żart! Pieprzony Prima Aprilis w lutym! Nie, kurwa, to niemożliwe. Cholerna baba robi sobie z niego jaja, prawda? Przecież to niemożliwe żeby...
- Do jakiej, cholera, Japonii? Skąd w ogóle... kiedy postanowiliście, że... zaraz, zaraz, żebyśmy się dobrze zrozumieli! – ściskając czubek nosa, Feltsman z trudem kontrolował złość. – Macie dziecko, lat dziewięć... wasza krewna, u której wspomniane dziecko mieszka, jest na drugim końcu świata... a teraz wy, ni z gruszki ni z pietruszki, postanawiacie, że również polecicie na drugi koniec świata?!
- Proszę, niech pan nie mówi o tym w ten sposób...
- A W JAKI SPOSÓB, MAM O TYM, KURWA, MÓWIĆ?!
Uświadomiwszy sobie, że właśnie wydarł się do słuchawki, Feltsman kilka razy poklepał się po policzkach. Wziął kilka uspokajających oddechów i już o wiele ciszej zapytał:
- Jak pani może?
- Anna powiedziała, że będzie dostawał śniadania, obiady i kolacje – rozpaczliwie tłumaczyła Anastazja. – A w razie czego Dymitr jest w Petersburgu u swojej dziewczyny. Sądziliśmy, że Vitya jest zdrowy...
- Otóż sytuacja się ZMIENIŁA i już NIE JEST! – totalnie wkurwionym tonem podkreślił Yakov. – Dla przypomnienia: ma pierdolone czterdzieści stopni gorączki, a gardło czerwone jak ryj Ostatniego Mohikanina! Niech pani zapomni o cholernej Japonii i wraca do domu!
Pani Nikiforova przez chwilę milczała. Feltsmanowi wydawało się, że z chaotycznego zlepka słyszalnych w tle rozmów wychwycił głos Saszy. To nie wróżyło niczego dobrego.
- N-nie... - Anastazja wyjąkała w końcu. – N-nie możemy wrócić. Absolutnie nie ma takiej możliwości!
- Niech mnie pani posłucha – głos Yakova przestał być rozzłoszczony i stał się błagalny. – Ja nie mogę patrzeć, jak pani syn się męczy. Przez całą drogę musiałem słuchać, jak wołał, że teraz, natychmiast chce panią przy sobie. Rozumiem, że zaplanowaliście sobie wycieczkę i pewnie sporo to kosztowało... do diabła, odkupię dla was bilety, które straciliście, byście mogli pojechać kiedy indziej, tylko proszę, wróćcie teraz do...
- Nie o to chodzi – wzdychając, kobieta weszła mu w słowo. – Sami nie kupiliśmy tych biletów. Bo widzi pan... Kolega, któremu mój mąż zrobił kiedyś wielką przysługę, zaoferował, że zabierze naszą trójkę na Igrzyska Olimpijskie. Że wszystko zasponsoruje, i tak dalej. W tym roku w meczach hokeja po raz pierwszy będą mogli wziąć udział zawodnicy amerykańskiej ligii NHL, więc Saszy bardzo zależy, żeby tam być.
- Tylko jedno pytanie: mówiąc „naszą trójkę" miała pani na myśli siebie, męża i kolegę męża... czy może siebie, męża i Viktora?
Milczenie Anastazji było bardzo wymowne.
- Rozumiem – wycedził Feltsman. – Czyli że kolega, który ma dług u pani męża, zaprosił na Igrzyska panią, Saszę oraz Viktora... ale ostatecznie jedziecie tylko wy dwoje? A Viktor, jak rozumiem, o niczym nie wie? Pfft! To oczywiste, że nie wie! Gdyby wiedział, trajkotałby o tym codziennie! Uroczo, nie powiem...
- Niech pan nas nie ocenia! – pierwszy raz odkąd się poznali, pani Nikiforova sprawiała wrażenie rozzłoszczonej. – T... t-to nasza decyzja i nic panu do tego! Z-zresztą... V-Vitya i tak nie chciałby jechać, bo już nie lubi hokeja.
- Jaja sobie pani robi? Zdaje sobie pani sprawę, że Japonia to jego marzenie?
- T-to nie ma znaczenia! Wciąż nie przeprosił za ucieczkę z domu...
- Ach, no przeeeeecież, on wciąż ma tą swoją karę! – sarkastycznie zaśpiewał Yakov. – Och, no racja! Ale ze mnie gapa. Gdzież ja mógłbym pomyśleć, że wasz syn ot tak dostanie odpust za swój wybryk. Znaczy, pani mąż już dawno dostał odpust za złamanie słowa, ale nie mówmy o tym, bo to przecież „zupełnie nie to saaaamoooo"! Matko, Vitya tak potwornie narozrabiał tą swoją ucieczką z domu... aż strach zapytać, kiedy ta zbrodnia mu się przeterminuje. Będę strzelał: tak za dwadzieścia lat?
- Niech pan nie zmienia tematu – westchnęła Anastazja. – Skoro, jak pan twierdzi, Vitya jest chory, i tak nie mógłby jechać.
- A wie pani, co? MOŻE gdybyście zabrali go ze sobą, wcale by się NIE rozchorował? Zamiast siedzieć w Petersburgu, byłby z wami i szykował się do wyjazdu... Tym samym, nie wylałby na siebie wczoraj butelki z wodą.
- Dlaczego mu pan na to pozwolił?
- Dlaczego mu, kurwa, pozwoliłem? A, kurwa, nie wiem... bo przez jakieś dziesięć minut zajmowałem się czymś innym? Przepraszam, zupełnie zapomniałem, że jestem waszym prywatnym Osłem Frajerem, który na ogół ma się nie wpierdalać, ale kiedy dzieje się coś złego, powinien w każdej sekundzie skakać wokół Viktora i go pilnować. Niech mi pani wybaczy, ale jestem trochę głupi i przez moment pomyliłem moment „pilnowania" z momentem „nie wpierdalania się".
Kiedy tylko to powiedział, przez moment wystraszył się, że przesadził. Pani Nikiforova mogłaby mu oświadczyć, że koniec ze szkołą w Petersburgu, a on, Yakov Feltsman, ma dożywotni zakaz zbliżania się do jej syna.
Na szczęście, chyba w mózgu kobiety coś „kliknęło" i nieszczęsna baba uświadomiła sobie powagę sytuacji. Ze słuchawki dobiegł jej cichy płacz. A także stanowczy głos Saszy, wypowiadający słowa takie jak „już nie jest dzieckiem", „późno", „Olimpiada" oraz „wielka przysługa".
No pewnie – w myślach zakpił Yakov. – Dziewięć lat, ale gdzie tam, kurwa! Jakie dziecko? Dziewięć lat, to już, kurwa, nie dziecko! No jasne, jeszcze pozwólcie gówniarzowi iść na wybory.
Anastazja wreszcie podjęła dezycję. Głośno pociągając nosem, wyszeptała:
- Niestety Stary Piotruś zabrał nasze psy i pojechał na kilka dni na ryby. Mam prośbę: mógłby pan zostać chwilę z Viktorem, albo zawieźć go do sąsiadki? Zadzwonię do kuzynki z Moskwy, by przyjechała i się nim zajęła.
Kuzynka, tak? Aha. Zanim ktoś przyjedzie z Moskwy, dzieciak zdąży zarzygać połowę domu. Albo wykitować.
- Niech pani zapomni o kuzynce – wycedził Yakov. – Sam zajmę się Viktorem. Zakładając oczywiście, że mi wolno?
Jeśli miał być szczery, to na tym etapie miał ich zgodę totalnie w dupie. Ale spytać wypadało.
Pani Nikiforova zawahała się.
- Zapłacę panu... - zaczęła w końcu.
- Nie musi pani – chłodno przerwał jej Feltsman.
- Nawet jeżeli nie przyjmie pan pieniędzy, jakoś je panu...
- A niech pani robi co chce! – zaciskając zęby, Yakov szarpnął głową w bok. – Już wszystko mi jedno.
- A-ale... ale wie pan, jak zajmować się chorym dzieckiem? Robił pan to kiedyś?
- Tak, cholera, przerobiłem pierdyliard obozów z pierdyliardem chorych małolatów, które miały pierdyliard różnych przypadłości. Zaliczyłem wszystko od symulacji ospy wietrznej po prawdziwą różyczkę. Może i nie mam własnych dzieci, ale znam się na doprowadzaniu gówniarzy do stanu używalności.
- Ja... ja bardzo panu... dziękuję – szepnęła wyraźnie zawstydzona Anastazja.
Cóż przynajmniej miała na tyle przyzwoitości by podziękować. Mimo to Yakov nie miał najmniejszego zamiaru rozgrzeszać jej z pozostałej części rozmowy.
- Przyjemnej podróży! – rzucił.
Nacisnął czerwoną słuchawkę i wyszedł z kuchni. Od jego wkurwionych kroków zatrzeszczały schody. Drzwi do pokoju Viktora otworzyły się z hukiem. Mimo to cierpiący chłopczyk w ogóle nie zwrócił uwagi na hałas. Był dokładnie w takim samym stanie, w jakim zostawił go Yakov - wystające spod kołdry zamknięte oczka, nosek wtulony w szyję pluszowego wilka.
Czując, że serce zaraz przełamie mu się na pół, Feltsman delikatnie potrząsnął małym ramieniem.
- Vitya? Vitya, przepraszam, ale musisz wstać. Jedziemy z powrotem do Petersburga.
Z wyraźnym trudem malec rozchylił oczka.
- Mama... - zakwilił. – Yakov, gdzie mama?
Ta swołocz, twoja matka, jedzie do Japonii razem z twoim ojcem. Fajnie, prawda?
- Przykro mi, ale twoja mama nie przyjdzie – ze smutkiem oznajmił Yakov. – Wstań. Nie możemy tu zostać. Nawet nie wiem, gdzie tutaj jest apteka. Musimy jechać do Petersburga.
- Nie chcę do Petersburga. Chcę do mamy!
- Twoja mama pojechała w podróż służbową. Ona i twój tata wrócą dopiero... za jakiś czas.
Powieki chłopca rozszerzyły się w nagłym strachu.
- A-ale... ale nie umarła?! – przeraził się dzieciak. – Nie umarła, prawda?
- Jezu, Vitya, spokojnie! Nie, nie umarła. Obiecuję, że nic jej nie jest!
- To kiedy wróci? Dlaczego jej tu nie ma?
- Mówiłem ci: pojechała w podróż służbową. Niestety nie wiem, kiedy wróci. Chodź, Vitya. Gdy tylko dojedziemy do mnie do domu, położysz się i będziesz mógł w spokoju pospać. A do tego czasu wytrzymaj, okej?
Czy możliwa była aż taka nienawiść do samego siebie?
Yakov tak bardzo się w tej chwili nienawidził. Za wyrzucanie wychowanka z łóżka. Za własną głupotę! Gdyby tylko nie wsiadł wtedy do samochodu i w swojej bezmyślności nie pojechał do cholernego Novowladimirska! Trzeba było zostać w Petersburgu i zasypać Nikiforovów telefonami. No ale skąd mógł wiedzieć?!
A teraz, cholera, musiał patrzeć jak Vitya opuszcza pokój, za którym tak strasznie się stęsknił. Jak z miną najsmutniejszego dziecka na świecie spełza z łóżka, a następnie idzie w stronę drzwi, wciąż ściskając w drobnej dłoni łapę pluszowego wilka. Nieszczęsna zabawka sunęła po podłodze, zbierając kurz.
- Vitya, daj... Wezmę to dla ciebie, dobrze? – Yakov schylił się po przytulankę. – Ciebie też mogę ponieść. Chciałbyś?
Zamiast odpowiedzieć, chłopczyk złapał trenera za szyję i wtulił buzię w szeroką pierś. Modląc się o jak najszybszy powrót do Petersburga, Feltsman podniósł maskotkę oraz jej właściciela. Po raz ostatni rzucił okiem na przytulny, słodki pokoik, po czym skierował się w stronę wyjścia.
Kiedy odjeżdżali, Viktor do samego końca odprowadzał wzrokiem rodzinny dom. Budynek zniknął za koronami drzew, a po małym policzku spłynęła pojedyncza łza.
XXX
- N-nie... o Boże, nie... nie, nie, nie!
Anastazja wpatrywała się w telefon jak w niemowlę, któremu ktoś uczynił straszną krzywdę. Piękna dłoń trzęsła się, a niebieskie oczy pozostawały wielgachne i przerażone. W końcu spanikowana kobieta zupełnie straciła kontrolę nad emocjami.
- O mój Boże, co ja zrobiłam?! To potworne, muszę to natychmiast odwołać! Och, nie, Vitya... o Boże, jak mogłam...
- Tazja!
Srebrnowłosy mężczyzna chwycił żonę za ramiona. W odpowiedzi wplotła palce w jego sweter i zaczęła lekko potrząsać materiałem.
- Sasza, musimy wracać... musimy wracać! Ja nie dam rady! Nie polecę do Japonii, wiedząc, że Vitya jest chory! Och, Boże... Moje biedne dziecko!
- Tazja – wzdychając, Sasza pokręcił głową. – Proszę, uspokój się.
- Ale mój synek... - łkała, wpatrując się w męża ze spływającymi po policzkach łzami. – Mój maleńki synek!
