Rozdział 15 - Diabeł w skórze anioła
Biją się?! O kurwa! Kto? Jak? Dlaczego?!
Jezus Maria, a jeśli Lev znowu... nie, zaraz. Przecież Lev stoi tutaj! Nie mógł być w dwóch miejscach naraz, a zatem nie brał udziału w bójce. Czyli że...
- Kto? – wysapał Yakov.
Dolna warga Rykova zadrżała od powstrzymywania łez.
- Vi... Vi... Vi...
- Viktor?!
Twierdzące skinienie główką.
O cholera, ja pierdolę!
Pięćdziesięciolatek zerwał się do biegu. Bobrov i Levin poszli w jego ślady.
- Jest pan skończony! – wysyczał Maks. – Jeśli Ivankowi spadnie z głowy chociaż jeden włos, pożałuje pan!
Ma rację – z przerażeniem uświadomił sobie Feltsman. – Jestem skończony!
O matko, to będzie masakra. Jednego wychowanka – rozbójnika to jeszcze każdy trenerski życiorys mógł udźwignąć. Ale drugiego?!
Jak się z czegoś takiego wyplątać? Czy w ogóle DAŁO się coś takiego wyprostować?! Za pierwszym razem Yakov miał szczęście, gdyż winowajcą był dzieciak z nieskalaną reputacją. Ponieważ Lev nigdy wcześniej niczego nie przeskrobał, łatwo było rozgrzeszyć go z tej jednej bójki. Natomiast Viktor... ha! Ten mały zboczuch, ze szkolnym porfolio pełnym smaczków w stylu kontuzjowania instruktorów, jeżdżenia komunikacją miejscą bez biletu, wreszcie wysłania do szpitala pewnego policjanta, który zagapił się na Mulenie Różu i wjechał na słupek? Kurwa mać, biedny gliniarzyna tak się przeraził, że postanowił skończyć z patrolami i przyjąć posadę więziennego naczelnika! I Vitya... Vitya, który za to wszystko odpowiadał, miałby teraz dostać odpust za trzaśnięcie innego dzieciaka w ryj?! Z taką kartoteką? Bez szans!
Jego matka mnie zabije – Yakov przełknął ślinę. – A ojciec... HA! Najzabawniejsze jest to, że Szanowny Tatuś może się z tego wszystkiego cholernie ucieszyć! Gdy ostatnim razem usłyszał o bijatyce z udziałem syna, ponoć omal nie popuścił ze szczęścia!
Tja, będzie zadowolony z faktu, że rusałcza latorośl przejawia cechy prawdziwego faceta. Jednak to nie przeszkodzi mu w wymierzeniu tej samej latorośli surowej kary. Pewnie z dziesięć lat bez łyżwiarstwa. Co najmniej!
Niech tylko ja go dopadnę! – zaciskając zęby, pomyślał Feltsman. – Tylko poczekaj, Vitya... Tak przetrzepię ci tyłek, że nie będziesz mógł siadać przez miesiąc! Skoro moja kariera i tak jest skończona, mogę sobie na to pozwolić! Nie mogę uwierzyć, że byłeś AŻ TAK głupi.
Gdy pędzili korytarzem, z głośników zaczęła wydobywać się jakaś piosenka. Co to za kawałek? Grzmoty piorunów? Wpadająca w ucho melodia? Głos przywodzący na myśl Tinę Turner? Kurde, często puszczali to w radiu, a tytuł to...
- Panie i Panowie, rozpoczynamy bitwę taneczną do przeboju „It's raining man" autorstwa Weather Girls!
Yakov zahamował tuż przed wejściem na lodowisko. Zahamował i wytrzeszczył oczy. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi.
Tafla była niemal całkowicie wyludniona. Wszyscy uczestnicy ślizgawki przenieśli się za bandy – stali z podekscytowanimi minami, jakby czekali na rozpoczęcie jakiegoś show. Na lodzie zostali jedynie Viktor i Ivanek. A pomiędzy nimi...
- Oklaski dla zacnych uczestników turnieju!
Georgi trzymał kijek do hokeja, udając, że to mikrofon. Zachowywał się jak rasowy prezenter telewizyjny – przebijał nawet gościa z „Koła Fortuny"!
- W lewym narożniku, Viktor „Sneguroczka" Nikiforov, Drugi Tego Imienia i Nazwiska, przedstawiciel Klubu Mistrzów i protegowany trenera Yakova Feltsmana!
Damulki ze Szkoły Świętej Teresy zareagowały na ukłony Viktora zachwyconymi piskami. Jakaś kobieta pochyliła się nad uchem partnera i szepnęła coś w stylu „myślałam, że to dziewczynka".
- W prawym narożniku, Ivan „Groźny" Levin, Drugi Tego Imienia i Pseudonimu, przedstawiciel Spartana i protegowany trenera Alexeia Wronkova!
Z dłońmi na bandzie, młodszy brat Maksa wykonywał serię przysiadów. Feltsman jeszcze nigdy nie widział u niego aż takiej zawziętości.
U Viktora też, skoro już o tym mowa.
Hi, hi – padło z głośników. – We're your Weather Girls... ahaaa... and have we got news for you.
Z miną szykującego się do pojedynku samuraja, Nikiforov wyjął niebieską frotkę – tę samą, którą miał, gdy pierwszy raz spotkał Yakova! – i zebrał włosy w kucyk. Po kręgosłupie Feltsmana przeszedł dreszcz.
Ivanek ostatni raz naciągnął mięśnie ramion, po czym wreszcie odepchnął się od bandy. Popovich czmychnął z pola bitwy.
You better listen. Get ready...
W piosence trzasnęły pioruny. Dwaj chłopcy spotkali się na środku lodowiska. Spojrzeli sobie w oczy.
- Załatwię cię – wycedził Ivanek.
- Nie – lodowatym tonem zaprzeczytł Vitya. – Spróbujesz.
- Panie i Panowie – zza reklamy Coca Coli zawołał Georgi – zwycięży ten, który dostanie większy aplauz! A zatem...
... all you lonely girls and leave your umbrellas at home!
- STAAAAART!
Humidity's rising...
No to się zaczęło! Viktor i Ivanek ruszyli – na początek pomknęli po obwodzie lodowiska, z zatrważającą prędkością, jak zawodowi panczeniści.
Barrometr's getting low...
Jechali łeb w łeb, obserwując siebie nawzajem przepełnionymi nienawiścią oczami. Nikiforov zaczął nieznacznie wyprzedzać Levina.
According to all sources...
Chłopcy wykonali serię trójek walcowych. Chochlik był znacznie swobodniejszy od rywala i z łatwością powiększył dzielący ich dystans. Młodszy brat Maksa zacisnął zęby.
The streets, the place to go...
Ivanek skoczył podwójnego lutza (czy raczej flutza) - jednak mało kto zwrócił na to uwagę, bo dokładnie w tym momencie Viktor zaczął tańczyć.
Cause toninght foooooor the first time...
Oczy wszystkich ludzi chłonęły postać młodszego z chłopców, który przejechał przez połowę tafli, klęcząc na jednej nodze, z ciągnącymi się po lodzie srebrnymi włosami. Krzyki cholernych Świętych Teres zaczęły rozrywać Yakovowi uszy.
Just about half-pas ten...
Kolejny popis ze strony Levina – tym razem potrójny toe loop. „Szkoda", że nie został zsynchronizowany z muzyką, przez co w ogóle nie przyciągnął uwagi publiczności.
For the first time... In history... It's gonna start raining meeeeeen
Tym razem to Viktor przymierzał się skoku.
It's raining men!
I skoczył! POTRÓJNEGO TOE LOOPA! Niech to szlag, powtórzył wyczyn Ivanka i skoczył cholernego potrójnego toe loopa! Pierwszy raz zrobił to bezbłędnie. Pozycja po lądowaniu była absolutnie naturalna i bezbłędna! Jakby skok nie sprawiał Viktorowi najmniejszego problemu... Jakby ten konkretny element wychodził Nikiforovowi przez całe życie!
Hallelujah! It's raining men! Amen!
Chochlik tańczył dalej, a rywal rozpaczliwie próbował za nim na nadążyć. Nie wychodziło.
I'm gonna go out... and gonna get myself get... absolutely soaking wet!
Postawiony pod ścianą (a nawet troszkę spanikowany?) Ivanek nie miał innego wyjścia niż sięgnąć po swój jedyny atut – skoki. W końcu tylko pod tym względem przewyższał resztę dzieciaków. W przeciwieństwie do Viktora nie mógł liczyć na wdzięk i urok usobisty - pozostawało wykonanie kolejnego skoku. Osławionego potrójnego salchowa, o którym tak trąbiono w telewizji! Element podobnego kalibru po prostu musiał przyciągnąć uwagę widzów!
I rzeczywiście – udało się. Publika wydała zdumione: „uuuuuuuu!"
It's raining men! Hallelujah! It's raining men! Every specimen!
Viktor nie przerwał tańca, lecz dosłownie na ułamek sekundy objął wzrokiem Ivanka. Kiedy z powrotem spojrzał przed siebie, jego oczy sugerowały, że odpowie na skok czymś jeszcze bardziej widowiskowym. Chwilę potem rozpoczął piruet.
Tall... blonde...dark and lean...
Kręcił się coraz szybciej i szybciej. W pewnym momencie złapał za część łyżwy, która łączyła ostrze z butem.
Z wrażenia Yakov omal nie stracił równowagi. Musiał przytrzymać się bandy, by nie upaść. O cholera! Ale ten dzieciak chyba nie zamierzał...?
Rough and tough and strong and mean!
A jakże – zamierzał! Zamierzał i zrobił to! PIRUET DENISE BIELLMANN!
Bogowie, pierdolcie mnie! – Feltsman złapał się za głowę. – Piruet Biellmann. Popisowy numer Denisa Kurwa Jego Mać Biellmanna! Kiedy on...? Jak on...? Kto go tego...?!
Nie tylko na wybuchowym pięćdziesięciolatku pełny szpagat Viktora zrobił wrażenie. Publika zwyczajnie oszalała! Smarkule ze Szkoły Świętej Teresy wrzeszczały tak głośno, że ktoś powinien je za to aresztować – przeklęte gówniary! I kto tym wszystkim biednym ludziom zwróci za aparaty słuchowe? O, a skoro już o tym mowa, parę osób wyciągnęło aparaty – tyle że fotograficzne. Młodziutka Evgenia strzelała fotkę praktycznie co sekundę.
- Załatwiam ci awans, tatku – rzuciła z łobuzerskim uśmieszkiem.
- Tatuńcia córeczka! – zapiszczał wzruszony Bobrov.
Do diabła, nawet Andrei, który do tej pory odmawiał bratania się z chochlikiem, teraz skandował imię kolegi chyba najgłośniej ze wszystkich! Gdyby Lev i Georgi nie trzymali go za portki, fiknąłby koziołka przez bandę.
A Ivanek? Ta mała zarozumiała gnida, której nikt nigdy nie podskoczył? Teraz stała z durną miną i obserwowała, jak wygięte w piruecie Biellmann dziwadło w tempie błyskawicznym odbiera mu tytuł Najlepszego Łyżwiarza Poniżej Lat Dwunastu.
God bless Mother Nature! – śpiewały Weather Girl.
A jakże - chwała Matce Naturze! Obdarowała Nikiforova zdecydowanie zbyt hojnie! Wystarczająco, by zepchnąć zwykłych śmiertelników w otchłanie rozpaczy. Również młodszy brat Maksa się do nich zaliczał. Przez chwilę stał w bezruchu, jakby rozważał poddanie się i błyskawiczną ewakuację z tego miejsca. Ze Świątyni Nikiforova. Taaaa, lodowisko powolutku się nią stawało.
Zwłaszcza, że wraz z rozpoczęciem drugiej zwrotki, Viktor zaczął inicjować kontakt wzrokowy z poszczególnymi widzami. Tu puścił oko staruszce, tam zamachał do dziewczynki, a jeszcze innym razem zaprezentował około czterdziestoletniej kobiecie teatralne odrzucenie włosów do tyłu. Biedaczka omal nie padła wrażenia.
Mimo to bitwa pozostawała nierozstrzygnięta. Ivanek podjął kolejną próbę zyskania przewagi nad rywalem.
Tja. Podjął próbę.
Nagle słowo, które Viktor rzucił tuż przed bitwą taneczną – tamto krótkie „spróbujesz" – nabierało zupełnie nowego znaczenia.
Levin wykonał jeszcze dwa skoki. No bo co mógł robić? Tylko to mu pozostało. Prezentował wysoki poziom tylko i wyłącznie w skakaniu...
A tak się składało, że Nikiforov też nie był pod tym względem kompletną ofermą.
Kiedy jego uczeń ustawił się w pozycji do monda, Yakov instynktownie przewidział przyszłość. Nie wiedział skąd – ale był pewien, że tym razem Viktorowi się uda! To był jeden z tych dni, gdy niesforny chochlik był nie do zatrzymania. Tak jak wtedy, gdy mógł wylecieć z obozu, ale pokazał, na co go stać. Tak jak w dniu przyjazdu Oksany i Nadiuszki, kiedy dał występ życia.
I teraz też – gdy tańczył w sposób, który odbierał ludziom oddech. On nie wyszedł na lód z myślą, że „spróbuje pokonać Ivanka". Wyszedł na lód z założeniem, że ruszy na rywala ze wszystkim, co ma i bezlitośnie go zmiażdży.
To dlatego mógł skoczyć podwójnego axla z monda i (pierwszy raz w życiu) poprawnie go wylądować.
Uzdolniony sukinsynek!
Yakov aż chrząknął z dumy... a niemal sekundę później przeżył moment grozy! Jedno ze stojących przy bandzie dzieci upuściło wodę mineralną. Otwarta butelka poturlała się pod nogi tańczących chłopców.
- Viktor, uważaj! – krzyknęli Lev, Andrei i Georgi.
O BOŻE, NIE!
Zaalarmowany Ivanek zahamował tuż przed kałużą wody. Lecz Viktor w nią wjechał...
O matko, o kurwa, on się zabije! – pomyślał przerażony na śmierć Feltsman.
A jednak chochlik się nie wywrócił. O kurde! Nie wywalił się!
Ostrza łyżew z gracją przejechały po mokrej powierzchni. Drobne dłonie chwyciły butelkę i przycisnęły ją do piersi. Nikiforov zjechał z kałuży i rozpoczął piruet. Szczupłe ciało wirowało jak bączek, z każdą chwilą coraz szybciej i szybciej - w pewnym momencie tak się rozpędziło, że nie dawało się już policzyć obrotów. Butelka została uniesiona nad głowę – bryzgająca na wszystkie strony woda, zalewała Viktora oraz lód.
It's raining men!
Widownię ogarnął absolutny szał!
Wrzaski pseudoreligijnych lasek osiągnęły poziom niebezpieczny dla zdrowia. Kuklin krzyczał coś o punktach expo i kolejnym levelu. Georgi chyba śpiewał jakąś pieśń rycerską? Lev zawiesił kurtkę na kijku od hokeja i zaczął wymachiwać całością jak flagą. Kobiety wzdychały z zachwytu, mężczyźni gwizdali z aprobatą, a małe dzieci podskakiwały radośnie.
