Rozdział 13 - Wojna poglądów
Rozdział 13 – Wojna poglądów
W Petersburgu miał miejsce dość osobliwy koncert. Zamiast instrumentów grały klaksony, zaś rola wokalu przypadła wrzeszczącym ze wszystkich kierunków ludziom. Bilety zupełnie za darmo – wystarczyło udać się w okolice Teatru Marińskiego, gdzie na środku jednego z większych skrzyżowań zderzyły się dwa samochody.
Yakov Feltsman gniewnie stukał palcem w tarczę zegarka.
- Wskocz pan w boczną uliczkę i objedź cały ten cyrk! – burknął na prowadzącego taksówkę Gruzina.
Akurat wtedy, gdy zależy ci na szybkim dotarciu do celu, musisz trafić na obcokrajowca z zerową znajomością miasta! Ech, kurwa... jak pech to na całej linii!
Gdy jechali przez wyłożone starą kostką osiedle, z tyłu rozległ się dziwny dźwięk – jakby ktoś zgubił błotnik. Albo połowę samochodu.
Kierowca za nami raczej nie jest orłem – po szybkim spojrzeniu w boczne lusterko wywnioskował Yakov. – Jak nie zacznie omijać dziur, to ten złom zaraz mu się rozpadnie! Hm... a tak swoją drogą, chyba gdzieś już widziałem tego Citroena?
Feltsman odwrócił się w stronę bagażnika. Wyglądało na to, że czerwony pojazd był własnością Arabów. A konkretniej – Arabek w burkach. Chociaż nie, po bliższym przyjrzeniu się, to chyba jednak zwykłe rosyjskie babcie...? A, cholera wie!
Rozłożywszy się na tylnym siedzeniu, pięćdziesięciolatek naciągnął sobie kapelusz na nos. Może i dobrze, że trochę to potrwa? Przynajmniej będzie miał czas, by nieco ochłonąć.
XXX
- O kurde, przed chwilą spojrzał do tyłu! Myślicie, że nas rozpoznał?
- Nie ma szans! W końcu jesteśmy w przebraniach, nie?
Podążając śladami trenera w wypożyczonym od pana Grankina czerwonym Citroenie, trójka dziewczyn sięgnęła po następujący kamuflarz: zarzucone na głowy kolorowe chusty w kwiatki oraz ciemne okulary w stylu Jamesa Bonda.
Prowadziła Sonia. Pozostałe łyżwiarki siedziały z tyłu i w tej chwili niepewnie wyglądały zza siedzień. Lecąca w radiu melodyjka „Eye of the tiger" tylko pogłębiała bojowe nastroje.
- A co jeśli zorientuje się, że go śledzimy? – konspiracyjnym tonem spytała Lenka.
Kierowczyni wzruszyła ramionami.
- To damy mu lizaka na przeprosiny.
Pozostałe dziewczyny zgodnie pokiwały głowami. W torebce Mashy zawibrował telefon.
- Halo? O, Viera! Jak było u ginekologa? Już po zastrzykach? Eee... gdzie teraz jesteśmy?
Najstarsza z łyżwiarek rozejrzała się. Zabytkowe kamienice Petersburga zostały daleko w tyle. Teraz za oknem był jedynie las. Wiekowy Citroen wytrwale siedział na ogonie czarnej taksówki.
- Na wycieczce! – Masha zaszczebiotała w końcu. – Właśnie tak! Trener zabrał nas na wycieczkę edukacyjną. Eee... co dokładnie będziemy oglądać?
Trójka dziewczyn wymieniła spojrzenia. Zakończona niebieskimi paznokciami dłoń oderwała się od kierownicy i przejęła telefon.
- Jedziemy obejrzeć rzadki okaz krótkowzrocznego chuja – lodowatym szeptem oznajmiła Sonia.
XXX
Dźwięk gwizdka wprawił w ruch kilkanaście par łyżew. Krążek mknął po lodzie niczym pocisk! Odbijał się od kijka, od ostrza, od bandy, raz w jednym, raz w drugim kierunku, co kilka sekund zmieniając właściciela.
Wreszcie z kłębowiska ciał wyrwał się jeden zawodnik. Pognał do bramki po upragniony punkt. Dwóch próbowało go zablokować, ale zręcznie ich ominął. Był już tak blisko... tak blisko wyrównania wyniku! Wystarczyło jedynie trafić.
Zawodnik przymierzył się do strzału. Wziął zamach i z całej siły przygrzmocił w krążek. Czarny pocisk pofrunął i uderzył prosto w... słupek!
Połowa obecnych wydała jęk zawodu (Niech to szlag, słupek!).
Druga połowa zaczęła skakać z radości (Ach, o mały włos, słupek!).
Głośny, podobny do skrzeczenia, dźwięk obwieścił koniec meczu. Nieskuteczny strzelec ze złością cisnął kijek na lód. Przez jakiś czas stał w miejscu, opierając dłonie na kolanach.W końcu zdjął kask...
Na żółtą kamizelkę opadła kaskada ciemnobrązowych loków. Dziewczyna wytarła pot z czoła, po czym ruszyła śladem kolegów. Przy bramce czekał rozczarowany trener. Z plecami opartymi o bandę i skrzyżowanymi ramionami, obdarzył zawodniczkę karcącym uniesieniem brwi.
- To był strzał z lenistwa – rzucił. – Miałaś mnóstwo czasu i pusty lód. Powinnaś była podjechać do przodu i okiwać bramkarza.
Czerwieniąc się, szarpnęła głową w bok.
- Myślałam, że trafię...
- Nie jesteś Dymitrem, by trafiać do bramki z połowy boiska!
Siedzący na ławce Dymitr przerwał czyszczenie łyżew i z nadzieją podniósł głowę.
- Hę? Czy to tylko sen, czy naprawdę zostałem pochwalony przez trenera?
- Zdawało ci się – wycedził Sasza.
- Szkoda – młodzieniec dramatycznie westchnął.
- Mogłam trafić! – uparcie powtarzała dziewczyna. – To, że pan okiwałby bramkarza, jeszcze nie znaczy, że to było najlepsze...
Widząc srogą minę trenera, urwała w pół zdania.
- Próbujesz się ze mną kłócić? – zapytał chłodno.
Nie odpowiedziała.
- Przypominam ci, że zawodnicy, którzy pyskują, nie są wybierani do składu – wzdychając, Sasza zaczął pisać coś w notesie. – Pozwoliłem tobie i Gabrieli ćwiczyć z chłopakami, bo zadeklarowałyście, że będziecie dawać z siebie wszystko. Rezygnacja z walki kilka sekund przed końcem meczu rozmija się z moją definicją „dawania z siebie wszystkiego". A może przychodzisz na treningi tylko po to, by znaleźć sobie chłopaka?
- To na pewno nie to, trenerze! – unosząc palec wtrącił Dymitr. – Ze sto razy próbowałem zaprosić ją na randkę i za każdym razem dostawałem kosza!
- Nie wpierdalaj się do tego! – syknęła młoda hokeistka. – Mówiłam, że nie potrzebuję twojej pomocy!
- Słownictwo! – warknął Sasza. – Tylko mnie tutaj wolno przeklinać. Jeszcze raz rzuć takim tekstem, a wylatujesz.
Pokręcił głową, po czym dodał:
- Może mimo wszystko powinnaś wrocić do grupy dziewcząt? Fakt, odstawałaś od koleżanek, ale przynajmniej dawałaś radę kondycyjnie.
Na sinej ze zmęczenia twarzy pojawił się przebłysk paniki.
- Nie! – jęknęła dziewczyna. – Trenerze, proszę... niech mi pan da szansę!
- No właśnie, trenerze! – dodał Dymitr. – Ona i Gabi grają z nami dopiero od miesiąca. Muszą po prostu złapać rytm.
- Mówiłam, żebyś się nie wtrącał!
- Nic nie poradzę. W końcu jestem kapitanem. To jak będzie, trenerze?
Sasza zastanowił się chwilę.
- Pomyślę nad tym – mruknął w końcu.
Młoda hokeistka odetchnęła z ulgą, po czym usiadła obok koleżanki.
- Będzie dobrze, Estercia! – z drugiego końca ławki zawołał do niej Borys. – Następnym razem na pewno trafisz!
- Wal się, ofermo! – syknęła w odpowiedzi.
Na czole srebrnowłosego mężczyzny pojawiła się bruzda. Sasza otworzył usta, niewątpliwie po to, by zmyć głowę niepokornej uczennicy. Jednak zanim zdążył to zrobić, zza pleców dziewczyn rozległo się:
- Jesteś dla niej trochę za ostry.
Kilkanastu młodych hokeistów przerwało ściąganie ekwipunku i odwróciło się. Z trybun przypatrywał im się mężczyzna w średnim wieku. Siedział w typowej posturze szykującego się do bitki kibola – buciska na oparciu krzesła z niższego rzędu, dłonie miętolące pozostałości jakiegoś papierka.
- Doceń to, że chce jej się ćwiczyć w pierwszy dzień okresu – burknął Yakov.
Wydawszy zaskoczony pisk, Estera upuściła kask. Szczęki wszystkich chłopaków poleciały w dół. Sasza zareagował jedynie chłodnym uniesieniem brwi.
- Umm... skąd pan wie, że to jej pierwszy dzień? – zapytała druga z hokeistek, Gabriela.
- Tajemnica zawodowa.
- Ej, chwila moment, to pan!
Dymitr wreszcie rozpoznał Feltsmana. Wstał z miejsca i wesoło zamachał do pięćdziesięciolatka.
- Doberek! Jak się pan miewa?
Udzielając odpowiedzi, Yakov nawet nie spojrzał na młodzieńca. Jego wzrok pozostawał skrzyżowany ze wzrokiem Saszy.
- Dziękuję, dobrze. A teraz bierz kolegów i zmykaj do szatni! Dorośli muszą porozmawiać.
Mogło się wydawać, że z oczu łypiących na siebie mężczyzn buchały wiązki laserowe – spotykając się w połowie drogi, tworzyły skrzeczącą wściekle iskrę.
- Ale ja od dwóch dni jestem pełnoletni... - zajęczał Dymitr.
- WON! – warknęli na niego jednocześnie Sasza i Yakov.
Chłopak przepraszająco uniósł ręce.
- Dobrze, już dobrze! Słyszeliście, panowie? Idziemy do szatni! No już, ruchy, ruchy... zaraz zacznie się bombardowanie.
Sposób opuszczenia lodowiska przez grupę gołowąsów rzeczywiście przypominał bieg do schronu. Paru gamoni pogubiło rozmaite części ekwipunku. Gabriela z Esterą ewakuowały się o wiele wolniej – wychodząc, wciąż coś do siebie szeptały, posyłając Feltsmanowi zaciekawione spojrzenia.
Wreszcie skrzypnęły drzwi i na lodowisku nie ostał się ani jeden „cywil". Każdy z „trenerów-generałów" stał w całkowitym bezruchu, czekając na następne posunięcie rywala. W końcu Sasza przerwał milczenie.
- Zakładam, że nie przyjechałeś tutaj tylko po to, by wtrącać się do treningów?
Yakov nie opowiedział.
Wydawszy zrezygnowane westchnienie, srebrnowłosy mężczyzna wziął pod pachę piramidę słupków i lekkim szarpnięciem głowy wskazał drugi koniec lodowiska.
- Za duże tutaj echo. Chodź do gabinetu.
XXX
Cicho pogwizdując, Stary Piotruś klęczał na ziemi i umilał sobie czas, wyrywając chwasty z rosnącego przy wejściu na lodowisko ogródka. Był tak pochłonięty tym zajęciem, że prawie nie zauważył przyjazdu starego Citroena.
Drzwi samochodu otworzyły się. Na chodniku nieopodal pracującego mężczyzny stanął mieniący się agresywną czerwienią obcas.
- Pan jesteś Aleksander Nikiforov? – padło pytanie.
Wyrwany z zamyślenia Petrov spojrzał w górę. Wzdrygnął się, gdy promienie słońca zakuły go w oczy. Po przesunięciu się kilka centymetrów w lewo, odsunął przedramię od twarzy. Spoglądały na niego trzy młody kobiety – z migoczącym za plecami żółtym światłem wyglądały jak greckie boginie.
- Nie, to nie ja. Sasza jest teraz na lodowisku. Wydaje mi się, że właśnie skończył trening młodzieżówki.
- Dzięki.
Stojąca najbliżej dziewczyna zdjęła chustę i okulary. Piotrusiowi aż zabrakło powietrza.
Jezusie Nazareński! – pomyślał, czując gromadzący się na policzkach żar.
Długowłosa blondyneczka posłała mu zmysłowy uśmiech.
- Proszę, niech pan to weźmie! – zaświergotała, wyciągając przed siebie chustę. – Pracowanie w takim słońcu z odkrytą głową może się źle skończyć. Okularki też panu oddam, żeby nie bolały pana oczka.
- Dz... dziękuję, kochaniutka – wybąkał nieprzytomnie.
Pozostałe dziewczyny również zrzuciły przebrania.
O matko... - Serce staruszka nie przeżyło czegoś takiego od czasu pierwszej przepustki w wojsku. – O matko, matko, matko, matko, matko!
- No dobra, laski - zagrzmiała ciemnowłosa piękność z rudym pasemkiem – idziemy na wojnę!
Zastukały obcasy i trójka aniołów (a może to były diabły?) pomaszerowała w stronę Śnieżnej Nibylandii. Stary Piotruś złapał się za oba policzki.
- Ach, panie dziejku... - westchnął, kręcąc głową – ci biedni, niespodziewający się niczego chłopcy! Niech Bóg nad nimi czuwa!
XXX
- Powinnaś być bardziej asertywna, Estercia – zagaił Dymitr. – Chodźmy jutro na pizzę. Dam ci kilka wskazówek, jak stawiać się trenerowi. Mogę cię nauczyć, jak to robić bez ryzykowania miejsca w składzie.
- Głuchy jesteś? – zamiast Estery odpowiedziała Gabi. – Nie słyszałeś jak mówiła, żebyś spadał? Jeżeli chcesz się z nią umówić, musisz postarać się bardziej.
Grupka złożona z dwójki dziewczyn i trzech chłopaków siedziała w mieszczącym się nad trybunami barze mlecznym. Panie zajmowały jeden stolik, panowie - drugi. Dymitr co jakiś czas brał łyk ze swojej piersiówki.
- To bez sensu – burknął Borys. – Przecież Estercia lubi Dimę. Gdybyś wciąż nie powtarzała jej, że powinna „grać niedostępną", dawno by się z nim umówiła!
Policzki Estery pokryły się warstwą czerwieni.
- Nie umówi się z nim, ponieważ ma wymagania – wyniosłym tonem podkreśliła Gabi. – Niech Dima lepiej główkuje, jak je spełnić.
- Kiedy to cholernie wredne – wtrącił pałaszujący pierogi Kacper. – Dlaczego Dima ma udawać kogoś, kim nie jest?
- Dokładnie! – wtórował mu Boria. – Dlaczego baby wciąż próbują zmieniać facetów?
- A gdyby tak Dima powiedział Esterci, że ma wymagania? A gdyby tak powiedział, że nie ma ochoty zadawać się z biegającą w bojówkach chłopczycą?
- A gdyby powiedział, że woli ładną i zadbaną dziewczynę?
- Więc twierdzisz, że Estercia nie jest ładna? – Gabriela uniosła brew. – Na szkolnej dyskotece została wybrana Miss Wieczoru
- To był ten jeden jedyny raz, gdy chciało jej się uczesać włosy – Kacper szepnął do ucha Borysa.
Z ust dwójki młodzieńców wyszedł złośliwy rechot. A Dymitr, którego to wszystko dotyczyło, jedynie wzruszył ramionami.
- Nie miałbym nic przeciwko, by częsciej oglądać Estercię w sukience – stwierdził zamyślonym tonem. – Ale bojówki też lubię.
- Nie zamierzam nosić kiecek! – Estera zadarła nos. – Jeśli chcesz pustogłowej ślicznotki, to możesz jej sobie poszukać w Petersburgu!
- Ładna dziewczyna wcale nie musi być głupia! – zauważył Kacper.
- A z tym Peterburgiem, to uważaj czego życzysz Dimie – ze złośliwym uśmieszkiem dodał Borys. – Ani się obejrzysz, a pojedzie tam na studia. Kiedy nie będzie musiał się ograniczać do niewielkiej populacji Novowladimirska, może przestać uważać cię za atrakcyjną. Do maturki został rok, więc to twoja ostatnia szansa, by przestać dawać mu kosza.
- Dymitr nie zacznie nagle wzdychać do jakiejś wydelikaconej burżujki! – kłóciła się Gabi. – Takie laski nie są w jego typie.
- Czemu aż tak się uparłaś, by wrzucać wszystkie ładne dziewczyny do jednego wora? – odparował coraz bardziej zirytowany miłośnik pierogów. – Moja siostra lubi się malować, a wcale nie jest głupią dziunią. Mówisz o tym tak, jakbyście z Esterą były jedynymi twardymi laskami w obrębie stu kilometrów.
- Bo tak jest! – Gabi z dumą wypięła pierś.
- Akurat! – syknął Boria. – Żadne z was twardzielki! Nawet nie potraficie normalnie odpowiedzieć trenerowi bez trzęsenia portkami.
- Trener wymaga od nas więcej niż od chłopaków! – burknęła wkurzona Estera. – To nie nasza wina. Nie stawiamy się, bo się nie da.
- Umów się z Dymitrem, a zobaczysz, że się da!
- Nie ma mowy!
- Uparta zdzira!
- Głupi prostak!
Kapitan drużyny z rezygnacją obserwował sprzeczających się towarzyszy. Zaczynał żałować, że nie złożył Esterze propozycji na osobności. Ech, zawsze to samo... Dlaczego z prywatnej sprawy jednego gościa musiała się robić taka kaszana?
Chyba matka miała racje, gdy mówiła, że ostatnio zrobiłem się mentalnym staruchem – wzdychając, wywnioskował Dymitr. – Zaczynam mieć dosyć ogólniaka. Chcę już na studia!
Ciekawe, czy spotka na AWFie jakieś fajne dziewczyny? Może powinien poprosić panią Annę, by kogoś mu przedstawiła? Na myśl o strasznej wykładowczyni, uśmiechnął się.
- Prawdopodobnie jedyną kobietą, która byłaby w stanie postawić się trenerowi, jest jego siostra – rzucił, skupiając na sobie uwagę reszty towarzystwa. – Ale czego innego można się spodziewać po osobie, która ma czarny pas w trzech sztukach walki? Ech, czasami żałuję, że jestem dla niej za młody... ile ja bym dał za tak piękną i agresywną kobietę! Gdybym taką spotkał, z miejsca bym się oświadczył!
