Rozdział 12 - Zbrodnia i kara
- Trenerze? – gładząc się po nieznacznie zaokrąglonym brzuszku, Viera zwróciła się do Yakova. – Widział trener Viktora? Nigdzie go nie ma, a za chwilę zaczynamy przedstawienie.
- Rodzice zadzwonili do niego, by życzyć mu powodzenia. O, ale wygląda na to, że już skończyli. Ej, Vitya, skończyliście już?
Zezując w przestrzeń, przebrany za lwa chłopczyk powoli docisnął paluszek do czerwonej słuchawki.
- Vitya? – Feltsman powtórzył, gdy nie doczekał się odpowiedzi.
Z miną kogoś wyrwanego z głębokiego transu, dzieciak podskoczył. Niepewnie skierował wzrok na parę opiekunów.
- Mama i tata powiedzieli, żebyś dał z siebie wszystko? – łagodnie się uśmiechając, spytała Viereczka.
Brak odpowiedzi. Niebieskie oczy pozostawały wlepione w Yakova. Wpatrywały się w niego z taką intensywnością, jakby próbowały go rozgryźć.
- Coś się stało? – Feltsman uniósł brwi.
Chłopczyk spuścił wzrok.
- Nie, nic – wymamrotał, miętoląc w dłoniach pluszowy ogonek.
- Viera zadała ci pytanie. Nie słyszałeś?
- C-co?
- Viera zapytała, czy mama i tata powiedzieli, żebyś dał z siebie wszystko.
- Och! – Viktor zaczerwienił się. – T-tak, dali mi do zrozumienia, żebym pokazał na co mnie stać.
- Ojciec też? – dopytywał się Yakov.
- K-kto?
- No... twój ojciec. Rozmawialiście przez dobre dziesięć minut. Wydawało mi się, że powiedział ci całkiem sporo. Dlatego pytam: co ci powiedział? Przełamał się i życzył ci powodzenia?
Przez buzię chłopca przemknął cień zawahania. Z gniewnie zmarszczonym czółkiem chochlik gapił się w dół. W podobny sposób mógłby wpatrywać się w ciemną taflę jeziora – jakby stał na skraju urwiska i wahał się, czy skoczyć.
Po kręgosłupie pięćdziesięcioletniego mężczyzny przeszedł dreszcz. To skojarzenie ani trochę mu się nie spodobało.
Wreszcie Viktor podniósł wzrok. Migocząca w błękitnych tęczówkach determinacja sugerowała, że podjął jakąś decyzję. Mimo to jego dziecięcy głosik brzmiał zaskakująco niepewnie:
- Tata... zmotywował mnie. Dzisiaj dam z siebie wszystko!
To chyba dobrze, no nie? Jednak instynkt mówił Feltsmanowi, że coś było nie w porządku. Aura wokół srebrnowłosego dziecka zmieniła się. Jakby krążąca w małym ciałku energia, która przez ostatnie dwa miesiące ustabilizowała się, teraz na nowo zaczęła wariować. W złym znaczeniu.
- Vitya - z ust Yakova wyszło zrezygnowane westchnienie – jeśli ojciec powiedział ci coś złośliwego, to...
- Nie! – panicznie pisnął chłopiec. – N-nie powiedział mi niczego złośliwego! N-naprawdę! Po prostu... no... powiedział mi coś ważnego.
- Coś ważnego, czyli co?
- Uświadomił mi jakie to ważne, żebym dał z siebie wszystko!
Świetnie. Kolejna pokręcona odpowiedź! Można by ją dopisać na listę zagadek do rozwiązania – razem z piątkowym incydentem i tajemniczym czynem Saszy.
Sfrustrowany mężczyzna kucnął i położył dłonie na ramionach chłopca.
- Cokolwiek ci powiedział, nie przejmuj się. Nie myśl dzisiaj o przyszłości. Po prostu wyjdź na lód i dobrze się baw. To twój pierwszy publiczny przejazd i powinieneś się nim cieszyć.