Natomiast Yakov po prostu stał w bezruchu, całkowicie oniemiały, z szeroko rozdziawioną gębą.
Co się tutaj, kurwa, odpierdoliło?
Piosenka dobiegła końca, a chochlik skończył piruet. Stał teraz ze skrzyżowanymi nogami i rozłożonymi szeroko rękami. Pusta butelka po wodzie wciąż spoczywała w jego dłoni.
- To kto jest zwycięzcą? – spytał Georgi.
Odpowiedź publiki mogła być tylko jedna:
- Vi-ktor! Vi-ktor! Vi-ktor! Vi-ktor!
Jasna cholera. Byli na zwykłym lodowisku... na cholernym publicznym lodowisku przed Pałacem Zimowym, a poziom podjarania zahaczał o same zawody Grand Prix! Zdyszany i mokry, Viktor zamknął oczy i pozwolił, by ludzie bombardowali go fleszami. Przyjmował kolejne błyski tak bezproblemowo i naturalnie, jakby leżał na plaży i chłonął ciepłe promienie słońca. Kiedy wreszcie rozchylił błękitne ślepka, było w nich nie tylko zadowolenie, ale i... jakaś taka dziwna, sadystyczna przyjemność. Jakby w tym starciu chodziło o coś więcej niż tylko o łyżwiarstwo.
Lodowaty uśmieszek, który chochlik posłał klęczącemu na lodzie Ivankowi utwierdził Feltsmana w przekonaniu – tu zdecydowanie nie chodziło o łyżwiarstwo!
No cóż, przynajmniej się nie pobili – przyciskając dłoń do czoła, Feltsman wydał westchnienie ulgi.
Wyhaczywszy w tłumie trenera, Viktor cały się rozpromienił. Przy akompaniamencie wiwatujących ludzi wystrzelił w kierunku band. Gnał w stronę Yakova, tak jak wcześniej Ivanek gnał w stronę niego – z tą różnicą, że w przeciwieństwie do Levina uśmiechał się. Jego buzia była mokra od potu i zaczerwieniona ze szczęścia.
Para maleńkich figurówek zatrzymała się zaledwie metr od Feltsmana. Stojący ze skrzyżowanymi rękami mężczyzna nawet nie drgnął. Od razu przypomniała mu się scena sprzed wielu lat – wtedy, gdy omal nie został staranowany przez Tatianę. Ona również zatrzymała się przed nim z pełnej prędkości, otoczona wyimaginowanym fioletowym światełkiem. Taki sam kolor otulał teraz Viktora.
Yakov zerknął ponad ramieniem ucznia, na wciąż klęczącego Ivanka. Młodszy brat Maksa trzymał się za brzuch i z zębami zaciśniętymi ze złości, próbował wyrównać oddech. Następnie Feltsman spojrzał na Andreia, Lva i Georgija, którzy skandowali imię srebrnowłosego kolegi. A potem na publikę, która nawet kilka minut po zakończeniu starcia nie zaprzestała entuzjastycznych oklasków.
Aż wreszcie... wreszcie pięćdziesięciolatek skierował wzrok na Viktora. Na Viktora, który nic nie mówił i tylko czekał na coś z buźką podekscytowanego szczeniaczka.
Yakov otworzył usta:
Co ty znowu, do cholery, odwaliłeś?! Bitwy taneczne z Levinem pod moją nieobecność? Totalnie cię porypało?!
I zamknął je. Chwilę później znowu je otworzył:
Kto ci pozwolił skakać potrójnego toe loopa?! A ten podwójny axel z monda?! Masz pojęcie, jakie to niebezpieczne?! Jeszcze nie jesteś gotów, by próbować takich trudnych rzeczy!
I zamknął je. Sfrustrowany, otworzył usta po raz trzeci, z zamiarem zafundowania wychowankowi Zjebki Życia. A w rzeczywistości zupełnie stracił władzę nad własnym językiem i wykrztusił jedynie:
- Kto cię nauczył piruetu Denise Biellmann?
Vitya wyszczerzył zęby.
- Viereczka!
- Aha. Ona? No tak, to w sumie oczywiste...
Feltsman wbił wzrok we własne buty. Nie wiedział, jak to się stało, ale jego wargi same ułożyły się w uśmiech. Nie minęło dużo czasu, gdy wyszedł z nich cichy rechot. Dłoń pięćdziesięciolatka zasłoniła twarz.
- Vitya – zza rozpostartych palców parsknął Yakov. – Jesteś popaprany, wiesz?
Jakiś czas po prostu tak stał i chichotał pod nosem. W końcu odsunął dłoń od twarzy i spojrzał chochlikowi w oczy.
- Jesteś najbardziej popaprany ze wszystkich chłopców, których kiedykolwiek uczyłem... ale sposób, w jaki jeździsz na łyżwach jest totalnie zajebisty!
Viktor nie potrzebował lepszego zaproszenia. Rozpromieniony, padł trenerowi w ramiona. Wyczuwając bijącą od srebrnych włosów wilgoć, Feltsman wzdrygnął się.
- Niech to szlag, jak nic wylądujesz w łóżku z przeziębieniem życia! – fuknął.
Szybciutko zdjął płaszcz i zarzucił go kichającemu bachorowi na ramiona. Następnie wziął swój niebieski szalik i zakręcił go wokół głowy chochlika, tworząc niechlujny turban. Dzieciak wyglądał w tym zestawie nader pociesznie.
Burza na widowni nareszcie się uspokoiła – jedna po drugiej, kolejne osoby wracały na lód. Ściszono muzykę i teraz z głośników wydobywał się jakiś przebój z lat osiemdziesiątych. Jednak zza horyzontu nadciągała kolejna burza. Z wkurzonym braciszkiem u boku, Maks zbliżył się do Yakova.
- To było nie do pomyślenia! Ma go pan natychmiast ukarać! – zagrzmiał, pokazując Viktora palcem.
Feltsman pozostał niewzruszony.
- A niby za co? – zapytał, unosząc brew. – Za to, że wygrał?
Obaj bracia poczerwienieli.
- To było niebezpieczne...
- W jaki sposób? Byli na lodzie tylko we dwóch.
- Szczeniackie...
- Owszem. Ale bezpieczne.
- Przez tę głupią akcję, mój brat został upokorzony i...
- I co z tego? – Yakov nie mógł już dłużej powstrzymywać kpiącego uśmieszku. – Przecież nie stała mu się krzywda. No, chyba że bierzemy pod uwagę krzywdy wyrządzone czyjemuś ego.
- On nie powinien był wygrać – łypiąc na Viktora, wycedził Ivanek. – Ja skoczyłem pięć razy, a on tylko dwa. W normalnych zawodach nie miałby szans!
- Może i tak – Feltsman wzruszył ramionami. – Ale jakbyś nie zauważył, Waniuszka, to nie były oficjalne zawody. Powtarzając słowa twojego brata, wziąłeś udział w głupiej, szczenięcej rozgrywce. ALE nikt cię do tego nie zmusił, a zasady były jasno ustalone. „Kto dostanie większy aplauz, ten wygrywa", tak? Wiedziałeś, na co się piszesz, więc teraz nie miej do nikogo pretensji.
Maks zawahał się. A po chwili uniósł podbródek i wyniosłym tonem oznajmił:
- Nie podoba mi się, że Ivanek wziął udział w tym idiotycznym przedstawieniu. Gdy tylko wrócimy do domu, odbędę z nim poważną rozmowę. Pan również powinien powiedzieć uczniowi kilka ostrych słów.
- Ech, masz świętą rację! Jak mógłbym go nie opieprzyć? Przecież dawanie dzieciakom zjebek to powołanie mojego życia!
Yakov wziął głęboki oddech i odwrócił się do Nikiforova:
- Co ty sobie, u licha, wyobrażasz?! Przez cały ten cholerny pojedynek w ogóle nie pilnowałeś krawędzi! A twoja pozycja po lądowaniu? Wyjścia z piruetów? KOSZMAR! No naprawdę, Vitya, przecież ty rywalizowałeś z kompletnym matołem, który nie ma bladego pojęcia, jak tańczyć do muzyki! Jak jedziesz przeciwko takiemu, to musisz mu dać przykład!
- Och, Yakov! – udając załamanie, Vitya teatralnie dotknął nadgarstkiem czoła. – Jak ja mogłem?
- No właśnie, kurwa! Jak ty mogłeś?!
- Och, Boże, tak bardzo się wstydzę!
- I powinieneś się wstydzić! Jest mi za ciebie tak bardzo wstyd, Vitya! Miałeś być wzorem dla upośledzonego artysycznie osła, a co mu pokazałeś?! Jakieś... kurde... wygipasy i... nawet nie wiem, jak to nazwać, ale to miało więcej wspólnego z Muleniem Różu niż z łyżwiarstwem figurowym! W ogóle nie zasłużyłeś na te wszystkie owacje...
- Ach, to prawda! Nie zasłużyłem wcale!
- A ten twój piruet Biellmann? Pfft! Amatorstwo! Ani trochę się nie postarałeś. Gdybyś jeszcze bardziej zgiął nogę, miałbyś pełniuteńki szpagat! A tak, zamiast pełnego kąta sto osiemdziesiąt stopni, miałeś jakiś nędzny kąt sto siedemdziesiąt pięć stopni! Znaczy... no dobra, Ivanek to nawet nie umie dosięgnąć ziemi bez zginania kolan, ale przecież ty dajesz mu PRZYKŁAD!
- I to jaki? Fatalny!
- WŁAŚNIE! Tylko pomyśl, jak wielką wyrządziłeś mu krzywdę? Mogłeś mu pokazać solidną technikę i precyzję, a pokazałeś dziką zajebistość!
Na tym etapie Andrei, Georgi i Lev wręcz zwijali się ze śmiechu. A Yakov był tak cholernie dumny z własnego niedojrzałego zachowania, że mógłby napisać o tym referat. Żeby dopełnić wgniatania Ivanka w ziemię, pochylił się i z oczami, które były tak samo rozbawione jak niebieskie ślepka chochlika, powiedział:
- Tak więc, Vitya, kiedy następnym razem postanowisz pozamiatać nim lód, bądź tak miły i chociaż TROCHĘ się do tego przyłóż. Okeeeej?
- O-keeej! – zaśpiewał Viktor.
Wyglądał naprawdę uroczo wyglądając zza połów wielgachnego płaszcza z szaliko-turbanem na głowie. Evgenia zrobiła mu kolejne zdjęcie.
- Dasz mi autograf? – spytała, wyciągając zeszyt z „Pocahontas". – Kiedy już zostaniesz Mistrzem Świata, będzie wart fortunę.
- Jasne, nie ma sprawy – chochlik machnął podpis, dorysowując jeszcze swoją własną buźkę z uśmiechem w kształcie serca.
- Ej, tatku! Od teraz chcę chodzić na balet tam, gdzie on! Zapiszesz mnie?
- Oczywiście, cukiereczku! – zaszczebiotał zachwycony Bobrov. – A tak swoją drogą, cudowny chłopczyku... Czy uczynisz mi ten zaszczyt i pozwolisz, bym przeprowadził z tobą wywiad? Zgodzisz się, prawda? Och, proszę, zgódź się! Zrobimy piękniutki program o twoim piruecie i podwójnym axlu z monda. Nareszcie dostanę podwyżkę, a i dla ciebie kapnie trochę pieniążków. Och, błaaaagam, powiedz „tak".
Uszczęśliwiony chłopiec otworzył usta.
- Ty nie bądź taki do przodu – Yakov wszedł mu w słowo. – Zanim pokażą cię w telewizji, musisz zdobyć zgodę rodziców!
Viktor westchnął żałośnie.
- W takim razie bardzo mi przykro – przepraszająco poklepał prezentera po ramieniu. – Mój ojciec to prędzej się z panem prześpi, niż pozwoli pokazać mnie w telewizji.
Dłoń Felstamana z głośnym plaśnięciem wylądowała na czole.
Akurat, gdy myślałem, że nie usłyszę dzisiaj żadnych dziwnych tekstów...
- Marzę o tym, by poznać twojego ojca! – oznajmił Bobrov.
- Jezu, tato, jesteś gejem?! – zdziwiła się Evgenia.
- Nieeee, słoneczko... Tatuś jest po prostu bardzo ambitnym dziennikarzem, który nie boi się wyzwań.
- Uwierz mi, tego wyzwania nie chcesz się podejmować! – podkreślił Yakov.
Wyzwanie o imieniu Aleksander Nikiforov było trudne do przeskoczenia DLA MNIE, a co dopiero DLA CIEBIE!
- On nie jest żadną gwiazdą! – Ivanek gniewnie tupnął nogą. – Żądam rewanżu! Mogę go pokonać i...
- Zgoda.
Kilana osób sapnęło z wrażenia. Wszystkie oczy skierowały się w stronę Viktora.
- Zgoda – chłodno powtórzył chochlik. – Jak chcesz rewanżu, zróbmy to. Kiedy chcesz! Skoczę to samo, co ty, choćby i dziesięć razy!
- Potrójnego salchowa nie skoczysz! A zresztą, nawet gdybyś umiał, twój śmierdzący trener i tak by ci na to nie pozwolił. On nikomu nie pozwala robić superaśnych rzeczy, bo jest sfrustrowanym starym kretynem, który zepsuł sobie karierę!
To, co się później stało można było opisać tylko jednym słowem – cud. Ewentualnie Boża Łaska.
Ponieważ jakimś cudem – być może za sprawą Anioła Stróża, który czuwał w niebie – Feltsman wyczuł zamiar wychownka i zdążył zainterweniować. Z refleksem, którego nie powstydziłby się Mistrz Wimbledonu, mocno pociągnął Viktora za ucho.
- AŁA! – obdarzywszy trenera rozwścieczonym spojrzeniem, chłopczyk rozmasował zaczerwienione miejsce. – Yakov, za co to było?! Przecież NIC nie zrobiłem!
- Ale pomyślałeś! – Feltsman dał dzieciakowi lekkiego prztyczka w czoło. – Nie myśl tyle.
Po tych słowach, złapał rozgoryczonego dziewięciolatka za kark. Na wszelki wypadek. Żeby przytrzymać go, gdyby jednak zamierzał zrobić to, co kilka sekund temu sugerowały jego ogarnięte szałem oczy.
Ivanek ewidentnie liczył na wybuch rywala. Kiedy refleks Yakova pokrzyżował mu szyki, zacisnął małe dłonie w piąstki. Lev obserwował to wszystko z ponurą miną. Zapewne doskonale pamiętał, co stało się pół roku temu. Pamiętał i żałował. W końcu, gdy sam stracił nerwy, nie miał przy sobie nikogo, kto by go powstrzymał.
- To trochę dziwne - chłodno zaczął Bobrov – że twój brat powiedział coś tak obrzydliwego, a ty jeszcze nie nałożyłeś na niego szlabanu na telewizję. W ogóle nie powiedziałeś słowa.