- Akurat taka cię zechce! – zakpiła Gabi. – Zamiast snuć fantazje, lepiej zacznij oszczędzać na kwiaty dla Estery. Choćbyś przeszukał cały Petersburg, nie znajdziesz większej twardzielki niż...
Dokładnie w tym momencie drzwi na korytarz otworzyły się – sądząc po hałasie, ktoś mocno w nie kopnął. Oczom zszokowanego towarzystwa ukazała się uniesiona na wysokość głowy noga. Piękna smukła noga zakończona krwistoczerwonym butem na obcasie...
Nadziany na widelec pieróg upadł na talerzyk, obryzgując sweter Kacpra śmietaną. Mało brakowało, a Dymitr upuściłby piersiówkę. Borys wyglądał, jakby upuścił mózg.
W drzwiach stanęły rosyjskie odpowiedniki ponętnych Aniołków Charliego. Jędrne biusty w eleganckich bluzeczkach... zgrabne nogi w obcisłych dżinsach... hipnotyzujące, podkreślone subtelnym makijażem oczy.
Trójka młodzieńców pomyślała to samo:
JEZU, ALE LAAAAAASKI!
Zakończone niebieskimi paznokciami palce sięgnęły do zmysłowych ust. Sonia wyjęła spomiędzy zębów gumę do żucia i włożyła ją do nadstawionej przez Mashę serwetki.
- No więc? – burknęła, skanując otoczenie. – Gdzie on jest?!
- Eee... a kto dokładnie? – nieśmiało spytał Dymitr.
- Jak to „kto"?! Największy chuj na tym lodowisku!
Kapitan nastoletnich hokeistów nerwowo rozmasował kark.
- No więc... ehehe... nie przyglądam się kolegom pod prysznicem aż tak dokładnie, jeśli wiesz, o co mi cho... iiiiik!
Urwał, gdy pięść Grankiny przygrzmociła w stół tuż przed jego nosem.
- Nie w sensie dosłownym! Pytam się, gdzie jest ta krótkowzroczna gnida, ojciec naszego Vićka! No gadaj, kurwa! Gadaj! ALE JUŻ!
Na krótki moment zapadła cisza. W końcu Dymitr wziął głęboki oddech.
- Słuchaj... - zaczął.
Sonia pochyliła się do przodu, by lepiej słyszeć. Celem ukrycia rumieńca, Dymitr naciągnął sobie czapkę z daszkiem na twarz. Zza materiału dobiegł trudny do zinterpretowania bełkot. Zdezorientowana Grankina przekrzywiła głowę. W końcu jej rozmówca wyjrzał zza czapki i z nieprzytomnym uśmiechem narkomana dokończył:
- ... czy jeśli ci powiem, zostaniesz matką moich dzieci?
XXX
Sasza ściągnął sweter i powiesił go na zainstalowanym przy drzwiach wieszaku.
- Kawy? Herbaty? – proponował z chłodną uprzejmością.
- Dzięki, nie trzeba.
Usiedli naprzeciwko siebie. Wzrok Yakova zatrzymał się na stojącej na biurku fotografii. Przedstawiała całą rodzinę Nikiforovów – matka i ojciec kucali obok kilkuletniego chłopczyka. Włosy Viktora były wtedy o wiele krótsze, jednak szeroki uśmiech w kształcie serca nie różnił się od obecnego ani o jotę.
- Twoja obecność tutaj jest dla mnie sporym zaskoczeniem. - powiedział Sasza. – Spodziewałem się co najwyżej krótkiej rozmowy telefonicznej w stylu: „dziękuję, że pozwoliłeś Viktorowi chodzić do szkoły w Petersburgu i tym samem dałeś mi okazję do dalszego spełniania moich zapędów rodzicielskich".
Na zewnątrz Feltsman sprawiał wrażenie perfekcyjnie opanowanego, jednak we własnej głowie obijał rozmówcy ryj już z dwunasty raz. Zapłaciłby za możliwość zrobienia tego w rzeczywistości.
- Wiesz, co na tym świecie najbardziej mnie wkurwia, facet? – zapytał.
- Umieram z ciekawości – wycedził Sasza.
- Rzeczy, których nie rozumiem.
Nikiforov pytająco uniósł brew.
- Mój największy rywal, Wronkov... - na wspomnienie łysego dupka, Yakov wzdrygnął się – to mściwy skurwiel i zarozumiała gnida. Jednak, chociaż nie cierpię gnojka, to jako tako jestem w stanie zrozumieć motywy, którymi się kieruje. W podobny sposób myślę o prezesie Rosyjskiej Federacji Łyżwiarskiej. Albo o moich biologicznych siostrach. O tamtym gamoniu, Pankinie. Generalnie o wszystkich skończonych sukinsynach. Doprowadzają mnie do szału, a mimo to nie mam przez nich problemów ze snem. Nie marnuję wielu godzin dziennie, zastanawiając się, dlaczego zachowują się tak a nie inaczej. Bo po co miałbym nad tym rozmyślać?
Pięćdziesięciolatek zrobił sobie krótką przerwę na wzięcie oddechu. Potem spojrzał rozmówcy w oczy i mówił dalej:
- Ale weźmy na przykład taki komunizm. Kiedy byłem młody, potrafiłem rozmyślać o nim non stop. Wkurwiał mnie niemiłosiernie, nawet bardziej niż Wronkov... i nie mogłem zrozumieć dlaczego. Aż w końcu doszedłem do wniosku, że ja go po prostu nie rozumiem. Nie rozumiem komunizmu. Nie rozumiem idealogii, która w teorii ma ułatwiać życie niższym klasom, a w praktyce rozpierdala życie milionom ludzi. Podobnie jak nie rozumiem ojca, który jest święcie przekonany, że działa na korzyść swojego syna, a w rzeczywistości robi dzieciakowi świństwa, od których włosy stają dęba.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś wprost powiedział, o co chodzi. Nie jesteśmy w szkole, by bawić się w rozbudowane metafory.
Spoczywające na kolanach dłonie Yakova zaczęły się trząść.
- Przez całe lato namawiałem go, żeby cię przeprosił – pięćdziesięciolatek wyszeptał jadowitym tonem. – Namawiałem go, bo nie wiedziałem, co się stało. A teraz, gdy już wiem, to czuję się jak skończony idiota. Czuję się jak kretyn, bo namawiałem Viktora do przeprosin.
- I tylko dlatego tu przyjechałeś? – westchnął Sasza. – Z powodu kilku śmieci, które wrzuciłem do kominka?
- Śmieci? – wykrztusił Feltsman. – Czy ty masz chociaż pojęcie, jakie to było dla Viktora ważne? Jak byś się czuł, gdyby ktoś spalił twoje zdjęcie ślubne? Albo wszystkie albumy, które masz w domu? Zakładam, że tego typu rzeczy są dla ciebie ważne, tak?
- Rzeczy to tylko rzeczy – mąż Anastazji wzruszył ramionami. – Nie jestem materialistą. Kiedy byłem dzieckiem, nie miałem wiele, więc nauczyłem się do niczego nie przywiązywać.
- Viktor nie jest tobą.
- Racja. Jest rozpieszczonym małym książulkiem.
- Książulkiem może i jest, ale na pewno nie rozpieszczonym. A jeśli już, to nie z tych powodów, co myślisz. Zresztą, nawet rozpieszczone książątka mają prawo do zachowania rzeczy, które kochają.
- Nieposłuszeństwo wobec rodziców prowadzi do utraty niektórych praw.
- Brzmi jak coś, co powiedziałby towarzysz Stalin. Żaden z ciebie rodzic, lecz współczesny komunista. Wychowujesz syna w sposób...
Pięść Saszy znienacka przygrzmociła w blat biurka. Srebrnowłosy mężczyzna zaczął wyglądać na nieźle rozjuszonego.
- Mów sobie co chcesz, stary durniu - wysyczał – ale od komunistów wyzywać się nie pozwolę! Nigdy nie byłem ani nie będę zwolennikiem skurwysynów, którzy doprowadzili ten kraj do ruiny!
- A kto mówi o kraju? – zakpił Yakov. – Póki co oskarżyłem cię jedynie o rujnowanie kontaktów z własnym synem. Stuprocentowym komunistą to ty może nie jesteś, ale podstawowe kryteria z całą pewnością spełniasz. Wkurzanie się o to, że „ktoś ma lepiej"... od tego właściwie zaczęła się cała ta popaprana ideologia, no nie? A ty przecież non stop zazdrościsz Viktorowi, bo twoim zdaniem ma łatwiejsze dzieciństwo niż ty. „Posłuszeństwo ważniejsze nić wolność"... to już wypisz wymaluj wizytówka ZSRR. I twojego domostwa też. No i wreszcie to, co najgorsze: naiwność. Podobnie jak ludzie niegdyś rządzący tym krajem, naiwnie wierzysz, że zakładając komuś obrożę, narzucając mu pewne zachowanie, pozbawisz go wszystkich naturalnych odruchów. Niespodzianka: to tak NIE działa. Ktoś może tymczasowo dać się zastraszyć, może przez lata udawać potulnie wykonującego polecenia robota... ale w głębi siebie zawsze będzie tym, kim naprawdę jest. Czyli sobą. Rosja dorosła do tego, by przestać być Związkiem Radzieckim. I wiesz co? Vitya też kiedyś dorośnie. A wtedy nie będzie już musiał wykonywać twoich poleceń. Naprawdę chcesz, żeby pierwszą rzeczą kojarzącą mu się z rodzinnym domem był ojciec łamiący słowo i wrzucający do kominka ukochane skarby?
Nikiforov zawzięcie milczał. Mogło to wynikać z dwóch rzeczy: zgodzenia się z rozmówcą, albo szukania kontrargumentów. Oby to pierwsze.
- Dzieciństwo to w rzeczywistości o wiele krótszy okres, niż ci się wydaje – nieco łagodniej ciągnął Feltsman. – Teraz Viktor jest mały. Zabiega o uwagę mamy i taty. Ale zanim się obejrzymy, zostanie nastolatkiem i zacznie mieć inne priorytety. Będzie miał kumpli, znajdzie sobie dziewczynę... przestanie przybiegać do ciebie i piszczeć „tatusiu, popatrz, popatrz"! Może sam nie jestem rodzicem, ale widziałem, jak bardzo przeżywają to inni rodzice. Odkąd syn mojej szwagierki wyprowadził się z domu, ona staje na głowie, by chociaż trochę zachęcić go do wspólnego spędzenia czasu. Ciebie też czeka taki moment... Pewnego dnia Viktor też wkroczy w taki okres. Właściwie to nie wiem, czy już nie stoi w nim jedną nogą. W końcu aż dwa miesiące siedział sam w Petersburgu. Dla ośmioletniego bachora to cholernie długo. A teraz czeka go rok z dala od rodziny. Nie martwisz się, że...
- Więc co, twoim zdaniem, miałem zrobić? – warknął Sasza. – Rzucić wszystko i przeprowadzić się do Petersburga? Skazać siebie i żonę na szukanie nowej pracy? I po kilku miesiącach usłyszeć, że to wszystko na nic, bo Viktor nie jest tak zdolny, jak myśleliśmy? Co wtedy? Powrót do Novowladimirska? Zaczynanie od zera?
- W żadnym wypadku. Nie twierdzę, że układ, który wymyśliliście jest zły. Uważam, że jest rozsądny. Czego nie można powiedzieć o decyzji umieszczenia Viktora w klasie językowej zamiast sportowej.
Oczy młodszego z mężczyzn zwęziły się.
- A więc TO jest prawdziwy cel tej niespodziewanej wizyty? Wielkiemu Panu Feltsmanowi nie podoba się, że jego ulubieniec nie będzie mógł jeździć na zawody? Zrobiłeś się w cholerę zachłanny, facet, wiesz o tym? Jeszcze dwa miesiące temu wystarczało ci, by Viktor miał prawo do trenowania łyżwiarstwa figurowego. A teraz, gdy w zasadzie wyraziłem na to zgodę, chcesz uczynić z tego sportu całe jego życie?
W powietrzu zawisło niedodpowiedziane „tak jak mój ojciec uzależnił całe życie od hokeja".
- Dbam o mojego syna - ciągnął Nikiforov - dlatego wybrałem dla niego przyszłość, która nie rozpadnie się z tak błahego powodu jak kontuzja albo zawalenie występu za sprawą słabej psychiki. Viktor pójdzie do klasy językowej, gdzie biegle opanuje angielski i francuski. Dzięki temu dostanie się na wymarzone studia i zdobędzie wymarzoną pracę. I przy okazji w wolnym czasie będzie mógł sobie poskakać na twoim lodowisku. Jeszcze mi za to podziękuje.
- Podziękuje?!
Usłyszawszy o „zawaleniu występu za sprawą słabej psychiki", Yakov gotował się ze złości.
- Już całkowicie pomińmy fakt, że planujesz dorosłe życie ośmioletniego szczyla. Powiedz mi jedno, facet... czy układając ten zajebisty scenariusz, chociaż raz... jeden, kurwa, raz wziąłeś pod uwagę uczucia Viktora? Czy kiedy zadzwoniłeś do niego przed występem, by z premedytacją zburzyć jego koncentrację, czułeś chociaż szczyptę wyrzutów sumienia? Przeszło ci przez myśl, że jego marzeniem w tamym konkretnym momencie nie była praca, którą podejmie za kilkanaście lat, lecz pojechanie do „Króla Lwa" w jak najlepszym stylu?
- Niezależnie od tego, co ci powiedział, nie zamierzałem burzyć jego koncentracji – warknął Sasza. – Po prostu poinformowałem go, co stanie się po przedstawieniu i dałem mu do zrozumienia, by zrobił z tą wiedzą co zechce. Dzieci nie potrafią być realistami, więc rodzice muszą odegrać tę rolę za nich. A realna ocena sytuacji nie pozostawia żadnych wątpliwości. Tamten występ jasno pokazał, że Viktor nie ma predyspozycji do łyżwiarstwa figurowego.
- JUŻ JA CI, KURWA, DAM „NIE MA PREDYSPOCYZJI"!
Obie pięści Yakova przygrzmociły w blat biurka. Dobrze, że nieszczęsny mebel wyglądał na wytrzymalszy niż stary stół po Nowaku... w innym wypadku mogłoby się skończyć kolejną „kontuzją jąder".
- Posłuchaj mnie, mądralo... - wysyczał Feltsman. – Nie znasz się na łyżwiarstwie figurowym. JA się na tym znam! I jako ktoś, kto się na tym zna, twierdzę, że żaden bachor w tym kraju nie ma do łyżwiarstwa figurowego aż takich predyspozycji jak Viktor. Zarówno fizycznych, jak i mentalnych. Ten chłopak jest silny, rozumiesz mnie? Znacznie silniejszy niż ja byłem w czasach młodości. Skoro taka pozbawiona talentu łamaga jak ja dała radę się podnieść po zawaleniu Mistrzostw Świata, to ten urodzony aktorzyna, twój syn, podniesie się po zawaleniu głupiego przedstawienia. Jeszcze dwa lata treningów, a będzie rządził w tym sporcie! I nic go przed tym nie powstrzyma. Nic, rozumiesz? Ani brak pieniędzy... ani głupia klasa językowa... ani działający na jego niekorzyść ojciec.
- Nie działam na jego niekorzyść! – kłócił się Sasza.
- Właśnie, że działasz! Tuż przed występem dałeś mu do zrozumienia, że już go nie chcę i że jeśli chce, bym dalej go trenował, to musi mi zaimponować. Kto tak, u licha, robi? Kto celowo wchodzi między łyżwiarza i jego trenera? Wiedziałeś, że jestem jego jedynym sojusznikiem, więc próbowałeś nas poróżnić. Chciałeś, żeby zawalił tamten występ. Liczyłeś na to, że słabo pojedzie i przez to sam uzna, że się nie nadaje. A kiedy mimo tego wszystkiego zaimponował Rusłanowi, musiałeś mieć ostatnie słowo, więc pozwoliłeś mu iść do klasy językowej zamiast sportowej. Plus oczywiście wydłużyłeś swój „wakacyjny okres próbny" do jednego roku, żeby...
- Taki jesteś mądry, facet?! W takim razie powiedz mi, kto zechce trenować Viktora, kiedy przegrasz swój głupi zakład?
Słowa ugrzęzły pięćdziesięciolatkowi w gardle.
Zakład? Ale on chyba nie ma na myśli TEGO zakładu? Bo niby skąd mógłby wiedzieć...
- Mój ojciec był olipijczykiem, pamiętasz? – wycedził Nikiforov. – Może i na takiego nie wyglądam, ale mam wielu znajomych w sportowym światku. Usłyszałem co nieco o twoim absurdalnym zakładzie z niejakim panem Wronkovem. Powiedz... jak mógłbym powierzyć syna komuś, kto poszedł na tak niedopowiedzialny układ?
Wszystko, co Yakov zamierzał wypomnieć rozmówcy, rozpłynęło się gdzieś w odmętach umysłu.
- Przyznaję, że z początku byłem do ciebie uprzedzony – ciągnął Sasza. – Ale po rozmowie z Tazją odrobinę mi przeszło. Żona przekonywała mnie, że jesteś miłym facetem, który nie ma żadnych ukrytych motywów. I że zamiast marudzić, powinienem być wdzięczny, że trener z taką reputacją docenił mojego syna i zaoferował mu pomoc praktycznie we wszystkim. „Ile razy w życiu Viktor dostanie taką szansę?" - mówiła. Pomyślałem nad tym i doszedłem do wniosku, że może rzeczywiście powinienem zmienić nastawienie. Łyżwiarstwo figurowe, jeden z najdroższych sportów na świecie, a mój syn może je trenować zupełnie za darmo, w dodatku u jednego z największych „ekspertów" w kraju? Toż to prawie jak bajka! Tak się w ogóle da?
Ostatnie zdania zostały wypowiedziane z subtelną nutą sarkazmu.