- Nie taki znowu mały.
- Na pewno jest wystraszony i zagubiony... Jeszcze nigdy nie chorował, gdy nas nie było w pobliżu!
- Nie zawsze będzie nas miał na wyciągnięcie ręki. Niech lepiej się przyzwyczaja! Ja milion razy byłem chory, gdy ojca przy mnie nie było i jakoś dawałem sobie radę.
- To NIE to samo!
- To doświadczenie dobrze mu zrobi. Przypomnij sobie, jak wcześniej wokół niego skakaliśmy! Kiedy zobaczy, jak choruje się bez rodziców, może wreszcie nas doceni? Nie możemy wciąż traktować go jak maleńkiego książulka!
- Czy coś się stało?
Sponsor wyprawy do Japonii właśnie wrócił z obchodu terminala.
- Wszystko w porządku, Nastiuszka? – zapytał z troską.
- To nic takiego – czując, że żona zaczyna się uspokajać, Sasza rozluźnił uścisk. – Dowiedzieliśmy, że nasz syn jest chory. Przed chwilą zadzwonił do nas jego trener.
- Aaa, ten cały Feltsman?
Nikiforov krótko przytaknął.
- Czyli to jednak dobrze, że nie zabieramy Vitenki ze sobą – wywnioskował Siergiej. – Skoro miał się rozchorować, to całe szczęście, że jednak został w domu! To chyba nic poważnego?
- Zwykłe przeziębienie – odparł Sasza.
Anastazja lekko szarpnęła głową w bok. Przyjaciel męża lekko poklepał ją po ramieniu.
- No już, Nastiuszka, rozchmurz się! Tak jak mówiłem wcześniej, wakacje wam się należą. Od śmierci Nikiego nie mieliście ani jednej chwili wytchnienia. Wciąż tylko praca, praca i praca! A z tego, co mówiliście mi o tamtym trenerze, wynika, że pociecha jest w dobrych rękach, czyż nie?
- Niby tak, ale... - lekko pociągając nosem, kobieta wyciągnęła chusteczkę i starła z policzków resztki łez. – Źle się czuję wiedząc, że zostawiamy Yakova samego z tym wszystkim.
- Jemu z całą pewnością nie jest przykro! – prychnął ojciec Viktora. – Pewnie skacze z radości na samą myśl, że może zająć się naszym synem.
- No nie wiem... Kiedy rozmawiałam z nim przez telefon, wydawał się wściekły!
- A tak swoją drogą - zainteresował się Siergiej – czy ten facet nie powiniem przypadkiem szykować się do wyjazdu? Mówiliście, że jego zawodniczki są w kadrze olimpijskiej. A skoro tak, to on i jego ekipa powinni lada moment lecieć do Japonii.
- W sumie... - na pięknym czole pani Nikiforovej pojawiła się bruzda. – To rzeczywiście dość dziwne. Myślicie, że coś się stało?
- Nawet jeśli - podkreślił Sasza – to my nie mamy już na to wpływu. Właśnie zaczęli wpuszczać do naszej bramki. Chodź, kochanie.
Otoczył żonę ramieniem i poprowadził w stronę sprawdzającej paszporty kobiety.
Czterdzieści minut później samolot wzbił się w górę. Siedząca przy oknie Anastazja nie odczuwała strachu związanego z pierwszym w życiu lotem. Patrząc na ciągnące się w dole ulice Petersburga myślała, że gdzieś tam był jej synek – biedny, cierpiący i wystraszony, ze starym trenerem jako jedynym towarzystwem. A co jeśli wcale mu się nie polepszy? A co jeśli będzie domagał się obecności mamy i taty przez cały czas, i nawet na chwilę nie przestanie płakać?
Kobieta nerwowo przełknęła ślinę. Czy właśnie popełnili z Saszą największy błąd w życiu?
XXX
Wiszący w salonie zegar właśnie wybił ósmą wieczorem. A przecież poranny trening dopiero co się zaczął! Co się stało z ubiegłymi dziesięcioma godzinami? Kiedy zdążyły upłynąć? Czy to za sprawą emocji czas biegł kilkanaście razy szybciej? Ciężko stwierdzić...
Wymęczony na śmierć Feltsman z westchnieniem opadł na kanapę. Wciąż nie mógł uwierzyć, że nie miał już niczego do zrobienia. Masując czoło, na którym przybyło chyba z milion nowych zmarszczek, zaczął wyliczać:
Dałem mu antybiotyk. Przypilnowałem, żeby wziął czopek. Masło z mlekiem i miodem, chlebek z czosnkiem, witaminy, wapno, srapno, pierdylion litrów herbaty... Okej, chyba wszystko zaliczyłem! Położyłem go do łóżka. Lada moment powinien zasnąć. Oby tak było, bo jak nie, czeka mnie cholernie ciężka noc! Ech, ten dzień nie mógłby być gorszy.
Z przerzuconej przez oparcie kanapy marynarki dobiegło ciche brzęczenie. Pełen nadziei, Yakov poderwał się do pozycji siedzącej. Czyżby rodzice chochlika postanowili jednak zostać w kraju?
Pudło. Migoczące na wyświetlaczu imię było dla pięćdziesięciolatka tak wielką niespodzianką, że przez moment myślał, iż tylko je sobie wyobraził! Nie mógł się też zdecydować, co w związku z tym czuje.
Zaskoczenie – to na pewno.
Motyle w brzuchu – bez wątpienia!
A oprócz tego jeszcze mieszanina strachu i niepokoju. I wątpliwość. Cała masa wątpliwości?
O co chodzi? Dlaczego teraz?
Telefon nie przestawał dzwonić. Trwało to zdecydowanie za długo. Wyrwany z zamyślenia Feltsman uświadomił sobie, że jeśli za chwilę nie odbierze, straci niepowtarzalną okazję! Błyskawicznie nacisnął zieloną słuchawkę.
- Lilia – wydyszał do telefonu. – Wszystko dobrze? Co u ciebie słychać?
- Yakov... Nawet nie wiem, od czego zacząć. Nie lubię bawić się podchody, więc powiem wprost: dowiedziałam się o wypadku.
Na dźwięk głosu ukochanej, mężczyzna napiął się jak struna. Ta kobieta w ogóle nie brzmiała jak Lilia!
Znaczy się... okej, to była Lilia, ale nie przemawiała tak pewnie jak zazwyczaj. Nie wymówiła imienia byłego męża w taki sposób już od bardzo, bardzo dawna. Cóż, nawet kiedy wciąż byli małżeństwem, używała takiego tonu niezmiernie rzadko. Jakby Yakov nie był wielkim, przerażającym facetem, lecz wystraszonym chłopcem, potrzebującym czułości i pocieszenia.
Wolną dłonią przeczesując kosmyki włosów, Feltsman powoli wypuścił powietrze. Przez całą tę akcję z Viktorem, zdążył zapomnieć o nieszczęsnym wypadku. Ale jakoś nie potrafił złościć się na Lilię za to, że mu o nim przypomniała. Wręcz przeciwnie – cieszył się, że zadzwoniła do niego ze słowami współczucia.
- A więc już wiesz? – wymamrotał słabym głosem. – Wieści szybko się rozchodzą. Sądziłem, że nie interesujesz się wiadomościami z łyżwiarskiego światka?
- Rzeczywiście, staram się ich unikać. To Tatiana powiedziała mi, co się stało. Mówią o tym nawet w Stanach.
- Ach tak?
- Słuchaj, wiem, że to pytanie zabrzmi beznadziejnie tanio i głupio, ale... Powiedz, jak się czujesz?
To pytanie nie zabrzmiało ani tanio ani głupio. Zabrzmiało bardzo delikatnie i czule – jakby zostało zadane z troską i miłością. Ramiona Yakova nagle przypomniały sobie, jak się rozluźnić. Przygnębiony minionym dniem mężczyzna poczuł, że wraca do niego życie.
- Wczoraj czułem się absolutnie chujowo – wyznał ze spokojem, który zaskoczył nawet jego samego. – Dzisiaj... ech, chyba wciąż to do mnie nie dociera. To, co się stało. Miałem trochę roboty, więc nie myślałem o wypadku...
Pfft! „Trochę"!
- ... ale teraz, gdy już wróciłem do domu, pewnie od nowa zacznę się zamartwiać.
- Nie musisz zamartwiać się sam – głos Lilii był nienaturalnie cichy.
Feltsman zamrugał.
Nie?
- Bo wiesz, tak sobie pomyślałam... jeżeli chciałbyś z kimś porozmawiać, to jestem... to znaczy, chciałam powiedzieć, że zapraszam cię i... ech. Po prostu pomyślałam, że może wpadłbyś do mnie na chwilę? Mam wino. I wódkę, w razie gdybyś potrzebował czegoś mocniejszego. Albo kompot, gdybyś jednak nie miał ochoty na alkohol. Moglibyśmy usiąść i porozmawiać o tym wszystkim. Może się mylę, ale wydaje mi się, że chciałbyś z kimś porozmawiać... No bo, kto by nie chciał? A ty raczej nie jesteś typem, który dusiłby w sobie złość. Zwykle wrzeszczysz albo przeklinasz. Więc gdybyś chciał powrzeszczeć i poprzeklinać, to wiedz, że... nie przeszkadza mi to. I gdybyś miał do mnie przyjechać i porozmawiać, to też nie mam nic przeciwko... to znaczy, nie to chciałam powiedzieć! Tu nie chodzi o to, że nie mam nic przeciwko. Chcę. Ja chcę, żebyś przyjechał.
„Chcę ciebie".
Tego ostatniego nie powiedziała, ale Yakov usłyszał to całkiem wyraźnie.
O Boże... - pomyślał.
Czuł, że zaraz zemdleje od nadmiaru wrażeń.
A więc miał rację! Lilia rzeczywiście pragnęła go pocieszyć. Z tym, że nie chodziło wyłącznie o pocieszenie! Feltsman przypomniał wczorajszego SMSa od Róży:
„Czuję, że moja siostra chce do ciebie wrócić. Jeszcze na nic się nie nastawiaj, ale nie zdziw się, gdy znienacka zostaniesz zaproszony do teatru.
Cóż... zaproszenie, które właśnie otrzymał, co prawda nie dotyczyło teatru, ale... ale mimo wszystko było zaproszeniem! Do czegoś. Może do... czegoś więcej?
Oczywiście mógł się mylić – to nie tak, że nie było takiej możliwości. Zawsze była taka możliwość! Jednak tym razem czuł, że przeczucia go nie myliły. Rozwód czy nie rózwód, po dwóch dekadach małżeństwa znał swoją kobietę całkiem nieźle – potrafił rozpoznać, kiedy wyciągała w jego kierunku dłoń na zgodę.
W taki sam chaotyczny sposób próbowała podnieść go na duchu, gdy umarł jego brat. A on, w swojej pieprzonej dumie, postanowił ją odtrącić! Uważał, że szukanie pocieszenia u własnej żony byłoby oznaką słabości, więc odrzucił pomoc i zamknął się w sobie. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo zranił tym Lilię. Dopiero później zrozumiał, że przez niego poczuła się niechciana i odtrącona. To była pierwsza oznaka rozpadu ich małżeństwa – pierwszy filar, który się zawalił.
A teraz, chociaż graniczyło to z niemożliwością... Mógł zostać naprawiony?
O Boże, Lilia naprawdę dzwoniła z propozycją drugiej szansy! To tak jakby powiedziała:
Tym razem pozwól sobie pomóc. Pokaż, że się zmieniłeś. Pokaż, że mi ufasz! Pozwól mi być dla ciebie oparciem, a może jakoś posklejamy to, co jest między nami.
Dłoń mężczyzny mocniej zacisnęła się na słuchawce. Feltsman czuł się, jak szczęściarz, do którego niespodziewanie zadzwoniono z Milionerów. Wciąż nie mógł uwierzyć, że zupełnie za darmo dostał dar od losu! Że nie było żadnego kruczka ani pułapki! Że wystarczyło powiedzieć krótkie „tak", by wszystkie marzenia stały się rzeczywistością.
Na co czekasz, idioto? Zgódź się! No już, powiedz jej to! Powiedz, że idziesz na taki układ! No dalej, nie bój się! Co masz do stracenia?
Wziął głęboki oddech.
- Chętnie do ciebie wpadnę, tylko...
„Tylko wezmę płaszcz!" – miał zamiar powiedzieć.
Ale wówczas usłyszał kilka brzydkich kaszlnięć.
- Yakov? – z pokoju gościnnego dobiegł słaby głosik. – Yakov, gdzie jesteś?
Słowa ugrzęzły Feltsmanowi w gardle. Pięćdziesięciolatek zacisnął oczy. Jego ramiona od nowa się napięły, a po szyi spłynęło kilka kropelek potu.
- ... tylko... tylko nie mogę – wyszeptał zbolałym tonem.
Lilia przez chwilę milczała.
- Czy coś się stało?
Nie zadała tego pytania tym samym tonem, którym zaczęła rozmowę. W jej głosie zaczęły rozbrzmiewać pierwsze nuty surowości.
Yakov poczuł napływ paniki. Potrzebował czasu! Czasu, by pozbierać myśli. By obmyślić jakiś plan!