- I-Ivanek... - Maks zawahał się. – Ivanek jest zestresowany tym, co się dzisiaj stało. Nie chciał czegoś takiego powiedzieć.
- Oczywiście, że nie chciał – tonem przesyconym fałszywą słodyczą wycedził Yakov. – W końcu od kogo mógłby usłyszeć, że jestem „sfrustrowanym starym kretynem, który zepsuł sobie karierę"?
- Nigdy tak o panu nie powiedziałem. Chociaż zgadzam się ze stwierdzeniem, że nie ma pan talentu i zepsuł pan sobie karierę. Mam prawo uważać, że jest pan najgorszym trenerem na świe...
- ZAMKNIJ SIĘ!
Feltsman aż podskoczył z wrażenia. To Viktor mordował Maksa wzrokiem. Wyglądał, jakby chciał go zagryźć.
- Spróbuj to, kurwa, powtórzyć!
O JA PIERDOLĘ! – oczy Yakov prawie wyszły z orbit. - Dopisać do listy „najbardziej wstrząsających rzeczy, które przydarzyły mi się w dziewięćdziesiątym ósmym roku": usłyszałem, jak dziewięcioletni smród wypowiada słowo na „k"! Cholera jasna, świat się kończy!
No, nie da się ukryć – z tym ostatnim to Vitya nieźle pojechał! Nawet Ivanek był pod wrażeniem. Andrei trząsł się w taki sposób, jakby był gotów w każdej chwili całować Nikiforova po stopach, mina Lva wyrażała mieszane uczucia, i tylko Georgi miał dość przyzwoitości, by wyglądać na oburzonego.
- No tak brzydko się NIE MÓWI – Popovich zwrócił się do kolegi. Przypominał trochę Zazu zwracającego się do Simby. – Mama powiedziała, że to słowo jest zarezerwowane dla niewychowanych prostaków!
- Mam to w dupie – rzucił Viktor. – Załatwię tego wstrętnego chama! Pozamiatam nim lód!
- Taaaak, proszę, zrób toooooo! – zawył Kuklin.
A swoją drogą, gdzie się podziewa matka Georgija? – Yakov rozejrzał się dookoła. – Aha, ma słuchawki w uszach i wciąż czyta durnego Harlequina. Dopiszę ją na moją Czarną Listę Pseudo-Odpowiedzialnych Rodziców.
- Viktor NIE może skopać Maksowi tyłka, ponieważ jest za mały – powiedział, głośno wzdychając.
- Wcale, że nie jestem! – kłócił się chochlik.
- Owszem, jesteś. On już jest juniorem. Natomiast ty, w najlepszym wypadku, trafisz na zawody młodzików. Jeśli się postarasz.
- No dobra, a kiedy będę tym juniorem?
- Najwcześniej za kilka lat. Ale to nie ma znaczenia, bo on wtedy przejdzie do seniorów.
- Okej. To kiedy ja będę seniorem?
Feltsman zignorował Viktora i zamiast tego zwrócił się do Maksa.
- Jeśli masz w sobie chociaż odrobinę przyzwoitości, przeprowadzisz poważną rozmowę ze swoim bratem...
- Yakov, no ale kiedy ja będę tym seniorem? – srebrnowłosy dzieciak uparcie szarpał trenera za rękaw.
- ... dla ciebie chyba już za późno, ale on może jeszcze wyjdzie na ludzi...
- Yakooov, no weź! Kiedy będę seniorem?
- ... jeśli uważasz, że moja opinia nie jest obiektywna, to pogadaj z jego nauczycielami w szkole...
- Yakov. Kiedy? No poooowiedz! Kiedy ja będę seniorem?
- ... jestem pewien, że powiedzą ci to samo, co...
- Yaaaaakov, no ale kiedy ja będę...
- SKĄD MAM TO, KURWA MAĆ, WIEDZIEĆ?! Może nigdy nie będziesz?! Dopiero od pół roku wolno ci jeździć figurowo na łyżwych, więc nie zadawaj mi takich trudnych pytań! Zakładając najbardziej optymistyczny scenariusz, jeżeli wciąż będziesz u mnie jeździł, puszczę cię do seniorów najwcześniej w wieku siedemnastu lat.
- Siedemnaście, tak?
Kciukiem masując podbródek, Viktor dokonał szybkich obliczeń.
- Okej – w końcu przybrał groźną minę i wycelował w Maksa palcem. – W takim razie za osiem lat jesteśmy omówieni!
Feltsman przewrócił oczami.
- Georgi, idź po matkę! A reszta jazda do szatni ściągać łyżwy! Na dzisiaj wystarczy lodowiska.
- Ale czemu? – Andrei poczęstował Ivanka złośliwym uśmieszkiem. – Przecież tu jest fajnie.
- JAZDA DO SZATNI! Vitya, pozwól na słówko...
Chochlik został złapany za nadgarstek i pociągnięty w stronę wejścia do budynku.
- Mówiłem poważnie! – wykrzykiwał jeszcze w stronę Maksa. – Przed moimi siedemnastymi urodzinami masz nie przechodzić na emeryturę! Jesteśmy oficjalnie umówieni na spuszczenie ci łyżwiarskiego wpierdolu!
- Boże uchowaj... - Yakov wyszeptał zbolałym tonem.
- Do zobaczenia! – Bobrov zamachał do nich na pożegnanie.
- Pa pa, Viciek! – zawołała uśmiechnięta od ucha do ucha Evgenia. – Widzimy się na balecie!
Gdy dotarli do kawiarenki, Nikiforov wciąż telepał się ze złości. Zaniepokojony trener obserwował go kątem oka. Kiedy wypatrzył wolną ławkę, przysiadł na niej i z westchnieniem poklepał miejsce obok siebie.
- No dobrze, Vitya... Siadaj.
- A mogę pójść do automatu i kupić sobie czekoladkę?
- Sam kupię ci czekoladkę. Ale najpierw czeka nas poważna rozmowa.
Określenie „poważna rozmowa" wywołało odpowiedni łańcuch skojarzeń i dzieciak nerwowo przełknął ślinę. Nie spuszczając wzroku z opiekuna, powoli zajął miejsce. Pewnie wyczuł, że coś się święci. Do rozsądnych nie należał, ale na pewno nie był głupi. Znał już swojego trenera na tyle, by domyślić się, że to właśnie takich momentów powinien się bać najbardziej. Momentów, gdy Feltsman nie wykrzykiwał – tak jak zwykle – kurwy za kurwą, lecz przemawiał łagodnie i emanował tym dziwnym, niepokojącym spokojem.
- Yakov, czy ja... zrobiłem coś złego?
- I tak i nie.
Viktor mocniej otulił się zbyt dużym płaszczem.
- Nie rozumiem.
- Ujmę to tak: owszem, zrobiłeś coś złego, ale nie z własnej winy, dlatego sądzę, że można ci to z miejsca wybaczyć. Ale tylko pod warunkiem, że nigdy więcej tego nie zrobisz. Rozumiemy się?
Chłopczyk ewidentnie nie rozumiał – lecz mimo wszystko przytaknął.
- No dobrze – z odbijającym się na twarzy zmęczeniem, Yakov potarł skroń. – Sprawa pierwsza. Jesteś za mały i za smarkaty, by pozwalać sobie na słówka typu „kurwa" albo „wpierdol". Nigdy wcześniej czegoś takie nie mówiłeś, więc sądziłem, że to dla ciebie oczywistość nad oczywistościami.
- Bo to jest oczywiastość nad... oczywicośtam – szczęśliwie dla siebie, dzieciak od razu przeszedł do skruchy. – Przepraszam, że to powiedziałem, Yakov. No ale, no... przecież sam widziałeś, że nie miałem innego wyjścia! Jesteś moim trenerem, a tamten chłopak cię obrażał! Dziadek powiedział mi, że mężczyzna, który nie broni bliskich, popełnia hańbę i to taką najgorszą z możliwych. Nawet Georgi by się z nim zgodził, gdyby go usłyszał. Dziadek mówił, że kiedy ktoś dokucza twoim bliskim, to nie powiedzenie czegoś jest dużo gorsze niż powiedzenie.
- Prawdopodobnie zapomniał dodać „po osiemnastym roku życia"! – burknął Feltsman. – Broń Boże nie neguję zasad twojego dziadka. To dobre zasady i jeżeli mam być zupełnie szczery, to właściwie się z nimi zgadzam. Ale musisz zrozumieć, że dopóki jesteś dzieckiem, smarkatym i niepełnoletnim, między tobą i dorosłymi istnieje niewidzialna linia.
- Nie cierpię jej!
- A pewnie, że nie cierpisz! Ale to nie zmienia faktu, że dopóki ona tam nie jest, nie będziesz traktowany poważnie. Jeżeli już chcesz kogoś bronić, to musisz być dość sprytny, by zrobić to w subtelny sposób. A do subtelności to na razie ci nie po drodze. Z chłopców, których znasz, chyba tylko Lev potrafi odpierać ataki, nie będąc oskarżanym o bycie niewychowanym gówniarzem. Chociaż... to trochę zabawne, że każę ci brać z niego przykład. Biorąc pod uwagę, że zdarzyło mu się kiedyś uderzyć innego chłopca...
- LEV KOGOŚ UDERZYŁ?! – wysapał Viktor. – On?! Nie wierzę!
- Owszem, to dość nieprawdopodobne, ale tak było. Lev został sprowokowany i pobił innego chłopca... A konkretniej tego, któremu skopałeś dzisiaj tyłek w bitwie tanecznej.
W oczach chochlika ponownie rozbłysła nienawiść.
- Nie dziwię się, że go walnął – łypiąc na bliżej nieokreślony punkt, burknął malec. - Też bym go walnął!
- Tak, jak wiem, że ty byś go walnął. Co nas sprowadza do drugiej ważnej sprawy. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie miałeś dzisiaj szczęście, Vitya...
- Szczęście! – dzieciak posłał trenerowi oburzone spojrzenie. – Nie wygrałem z nim dzięki szczęściu!
- Nie mówię o twojej wygranej – głos Yakova nawet na moment nie tracił opanowania i spokoju. – Mam na myśli moment, w którym chciałeś mu przyłożyć. Bo nie ulega wątpliwości, że chciałeś i nawet nie udawaj, że jest inaczej.
- Przecież nie udaję! Przywaliłbym mu tak, że jego głowa poleciałaby na drugą stronę lodowiska! Szkoda, że mi nie pozwoliłeś...
- Całe SZCZĘŚCIE, że ci nie pozwoliłem!
Feltsman dał sobie chwilę na uspokojenie. Miał całkiem obrazową wizję tej... eghm... lecącej na drugą stronę lodowiska głowy Ivanka. Nareszcie zaczynał rozumieć, co próbowała mu powiedzieć Anastazja. A zatem teoria, jakoby Viktor zamieniał się w rozszalałe zwierzę w momencie, gdy dokuczano jego bliskim, nie była tak całkowicie wzięta z kosmosu.
- Właściwie to, o co między wami poszło? – zainteresował się Yakov.
- Obraził moje łyżwy.
- Ach! No przecież! Niewybaczalna zbronia!
Kiedyś wprałem Wronkovowi z tego samego powodu, więc chyba nie powinienem się odzywać. No, tyle że ja wprałem mu dosłownie. Na zawodach niestety nie umiałem mu wprać, bo byłem za słaby.
- Dlaczego nie dałeś mi go stłuc? – zapytał rozzłoszczony Viktor.
- Z powodu życiowej mądrości, którą ci za chwilę przekażę. Posłuchaj mnie uważnie, Vitya... Jak rozumiem, chcesz kiedyś zostać zawodowym sportowcem, tak? Albo przynajmniej rozważasz to. Chciałbyś pojechać na Olimpiadę, tak jak ja i twój dziadek?
Chłopczyk energicznie pokiwał główką.
- A zatem zapamiętaj sobie tę zasadę – westchnął Yakov. – Jeżeli chcesz coś osiągnąć w łyżwiarstwie figurowym, to nie wolno ci nigdy... powtarzam: NIGDY podnieść ręki na drugiego człowieka. A już ZWŁASZCZA innego sportowca! Rozumiesz?
- Ale... ale dlaczego? – ze zmarszczonym czółkiem wyjęczał chochlik.
- Ponieważ na tym polega bycie sportowcem. Jak myślisz, czym jest sport, Vitya? To jedyny sposób, by człowiek mógł zaspokoić wrodzoną żądzę rywalizacji, nie krzywdząc drugiego człowieka. Karate i innych wpierdol-dyscyplin nie liczę. Ale sam pomyśl... na świecie jest tyle wojen. Jeden pokłóci się z drugim, a potem giną miliony. Natomiast sport to całkowite przeciwieństwo wojny. Igrzyska Olimpijske oraz inne zawody zostały wymyślone nie tylko po to, by przekonać się, kto jest najlepszy. Wymyślono je przede wszystkim po to, by połączyć ludzi. By dać im możliwość triumfowania, przegrywania i rywalizowania bez udziału pięści bądź kałacha. Dlatego sportowcom, bardziej niż innym, patrzy się na ręce. Jeżeli reprezentujesz swój klub, swoje miasto lub swój kraj i na zawodach, albo poza zawodami dajesz komuś w papę, to zyskujesz łatkę brutala, której nawet wszystkie medale tego świata nie będą w stanie zerwać. Wystarczy spojrzeć na Lva... Ma szczęście, bo jest jeszcze mały i możliwe, że ta jedna wpadka zostanie mu wybaczona. Chociaż kilka miesięcy temu nic nie wskazywało na to, by gównoburza miała się szybko uspokoić. Kiedy Lev przywalił Ivankowi... Jak myślisz, czy kogoś obchodziło, jaki Lev jest na codzień? Czy fakt, że to najgrzeczniejszy chłopiec na świecie, miał dla kogoś jakiekolwiek znaczenie? Czy ktoś zapytał, ile razy Lev słuchał zaczepek Ivanka i nie reagował?
Viktor spuścił wzrok. Chyba zaczynał rozumieć.
- Nie – podkreślił Yakov. – Liczyło się tylko to, że ten jednen jedyny raz, i jednocześnie o jeden raz za dużo, nie wytrzymał i stracił nerwy. Tak zmieszali go z błotem, że nawet sobie nie wyobrażasz, Vitya. Dzieciaka, który jest żywą definicją łagodności i niewinności. Ale utrata reputacji to jedno, a przecież są jeszcze inne konsekwencje. Wywalenie ze szkoły, kara od Rosyjskiej Federacji Łyżwiarskiej... O tak, Rosyjska Federacja Łyżwiarska jest bezlitosna wobec dzieciaków, które machają pięściami. W końcu to potencjalni reprezentanci kraju, a nie możemy pokazać na arenie międzynarodowej jakiegoś łobuza i zabijaki. Lev sam postanowił zmienić szkołę, a kary od Federacji nie dostał, tylko i wyłącznie dlatego, że ja jestem jego trenerem. Wstawiłem się za nim, wiedząc, że mi się za to oberwie. Zrobiłem to, bo sprawiedliwość jest dla mnie ważniejsza niż reputacja. Ale wracając do tematu... Sądzisz, że Ivanek nie mógłby oddać Lvu? Myślisz, że nie potrafiłby się obronić? Oczywiście, że potrafiłby! Ale tego nie zrobił. Zamiast tego specjalnie dał się pobić, bo wiedział, że prasowe ataki na Rykova wynagrodzą mu wszystkie cierpienia. Tak samo byłoby tym razem. Gdybyś trzasnął go w ryj, tylko zrobiłbyś mu przysługę. Ten pobyt w szpitalu, który chciałeś mu zafundować, byłby dla niego jak spóźniony prezent gwiazdkowy! Serio. Dzięki temu poczułby się nieznacznie lepiej, po tym, jak załatwiłeś go w bitwie tanecznej. A tak nie przywaliłeś mu i dzięki temu wraca do domu wściekły i upokorzony. To chyba nie takie złe, co?