- Wiedziałem, że gdzieś jest haczyk – ojciec Viktora pochylił się i spojrzał Feltsmanowi prosto w oczy. – I miałem rację. Masz mnie za Wielkiego Złego, który staje między twoim pupilkiem i jego ukochanym zajęciem. A nie przyszło ci do głowy, facet, że ja po prostu myślę całościowo? Że podejmując decyzję, nie myślę jedynie o najbliższym roku, lecz ogólnie o przyszłości? Wyobraź sobie taki scenariusz: posyłam Viktora do klasy sportowej. Trenuje u ciebie na lodowisku, zaniedbując naukę i wszystko inne. Ale kogo to obchodzi, w końcu, jak twierdzisz „łyżwiarstwo to jego wielka miłość, a nie można stawać na drodze miłości"! Wszystko idzie miękko i gładko... do kwietnia. Przegrywasz zakład i nagle okazuje się, że Viktor nie ma ani u kogo trenować, ani gdzie trenować. I co wtedy, facet? Zdaniem Rusłana, na czwartym roku nauki nie ma już możliwości przejścia do klasy językowej. Uchodzisz za wielkiego dobroczyńcę, który pomaga chłopaczkowi z mało zamożnej rodziny ... ale w rzeczywistości jesteś zwykłym egoistą, czyż nie? Zrozumiałem to, dopiero kiedy usłyszałem o zakładzie. Twoje działania przypominają desperację kogoś chorego na raka. Wiesz, że został ci „rok życia", czy raczej „rok nauczania", więc jesteś odważniejszy niż zwykle i decydujesz się na szaleństwa, o których normalnie nawet byś nie pomyślał. Może nie obchodzi cię, co stanie się za rok, ale Viktor...
- Znajdę dla niego innego trenera.
Sasza zamrugał.
- Że co proszę?
Feltsman nerwowo przełknął ślinę. Przez cały wykład rozmówcy myślał tylko o jednym – o znalezieniu rozwiązania. Zarzuty, które usłyszał, nie były wyssanymi z palca bzdurami. Wręcz przeciwnie – odłaniały gorzką prawdę i właśnie przez to były aż tak przerażające. Istniał tylko jeden sposób, by się przed nimi obronić.
- Powiedziałem... - Yakov wziął głęboki oddech – że znajdę dla Viktora nowego trenera.
Mina Nikiforova była bezcenna. Chyba palant zaczął wątpić w swoją teorię odnośnie „zapędów rodzicielskich" rozmówcy.
- Nowego trenera? – powtórzył z niedowierzaniem. – A niby skąd go weźmiesz? Do Śnieżnej Nibylandii przyjeżdżali już ważniacy od tańców na lodzie i jakoś największe kluby w Rosji nie ustawiają się w kolejce do uczenia Viktora.
Oho? Czyli sekretna akcja Dymitra, Borysa i Starego Piotrusia jednak nie była tajemnicą? Cóż... w sumie to nie aż takie zaskoczenie.
- Nie powiedziałem, że znajdę go od razu – wzdychając, podkreślił Yakov. – Do kwietnia zostało jeszcze trochę czasu. Pozwól, że zapytam... Jak rozumiem, Viktor spełnił warunki, które narzuciłeś mu w czerwcu i jeżeli treningi nie będą kolidowały z jego szkołą, będzie mógł trenować u mnie? Jeżeli wygram zakład, nie będzie problemu, tak?
Sasza ostrożnie skinął głową.
- A zatem chodźmy na układ. Do czasu roztrzygnięcia zakładu uruchomię swoje kontakty i poszukam kogoś, kto ewentualnie przejąłby Viktora. Dopilnuję, by był to ktoś, kto go doceni. Ktoś, kto wykorzysta jego potencjał i pozwoli mu korzystać ze stypendium, zamiast uczyć go na pół-gwizdka i wydoić ciebie z żoną do ostatniego grosza. Znajdę kogoś takiego w Petersburgu, masz na to moje słowo.
Oczy srebrnowłosego mężczyzny zdradzały stan głębokiego namysłu.
- A w zamian - tonem, jakby stąpał po cienkim lodzie, kontyunował Yakov – spróbujesz naprawić kontakty z synem i przywrócić w swojej rodzinie stan sprzed incydentu z obozu. Przytulisz tego dzieciaka, powiesz mu, że to, co było, już się nie liczy, że ważna jest tylko przyszłość i robicie z żoną wszystko, by był szczęśliwy. Nieważne już, co kto zrobił i kto ma do kogo pretensje... liczy się tylko to, co będzie. Poślesz go do klasy sportowej... pod warunkiem, że zgodzi się na prywatne lekcje francuskiego i angielskiego, by w razie wpadki z łyżwiarstwem figurowym, mógł przejść do klasy językowej. I wilk syty i owca cała. Tymczasem ja będę trenował Viktora, szukając zastępcy na wypadek przegrania zakładu. Mój rywal to niezły cwaniak i doświadczony trener, więc masz jakieś pięćdziesiąt procent szans, by po zawodach w kwietniu, już nigdy nie ujrzeć mojej upierdliwej gęby. Co o tym myślisz?
Może i nie był to wymarzony scenariusz (na pewno nie tak ekscytujący jak zmieszanie Uprzedzonego Dupka z błotem i odebranie mu praw rodzicielskich), lecz na tym etapie Feltsman nie mógł wymyślić niczego lepszego. Liczył na to, że skusi Nikiforova magicznymi słowami „już nigdy nie ujrzeć mojej upierdliwej gęby".
I chyba się udało.
- Niech będzie! – szarpiąc głową w bok, prychnął Sasza. – Nie zamierzam bawić się w durne sentymentalne rozmowy na zasadzie „to, co było, już się nie liczy", ale mogę zgodzić się na cholerną klasę sportową.
- Zanim zdecydujesz, że nie potrzebujesz „sentymentalnej rozmowy", zerknij na to – Yakov wyciągnął z torby białą teczkę. – Pomyślałem, że powinieneś rzucić okiem na...
- Nie jestem babą jak moja żona i nie licz na to, że zmiękczysz mnie zdjęciami biegającego po lodzie bachora!
- To nie zdjęcia, tylko...
- Już mniejsza o to!
Ojciec Viktora wstał, gniewnie cisnął otrzymaną teczkę na półkę i zaczął czegoś szukać w pudełku oznaczonym napisem „97/98 – mecze, obozy, wyjazdy". Był u kresu cierpliwości.
- Zgadzam się na pierdoloną klasę sportowę na tych warunkach, które przedstawiłeś – mruknął, przeglądając papiery. – Dostałeś to, czego chciałeś. Nie masz tu już czego szukać. Do widzenia!
Dłoń Yakova zacisnęła się w pięść. Mimo to Feltsman powstrzymał się przed rzuceniem kąśliwej odpowiedzi. Ruszył w stronę drzwi. Ledwo musnął palcami klamkę, gdy usłyszał:
- Aha i jeszcze jedno. Zapomniałem wspomnieć, że mam dodatkowy warunek. Jeżeli Viktor chce iść do klasy sportowej, to ma do wieczora zadzwonić do mnie i przeprosić za ucieczkę z domu.
TRZASK!
Klamka pożegnała się z drzwiami i z głośnym łoskotem upadła na podłogę. Sasza jednak nie wydawał się tym jakoś szczególnie zmartwiony. Wręcz przeciwnie – kpiąco prychnął.
- Właściwie to... coś jeszcze przyszło mi do głowy – zwrócił się do Yakova. – Skoro tak lubisz zakłady, to ja też chętnie się z tobą założę. Chcesz wiedzieć, o co?
Feltsman chciał wiedzieć tylko jedno – w jaki sposób pierdolnąć kogoś w głowę, tak żeby przywrócić tej osobie rozum, jednocześnie nie popełniając morderstwa.
To jeszcze, kurwa, nie koniec, złamasie!!! – pomyślał, odwracając się do rozmówcy.
XXX
- Kacper to dość niecodzienne rosyjskie imię, wieeeesz?
Siedzący między dwoma blondynkami młodzieniec był tak oczarowany, że prawie zapomniał o udzieleniu odpowiedzi. Ogarnął się dopiero po dyskretnym kopniaku od Borysa.
- Och! Eeee... tego... nie jest rosyjskie! T-tata jest Polakiem, więc... tego...
Podskoczył, gdy jedna ze smukłych dłoni spoczęła na jego ramieniu.
Jezu, kobieta mnie dotknęła! – pomyślał, patrząc na kolegę. – Ogarniasz, stary? Kobieta... prawdziwa, żywa kobieta! Taka dojrzała i w ogóle...
- Nie musisz aż tak się denerwować, słoneczko – Lenka powiedziała mu do jednego ucha.
- Nie jesteśmy straszne – do drugiego ucha wyszeptała Masha.
Rajuuuuuuniu! Stary, czy ty to widzisz?!
- Przepraszam za niego – westchnął Boria. – Jedyne kob... znaczy się dziewczyny, z którymi do tej pory rozmawiał to...
Urwał, zatrzymawszy wzrok na naburmuszonych koleżankach z drużyny.
- O! A wy jak się nazywacie, kochaniutkie? – zaszczepiotała Yelena.
Zamiast odpowiedzieć, zabrały się za dosypywanie cukru do kubków z herbatą. Zignorowana blondynka uniosła brew.
- Dlaczego nie odpowiadają? – spytała, pokazując na pannice kciukiem.
- I dlaczego się do nas nie przysiądą? – dziwiła się Masha.
- T-to Estercia i Gabriela – Kacper wreszcie zdołał wykrztusić z siebie spójne zdanie.
- Och! Kolejne egzotyczne imiona! Wasze koleżanki też mają rodziców obcokrajowców?
- T-tak. Dużo tutaj mieszanych rodzin. Babcia mówiła mi, że w latach siedemdziesiątych była tutaj wielka fabryka i sporo osób przyjeżdżało do pracy.
- Hmm... więc nie odpowiedziały, ponieważ słabo znają rosyjski, tak?
- Nie o to chodzi – Borys podrapał się po uchu. – Sądzę, że są zazdrosne, bo nasz kapitan zupełnie stracił głowę dla waszej przyjaciółki.
Przedstawiciele obu stolików zerknęli w stronę baru mlecznego, przy którym stała wspomniana parka.
- Golnęłabym sobie kielicha wódy – z łokciami opartymi o ladę burczała Sonia. – Szkoda, że nie sprzedają alkoholu.
- Trzeba samemu przynosić – uśmiechnął się Dymitr.
Chciał wziąć demonstacyjnego łyka swojego „trunku", lecz nie zdążył, gdyż wyrwano mu piersiówkę. Po skosztowaniu zawartości, Grankina oblizała usta.
- Twoja wódeczka ma smak herbaty – stwierdziła, krzywiąc się. – Szkoda.
- Kiedy będę pił z czegoś, na czym są ślady twojej szminki, poczuję się lepiej niż po wódzie – puścił jej oko.
Zamrugała, po czym wybuchła serdecznym śmiechem.
- To jeden z lepszych tekstów na podryw, które słyszałam – uznała, patrząc na rozmówcę spod długich rzęs.
- To nie tekst na podryw, lecz szczera prawda! Nie chciałabyś napić się z tej samej piersiówki co osoba, którą wielbisz?
- Raczej nie. Wielbię Gene'a Simmonsa z zespołu Kiss. Facet jest w wieku mojego trenera. Za autograf bym zabiła, ale z tej samej piersiówki co on, to raczej bym się nie napiła.
- Kiss? – ożywił się Dymitr. – Raju, serio? „I was made for lovin you baby" nigdy mi się nie znudzi!
- No nie? – z ust Sonii wyszło rozmarzone westchnienie. – Chciałam pojechać do tej piosenki na gali. Dziewczyny zrobiły mi taki sam makijaż, co ma Simmons. Kiedy trener to zobaczył, omal nie dostał zawału. Wydzierał się dobrą godzinę. Na galę w stylu Kiss, rzecz jasna, nie zezwolił.
- Moja mama też dobrze tego nie przyjęła, gdy poszedłem na imprezę szkolną przebrany za Simmonsa. Kiedy sąsiedzi ją potem pytali, mówiła, że to nie byłem ja.
- Zaczynam żałować, że jesteś dla mnie za młody...
- Ej! Nie odrzucaj faceta, tylko dlatego że wygląda młodo. Założę się, że sama nie masz więcej niż dwadzieścia dwa lata.
Lekko pacnęła go w czoło.
- Nie postarzaj mnie! – ostrzegła, cicho chichocząc. – Mam dwadzieścia jeden.
- No widzisz? Dzielą nas marne trzy lata.
Kacper i Borys obserwowali rozgrywającą się scenę, kręcąc głowami.
- Totalnie go rozwaliło! – stwierdzili jednocześnie.
- Soneczka też wygląda na oczarowaną – wyszeptała Lenka. – To dla niej nietypowe. Zwykle przepłasza wielbicieli.
- Chciałaś powiedzieć „papcio ich przepłasza" – dyskretnie sprostowała Masha.
Sprzedawca wreszcie wrócił do swojego miejsca za kasą. Zapakowane w żółte papierki lody prawie wysypały mu się z rąk.
- Przepraszam, że tyle mi to zajęło – wysapał. – Były na samym dnie zamrażarki.
Grankina oraz jej wielbiciel wzięli zakupy i wrócili do stolika.
- Truskawkowy! – Yelena oblizała usta. – Uwielbiam!
Rozdzierając opakowanie wiśniowego loda, Sonia posłała Dymitrowi zmysłowe spojrzenie.
- Jeżeli popatrzysz, jak jem tego loda i ci nie stanie - zaczęła – to zostawię ślady szminki na czymś innym niż twoja piersiówka.
- Za późno – kapitan młodzieżowej drużyny hokejowej dramatycznie westchnął. – Już mi stanął.
- Hę? Ale przecież nawet nie zaczęłam...
- Wyobraziłem to sobie. Wystarczyło.
Już któryś z kolei raz, łyżwiarka z rudym pasemkiem zaśmiała się.
- Jesteś rozbrajająco szczery! Naprawdę zaczynam cię lubić.
Przy sąsiednim stoliku Estera z Gabrielą wydały zniesmaczone prychnięcia.
- Dz-dzięki za lody, dziewczyny! – wyjąkał Kacper.
- Ależ nie ma za co, cukiereczku! – Lenka wyszczerzyła zęby.
- Trochę mi z tym głupio – z zaróżowionymi policzkami wybąkał Borys. – To faceci powinni stawiać kobietom.
- Ano, powinni – zaśmiała się Masha. – Jeśli spotkamy się za parę lat i nie będziecie już biednymi licealistami, nie będziemy miały litości! Naciągniemy was na mnóstwo pyszności!
- Albo - z oczami, w których czaił się mrok, Sonia wbiła śliczne ząbki w czubek loda – możecie nam podziękować w inny sposób. Jak już wspominałam, mamy do waszego trenera interes.
Kacper i Borys nieznacznie się zatrzęśli. Dymitr zerwał się z miejsca.
- To może ja pójdę do toalety, a jak będę wracał, zajrzę do staruszka? – zaproponował, śmiejąc się nerwowo. – Poproszę go, żeby tu przyszedł.
- Zapytaj go, czy ma wykupione ubezpieczenie! – zawołała za nim Grankina.
- J-jesteś przerażająca – wyjąkał chłopak z polskimi korzeniami. – Jakbyś jeszcze była ruda, to już w ogóle wyglądałabyś jak wiedźma!
- Och! Właściwie to Soneczka jest ruda – wtrąciła Masha.
- Hę?
- To prawda – nawijając rude pasemko na palec, zarechotała Sonia. – Wszyscy myślą, że jestem szatynką i zafarbowałam sobie tylko ten skrawek. A w rzeczywistości jest na odwrót. Rudy to mój naturalny kolor. Cała reszta jest zafarbowana.
- Mówiłem już, że uwielbiam rude? – zza drzwi wyjrzała głowa Dymitra. – Błagam, zostań matką moich dzieci!
- IDŹ PO TRENERA! – warknęły na niego wszystkie trzy łyżwiarki.
XXX
- To się NIE stanie! – syknął Yakov.
- Jesteś tego taki pewien? – odburknął Sasza. – Poczekaj trochę, a sam się przekonasz. Kiedy to nastąpi, może wreszcie zrozumiesz, dlaczego podejmuję takie a nie inne decyzje.
- Twoje decyzje są spowodowane uprzedzeniami oraz smarkatymi żalami wobec ojca i całego świata! Dzień, o którym mówisz NIE nastąpi, więc nigdy NIE wygrasz tego zakładu! Podobnie jak Viktor NIE przeprosi cię za ucieczkę z domu, dopóki ty nie przeprosisz za to, że spaliłeś jego skarby.
- Nie muszę za nic przepraszać ośmioletniego smar...
- Umm... trenerze?
Do gabinetu nieśmiało wszedł Dymitr.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale...
- WON! – ryknęli jednocześnie rozjuszeni mężczyźni.
- Kiedy chodzi o to, że...
- WYPIERDALAJ!
- Ale na lodowisko przyszły...
- WYNOCHA STĄD, ALBO, KURWA, POŻAŁUJESZ!!!
W czoło młodzieńca uderzyło opakowanie po chusteczkach. Po chwili w ruch poszły także inne przedmioty – pudełko pełne biurowych spinaczy, gumka do mazania, temperówka, kalendarz...
- Dobra, NO DOBRA, idę sobie!
Widząc, że jego trener sięga po popielniczkę, Dymitr postanowił, że to właściwy moment na ewakuację.
- Tylko nie mówcie, że was nie ostrzegałem! – krzyknął na odchodnym.
Żaden z mężczyzn nie zwrócił na to ostrzeżenie uwagi.
Trafiłem go więcej razy niż Sasza! – z dumą pomyślał Yakov. - Przynajmniej jeden plus tej popapranej sytuacji.
- A wracając do tematu... - ponownie zwrócił się do rozmówcy. – Nie mam wątpliwości, że OBAJ powinniście przeprosić za to, co zrobiliście. Ty za złamanie słowa i spalenie ukochanych skarbów syna, zaś mały za ucieczkę z domu. Pozostaje jedynie kwestia tego, który z was ugnie się pierwszy. I tym kimś NIE będzie Viktor!
- Ponieważ jego trener mu zabronił? – lodowatym tonem spytał Sasza.