- Słuchaj, mogę do ciebie oddzwonić? – rzucił. - Chodzi o to, że nie jestem sam.
Odpowiedziało mu kolejne dziesięć sekund grobowej ciszy. Niestety, dopiero po tych dziesięciu sekundach, uświadomił sobie, co zasugerował.
- To znaczy, „sam" nie w tym sensie! Nie chodziło mi o to, że z babą, tylko z dzieckiem... Właśnie tak, jestem w domu z dzieckiem! Dlatego... więc... gdybyś pozwoliła mi oddzwonić za kilka minut, to...
- Z jakim dzieckiem?
- Z Viktorem.
Zza uchylonych drzwi dało się słyszeć cichutki płacz. Z przyciśniętą do piersi komórką, Yakov ostrożnie zajrzał do pokoju gościnnego. Spod kołderki wyglądała zaczerwieniona od gorączki buzia. W pół mroku dawało się dostrzec spływające po zarumienionych policzkach łzy.
- Yakov... - zakwilił chłopczyk. – Gdzie mama?
- Za chwilę do ciebie przyjdę, Vitya – łagodnie odparł Felstman. – Poczekaj chwileczkę, dobra? Za pięć minut do ciebie przyjdę, ale na razie mnie nie wołaj, okej?
W odpowiedzi zrozpaczony dzieciak mocniej wtulił nosek w poduszkę. Widząc wypisane w niebieskich oczach błaganie, pięćdziesięciolatek uświadomił sobie, że w żadnym wypadku nie może wyjść z domu. A przynajmniej nie dzisiaj! Nie po tym, jak każdy, kto był dla tego chłopca ważny, wyfrunął albo do Kanady albo do Japonii.
Przez moment sądziłem, że będę mógł zostawić go z Hanką albo z kimś innym – Yakov pomyślał ponuro. – Ale teraz widzę, że NIE ma takiej opcji.
A to oznaczało, że nie będzie mógł przyjąć zaproszenia Lilii. Świadomość, że będzie musiał odmówić miłości swojego życia, przyprawiała go o wymioty.
Wrócił do salonu, przyłożył sobie słuchawkę do ucha i zbolałym tonem zaczął tłumaczyć:
- On jest bardzo chory. Ma czterdzieści stopni gorączki i prawie cały czas kaszle.
- Kto? Viktor?
- Tak. Bo widzisz, on...
- A to ciekawe. Z tego co mi wiadomo, jeszcze wczoraj był z tobą na lodowisku. Karolinka mówiła, że zapraszaliście ją na wspólne ślizganie się przed Pałacem Zimowym.
Yakov na moment przestał oddychać.
- Sądzisz, że kłamię? – wydyszał z niedowierzaniem.
- Tego nie powiedziałam.
Jednak jej ton to właśnie sugerował.
- Lilia... - Feltsman z trudem wypowiadał kolejne słowa. – Lilia, no co ty... przecież... chyba nie sądzisz, że ja... dlaczego miałbym cię okłamywać? Naprawdę myślisz, że szukam sobie wymówek?
- Nie wiem. A szukasz?
- Nie, nie szukam!
- Po prostu wydaje mi się nieprawdopodobne, by jakiś dzieciak jednego dnia był w pełni zdrowy i szalał na lodowisku, a drugiego dnia leżał w łóżku z ciężką chorobą.
- To nie tak, że rozchorował się z dnia na dzień. Kiedy poszliśmy do lekarza, okazało się, że męczył się już od kilku dni. Po prostu nic mi nie powiedział. Sam byłem w szoku, bo nie sądziłem, że można tak dobrze ukrywać, że jest się cho...
- W porządku, wierzę ci – po drugiej stronie linii dało się słyszeć westchnienie. – No ale dlaczego Viktor jest u ciebie? Jeśli dobrze zapamiętałam, ma ciotkę, czyż nie?
- Jego ciotka jest na sympozjum w Kanadzie.
- A rodzice?
- Eee... rodzice?
- Tak, Yakov, rodzice – wycedziła Lilia. – Wiesz, tacy ludzie, co wydali dziecko na świat.
Do diabła, znam znaczenie tego słowa! – Feltsman miał ochotę warknąć.
- Jego rodzice są w Japonii.
- Aaaaach. W Japooooni, powiadasz?
Ta rozmowa coraz bardziej przypominała przesłuchanie. Yakov miał wrażenie, że siedzi na cholernym posterunku i musi się tłumaczyć z popełnionej zbrodni.
- Zdajesz sobie sprawę, że to brzmi tak, jakbyś nie wierzyła w ani jedno moje słowo? – zwrócił się do byłej żony.
- A zdajesz sobie sprawę, jak brzmi to, co TY mówisz? – wysyczała w odpowiedzi.
- Do ciężkiej cholery, kobieto! Przecież znasz mnie całe życie! Może i mam wady, ale doskonale wiesz, że nie jestem pierdolonym kłamcą! Gdybym nie chciał przyjechać, powiedziałbym ci to wprost!
Oho? Chyba troszeczkę się zagalopował. Ups.
- Przepraszam – wyszeptał. – Jasna cholera, przepraszam! Wiem, że nie powinienem krzyczeć. Po prostu... Jestem tak cholernie zestresowany tym wszystkim, że zwyczajnie nad sobą nie panuje! Ten wypadek... i to dzisiejsze bieganie aptekach... to wszystko zwyczajnie mnie wykończyło! Jestem jednym wielkim kłębkiem nerwów.
- Rozumiem – Lilia również sprawiała wrażenie spokojniejszej. – Ja też przepraszam. Przesadziłam.
Urwała na chwilę, po czym zapytała:
- Czyli, że... chcesz przyjechać? Tak?
- Oczywiście, że chcę – odpowiedział łagodnie.
Z pokoju gościnnego dobiegło cichutkie kwilenie.
– Znaczy... chciałbym, ale nie mogę.
- Co to znaczy „nie możesz"? Nie możesz, bo nie masz z kim zostawić dzieciaka... Czy raczej nie możesz, bo wolisz z nim zostać?
Yakov zaklął pod nosem. Prawdziwy talent do zadawania niewygodnych pytań, nie ma co!
- A więc? – chłód w głosie kobiety sugerował, że wyczuwała odpowiedź byłego męża.
- Cóż...
Kurwa mać. Kłamstwo czy szczerość? Kłamstwo czy szczerość?! Uuuugh... Skłam, skończony idioto! Powiedz, że dzwoniłeś już do wszystkich osób z książki telefonicznej i nikt nie może zająć się małym. Wymyśl coś, ale NIE mów prawdy. Nie bądź IDIOTĄ i NIE przyznawaj się do tego, do czego chcesz się przyznać! Nie rób tego – to się ŹLE skończy!
A jednak to zrobił. To było silniejsze od niego.
- Jeśli mam być szczery, to ktoś pewnie by się znalazł. Matka Viktora mówiła, że może przysłać tutaj swoją kuzynkę z Moskwy. Ale poprosiłem, by tego nie robiła. W sumie, jest jeszcze ten gówniarz Dymitr i wiem, że siedzi u Sońki i gdybym do niego zadzwonił, pewnie zgodziłby się pomóc. Jednak nie chcę dzisiaj do niego dzwonić.
Milczenie Lilii było bardziej złowieszcze niż ścieżka dźwiękowa co poniektórych horrorów.
- Proszę cię, zrozum! – rozpaczliwie wyrzucił z siebie Feltsman. – Ja muszę się nim zająć! To muszę być ja! Żebyś tylko wiedziała, w jakim on jest w stanie. Jeszcze ani razu go takim nie widziałem.
Z głośniczka telefonu wciąż nie padło ani jedno słowo.
- Oprócz matki, ojca i ciotki, to MNIE widuje najczęśniej ze wszystkich. Kiedy dowiedział się, że jego rodzice wyjechali, był zdruzgotany. Gdybym jeszcze ja go porzucił, zupełnie by się załamał. Przepraszam, ale nie mam serca go zostawić.
W dalszym ciągu cisza. Mimo to Yakov miał przeczucie, że wkrótce dostanie bardzo nieprzyjemną odpowiedź. Niemal mógł wyczuć gromadzącą się w byłej żonie złość. I nie pomylił się. Wkrótce usłyszał przepełniony jadem głos:
- Yakov, powiedz mi... Czy ty jesteś nienormalny? Pozwól, że podsumuję całą tę absurdalną sytuację, żebyśmy się dobrze zrozumieli...
Ten ton brzmiał cholernie znajomo. Feltsman przypomniał sobie, że w identyczny sposób przemawiał do Anastazji, gdy dowiedział się o niespodziewanym wypadzie do Japonii.
- Wczoraj twoje solistki miały wypadek. Zawodniczki, które trenujesz od lat, nie pojadą na Igrzyska Olimpijskie, bo jakiemuś kretynowi zachciało się prowadzić po kilkunastu kieliszkach wódki. Jeśli wierzyć twojej uczennicy, Veronice, w szpitalu szalałeś z rozpaczy i wyglądałeś, jakbyś chciał kogoś zabić.
Yakov aż podskoczył na kanapie. Nie spodziewał się, że Lilia posunie się aż tak daleko, by zadzwonić do Viery.
- Tatiana umiera ze strachu, bo nie odbierasz od niej telefonów. Antonov i Kapustin twierdzą, że chyba jesteś na skraju depresji i boją się cokolwiek ci powiedzieć. Z tego, co mi wiadomo, masz co najmniej milion powodów, by skupić się na sobie i własnych problemach. By w spokoju dojść do ładu po tym, co stało się twoim zawodniczkom. I mimo tego wszystkiego, pozwalasz jakimś pseudoodpowiedzialnym rodzicom robić z siebie darmową niańkę?!
W głowie Feltsmana pojawiła się absurdalna myśl, by wspomnieć o tym, że Anastazja zaproponowała zapłatę za opiekę nad synem. Pfft! Jakby to coś zmieniało!
- A tak między nami, Yakov... – coraz bardziej zjadliwie ciągnęła Lilia. – Czy ty aby trochę nie przesadzasz? Nie chciałam ci tego mówić ostatnim razem, ale ilość czasu, którą poświęcasz temu dzieciakowi zahacza o obsesję! Zgadzam się, że to dobry chłopiec... Trochę dziwny, ale mimo wszystko miły, jednak... Na litość boską, ty go znasz dopiero kilka miesięcy! Znasz go kilka marnych miesięcy, a zachowujesz się tak, jakby to była wieloletnia znajomość! Jakbyś trenował go, odkąd tylko się urodził! Rozumiem, że go lubisz, ale do ciężkiej cholery, zdaj sobie sprawę z faktu, że to NIE jest twoje dziecko!
- W-wiem, że to nie jest moje dziecko – wyjąkał Yakov. – I przestań sugerować, że tego nie wiem.
Przestań rzucać w moim kierunku te same oskarżenia, co Aleksander Kurwa Jego Mać Nikiforov! Przestań, bo zrobię coś głupiego!
Jednak Lilia nie zamierzała przestać.
- A niby dlaczego miałabym ci tego nie sugerować?! – krzyknęła. – Tylko spójrz na siebie! Twój świat wczoraj się zawalił, a ty wciąż dostosowujesz do tego chłopca cały swój harmonogram! Uważasz, że to jest normalne?! I nie próbuj mi wmówić, że jesteś jedyną osobą, która może się nim zająć! Doskonale wiesz, że tak NIE jest! Tu nie chodzi o to, że to musisz być ty... Tak naprawdę chcesz się nim zająć, bo ubzdurałeś coś sobie i chcesz, żeby on był twoim synem!
- Przyganiał kocioł garnkowi! – w nagłym przypływie furii, ryknął Yakov. – Jesteś ostatnią osobą, od której chciałbym wysłuchiwać kazań, wstrętna hipokrytko! Nie mam zamiariu tłumaczyć się sfrustrowanej babie, która poświęca cały wolny czas siostrzenicy, ponieważ nie ma własnej córki!
Czując pulsującą w żyłach adrenalinę, z zaciśniętymi zębami czekał na odpowiedź przeciwniczki. Kiedy zamiast tego usłyszał ciszę, zdał sobie sprawę, jak wielką popełnił głupotę. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążył.
Ze słuchawki dobiegło głuche pipanie. Osoba po drugiej stronie linii rozłączyła się. Z oczami rozszerzonymi, jak u szaleńca, Feltsman gapił się na ekran komórki.
- Jezu, przepraszam – wyszeptał. – O Boże, Lilia, przepraszam!
Spanikowany, zabrał się za wstukiwanie numeru. Jego drżące palce z trudem trafiały w klawisze.
Odbierz! – błagał w myślach. – Proszę cię, odbierz! Ja NIE chciałem tego powiedzieć... Naprawdę NIE chciałem! Moja kochana, proszę, zaklinam cię... Odbierz cholerny telefon! Powiedziałem ci coś potwornego i teraz muszę przeprosić!
Kurwa, dlaczego musiał być aż tak słaby?
Bo jak inaczej wyjaśnić to, co przed chwilą zrobił? Pieprzona słabość! Brak samokontroli!
W głębi siebie wiedział, że ukochana wcale nie zamierzała go zranić. Zdenerwowała się, bo nie chciał... czy raczej nie mógł do niej przyjechać. Ich być może jedyna szansa na trwały rozejm poszła się, za przeproszeniem, pierdolić. Kiedy Lilia uświadomiła sobie, że ze spotkania nic nie będzie, w przypływie złości postanowiła zranić byłego męża. Prawdopodobnie to nawet nie był świadomy zamiar, a zwykły odruch.