- Nie – cichutko potwierdził chłopiec. – To nie takie złe.
- Dlatego zapamiętaj sobie: nawet gdy ktoś będzie cię obrażał... choćby zmieszał błotem twoją matkę, twojego ojca i w ogóle całą twoją rodzinę... choćby nazwał „gównem" każdego, kto jest dla ciebie ważny, nie wolno ci zerwać ani jednego śmierdzącego włosa z pustej głowy skurwysynka. Ani teraz, ani nigdy! Możesz mi to obiecać?
- Okej – Viktor westchnął ponuro. – Okej, obiecuję. Ale, Yakov... To co ja mam robić, gdy ktoś znowu cię obrazi? Co mam zrobić, gdy będę tak bardzo, bardzo zły i nie będę mógł wytrzymać?
- Szukać zemsty na lodzie. Choćby tak jak dzisiaj. Cóż... może i nie było to do końca rozsądne rozwiązanie, no bo publiczne lodowisko i w ogóle, a gdyby ludzie nie zeszli z tafli i komuś stałaby się krzywda, obaj mielibyście z Ivankiem przejebane. ALE, ponieważ nikt nie ucierpiał, można powiedzieć, że rozwiązałeś sprawę po mistrzowsku. Aczkolwiek wolałbym, byś w przyszłości ograniczał się do pojedynków podczas oficjalnych zawodów.
- Oficjalne zawody... - dzieciak miał minę, jakby intensywnie nad czymś myślał. – Ej, Yakov? A on miał rację, gdy mówił, że na normalnych zawodach bym nie wygrał?
Oho? Feltsman już czuł, w którym kierunku zmierzała ta rozmowa. I wcale mu się to nie podobało.
- Owszem, miał rację. On wykonał pięć skoków, a ty tylko dwa. Jednak dobrze zrobiłeś, że nie skakałeś, bo cały czas jechałeś do muzyki i...
- Naucz mnie trudniejszych skoków! – zażądał Vitya. – Chcę się nauczyć potrójnego salchowa!
Niech to szlag, wiedziałem!
- Nie ma mowy! – burknął Yakov.
- Ale dlaczego? – głos chłopca był mieszaniną żalu i irytacji. – Skoro nie pozwalasz mi go bić, muszę dać mu do wiwatu w jakiś inny sposób! Jak mam go pokonać, skoro nie umiem tych wszystkich superaśnych skoków, co on?
- NIE musisz go pokonywać, Vitya. Jest od ciebie starszy i jeździ figurowo na łyżwach dłużej niż ty. Kiedyś zmierzycie się ze sobą, ale NIE TERAZ. Uwierz mi na słowo, Vitya... Potrzebujesz tylko dwóch lat. Za dwa lata bez problemu go pokonasz. Nawet bez wszystkich wypasionych skoków, bo on nie ma za grosz wdzięku i nigdy nie będzie miał tak dobrego słuchu muzycznego jak ty. Kiedyś...
- Ja nie chcę KIEDYŚ! Chcę TERAZ!
- I właśnie w tym cały problem! – burknął Yakov. - Ty WSZYSTKO chcesz TERAZ! Jesteś zniecierpliwionym małym kaskaderem, u którego odwaga miesza się z kompletnym brakiem instynktu samozachowawczego. Innych smarkaczy muszę zachęcać, by próbowali trudnych skoków... Natomiast ciebie nie trzeba do niczego zachęcać i to jest PROBLEM! Nie boisz się niebezpiecznych elementów, bo NIE WIESZ, że powinieneś się bać. Rzucasz się w te wszystki dzikie ewolucje, nawet nie myśląc o konsekwencjach. Pfft! Pal sześć konsekwencje... Ty w ogóle nie myślisz. Bez wahania wskoczyłbyś do Newy, gdyby ci powiedzieli, że na dnie rosną wodorosty w kształcie siusiaków!
- A rosną?
- NIE, NIE ROSNĄ! I niech ci nawet nie przyjdzie do durnego łba, żeby to sprawdzać!
- Dobra, już dobra! Jezu, Yakov, nie denerwuj się tak...
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
- No to - zagaił Vitya – kiedy zaczniesz mnie uczyć potrójnego salchowa?
Feltsman wzniósł ręce ku niebu.
- Kurwa mać, czy ja mówię do ściany? Nie, poprawka: do obrazu. Do smarkatego obrazu zawziętości i zboczenia! Do ciężkiej cholery, Vitya... wciąż miewasz problemy z niektórymi podwójnymi skokami. Dlaczego miałbyś trenować potrójne?
- Lev też miewa problemy z podwójnymi skokami, a jemu pozwalasz!
- Lev to... - Yakov w ostatniej chwili ugryzł się w język.
O cholera, prawie mu się wyrwało! Powinien bardziej uważać na słowa. Smarkateria z Klubu Mistrzów nie musiała wiedzieć, że kariera głównego trenera wisiała na włosku.
Ostatecznie pięćdziesięciolatek postanowił powiedzieć Viktorowi o zakładzie, ale bez zdradzania pewnych istotnych szczegółów.
- Krótko po Mistrzostwach Świata Lev i Ivanek wezmą udział w czymś na kształt... yyy... pojedynku. Każdy z nich pojedzie do jednej piosenki, a piątka trenerów zdecyduje, kto był lepszy. To dlatego pozwalam Lvu na więcej niż innym. Muszę... ech... muszę go dobrze przygotować.
- Lev jest Lodowym Księciem – chochlik niedbale machnął ręką. – Skoro ja dałem radę wykończyć Ivanka, to on tym bardziej go załatwi.
Nie mogąc się powstrzymać, Yakov parsknął śmiechem.
- Żeby tylko on wierzył w siebie, tak jak ty wierzysz w niego...
- A dlaczego miałby nie wierzyć? – Vitya zamrugał i przekrzywił główkę. – Przecież jest najlepszy z całej naszej grupy! Na pewno sobie poradzi!
- Ta, poradzi.
Do zwyciężania potrzeba czegoś więcej niż umiejętności, Vitenka – pomyślał Feltsman. – Wystarczy spojrzeć na pokaz, który zawaliłeś. Albo na tę dzisiejszą bitwę taneczną...
Wspomnienie piruetu Biellmann wciąż wywoływało dreszcze. Podwójny axel z monda też nie był czymś, co łatwo było wyrzucić z pamięci.
- Yakov, a jak nauczę się wszystkich podwójnych skoków, wytłumaczysz mi, o co chodzi z potrójnym salchowem?
Dłoń pięćdziesięciolatka powędrowała do czoła.
- A ten znowu swoje! Do ciężkiej cholery... Nie możesz po prosru odpuścić?! I co? Może myślisz, że jak zrobisz „oczka skopanego szczeniaczka" i rzucisz krótkie „proszę", tak po prostu ci na wszystko pozwolę?
- Proooooooooszę! – z oczami skopanego szczeniaczka zawył Vitya.
Feltsman wydał zrezygnowane westchnienie.
- Zgoda. Niech ci będzie! Jeżeli uda ci się wykonać każdy z podwójnych skoków pięć razy pod rząd, nauczę cię potrójnego salchowa.
- Jej! Yakov, jesteś najlepszy! A mogę jutro przyjść do Klubu, by trochę poćwiczyć?
- A obiecasz, że nie będziesz przeszkadzał dziewczynom? – Yakov uniósł brew.
- O-bie-cu-ję! – z rączką na sercu chłopiec złożył przysięgę.
- No dobra. W takim razie dziesiąta rano i ani minuty później. Rozumiemy się?
- Przyjdę o wpół do dziesiątej!
No to mam za swoje... Się zawziął, mały cwaniaczek!
Po odwiezieniu wychowanka pod kamienicę ciotki, Feltsman przez jakiś czas nie ruszał się z parkingu. Siedział w samochodzie z włączonym silnikiem, słuchając „Sweet Dreams" i rozmyślając nad wydarzeniami minionego poranka. Przyłapywał się na tym, że kiedy zamykał oczy, widział najbardziej widowiskowe momenty przejazdu Viktora.
Potrójny toe loop. Podwójny axel z monda. Piruet Biellmann. Energiczna sekwencja kroków.
Wcale nie chodziło o to, że zawzięty malec pokazał to wszystko mimo młodego wieku. Chodziło o to, jak to pokazał.
Novak podzielił niegdyś przejazdy łyżwiarzy w następujący sposób:
„Słabe programy były jak równania matematyczne – salchow, plus toe loop, plus piruet, plus ładne lądowanie, plus dobra interpretacja muzyki, plus kiepska wysokość skoku, plus coś tam jeszcze, równa się ocena (techniczna bądź artystyczna).
Dobre programy przypominały opowieści. Poszczególne elementy zlepiały się ze sobą, tworząc emocjonującą całość, której nawet upadek nie był w stanie rozproszyć.
Natomiast najlepsze programy działały na widza jak hipnoza. Patrzyłeś na kogoś i nie byłeś w stanie myśleć o krawędziach i rotacjach – albo po sekundzie o nich zapominałeś. Ruchy łyżwiarza pochłaniały cię tak bardzo, że nie mogłeś oderwać wzroku."
Już dawno nikt nie zahipnotyzował Yakova tak jak Viktor. I pomyśleć, że ten dzieciak wspiął się na wyżyny artyzmu, tylko dlatego że ktoś obraził jego łyżwy! Łyżwy, które dostał od trenera. Świadomość tego sprawiała, że pięćdziesięciolatkowi robiło się ciepło na sercu.
Może Tatiana miała rację i rzeczywiście za bardzo się wszystkim przejmuję? – opierając się o zagłówek, Feltsman zamknął oczy i głęboko westchnął. – Czemu mam płakać nad złośliwymi wywiadami Maksiunia, gdy mam uczniów, którzy poszliby za mną w ogień?
Solistki stanęły u jego boku, gdy szedł na Wojnę Poglądów z Aleksandrem Nikiforovym. Viera donosiła ciążę, urodziła córeczkę i teraz pomagała koleżankom w przygotowaniach do zawodów. Sońka była faworytką do Olimpijskiego Złota. Viktor jako pierwszy dzieciak skopał Ivankowi tyłek. Natomiast Lev zobaczył porażkę rywala, uświadomił sobie, że „Tego Małego Geniusza" Levina da się pokonać i dostał motywacyjnego kopa w tyłek!
Z maski rozdzielczej buchało przyjemne ciepełko, a Yakov pierwszy raz od dłuższego czasu czuł, że Bóg mu sprzyja. A kilka sekund później uzyskał potwierdzenie w postaci SMSa od Róży:
„Czuję, że moja siostra chce do ciebie wrócić. Jeszcze na nic się nie nastawiaj, ale nie zdziw się, gdy znienacka zostaniesz zaproszony do teatru. I pamiętaj – NIE wiesz tego ode mnie ;)"
Usta Feltsmana ułożyły się w leniwy uśmieszek. A więc po tych wszystkich rewelacjach, Armegedonach i zwrotach akcji, nareszcie nastąpił moment stabilizacji? Jak to miło ze strony Stwórcy, że postanowił pokazać się z lepszej strony! Tak dla odmiany. Ech, to jednak równy gość!
Telefon zabrzęczał po raz drugi, tym razem informując o przychodzącym połączeniu. Widząc nazwę kontaktu „Katerina Wronkova", Yakov zamrugał ze zdziwienia.
Katya? – pomyślał, drapiąc się po głowie. – Ona, a nie jej pizdusiowaty mężuś? Czego mogłaby ode mnie chcieć?
Czyżby Łysy Dupek już usłyszał o akcji z Ivankiem? Ale w takim razie... Dlaczego oddelegowywał do rozmowy żonkę?
No dobra! Od rozmyślania niczego się nie dowiem!
Zaintrygowany, pięćdziesięciolatek nacisnął zieloną słuchawkę.
- Tak, słucham?
- Miło cię słyszeć, Feltsman – powiedział ostrożny głos Kateriny. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? Pomyślałam, że w tych okolicznościach nie odbierzesz telefonu od Alexeia, więc będzie lepiej, jeśli to ja zadzwonię.
Wzięła głęboki oddech, po czym dodała:
- Chciałabym, żebyś wiedział, że jest nam ogromnie przykro z powodu tego, co się stało. Nam obojgu.
Yakov nie mógł powstrzymać cichego parsknięcia.
- A mnie nie jest przykro!
- Eee... słucham? Nie jest?
- Nikt nie ucierpiał, a ten wasz Cudowny Chłopaczek Ivanek zasługiwał na to, by ktoś skopał mu tyłek. Nie powiesz mi, że nie. Zasady Bitwy Tanecznej były dosyć jasne, więc bardzo bym prosił, by nie przychodzić do mnie z pretensjami.
Miał jeszcze zamiar spytać „co ten tchórzliwy złamas, Alexei nagadał ci, że zgodziłaś się zadzwonić w jego imieniu". Ale zrezygnował, gdy usłyszał skołowaną odpowiedź Kateriny.
- Zaraz, zaraz... Jaki Ivanek? Jaka Bitwa Taneczna? O czym ty, u licha, mówisz, Feltsman?
Yakov na moment zamarł w bezruchu.
- A o czym TY mówiłaś?
- Feltsman... Chyba nie powiesz mi, że jeszcze o tym nie słyszałeś? Przecież od rana trąbią o tym w telewizji! Z tego, co pamiętam, zawsze byłeś na bieżąco z wiadomościami?
- C-cóż... - pięćdziesięciolatek nie potrafił tego wyjaśnić, ale z jakiegoś powodu jego serce zaczęło dziko łomotać. – Owszem, jestem, ale... dzisiaj odpuściłem sobie wiadomości. Rano poszedłem... no, po prostu miałem co innego do roboty. A o co chodzi? Co dokładnie się stało?
XXX
Wpadł do szpitala z takim impetem, że omal nie wyważył drzwi. Pierwszą rzeczą, która przykuła jego uwagę, był wiszący w poczekalni telewizor.