- Ponieważ STRACIŁEŚ JEGO ZAUFANIE! – podkreślił Feltsman. – Jesteś mężczyzną, facet, a to do czegoś zobowiązuje! Nie jestem tak zafiksowany na punkcie chromosomu igrek jak ty. Nie uważam, by tak zwany „prawdziwy facet" musiał mieć muskuły jak po sterydach, ogolony na trawnik łeb i kuśkę do kolan. ALE jeżeli ktoś określa siebie mianem „prawdziwego faceta", to powinien przynajmniej spełniać to jedno podstawowe kryterium, jakim jest dotrzymywanie słowa. Viktor to gówniarz. Póki jest mały, można przymknąć oko na to, że kłamie, kombinuje, albo ze strachu zataja przed dorosłymi prawdę. Ale ty, facet to co innego. Wszystko, co mówisz i robisz wpływa na to, jak twój syn postrzega świat. Twierdzisz, że chciałeś go czegoś nauczyć... no i rzeczywiście, nauczyłeś: tego że nie może ufać własnemu ojcu. Oszukałeś go już dwa razy! Wtedy, po piątkowym incydencie, gdy obiecałeś, że nie spalisz jego skarbów... no i przed przedstawieniem, gdy naopowiadałeś mu kłamstw na mój temat. MUSISZ za to przeprosić! Jeżeli tego nie zrobisz, to ta sprawa będzie wisiała nad wami, jak...
- DOSYĆ!
Nikiforov zerwał się z miejsca. Stał teraz z trzęsącymi się dłońmi opartymi o blat biurka. Jego gniewne oczy przez jakiś czas łypały na Yakova, potem zamknęły się i z powrotem rozchyliły, o wiele bardziej opanowane niż chwilę temu. Sasza powoli wypuścił powietrze.
- Nasza rozmowa dobiegła końca – oznajmił bezbarwnym tonem. – Wracam do domu. Żegnam!
Zdezorientowany pięćdziesięciolatek nie od razu zajarzył, co się stało. Dopiero widok kroczącego w stronę drzwi ojca Viktora wyrwał go z otępienia.
- Chwila moment! – krzyknął. – Jeszcze nie skończy...
- Owszem, skończyliśmy!
Feltsman zacisnął zęby. Bez wahania ruszył śladem Nikiforova.
- Co z klasą sportową? – dopytywał się, gdy szli korytarzem.
- To, co mówiłem – kroczący z płaszczem pod pachą Sasza nawet nie odwrócił się, by spojrzeć na rozmówcę. – Niech Viktor przeprosi za ucieczkę z domu.
- Tłumaczyłem ci, że tego NIE zrobi!
- Więc nie mamy o czym rozmawiać.
- NIE WAŻ SIĘ MNIE IGNOROWAĆ, CHOLERNY GÓWNIARZU!
Uprzedzony dupek nareszcie raczył się zatrzymać. Znajdowali się centralnie obok wejścia na lód. Dysząc od ledwo kontrolowanej złości, Yakov wpatrywał się w plecy rywala. Sasza powoli się odwrócił.
- Powiem to po raz ostatni: – oświadczył, dokładnie cedząc każde słowo – to JA jestem ojcem Viktora i JA decyduję, co mu wolno, a czego nie wolno. Stary dureń taki jak ty nie ma w tej sprawie nic do gadania. To koniec.
Powietrze przeciął jakiś przedmiot – a konkretniej nadgryziony lód na patyku. Poszybował, po czym przygrzmocił zaskoczonego Saszę w głowę.
- Mylisz się, dupku! – rozległo się z góry. – To dopiero początek!
Obaj mężczyźni spojrzeli w stronę trybun. Jak w scenie rodem z powieści Aleksandra Dumas, na balkonie migotały trzy postacie. Z dłońmi na biodrach i dumnie wypiętymi biustami mogły robić za muszkieterów – brakowało jedynie powiewających na wietrze peleryn.
Yakov wybałuszył oczy. O kurwa, przecież to...
- A więc sądzisz, że masz nieograniczone prawo do znęcania się nad Vićkiem i nikt ci nic nie zrobi?!
- Sądzisz, że możesz bezkarnie wyzywać papcia od starych durni i puścimy ci to płazem?!
- Niedoczekanie, złamasie!
- Właśnie, kurwa! NIEDOCZEKANIE!
- Pierdol się! Sprawimy, że wyrzygasz te słowa i jeszcze za to przeprosisz!
- Kiedy z tobą skończymy, ze strachu wysrasz całe gówno, jakie w tobie siedzi i będzie ci głupio, bo będziesz musiał je posprzątać!
- Jeszcze pożałujesz, gnido!
- Pożałujesz, że...
- CO WY TU, DO KURWY NĘDZY, ROBICIE?!
Wystarczył jeden ryk czerwonego ze złości Feltsmana, by zaskoczone łyżwiarki straciły wątek. Z wrażenia Masha omal nie wypadła przez barierkę.
- Ehehe... cześć, papciu! – nerwowo się uśmiechając, zamachała do trenera. – Nie musisz aż tak się wydzierać. Przecież dobrze cię słyszymy.
Brew pięćdziesięciolatka zaczęła wściekle drgać.
- Wy cholerne wścibskie czarownice... - Yakov wycelował w uczennice palcem. – Tylko poczekajcie aż wrócimy do Petersburga! Zafunduję wam taki trening wytrzymałościowy, że z wysiłku cycki wam...
- Znasz te kobiety? – chusteczką ścierając resztki loda, zapytał Sasza.
Zanim Feltsman zdążył odpowiedzieć, Sonia zeskoczyła z balkonu, usiadła na poręczy i zjechała na sam dół.
- Jesteśmy protegowanymi faceta, którego nazwałeś „starym durniem"! – oświadczyła, lądując tuż obok Nikiforova. – A tak w ogóle...
Złapała Saszę za krawat i pociągnęła, tak że ich czoła znalazły się zaledwie kilka centymetrów od siebie.
- Ten krawacik nie pasuje ci do sweterka, wieeeeesz? – zaśpiewała z mordem w oczach. – Założyłeś go, by kogoś sprowokować, prawdaaa? Mam cię nim poddusić?
Jedyną reakcją srebrnowłosego mężczyzny było chłodne uniesienie brwi.
- Mam lepszy pomysł!
Nie wiedzieć kiedy, obok Sońki pojawiła się Masha. Wygrzebała ze sportowej torby parę figurówek.
- Zgolimy mu bródkę tymi łyżwami! – zaproponowała, złośliwie się uśmiechając. – Jeśli niechcący poderżniemy mu gardziołko, nikt nie będzie po nim pła... AŁA!
- Zdurniałyście do reszty?! – Yakov pociągnął najstarszą z uczennic za ucho. – Macie mi się zaraz, kurwa, uspokoić! Nawet nie wiecie, o co chodzi...
- Właśnie, że wiemy! – padło z trybun.
Lenka schodziła po schodach, ciągnąc za łokieć przerażonego Borysa.
- Ten tutaj wszystko nam wyśpiewał! – oznajmiła z triumfem w głosie. – Włącznie z tą aferą z nożyczkami!
- Trenerze, przepraszam! – pisnął przerażony chłopak. – Ja nie chciałem im tego mówić! Naprawdę, zmusiły mnie ... przysięgam, że nie chciałem! P-prawda, Dima? No powiedz!
- A co mam powiedzieć? – westchnął Dymitr. – Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że z ciebie największa papla w drużynie.
- Wnioskuję, że znasz te smarkule, Feltsman – chłodno powiedział Sasza. – Wytłumacz tej tutaj, że jeżeli zaraz nie puści mojego krawata, złamię jej rękę.
- Jesteś trochę za młody, by nazywać je „smarkulami" – w odpowiedzi wycedził Yakov. – Między tobą i Mashą są tylko trzy lata różnicy...
- A widzisz, złamasie?! – krzyknęła Masha. – Trzy lata!
- ... i dla twojej wiadomości, jeżeli złamiesz którejkolwiek z nich choćby paznokieć, to ręcznie cię wykastruję – Feltsman dokończył, lodowatym tonem. – Sońka, puść ten cholerny krawat!
Grankina niechętnie spełniła polecenie.
- Ooooch, paaaapciu! – z uwielbieniem patrząc na trenera, Lenka splotła dłonie jak do modlitwy. – Kiedy nas bronisz, jesteś taki... HEJ! Co robisz?! Puść mnie!
Zarzuciwszy sobie wierzgającą blondynkę na ramię, Yakov odwrócił się do Saszy.
- Przepraszam za zamieszanie – oświadczył chłodno. – Widzę, że nic nie wskóram, więc zabieram moje dziewuchy i wracam do Petersburga. Może za rok dojrzejesz do tego, by pozwolić Viktorowi chodzić do klasy sportowej.
- HAH?! – piąstkami tłukąc Feltsmana po plecach, zawyła Yelena. – Co ty robisz, trenerze?! Nie ma opcji, byśmy tak to zostawiły! Natychmiast mnie postaw!
Oberwujący całą scenę Kacper pochylił się nad uchem Dymitra.
- M-ma facet krzepę! – wyjąkał, przełykając ślinę. – Nasz trener niby taki młody i silny, a ledwo podnosi pięciolatka.
- Sońka, Maszka, wychodzimy! – zarządził Feltsman. – Pójdziecie same, czy może mam was zawlec siłą?
Młode kobiety nie ruszyły się z miejsca.
- Zwariowałeś, trenerze? – krzyżując dłonie, Masha uniosła podbródek i posłała opiekunowi wyzywające spojrzenie. – Przyjechałeś tutaj powalczyć o Vićka, a teraz tak po prostu się poddasz?
- To nie jest kwestia poddawania albo nie poddawania się! – przyciszonym tonem fuknął Yakov. – Ten facet ma mentalność jaskiniowca!
- Może i mam mentalność jaskiniowca - zaczął Sasza – ale przynajmniej nie pozwalam pyskatym dziewuchom wchodzić sobie na głowę. To, co widzę, tylko dowodzi tego, że miałem rację. Naprawdę fatalny z ciebie trener! Jedni uczniowie od ciebie odchodzą, a drudzy cię nie szanują. Ja wyznaczam granice między sobą i wychowankami. I nie zawracam sobie głowy dyskutowaniem z rozgorączkowanymi babami.
Feltsman otworzył usta, by odpowiedzieć, ale nie zdążył, bo Sonia odezwała się pierwsza.
- No to świetnie się składa, dupku, bo wcale nie zamierzamy z tobą dyskutować! – warknęła. – Nie zamierzamy też przekonywać cię, że nasz trener jest od ciebie lepszy. No bo po co, skoro możemy to udowodnić?
Na te słowa zapadła głucha cisza. Niemal każda szczęka w pomieszczeniu (łącznie z tą należącą do Yakova) poleciała w dół. Nawet Nikiforov wyglądał na oniemiałego.
- Udowodnić? – zapytał po chwili. – W jaki sposób?
Lenka skorzystała z osłupienia trenera, by zsunąć się na podłogę. Podniosła porzuconą wcześniej sportową torbę i podbiegła do koleżanek. Trzy łyżwiarki spojrzały na siebie nawzajem, zgodnie skinęły głowami, po czym posłały Saszy wyzywające spojrzenie. Sonia wyjęła z torby białą łyżwę i wyciągnęła ją przed siebie jak szablę.
- Skrzyżujmy figurówki z hokejówkami! – zagrzmiała. – Załóżmy się o to, kto lepiej naucza łyżwiarstwa: ty czy nasz trener!
- Rozegrajmy krótki meczyk przy pomocy twojego ulubionego narzędzia! – podrzucając w dłoni krążek, dodała Masha .– Twoja szkoła przeciwko jego szkole! Brzmi uczciwie, nie?
- A jeśli przegrasz, pozwolisz naszemu Vitence pójść do klasy sportowej i zdejmiesz z niego ten popaprany zakaz przyjemności! – triumfalnie dokończyła Lenka.
Yakov omal nie przewrócił się z wrażenia.
Że... COOOOOO?!
Głowa Borysa obracała się, raz w stronę grupki łyżwiarek figurowych, raz w stronę stojących na balkonie koleżanek z drużyny.
- Foczki będą się bić... - młodzieniec zapiszczał, w podnieceniu podgryzając rękaw bluzy. – Jeżuniu, foczki będą się bić!
- Wyzywacie moje dwie najlepsze zawodniczki? – unosząc brew, wyszeptał Sasza. – Nie da się ukryć, że macie tupet.
- Większy niż myślisz – wyniośle odparła Sonia. – Wcale nie wyzywamy twoich małych zazdrosnych panienek z zadartymi wysoko noskami. Wyzywamy twoich trzech słodziutkich chłopaczków, którzy kilkanaście minut temu nazwali samych siebie asami drużymi. Damy taki pokaz, że jaja im poodpadają!
Cztery osoby jednocześnie się zakrztusiły, każda czymś innym: Borys kawałkiem bluzy, Kacper resztkami loda, Dymitr herbatą z piersiówki, a Yakov własną śliną.
- Że co?! – wrzasnęły oburzone Estera z Gabrielą.
- Że jak?! – zawyli Borys z Kacprem.
- Że CO, kurwa?! – ryknął Yakov.
- Wyjdź za mnie... - z herbatą ściekającą po brodzie, Dymitr zaskomlał do Sońki. – Błagam, zostań matką moich dzieci!
Chichocząc, Lenka pochyliła się nad uchem Grankiny.
- Zaczynam myśleć, że on składa ci te propozycje na poważnie...
- CO SIĘ TUTAJ, U LICHA, DZIEJE?! – Feltsman wydarł się na całe lodowisko.
Nie, kurwa, to jakiś absurd! Co się tu...?! Skąd te trzy jędze... i jak one wymyśliły... i co one w ogóle chcą osiągnąć, wyskakując z propozycją, która... nie, kurwa, to nierealne! Po pierwsze, nie ma opcji, by ten dupek, Nikiforov się zgodził, a po drugie...
- Zgoda – nieoczekiwanie rzucił Sasza.
ŻE CO?!
- Jeśli zdołacie zremisować, pozwolę Viktorowi pójść do klasy sportowej i cofnę mu zakaz przyjemności.
Pięść Sonii z cichym plaskiem uderzyła w otwartą dłoń.
- O TAK, kurwa! – oblizując usta, zaśpiewała Grankina.
- O NIE, kurwa! – warknął Yakov.
- Eee... „nie"? – zdziwiła się Lenka. – Jak to „nie"?
- Okej, misiaczki, czas! – klaszcząc w dłonie zaśpiewała Masha. – Drużyna figurowych oficjalnie prosi o czas! Papciu, pozwól na stronę...
Grupka przybyłych z Petersburga oddaliła się o kilka metrów. Feltsman zmierzył uczennice surowym wzrokiem.
- Co... was... u diabła... napadło?! – wysyczał. – Odpierdalałyście już różne popaprane numery, ale żeby znienacka wyskakiwać z czymś takim...
- Po pierwsze: wcale nie znienacka! – unosząc palec wskazujący podkreśliła Masha. – To nie jest plan wymyślony na poczekaniu. Rozważałyśmy go już w samochodzie. Tyle że myślałyśmy bardziej o pojedynku jeden na jeden z tamtym złamasem... a że tamci trzej się napatoczyli to nawet lepiej!
- Po drugie: w tym, co robimy nie ma niczego popapranego! – zgrzytając zębami dorzuciła Sonia. – Ten facet cię obraził, trenerze! Nazwał cię „starym durniem" i śmiał stwierdzić, że uczniowie cię nie szanują! Chyba nie sądziłeś, że puścimy mu to płazem, co?
- Teraz nie chodzi już tylko o Viktora, lecz o honor! – Lenka gniewnie tupnęła nogą. – Żaden gnój nie będzie w naszej obecności mieszał cię z błotem!
- NIE BĘDZIE!
- Niech dziękuje Bogu, że uczniowie zbiorą lanie za niego! Gdyby to on przeciwko mnie grał, wbiłabym mu kijek między zęby!
Słowa trafiły prosto do serca pięćdziesięcioletniego trenera i sprawiły, że omal nie stracił czucia w kolanach. Yakov nie rozumiał, co się z nim działo. Być może po upokorzeniu, którego doznał ze strony Maksa, zwyczajnie zapomniał... nie oczekiwał... nie spodziewał się ujrzeć przed sobą aż takich pokładów oddania i lojalności.
Rozważał przytulenie niesfornych dziewuch - przecież w głębi siebie wcale nie chciał powstrzymywać ich przed tym absurdalnym meczem! Na szczęście szybko zapomniał o wzruszeniu i przypomniał sobie o rozsądku.
- Bardzo mi schlebia, że stoicie po mojej stronie i macie ochotę na zmieszanie pana Nikiforova z młotem - zaczął surowym tonem – ale czy chociaż przez chwilę pomyślałyście, jakie mogą być konsekwencje tego zakładu? Zapomniałyście już, że jesteście czynnymi zawodniczkami z przydziałami Grand Prix? A twój udział w Igrzyskach, Sońka? Co zrobisz, jeżeli w trakcie tego durnego meczyku skręcisz sobie kostkę? Widziałaś ty chociaż kiedyś, jak wygląda hokej? Zostałaś kiedyś przyciśnięta do ściany przez jadącego na pełnej prędkości faceta?
- Rozmawiałyśmy z tymi chłopakami – uspokajająco unosząc dłonie, wtrąciła Masha. – Są w porządku. Jestem pewna, że nie zrobią nam krzywdy. A jeśli ładnie poprosimy, zrezygnują z wrzucania nas na bandy i...
- I co, myślisz, że bez wrzucania na bandy nie będzie żadnego ryzyka kontuzji?! – warknął Yakov. – Jestem waszym TRENEREM i nie pozwolę, byście w obronie mojej głupiej dumy narażały się na coś takiego! Moim obowiązkiem jest działanie w interesie wychowanków, a nie wykorzystywanie ich do prywatnych rozrachunków z jakimś kretynem!
- Viktor też jest twoim uczniem! – unosząc podbródek oznajmiła Lenka. – Co z jego interesem?
Na policzkach Feltsmana zakwitł zaskoczony rumieniec.
- T-to prawda, że jest moim uczniem... - zaczął gniewnie – ale nie faworyzuję go aż tak bardzo, by... uch, do diabła! NIKOGO nie faworyzuję aż tak bardzo, by w jego interesie narażać innych łyżwiarzy!
- Narażamy się z własnej woli! – oświadczyła Sonia. – Jesteśmy dorosłe. Nie możesz nam zabronić.
- Do diabła, wiem, że lubicie tego dzieciaka, ale nie możecie...
- ... aż tak dla niego ryzykować? – dokończyła Masha. – A dlaczego nie? Wiesz, co ja myślę trenerze? Że jesteś hipokrytą! Kilka miesięcy temu postawiłeś wszystko na jedną kartę! Założyłeś się z panem Wronkovem o coś, co jest całym twoim życiem! To nie to, że nie przejmujesz się konsekwencjami, bo owszem, przejmujesz się, ale i tak musiałeś zaryzykować, bo Klub Mistrzów jest rodziną, a jeśli dla czegoś warto aż tak nadstawiać karku, to tylko dla rodziny! Czyż nie to próbowałeś nam zakomunikować, kiedy wydarłeś się, że mamy celulit?