Viktor wyglądał jakby nic do niego nie docierało. Ach, ach, jakże wiele razy Yakov widywał ten wyraz twarzy podczas treningów! Mały cwaniak miał właśnie taką minę, gdy zafiksował się na punkcie jakiegoś elementu i za nic nie chciał odpuścić. Nakręcał się do tego stopnia, że uodparniał się na wszystkie bodźce z zewnątrz. Dopóki nie zdzielono go gazetą, pozostawał zamknięty w swoim światku.
Feltsman rozważał sięgnięcie po porzucone na pobliskim stoliku piśmidło, jednak Viera powstrzymała go, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Umm... trenerze? Nie chciałabym trenera popędzać, ale zostało niewiele czasu.
Kątem oka, Yakov zerknął na Viktora. Dzieciak wciąż unikał kontaktu wzrokowego.
- No dobra... - stękając, główny trener Klubu Mistrzów wyprostował się. – Jesteś pewna, że dasz radę wszystko ogarnąć? Jeśli chcesz, mogę cię zmienić.
Obdarzył ciążowy brzuszek wymownym spojrzeniem. Dłoń młodej łyżwiarki troskliwie pogładziła tamto miejsce.
- Niech się trener nie martwi. W razie czego będzie ze mną Sergei. A poza tym, bardzo bym chciała osobiście wszystkiego przypilnować. W końcu pomagałam układać choreografię i w ogóle. Dzisiaj trener może się zrelaksować i na spokojnie obejrzeć wszystko z trybun!
- Skoro tak mówisz...
Ramiona pięćdziesięciolatka pozostawały napięte. Z jakiegoś powodu Yakov nie potrafił się uspokoić. Co się dzieje? Co to za dziwne przeczucie?
- Miej oko na tego łobuziaka – mruknął, czochrając chochlikowi włosy. – Miłej zabawy, Vitya!
Ze wzrokiem wpatrzonym w przestrzeń, chłopiec krótko skinął głową. Wywołał tym kolejne uniesienie brwi przez trenera.
Może za bardzo się tym wszystkim przejmuję? – wspinając się na trybuny, wywnioskował Yakov. – Jakbym sam miał jechać w tym durnym pokazie... Pfft! Paranoja!
Dotarłszy do najwyższego rzędu, zaczął rozglądać się za wolnym miejscem.
- Hej, Papciu, tutaj!
- Yakov, Yakov, chodź do nas!
Krzyki dobiegały z balkonu, na którym mieściła się nieczynna kawiarnia. Wystrojone czarownice siedziały na przytarganych ze stolików różowych krzesełkach w kwiatki. Otulone kolorowymi rajstopami nogi opierały się o zerdzewiałą barierkę.
Z dłońmi w kieszeniach spodni, Feltsman pomaszerował w tamtą stronę. Przy akompaniamencie dziewczęcych chichotów, zdobył sobie krzesło, posadził na nim tyłek, po czym zginając nogi jak dresiarz na osiedlu, postawił swoje czarne mokasyny obok czerwonych botków Sońki.
- Siedzicie sobie tutaj jak jakieś królewny! – skomentował zniesmaczonym tonem. – Ani grama godności! Jakbyście nie mogły usiąść na składanych krzesełkach, jak normalni ludzie...
- A trener to co? – zaśmiała się Lenka.
W odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami.
- Oj, daj spokój, Papciu – Sonia poklepała go po barku .– Te krzesła są znacznie wygodniejsze niż tamte składane paskudztwa. A poza tym, zobacz, jak fajnie można rozłożyć nogi.
- Ćśśś! – Masha przycisnęła palec do ust. – Zaczyna się!
Światła w pomieszczeniu zaczęły stopniowo przygasać. Czający się w sercu Yakova niepokój jeszcze się wzmógł.