- ... pijany kierowca jechał z prędkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, gdy uderzył w autobus miejski linii B – dłonie jasnowłosej prezenterki zacisnęły się na mikrofonie. – Zdarzenie miało miejsce na skrzyżowaniu, przy którym prowadzone są prace remontowe. Autobus przechylił się i wpadł do rowu. Przez przybyciem ekipy ratunkowej, przez ponad dwadzieścia minut leżał podwoziem do góry! Na szczęście poza pijanym kierowcą nie ma ofiar śmiertelnych, lecz najnowsze dane donoszą, że sporo osób odniosło poważne obrażenia. Ta informacja nie jest jeszcze potwierdzona, ale... - głos dziennikarki załamał się – w autobusie znajdywały się ponoć trzy znane łyżwiarki figurowe, z czego dwie zostały wybrane, by reprezentować Rosję podczas tegorocznych Igrzysk w Nagano...
Yakov nieznacznie przyśpieszył kroku. Czuł się w tej chwili jak ktoś pozbawiony władzy nad własnym ciałem – miał wrażenie, że jego nogi i ręce poruszały się samoistnie, a umysł przebywał gdzieś daleko stąd. Być może w tamtym autobusie, który właśnie został pokazany na ekranie?
Wielki dwuczęściowy pojazd leżący kołami do góry. Dwie zbite szyby. Biało-czerwona szarfa, oznaczająca roboty drogowe, zerwana na pół. Miotający się robotnicy w żółtych kaskach. Jeden z nich wzywał pomoc, ściskając w drżącej dłoni usmoloną krótkofalówkę.
Boże. O kurwa, Boże... Błagam, nie rób tego!
- Pani NIE rozumie! To są moje PRZYJACIÓŁKI!
Przy recepcji stała ciemnowłosa dziewczyna. Miała na sobie wygniecione, jakby nałożone w wielkim pośpiechu, ciuchy.
- Bardzo mi przykro – z kamienną twarzą odrzekła pielęgniarka. – Tylko członkowie rodziny mogą w tej chwili odwiedzić rannych.
Viera wyglądała dokładnie tak, jak Yakov się czuł – prawdziwy obraz rozpaczy i desperacji!
- Ich rodziny są teraz poza Petesburgiem! – zagrzmiała, uderzając szczupłą dłonią w drewniany blat. – Muszę do nich iść! One NIE mogą być teraz same!
- Za kogo się pani uważa? Zasady są takie same dla wszy...
Wówczas na scenę wkroczył Yakov. Z głośnym plaśnięciem położył przed pielęgniarką plik banknotów. Aż podskoczyła z wrażenia.
- Masz wybór, paniusiu – wysyczał Feltsman. – Albo weźmiesz łapówkę i wpuścisz nas do dziewczyn, które są dla nas jak rodzina, albo naślę na ciebie skarbówkę, sanepid, policję, mafię i wszystko inne, co przyjdzie mi do głowy! Jak nie wierzysz, spytaj swojej koleżanki, Gienki! I radzę podjąć decyzję szybko, bo, kurwa, nie ręczę za siebie!
Babka nie była głupia. Trzęsąc się jak osika, wydukała:
- P-pan zatrzyma pieniądze! P-pokój dwieście sześć!
- Dzięki. Viera, idziemy!
Otoczywszy uczennicę ramieniem, Yakov ruszył korytarzem.
Nie pamiętał, jak dotarli do pokoju dwieście sześć. Nie pamiętał, czy jechali windą, czy szli schodami. Nie pamiętał, czy z kimś po drodze rozmawiali. Nie pamiętał nawet, czy rozmawiali ze sobą.
Momentem, który wyrwał go z otępienia, było spotkanie z Mashą. Najstarsza z solistek stała przed automatem – jedną rękę miała w gipsie, drugą wodziła nad przyciskami, próbując coś wybrać. Kiedy spojrzała w ich stronę, dostrzegli, że miała na czole kilka (albo i kilkanaście?) szwów. Feltsman omal nie zemdlał.
- Trener? Viereczka? Och, dzięki Bogu!
Krzywiąc się z bólu, Masza uściskała najpierw koleżankę z lodowiska, a potem bledszego niż zwykle Feltsmana.
- W... wszyst... wszystko w po...
Nie mógł się zdobyć na to, by wykrztusić zwykłe „wszystko w porządku?".
- Ze mną tak – odparła Berezina. Jej głos brzmiał w miarę spokojnie.
- A Lena i Sonia? – wyszeptała Viera.
Masha zawahała się. Skinęła, by poszli za nią. Gdy wsiedli do windy i wybrali piętro, na którym mieścił się wydział ortopedyczny, serce Yakova wykonało salto. A może doszło do zawału? Ciężko stwierdzić... w każdym razie, ból w klacie był potworny!
- Biorąc pod uwagę, w jakim stanie są inni, miałyśmy w cholerę dużo szczęścia – ze wzrokiem wbitym w podłogę, najstarsza z solistek przerwała milczenie. – Ja mam złamaną rękę, ale się wyliżę. Lenka oberwała najmniej, ale i tak skończyła ze skręconą kostką. Niby nic takiego, ale lekarz powiedział, że na rehabilitację przed Igrzyskami nie ma najmniejszych szans. Natomiast Sonia...
Serce Yakova zaliczyło kolejny wyimaginowany zgon. Gdyby zliczyć te wszystkie pseudo-zawały, byłby już martwy ze dwanaście razy. I, cholera, czuł się martwy! Bo jak, do diabła, miał się czuć?!
Co z Sonią? – myślał rozpaczliwie. – Niech to szlag, co z Sonią? Co z Sonią, co z Sonią, co z Sonią... Kurwa mać, MUSZĘ wiedzieć, co z Sonią!
Wkrótce ją zobaczyli - przez uchylone drzwi sali zabiegowej. Siedziała na krześle z nogą w gipsie i ortopedycznym kołnierzem wokół szyi. Na twarzy była jeszcze bardziej podrapana niż Masha. Zezowała w przestrzeń w jakiś taki dziwny, przyprawiający o dreszcze sposób.
Ortopeda poklepał ją po ramieniu, po czym wyszedł na korytarz. Kiedy napotkał wzrok Yakova, chyba instynktownie wyczuł, z kim ma do czynienia.
- Pan jest trenerem? – zapytał zmęczonym głosem.
- Tak, jestem – Feltsman usłyszał swoją odpowiedź jakby z oddali.
- Pańska uczennica miała dużo szczęścia. Dużo, dużo szczęścia.
Lekarze informowali kogoś, że ich bliski „miał dużo szczęścia" na dwa sposoby. Pierwszy sposób oznaczał sytuację w stylu:
„Miał dużo szczęścia, ale wszystko z nim okej!"
Natomiast drugi sposób... drugi sposób mógł oznaczać sytuację, w której słowa „miał dużo szczęścia" były osłodzeniem nadchodzącej gorzkiej diagnozy.
Yakov modlił się o pomyłkę. Modlił się, by diagnoza, którą widział w spojrzeniu tego lekarza, nie była aż tak fatalna.
W końcu Viera odważyła się zadać pytanie.
- A-ale... o-ona będzie mogła jeździć na łyżwach... tak?
Ortopeda spuścił wzrok.
- Tak, proszę pani. Pani przyjaciółka będzie mogła jeździć na łyżwach.
Cała trójka odetchnęła z ulgą. Lecz wtedy lekarz podniósł oczy i z wypisanym na twarzy smutkiem, dodał – tylko jedno słowo.
- Rekreacyjnie.
XXX
W chowającym się za budynkami słońcu było coś obrzydliwie przygnębiającego. Ten paskundy odcień pomarańczy... te dłuższe niż zwykle cienie... pobrzmiewające z oddali krzyki mew i dźwięki jadących samochodów.
Obrzydliwość. Totalna obrzydliwość!
Yakov stał nad brzegiem Newy, tępym wzrokiem obserwując uderzającą o kamienie wodę. Jego płaszcz i jasnobrązowe włosy lekko powiewały na wietrze. Zaciśnięte dłonie tkwiły głęboko w kieszeniach spodni.
Zadziwiające, że ze wszystkich miejsc przyszedł właśnie tutaj – do tego konkretnego zakątka nad rzeką, nieopodal ławki, na której niegdyś siedział z Lilią. Rozmawiali wtedy o dziecku. O dziecku, które miało się nigdy nie narodzić. Patrzyli za zachodzące słońce i mówili, że wygląda pięknie.
A teraz wyglądało obrzydliwie. W cholerę obrzydliwie. Najpaskudniejszy widok na świecie!
Z twarzą, która mogłaby należeć do posągu, Yakov podniósł z ziemi mały kamyczek.
„Rekreacyjnie".
Z cichym pluskiem przedmiot wylądował w wodzie. Feltsman schylił się po coś większego.
„Rekreacyjnie!"
Ciśnięcie kamienia do wody poskutkowało ochlapaniem spodni. Pięćdziesięciolatek wypatrzył głaz wielkości piłki lekarskiej. Z trudem go podniósł. Ciężki... kurewsko ciężki!
„Miała pani dużo szczęścia! Wie pani, że po takim wypadku, niektórzy kończą jako kaleki?"
PLUSK!
Yakov był mokry od stóp do głów. Obdarzył wystający z wody głaz nienawistnym spojrzeniem. Następnie spojrzał w niebo – czyli tam, gdzie ponoć rezydował Bóg – i zaczął wrzeszczeć:
- Szczęście?! To nazywasz jebanym szczęściem?! Wiesz co ci powiem? PIERDOL SIĘ!
Zdawał sobie sprawę, że dla postronnego obserwatora mógł wyglądać jak szaleniec, ale niewiele go to obchodziło.
- Jesteś pieprzonym skurwysynem, wiesz?! – wydarł się do wyimaginowanego Stwórcy. – Ja to jedno... Ale żeby odwalać takie numery niewinnym dziewczynom?! Co złego ci uczyniły?! Aha, chodzi o to, że stały po mojej stronie, a ja jestem dokładnie taki, jak mówi Maks, czyli beznadziejny człowiek i trener, i należy mi się surowa kara... To chciałeś mi powiedzieć?! Tak?!
Widział w głowie fragmenty wspomnień – widział je tak wyraźnie, jakby śnił na jawie! Zapłakaną Lenkę. Vierę obejmującą ramieniem Mashę. Wreszcie Sonię – rozwścieczoną, jak nigdy, ciskającą różnymi rzeczami o ścianę. Te ogarnięte szałem oczy, ta dłoń z pomalowanymi na czerwono pazniokciami łapiąca najpierw bandaż, potem nożyczki, potem lampę, a potem jakiś inny przedmiot, który miał pecha znaleźć się na szafce nocnej. I łzy... spływające po zarumienionych policzkach łzy. Yakov nie pamiętał, co było dalej... Chyba do szpitala przyszedł Dymitr? I chyba szeptał do Sonii jakieś słowa, których inni nie mogli usłyszeć? Chyba ona ostatecznie przytuliła się do niego i zrezygnowała z demolowania otoczenia? Feltman nie miał pewności... wszystko było takie zamazane.
Nawet cholerny zachód słońca przez chwilę wydawał się niewyraźny. Dopiero po chwili pięćdziesięciolatek uświadomił sobie, że to przez jedną zbłąkaną łze, która wyślizgnęła mu się z oka. Przegonił ją wściekłym ruchem nadgarstka.
- Jesteś nieuczciwy – wysyczał w stronę nieba. – Podły, wstrętny i nieuczciwy! Nawet jeśli ja jestem skurwysynem, to ty jesteś gorszy! To MNIE powinieneś był wysłać do tego szpitala... MNIE, rozumiesz?! Jestem stary, już swoje przeżyłem! To NA MNIE powinieneś był nasłać pijanego sukinsyna, który nawet nie miał dość przyzwoitości, by przeżyć i skończyć na wózku... musiał zdechnąć na miejscu, pieprzony zajebieniec! Zabijając go, zrobiłeś mu przysługę, wiesz?! Gdybym go dopadł, modliłby się o śmierć! Powiedz, o co ci chodzi?! To jakaś próba? Chcesz mnie zahartować? Jaki skurwiel kontuzjuje trzy łyżwiarki tuż przed Igrzyskami Olimpijskimi?! Nawet Wronkov i Aleksander Kurwa Jego Mać Nikiforov nie odwalili mi takiego numeru!
Wymęczony nieustannymi wrzaskami, kucnął i z ramionami na udach zaczął powoli uspokajać oddech.
Po kilku minutach nieznacznie doszedł do siebie. Już nie był rowścieczony – był zmęczony. Minionym dniem. Pieprzoną niespodzianką od Boga! Życiem.
Czuł, że nie było takiego zdarzenia, które w tym konkretnym momencie mogłoby go bardziej zaskoczyć. Zabawne, że o tym pomyślał, bo dosłownie sekundę później wyczuł wibracje telefonu.
Dzwoni Alexei Wronkov.
Feltsman zawahał się.
Katerina uprzedziła wcześniej, że jej nadęty mężuś zadzwoni. Podkreśliła, że w wiadomych okolicznościach Yakov nie miał żadnego obowiązku podejmowania rozmowy. O cokolwiek chodziło, mogli to zostawić na jutro. To nie byłby żaden wstyd! Naprawdę.
A mimo to... mimo to Yakov czuł trudną do zinterpretowania chęć wciśnięcia zielonej słuchawki. Może wiedział, że nic już bardziej go nie załamie? Może wolał mieć tę nieszczęsną rozmowę za sobą – wrzucić wszystkie pierdolone nieszczęścia do jednego dnia, zamiast rozkładać je na dwa dni? A może... może wręcz chciał, by Alexei czymś go wkurwił i tym samym odwrócił uwagę od minionej tragedii?
Nie rozumiał własnych motywacji. Ale ostatecznie postanowił „popłynąć z prądem" – powolnym ruchem kciuka nacisnął właściwy przycisk.
- Wronkov – wycedził do słuchawki.
- Feltsman.
Oho? W głosie Łysego Dupka dało się słyszeć subtelną nutkę... czegoś na kształ ostrożności.
- Dzwonię nie w porę? Możesz rozmawiać?
Alexei Wronkov próbuje być taktowny – w myślach Yakova zabrzmiał groteskowy śmiech. – No, kurwa, świat się kończy!
- Bez obaw. Możesz mówić.
- No dobra... a zatem... tego... więc... więęęęc, zacznę od tego, że... pewnie mi nie uwierzysz, ale... mnie i Katyi jest ogromnie przykro z powodu tego, co przydarzyło się twoim zawodniczkom. Nam OBOJGU jest przykro i OBOJE ci współczujemy.
- Kazała ci tak powiedzieć? – ku własnemu zdziwieniu, Feltsman pokusił się o rozbawiony ton.
- Owszem – padła zniesmaczona odpowiedź. - Ale wiedz, że to moje prawdziwe uczucia. Tylko tyle, że z własnej woli nie powiedziałbym o nich NA GŁOS. Wierzysz mi?
- Jasne, wierzę.
- UGH! Mówię poważnie, okej? Słuchaj, Feltsman, jesteś moim rywalem. Zawsze będę uważał cię za pierdolonego cieniasa i NIC tego nie zmieni! ALE mimo wszystko wolałbym widzieć na olimpijskim podium Rosjankę, a nie tą pieprzoną smarkulę, Kwan, albo jej koleżankę, pierdoloną Tarę „Barbie" Lipinsky!
Yakov porównał te słowa do obelg pod adresem amerykańskiej reprezentacji, które Alexei rzucał w wywiadach.