Głos ugrzązł pięćdziesięciolatkowi w gardle. Coś w słowach Bereziny sprawiło, że Yakov spojrzał na stojące przed sobą dziewczyny... spojrzał na nie jeszcze raz, ale tym razem zupełnie trzeźwo, nie przez pryzmat zgromadzonej pod wpływem chwili złości. I zupełnie trzeźwo zobaczył... zobaczył... ach, tak wiele rzeczy!
Dorosłość.
Nadzieję dla przyszłych pokoleń.
Dowód, którego szukał. Dowód na to, że Klub Mistrzów nie był jedynie skupiskiem cegieł.
Od maja minęło tak niewiele czasu... kto by pomyślał, że w tych trzech dziewuchach zajdą aż takie zmiany? Że te same, nierozumiejące niczego smarkule, które wcześniej uparcie powtarzały „niech trener zapomni o tej kupie gruzu", teraz...
Dłoń Lenki spoczęła na ramieniu Feltsmana.
- Przepraszamy, że krytykowałyśmy cię za zakład z Wronkovem, trenerze.
- Marudziłyśmy, bo nie rozumiałyśmy, dlaczego to aż takie ważne – z powagą dodała Masha. – Ale teraz już rozumiemy.
- Kiedy byłam w Stanach, pani Tatiana powiedziała mi, że w ważnych sprawach trzeba ryzykować – oznajmiła Sonia. – I że zwycięzcami zostają ci, którzy mają najwięcej do stracenia i najwięcej do zyskania. Jeszcze nie rozumiesz, trenerze? Ten meczyk nic dla tego kolesia nie znaczy. On chce jedynie utrzeć ci nosa! To my walczymy o coś ważnego i dlatego musimy wygrać! A ty musisz nam na to pozwolić!
- Rodzice nigdy nie stawali na drodze moich treningów, nawet wtedy, gdy przegrywałam – na zakończenie powiedziała Masha. – Skoro przeciwko Viktorowi jest jego własny ojciec, to kto ma stanąć za nim murem, jak nie Klub? Ten Klub to NIE tylko ty, trenerze! Już czas, byś przestał zmagać się ze wszystkim sam.
Przez moment Yakov poczuł się tak, jakby znowu był uczniem. Chociaż stał przed trzema młodymi kobietami, które ledwo przekroczyły progi dorosłości, miał wrażenie, że stał przed swoim dawnym mentorem, Miszą Novakiem i od nowa uczył się starych mądrości. Nie było to takie znowu złe uczucie. Ile to już lat, odkąd ktoś wyciągnął w jego kierunku pomocną dłoń? Ile to już lat, odkąd usłyszał, że nie musi polegać wyłącznie na sobie?
- Wiedziałem, że nie powinienem posyłać cię do Tatiany, Sońka – wymamrotał, odwracając wzrok. – Cholerna wiedźma całkowicie namieszała ci we łbie!
W odpowiedzi Grankina wyszczerzyła zęby. Już znała odpowiedź trenera. Wyciągnęła przed siebie dłoń, a pozostałe dziewczyny dołożyły swoje dłonie, tak jak miały zwyczaj czynić przed wszystkimi większymi zawodami. Bojąc się konsekwencji tej decyzji, w końcu i Yakov wysunął dłoń.
- Vitya to złoty dzieciak – tonem planującego starcie generała zarządziła Sonia. – Taki mały zdolniacha jak on zwyczajnie musi być nasz! No to wyrwijmy go z tej zabitej dechami dziury!
XXX
Stojący po środku lodowiska Stary Piotruś trząsł się jak osika. Ech, naprawdę nie chciał się w to mieszać! Dlaczego go zmusili? Dlaczego? Tak dobrze pracowało mu się w ogródku... że też Sasza i ten cały Feltsman musieli stwierdzić, że potrzebują „w miarę obiektywnego sędziego" ! Siłą przytargali go na lód i nawet nie dali mu szansy zaprotestować!
Przełykając ślinę, staruszek zerknął na prawo. Bojowo nastawione młode kobiety w obcisłych dresach, kaskach i figurówkach... uch, co to było za przedstawienie, kiedy kilka minut temu się przebierały! Petrov wciąż nie mógł dojść do siebie po tym, jak ta z rudym pasemkiem bez ostrzeżenia, publicznie zrzuciła bluzkę i krzyknęła do Feltsmana:
- Trenerze, podciągnij mi ramiączko stanika!
To musiało być zagranie taktyczne! – wzdychając, wywnioskował Petrov. – I to skuteczne.
Skierował wzrok w stronę trzech chłopaków, którzy oprócz hokejówek, swetrów i kasków posiadali również siniaki w różnych miejscach. W końcu na widok półnagich kobiecych ciał wszyscy trzej widowiskowo się wypierdolili. Sasza nie zabił ich za to, tylko dlatego, że musieli wygrać dla niego mecz. Pytanie tylko – czy aby na pewno mieli zagwarantowane zwycięstwo?
Stary Piotruś chwilę się zadumał. Ten mecz miał zostać rozegrany na wpół poważnie – tylko jedna tercja i uproszczone zasady gry. Jako że Sasza obiecał Feltsmanowi powstrzymać się od „przepychanek", chłopaki nie byli nawet w pełnym ekwipunku! Zresztą, po co mieliby jakoś specjalnie się szykować, skoro ich przeciwniczek nawet nie można było określić mianem hokeistek? Rozsądek podpowiadał, że to ci, którzy znali się na danym sporcie powinni mieć przewagę... ale czy na pewno?
Raz czy dwa widziałem te dziewczyny w telewizji – przełykając ślinę, przypomniał sobie Piotruś. – Wiem, że potrafią jeździć na łyżwach.
A poza tym było jeszcze to, co podsłuchał z przedmeczowej narady Drużyny Figurowych.
- Czy macie jakąś przewagę? – prychnął Feltsman. – No chyba tylko, kurwa, to, że tamci trzej na was lecą i gdyby mogli, jeździliby z językami przyklejonymi do lodu! Oprócz tego można się łudzić, że są umordowani po własnym treningu i wcale nie chce im się grać. Ale poza tym, chyba nie muszę wam, kurwa, mówić, że to my jesteśmy na przegranej pozycji?
Ech, w samo sedno! Patrząc na Dymitra, Borysa i Kacpra, gdy tak stali, jak trzech Romeów pod balkonem Julii, opierając się na kijkach i co rusz żałośnie wzdychając, rzeczywiście można było dojść do wniosku, że wcale nie chciało im się grać. Aż prosili się o podpis: „zero entuzjazmu".
Chociaż nie, entuzjazm to oni mają – Piotruś podrapał się po skroni. – Tyle że nie ten, co trzeba...
Konkretniej: entuzjazm do tańcowania z Julią, ale nie do pojedynku z Tybaltem. A hokej to był raczej bliższy temu drugiemu! Jeżeli chłopcy wykrzesali z siebie jakiegokolwiek ducha rywalizacji, to tylko za sprawą morderczego spojrzenia Saszy.
- Więc?
Petrov aż podskoczył. Uświadomił sobie, że wszyscy zebrani patrzą w jego kierunku – a dokładniej w kierunku trzymanego przezeń krążka.
- To zaczynamy, czy nie? – zniecierpliwionym tonem rzuciła Lenka.
Wyciągając przed siebie dłoń z czarnym przedmiotem, staruszek po cichu zmówił modlitwę. Wolał nie wiedzieć, jak to się skończy.
Do wybijania Drużyna Figurowych oddelegowała Sońkę. Chłopacy jakiś czas po prostu stali z głupimi minami.
- Dima! – unosząc ręce, fuknął Sasza. – A ty, kurwa, co? Zasnąłeś?!
Wzdychając, Dymitr podjechał do przeciwniczki. Spojrzał jej głęboko w oczy, po czym zaczepnie trącił jej kijek swoim.
- Cóż za brak kultury! – zaśpiewała, trzepocząc długimi rzęsami. – Dlaczego molestujesz mój kijek?
- Przepraszam – młodzieniec uśmiechnął się. – Chciałem się tylko przywitać.
Kijki ponownie otarły się o siebie.
- Chyba się lubią – wyszeptała Sonia.
Oberwującemu to wszystko Piotrusiowi zakręciło się w głowie. Ale zaraz... zaraz! Cz-czy to starcie nie miało przypadkiem dotyczyć hokeja?!
- Nie ściskaj tego drewna tak mocno – zmysłowym tonem poradził Dymitr. – Będzie ci łatwiej, jeśli złapiesz trochę wyżej.
- Nie martw się, umiem obchodzić się z drewnem – posłała mu słodki uśmiech. – Śmiem twierdzić, że moja wiedza w danym temacie jest jeszcze rozleglejsza od twojej.
- Serio? Chciałbym wiedzieć, jak...
- CO WY, KURWA, ODPIERDALACIE?!
Ryki obu trenerów prawie rozerwały Piotrusiowi uszy. Z wrażenia staruszek upuścił krążek. Natomiast Dymitr chyba zbyt mocno zagłębił się w wizję, w której królowały drewniane „kijki", bo w ogóle nie zauważył, że prawdziwy kijek zabrał mu zdobycz sprzed nosa.
Pierwszy punkt został zdobyty tak błyskawicznie, że mało brakowało, a sędzia w ogóle by go nie zarejestrował. Tym, co wyrwało go z osłupienia, był wirujący w siatce krążek. Drużyna figurowych zaczęła głośno wiwatować.
- J-jeden zero! – wyjąkał Petrov.
Sasza obdarzył wychowanków chłodnym spojrzeniem, jednak nie skomentował straty ani słowem. Stojące u jego boku Estera z Gabrielą wprost kipiały od furii.
- Mówiłyśmy, że to MY zagramy! – jęczała ta pierwsza.
- Trenerze, błagam, zmień mnie z Dymitrem! – prosiła Gabi.
Srebrnowłosy mężczyzna zmroził uczennice wzrokiem.
- Nie – oświadczył tonem definitywnie ucinającym dyskusję. – I od razu mówię, że jeżeli macie jakiekolwiek wątpliwości, kto wygra ten mecz, to chyba nie powinno was być w drużynie.
- Ale tu NIE chodzi o umiejętności! – rozpaczliwie przekonywała Estera. – Te umalowane dziunie namieszały im w głowach. Oni NIE są sobą!
- Jako trener tych tak zwanych „umalowanych dziuń" - wtrącił stojący kilka metrów dalej Yakov – to czuję się zobowiązany, żeby coś sprostować. Te dziewuchy może i nie są hokeistkami, ale noszą swoje łyżwy jak żołnierze kałachy. Wychodzą na lód jak na pole bitwy, a zawziętością niczym nie ustępują napakowanym facetom. Znam je dłużej niż ty, młoda, i zapewniam, że ani medali z międzynarodowych zawodów, ani punktu w starciu z waszymi kolegami nie zdobyły trzepocząc rzęsami. Czy raczej: nie tylko trzepocząc rzęsami.
- Mecz jeszcze się nie rozstrzygnął, a ty już brzmisz, jakbyś był dumny – wycedził Sasza.
- No bo jestem, kurwa, dumny! – Feltsman wzruszył ramionami.
W spuszczonych spojrzeniach dwóch młodych hokeistek Piotruś dopatrzył się czegoś na kształ żalu – jakby przez ułamek sekundy Estera z Gabrielą żałowały, że Sasza nigdy nie powiedział o nich tego samego, co ten wulgarny starszy pan, zajmujący się łyżwiarkami figurowymi.
Świadomość, że twój trener w ciebie wierzy, z całą pewnością pomaga – obserwując trójkę Petersburżanek, wywnioskował właściciel lodowiska.
Sonia, Masha i Lena walczyły o każdy punkt jak lwice! Natomiast wychowankowie Nikiforova w ogóle nie potrafili złapać rytmu. Nie wiedzieć kiedy, wynik jeden do zera przekształcił się w wynik cztery do zera. Po dziesięciu minutach, zarządzoną krótką przerwę techniczną.
- Tu nie chodzi o to, że są jakoś szczególnie dobre – odkręcając nakrętkę wody mineralnej, wydyszał Kacper. – Po prostu nie grają w hokeja tak jak wszyscy. Grają dokładnie tak, jak... jak...
- Jak Viktor? – wzdychając, dokończył Dymitr.
- Właśnie tak! - Boria energicznie pokiwał głową. – To tak jakby rozgrywać mecz przeciwko trzem Viktorom.
- Niepodobne to do niczego...
- Dziwne...
- Zero taktyki, zero znajomości strategi...
- Tylko tyle, że one świetnie jeżdżą na łyżwach...
Słysząc głośne chrząknięcie trenera, trzej młodzieńcy obrócili głowę. Sasza stał z przedramionami opartymi o bandę i wzrokiem, w którym tliła się szczypta irytacji.
- Bardzo się cieszę, że dobrze się bawiliście, grając sobie w „alternatywnego hokeja" - zaczął, tonem przesyconym sarkazmem – ale sądzę, że czas na rozgrzewkę dobiegł końca. Przegranie pierwszej połowy meczu może być jeszcze zinterpretowane jako „bycie dżentelmenem", jednak przegranie całego meczu zostanie zinterpretowane jako „trzej faceci dostający łomot od panienek". Właśnie tak przedstawię to jutro waszym kolegom. Albo... mogę zmienić zdanie i jednak wymienić was na Esterę i Gabi? Jak w przeciągu minuty, nie weźmiecie się w garść, to właśnie zrobię.
Ostrzeżenie spełniło swoje zadanie. Kiedy Kacper, Dymitr i Borys z powrotem włożyli kaski, to zrobili to w sposób znacznie bliższy gladiatorom niż pijanym legionistom.
Zmiana była oczywista już przy pierwszym zetknięciu krążka z kijkiem. Kapitan młodych hokeistów odebrał czarny przedmiot Sońce w sposób tak zwinny i bezpardonowy, że nawet nie zdążyła zareagować. Mogła jedynie wydać z siebie zaskoczony jęk i obserwować, jak facet, który kilka chwil temu do niej wzdychał, teraz zdobywa punkt z samego środka lodowiska („Ze środka!" – zapiszczała zdziwiona Lenka „O kurde, ze środka!").
- Nie dopuszczajcie go do krążka – zawołał stojący za bandą Yakov. – Niech jedna z was nie odstępuje go na krok!
Mądra rada. Doskonale zaznajomiony z „sokolim okiem" Dimy, właściciel lodowiska zaanonsował wynik:
- Cz-cztery do jednego!
Nikt nie musiał mówić dziewczynom, że to starcie będzie od teraz wyglądało zupełnie inaczej. Same instynktownie to wyczuły i dlatego zaczęły „grać na czas". Jeżeli udało im się przejąć krążek, podawały go do siebie, licząc, że minuty w magiczny sposób zaczną upływać szybciej. Jeżeli nie miały krążka, koncentrowały się na blokowaniu chłopaków. Zamiast atakować bramkę przeciwnika i próbować powiększyć obecną przewagą, skupiły się na utrzymaniu obecnej.
Nadaremno.
Im bliżej końca meczu, tym większą swobodę wyczuwało się w drużynie Saszy. Zachęceni zdobywanie kolejnych punktów, Borys i Kacper stopniowo „przypominali sobie", jak powinni grać, a Masha i Lenka, mimo najlepszych chęci, nie były w stanie dotrzymać im kroku. Z każdą chwilą, oddechy łyżwiarek figurowych stawały się płytsze, zaś zaciskające się na bandzie palce Feltsmana – bielsze.
W końcu sędzia zaanansował alarmujące cztery do czterech. A dziesięć sekund przed końcem – jak na złość! – Dymitr, którego dotychczas skutecznie powstrzymywała Sonia, wreszcie dobrał się do krążka i jeden – sam jeden! – ruszył w stronę bramki.
- STRZELAJ! – wrzasnęły Estera z Gabrielą.
- POWSTRZYMAJCIE GO! – krzyknął Yakov.
Powstrzymać? – pomyślał Piotruś. – Nie ma szans!
Nie w sytuacji, gdy jechał tak szybko. Nawet z panczenami na nogach, trójka dziewczyn nie dałaby rady go dogonić.
Czysta pozycja do strzału. Wystarczało jedynie uderzyć!
Mimo to kapitan młodych hokeistów nie zrobił tego od razu. Chociaż uchodził za najlepszego strzelca w drużynie i punktował już z większych dystansów, wciąż gnał przed siebie. Zdaniem Starego Piotrusia chciał zmniejszyć odległość między sobą i bramką, by zminimalizować ryzyko pudła.
Do końca meczu zostało dziesięć sekund.
- Widzisz? – Sasza burknął do Estery. – Kiedy ma się czas, wykoszystuje się go! Gdy chodzi o trafianie do bramki, Dymitr jest sto razy lepszy od ciebie... a mimo to nie zachowuje się jak zarozumiały kretyn i nie podejmuje ryzyka!
Sonia, Lenka i Masha rozpaczliwie próbowały dogonić cudownego strzelca. Nie udało się. Kiedy zatrzymał się cztery metry przed bramką, wciąż były dobre pięć kroków za nim!
- NIEEEEEE! – krzyknął przerażony chórek głosów.
Pięć sekund do końca. Dymitr zawahał się. A potem zamachnął się i z całej siły uderzył!
Z głośnym hukiem krążęk trzasnął w bandę tuż obok bramki. Sekundę potem zegar pokazał cyfrę zero, która uruchomiła obwieszczający koniec meczu głośny klakson.
Zrozumienie tego, co się stało, zajęło chwilę czasu. Przez chwilę wszystkie oczy na lodowisku pozostawały wlepione z stojącego w bezruchu Dymitra.
- Spudłował... - z niedowierzaniem wyszeptała Lenka. – O kurde, spudłował! Ale przecież... nie mógł spudłować? Był za blisko, no nie?
- Z takiej odległości to i ja bym trafiła – z oczami wielkości ćwierćdolarówek wybąkała Masha. – Chociaż z drugiej strony, każdemu może się zdarzyć.
- Nie jemu – wyszeptała Sonia. – Trener powiedział, że on jest najlepszym strzelcem w drużynie. Ponoc trafia do bramki z połowy boiska. Jeżeli spudłował z tak bliskiej odległości, to zrobił to...
„Celowo" – nikt nie ośmielił się wymówić tego słówka na głos. Bo przecież to było absurdalne! Dlaczego Dymitr miałby...?