I czym ty się tak denerwujesz, stary? – pięćdziesięciolatek zganił samego siebie. – Przecież to tylko głupi pokaz! Co roku to samo: kilkanaście dzieciaków pojedzie w strojach zwierzaczków, kilkoro się wywróci, a na koniec publika i tak będzie głośno klaskać. Nic nadzwyczajnego!
- Ciekawe, jak poradzi sobie Viktor? – Yelena wypowiedziała jego obawy na głos.
- Jak wyglądał przed występem? – Sonia szepnęła do ucha trenera. – Denerwował się?
- A bo ja wiem... - Feltsman przypomniał sobie minę chłopca sprzed kilkunastu minut. – Nie powiedziałbym, że wyglądał na zdenerwowanego, ale...
- Na pewno świetnie sobie poradzi! – stwierdziła Masha. – Podczas rozgrzewki jechał na „luzaka". To mały profesjonalista! Niestraszna mu presja publiczności!
- Grunt, żeby za dużo nie myślał! – dodała Sonia. – Wtedy wszystko pójdzie dobrze.
W głowie Yakova zabrzmiały słowa dawnego trenera.
- Novak mawiał, że dla łyżwiarza figurowego rozpoczynanie programu jest jak wprawianie w ruch wibrującego bączka – mruknął, bardziej do siebie niż do dziewczyn.
Najstarsza z solistek zachichotała.
- Co trenera naszło, by akurat teraz wspominać anegdoty staruszka?
- Ja jeszcze nie słyszałam o bączku – zainteresowała się Grankina. – O co z nim chodziło?
- Dokładnie o to, o czym wspomniałaś – wzdychając, wytłumaczył Feltsman. – O brak myślenia.
- Aha?
- Środek i koniec programu nie mają znaczenia. Tylko początek się liczy. Jeżeli potrafisz wprawić bączek w ruch, a potem nie ingerować w jego wibracje, tylko pozwolić mu kręcić się swoim rytmem, wówczas pojedziesz idealny program.
- Trzeba wyłączyć kombinowanie i zaufać własnemu ciału? – wywnioskowała Lenka.
Yakov skinął głową.
- Tak, i właśnie to jest w tym wszystkim najtrudniejsze. Podczas każdego publicznego przejazdu, człowieka nachodzą różne obawy i wątpliwości...
„Wronkov ma większy talent."
„To Igrzyska. Jeśli dzisiaj przegram, będę musiał czekać cztery lata na kolejną szansę."
„Wszyscy na mnie liczą! Trener na mnie liczy. Tatiana na mnie liczy. Lileczka na mnie liczy."
„Dłoń mojej partnerki jest bardziej śliska niż zwykle. A co jeśli coś pójdzie nie tak?"
Palce byłego olimpijczyka zacisnęły się na materiale spodni. Pomarańczowe i zielone reflektory oświetliły ustawione na lodzie plastikowe baobaby.
- Każda myśl to jak dźganie bączka palcem.
W ciemności zamigotały sylwetki dzieciaków. Kilkunastu małych łyżwiarzy ustawiło się na pozycjach. Z głośników popłynęły pierwsze nuty „Kręgu Życia".
- Im więcej dźgnięć, tym bardziej rytm jest zaburzony.
Wśród tańczących zwierzątek, Viktor przyciągał najwięcej uwagi ze względu na kolor włosów. Do srebrnego koczka przyczepiono opaskę z lwimi uszkami.
- Jeżeli ktoś nie rusza swojego bączka i koncentruje wszystko na jednej, jedynej myśli, ciało jest zrelaksowane i płynnie przechodzi od jednego elementu do drugiego.
Georgi Popovich perfekcyjnie wczuł się w rolę małpiego szamana, Rafikiego. Jego piruet siadany był wykonany równie pięknie, jak na treningach. Ciekawe, czy to myśli o Beatce pomagały zbudować tak świetną koncentrację?