Okej, to dupek. Ale mimo wszystko szczery.
- To miłe z twojej strony, że jesteś patriotą – następca Novaka westchnął, przysuwając słuchawkę bliżej ucha. – Ale chyba nie zadzwoniłeś tylko po to, by wyrazić ubolewanie, że nasza reprezentacja przywiezie z Nagano o kilka medali mniej?
- Niestety nie – głos Wronkova wskazywał na przymus powiedzenia czegoś wybitnie nieprzyjemnego. – Słuchaj, Feltsman, chcę, żebyś wiedział jedno: ja sam, z własnej nieprzymuszonej woli, W ŻYCIU bym ci czegoś takiego nie zaproponował! To żona mnie zmusiła, jasne?! Katya stwierdziła, że zgodziłeś się na nasz zakład częściowo ze względu na swoje solistki, dlatego... uuugh... no... tego... w takich okolicznościach wypada dać ci możliwość wycofania się.
Przez moment Yakov sądził, że się przesłyszał.
- Możesz, kurwa, powtórzyć?
- Nie, kurwa, nie mogę! – syknął Wronkov. – Dobrze usłyszałeś za pierwszym razem i nie udawaj, że jest inaczej! Jestem już wystarczająco wkurwiony o to, że prowadzimy tę rozmowę... Nie zamierzam drugi raz powtarzać, że zostałem do tego zmuszony przez żonę!
Ale powtórzyłeś – Feltsman zakpił w myślach.
- Po prostu powiedz, czy się wycofujesz i miejmy to z głowy! – Łysy Dupek rzucił zniecierpliwionym tonem.
- A jak się wycofam, sprzedasz mi lodowisko?
- Naturalnie...
Yakov przeżył króciutki moment radości.
- ... gdy tylko ogłosisz koniec kariery!
No tak. Czyli powrót do punktu wyjścia? W tej sytuacji można było zrobić tylko jedno...
Po prostu kupmy od niego to lodowisko! – zapłakała Niewieścia Część osobowości Yakova. – Cóż możemy zrobić, gdy sam Bóg jest przeciwko nam?
Przez moment wydawało się, że Męska Część została unicestwiona w szpitalu. Jednak jakimś cudem ją reanimowano.
A wiesz, co JA mam w tej sprawie do powiedzenia, KURWO?!
- Z niczego nie będę się wycofywał – oznajmił Feltsman. – Uszanowania dla małżonki, było miło, całusy na drogę, spierdalaj.
- Również było miło, uściski na drogę, spierdalaj podwójnie!
- Spierdalaj potrójnie!
- A ty spierdalaj poczwórnie!
- Spierdalaj z pomocą swoich pięciu neuronów, bo tylko tyle posiadasz!
Zanim Łysa Gnida zdążyła go przelicytować, Yakov przerwał połączenie. Ku własnemu zdziwieniu odkrył, że czuje się nieznacznie lepiej.
Zadziwiające, że to rozmowa z Wronkovem pomogła mu wyjść z ciemnego dołka, który zdawał się nie mieć dna! Cóż... może nie wyjść-wyjść, ale przynajmniej zrobił krok w kierunku światła. Bardzo malutki, mikroskopijny kroczek. Ale to zawsze coś.
Z drugiej strony, wyczuł w swoim sercu zupełnie nowy niepokój.
Czy aby na pewno dobrze zrobił, odrzucając propozycję rywala? Mówiąc „nie", bez żadnego głębszego zastanowienia? Przecież mógł poprosić o czas... No, chyba że to była oferta jednorazowa? Znając Wronkova, pewnie była – ale żeby odrzucić ją w kilka sekund? Nawet nie minut, a sekund?! Czy Yakov postradał rozum?!
Jak na kogoś z tak słabymi kartami, zachowujesz się, jakbyś co najmniej trzymał Jokera! – zakpił cichy głosik w jego głowie. – Jesteś pewien, że zdążysz przygotować Lva? Zwłaszcza w takich okolicznościach, gdy wszystko... powtarzam: absolutnie WSZYSTKO jest przeciwko tobie?!
Gdyby nie cała potworność i niesprawiedliwość związana z wypadkiem solistek, ktoś mógłby uznać, że to przykre zdarzenie było pod pewnym względem darem od losu. W końcu szanse na wycofanie się z zakładu były, jak dotąd, bliskie zeru.
Może... może Bóg wcale nie nienawidził Yakova? Może było wręcz na odwrót i za pomocą tego paskudnego incydentu chciał dań Feltsmanowi jedną jedyną szansę na godne zakończenie kariery? Być może to miało być ostrzeżenie:
„Wycofaj się, póki możesz, stary! Wycofaj się, bo przegrasz!"
Yakov nie chciał wierzyć, że takie były intencje stwórcy. Ale nie dało się ukryć, że po tak koszmarnym dniu miał tendencje do wierzenia w pesymistyczne scenariusze.
Cóż, cokolwiek niesie przyszłość, teraz już za późno, by wyplątać się z zakładu – pomyślał, mocniej otulając się płaszczem. – Wronkov pewnie skacze z radości!
XXX
- Kurwa!
Z cichutkim, ledwo wychwytywalnym dla ucha przekleństwem, Alexei Wronkov odłożył słuchawkę. Jego asystent, a zarazem główny choreograf w Spartanie, Vitaly Smirnov, mocniej przycisnął teczki do piersi.
- A-a zatem Feltsman odrzucił propozycję. T-to... to chyba dobra wiadomość, prawda?
- Owszem – Wronkov wycedził, odwracając wzrok.
- N-na pewno panu ulżyło! W końcu przed rozpoczęciem tej rozmowy, powtarzał pan, jak bardzo jest pan nastawiony na ten zakład i jest pan pewien wygranej, i chce pan ostatecznie pokonać Feltsmana, ale tak z przytupem, i...
- ZAMKNIJ SIĘ, SMIRNOV!
Pięść łysego mężczyzny z całej siły przygrzmociła w blat biurka. Vitaly zareagował na ten pokaz złości przerażonym piskiem.
- Czemu Feltsman musi być tak cholernie uparty?! – Wronkov warczał sam do siebie. – Czemu nie może pogodzić się z faktem, że to JA jestem lepszy?! Pierdolony stary kretyn... Pożałuje, że nie przyjął mojej propozycji!
Smirnov zawahał się. Jego pracodawca wpatrywał się w blat biurka z czymś na kształt niepewności.
- Umm... p-panie Wronkov? Czy... czy to możliwe, że pan... obawia się przegranej?
- Pierdolnąłeś w coś swoją pustą głową, Smirnov?!
- Iiik!
Notes ze skórzaną obrawą przeleciał przez gabinet i z głośnym plaśnięciem uderzył w ścianę tuż nad czupryną choreografa. Przerażony na śmierć Vitaly nie miał odwagi, by się wyprostować. Może powinien paść na podłogę? Albo w ogóle schować się pod krzesłem?
- To JA wygram ten zakład – zagrzmiał Wronkov. – To JA jestem lepszym trenerem i to JA mam lepszego zawodnika!
Tak właśnie powiedział, a mimo to... mimo to znowu obdarzył blat biurka tym samym pseudozaniepokojonym spojrzeniem. Wyglądał na sfrustrowanego, ale w taki sposób, że nie dało się tego wychwycić na pierwszy rzut oka. Gdyby Smirnov pracował w Spartanie mniej niż dwadzieścia lat, mógłby niczego nie zawuażyć.
- Jestem pewien, że wygram - nieco spokojniejszym tonem burknął łysy mężczyzna – ale prawda jest taka, że nigdy nie można być całkowicie pewnym wygranej. Można mieć dziewięćdziesiąt dziewięć procent szans na zwycięstwo, ale zawsze zostaje ten cholerny jeden procent!
Vitaly nie miał odwagi zapytać, co – zdaniem Wronkova – było tym „jednym procentem". Jednak skrycie liczył, że pracodawca sam mu o tym powie. I rzeczywiście...
- Ivanek – tonem aż ociekającym od zniesmaczenia, Alexei wypluł imię młodszego z Levinów. – Ten leniwy gówniarz Ivanek!
- Umm... Ma pan z nim jakiś problem?
- Czy ja mam z nim problem? Pomagałeś zrobić dla niego choreografię i jeszcze się, kurwa, pytasz, jaki mam z nim problem?!
Vitaly odruchowo uchylił się. Kiedy uderzenie jednak nie nastąpiło, postanowił zaryzykować i zadać kolejne pytanie.
- Co mógłby pan mieć do zarzucenia tak zdolnemu dziesięciolatkowi jak Ivanek? Przecież ten dzieciak fantastycznie skacze! Powiedziałbym wręcz, że najlepiej z całego swojego rocznika. A i niektórzy starsi chłopcy mogliby się od niego wiele nauczyć.
- Owszem – łypiąc na swoje własne, splecione palce mruknął Wronkov. – Ivanek jest bardzo zdolny, podobnie jak brat. ALE jest też kurewsko arogancki i leniwy, zupełnie nie jak brat!
Wzrok łysego trenera powędrował do gablotki, w której stały różne puchary i medale - w większości złote. Jednak pamiątka z Igrzysk w Grenoble była wkurwiająco srebrna. Na sam widok niezbitego dowodu swojej porażki, Alexei prawie odgryzł kawałek długopisu.
- Wiesz, Smirnov... rzuciłem pod adresem Feltsmana wiele obelg, ale z jednego jestem dumny: z tego, że nigdy go nie zlekceważyłem. Wiedziałem, że jeżeli odpuszczę sobie chociaż na chwilę, ten skurwiel mnie przegoni! No dobra, może nie od początku byłem pracowity... przyznaję, przed rozpoczęciem współpracy z Katyą, zdarzało mi się leniuchować! Ale nigdy... kurwa mać, nigdy nie byłem aż tak zadufany w sobie jak Ivanek!
- Sądzi pan, że młodszy brat Maxima może przegrać z Rykovem? – niepewnym tonem spytał Vitaly.
Z ust Wronkova wyszło ponure prychnięcie.
- Jeżeli przegra, to tylko z jednego powodu: przez głupotę! Bo jest na tyle głupi, by sądzić, że w wieku dziesięciu lat ma podstawy, by uważać się za Alfę i Omegę łyżwiarstwa figurowego! Jest przekonany, że wygra, dlatego sobie odpuszcza. I gdyby odpuścił sobie raz czy dwa, nie byłoby problemu... w końcu, jak już ustaliliśmy, jest cholernie zdolny. Ale jeśli przesadzi z odpuszczenim sobie, Rykov może zdobyć przewagę. I nie to, że się niepokoję, bo, kurwa, nie niepokoję się wcale... nic a nic, kurwa! Po prostu ten szczeniak doprowadza mnie do szału! Jestem już znudzony nieustannym zaganianiem go do roboty! Jak, u diabła, Feltsman to zrobił, że zmusił tego małego dziada do posłuszeństwa? Jakim cudem nauczał tego smarkatego lenia przez tyle lat i jeszcze zdołał wbić mu do łba wszystkie podstawy techniczne?! Przecież po tym, co ja się naoglądałem przez ostatnie miesiące, samo zmuszenie małego gnojka do spędzenia dłuższego czasu na lodowisku, wymaga wysiłku porównywalnego do zaciągnięcia wielbłąda na Syberię! Więc pytam się, kurwa: jak Feltsman zrobił z Tego Czegoś tak dobrego skoczka?!
- Eee... bo to Feltsman?
Czując na sobie morderczy wzrok pracodawcy, Smirnov szybciutko sprostował:
- N... n-no bo sam pan zawsze powtarzał, że „Feltsman jest jak pieprzony iluzjonista! On to by nawet z gówna ulepił Adama i jeszcze zrobił z niego Królową Lodu".
- Ta, może i rzeczywiście coś takiego mówiłem – Wronkov westchnął ponuro.
Czy mu się to podobało, czy nie, musiał przyznać, że Yakov był cholernie dobrym trenerem. Zdecydowanie zbyt dobrym, by mieć go za konkurenta.
Kiedy usłyszałem o wypadku, wkurzyłem się, ale też uznałem to za zrządzenie losu – masując podbródek, pomyślał Alexei. – Sądziłem, że Feltsman wymięknie i jednak przejdzie na emeryturę. Ech, pieprzony uparciuch!
- Gdy przejąłem braci Levinów, byłem pewien, że ukradłem rywalowi dwie dojne krowy... a w rzeczywistości dostałem utykającą mućkę, która łapie kontuzję przy każdym najmniejszym wierzgnięciu kopytami, oraz cielaka, którego muszę siłą zaciągać na pastwisko!
- N-niech pan spojrzy na to z pozytywnej strony! – nieśmiało wtrącił Smirnov. – Fetlsmanowi zostały krowy, które w ogóle nie dają mleka. Znaczy... Gdyby pańskiemu rywalowi trafił się ktoś utalentowany, aż strach pomyśleć, co by się działo! Ale tak NIE jest, więc to chyba lepiej, że mamy w arsenale leniwego Levina, a nie raczkującego Rykova?
- Prawda, lepiej – odwracając wzrok, burknął Wronkov. – Ale to nie zmienia faktu, że muszę wymyślić jakiś sposób, by zagonić aroganckiego gówniarza do roboty. Już prędzej ktoś wpierdoli mi do gabinetu bez pukania, niż ten smarkacz weźmie się za trening z własnej woli...
JEBUT!
Dokładnie w tym momencie Ivanek we własnej osobie wpierdolił do gabinetu bez pukania. Stał teraz drzwiach, z drżącą rączką na framudze, dysząc jak krasnolud po starciu z bandą leśnych elfów. Rozszerzone ze złości oczy były wlepione w trenera.
- Jak śmiesz?! – zagrzmiał choreograf. – Nie nauczyli cię, że...
Krótkim uniesieniem dłoni, Wronkov uciszył podwładnego. Nie odrywał zafascynowanego wzroku od chłopca. Nic nie mówił, tylko cierpliwie czekał, aż dzieciak wykona jakiś ruch.
W końcu Ivanek zatrzasnął za sobą drzwi, przeszedł przez gabinet i usiadł naprzeciwko trenera. Jakiś czas łypał na bliżej nieokreślony na podłodze.
- Od dzisiaj... - wykrztusił w końcu – od dzisiaj będę wykonywał wszystkie polecenia. Niech mi pan powie, co mam robić i będę to robił! Mogę trenować od rana do nocy, nawet te durne figury obowiązkowe, czy jak to się nazywa...
Mało brakowało, a Wronkov spadłby z krzesła.
Zaraz, zaraz, zaraz, zaraz... Że CO, kurwa?!
Nawet nie zdążyli ze Smirnovem porządnie przyswoić sobie tej nowej rewelacji, gdyż do pomieszczenia wpadł Maks. Był nieźle zdyszany, jakby całą drogę do gabinetu pokonał biegiem.
- I... Ivanku! – wysapał, obdarzywszy niesfornego braciszka karcącym spojrzeniem. – Mówiłem ci, że pan trener jest teraz zaję...
- Gówno mnie to obchodzi! – syknął chłopiec.
- Ale Ivanku, przecież...