Tyle że tak fatalnie... niefortunnie... kurwa, koszmarnie dobrała słowa! Ze wszystkich zjadliwych rzeczy, które mogła powiedzieć, wybrała sobie akurat teksty Saszy, czyli te teksty, na które Yakov był najbardziej uczulony. A kiedy je usłyszał, zupełnie odruchowo odpowiedział ciosem za cios. Zapragnął zranić ukochaną kobietę, tak jak ona zraniła jego.
I, kurwa, udało się. Gratulacje!
- Osoba, do której dzwonisz, ma wyłączony telefon. Prosimy spróbować później.
JEBUT!
Komórka przeleciała przez salon i roztrzaskała się na ścianie. Podobnie jak psychika Yakova. Pięćdziesięciolatek padł na kolana i tłukąc pięściami o podłogę, zawył:
- JA PIERDOLĘ, KURWA MAĆ, NIECH TO SZLAG!
Kąciki oczu zaczęły go szczypać. Wiedział, że jeżeli nie wyrzuci z siebie złości, prawdopodobnie się rozpłacze. A, do diabła, nie miał najmniejszej ochoty ryczeć! Ostatecznie wybrał wrzaski:
- Dlaczego nie mogłem się powstrzymać?! Kurwa mać, dlaczego?! Co ja, kurwa, gówniarz jestem, by nie umieć utrzymać języka za zębami! Niech to szlag, co ze mnie za idiota! PIEPRZONY, KURWA MAĆ, IDIOTA! Boże, zlituj się... Dlaczego popełniam błąd za błędem?! Czemu nie mogę przeżyć jednego dnia bez zafundowania sobie miniaturowego Końca Świata? Wytłumacz mi, kurwa, DLACZEGO?!
No, no, sąsiedzi będą zachwyceni! Ten z dołu na pewno wpadnie jutro z wizytą, by zapytać, po kiego grzyba ktoś przez kilka minut tłukł pięściami w jego sufit. Cała reszta przyjdzie spytać o wrzaski. Zakładając oczywiście, że ktoś dotrwa do momentu rozmowy, a nie (tak jak ostatnio) ucieknie na sam widok twarzy Yakova.
Nawet ja nie ośmieliłbym się teraz spojrzeć w lustro – pomyślał Feltsman. – Nic dziwnego, że sąsiedzi się mnie boją.
Jak miało się wkrótce okazać – nie tylko sąsiedzi. Cichutkie piski, które wcześniej dochodziły z pokoju gościnnego, teraz przerodziły się w szloch. Zaalarmowany, Yakov pobiegł do Viktora.
Mocno tuląc do siebie pluszowego wilka, chłopczyk głośno łkał. Na widok trenera, przycisnął buzię do sztucznego futerka. Wyglądało to na próbę zagłuszenia własnego płaczu. Niebieskie oczy były wytrzeszczone i absolutnie nieszczęśliwe.
- Yakov, przepraszam.
- Słucham? – Feltsman wybałuszył oczy.
- Jesteś na mnie zły – wydawszy kilka cichutkich czknięć, wyszeptał malec. – Słyszałem, jak krzyczałeś. Jesteś zły, bo rozchorowałem się i znowu miałeś przeze mnie problemy...
- O Jezu, Vitya, nie!
Yakov usiadł na łóżku i zaczął delikatnie masować plecy wychowanka. Były tak spocone, że sprawiały wrażenie trwale przyklejonych do koszulki.
- Vitya, to nie tak...
- Więc dlaczego krzyczałeś? Na pewno przeze mnie! Zawsze jesteś zły przeze mnie. Yakov, przepraszam... ja naprawdę nie chciałem. Już nigdy nie będę chory, tylko proszę, nie zostawiaj mnie!
- Vitya, już dobrze. Cichutko, nie płacz. To nie przez ciebie. Wcale nie jestem na ciebie zły. To JA nawaliłem, nie ty. Krzyczałem, ponieważ byłem bardzo, bardzo zły na siebie. To nie twoja wina, że jesteś chory. No już, chodź tutaj!
Dzieciak wgramolił się trenerowi na kolana. Kiedy tak siedział, tuląc się do szerokiej piersi, zaczął się powolutku uspokajać.
- Przepraszam, Vitya – wyszeptał Yakov. – Obiecuję, że już nie będę krzyczał. No, przynajmniej dopóki nie wyzdrowiejesz. I przysięgam, że cię nie zostawię. Będę przy tobie cały czas, więc już się nie martw... Okej?
Viktor odpowiedział niepewnym przytaknięciem.
- Zaraz przyniosę ci czystą koszulkę, bo ta jest cała spocona. A potem ci coś poczytam, dobrze? Może wtedy zapomnisz o bólu i łatwiej ci będzie zasnąć?
- Yakov...
- Hm?
Niebieskie oczy były pełne rozpaczy i błagania.
- A kiedy przyjdzie mama? Chcę do mamy!
Feltsman nawet nie miał siły odpowiedzieć. Już teraz czuł, że czeka go baaardzo długa noc.
XXX
Po przerobieniu wszystkich obozowych epidemii, o których przez telefon opowiadał Anastazji, pięćdziesięciolatek sądził, że nic go już nie zaskoczy. Wkrótce miał zrozumieć, jak bardzo się pomylił...
Pierwszy dzień opieki nad chorym Viktorem był zaledwie zapowiedzią nadchodzącego piekła. Gorączka, co prawda, spadła chłopcu dosyć szybko, lecz chęć zobaczenia rodzicielki - ani trochę. Cierpiący malec domagał się obecności matki przynajmniej dwadzieścia razy dziennie. I wszystko wskazywało na to, że będzie robił to dalej, niezależnie od tego, co powie mu Yakov. Było to dla zmaltretowanego trenera zarówno bolesne jak i upierdliwe! Wybuchowy mężczyzna dwoił i się troił, by spełniać zachcianki wychowanka, a jedynym, co słyszał w odpowiedzi, było wzywanie marnotrawnej rodzicielki!
No ALE, przecież nie mógł powiedzieć Viktorowi, że mamusia z tatusiem zostawili go i polecieli sobie do Japonii! Chociaż kusiło go, by to powiedzieć i to całkiem wiele razy! Żeby nie powiedzieć – za każdym razem, gdy padało słynne „chcę do mamy!"
Całe szczęście Feltsman potrafił nad sobą zapanować. Zresztą... miał pewne przeczucie, że dzieciak nie zaprzestałby swoich błagań, nawet gdyby usłyszał, że Anastazja poleciała na księżyc! Pozostawało jedynie powtarzać, metodą zdartej płyty: „twoi rodzice pojechali do pracy za granicę".
Możliwe, że wymyślenie dodatkowych szczegółów dałoby lepszy rezultat, jednak Yakov zwyczajnie nie miał do tego głowy. I bez tego był zawalony obowiązkami. Sporo tego było... oj sporo!
Po pierwsze – codzienne zdobywanie pożywienia.Fetlsman orłem z gotowania nie był, ale na szczęście potrafił przygotować podstawowe potrawy. Czasami wyręczała go Hanka. Hanka, która mieszkała w drugiej części miasta, więc za każdym razem trzeba było organizować dla niej taksówkę. To oznaczało telefony. Cholernie dużo telefonów! A tym samym i nerwów.
Po drugie – kiedy obiad wreszcie został dostarczony, pozostawała kwestia zmuszenia dzieciaka do jedzenia. To zrozumiałe, że Viktor był chory i nie miał apetytu, ale...
Ale mógłby wykazać chociaż minimalną chęć współpracy! – z rezygnacją myślał Yakov.
Modlił się nad każdą łyżką rosołu dłużej niż nad obrazem Matki Boskiej!
- Vitya, proszę, chociaż troszeczkę!
- Nie, już nie mogę...
- Jeszcze tylko dwie łyżki, Vitya. Musisz coś zjeść. Dwie łyżki i dam ci spokój.
- Uuuuch, no dobra.
- Okej. No to jeszcze jedna.
- Ale ja już nie mogę...
- Vitya, proszę: jedna. Tylko jedna łyżka rosołu!
Kiedy dziewięciolatek zakończył etap sabotowania posiłków, Feltsman poczuł się jak Jezus w momencie doniesienia krzyża do kolejnej stacji! Co nie zmieniało faktu, że wciąż miał przed sobą całą masę trudów:
Lekarstwa, apteki, wynajdywanie dzieciakowi zajęć, lekarstwa, apteki, utulanie do snu, lekarstwa, apteki, posiłki, nocne napady płaczu, lekarstwa, apteki, bajeczki na dobranoc, telefony do Hanki, lekarstwa, apteki... Po kilku dniach Yakov zdążył zapomnieć, czym był „czas tylko dla siebie". Zapomniał też o paru innych, niezwykle ważnych rzeczach.
- Tak, słucham? – wymamrotał, gdy pewnego pięknego poranka zadzwonił do niego telefon.
Nowiuteńki, lśniący telefon – w końcu stary zakończył żywot na ścianie.
- Umm... trenerze? – ze słuchawki dobiegł nieśmiały głos Viery. – Długo się trener nie odzywał, więc zastanawiałam się, czy wszystko w porządku. Dziewczyny wyszły przedwczoraj ze szpitala i czują się już znacznie lepiej. Wcześniej nie chciały nikogo widzieć, ale teraz chyba trochę im przeszło. Może pojedziemy do nich razem?
Przetworzenie tych wszystkich imformacji zajęło Feltsmanowi dobre dziesięć sekund.
- Trenerze?
- Viera, przepraszam. Zupełnie zapomniałym o tym cholernym wpadku...
- Zapomniał trener o wypadku?!
- To przez Viktora. Dzień po naszej wizycie w szpiralu, rozchorował się i dostał antybiotyk. Przez chwilę miał czterdzieści stopni gorączki. Na szczęście szybko mu przeszło... Jego ciotka jest na sympozjum w Kanadzie, a matka z ojcem pojechali do Japonii oglądać Igrzyska.
- Żartuje trener...?! - z niedowierzaniem wydyszała dziewczyna.
- Niestety nie żartuję.
- A zatem... Kto się nim zajmuje?
Z ust mężczyzny wyszło zrezygnowane westchnienie.
- Wyszło na to, że ja. Przez ostatnie kilka dni urządził mi mini-piekiełko. W sumie wygląda już znacznie lepiej: przestał kaszleć co pięć sekund i w ogóle... No i zaczął mieć gardło w jakimś normalnym kolorze. Wydaje mi się, że szybko się wyliże, ale wciąż jest bardzo słaby i ma problemy z zasypianiem. W dodatku okropnie to wszystko przeżywa, bo pierwszy raz jest chory, gdy w pobliżu nie ma rodziców. Z jednej strony cieszę się, bo kiedy koło niego skaczę, nie myślę o problemach, ale też... jestem tak cholernie wykończony, że nawet nie masz pojęcia!
Dopiero po wyrzuceniu z siebie tego wszystkiego uświadomił sobie, że powiedział znacznie więcej, niż zamierzał. Ech, trzeba było jednak trzymać język za zębami! Może Viereczka wcale nie chciała wysłuchiwać jego żali?
Teraz przez dłuższy moment milczała. Kiedy wreszcie się odezwała, zaczęła nawijać z prędkością karabinu maszynowego:
- Posłuchaj, trenerze... Jesteś teraz w domu? Jesteś, prawda? Siedzisz tam z Viktorem i nie zamierzasz wychodzić?
- No... tak, ale...
- W takim razie nie ruszaj się stamtąd, okej? Zostań w mieszkaniu, dobra? Niedługo się odezwę! Do zobaczenia!
Nawet nie dała Feltsmanowi szans, by zapytał, co to, u licha, miało znaczyć. Po wyrzuceniu z siebie tej dziwnej instrukcji, rozłączyła się.
Zagadka została rozwiązana jakąś godzinę później. Ktoś zapukał do drzwi. Na widok Viery, Lenki i Mashy, Yakov wybałuszył oczy. Najstarsza z solistek wciąż miała rękę w gipsie, a plotkara lekko utykała.
- Niespodzianka! – równocześnie zaanonsowały dziewczyny.
Zszokowanemu mężczyźnie na moment zabrakło słów.
- Co wy... po co wy... gdzie wy...?!
- Przyszłyśmy zrobić dla was kolację! – szczerząc zęby, Viera zamachała wypełnioną po brzegi reklamówką. – Zadzwoniłyśmy do Hani, by dzisiaj nie przychodziła.
- Po drodze zajrzałyśmy do Georgija– z uśmiechem dodała Masha. – Pożyczyłyśmy od niego kilka kaset z bajkami Disneya. Żeby młody miał, co oglądać.
- Pomyślałyśmy, że skoro i tak siedziemy w domu i użalamy się nad sobą, to równie dobrze możemy użalać się nad sobą u ciebie – zaplatając kosmyk włosów za ucho dokończyła Yelena.
Nie czekając na zaproszenie, trzy wiedźmy przemknęły obok Feltsmana i zaczęły urządzać się w kuchni.
- Trenerze, gdzie masz garnki?