Stary Piotruś nerwowo przełknął ślinę. Znał tego młodzieńca wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że ten ostatni strzał nie był wynikiem stresu aalbo zmęczenia. Sasza też musiał to wiedzieć – nic dziwnego, że wpatrywał się w ulubionego zawodnika z miną, jakby był świadkiem krachu na Wall Street. Albo i gorzej – jakby znowu przeżywał tę tragedię z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego, kiedy to niepokonana od kilku Olimpiad drużyna radziecka dostała w Lake Placid wpierdol od Amerykanów. Miał w oczach to samo niezrozumienie – tę samą domagającą się wyjaśnień niemą wściekłość.
Przez chwilę Dymitr po prostu stał plecami do towarzystwa, nie mówiąc ani słowa. W końcu obrócił się i odjechał w stronę bandy. Jak na to, że przed chwilą spieprzył najważniejszy strzał w meczu, był zadziwiająco spokojny. Z jego twarzy nie dało się wyczytać ani smutku ani strachu. Minął wytrzeszczającego oczy Feltsmana i podjechał do Saszy. Zamarł na moment, po czym oznajmił:
- Trenerze, przepraszam, ale ja... ja uważam, że Viktor powinien jeździć figurowo na łyżwach.
Z wrażenia Sonia aż zatkała usta. Yakov wyszeptał zszokowane „O cholera". Sasza nie powiedział nic.
- Odkąd pierwszy raz zakręcił piruet na treningu stało się jasne, że sprawia mu to większą radość niż bieganie za krążkiem – ciągnął młodzieniec. - On to uwielbia! A w dodatku ma nieprawdopodobny talent!
Dymitr zacisnął powieki, a kiedy je rozchylił, przemówił znowu, tym razem jakby ze szczyptą błagania.
- Przecież wiesz, że to prawda, trenerze! Wszyscy tutaj to wiedzą. Ja, Boria, Kacpro, Stary Piotruś... Nawet pani Anastazja! Tak naprawdę wszyscy wiedzieliśmy, ale nikt nie miał odwagi, by powiedzieć o tym głośno, ze względu na to, co myślisz o łyżwiarstwie figurowym. Sądziliśmy, że nie powinniśmy się wtrącać, że to sprawa między tobą i młodym, ale... tak nie można, trenerze! Odkąd wstąpiłem do drużyny uczyłeś mnie, bym walczył do upadłego... ale jak mogę walczyć do upadłego, gdy tym samym rzucam kłody pod nogi dzieciakowi, który walczy o swoje marzenie? Czuję się głupio, bo rozegraliśmy ten głupi mecz tylko po to, byś mógł postawić na swoim. Byś posłał go do klasy językowej, tylko po to, by siedział w ławce z miną głupka i dostawał po uszach od nauczyciela za bazgrolenie w zeszycie karykatur łyżwiarzy figurowych.
Rysowanie łyżwiarzy figurowych na lekcjach – Stary Piotruś bez trudu mógł sobie wyobrazić Viktora robiącego coś takiego. I wyglądało na to, że wizja zmiękczyła nie tylko jego, bo wszyscy obecni na lodowisku nagle spuścili głowy. Nie tylko Feltsman i jego uczennice. Również Kacper z Borysem oraz Estera z Grabrielą. Nawet Sasza przez moment miał w oczach coś na kształt wstydu.
- Tak więc przepraszam, ale... - dłonie Dymitra zacisnęły się na rękojeści kija – ale nie mogłem strzelić tej bramki.
W oczekiwaniu na reakcję Nikiforova wszyscy wstrzymali oddech.
Czy to możliwe? – gorączkowo zastanowił się Piotruś. – Czy to możliwe, że Saszeńka w końcu pozbędzie się uprzedzeń?
W końcu ojciec Viktora podniósł wzrok. Spojrzenie, którym poczęstował Dymitra, było pełne jadu.
- W porządku – wyszeptał. – Dotrzymam słowa i pozwolę Viktorowi pójść do klasy sportowej... ale możesz być pewien, że tobie już nigdy nie pozwolę zagrać w barwach tutejszej drużyny. Zanim opuścisz szatnię, zabierz stamtąd wszystkie swoje rzeczy. Przepaskę kapitana oddaj Esterze. Nie chcę więcej widzieć cię na oczy.
XXX
Yakov i jego uczennice siedzieli na murku przed Śnieżną Nibylandią. Chociaż wyprawa do Novowladimirska zakończyła się sukcesem, nie było okrzyków radości ani wypraw do sklepu po szampana. Na to miał przyjść jeszcze czas. Przedtem należało załatwić pewną sprawę.
Z budynku wyłoniło się trzech młodzieńców.
- ... poza tym wstawimy się za tobą, stary! – gorliwie obiecywał Borys.
- Cała drużyna stanie za tobą murem! – dodał Kacper.
Dymitr jedynie wzruszył ramionami. Po chwili przyuważył grupkę na murku.
- Jeszcze nie pojechaliście do domu? – zapytał, szczerząc zęby.
Feltsman podniósł się jako pierwszy.
- Słuchaj, młody... - burknął, masując kark. – To zapewne nie wynagrodzi ci tego, że wyleciałeś z drużyny, ale... jakby to... ech. No więc, cholera, dziękuję! To było diabelnie odważne. Jesteś jeszcze smarkaczem, ale zachowałeś się jak dorosły chłop. I to nie byle jaki. Znam hokeistów po trzydziestce, którzy nie zdobyliby się na to, co ty zrobiłeś.
- To drobiazg – Dymitr spuścił wzrok. – Tak naprawdę nie zasługuję na pochwałę. Do tej sytuacji doszło, bo przez kilka... czy raczej kilkanaście lat obserwowałem, co się działo i milczałem. A fakt, że inni też nie mieli odwagi się odezwać, nie jest żadnym usprawiedliwieniem.
- Przestań pierdolić, młody! – żachnął się Yakov. – Zasłużyłeś na pochwałę i dobrze o tym wiesz! Słuchaj, pójdę do tego idioty, twojego trenera, i powiem mu, żeby...
- Niech pan lepiej tego nie robi! Tylko pogorszyłby pan sprawę. A poza tym, sądzę, że mimo wszystko przywróci mnie do drużyny. Kiedy pani Anastazja usłyszy, co się stało, na pewno da mu po uszach. Zbyt wiele razy zajmowałem się ich synem, by mogli mnie tak po prostu „skreślić". Za jakiś tydzień pójdę do trenera, pokajam się, powiem, że stresowałem się przed maturą, albo coś... Na pewno przyjmie mnie z powrotem.
- Nie musisz przepraszać za to, że miałeś dzisiaj największe jaja.
- Szczerze? Uważam, że pańskie dziewczyny mają większe jaja od moich.
Ledwo skończył to zdanie, a podeszła do niego Sonia. Bez ostrzeżenia złapała go za poły swetra i wbiła się ustami w jego wargi.
Boria i Kacper omal nie zeszli na zawał (acz ciężko stwierdzić czy z radości czy z zadrości). Lenka z Mashą wydały zachwycony pisk, po czym zaczęły głośno klaskać. Natomiast Yakov musiał zwalczyć chęć rozdzielenia parki, tłumacząc sobie, że po wcześniejszym wyczynie gówniarzowi należy się jakaś nagroda.
Z głośnym cmoknięciem, Grankina oderwała się od oblubieńca.
- Dobrze, że moje „jaja" są tylko przysłowiowe – uśmiechnęła się do jego zaczerwienionej od dzikiej radości twarzy. – Inaczej mielibyśmy problem ze spłodzeniem tych dzieci, które mi obiecałeś...
- ŻADNYCH, KURWA, DZIECI! – ryknął Yakov. – Wystarczy mi, że Viera chodzi z brzuchem!
- Nie histeryzuj, trenerze – Sonia przewróciła oczami, po czym ponownie pocałowała Dymitra.
- Mówię, kurwa, poważnie! Jeden nieplanowany bachor wyznacza granicę mojej wytrzymałości!
- Dwa – rzuciła Lenka.
Mało brakowało, a Feltsman przewróciłby się z wrażenia. Zanim zdążył to zrobić, plotkara uspokajająco uniosła ręce.
- Nie... NIE! Źle mnie zrozumiałeś, trenerze. Spokojnie, nikt poza Viereczką nie jest w ciąży. Nie o to mi chodziło.
- Więc, O CO ci, kurwa, chodziło?! – Yakov poczęstował Lenkę spojrzeniem pod tytułem „Kobieto, czy ty wiesz, co ja przez te kilka sekund, przeżyłem?!"
- No... o Vićka – wyszczerzyła zęby. – W końcu on też był nieplanowany.
- A teraz jest nasz – kiwając głową dodała Masha. – Wywalczyłyśmy go kijkami i urokiem osobistym! Wywalczyłyśmy go i teraz go szybko nie oddamy. No!
Spojrzenie Yakova złagodniało... i znowu stało się żądne mordu, gdy przyuważyło dłonie Dymitra na tyłku Sońki.
- Pierwsza baza na pierwszym spotkaniu to jest, kurwa, wszystko na co możesz sobie pozwalać, smarkaczu! Zabieraj te łapy, albo ci je poobrywam!
- Ale to ona je tam położyła! – bronił się młodzieniec.
- Hm... wciąż całujesz jak niewinne chłopczątko – klepiąc oblubieńca po policzku, zacmokała Sonia. – Ale spokojnie, popracujemy nad tym. Wszystkiego cię nauczę. Płodzenie dzieci wymaga pieszczot wysokiej jakości...
- JAK JESZCZE RAZ USŁYSZĘ O PIERDOLONYCH DZIECIACH, TO PRZYSIĘGAM, ŻE KOGOŚ ZABIJĘ! – Feltsman wydarł się na całe gardło.
Łyżwiarka z rudym pasemkiem była zupełnie głucha na wybuchy złości trenera. Jej dłoń sięgnęła do kieszeni spodni Dymitra i wyjęła stamtąd komórkę.
- Wpisałam ci mój numer. Puść mi strzałę.
- Strzałę amora – powiedział z uśmiechem. – Okeeeej, zrobione. Mogę do ciebie zadzwonić, gdy będę się rozglądał za mieszkaniem w Petersburgu?
- Możesz do mnie zadzwonić bez żadnego powodu. Ale wcześniej koniecznie dowiedz się, kiedy mam zawody. Jeżeli zadzwonisz do mnie, gdy będę w Chinach albo w Japonii, pójdziesz z torbami i nie będzie cię stać nawet na bilet do Petersburga.
- Zatem na czas zawodów będę cię wspierał mentalnie. Teraz będę mógł oglądać łyżwiarstwo figurowe w telewizji, nie bojąc się, że trener wywali mnie za to drużyny. W końcu już mnie wywalił, więęęęc...
- Och, moje biedactwo! – Sonia pocałowała Dymitra po raz trzeci.
Do uszu Yakova doszło ciche mamrotanie Borysa i Kacpra. Nie słyszał go zbyt wyraźnie, ale był prawie pewien, że wyłapał coś w stylu:
„Czemu JA nie próbowałem strzelić tej ostatniej bramki... czemu JA specjalnie jej nie popsułem?!"
W końcu Feltsman stracił cierpliwość.
- Już mu, kurwa, lepiej, Sońka, więc łaskawie wyjmij język z jego ust i ładuj chudą dupę do samochodu! – gniewnie tupiąc nogą, wskazał palcem Citroena.
- Ech, Papcio jest taki niewdzięczny! – głaszcząc oblubieńca po włosach westchnęła Grankina. – Tak szybko zapomniał o twoim bohaterstwie!
- DO AUTA, ALBO, KURWA, PRZEŁOŻĘ PRZEZ KOLANO!
Kiedy cała czwórka siedziała już w samochodzie, Dymitr zastukał w szybę.
- Jeżeli liczysz na kolejną wymianę śliny, to od razu uprzedzam, że nie ma mowy! – fuknął Yakov.
- Nie o to chodzi.
- Więc o co?
Młodzieniec zawahał się.
- Wiem, że po wszystkim, co się stało, to zabrzmi niedorzecznie, ale... proszę, niech pan nie myśli źle o moim trenerze.
Feltsman nachmurzył się. Ta prośba rzeczywiście brzmiała niedorzecznie.
- Wiem, że dzisiaj nie pokazał się panu... wam z najlepszej strony, ale to naprawdę dobry człowiek – niepewnym tonem ciągnął Dymitr. – Po śmierci ojca trochę się zagubił, ale jestem pewien, że prędzej czy później przejrzy na oczy. Wierzę, że kiedy minie trochę czasu, na dobre zapomni o swoim uprzedzeniu do łyżwiarstwa figurowego i będzie dla syna wsparciem.
- I mówisz to wszystko po tym, gdy wyrzucił cię z drużyny? – Yakov zaśmiał się ponuro. – Ten facet ma cholerne szczęście do uczniów.
- Może i tak. Ale pan ma jeszcze większe.
Młodzieniec wymownie skinął w stronę trójki łyżwiarek.
On ma rację – zaciskając palce na kierownicy uświadomił sobie pięćdziesięciolatek.
Nawet mimo tego, co stało się z Maksem Levinem, miał cholerne szczęście do uczniów.
Chwycił się tej pozytywnej myśli, po czym nacisnął pedał gazu, kierując się w stronę wyjazdu z parkingu.
- Heeej, poczekaj! – Sonia wychyliła głowę przez okno. – Jak mam cię zapisać w komórce?
Zmierzający w stronę kolegów hokeista, przystanął, obrócił się przez ramię i, szczerząc się jak głupek, odkrzyknął odpowiedź.
XXX
- Godzinę temu zadzwonił do mnie Stary Piotruś. Powiedział, że Dymitr Babichev zalazł ci za skórę i wyrzuciłeś go z drużyny. To prawda?
Byli na stacji benzynowej. Tej samej, z której niegdyś pewien trener zaproponował drugiemu trenerowi podwózkę. Niedoczekawszy się odpowiedzi, Anastazja nieznacznie ścisnęła ramię męża.
- Sasza?
- Ciągle zmieniają ustawienia – odburknął, wpatrując się w rzędy gazet. – Niczego nie można znaleźć.
- Sasza...
- Gdy zobaczysz gdzieś „Gwiazdy Sportu", daj mi znać.
- Sasza!
Wreszcie raczył spojrzeć w jej stronę.
- Słyszałeś, co mówiłam?
- Słyszałem.
- Więc dlaczego mnie ignorujesz?
- Nie ignoruję. Po prostu nie jestem jeszcze gotowy, by o tym rozmawiać. Oho, wreszcie znalazłem!
Z gazetą pod pachą, Sasza pomaszerował w stronę kas. Żona ruszyła jego śladem.
- No naprawdę, kochanie... - westchnęła, gdy stali w kolejce. – Rozumiem, że miałeś zły humor i byłeś rozjuszony, bo Feltsman przyjechał na lodowisko i znowu pokłóciliście się o Viktora, ale... ten chłopak to kapitan twojej drużyny. Mało tego, to nasz przyjaciel. Nie mogę uwierzyć, że zrobiłeś mu coś takiego!
- Czego nie zrozumiałaś, gdy powiedziałem, że nie jestem gotowy, by o tym rozmawiać? – Sasza mruknął ze zrezygnowaniem. – Zresztą... nie wyrzuciłem go na stałe. Za jakiś czas przywrócę go do drużyny. Ale chcę, by do tego czasu przemyślał sobie, czy warto publicznie się buntować. Hokej rządzi się określonymi prawami. Kiedy jeden zawodnik z premedytacją ignoruje polecenie trenera, na lodowisko wkrada się anarchia. Zrobiłem to, co musiałem.
Anastazja skrzyżowała ramiona i kręcąc głową, wydała z siebie przeciągłe westchnienie.
- Cóż... nie znam się na hokeju, skarbie, jednak wydaje mi się, że mimo wszystko przesadziłeś.
- To Feltsman jest tym, który przesadza.
Zniecierpliwiony, Nikiforov otworzył gazetę. Znalezienie artykułu, o którym tyle słyszał, nie zajęło wiele czasu.
Połowę pierwszej strony zajmowało zdjęcie małego blondynka. Chłopiec nie mógł mieć więcej niż jedenaście lat. Z przyklejoną do buźki mściwą radością – co jak na dziecko w tym wieku było zdaniem Saszy dość dziwnym wyrazem – sunął w figurówkach po lodzie. W wysuniętej do tyłu szczupłej nodze i rozłożonych szeroko rękach dało się rozpoznać pozycję po udanym skoku. Wytłuszczony nagłówek głosił:
„Cudowne dzieci rosyjskiego łyżwiarstwa. Czy istnieje skok, którego Ivan Levin nie jest w stanie się nauczyć?"
Jeden z podrozdziałów nosił tytuł:
„Idealny materiał do pracy. Ma dziesięć lat, a mógłby rywalizować z piętnastolatkami!"
A pod fotografią surowo wyglądającego mężczyzny zamieszczono cytat:
„Jesteśmy fabryką mistrzów, a młody Levin to najlepszy z naszych produktów!"
Pomimo niechęci do Feltsmana, Sasza nie mógł powstrzymać dreszczy, które na widok artykułu przeszły mu po plecach. A jeszcze nawet nie zaczął czytać!
Materiał? Fabryka? Produkt?! Na litość boską, jak tak można?
A więc tak ma wyglądać przyszłość rosyjskiego sportu? – pomyślał ponuro.
- Wszędzie tylko młodociani geniusze – mruknął na głos. – Cholerne maszyny do wygrywania, które szykują się od Olimpiady, jeszcze zanim zostaną nastolatkami. Można powiedzieć, że tata miał szczęście, bo odkryto go, dopiero gdy poszedł do piątej klasy.
- Feltsman nie traktuje Viktora jak produktu – Anastazja powiedziała cicho. – Bardzo się o niego troszczy.
- Ta, zauważyłem. Nie ma własnych dzieci, więc o kogoś musi się troszczyć. Może gdyby się nie troszczył, zauważyłby, że inwenstuje w coś bez przyszłości. Sądzisz, że gdyby Viktor miał smykałkę do tańców na lodzie, to zawaliłby tamto głupie przedstawienie?
- Sądzę - podkreśliła – że jesteś złośliwy i nie myślisz racjonalnie. Sam od dawna powtarzałeś, że trener widzi więcej niż rodzic. Być może Feltsman widzi coś, czego my nie dostrzegamy? Być może Vitya rzeczywiście ma talent... i możliwe, że pewnego dnia zostanie zawodowcem?
- Nawet JEŚLI ma talent, to co może osiągnąć, gdy otacza go TO?