- NIE obchodzi mnie to! Spierdalaj!
- IVANKU! Kto cię nauczył tak brzydko się wyrażać?!
Energicznym krokiem, wzburzony Maks zbliżył się do biurka.
- Ivanku... nie możesz tak po prostu wpadać do gabinetu pana trenera! A poza tym, przecież już o tym rozmawialiśmy. Nic takiego się nie sta...
Próbował położyć dłoń na ramieniu brata, lecz Ivanek się wyszarpnął.
- Łatwo ci mówić, że nic się nie stało! Nie TY zostałeś dzisiaj wyśmiany i upokorzony! Przegrałem z jakąś głupią lalunią i KTOŚ MI ZA TO ZAPŁACI!
Krzycząc ostatnie pięć słów, wściekle tłukł piąstkami w blat biurka.
Z każdą chwilą Wronkov był coraz bardziej zaintrygowany. Póki co guzik z tego wszystkiego rozumiał... No, może poza faktem, że Ivanek miał najwyraźniej zadatki na dyktatora-psychopatę.
- A co dokładnie przegrałeś? – zainteresował się Smirnov.
- BITWĘ TANECZNĄ PRZEGRAŁEM, CHOCIAŻ WCALE NIE POWINIENEM PRZEGRAĆ, BO SKOCZYŁEM PIĘĆ RAZY, A ON TYLKO DWA!
- „On"? – Wronkov uniósł brew. – Myślałem, że wyraziłem się jasno, Maks. Miałeś przypilnować brata, by do kwietnia trzymał się z dala od Rykova. Czego NIE zrozumiałeś w stwierdzeniu „żadnych konfrontacji przed ostatecznym starciem"?
- Wpadliśmy na pana Feltsmana i jego bandę bachorów zupełnie przypadkiem – zbolałym tonem wyjaśnił starszy z Levinów. – A przeciwnikiem Ivanka wcale nie był Rykov.
- Więc kto?
- Viktor Nikiforov – wysyczał Ivanek.
- Że KTO, kurwa?!
- Kuklin powiedział mi, że to nowy pupilek trenera Feltsmana – nabzdyczony dzieciak wzruszył ramionami. – Ponoć trener Feltsman znalazł go w lesie i przyprowadził na obóz, potem ściągnął go do Petersburga, a teraz chodzi do niego do szkoły na wywiadówki.
Co, co, co?! – Wronkov wybałuszył oczy. – Że w lesie... że ściągnął... i że Feltsman popierdala na wywiadówki?! O co tu chodzi? I co ważniejsze...
- Nikiforov... Nikiforov... z czym mi się to kojarzy?
Smirnov podskoczył, jakby coś mu się przypomniało.
- Ej, zaraz? A czy to nie jest przypadkiem wnuk tego hokeisty? Dwukrotnego Mistrza Olimpijskiego, Viktora Nikiforova? Ten, co go pojechaliśmy wybadać?
Alexei groźnie zmrużył oczy.
- Aha? A więc chcesz mi powiedzieć, że widziałeś to młodociane dziwadło, które teraz popierdala na lodzie u Feltsmana i pokonuje Ivanka w bitwach tanecznych? Możesz mi to, kurwa, wyjaśnić, Smirnov?
- A-ale tu nie ma czego wyjaśniać! – wyjąkał zaczerwieniony choreograf. – Przyjrzałem się tamtemu chłopcu i uznałem, że nic z niego będzie. Ten dzieciak jest nieokrzesany! To mały dzikus, który nie potrafi słuchać poleceń, a poza tym nie pamięta układów i nie ma w sobie za grosz wdzięku! Zresztą, to hokeista, a nie łyżwiarz figurowy. Naprawdę, panie Wronkov, nie było się czym zachwycać...
- Weź sobie kup okulary, głupi staruchu! – fuknął Ivanek.
- Jak ty mówisz do pana Smirnova?! – oburzył się Maks. – Trenerze, niech pan o tym zapomni...
- Właśnie, nie ma się czym przejmować! – ochoczo dodał Smirnov.
- To nawet nie był prawdziwy pojedynek, tylko jakaś idiotyczna zabawa!
- Dokładnie! Jakie to ma znaczenie, że jakiś bachor spodobał się kilku ludziom?
- Wykonał tylko dwa skoki, więc w zasadzie niewiele potrafi. Pan Feltsman na pewno oddeleguje do kwietniowego pojedynku Rykova!
- A poza tym...
- DOSYĆ!
Choreograf i nastoletni łyżwiarz zamarli w miejscu.
- Wy dwaj – z dłońmi splecionymi przed twarzą, wyszeptał Wronkov – morda w kubeł!
Ani trochę nie kupował całej tej gatki-szmatki pod tytułem „nie ma się czym przejmować". Zamiast tego pozostawał niezmiennie zafascynowany Ivankiem. Tym aroganckim gówniarzem, który jeszcze kilka dni temu gotów był wyzwać do walki choćby i samego Ilię Kulika (słuchanie tego było nader pocieszne), a teraz trząsł portkami, bo przegrał z... z... no właśnie – z kim? Z jakimś, cholera, nikim!
Viktor Nikiforov – myślał Wronkov. – Kto to, u licha, jest?! I skąd Feltsman go wytrzasnął? Bo przecież, kurwa, nie z lasu!
- Chciałbym teraz wysłuchać, co Ivanek ma do powiedzenia. Powiedz mi coś więcej na temat ferelnego zajścia, Ivanku. Na czym to polegało? Ilu było ludzi?
- Ten laluś wymyślił sobie, że stoczymi bitwę taneczną – wymamrotał Ivanek. – A jego kumpel, Georgi, powiedział, że wygra ten, który dostanie większy aplauz. Ludzi było całkiem dużo... tak ze czterdzieści osób.
- Aha? A ktoś cię oklaskiwał?
Dzieciak zacisnął zęby.
- Nikt – wydusił z wyraźnym trudem. – Za to długowłosy pajac miał owacje przez kilka minut!
- Hm... to się zdarza, Ivanku. Zapewnie jest od ciebie o kilka lat starszy i dlatego tak dobrze sobie poradził...
- Właśnie, że nie! Jest ode młodszy.
- MŁODSZY?!
To już była dość niepokojąca informacja! Do tej pory Wronkov zakładał, że wspomniany dziwoląg miał więcej niż jedenaście lat i przez to nie łapał się na wiek ustalony do zakładu. Ale że młodszy... i mimo tego skopał Ivankovi tyłek?!
- Co dokładnie pokazał? – czując lekki ścisk w gardle, spytał Alexei.
- Potrójnego toe loopa i takie dziwnego podwójnego axla... kiedy wyskoczył, miał nogi obok siebie.
- W sensie, że z monda?!
- Ledwo wylądował – podkreślił Maks.
- Mówiłem, żebyś się zamknął – Wronkov zganił starszego z Levinów. – Coś jeszcze, Ivanku?
- Kiedy kręcił się w piruecie, zrobił szpagat.
- Szpagat... czyli piruet Denise Biellmann?! Coś ci się popierdoliło, Ivanku. Tylko dziewczynki wykonują ten piruet. Chłopcy są za mało...
- WIEM, CO WIDZIAŁEM!
Piąstki dziesięciolatka znowu przygrzmociły w blat biurka. Mina dzieciaka sugerowała chęć wyrzucenia wspomnianego mebla przez okna. Dobrze, że cholerstwo było diabelnie ciężkie.
Snucie teorii do niczego nie prowadzi – wodząc palcem po dolnej wardze, pomyślał Alexei. – Muszę zobaczyć tego małego dziwoląga na własne oczy!
- Smirnov, dawaj mi zaraz nagranie z występem dzieciaków Feltsmana! Natychmiast!
Choreograf szybciutko odnalazł odpowiednią kasetę. Na ekranie stojącego obok gablotki telewizora pojawili się tańczący chłopcy.
- To on! – Ivanek pokazał palcem srebrnowłosego pięknisia. – Od razu go poznałem... To on! To on! To on!
Wronkov oparł łokcie o biurko i nieznacznie pochylił się do przodu. Oglądał nagranie w całkowitym milczeniu, nieruchomy niczym posąg w muzeum. Obraz z telewizora odbijał się w jego skupionych, lekko zmrużonych oczach.
Tajemniczy Viktor wywalał się raz za razem.
- Udaje – Ivanek wycedził przez zęby. – On wcale tak NIE jeździ! Na pewno specjalnie się wywraca, by wszystkich zmylić!
- Może coś w tym jest? – Smirnov podrapał się po głowie. – Może Feltsman kazał mu zepsuć wszystkie skoki, bo wiedział, że go szpiegujemy?
NA BANK wie, że go szpiegujemy – pomyślał Alexei. – Ale nigdy nie poprosiłby wychowanka o zepsucie skoków. Za dobrze znam tego starego pierdziela... podobne zagrania taktyczne są zupełnie nie w jego stylu. A jeśli chodzi o tego małego... hm...
- Smirnov, przewiń mi ten ostatni skok.
Chodziło o potrójnego toe loopa, przy którym Nikiforov zaliczył glebę. Choreograf spełnił polecenie.
- Jeszcze raz – zażądał Wronkov.
Jego bystre oczy obserwowały każdy ruch srebrnowłosego chłopca. Najazd do skoku, wybicie, obroty, lądowanie... no tak, lądowanie było koszmarne.
- Jeszcze raz.
Smirnov ewidentnie nie rozumiał, do czego zmierzał pracodawca – mimo to posłusznie przewinął do tyłu.
- Jeszcze raz!
W końcu Maks stracił cierpliwość.
- Przepraszam, ale... po co pan to ogląda tak wiele razy? Przecież widać, że ten skok mu nie wychodzi. Wywalił się.
- Owszem – nie odrywając wzroku od ekranu powiedział Wronkov. – Ale spójrz na jego najazd. Przyjrzyj się sposobowi, z jakim rozpędza się do skoku. Spójrz na jego minę. Jak sądzisz, o czym on myśli?
Smirnov i Levin zamyślili się.
- Prawie w ogóle się nie rozpędza! – chociaż nikt nie pytał go o zdanie, to Ivanek udzielił burkliwej odpowiedzi. – A nie myśli o niczym.
Rywal Yakova lekko zaklaskał.
- Brawo – wycedził, posyłając wychowankowi i asystentowi chłodne spojrzenia. – Punkty za spostrzegawczość otrzymuje dziesięcioletni gówniarz! Może to i racja, że bachor się wywalił... ale zanim zaliczył glebę, zaliczył też odpowiednią ilość rotacji. A najazdu, który nam sprezentował, praktycznie się teraz nie widuje. A już na pewno nie u małoletnich smrodów! Widziałem tylko jedną osobę, która skakała w taki sposób: nagle i bez zastanowienia!
Na myśl o tlenionej czarownicy, Wronkov aż się wzdrygnął.
- Tatiana Lubicheva.
- Kto? – zdziwił się Maks.
- Ta babka, z którą trener Feltsman kiedyś jeździł – Ivanek przewrócił oczami. – Ten głupek, Georgi wciąż o niej gada.
- Jest teraz bardzo znaną choreografką – dodał Smirnov. – Ale co ona ma z tym wszystkim wspólnego? Przecież siedzi w Stanach, no nie? To Feltsman uczy tego chłopca techniki, nie ona...
- Skakanie bez namysłu nie jest częścią techniki! – zagrzmiał Wronkov. A po krótkiej pauzie dodał: – Przynajmniej nie do końca. Bardziej chodzi o stan umysłu. O to, z jakim podejściem jedzie się program. Jedni modlą się przed każdym skokiem, inni starają się o niczym nie myśleć, a jeszcze inni nie myślą wcale. Stan numer trzy to w łyżwiarstwie figurowym wielka rzadkość. Bardzo niewielu jest takich, którzy potrafią wyłączyć myślenie ot tak, na zawołanie. U normalnej osoby takie coś trafia się u szczytu formy i to raz na dziesięć przejazdów.
- Czyli, że co?! – Ivanek nerwowo przełknął ślinę. – Czyli, że Kuklin miał rację i ten cały Viktor rzeczywiście ma jakieś supermoce?!
Zanim trener zdążył mu odpowiedzieć, dzieciak oznajmił:
- Chcę dostać dopalacze! Niech mi pan da te same dopalacze, które dostaje on!
- Na litość boską, Ivanku...! – przeraził się Maks. – S-skąd... skąd ty w ogóle wiesz, co to są dopalacze?!
- Nieważne! Chcę dostać te same dopalacze, co tamten chłopiec!
- Do uczniów, którzy choćby pomyślą słowo „dopalacze", Feltsman strzela z kałacha – chłodno oznajmił Wronkov. – Ten dzieciak na pewno ich nie bierze.
- WŁAŚNIE, ŻE BIERZE! – wydarł się Ivanek. – To niemożliwe, by sam z siebie jeździł w taki sposób!
- Hm... sądzę, że to właściwy moment, byśmy porozmawiali o twoich perspektywach. Maks, wynocha! Smirnov, ty możesz zostać.
Starszy z Levinów niechętnie opuścił gabinet.
- A więc... - wygodniej rozparłwszy się na krześle, Wronkov zwrócił się do Ivanka. – Kiedy tu przyszedłeś, zadeklarowałeś chęć przykładania się do treningów. To dla mnie miłe zaskoczenie. Chociaż sądzę, że nie musisz się niczego obawiać, cieszę się, że traktujesz sprawę powa...
- Powiedziałem, że będę się przykładał, to będę się przykładał, okej?! – pyskaty gówniarz wszedł opiekunowi w słowo. – A pan ma mi zagwarantować zwycięstwo, jasne?! Jest pan moim trenerem, więc niech pan zrobi tak, żebym wygrał!
- Po pierwsze, nie takim tonem. Chyba nie chcesz, bym nasłał na ciebie trenerkę Katyę?
Groźba spotkania z „Carycą Katarzyną" spełniła swoje zadanie. Dzieciak zatrząsnął się ze strachu.
- A co do twojej prośby, czy raczej żądania – Wronkov poczęstował małolata kpiącym uśmieszkiem – masz rację: jestem twoim trenerem i zrobię, co w mojej mocy, byś pozamiatał tym drugim lód. Ktokolwiek to będzie...
- To na pewno NIE będzie Rykov – Ivanek mruknął odwracając wzrok.
- Ośmielę się nie zgodzić – wyniośle zadzierając noc, Smirnov poprawił kołnierzyk. – Zupełnie nie rozumiesz punktu widzenia rozsądnego trenera, młody człowieku. To oczywiste, że Lev jest lepszym wyborem niż ten cały Viktor! Dłużej jeździ figurowo na łyżwach, ma raczej równą formę i przede wszystkim jeszcze nigdy nie zawalił żadnego występu. Cóż, na pewno nie tak jak ten chłopiec, którego przed chwilą obejrzeliśmy! Twój brat miał rację, gdy mówił, że Feltsman wybierze Rykova!
Główny trener Spartana miał na ten temat nieco inne zdanie.