- Czasami pojawia się pokusa przyśpieszenia bączka podczas trwania programu. Jeżeli dźganie nie jest zbyt natarczywe, to konsekwencją są niespodziewane sukcesy... albo drobne błędy.
Andrei Kuklinowi najwidoczniej bardzo zależało, by wylądować podwójnego aksla z taką samą biegłością co Lev. W efekcie przebrany za Timona dziesięciolatek nieznacznie przekręcił swój skok.
- Natomiast, jeżeli komuś za bardzo zależy... jeżeli ktoś rozpaczliwie pragnie podkręcić swojego bączka, zamiast zostawić go w spokoju... jeśli bombarduje go myślami i nie może przestać...
Gdy Viktor nabierał prędkości, jego pluszowy ogonek nieznacznie podskakiwał. Coś w sposobie, z jakim łyżwy przecinały lód, wywoływało uczucie niepokoju.
...wówczas efekty są makabryczne – Yakov dokończył w myślach.
Ośmiolatek przymierzył się do skoku.
- Aaaaaaaach! – wszystkie trzy solistki wydały głośny jęk.
Biodro Nikiforova gruchnęło w lód.
- Nawet mnie zabolało! – przyciskając dłonie do ust wybełkotała Masha.
- Uch, jest dobrze... od razu wstał... jest dobrze! – Lenka wytarła pot z czoła.
- Ej, trenerze, co to miało być? – głosem pełnym pretensji spytała Sonia. – Czemu Vitenka próbował skoczyć podwójnego lutza? Kopane nie są jego specjalnością, więc oprócz podwójnego toe loopa miał się nimi nie bawić. Viereczka mówiła, że w jego programie są prawie same krawędziowe!
Feltsman zdjął nogi z barierki i podniósł się krzesła. Pochylił się, by lepiej widzieć lód. Dziewczyny poszły za jego przykładem.
- Wprowadził ten element na własną rękę – burknął z oczami wlepionymi w chochlika. – Na treningach zdarzało mu się lądować, więc pewnie uznał, że da radę.
W normalnych okolicznościach pomyślałby coś w stylu:
Cholerny gówniarz... oberwie za to!
Jednak tym razem pomyślał:
Co się z tobą dzieje, Vitya? Gdybyś zmienił program, nawet bym się nie zdziwił, bo odwalałeś już wcześniej takie numery, ale... Jezu, ten upadek to była jakaś masakra! Zgoda, lutz nie jest twoją specjalnością, ale kiedy chcesz, potrafisz ślicznie go wylądować. A nawet kiedy ci nie wychodzi, co najwyżej lekko się chwiejesz. Nie zaliczyłeś tak widowiskowej wywrotki od czasu obozu!
Dłonie Lenki nerwowo drapały metalową obręcz.
- Uuuch, mam nadzieję, że od tej pory da sobie spokój z kombinowaniem.
- No już, mały, weź się w garść! – przyciszonym tonem zachęcała Masha. – Dobrze ci idzie, po prostu jedź swoje!
Kolejnym zaplanowanym skokiem młodego Nikiforova był podwójny aksel. Gdy zobaczył równolegle ustawione nogi, Yakov omal nie dostał zawału.
- Z monda?! – wydarł się, prawie wypadając z balkonu. – Czy ty, kurwa, oszalałeś?
- Jezuuuus maaaaria! – równocześnie jęknęły solistki.
Piosenka stopniowo zyskiwała moc, zapowiadając nadchodzący refren.
„To początek i kres!" – padło z głośników.
Viktor przekręcił skok... ale wylądował!
Ale, cholera, przekręcił skok... no ale, kuźwa, wylądował!
Nigdy wcześniej nie próbował skakać podwójnego aksla z monda.
- O ja pierdolę – Sonia nerwowo gryzła skraj apaszki. – To chyba nazywa się „wrodzony talent". Żeby wylądować taką ewolucję przy pierwszym podejściu... masakra!
- Ale Vitenka chyba nie jest z siebie zadowolony? – zauważyła Masha.