- Jezu! Ta patelnia wygląda, jakby nie była używana od wieków...
- Mam tylko jedną sprawną rękę, więc będę tłukła kotlety, dobra? Z obieraniem raczej sobie nie poradzę.
Yakov w dalszym ciągu nie wiedział, co powiedzieć. Na początku po prostu stał jak kretyn i obserwował szerzący się po kuchni chaos. W końcu potrząsnął głową i przypomniał sobie, jak się mówi.
- A-ale... Viereczka, co z twoją córką?
- Jest z moimi rodzicami – nie przerywając płukania warzyw, Sokolova niedbale machnęła ręką. – Uwielbiają ją. Niesamowite prawda? Kiedy powiedziałam im, że jestem w ciąży, byli załamani... A teraz świata poza wnusią nie widzą! Często biją się o to, kto ma iść z małą na spacer. Ojciec co chwilę opowiada kolegom o Julce, a mama trzy razy dziennie biega do sąsiadów, by się pochwalić, jakie to ma odpowiedzialne zadania jako babcia.
- A-aha – Feltsman podrapał się po karku. – A słuchacie... Nie boicie się, że zarazicie się chorobą młodego... albo coś?
- Nawet jeśli się zarazimy, to co z tego? – prychnęła Lenka. – Ja i tak większość czasu spędzam w łóżku! Wierz lub nie, trenerze, ale kiedy jednego dnia zasuwasz po kilka godzin dziennie, a drugiego w ogóle nie możesz się ruszać, zaczynasz myśleć, że oszalejesz.
- Jak już mamy się męczyć, to męczmy się wszyscy razem – westchnęła Masha. – Kiedy usłyszałyśmy, że od kilku dni siedzisz tutaj sam z Vićkiem, natychmiast zamówiłyśmy taksówkę. Mogłybyśmy siedzieć w domu i rozpaczać nad tym, że nie ma nas w Japonii. A tak to przynajmniej zrobimy wam kolacyjkę i poczujemy się potrzebne.
- Eee... kolacyjkę? Zaraz, zaraz! Jest dopiero dwunasta. Mówicie o kolacji, ale co z obiadem?
Ktoś ponownie zadzwonił do drzwi. Jeszcze bardziej osłupiały niż chwilę temu, Yakov pomaszerował do przedpokoju. Miał pewne przeczucia, kogo zobaczy. I nie pomylił się.
- Dostawa pizzy! – zaśpiewała Sonia.
Szczęka Feltsmana poleciała w dół. Zwyciężczyzni Grand Prix w dalszym ciągu miała nogę w gipsie i kołnierz na szyi, przez co nie mogła samodzielnie się poruszać. Jednak wcale nie musiała, bo Dymitr zaniósł ją do mieszkania trenera na własnych rękach! Stał teraz w drzwiach, wyszczerzony od ucha do ucha, trzymając swoją dziewczynę. Ona trzymała pięć pokaźnych pudełek pizzy.
Zaciągnąwszy się zapachem salami, Yakov pomyślał, że tego właśnie było mu trzeba! Ile czasu minęło, odkąd ostanim razem miał w ustach pizzę? No cóż, łyżwiarki figurowe na ogół nie mogły jeść takich rzeczy, a on, jako trener, zwykle się z nimi solidaryzował. Jednak dzisiaj zamierzał napchać się do syta! Może, przy odrobinie szczęścia, i Viktor wpałaszuje swoją część bez przymuszenia?
Jak na zawołanie, z sypialni dla gości dobiegł cichutki głosik:
- Yakov? Yakov, gdzie jesteś? Chcę do mamy!
Dymitr odstawił Sonię na kanapę i poszedł przywitać się z chłopcem.
- Co tam, młody? – przysiadł na łóżku i delikatnie poczochrał srebrne włosy. – Widzę, że nieźle się załatwiłeś.
- Dima – wyszeptał Viktor. – Dima, gdzie jest mama? Chcę do mamy!
- Przykro mi, ale w najbliższym czasie nie zobaczysz się z mamą. Ale wiesz, co? Przynieśliśmy ci z Soneczką pizzę! Twoja ulubiona, z ananasem! Może zjesz troszeczkę?
- A Yakov też będzie jadł?
- No pewnie! Będzie jadł razem ze wszystkimi. Będziemy jeść i oglądać, bo Lenka przyniosła różne bajki o pieskach. Co byś chciał obejrzeć? Mamy „Zakochanego Kundla", „Sto Jeden Dalmatyńczyków" oraz „Lisa i Psa".
Chłopczyk zastanowił się chwilę.
- Możemy obejrzeć Dalmatyńczyki i... i zjeść.
Myśli Yakova wydały triumfalny ryk! Do ciemnej jak noc rzeczywistości zupełnie nieoczekiwanie powróciło słońce. A więc tak wyglądał szwadron ratunkowy zesłany przez Boga? Cztery baby, jeden gołowąs i pięć pudełek z pizzą? Mając takie wsparcie, nawet wysłuchiwanie kolejnych pytań o Anastazję wydawało się mniej męczące.
Może proszenie innych o pomóc mimo wszystko nie jest takie złe? – wywnioskował Feltsman. – Może nie powinienem aż tak się przed tym bronić?
XXX
Nie wiedzieć kiedy, obiad przerodził się w kolację, a kolacja – w pidżama party, Właśnie tak – wybiła dziesiąta wieczorem, a piątka niespodziewanych gości stwierdziła, że nie ma najmniejszego zamiaru iść do domu! Rzucili się na zawartość szafy Feltsmana, wygrzebali stamtąd ciuchy, w których tylko Dymitr NIE wyglądał komicznie i zarekwirowali kolejne miejsca przed telewizorem.
Oglądali „Sto Jeden Dalmatyńczyków" już drugi raz. Viktor siedział na kanapie pomiędzy Lenką i Maszą – z kocykowego kokona wystawały jedynie niebieskie oczka i kępka srebnych włosów.
- Wiecie co? – stwierdziła Sonia. – Ten cały Nochal jest bardzo podobny do Wronkova.
- Nie gadaj głupot! – burknął rozwalony na fotelu Feltsman. A pół-gębkiem dodał: – Wronkov jest znacznie brzydszy i ma mniej włosów...
- Kim jestem ten cały Wronkov? – zainteresował się Dymitr.
- To były chłopak Yakova – nieprzytomnym tonem wymamrotał Vitya. – Czasami chodzą razem na miasto i sikają na plakaty.
W normalnych okolicznościach, podobny komentarz stałby się źródłem irytacji. Jednak tym razem przyniósł Feltsmanowi ulgę – był niezbitym dowodem na to, że wszystko wracało do normy. W końcu, skoro Vitya miał dość sił, by rzucać zboczonymi tekstami, to musiał być na dobrej drodze do wyzdrowienia... Czyż nie?
Yakov miał szczerą nadzieję, że tak właśnie było. Tamtej nocy pierwszy raz od bardzo dawna spał spokojnie. Nic mu nie przeszkadzało! Nic. Nawet to, że dziewczyny przywłaszczyły sobie jego sypialnię... nawet to, że musiał przez to spać na kanapie! I tak miał lepiej niż Dymitr, któremu został dywan z przedpotopową parodią śpiwora w gratisie.
Wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Nie było powodów do zmartwień!
A przynajmniej do rana...
Zegar wybił dziewiątą, a większość towarzystwa wciąż smacznie spała. Feltsman przeciągnął się i z nieprzyzwoicie dobrym humorem powędrował do kuchni. Pogwizdując pod nosem piosenkę Cruelli De Mon, zabrał się za szykowanie kawy. Idyllę przerwało brzęczenie telefonu.
Na widok nieznanego numeru, mężczyzna zmarszczył brwi. Zastanawiając się, o co może chodzić, nacisnął zieloną słuchawkę.
- Tak?
- Panie Feltsman? Bardzo się cieszę, że pana zastałem. Tu Kozłowski z Klubu Lenina!
Kozłowski? A to niespodzianka! Czego mógłby chcieć? Feltsman nie słyszał jego głosu już od bardzo dawna.
- A, to ty – burknął. – Wybacz, nie zapisałem sobie twojego numeru. Kilka razy zmieniałem telefon.
„Zmieniałem" czytaj „rozpierdoliłem".
- Nie ma sprawy – Kozłowski udał rozbawionego. – W końcu nie kontaktujemy się ze sobą jakoś bardzo często. Co słychać? Jak zdro...
- Skończ z tymi podchodzami i mów, czego chcesz – główny trener Klubu Mistrzów przewrócił oczami. – Jak słusznie zauważyłeś, nie rozmawiamy zbyt często. A dokładniej: rozmawiamy ze sobą tylko wtedy, gdy jeden z nas ma drugiego jakiś interes. No więc mów: jaki masz do mnie interes?
- Jak zwykle bardzo pan konkretny. A zatem przejdę do rzeczy: słyszeliśmy o tym, co przydarzyło się pańskim solistkom. Za parę godzin lecimy do Japonii. Jest nam ogromnie przykro, że nie zobaczymy na Igrzyskach Yeleny Limonovej i Sonii Grankiny. Chcielibyśmy, by wiedział pan, że...
- Jeśli to kolejny telefon z kondolencjami, to nie musisz się wysilać. Mam już podobnych rozmów powyżej uszu! Przyjąłem wasz żal do wiadomości. Wypadało, żebyście wyrazili, jak bardzo wam przykro i to właśnie zrobiliście. Zadanie zaliczam, misja wykonana. Jeżeli to wszystko, będę się żegnał.
- Chwileczkę! Nie dzwonię do pana jedynie z kondolencjami. Chciałbym porozmawiać o przyszłości.
Yakov dał sobie chwilę na przetworzenie tych słów i wychwycenie ewentualnej pułapki. Póki co, nic nie przychodziło mu do głowy. Będzie musiał zapytać Kozłowskiego o więcej szczegółów.
- Przyszłości? – powtórzył niepewnie.
- Tej, która dotyczy Sonii Grankiny – sprecyzował przedstawiciel Klubu Lenina. – Doszły nas słuchy o potwornej diagnozie, którą usłyszała pańska zawodniczka. To był dla nas wszystkich szok! Uważamy, że gdyby tak utalentowana łyżwiarka przedwcześnie przeszła na emeryturę, byłaby to dla Rosji wielka strata! Dlatego postanowiliśmy, że pomożemy panu zmienić ten stan rzeczy. Niestety nie możemy sprawić, by Grankina pojechała na tegoroczną Olimpiadę... ale, jeśli się postaramy, możliwe, że poślemy ją na kolejną. Co pan o tym myśli?
Co Yakov na ten temat myślał? Że to wszystko brzmiało cholernie podobnie do tego, co wcześniej mówił Wronkov. Z tą różnicą, że Łysy Dupek nie proponował pomocy, przez co jego zachowanie nie było podejrzane. A cwaniacy z Lenina byli ulepieni dokładnie z tej samej gliny! Nie ma opcji, by zaproponowali wsparcie, nie oczekując niczego w zamian.
- A dokładnie jaką pomoc masz na myśli? – ostrożnie zapytał Feltsman.
- Pięć lat temu korzystaliśmy z usług pewnego profesora ortopedii. Jestem pewien, że pan go pamięta. Kiedy nasz zawodnik miał wypadek samochodowy, to właśnie ten człowiek pomógł mu odzyskać pełnię zdrowia.
- Owszem, pamiętam. Sam nigdy z nim nie rozmawiałem, ale wiem, że to bardzo dobry lekarz.
- Niestety jakiś czas temu uznał, że ma dosyć Rosji i przeniósł się do Hiszpanii. Chciał się odciąć od dawnego życia, więc skończył współpracę ze wszystkimi Klubami Sportowymi. A jednak my wciąż mamy z kim kontakt. Kontakt i sposoby, by przekonać go, żeby wyświadczył nam drobną przysługę. Zdobyliśmy wyniki badań pańskiej zawodniczki i przesłaliśmy mu do wstępnej diagnozy. Mam nadzieję, że się pan nie gniewa?
- Ależ skąd – wycedził Yakov. – Ani trochę.
Żył na świecie wystarczająco długo, by wiedzieć, że dla ludzi o odpowiednio grubych portfelach zdobycie poufnych informacji było śmiesznie łatwe.
- Zapewne ucieszy pana wieść, że wstępne prognozy są dość optymistyczne – zdawkowym tonem oznajmił Kozłowski. – Pan profesor wcale nie uważa obrażeń pańskiej zawodniczki za tragiczne. Co więcej, wierzy, że przy pomocy nowoczesnego sprzętu do rehabilitacji, z którym zaznajomił się w Hiszpanii, mógłby z powrotem przywrócić pannę Grankinę do gry. Sonia zaczęłaby znowu jeździć na łyżwach. NIE TYLKO rekreacyjnie. Rozumie pan, o czym mówię?
O tak, kurwa... Rozumiał wszystko doskonale! Rozumiał i przez to zakręciło mu się w głowie.
Powinien skakać z radości. Cieszyć się, że jednak jest nadzieja! Ale nie mógł się cieszyć, bo wiedział, że wciąż nie usłyszał ceny za przywrócenie Soneczki do świata zawodowego łyżwiarstwa. Bał się poznania warunków... Ale jeszcze bardziej bał się sytuacji, w której nie byłoby go stać na zapłacenie ceny!