Sasza podsunął żonie gazetę ze zdjęciem „Cudownego Dziecka Rosyjskiego Łyżwiarstwa".
- Spójrzmy prawdzie w oczy, Tazja – pokręcił głową. – Hokej i łyżwiarstwo figurowe to tego typu sporty, w których jedni rodzą się, by być aktorami, a inni statystami.
- No wiesz – obrażalsko wydęła usta. – Nikt nie rodzi się do grania głównej roli. Na to trzeba zapracować.
- W aktorstwie może tak. Ale nie w zawodowym sporcie. Tutaj sam talent nie wystarczy. Potrzebny jest nadzwyczajny talent. Taki, jaki miał mój ojciec albo i większy. To prawo natury, a Feltsman jest głupcem, próbując mu zaprzeczyć. Ten człowiek jest tylko podstarzałym frustratem, który nie chce przyjąć do wiadomości, że jego czas minął. Jest beznadziejnym trenerem! Ma szczęście, że jeszcze ktokolwiek chce u niego ćwi...
Nad Saszą zawisła niespodziewanie zakończona czerwonymi paznokciami dłoń. Przechyliła kubek kawy i wylała letnią zawartość na głowę niespodziewającego się niczego mężczyzny.
- Ty - zaczął chłodny kobiecy głos – urodzony po śmierci Stalina młodzieńcze jesteś w wieku, w którym nie wypada ci określać pracy jakiegokolwiek trenera mianem „beznadziejnej", a co dopiero opisywać tym przemiotnikiem człowieka, który trenował olimpijczyków, jeszcze zanim zmieniano ci pieluchy. Chciałabym powiedzieć, że z wiekiem nabierzesz rozsądku, ale sądząc po potoku niedorzeczności, który wypływa z twoich ust, szasne na to są raczej nikłe. Co zaś się tyczy „podstarzałego frustrata"... Cóż, nie wiem, kiedy jego czas minie, ale bądź pewien, że nawet PO TYM, gdy to się stanie, znajdą się osoby gotowe wylać kawę na dupka, który mu uwłacza. Bo tylko JA na tym świecie mam prawo uwłaczać Yakovowi Feltsmanowi. Spróbuj jeszcze raz zawłaszczyć moje prawo, a obiecuję ci, że w kubku będzie wrzątek.
Zanim Anastazja i jej przemoczony małżonek zrozumieli co się stało, kobieta odwróciła się odeszła w stronę drzwi. Pozostało im jedynie gapić się na jej elegancki płaszcz i stukające o podłogę wysokie obcasy.
Rozwścieczony Sasza odgarnął lepiące się do czoła włosy. Chciał pognać za nieznajomą i wszcząć dziką awanturę, lecz zanim zdążył to zrobić, jakieś dziecko pociągnęło go za nogawkę spodni.
- Nie radzę – powiedziała dziewczynka. – Ciocia Lilia zawsze wygrywa.
Nie miał nawet czasu, by zastanowić się nad znaczeniem tych słów, gdyż małolata zapodała mu mocnego kopniaka między nogi.
- No. A to za wujka Yakova!
Wyraźnie z siebie zadowolona skinęła główką, po czym pobiegła za ciotką.
Anastazja przyłożyła obie dłonie do policzków!
- Łał! – westchnęła z nutą podziwu. – Cóż za rodzinna solidarność!
- To. NIE. Jest. Śmieszne! – stękając z bólu, mąż posłał jej nienawistne spojrzenie.
- Nie powiem, że ci się należało, kochanie, bo miałeś już na dzisiaj dość wrażeń. O, zobacz, teraz nasza kolej. No już, nie bocz się! Kupię ci twoją ulubioną gazetę.
Podając sprzedawcy banknot, pani Nikiforova dyskretnie zerknęła w stronę otwartego okna. Tajemnicza napastniczka podeszła do podobnej ciemnowłosej kobiety, która właśnie kończyła przecieranie szyby.
- A gdzie twoja kawa? – padło pytanie.
- Posłużyła za nawóz – Lilia wzruszyła ramionami.
- Do czego?
- Do wybitnie irytującego chwasta.
XXX
- Yakov, Yakov, nie uwierzysz, co się stało!
Viktor dopadł do trenera, gdy tylko ten pojawił się na lodowisku. Wziął rozpęd i w łyżwach wskoczył pięćdziesięciolatkowi na ręce. Towarzyszące Feltsmanowi Sonia, Lenka i Masha zachichotały.
- No dobra – wystękał Yakov. – Wal.
- Przed chwilą zadzwoniła do mnie mama! – radośnie oznajmił chłopczyk. – Wiesz, co powiedziała? Wiesz? Tata zmienił zdanie! Jednak pozwoli mi pójść do klasy sportowej. Ale super, no nie?
- Zajebiście. Wybacz, że nie zaryczę z radości, ale pewna długowłosa małpa poddusza mi gardło i tak średnio mogę oddychać.
- Och, Yakov, jednak miałeś rację! To nieprawda, że tata mnie nienawidzi. Musi mu na mnie naprawdę zależeć, skoro zrobił coś takiego...
Twarze solistek poczerwieniały z oburzenia. Wszystkie trzy dziewczyny otworzyły usta, by wyjaśnić, „jak to było naprawdę" z tą wielkodusznością Saszy. Jednak zanim zdążyły się odezwać, Feltsman posłał im ostrzegawcze spojrzenie i stanowczo potrząsnął głową. Niechętnie zasznurowały wargi.
Co prawda Uprzedzony Dupek nie zasłużył na słowa uznania - pomyślał Yakov – ale gdybym powiedział o tym na głos, złamałbym dzieciakowi serce.
- O! A tak w ogóle Yakov, to przyjechały do ciebie jakieś panie! – przypomniał sobie Viktor.
- Panie?
Z lewej dało się słyszeć strzępki rozmowy:
- ... ale drugi miesiąc jest już znacznie łatwiejszy!
- To prawda. Przestaniesz się czuć jak słonica... ale musisz też uważać z powrotem na lód. Kiedy ciało odzwyczaja się od ćwiczeń łatwo o kontuzję.
- Dziękuję za wszystkie rady – powiedziała Viera. – Od razu zrobiło mi się lżej na sercu.
- Będzie dobrze, kochaniutka. Więcej optymizmu! Jeszcze zobaczysz, że... Och! Przyjechały nasze dziewczynki!
Lenka i Masha wyrwały do przodu.
- Mamo! – krzyknęły jednocześnie.
- Nadiya, Oksana – na widok dawnych koleżanek z klubu, Yakov nieznacznie się uśmiechnął. – Co za miła niespodzianka. Nie wiedziałem, że przyjechałyście do Petersburga.
- Jeszcze większą niespodzianką było to, że cię tutaj nie zastałyśmy! – powiedziała Nadiya, matka plotkary. – Co żeś wyprawiał z naszymi biednymi córeczkami?
- Chyba nie zaciągnąłeś je do lasu na jeden z tych dzikich interwałów, na które zwykłeś zabierać Tatianę? – wzdychając spytała Oksana, matka drugiej z łyżwiarek. – Masheńka wygląda jakby przerzucała tony drewna!
- Trener zorganizował nam mecz hokeja, byśmy poprawiły kondycję – puszczając Feltsmanowi oko oznajmiła Sonia.
- Ach, hokej! – gładząc puchaty kołnierz płaszcza westchnęła Nadiya. – To przywołuje wspomnienia...
- Tak jak wtedy, gdy Yakov ze Stevem zagrali meczyk przeciwko Tatianie i Lilce – zachichotała Oksana – i dostali tęgie lanie!
- Seeeeerio?! – padło z ust wszystkich czterech solistek oraz Viktora.
- Nie chcę o tym, kurwa, słyszeć! – ryknął zaczerwieniony po same uszy Yakov. – Wstrętne czarownice oszukiwały, a poza tym... p-poza tym...
- Tak, tak, możesz to sobie powtarzać! – Nadiya poklepała go po ramieniu.
- Opowiedz nam coś więcej, mamo! – błagalnie poprosiła Lenka.
- Chętnie bym to zrobiła, skarbie, ale niestety goni nas czas. Jesteśmy dzisiaj w Petersburgu tylko przelotnie.
- Wpadłyśmy do Klubu wcześniej, ale was nie zastałyśmy – ponuro dodała Oksana. – No, ale przynajmniej miło spędziłyśmy czas z waszą przyjaciółką, Viereczką!
- Było mi bardzo miło – Viera uśmiechnęła się nieśmiało.
- Już lecicie? – Feltsman uniósł brew. – To wielka szkoda. Pomyślałem, że czegoś się napijemy.
- Wybacz, Yasha. Niedługo mamy pociąg. ALE zostało nam kilka wolnych minut i chciałybyśmy je poświęcić na to, co obiecał nam Igorek!
- Hę? A co dokładnie wam obiecał?
- Mówił, że chcesz się pochwalić pewnym utalentowanym chłopcem i potrzebujesz widowni. Powiedział, że będziesz wiedział, o co chodzi. Wysłał ci SMSa.
Marszcząc brwi, Yakov sięgnął do kieszeni marynarki. W komórce rzeczywiście czekała wiadomość od Antonova:
Yakov, gdzie ty się podziewasz? Postaraj się wrócić jak najszybciej! Nadiuszka i Oksana przyjechały do Petersburga z niespodziewaną wizytą. Zanim wyjadą, koniecznie pokaż im Lva! Pomyślałem, że każdy publiczny przejazd jest na wagę złota ;) Kilka pochwał od naszych koleżanek na pewno podniesie małemu gwiazdorowi samoocenę :))) Tak, wiem, że to świetny pomysł. Nie musisz dziękować ;)
Pomysł rzeczywiście był niegłupi. Tak jak radziła Tatiana, przed ostatecznym starciem przeciwko Ivankowi, mały Rykov powinien pojechać swój program przynajmniej kilka razy. A do obowiązków Yakova należało zapewnienie mu wielu okazji do publicznego zaprezentowania umiejętności. Mimo to...
- Lev jest w szatni razem z Andreiem – wzdychając, powiedział Viktor. – Pójdę go zawołać.
- Poczekaj – Sonia złapała chłopca za nadgarstek.
Oczy jej i pozostałych zawodniczek powędrowały w stronę trenera. To był jeden z momentów „zrozumienia siebie nawzajem bez słów". Feltsman doskonale wiedział, co te wojownicze młode kobiety próbowały mu przekazać. Wiedział, ponieważ czuł dokładnie to samo. Serce mówiło mu, że konkluzja dzisiejszego dnia mogła być tylko jedna:
- Wracaj na lodowisko, Vitya – burknął do Nikiforova. – Pojedziesz do „Kręgu Życia" dla Nadyi i Oksany.
Policzki chłopca pokryły się warstwą różu.
- A... a-ale... - zazwyczaj bardzo pewny siebie chochlik zaczął się jąkać – p-przecież ja...
„Zawaliłem tamten przejazd" – zawisło w powietrzu. – „Dałem dupy".
- Chuj z tym! – Feltsman wzruszył ramionami. – Widziałem, jak na treningach jedziesz ten program. Chcę to zobaczyć jeszcze raz.
- Takie słownictwo przy dzieciach! – Oksana pokręciła głową. – Ty naprawdę nic się nie zmieniłeś...
- Dlaczego ja a nie Lev? – rozpaczliwie dopytywał się Viktor. – Przecież Lev pojechałby lepiej! Albo Andrei... albo Georgi...
- Chcę, żebyś TY pojechał.
- Ale dlaczego? Przecież Lev dostał owacje na stojąco!
- Nie chcę pokazywać moim dobrym koleżankom przejazdu, który sprawia, że ludzie biją brawo na stojąco – podkreślił Yakov. – Nadiya i Oksana widziały mnóstwo takich przejazdów. Chcę im pokazać przejazd, który sprawia, że emerytowani siatkarze zbierają szczęki z podłogi i błagają mnie, bym zapisał wychowanka do ich szkoły.
Oczy Viktora rozszerzyły się. Wpatrywały się w trenera, wielgachne i pełne niedowierzania jak u wyrwanego z ciemności ślepca, który właśnie odzyskał wzrok. To mógł być pierwszy promyczek światła, który ten chłopiec ujrzał od czasu niefortunnego przedstawienia.
Możliwe, że to moja jedyna szansa! – uświadomił sobie Feltsman. – Jedyna i ostatnia szansa. Muszę wykorzystać okazję i odbudować jego pewność siebie: muszę zrobić to teraz, póki wstyd i strach nie zapuściły jeszcze korzeni w jego sercu.
Nie było innego wyjścia. Albo Vitya odrodzi się jak feniks i wróci do stanu sprzed Porażki przez wielkie P... albo okaże się, że to, co jedną rozmową telefoniczną zniszczył Sasza, jest już nie do naprawienia. Że odeszło w niepamięć...
Oby do tego nie doszło!
Sonia i Viera przygotowały radio, a Viktor ustawił się na środku lodowiska. Jego sylwetka rzucała na talfę długi cień. Za oknami wciąż nieznacznie się chmurzyło, więc do pomieszczenia wpadało niewiele światła. Z głośników rozbrzmiały pierwsze nuty muzyki...
Zadziwiające – z osłupieniem pomyślał Yakov. – Tym razem ma na sobie jedynie czarny dres. A mimo to jedzie o wiele bardziej drapieżnie niż wtedy, gdy miał na sobie tamten idiotyczny kostium.
Przyszedł czas na pierwszy skok.
- Tak! – Feltsman pozwolił sobie na rzucenie pod nosem cichego okrzyku triumfu.
- Bardzo ładny podwójny toe loop – z palcem przy brodzie Nadiya obdarzyła chłopca aprobującym skinięciem. – Jak na takiego malca, robi bardzo krótki najazd. To wielka rzadkość.
Kolejny element...
- No proszę, a teraz podwójny flip! – Oksana entuzjastycznie zaklaskała. – Kopane są jego specjalnością?
- Właściwie to jest na odwrót – odparł Yakov. – Do tej pory był specem od krawędziowych. A kopane zawsze szły mu jak krew z nosa.
- Pfft, pewnie po prostu się go czepiałeś! – Nadiya zaczepnie trzepnęła dawnego kolegę w ramię. – Od razu widać, że ma smykałkę do kopanych!
Zaczynam myśleć, że w chwilach natchnienia, on ma smykałkę do wszystkiego! – wywnioskował trener chochlika. – Jak mi jeszcze odpierdoli podwójnego lutza, to zacznę podejrzewać, że ma tajnego klona, który jest skończoną fujarą i którego wystawił zamiast siebie podczas tamtego przejazdu...
Po dynamicznym piruecie siadanym ze zmianą nogi, który zawstydziłby nawet Lva, Viktor przymierzył się do skoku.
- Jeeej! – Sonia, Viera, Masha i Lenka zrobiły falę z rąk. – Brawo, Viciek!
- Łoch, to był podwójny lutz? – Oksana wybałuszyła oczy.
- Był – z uśmiechem potwierdziła Nadiya. – I to z właściwej krawędzi. Większość dzieciaków... ba, zresztą nie tylko dzieciaków ma brzydki zwyczaj zmieniania krawędzi. W ostatniej chwili przerzucają się z zewnętrznej na wewnętrzną i robią flutza.
- Słyszałaś matkę, Limonova? – burknął Yakov. – To było o tobie.
- Tere-fere! – Lenka pokazała mu język.
- Zamiast ją sztorcować, skup się na Vićku, trenerze – kciuk Soni pokazał lodowisko. – Zobacz, do czego on się ZNOWU przymierza!
Cholerny gówniarz jechał w pozycji monda. Za szybko jak na zwykły element choreograficzny. Nietrudno było odgadnać jego zamiary.
- ANI MI SIĘ, KURWA...
Viktor skoczył podwójnego aksla.
- ... waż – Feltsman dokończył z przyciśniętą do spoconego czoła dłonią.
Mały buntownik ostatecznie wyglądał na dwóch nogach... no ale, cholera, wylądował! A potem z zaczerwienioną od dzikiej radości buzią zaczął końcową sekwencję kroków.
- O w mordę Lenina, co to było?! – sapnęła Oksana.
- Uczysz dzieciaki takich trudnych rzeczy? – Nadiya posłała Yakovowi pełne podziwu spojrzenie. – Ach, ty cicha wodo! A myślałam, że to Wronkov ma tupet, ucząc małego Levina potrójnego salchowa.
Rywal Alexeia omal nie udławił się własną śliną.
- Że CO proszę?!
Potrójny salchow?! Pierwsze słyszę!
- Nie czytałeś „Gwiazd Sportu"? – zdziwiła się matka Lenki. – Dzisiaj wyszedł nowy numer. Ponoć Ivanek zdołał wylądować potrójnego salchowa.
- A po kiego mówisz to Yakovowi, głupia! – skarciła ją Oksana. – Zapomniałaś już, że ten niewdzięczny szczeniak był kiedyś jego uczniem?
- Cóż, to prawda, ale... przecież Yakov już jakiś czas temu mówił nam, że ten dzieciak ląduje potrójnego salchowa. Umiał go, jeszcze kiedy trenował tutaj... czyż nie?
- Toe loopa – Yakov wycedził przez zęby. – Umiał potrójnego toe loopa. O salchowie nic nie wiedziałem...
- Oł! – Nadiya zakryła dłońmi usta. – Cóż... więc...
- Daj spokój, trenerze! – lekceważącym tonem rzuciła Sonia. – To, że bachor wylądował jakiś skok na treningu, jeszcze nie znaczy, że poważy się to samo na zawodach.
- Soneczka ma rację, Yakov – Oksana położyła Feltsmanowi dłoń na ramieniu. – Nie masz się czym martwić. W „Gwiazdach Sportu" pisali, że Ivanek wylądował ten skok tylko raz. Kiedy przyszli przeprowadzić z nim wywiad, oprócz tej jednej udanej próby zaliczył praktycznie same upadki.
Dłonie pięćdziesięcioletniego mężczyzny zacisnęły się na bandzie. Jakoś go to, kurwa, nie uspokoiło!
Żeby odwrócić swoją uwagę od czarnych myśli, skupił się na ostatnich sekundach przejazdu Viktora.
- Przypomniała mi się Tatiana – usłyszał przy uchu podniecony szept Nadiyi. – Kiedy pierwszy raz przyszła do nas do klubu, jeździła dokładnie tak jak ten chłopiec. Dzikuska z cudownymi predyspozycjami i totalnym brakiem zahamowań!
- Aż mi szkoda trenera, któremu wyrwałeś ten nieoszlifowany diament – zacmokała Oksana. – Facet pewnie do dzisiaj pluje sobie w brodę.