No nie wiem – pomyślał. – Feltsman jest znany z bycia ryzykantem. Prędzej postawi na Czarnego Konia niż na Faworyta Zawodów. Nawet jeśli pierdyliard „rozsądnych" osób na jego miejscu postąpiło by inaczej.
Alexei poczuł dziwne swędzenie w okolicach karku. Zaniepokojony, odruchowo spojrzał w stronę gablotki – na znienawidzony srebrny medal z Grenoble.
O kurwa! Ostatni raz swędziało mnie w taki sposób, tuż przed tym, gdy Feltsman z Lubichevą wydymali mnie na Olimpiadzie! Niech to szlag, co to za dziwne uczucie? Z jakiegoś powodu jestem dziwnie niespokojny.
Tak czy siak, lepiej dmuchać na zimne.
- Jestem twoim trenerem, - ponownie zwrócił się do naburmuszonego Ivanka – więc zrobię wszytsko, żebyś wygrał. ALE musisz wiedzieć, że nie mogę ci zagwarantować zwycięstwa.
- Jak to?! – zapytał zdumiony dzieciak.
- Tak to – parsknął Wronkov – Nie ma czegoś takiego jak „pewne zwycięstwo". Zwycięstwo nigdy nie jest w stu procentach pewne. ALE możemy poczynić pewne przygotowania, aby zwiększyć jego prawdopodobieństwo. Gdybyś na przykład... no nie wiem... wylądował skok, którego żaden dziesięciolatek jeszcze nigdy nie wylądował, byłoby to dla drugiej strony wręcz przytłaczające. Oczywiście masz swojego potrójnego salchowa, którego nie potrafi Rykov... ale już na przykład pewien chłopaczek z Lenina nie ma z tym skokiem najmniejszych problemów. Dlatego uważam, że powinniśmy poszerzyć twój arsenał. Dorzucić do niego coś z efektem „łał"! Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o potrójnym flipie?
- W porządku – młodszy brat Maksa wzruszył ramionami. – Skoczę go.
Alexei zamrugał. A chwilę później wybuchł śmiechem.
I pomyśleć, że to ten sam bachor, który jeszcze tydzień temu obił sobie tyłeczek i oświadczył z całą stanowczością, że „ma w dupie potrójnego flipa" i „na kij mu to potrzebne".
- W takim razie nie masz się czym martwić! To wszystko, Ivanku. Możesz już iść.
Dzieciak skinął głową i ruszył w stronę drzwi. Jednak w połowie gabinetu zatrzymał się. Odwrócił się, by spojrzeć na trenera.
- Jest jeszcze coś. Niech mi pan zmieni program! Jeżeli pojadę do durnego „Walca Wiedeńskiego", nie wygram.
- Jak śmiesz?! – obruszył się autor choreografii do wspomnianego Walca. – Jak śmiesz mówić w ten sposób, o programie, który...
- Zastanowię się – Wronkov wszedł pracownikowi w słowo.
Vitaly aż pobladł z wrażenia.
- Chyba pan żartuje? Przecież nie może pan uczyć go nowego programu, gdy zostały zaledwie dwa miesiące do...
- Przymknij się, Smirnov! Coś jeszcze, Ivanku?
Butny blondynek zawahał się.
- Chcę... - zacisnął zęby, po czym dokończył – chcę być dobry nie tylko w skakaniu. Niech pan zrobi tak, bym miał lepsze wyniki w tych... no... tańcach, czy jakoś tak!
- W części artystycznej? – zgadł Wronkov.
- O! Tak, właśnie tak!
Główny trener Sprartana wybuchł śmiechem. Rechotał dobrą minutę, zanim zdołał się uspokoić.
- Ivanku - zaczął, wycierając łzę spod oka – co cię nagle napadło? Zawsze mówiłeś, że wysokie wyniki z „kręcenia tyłkiem" osiągają tylko miernoty. A ja się z tym zgodziłem. Ustaliliśmy, że rozbudowana część artystyczna nie jest ci do niczego potrzebna. To skoki są twoją mocną stroną i to w nich musisz osiągnąć miażdżącą przewagę.
- A co jeśli ten drugi znowu dostanie aplauz publiczności?
- To NIE publiczność decyduje.
- Ale Maks mówił mi, że sędziowie czasami patrzą na publiczność! A co jeśli tym razem też tak będzie? Nie mógłbym się nauczyć tego... no... tańca i artyzmu i całej reszty... tak na wszelki wypadek?
- To tak, jakbyś mnie poprosił, bym „na wszelki wypadek" nauczył cię szpagatu – zakpił Wronkov. – Na coś takiego trzeba lat.
- A nie można by szybciej?
- Pfft! Serio mnie o to pytasz? Jedyną osobą, która w kilka miesięcy robi z kogoś baletmistrza, jest Lilia Baranowska. A ona bierze pod swoje skrzydła tylko takich, co w wieku pięciu lat zakładają sobie nogi na głowę. Tak więc sam widzisz, że to trochę za wysokie progi. Już nie wspomnę o tym, że ta megiera trzyma z Feltsmanem i chętnie poderżnęłaby mi gardło obcasem. Posłuchaj Ivanku... Skopałem tyłek twojemu trenerowi na wielu, wielu zawodach. WIEM, w jaki sposób pokonuje się jego i tych, którzy ćwiczą pod jego okiem. Po prostu skup się na treningach, a myślenie zostaw mnie. Jeśli to zrobisz, masz niemal całkowitą gwarancję zwycięstwa.
Dzieciak odetchnął z ulgą.
- Czyli... nie muszę się martwić? Jak będę się przykładał, to wygram? Tak?
Wronkov krótko skinął głową.
Wyraźnie uspokojony, Ivanek ruszył w stronę wyjścia. Kiedy kładł małą dłoń na klamce, mruknął pod nosem:
- Teraz muszę go tylko wyeliminować...
Rywal Yakova poruszył się niespokojnie. Ale ten gówniarz chyba nie miał na myśli...?!
- Co powiedziałeś? – warknął w stronę chłopca. – Powtórz!
Przez jakiś czas Ivanek stał tyłem do trenera. Kiedy się odwrócił, miał na buźce wyraz prawdziwego aniołka.
- Powiedziałem - zaczął, uśmiechając się niewinnie – że teraz muszę tylko wyeliminować ten okropny nawyk, który mam po lądowaniu. Wie pan, ta krzywa noga i tak dalej...
Z ust łysego mężczyzny wyszło abrobujące chrząknięcie.
- Tak, tak, koniecznie nad tym popracuj! – Wronkov niedbale machnął ręką. – Najlepiej od razu. No już, spadaj! Omówimy ze Smirnovem plan twoich treningów.
Za Ivankiem zamknęły się drzwi. Choreograf uśmiechnął się do pracodawcy.
- Cóż za szczęśliwy zwrot akcji! Kto by pomyślał, że nasze problemy rozwiążą się w kilka minut? Ech, nie mogę uwierzyć, że ten szczeniak sam z siebie postanowił przyłożyć się do treningów! Czy to nie wspaniałe, panie Wro... eee... panie Wronkov? Wszystko w porządku? Strasznie pan spoważniał.
- Musimy mu załatwić nowy program – drapiąc się po karku, mruknął Alexei. – I zrobić coś z tą jego pożal się Boże częścią artystyczną...
- CO?! A-ale... ale przecież powiedział pan...
- Powiedziałem mu to, co musiał usłyszeć! Ale jeśli mam być szczery, uważam, że ma trochę racji. Sam powiedz Smirnov... Nie masz takiego uczucia, że powinniśmy się jakoś zabezpieczyć?
- Eee... Ale dlaczego powinniśmy się zabezpieczyć?!
- Ponieważ najbardziej arogancki gówniarz, jakiego znam, przylazł do mnie, by oznajmić, że wystraszył się jakiegoś elfa z ADHD, którego Feltsman chowa po kątach! A TY SIĘ, KURWA, PYTASZ: DLACZEGO?!
Jednym wściekłym ruchem, Wronkov zwalił z biurka połowę papierów. Pojedyncza ulotka na moment zawisła w powietrzu. Tańcząc w powietrzu jak piórko, jakiś czas chwiała się majestatycznie, aż wreszcie opadła na dłoń rozjuszonego mężczyzny. Schwycił ją drżącymi palcami. Jego oczy patrzyły na wydrukowany obrazek w taki sposób, jakby przeglądały księgę zaklęć.
- Tak... - chciwie się uśmiechając, wyszeptał Wronkov. – To jest to! Dlaczego od razu na to nie wpadłem?
- P-proszę pana...? – Smirnov nerwowo przełknął ślinę.
Rywal Yakova przytulił ulotkę do piersi.
- Śliczna muzyka, która odwróci uwagę od niedociągnięć artystycznych... genialna choreografia, która w wykonaniu każdego będzie wyglądała świetnie! Przecież to takie proste i... oooch, jakie przyjemne! Już nie mogę się doczekać miny Feltsmana, gdy zobaczy przejazd Ivanka!
Vitaly wreszcie odgadł zamiar pracodawcy.
- Nie może pan! – pisnął, z dłońmi tuż przy ustach.
- A dlaczego? Ktoś mi zabroni?
- Ch... ch-chyba nikt panu nie zabroni... z-znaczy się... j-jeżeli nikt się nie dowie. A-ale przecież... t-to będzie oszustwo! Już nie wspomnę o tym, że żona pana zabije.
- Może mnie nie zabije – Wronkov wzruszył ramionami. – Jeżeli wystarczająco szybko ewakuuję się na Karaiby. Polecę tam zaraz po roztrzygnięciu kwietniowego pojedynku i poczekam, aż Katyuszce przejdzie złość. Pewnie bez kilku złamanych żeber tak czy siak się nie obejdzie...
Z ust łysego mężczyzny wyszedł mroczny rekord.
- ... ale to dość niska cena za wygranie zakładu!
XXX
Dziewczyny wciąż lizały rany, więc teoretycznie nie było dla kogo organizować porannego treningu. Mimo to Yakov pojechał na lodowisko. Zrobił to, bo wiedział, że spotka tam Viktora. W końcu obiecał coś temu dzieciakowi – i chociaż w tych przykrych okolicznościach złamanie danego słowa byłoby uzasadnione, pięćdziesięciolatek uznał, że lepiej będzie mimo wszystko się pojawić.
Spotkać się z małym twarzą w twarz i powiedzieć mu, co zaszło. Gdyby nieprzewidywalny chochlik usłyszał o wypadku dziewczyn przez telefon, mógłby wpaść na jakiś durny pomysł - na przykład zrobić niespodziewany nalot na szpital. Pewnie przechytrzyłby pielęgniarki i jakimiś na wpół-legalnymi środkami dostałby się do koleżanek. A one niekoniecznie chciały teraz kogoś widzieć...
Już prawie dziesiąta – Feltsman zerknął na zegarek. – Poczekam tu na niego. Powiem mu o dziewczynach i może gdzieś razem pójdziemy? Viera mówiła, że powinienem się czymś zająć... Pilnowanie hiperaktywnego gówniarza to chyba dobry sposób na odwrócenie uwagi od stresu?
A jednak coś było nie tak. Wskazówki pokazywały dziesiątą, a chochlika wciąż ani widu, ani słuchu. Śpóźnianie się na obiecany trening zdarzało się Viktorowi raz na chiński rok! A konkretniej – zdarzyło się tylko ten jeden jedyny raz, gdy durny dzieciak poszedł rwać kwiaty na domniemane imieniny trenera. Więc dlaczego jeszcze nie przyszedł? Zwłaszcza, że zapowiedział, że pojawi się pół godziny przed czasem!
Po kręgosłupie Yakova przeszedł dreszcz. A jeśli coś się stało?
Notka autorki (przeczytać PRZED zakupieniem kałasznikowa)
Rozdział 16 - postępy:
Obrazek autorstwa
Do wszystkich: domyślam się, co chcielibyście mi powiedzieć:
"Jak mogłaś zrobić dziewczynom COŚ TAKIEGO?! Dlaczego Sonia...?! Po co to było? NA CO?!"
Nawet korektorka się wkurzyła i rzuciła w moim kierunku groźne "wiem, gdzie mieszkasz"!
Kurde, przez moment i JA byłam na samą siebie cholernie zła. Przez moment. Króciutki :)
Ech, czasami Autor musi być zimny i bezlitosny - bo kiedy to robi, jego późniejsza wielkoduszność ma jeszcze lepszy efekt (znaczy się, gdy będzie się działo po myśli Yakova, to będzie się działo, że ho ho!).
Prędziutko wyjaśniam i uspokajam: to zdarzenie było cholernie ważne dla fabuły i mocno wpłynie na decyzję, którą Feltsman podejmie tuż przed samym pojedynkiem zakładowym. W swoim czasie zrozumiecie. Może i dostaliście teraz solidne porcje angstu, ale później będzie lepiej. Obiecuję wam, że ta historia ma Happy End. Naprawdę FAJNY Happy End. Również dla dziewczyn :3
Okrutne słowa w stylu "od teraz będzie pani mogła trenować tylko rekreacyjnie" naprawdę pojawiają się w życiu sportowców. W tym i moim. Nie żebym była profesjonalistką, ale miałam etap, gdy ćwiczyłam po kilka godzin dziennie. Gdy zepsuta noga odbiera ci coś takiego, musisz przemyśleć wiele rzeczy. Są różne sposoby na znalezienie szczęścia - nie można się poddawać, "tylko dlatego" że w jednym nam nie wyszło. Ta. "Tylko dlatego". To brzmi zdzirowato, wiem.
I nie martwcie się o Vićka - jego to nawet licho się boi ;) W kolejnym rozdziale będzie miał "problemy", ale nie jakieś... hm... bardzo poważne. Tytuł to "Stracona okazja".
Swoją drogą - domyślacie się już, co knuje Wronkov?
Jak wam się podobał "słodziutki aniołek" Ivanek?
Dziękuję wszystkim cudownym czytelnikom, którzy zostawili komentarz bądź gwiazdkę.
Absolutnie was uwielbiam - jestem dumna, że dla was piszę ;) Sądzę, że teraz rozdziały będą się ukazywać znacznie częściej - wiele się dzieje, a do Wielkiego Finału coraz bliżej. Trzymajcie kciuki!
Dzisiejszy rozdział dedykuję izumiiii
Do pozostałych komentujących - nie martwcie się. Wy również wkrótce doczekacie się dedykacji ;)
Jak zawsze podziękowania za korektę dla: Akaitori07
I podziękowania za tłumaczenie "Zakładu" dla jmplZashi
Gdyby ktoś był ciekawy, jak wygląda trzymanie butelki z wodą podczas piruetu, niech sobie zobaczy występ galowy Javiera Fernandeza ;) - to jest genialne, wierzcie mi!
https://youtu.be/xwMIgWpEwFs
Na zakończenie jeszcze jeden link do piosenki:
https://youtu.be/3m5dNdu8Efo
"It's raining men" by Weather Girls to wersja z 1982 roku - trochę mniej znana niż utwór Geri Halliwell (ale i tak zarąbista). Mała poprawka: zakładam, że w radiu leciała skrócona wersja (3 i pół minuty?) - bo w innym wypadku Viciek i Ivanek mogliby nie wytrzymać kondycyjnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top