Czuł, że nie jest gotowy na tę rozmowę. Nie teraz! Nie po tym, jak wszystko zaczęło się układać! Aż strach pomyśleć, czego zażąda Kozłowski... A co jeśli Yakov będzie musiał odmówić? A co jeśli będzie musiał się zgodzić?!
Bardzo długo zwlekał z zadaniem pytania. W końcu zebrał się na odwagę:
- A czego byście sobie życzyli za wyświadczenie mi... tak ogromnej przysługi?
- Niczego szczególnego – przedstawiciel Lenina udał beztroski ton. – Ostatnio doszliśmy do wniosku, że w naszej grupie młodzików brakuje świeżej krwi i zastanawialiśmy się, czy nie oddałby nam pan jednego ze swoich uczniów?
Feltsman aż sapnął z wrażenia. A kiedy zdał sobie sprawę, że sapnięcie prawdopodobnie było słyszalne po drugiej stronie linii, zaklął pod nosem. Szlag! Właśnie dał rozmówcy do zrozumienia, że trafiono w jego czuły punkt. Niedobrze.
- Mam nadzieję, że nie prosimy o zbyt wiele? – rzucił Kozłowski.
Myśli Yakova pędziły z zatrważającą prędkością. Pięćdziesięciolatek próbował sobie to wszystko poukładać, ale im dłużej analizował różne możliwości, tym bardziej gubił się we własnych wnioskach. Nic mu się tutaj nie zgadzało – ani motywy rozmówcy, ani inne podejrzane szczegóły! Nic nie miało sensu!
- Słuchaj... zanim udzielę odpowiedzi, powinniśmy coś ustalić. Wychowanek to nie jest rzecz, którą można tak po prostu komuś oddać. I nie chodzi mi tylko o to, że mówimy o człowieku, a nie przedmiocie. Przecież te dzieciaki są małe! A ja nie mogę w pełni decydować o ich losie: od tego są rodzice. I chyba domyślasz się, że nie wszyscy rodzice zaczną skakać z radości, gdy zasugeruje im się natychmiastową przeprowadzkę do Moskwy. Wasz Klub znajduje się dobry kawał drogi stąd i...
- To nie będzie problemem.
- Nie będzie? A dlaczegóż to?
- Ponieważ od przyszłego sezonu planujemy rozszerzyć działalność naszego Klubu. Chcemy otworzyć ośrodek szkoleniowy w Petersburgu. Jakieś dwa miesiące temu rozmawiałem z Alexeiem Wronkovem. Powiedział, że w okolicach czerwca będzie miał do sprzedania lodowisko. Jesteśmy już praktycznie zdecydowani, by przyjąć jego ofertę.
STUK!
Dłoń zaskoczonego trenera niechcący przewróciła kubek. Kawa popłynęła po blacie stołu i zaczęła kapać na podłogę. Kilka kropel wylądowało na kapciach Yakova.
Nie. To żart. Głupi, cholera, dowcip!
A więc Wronkov wcale nie zamierzał burzyć Czempiona? Chciał go sprzedać nadętym Moskalom? Kurwa mać, gnojek był tak pewny wygranej, że śmiał składać nadzianym kumplom wstępne oferty sprzedaży?! PIEPRZONY CHUJ!
Jeżeli chciał wyprowadzić mnie z równowagi, to mu się udało – zaciskając zęby, pomyślał Yakov. – Niech to szlag, już bym chyba wolał, by zrównał moje lodowisko z ziemią! Nie zniosę myśli, że komunistyczne skurwysyny trenują w dziedzictwie Novaka... Po prostu tego, kurwa, nie zdzierżę!
Nie mogąc się powstrzymać, wysyczał:
- A co jeżeli do tej wymarzonej transakcji jednak nie dojdzie? A co jeżeli Wronov jednak nie będzie miał lodowiska, zaś wasza wizja otworzenia ośrodka w Petersburgu pójdzie się, delikatnie mówiąc, pierdolić?
Kozłowski musiał już usłyszeć o zakładzie.... Jak nic o wszystkim wiedział! I po chwili stało się też jasne, czyje zwycięstwo obstawiał. Ze słuchawki dobiegł kpiący śmiech.
- Śmiem wątpić w taki obrót zdarzeń. ALE, gdyby jednak miało do dojść do takiej sytuacji, nie potrzebowalibyśmy już pańskiego wychowanka. Mamy wystarczająco dużo talentów tutaj, w Moskwie. Nie musimy ściągać sobie uzdolnionych łyżwiarzy z drugiego końca Rosji.
- To jak, w takim wypadku, wyglądałby nasz układ? Załatwicie lekarza dla Sońki, niezależnie od tego, czy Wronkov będzie miał dla was lodowisko?
Przedstawiciel Lenina chwilę się zastanowił.
- Tak – odparł pewnym głosem. – Właśnie tak. Jeżeli Wronkov będzie miał lodowisko, odda nam pan swojego ucznia. Natomiast, gdy nie dostaniemy lodowiska, nie będzie pan musiał nikogo nam oddawać. Tak czy siak, Sonia Grankina wróci do stanu sprzed wypadku. Cóż... albo przynajmniej do zbliżonego stanu, w zależności od tego, jak spisze się pan profesor. Jednak, o ile go znam, spisze się doskonale. To uczciwy układ, nie uważa pan?
Powiedziałbym, kurwa, że idealny! Zakładając oczywiście, że to JA wygram pojedynek z Wronkovem.
Feltsman nachmurzył się. Poczynania rywala mocno nadwyrężyły jego pewność siebie. A słowa Kozłowskiego były tylko kolejnym gwoździem do trumny. Świadomość, że ci dwaj w ogóle nie widzieli w nim zagrożenia, sprawiała, że Yakov czuł się absolutnie chujowo.
- A kogóż to chcielibyście ode mnie przejąć, że tak bardzo się staracie? – zapytał, cicho wzdychając.
- A to ma jakieś znaczenie? Biorąc pod uwagę, co panu proponujemy w zamian, powinien pan z miejsca się zgodzić. Myślałem, że zdrowie Grankiny jest dla pana bezcenne?
- Bo JEST! – chłodno podkreślił Yakov. – Ale nie zawieram ślepych transakcji. Nie ma opcji, bym się zgodził, nie pytając nawet, o kogo chodzi.
- Cóż... to z pana strony mądre.
- A zatem? Kogo chcecie? Rykova? Uprzedzam, że jego rodzice mogą się nie zgodzić. Biorą pod uwagę moje zdanie, ale nie zawsze mnie słu...
- Nie chodzi o Rykova.
- Nie? A więc o kogo? Ciężko mi uwierzyć, by ktoś poza Lvem przyciągnął waszą uwagę. No więc? Kto to jest? Popovich? Kuklin?
- Nikiforov.
Gdzieś z drugiej części mieszkania dobiegło kilka cichutkich kaszlnięć. Wytrzeszczone ze zdziwienia oczy Feltsmana, odruchowo spoczęły na drzwiach. Mężczyzna musiał oprzeć się o blat, by nie stracić równowagi.
- Słucham? – wydyszał.
- Nikiforov – powoli i dokładnie powtórzył przedstawiciel Lenina. – Viktor Aleksandrowicz Nikiforov. Wnuk legendarnego hokeisty. Chyba wie pan, o kim mówię?
- Tak, ale... kto wam... Skąd wy o nim wiecie?
Yakov czuł, że całkowicie traci kontrolę nad własnym głosem. Słowa rozmówcy zdawały się dobiegać jakby z oddali.
- Widziałem go na własne oczy już dobry rok temu – mruknął Kozłowski. – Dziwnie się zachowywał, więc od razu spisałem go na straty.
Aaaaa! No przecież! To CIEBIE pytał o kolor włosów łonowych! Jak mógłbym zapomnieć... Było zrezygnować z pasemek, misiu.
- Jednak teraz wiem, że popełniłem błąd. Wczoraj, na treningu, wszystkie dzieciaki trajkotały o tym całym Nikiforovie. Ponoć potrafi skoczyć podwójnego aksla z monda i bez problemu wykonuje piruet Denise Biellmann. Z początku sądziłem, że bachory robią sobie ze mnie jaja. No bo przecież... skąd banda małolatów z Moskwy miałaby wiedzieć, co wyrabia jakiś dzieciak w Petersburgu?
Fakt – w myślach zgodził się Feltsman. – To rzeczywiście dość dziwne.
- Okazało się, że jeden z chłopców przyjaźni się z Ivanem Levinem. Ponoć usłyszał od niego o jakimś... hm... ciekawym incydencie, który miał miejsce kilka dni temu.
Ivanek z kimś się przyjaźni?!
Okej, to już było podejrzane do kwadratu. Młodszy brat Maksiunia nie miewał przyjaciół. Jeśli już, to przydupasów, którzy bali się mu podskoczyć. Ale jednego Yakov był pewien – na pewno nie miał wspomnianych przydupasów w Moskwie! A nawet gdyby było inaczej, prędzej połknąłby własne łyżwy, niż zadzwonił do koleżki z informacją, że dostał łomot od kogoś młodszego.
- Coś kręcisz, Kozłowski – Yakov zwęził oczy. – Jesteś pewien, że było tak, jak mówisz? A może to Wronkov zadzwonił do ciebie i opowiedział ci o „cudownym chłopcu z Petersburga"?
- Niech pan tak nie żartuje – przedstawiciel Lenina zaśmiał się dobrodusznie. – Gdyby pan Wronkov wiedział o talentach Nikiforova, jak nic chciałby przejąć go dla siebie. W końcu już raz tak zrobił, czyż nie? Zabrał panu braci Levinów.
Fakt. Gdy spojrzeć na to z tej strony, Łysy Dupek rzeczywiście nie miał powodów, by pomagać rywalom z Moskwy. Może i pozostawał z nimi w miarę przyjaznych stosunkach – ale nie do tego stopnia, by dawać im na tacy młodocianych geniuszy. Logika mówiła, że to nie on powiedział Kozłowskiemu o Viktorze. A mimo to...
Coś mi się tutaj nie zgadza – Feltsman rozmasował podbródek. – To wszystko jest ZBYT dziwne. Nie wierzę w to, że Ivanek powiedział o minionym incydencie jakiemuś pseudokumplowi z Moskwy. Z drugiej strony, Wronkov też nie ma powodów, by kłapać dziobem na prawo i lewo. O co tu, do diabła, chodzi?
To wszystko wyglądało na spisek. I to taki szyty bardzo grubymi nićmi! Tylko, kto go uknuł? I – co ważniejsze – jaką odpowiedź należało dać Kozłowskiemu?
- A więc? – niecierpliwił się Moskal. – Mam dzwonić do pana profesora i umawiać spotkanie, by mógł pomóc pana uczennicy? Mamy umowę i w czerwcu odda nam pan Viktora Nikiforova? Jaka jest pana decyzja?
- Decyzja jest taka, że Viciek NIE jest na sprzedaż, a ty możesz się pierdolić, skurwysynie!
Yakov omal nie udławił się własną śliną. To nie on rzucił do słuchawki tę wulgarną odpowiedź – zrobiła to Sonia. Pojawiła się nie wiadomo skąd i wyrwała trenerowi telefon! Aż cud, że zdołała to zrobić, biorąc pod uwagę, ile trudu kosztowało ją poruszanie się.
Z cichym brzdękiem kule upadły na podłogę. Gdyby kontuzjowana dziewczyna nie przytrzymała się blatu, jak nic skończyłoby się bolesnym upadkiem. Grankina obdarzyła telefon ostatnim nienawistnym spojrzeniem, po czym nacisnęła czerwoną słuchawkę.
- Sońka?! – wysapał Yakov. – Zdurniałaś?! Co ty... dlaczego ty... w takim stanie nie powinnaś samodzielnie wstawać z łóżka! Dlaczego żadna z koleżanek ci nie pomogła?!
- To nie ma znaczenia – warknęła w odpowiedzi. – Lepiej ty powiedz, dlaczego rozważałeś oddanie Viktora w obce ręce!
- Słucham?! Niczego nie rozważałem! Nawet nie wiesz, o co chodzi!
- Właśnie, że wiem! Wszystko słyszałam!
Zagryzając zęby, rozjuszony mężczyzna gniewnie szarpnął głową w bok.
- Pieprzona podsłuchiwaczka. Wszystkie jesteście takie same! Cholerne wścibskie czarownice...
- Wcale nie podsłuchiwałam. Jak sam zauważyłeś trenerze, przemieszczanie się z punktu A do punktu B zajmuje mi w cholerę dużo czasu. Wracałam z toalety i usłyszałam, że rozmawiasz przez telefon. A, że mówisz dosyć głośno... no wiesz.
Z ust Feltsmana wyszło zrezygnowane westchnienie. Pięćdziesięciolatek odsunął jedno z krzeseł i pomógł uczennicy usiąść przy stole. Sam zabrał się za wycieranie rozlanej kawy.
- Niczego nie rozważałem – wyburczał, klęcząc na podłodze. – Nawet nie zdążyłem niczego rozważyć, biorąc pod uwagę, że podjęłaś decyzję za mnie. Nie powinnaś tego robić.
- A dlaczego nie? Przecież nie było niczego sensownego do rozważania.