Rzeczywiście. Dzieciak znajdował się za daleko, by można było dostrzec wyraz jego twarzy, ale nerwowe skręty łyżew mówiły same za siebie. Gniew i rozczarowanie wręcz biły z każdego ruchu! Nawet piruet w pozycji wagi – wykonywany do znacznie spokojniejszej części utworu – został całkowicie wyzuty z subtelności.
Yakov złapał się za głowę.
Nie... nie! Nie tak to powinno wyglądać! To był moment, gdy główny lew, Mufasa wchodził do jaskini, by przy akompaniamencie grającego w tle fletu, przywitać żonę i małego Simbę. Muzyka tego typu wymagała delikatności... ruchy ciała powinny być bardziej wyważone i łagodne. Tak jak, chociażby, u Georgija!
Ale przecież Viktor doskonale o tym wiedział - w końcu nie był sztywnym, pozbawionym słuchu muzycznego bucem pokroju Ivanka! Chociaż jeździł w figurówkach od niedawna, jego zdolności interpretowania utworów niemal dorównywały zdolnościom Rykova i Popovicha. Więc dlaczego...?
Przedramiona Grankiny opadły na barierkę.
- To emocje – opierając podbródek na nadgarstkach, wymamrotała Sonia. – Pozwolił, by całkowicie pożarły jego koncentrację. Wpadł w błędne koło i nie może się uwolnić.
- Zepsuł swój bączek – Masha dodała ponuro.
Yakov zaryzykował szybki rzut okiem na swoje łyżwiarki. Wyglądały dokładnie tak, jak powinny teraz wyglądać – jak zawodniczki, które przynajmniej raz w karierze przeszły przez to samo, co teraz Nikiforov. Wpatrywały się w małego Viktora z minami pod tytułem:
„Wiemy, jak to jest. I dlatego cholernie ci współczujemy!"
Feltsman, z kolei, ani trochę nie współczuł zagubionemu chochlikowi. Był zbyt zajęty szukaniem wytłumaczenia. Rozpaczliwie próbował znaleźć powód tego... tego wszystkiego, co się działo!
O czym ty tak myślisz, Vitya? Skąd u ciebie ta dziwna desperacja? Błagam cię, obudź się!
Widowiskowy finał „Kręgu Życia" zbiegł się z kolejnym widowiskowym upadkiem srebrnowłosego dzieciaka. Zamiast skoczyć zaplanowanego podwójnego salchowa, zawzięty chłopczyk wygrzmocił się przy potrójnym toe loopie. Przez umysł załamanego trenera przeszła myśl, że rotacji tak czy siak było dość, ale... cholera... mimo wszystko...
Mimo wszystko coś jest nie tak! – wywnioskował Yakov. – Bardzo nie tak!
Kolejny skok – podwójny flip zamiast podwójnego rittbergera. Lądowanie na dwóch nogach.
Piruet siadany – ze zmianą nogi. Do diabła, nie było mowy o żadnej zmianie nogi! Ten bachor miał szczęście, że się nie wywalił!
Sekwencja kroków wykonana ze dwa razy szybciej i ze trzy razy bardziej niezdarnie niż powinna.
Ostatnim skokiem miał być podwójny aksel – ale został zmieniony na potrójnego toe loopa!
Co żeś się tak uparł na tego potrójnego toe loopa?! – szarpiąc się za włosy, Feltsman jęczał w myślach. – Poprzedni upadek niczego cię nie nauczył?! No i masz... znowu leżysz! Ech, dzieciaku, dzieciaku... co się z tobą stało? Co to miało być?!
W przypadku Viktora zmienianie jednego, dwóch elementów programu było normą. Ale żeby zmieniać wszystko...? Kurwa mać, WSZYSTKO?!
Na co? Po co? W jakim, cholera, celu?!