- Chętnie naplułby mi w twarz - westchnął Yakov – za to że przeciągnąłem jego syna z „męskiego" hokeja na „babskie" łyżwiarstwo figurowe".
- Mały grał też w hokeja? – zainteresowała się matka Mashy.
- Nie „też". „Tylko". Grał TYLKO w hokeja.
- Żartujesz sobie, prawda? To jak długo on jeździ figurowo na łyżwach?
- Tak z kilka miesięcy...
Dawne zawodniczki nie miały okazji wyrazić zdziwienia odnośnie usłyszanych rewelacji, gdyż Vitya właśnie zakończył przejazd. Kiedy ukłonił się, odpowiedziało mu głośne klaskanie. Ze strony Yakova, Nadiyi, Oksany, solistek i...
- Cudowne! – krzyknął ktoś z prawej. – To było wspaniałe! Brawo!
Feltsman obrócił głowę i zdał sobie sprawę z obecności osób, które niepostrzeżenie pojawiły się na lodowisku. Nieopodal Viery stały Róża z Karolinką. Obie wydawały się oczarowane występem Nikiforova. A zwłaszcza Karolinka – kiedy zdała sobie sprawę, że wujek przyłapał ją na oklaskiwaniu chłopca, któremu zaledwie wczoraj obiła nos, zaczerwieniła się i z cichym piskiem schowała za matką. Yakov zaśmiał się pod nosem.
- To my już pędzimy, Yasha – Nadiya ucałowała trenera córki z oba policzki. – Dziękujemy za świetny pokaz!
- Będziemy z niecierpliwością czekać na rozwój kariery twojego Cudownego Dziecka – Oksana puściła Feltsmanowi oko. – Pożegnamy się z dziewczynkami i uciekamy. Do najbliższego zobaczenia!
Uśmiechnięty od ucha do ucha Viktor podjechał do trenera.
- I jak? I jak? – z rączkami na bandzie, nie poprzestawał energicznego podskakiwania w miejscu. – Ładnie pojechałem, Yakov? Ładnie? No powiedz, przyznaj... ładnie pojechałem? Jak toe loop? Zaskoczyłem cię tym lutzem, no nie? Nad akslem jeszcze muszę popracować, ale gwarantuję ci, że kiedy następnym razem go skoczę, to będzie już miodzio-lodzio!
Z obliczem ciskającego piorunami Zeusa, Yakov skrzyżował ramiona. Miał temu smarkaczowi wiele do powiedzenia i nie było to „miodzio-lodzio".
- Już całkowicie pomińmy fakt, smarkaczu, że dostając DRUGĄ szansą, ZNOWU zmieniłeś układ skoków i zamiast wykonać salchowa i ritbergera, TAK JAK CI KAZAŁEM, zabrałeś się za flipa i lutza, czyli skoki kopane, które do tej pory wykonywałeś jak skończona dupa...
- Ej, ale tym razem je wylądowałem! – chłopczyk triumfalnie uniósł paluszek. – A poza tym, nie próbowałem potrójnego, więc zrezygnowałem z ryzyka.
- Nie, kurwa, bo ten aksel z monda to nie było, kurwa, ŻADNE ryzyko... nie, kurwa, wcale! Ale dobra, Vitya, pomińmy to wszystko. Wyłapałem w twoim przejeździe mnóstwo błędów, ale zabierzemy się za nie później, kiedy będę lepszym w nastroju do rozdawania zjebek. Dzisiaj mam do ciebie już tylko jedną prośbę.
Feltsman położył dzieciakowi dłonie na ramionach i spojrzał prosto w podekscytowane niebieskie oczka.
- Ktokolwiek jechał za ciebie w tamtym przedstawieniu - zaczął, głosem pełnym powagi – nie chcę już nigdy więcej widzieć go na lodzie. Mogę patrzeć, jak pięć razy wypierdalasz się, jak czyścisz lód na oczach setek ludzi, nie przeszkadza mi to, serio... ale nawet jak ci nie wyjdzie, to chcę, żebyś był na lodzie jako ty, Viktor Nikiforov. A nie spanikowane chłopczątko, które musi udowodnić swoją wartość. To nie ty, Vitya. Ty jesteś utalentowanym małym skurczybykiem i NIKOMU nie musisz udowadniać swojej wartości. A już na pewno NIE MNIE. Twoja wartość... twój talent... twoje łyżwiarstwo rozkwita kiedy jesteś sobą. Tak jak dzisiaj przed Nadiyą i Oksaną, na których zrobiłeś piorunujące wrażenie. „Viktor na lodzie to" najlepsza wersja ciebie na lodzie. Zrozumiano?
Chłopczyk ochoczo pokiwał główką.
- No dobra! – weschnął Yakov. - A teraz wkładaj osłony! Wygląda na to, że ktoś chce cię przeprosić...
Róża i jej córka powoli się do nich zbliżyły.
- Karolinko – siostra Lilii nieznacznie się odsunęła, by zrobić dziewczynce miejsce – czy jest coś, co chciałabyś podpowiedzieć Viktorowi?
Stópka dziesięciolatki kręciła na podłodze nerwowe kółka. Viktor założył już osłony na łyżwy i teraz stał obok trenera, z zaskakująco cierpliwą miną.
- No dobra... - Karolinka ostrożnie podniosła wzrok. – Viktor, przepraszam, że obiłam ci nos i kilka innych miejsc, bo bijesz się jak dziewczyna i nawet nie umiałeś się obronić, a tak poza tym...
- Karolinko! – syknęła Róża. – NIE tak się przeprasza!
- Przecież do tego zmierzam, no nie?
Dziewczynka rzuciła matce obrażone spojrzenie. Potem wzięła głęboki oddech i uniosła podbródek, przez co zaczęła wyglądać na baaardzo podobną do swojej wyniosłej ciotki.
- Wczoraj zachowałeś się wyjątkowo grubiańsko, aczkolwiek ja też nie wykazałam cech godnych damy, w dodatku nie przeprosiłam cię, kiedy ty to uczyniłeś, co było bardzo niehonorowe, a teraz bardzo tego żałuję oraz pokornie proszę cię o wybaczenie!
Yakov z trudem powstrzymywał śmiech. Szedł o zakład, że to Lilia wymyśliła cały ten wywód, a potem zapisała na kartce i rozkazała niepokornej siostrzenicy wykuć na pamięć.
Viktor posłał trenerowi niepewne spojrzenie.
- Eee... Yakov? A co to dokładnie znaczyło?
- To znaczyło „przepraszam", Vitya.
- A! To nie można było tak po ludzku?
- Właśnie! – Karolinka posłała matce rozżalone spojrzenie. – Czemu musiałam się uczyć tego trudnego tekstu?
Zanim Róża zdążyła odpowiedzieć, dziewczynka pokręciła główką i sięgnęła do plecaczka.
- Mniejsza o to... Viktor, przyniosłam ci coś na przeprosiny. To kaseta z moimi ulubionymi odcinkami „Czarodziejki z księżyca". Będę tak miła i ci ją pożyczę. Ale jeśli znajdę potem chociaż jedną ryskę, urwę ci siusiaka!
- Boże Przenajświętszy! – siostra Lilii złapała się za głowę. – Czy ty zupełnie... na litość boską, dlaczego „Czarodziejka z księżyca"? Viktor to chłopiec! Na pewno nie spodoba mu się...
- „Czarodziejka z księżyca?!" – twarz Viktora wyrażała czystą ekstazę. – Jejuuuu, ja od tak dawna marzyłem, żeby wreszcie to obejrzeć, ale ten chytrus, Georgi nie chciał pożyczyć mi kasety! Dziękuję, Karolinko!
Mały przystojniaczek pochylił się i bez ostrzeżenia cmoknął koleżankę policzek.
- T-to nic takiego! – wyjąkała z twarzą koloru dojrzałego pomidorka. – A... a t-tak w ogóle to... chociaż rysujesz jak fujara... i rozciągasz się... t-też jak fujara, to... to na łyżwach jeździsz absolutnie prześlicznie!
- Awwww, dziękuję! To dlatego, że Yakov mnie uczy!
- Jeśli znowu mnie nie wkurzysz i nie będzie za często podkradać mi wujka Yakova, to możesz pójść ze mną i z wujkiem Yakovem na przedstawienie cioci Lilii. Ale tylko jeśli nie będziesz za często podkradał wujka!
Widząc, że dzieciaki zaczęły się dogadywać, Róża odetchnęła z ulgą.
- Proszę, oddaję kluczyki – powiedziała, odwracając się do Yakova.
- No proszę! Widzę, że „pornole" zostały na swoim miejscu... – mruknął, kciukiem gładząc złoty breloczek. – Ale twoja siostra pewnie wciąż się na mnie złości, skoro nie przyjechała tu dzisiaj z tobą?
- Och, nie przejmuj się tym! – matka Karolinki machnęła ręką. – Poprosiła, bym wysadziła ją koło sali baletowej. Chciała odreagować spotkanie z pewnym palantem, któremu wylała kawę na głowę.
- Biedaczek. Pewnie sobie nie zasłużył...
- Pewnie nie. Ale w sumie nie powiedziała, o co między nimi poszło. A tak w ogóle, Yakov...
Róża wypięła biust i ze zdeterminowaną miną poklepała byłego szwagra po ramieniu.
- Wiedz, że jestem całkowicie po twojej stronie! Jesteś zdrowym, pięćdziesięcioletnim facetem i masz pełne prawo, by zwalać sobie do filmików, zboczonych gazet, czy co ty tam w wolnym czasie oglądasz!
- Do ciężkiej cholery! Tak naprawdę to dostałem ten breloczek od...
- Och, Yakov, już daj spokój! Naprawdę nie masz się czego wstydzić! Wszyscy się masturbują. To jest dobre dla zdrowia! Co? Myślisz, że JA się nie onanizuję?
- Ta informacja nie jest mi do niczego...
- Gdyby nie porno, to w życiu bym się nie pozbierała po zerwaniu z tymi wszystkimi palantami! No naprawdę, Yakov, doskonale wiem, co teraz przeżywasz! O! A tak w ogóle, to może mógłbyś polecić mi coś mocniejszego? Kiedy byłyśmy w recepcji, sprzątaczka plotkowała z sekretarką, że widziała u ciebie jakieś BDSMy...
- KURWAĆ MAĆ! To nie żadne BDSMy, tylko rysunki, które Viktor...
- Yakov?
Szarpnięcie za sweter ocaliło Feltsmana przed kontynuowaniem tej absurdalnej rozmowy. Yakov spojrzał w dół tylko po to, by ujrzeć Viktora i Karolinkę wpatrujących się weń z nienaturalnie poważnymi minami.
- Wujku - zaczęła dziewczynką – z radością informuję cię, że doszliśmy z Viktorem do porozumienia.
- Do czego, kurwa, doszliście? – Yakov zamrugał ze zdziwieniem.
- Zakończyliśmy negocjacje i stworzyliśmy dla ciebie kalendarz! – z dumą oznajmił Viktor.
Dzieciaki wyciągnęły w stronę pięćdziesięciolatka różowy zeszyt w jednorożce. Feltsman rozpoznał w nim „Szkolny Kalendarz Księżniczki", który Karolinka dostała na Dzień Dziecka. Z tym że słowo „Księżniczki" zostało przekreślone i zastąpiło je zapisane markerem słowo „Yakova".
Bojąc się tego, co zobaczy, mężczyzna niepewnie otworzył książeczkę. Jak się okazało, jego złe przeczucia były w pełni uzasadnione...
Siódmy września – Kino z Karolinką.
Ósmy wcześnia – Plac zabaw z Viktorem.
Jedenasty wsześnia – Karolinka zdaje egzamin z karate kyokushin. Nieobecność grozi śmiercią!
Trzynasty września – Viktor chce obejrzeć „Czarodziejkę z księżyca" w telewizji, ale nie ma u cioci tego programu, więc obejrzy u ciebie (w tym miejscu narysowane trzy serduszka).
Szesnasty września – Wycieczka do zoo z Karolinką (Viktor też może iść).
Siedemnasty wcześnia – Wycieczka z Viktorem do muzeum (Karolinka też może iść).
I tak, kurwa, do czerwca...
- CZYŚCIE, KURWA, OCIPIELI?! – ryk opuścił usta Yakova jeszcze zanim mózg zarejestrował złość. – A kiedy ja mam, przepraszam bardzo, trenować zawodników i w ogóle robić cokolwiek?!
- To już nie nasze zmartwienie – Karolinka wzruszyła ramionami.
- Postaraliśmy się, by ominąć weekendy, bo wiemy, że wtedy jeździsz z dziewczynami na zawody! – radośnie oznajmił Viktor. – O, ale jeśli chcesz, to damy potem ten kalendarz Wladowi do zweryfikowania.
- Możesz sobie pozmieniać daty, byleby żadne z nas nie zostało zaniedbane. Chyba nie chcesz, by znowu doszło do rozlewu krwi?
Szczęka Feltsmana poleciała w dół. Nie, to, kurwa, jakiś żart!
- A ty z czego się śmiejesz, Róża? – ryknął. – To nie jest, kurwa, śmieszne!
Wzdychając, jeszcze raz przekartkował nieszczęsny kalendarz. Po chwili uświadomił sobie, że tak naprawdę nie ma nic przeciwko częstego spędzaniu czasu z Viktorem i swoją siostrzenicą. Właściwie to nie przeszkadzało mu, że to miał być jego najbardziej pracowity sezon.
Rzecz w tym, że gdzieś w pesymistycznych odmętach umysłu wciąż widział widmo Ivankowego potrójnego salchowa. I chociaż cieszył się z powodu wszystkiego, co udało mu się dzisiaj osiągnąć... chociaż powtarzał sobie, że nie ma powodu do obaw, to zdawał sobie sprawę, że ma mniej więcej dziesięć procent szans na nauczenie Lva tego nowego skoku. I ta myśl napawała go lękiem.
Notka autorki (tym razem dość istotna, więc warto przeczytać):
Proszę państwa, ogłaszam wybory na Bohatera Odcinka Trzynastego! Kto, waszym zdaniem, najbardziej dał czadu? Sońka? Dymitr? A może Żelazna Dama z Kawą ;) ? Kto podbił wasze serca i dlaczego?
Zastanówcie się, a tymczasem Jora wyzna grzechy ^^
Uch, już całkiem długo nie było tego rozdziału, no nie? Wypadałoby napisać kilka słów wyjaśnień... zrobię to, a potem przejdę do bardziej... eghm... ekscytujących wiadomości ;)
No więc, w ciągu jednego miesiąca zbiegło się kilka niefortunnych okoliczności:
- Angina ropna. Nie polecam. Białe pryszcze w gardle i wiele dni na środkach przeciwbólowych. Czuję, że wciąż jedną nogą tkwię w tej chorobie, a ilość upadków, które zaliczyłam dzisiaj na lodowisku, upewniła mnie w tym przekonaniu.
- Laptop. Uuuugh! Word wieszający się co trzy minuty. Dosłownie! Masz natchnienie, a nagle musisz przerwać, bo twój komputer „myśli". Na chwilę chowasz Worda, by zobaczyć co innego. Kiedy Word wreszcie się namyśli, natchnienie pokazuje ci środkowy palec. Super. Ale w tym tygodniu jest szansa na nowy komputer, więc nie tracę nadziei.
- Igrzyska Olimpijskie ^^ - no dobra, tu już się usprawiedliwiam trochę na siłę. Ale musicie przyznać, że regularne wstawanie o trzeciej w nocy celem obejrzenia łyżwiarzy może trochę zmęczyć.
- Umysł dryfujący w stronę... i tu przejdziemy już do tych „dobrych wiadomości".
Otóż...
Po „Zakładzie" zabieram się za coś Wielkiego. Coś mojego. Tylko mojego. Niezwiązanego z „Yuri on Ice". Właściwie już się za to zabrałam i to „troszeczku" odrywa mnie od „Zakładu".
Chcę napisać książkę, którą mogłabym wydać. Zaczęłam już nad nią pracować i chociaż nie dopracowałam jej jeszcze w stu procentach, to jestem w niej zakochana. Tak, zakochana. To dobre słowo ;)
Nie mogę wam zdradzić zbyt wiele, gdyż szczegóły tego Tajnego Projektu są znane tylko trzem personom, które znam osobiście już od jakiegoś czasu... ALE już teraz mogę wam powiedzieć (nie jest to spojler, jako że ta informacja zostanie podana czytelnikowi już na początku książki), że jednymi z czołowych bohaterów będą dwaj mężczyźni tworzący parę małżeńską (w sensie dosłownym). Pojawi się też duet dwóch młodych panów, o których jeszcze nie zdecydowałam, czy zostaną parą. Reszta jest milczeniem ;)
Jak przykro by to nie brzmiało, po „Zakładzie" prawdopodobnie skończę na jakiś czas z fanfikami. No, może napiszę jeszcze „Drogę do intymności" i kilka one-shotów. Ale ogólnie to... nie chcę już być fanfikarą. Cóż, ja w zasadzie nie zaczynałam jako fanfikara – na początku tworzyłam wyłącznie autorskie projekty. Za fanfiki zabrałam się, by znowu zakochać się w pisaniu, po tym jak pewien incydent złamał mi serce... za co jestem fanfikom wdzięczna i zawsze będę je uwielbiać.
No, ale Jora tu się wynurza, a jest jeszcze parę spraw!
Szykuję dla was one-shota na urodziny Jurka Plisetskiego. Nie wiem, czy wyrobię się na 1 marca, ale będę się starać. Główne role przypadną: Jurkowi P., Yakovowi F. oraz Lilii B.
Tak, to będzie masakra. Dużo butli tlenowych, proszę państwa. Ze trzy co najmniej.
Równocześnie będę pracować nad kolejnym rozdziałem „Zakładu" o zacnym tytule „Łyżwy i baletki". To jest rozdział, do którego potrzebne są paczki chusteczek, więc będę chciała przebrnąć przez niego jak najszybciej. Zwłaszcza, że rozdział zaraz po nim będzie jednym wielkim rollercoasterem emocji!
Ten pasek będący okładką rozdziału odzwierciedla „Prace nad kolejnym rozdziałem" ;) Tym razem postanowiłam dać go na górę, byście nie musieli przewijać. Autorką jest Zashi Senshino.
Jak zawsze dziękuję Akaitori za korektę. Przy niektórych moich literówkach i innych „wpadkach miałyśmy niezły ubaw :3
Rozdział 14 - progres
Obrazek autorstwa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top