- Wręcz przeciwnie. Może nie zauważyłaś, ale chodziło o twoje zdrowie.
- Właśnie. MOJE zdrowie! Mam prawo sama o nim decydować.
- Ach tak? – Yakov skończył z wycieraniem podłogi i przerzucił się na czyszczenie stołu. – I chcesz mi powiedzieć, że należało tak po prostu odrzucić możliwość spotkania z jednym z najlepszych lekarzy w Rosji? Powiedz, zamierzasz jeszcze kiedyś jeździć figurowo na łyżwach? A może już się poddałaś?
- NIE PODDAŁAM SIĘ!
Pięść dziewczyny z hukiem uderzyła w stół. Widząc wypisaną w pięknych oczach furię, Yakov opadł na krzesło i ukrył twarz w dłoniach.
- Sonia, przepraszam – wyszeptał. – Wiem, że się nie poddałaś. Nie panuję nad sobą. Już sam nie wiem, co robię... Wokół mnie dzieją się niestworzone rzeczy, przez co wariuję i mówię ludziom same potworności. Najpierw Lilia, a teraz ty...
- Hę? – zdziwiła się Sonia. – Pani Lilia? Ale co...
- Nieważne. Nie chcę teraz do tego wracać. Ja po prostu mam już dosyć, rozumiesz? To, co się teraz dzieje... To wszystko jakaś pieprzona pomyłka! Wygrałaś Grand Prix, do ciężkiej cholery! Powinnaś teraz siedzieć w samolocie do Japonii i myśleć o Olimpiadzie... Niech mnie diabli, jeśli ci się nie należało! Pracowałaś najciężej ze wszystkich dziewczyn! Zresztą to nieważne, bo wszystkie wspaniale trenowałyście. Nawet Viera wzięła się w garść po tej całej aferze z ciążą! Te Igrzyska były dla was. Dla was wszystkich! A potem musiał wyskoczyć tamten pijany kierowca, jakby, kurwa, zesłany Bożą ręką i wszystko rozpierdolić! I jakby tego, cholera, było mało, to jeszcze dowiaduje się, że Wronkov jest tak pewny wygrania zakładu, że zdążył już obiecać Moskalom nasze lodowisko! A na dodatek ten pieprzony cwaniak, Kozłowski chce mi zabrać Viktora. Sońka, ja wiem, że nie powinienem oddawać tego smarkacza komukolwiek... a już na pewno nie dupkom z Lenina! Zbyt dobrze znam ich metody nauczania, by powierzyć im jakiegokolwiek dzieciaka! Ale powiedz... jak mógłbym powiedzieć „nie" bez żadnego zastanowienia? Ciebie uczę znacznie dłużej niż Viktora. I co? Miałem odrzucić być może jedyną szansę na wyleczenie cię? Jak mógłbym zrobić coś takiego bez chwili namysłu?
Spojrzenie dziewczyny złagodniało. Grankina wyciągnęła dłoń i nieznacznie ścisnęła przedramię Yakova.
- Już dobrze, trenerze. Rozumiem. I dziękuję, że martwisz się o mnie do tego stopnia, by rozważać coś tak okropnego. Jak mówiłam: nie poddałam się. Jeszcze nie zrezygnowałam z marzeń o Olimpiadzie. Ale wiedz jedno: nie przehandlujemy Vićka za moje zdrowie!
Feltsman powoli odsunął dłonie od twarzy.
- My?
- Tak, my – podkreśliła Sonia. – Sądziłam, że dałyśmy ci to zrozumienia, gdy pojechałyśmy za tobą do Novowladimirska. Albo teraz, gdy przyjechałyśmy pomagać ci przy Vićku. Nie jesteś w tym wszystkim sam, trenerze! Nauczyłeś nas, że Klub Mistrzów nie jest jedynie przypadkową zbieraniną ludzi. To rodzina! I tak właśnie zamierzamy przez to wszystko przejść: jak rodzina. Nie osobno, lecz razem. Okej?
Słowa były tak piękne, że Yakov nie mógłby nie przytaknąć.
- Będzie dobrze, zobaczysz – Grankina uśmiechnęła się. – Pomyśl o tym w ten sposób: skoro jeden lekarz zerknął na moje papiery i stwierdził, że jest nadzieja, to dlaczego nie mieliby się znaleźć także inni? Wystarczy dobrze poszukać.
- Tak, wiem – pięćdziesięciolatek z trudem przełknął ślinę. – A-ale gdy pomyślę sobie... że miałabyś już nigdy...
- To przypomnij sobie, co sam czułeś, gdy skończyłeś z zawodami.
W niebieskich oczach dwudziestojednoletniej łyżwiarki kryło się coś, czego wcześniej nie było – dojrzałość. Dopiero teraz Feltsman zdał sobie sprawę, jak wielką przemianę przeszła najbardziej zadziorna z jego uczennic. Myśl, że i on przyczynił się do tej metamorfozy, dawała mu więcej radości niż wszystkie medale olimpijskie tego świata!
- Bardzo dużo rozmawiałam na ten temat z Dimą – opierając podbródek na dłoni powiedziała Sonia. – Opowiadał mi o tym, jak dziadek Viktora i inni znani hokeiści kończyli kariery. Ty też wiele razy mówiłeś, że każdy sportowiec ma w sobie...
- ... tykający zegar – ponurym tonem dokończył Yakov. – Każdy, prędzej czy później, będzie musiał skończyć. Każdy bez wyjątku. Dlatego nie możemy myśleć wyłącznie o łyżwiarstwie. Trzeba dbać także o inne aspekty: chociażby życie i miłość. Bo jeżeli tego nie zrobimy, w momencie zakończenia kariery nic nam nie zostanie.
Sonia puściła trenerowi oko.
- Właśnie tak! Dlatego postanowiłam skupić się na pozytywach. Podkreślam, że jeszcze się nie poddałam... Ale nawet jeśli nie uda mi się wrócić do łyżwiarstwa, to przynajmniej mam fantastycznego chłopaka!
Feltsman zaśmiał się pod nosem.
- Ta, trzeba przyznać, że znalazłaś sobie chłopa wysokiej jakości! Skoro dobrowolnie wniósł cię na trzecie piętro, to raczej będzie nadawał się na męża. Zwłaszcza, że chyba odrobinę przytyłaś i...
- Ej! Bo przywalę ci gipsem!
Obrażona mina dziewczyny utrzymała się do momentu, gdy Yakov położył dłoń na rudej głowie. Farba zejszła już jakiś czas temu, więc włosy wróciły do dawnego koloru.
- Dobre z ciebie dziecko, Sońka! – na wpół szorstkim, na wpół czułym tonem stwierdził Feltsman. – Nie wiem, czy już kiedyś ci to mówiłem, ale naprawdę dobre z ciebie dziecko.
- A z ciebie jest najlepszy trener na świecie!
Oczy mężczyzny zaszły mgłą.
- Hę? – Granika pochyliła się, by lepiej widzieć. – Czy ty...
- Nie płaczę, jasne?! Nie będę się mazał, tylko dlatego że nazwałaś mnie „najlepszym trenerem na świecie"! Nie jestem jakimś durnym mazgajem, by ryczeć z takiego powodu! A spróbuj tylko powtórzyć pozostałym czarownicom, że widziałaś, jak coś wpadło mi do oka, a pożałujesz, że się urodziłaś!
- Och, daj już spokój. Wszyscy wiedzą, że jesteś mięciutki jak galaretka!
Ruda złośnica wyszczerzyła zęby. Patrząc na jej wesołe oczy i zarumienione policzki, Feltsman nie mógł nie odwzajemnić uśmiechu. Szybkim ruchem nadgarstka starł zgromadzoną w kąciku oka wilgoć. Czuł się już znacznie lepiej.
Nagle coś skrzypnęło. Yakov i Sonia spojrzeli w stronę źródła dźwięku.
W drzwiach stał zaniepokojony Dymitr. Wyglądał, jakby niedawno się obudził - jego krótkie włosy przypominały ptasie gniazdo.
- Panie Feltsman, nigdzie nie mogę znaleźć pilota do telewizora. Wie pan, gdzie on jest?
- Dzisiaj rano wpadł mi pod kanapę – Feltsman uniósł brwi. – Zaraz po tym, jak skończyły się wiadomości. Kiedy ostatnim razem próbowałem go wyciągnąć, przetrąciłem sobie bark, więc stwierdziłem, że na razie go zostawię. A co? Pewnie nie mogłeś spać, bo zostawiłem włączony telewizor?
- Nie o to chodzi.
- Więc o co?
Młodzieniec nerwowo przełknął ślinę.
- Chodzi o młodego. Nikt mu jeszcze nie powiedział u wypadku dziewczyn... prawda?
Yakov zaklął pod nosem.
- Zupełnie zapomniałem mu o tym wspomnieć – wyjaśnił zbolałym tonem. – Zresztą, przez ostatnie kilka dni był tak zmaltretowany, że i tak nic do niego nie docierało. Sam widziałeś, że prawie nie zwrócił uwagi na gips Sońki.
- To prawda, ale... teraz już o wszystkim wie. Kiedy wygrzebywałem się spod mojego śpiwora, siedział na kanapie i oglądał wiadomości. A ponieważ Olimpiada tuż za rogiem, dziennikarze wciąż rozstrząsają temat... ugh... wypadku.
- Na litość boską, Dima...! – fuknęła Sonia. – Dlaczego nie wyłączyłeś telewizora?!
- Chciałem, ale nie mogłem znaleźć pilota.
- Było odłączyć chorestwo od prądu! – rzucił Feltsman.
- Szlag! O tym nie pomyślałem...
Pewnie obejrzałeś w życiu za mało wkurwiających programów... - pięćdziesięciolatek pokręcił głową. A na głos zapytał:
- Jak to przyjął?
- Koszmarnie. Nie powiedział ani słowa, ale na bank wszystko zrozumiał. Było widać po jego minie. Aż mi, cholera, ciarki przeszły po plecach! To wyglądało tak, jakby ten program dał mu większego kopa niż antybiotyk. Siedział przed ekranem z wytrzeszczonymi oczami i cały się trząsł. Zacząłem coś do niego mówić, ale nie sądzę, by mnie słyszał.
- Ech, do diabła! – Sonia przycisnęła sobie dłoń do czoła.
- To jeszcze nie koniec... - westchnął Dymitr.
- Co?! – jęknął Yakov. – Jak to „nie koniec"?!
Co jeszcze mogło się wydarzyć? Vitya zemdlał? Wstając z kanapy rozbił sobie głowę? A może...
- Jak mi jeszcze powiesz, że w telewizji trąbią o tym, że założyłem się o lodowisko, to przysięgam, że kogoś zabiję!
- Eee... nie. O niczym takim nie słyszałem. Chodzi o coś gorszego.
- Gorszego?!
Miarka się przebrała! Feltsman zerwał się z krzesła i energicznym krokiem ruszył do salonu. Jeszcze zanim dotarł na miejsce, usłyszał fragment wywiadu:
- ... i tak, będziemy oglądać Igrzyska Olimpijskie po raz pierwszy. Jesteśmy bardzo podekscytowani.
- Stwierdziła pani, że Japonia to dla pani rodziny wyjątkowy kraj. Mogłaby pani powiedzieć na ten temat coś więcej?
- Ojciec mojego męża był tutaj na Olimpiadzie. Grał w radzieckiej drużynie hokejowej. Przywiózł z tego kraju wiele wspaniałych wspomnień i zawsze opowiadał o tym, jak...
W trakcie naciskania klamki, dłoń Yakova nie przestawała się trząść. Przesmyk między drzwiami i futryną stawał się coraz szerszy - już wkrótce oczom pięćdziesięciolatka ukazał się telewizor. A w nim – jakżeby inaczej! – przemawiająca do mikrofonu Anastazja Nikiforova.
O cholera. Matka Viktora. W towarzystkie irytującego małżonka. I z majestatyczną Tokyo Tower w tle. Niech to szlag!
Srebrnowłosy chłopczyk siedział na kanapie, przyciągając do piersi zgięte nogi. Paluszki gołych stópek nieznacznie wbijały się w skórzane obicie mebla. Bródka malca spoczywała na kolanach. Obraz z telewizora odbijał się w tęczówkach niebieskich oczu, które w przeciągu trzydziestu sekund nie mrugnęły ani razu.
A-ni ra-zu!
Wywiad trwał, a Viktor nie poruszył nawet jedną rzęsą. A Yakov był absolutnie przerażony! Gdyby miał wybierać między tym, co widział teraz, a szlochami, które oglądał przez ostatnie kilka dni, to chyba już wolałby płacz.
Niezrozumienie, rozpacz i poczucie bycia zdradzonym – te emocje były wypisane na buzi dziewięciolatka aż nazbyt wyraźnie!
Chwiejąc się jak robot, Vitya wstał, minął trenera, poszedł do sypialni dla gości i zakopał się pod kołdrą.
Po tym incydencie był chory jeszcze przez siedem potwornych dni. W przeciągu tych siedmiu dni nie zapytał o mamę ani razu.
XXX
W zeszłym roku zima trwała nieprzyzwoicie długo, jednak w obecnym skończyła się zadziwiająco szybko. Gdy zgaszono płonący w Nagano znicz olimpijski, leżący na ulicach Petersburga śnieg zamienił się w wodę. Drzewa stały się gołe, a chodniki szare.