Już pal sześć, że ten dzieciak zrypał początek przedstawienia... ale żeby psuć skok za skokiem, piruet za piruetem i w dalszym ciągu konsekwentnie podnosić poziom trudności?! Do diabła, przecież to nie zawody! Więc dlaczego Nikiforov jechał z rozpaczliwością kogoś walczącego o medal?
Muzyka wreszcie ucichła. Zgodnie z przewidywaniami Yakova, publiczność zaczęła entuzjastycznie klaskać. Jednak dłonie solistek pozostawały zaciśnięte na barierce.
- Twardy jak skała – wpatrując się w Viktora, skomentowała Sonia. – Błąd za błędem i ani jednej łzy.
- Nie wiem, dlaczego, ale chyba wolałabym, żeby płakał – wyszeptała Lenka.
- Ta, ja też – wyrwało się na wpół przytomnemu Feltsmanowi.
Z przyklejonym do buzi sztucznym uśmiechem, srebrnowłosy chłopczyk kłaniał się widowni.
- Kiedy na niego patrzę, z jakiegoś powodu mam dreszcze – jęknęła Masha. – Też macie wrażenie, że wewnątrz to on aż się skręca?
Pozostałe dziewczyny ponuro pokiwały głowami.
Jeden za drugim, dzieciaki zaczęły schodzić z lodu. Kuśtykając, poobijany ze wszystkich stron Viktor wlókł się za kolegami. Cały czas był bardzo dzielny i nie pokazywał po sobie cienia bólu.
- Chodźmy go pocieszyć! – zarządziła Sonia.
Pozostałe dwie dziewczyny zgodnie pokiwały głowami. Trójka łyżwiarek odsunęła się od barierki.
- Trenerze, idziesz?
- Za chwilę.
Yakov nie ruszył się z miejsca. Ludzie wygrzebywali płaszcze spomiędzy składanych krzeseł i przy szumie podekscytowanych rozmów przepychali się do wyjścia, a on wciąż tkwił przy barierce, nieruchomy jak posąg. Wpatrywał się w pustą taflę lodu jakby oczekując, że zobaczy tam odpowiedź.
XXX
- Ej, Yakov... YAKOV! Dokąd to? No co ty, stary, kolegi nie poznajesz?!
Feltsman potrzebował chwili, by uświadomić sobie, że jegomościem, który ściskał go ze wszystkich stron, był nie kto inny jak jego kolega ze studiów, Rusłan Chernov. Liczący ponad dwa metry wzrostu dawny członek męskiej reprezentacji siatkówki nosił osobliwe przezwisko...
- Czarny! – Yakov zmusił się do uśmiechu. – Ledwo cię poznałem. Co to za fryzura?
- Długie włosy już mi się znudziły, więc je ściąłem – dłoń Rusłana odruchowo przeczesała krótkie czarne kosmyki. – Ja poznałem cię bez problemu... mimo tej skwaszonej miny! Coś taki markotny? Wyglądasz, jakby jedna z twoich łyżwiarek zawaliła program.
Coś w tym było. Ten głupi pokaz może i nie miał jakiegoś szczególnego znaczenia... a mimo to...
- Szukam jednego z moich wychowanków – wymamrotał Feltsman. – Gdzieś się zapodział, a bardzo chciałem z nim porozmawiać. To był jego pierwszy publiczny przejazd i cholernie zależało mu, żeby dobrze pojechać. Jednak z jakiegoś powodu pozmieniał wszystkie elementy i zepsuł skoki.
Twarz Czarnego nieznacznie złagodniała.
- Jak zawsze nadopiekuńczy! – Rusłan zaśpiewał, dziarsko klepiąc kumpla po plecach. – Powiedz mi, jak to jest być głównym trenerem jednego z największych klubów łyżwiarskich w Rosji.
- Tak, jak zwykle – westchnął Yakov. – Lepiej ty mi powiedz, jak to jest być dyrektorem najbardziej prestiżowej szkoły podstawowej w Petersburgu.