Jadąc samochodem na lodowisko, Yakov słyszał brzęczenie komórki, jednak z premedytację je ignorował. Od pewnego czasu miał focha na wszelkiego rodzaju telefony. Zaczął do nich podchodzić z taką samą rezerwą jak do czarnych kotów – po prostu, cholera, przynosiły pecha! Za każdym razem, gdy dzwonił telefon, działo się coś okropnego! Jaki z tego wniosek? Nie odbierać telefonów! W ogóle. I to do końca życia!
Oczywiście Feltsman zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później będzie musiał się złamać, ale póki co radził sobie całkiem nieźle. Wytrzymał bez komórki już okrąglutki tydzień. Cóż, sporo osób zdążyło się z tego powodu na niego obrazić, jednak miał to w głębokim poważaniu.
W końcu brzęczenie ustało. Pięćdziesięciolatek usłyszał swój własny burkliwy głos.
- Tu Feltsman. Jeśli to coś ważnego, oddzwonię. Ale jak chodzi o byle pierdołę, to lepiej zamknij mordę i nie zawracaj mi gitary!
Zmienił treść wiadomości głosowej całkiem niedawno i był z niej kurerwsko dumny. Oddzwierciedlała jego obecny stosunek do świata: kontakt ze skończonymi sukinsynami ograniczony do absolutnego minimum!
Cóż, osoba, która w tej chwili próbowała się do niego dodzwonić, może i nie była sukinsynem... ale też nie zaliczała się do przyjaciół.
- Umm... panie Feltsman? – nieśmiało zagaiła Anastazja Nikiforova. – Eee, bardzo fajna poczta głosowa. Muszę powiedzieć Saszy, by nagrał sobie podobną wiadomość. Wszystko u pana w porządku? Anna mówi, że ma pan problemy z telefonem, dlatego pan nie odbiera... Mimo to miałam nadzieję, że jednak porozmawiamy. Od naszego powrotu z Japonii ani razu nie widzieliśmy się z Viktorem. Kiedy przyjechaliśmy do Petersburga, poszedł nocować do kolegi, a kiedy zadzwoniliśmy... Anna powiedziała, że musiał natychmiast wyjść na dwór, by coś załatwić. Może mi się tylko wydaje, ale mam wrażenie, że on nas unika...
No to, kurwa, strzał w dziesiątkę! – Yakov parsknął w myślach. – Zastanówmy się, skąd mu się to wzięło?
- Wiem, że jest już zdrowy i normalnie chodzi na treningi... jednak wciąż bardzo się martwię. Nie mogę pogodzić się ze świadomością, że nie było mnie przy nim, kiedy był chory.
To po co, kurwa, wyjeżdżałaś?
- Chciałabym go porządnie wyściskać! I pana również. W końcu przez cały ten czas otoczył go pan opieką. Anna mówiła, że jest pan bardzo zajęty, więc nie nalegam na spotkanie, ale... gdyby miał pan jakiś wolny termin, niech mi pan da znać!
Raczej szybko to nie nastąpi...
- Jeszcze raz przepraszam za wszystkie kłopoty! Będę czekała na telefon.
Rozległo się cichutkie pipanie, oznaczające koniec wiadomości.
- Nieźle się nagadała – westchnęła siedząca obok trenera Yelena.
- No – burknął Feltsman. – Wyrzuty sumienia czuć na kilometr.
- Uch, wciąż nie mogę uwierzyć, że tak po prostu wsiedli w samolot i polecieli do Japonii bez Viktora! – gniewnie nadymając policzki, plotkara skrzyżowała ręce. – I to akurat wtedy, gdy się rozchorował! Jeszcze się dziwią, że mały się na nich boczy...
- No bo nie wiedzą, że on wie.
- Hę? Nie powiedziałeś im?
- Tak szczerze, to trochę się bałem – Yakov wzruszył ramionami. – Jeszcze by uznali, że specjalnie mu powiedziałem, albo coś... Dimie też pewnie by się oberwało, bo w porę nie wyłączył telewizora.
- No naprawdę... - Lenka pokręciła głową. – Co to za rodzice? Znaczy, z jednej strony ich rozumiem... bo kupione bilety i tak dalej... no ale, kurde, no! Nawet ja wiedziałam, że Vitya marzył o Japonii! Wiedziałam o tym, chociaż znam go dopiero od pół roku.
- Wszyscy wiedzieli.
- Sama nie wiem, jak czułabym się na miejscu Vićka. Nie mogę się zdecydować, o co byłabym bardziej wściekła: o to, że rodzice pojechali beze mnie do mojego wymarzonego kraju, czy o to, że wyjechali, gdy byłam chora.
- On nie jest wściekły.
- Nie?
- Wydaje mi się, że jest bardziej smutny niż wściekły. Ostatnio prawie się nie uśmiecha. Nawet z treningów się nie cieszy. A tak bardzo nie mógł się ich doczekać...
Biała honda zatrzymała się przed kamienicą profesor Nikiforovej. Siedzący na ławce Viktor skubał suwak plecaka. Kiedy wsiadł do samochodu, przywitał się z trenerem i Lenką jedynie cichutkim „cześć". Feltsman i jego uczennica wymienili zaniepokojone spojrzenia.
Choroby już dawno się pozbył – obserwując chłopca przez lusterko wsteczne, pomyślał Yakov. – Ale wygląda na to, że wciąż nie wyleczył złamanego serca. Ech, cholera... Wyjazd rodziców wstrząsnął nim bardziej, niż zakładałem.
Podróż do Klubu Mistrzów upłynęła w milczącej, ponurej atmosferze. Kiedy byli już prawie na miejscu, przed samochód wyskoczyła Masha.
- KURWA MAĆ! – zaskoczony pięćdziesięciolatek odruchowo wcisnął pedał hamulca.
Pasażerów nieznacznie poderwało do przodu. Na szczęście durna baba wyszła z incydentu bez szwanku...
- Oszalałaś?! – Feltsman opuścił szybę i zaczał wściekle wymachiwać pięścią. – Chciałaś się, cholera, zabić? Mało ci, że miałaś jeden wypadek?! Musisz jeszcze wskakiwać mi pod ko...
- Trenerze, ktoś włamał się do klubu!
Pięćdziesięciolatek zastygł w bardzo głupiej pozie z szeroko otwartymi ustami.
- Że co?! – wykrztusił.
Mashce towarzyszyły Viera i Sońka. Młoda mama miała na piersiach nosidełko z wierzgającym noworodkiem, a Grankina w dalszym ciągu nie rozstawała się z gipsem.
- Przed chwilą tu przyszłyśmy i drzwi były otwarte – palcem pokazując wejście do budynku, oświadczyła nastarsza z łyżwiarek. – Ktoś się włamał!
- Może to pani Hania? – zgadł Viktor.
- Nie ma szans – Sonia pokręciła głową. – Wyjechała za miasto odwiedzić kuzyna.
- A wcześniej dała mi swoje klucze! – dodała Viera.
Lenka wysiadła z samochodu. Chodząc w kółko, jęczała na całą ulicę:
- Włamanie na lodowisko... włamanie na lodowisko... Jezus Maria, włamanie na lodowisko! Trenerze, masz pozwolenie na broń?
- Ocipiałaś?! – ryknął Yakov. – Jaką, kurwa, broń?
- A co jeśli jakoś bandzior właśnie nas okrada? A co jeśli jest uzbrojony i niebezpieczny?!
- Naprawdę wierzycie, że w tym mieście znajdzie się ktoś bardziej niebezpieczny ode mnie?
Pięć osób pokręciło głowami. Julka energicznie zamachała nóżkami.
- Ech, nie ma co tutaj stać – Feltsman wepchnął dłonie do kieszeni spodni i skierował się w stronę wejścia do budynku. - Zobaczmy, co to za łobuz i czego od nas chce.
Reszta towarzystwa zbiła się w ciasną kupkę i ruszyła śladami trenera.
I czego oni się tak boją? – pięćdziesięcioletni mężczyzna przewrócił oczami. – Pewnie to tylko Sveta. Może znowu naszło ją na dyskretne popijanie w kanciapie?
A jednak to nie była Sveta. Sveta nie puściłaby muzyki na cały regulator. Słysząc pierwsze nuty piosenki Prince „Let's go crazy", Feltsman zaczął mieć pewne przeczucia.
O cholera! Czy to możliwe, że...
Zerwał się do biegu. Niemal wyrywając drzwi z zawiasów, z hukiem wpadł na lodowisko. Został powitany przez wiedźmowaty śmiech.
- Żeby chować zapasowy klucz pod doniczką... Uważaj, bo pewnego dnia ktoś rzeczywiście cię okradnie, Jasiu!
Feltsman zamarł w bezruchu. Kiedy tak stał, z oczami wielkości kolekcjonerskich monet, do pomieszczenia wpadły jego uczennice. A za nimi Viktor. Cała piątka otworzyła usta z wrażenia. Wszyscy uczniowie Feltsmana wpatrywali się w tańczącą na lodzie kobietę.
Let's go crazy! – padło z głośników. – Let's get nuts!
Pod największym wrażeniem był srebrnowłosy chłopiec. Chaotyczne ruchy białych łyżew zdawały się go hipnotyzować. Ciekawe, co sobie myślał, obserwując tego typu łyżwiarstwo? Czy instynktownie wyczuł, że ma przed oczami drugiego kaktusa?
Chyba tak – wywnioskował Yakov. – Inaczej nie byłby aż tak zafascynowany.
Odziana w czarny dres kobieta zakończyła przejazd szybkim piruetem. Patrząc na nią, można było odnieść wrażenie, że miała niemal tyle samo energii, co zdrowa nastolatka.
- Kto to jest? – oniemiałym tonem spytał Viktor.
Masha pochyliła się nad uszkiem chłopca.
- To genialna choreografka, z którą nasz trener jeździł kiedyś w parze sportowej – wyszeptała. – Tatiana Lubicheva-McKenzie.
Blond wiedźma wreszcie się zatrzymała. Jej krótkie włosy były kompletnie rozczochrane i zasłaniały oczy. Przesunęła je lekceważącym dmuchnięciem. Następnie oparła dłoń na biodrze i posłała Feltsmanowi jeden ze swoich cwaniackich uśmieszków.
- Tęskniłeś?
Notka autorki:
No, no, kochani. Myślę, że możemy ogłosić wstępne wybory na Największego Dupka tego fanfika. Jacyś kandydaci?
Cieszę się, że nareszcie udało mi się opublikować ten rozdział. Znalazło się tu kilka naprawdę przykrych momentów. Sądzę, że czytelnicy "Dawno temu w Detroit" już nie mają wątpliwości, dlaczego Vitya ma z rodzicami takie a nie inne kontakty...
Co do kłótni Yakova z Lilią - niestety musiała nastąpić. No bo jak inaczej tłumaczyć fakt, że ci dwoje potrzebowali aż dwudziestu lat, by ponownie się zejść? Gdybym spiknęła ich ze sobą wcześniej, nie przestrzegałabym kanonu. Ale spokojnie - Feltsman i Baranowska jeszcze się pogodzą. I będzie to naprawdę urocza scena - tyle mogę wam obiecać ;)
A tymczasem, na horyzoncie pojawiła się Tatiana. Domyślacie się już, po co przyjechała do Petersburga.
Tytuł kolejnego rozdziału to "Decyzja Szaleńca". Bardziej wnikliwym czytelnikom mogę powiedzieć: "TAK, to jest TA DECYZJA, o której myślicie!"
Wreszcie.
Przesyłam wam drobny spojler w postaci obrazka. To stary bazgroł - jak widać, dość daleki od ideału. Mogliście już na niego natrafić na Fejsie albo gdzieś indziej. To jeszcze nie koniec notki, więc ładnie proszę zjechać na dół...
Mam nadzieję, że Święta Wielkanocne upłynęły wam w przyjemnej atmosferze. Ja dowiedziałam się od moich przyjaciół z Ukrainy, że po ichniemu "pop" to "pip". Następnie wyjaśniłam im, co po naszemu znaczy "pipa". Nie wiedzieli tego. Byli w szoku ;) Tylko siostrzeńcy wiedzieli, ale oni chodzą tutaj do szkoły, więc... eghm.
Co do żartów na Prima Aprilis - chyba nikt nie zrobił mi jakiegoś głupiego numeru? No, może poza jednym małolatem, który był inspiracją dla dziewięcioletniego Vićka ;) Ale niechaj jego czyny pozostaną tajemnicą.
Coś jeszcze? Aha, konwenty. Na Pyrkonie na pewno mnie nie będzie, bo mam w tym czasie inne plany, ale prawie na pewno wybiorę się na Magnificon. Próbują też ściągnąć mnie na Sakurakon, ale nie wiem, czy chcę się dać... W każdym razie, jeżeli macie jakieś sugestie (na przykład, chcielibyście pooglądać sobie Jorę w realu), dajcie znać!
Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia w następnym rozdziale! Oby pojawił się jak najszybciej (optymistyczna wersja to tydzień od dzisiejszej daty)!
Rozdział 17 - progres
Obrazek autorstwa
Rozdział dedykuję:
Kochana, dziękuję ci za wszystkie ciepłe słowa! Mam nadzieję, że u ciebie wszystko gra.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top