- Zespołu szkół! – poprawił go dumny jak paw Chernov. – A więc słyszałeś o moim awansie?
- Obiło mi się o uszy. Należało ci się! Po tym, ile wysiłku włożyłeś w rozwój tej budy, byliby skończonymi kretynami, gdyby wybrali kogoś innego.
- Ugh... o mały włos, a zrobiliby dyrektorką tę wiedźmę od rosyjskiego! Mówię ci, stary, nie cierpię tej starej megiery! Gdyby to ona przejęła władzę, złożyłbym rezygnację! Na szczęście Antoine stanął po mojej stronie.
- Antoine?
- Kanadyjczyk z Montrealu. Od jakiś dwóch lat uczy u nas francuskiego. Przyszedł tu dzisiaj ze mną. Później was sobie przedstawię.
- Jasne, nie ma sprawy...
Głowa Feltsmana nie zaprzestawała ciągłego obracania się na wszystkie strony. W każdy inny dzień chętnie pogawędziłby sobie z kolegą, jednak w tej chwili potrafił myśleć tylko o jednym: o wypatrzeniu w tłumie srebrnego koczka.
- Ach, a skoro już o tym mowa! – Czarny o czymś sobie przypomniał. – Jest coś, o co chciałem cię zapytać. Jakiś czas przed rozpoczęciem przedstawienia, ja i Antoine rozdzieliliśmy się. No wiesz, przyszło tyle ludzi, że wystarczył moment, bym stracił tego gamonia z oczu. Matoł nie zna rosyjskiego, więc bałem się, że się zgubi... ale okazało się, że niepotrzebnie się martwiłem! Pomógł mu taki jeden sympatyczny chłopczyk z bardzo jasnymi włosami. Ach, jak ten dzieciak mówił po angielsku! A i z francuskim radził sobie całkiem nieźle. Mówię ci, Antoine był nim oczarowany! No a potem, gdy oglądaliśmy przedstawienie, bardzo uważnie obserwowaliśmy tamtego chłopca... co prawda kilka razy leżał, ale nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że wykonywał o wiele trudniejsze elementy niż inne dzieci. A jak wyskoczył z nogami ułożonymi równolegle i zrobił ten... no...
- Podwójny aksel? – podpowiedział Yakov.
- Właśnie tak! – Rusłan pstryknął palcami. – Wtedy to mnie i Antoinowi totalnie opadły szczęki! Bo wiesz, to było takie ŁAŁ i w ogóle... chyba nawet tamten dzieciak, co jechał do „Time to say goodbye", nie wykonał takiego skoku?
- Bo dzieciaki zazwyczaj nie bawią się w tego typu ewolucje – Feltsman westchnął, nerwowo masując kark. – Nie przerabialiśmy tak trudnych rzeczy na treningach młodzieżówki. Jestem prawie pewien, że Vitya podpatrzył ten element u którejś z moich zawodniczek. Prawdopodobnie u Sońki, bo to ona specjalizuje się w akslach.
- Ach, a więc on ma na imię Viktor? Łał, jakie mocne imię! Kiedy go obserwowaliśmy, zaczęliśmy sobie z Antoinem mówić: „zobacz jaki mały zdolniacha! Nie dość, że poliglota, to jeszcze sportowiec! Byłoby cudownie, gdyby ktoś taki jak on mógł uczyć się u nas w szkole."
Musiało minąć trochę czasu, by Yakov w pełni pojął znaczenie ostatnich słów.
- Chcesz... zaprosić go do swojej szkoły? – wyszeptał z niedowierzaniem.
- Chcę, a jakże! – Rusłan puścił mu oko. – Najchętniej do klasy sportowej, by mógł dalej realizować się w łyżwiarstwie figurowym. Chociaż myślę, że w językowej też by się odnalazł. Akurat świetnie się składa, bo jeden z uczniów przeprowadził się z rodzicami do Hiszpanii, więc mamy jedno wolne stypendium. Co o tym myślisz, Yasha?
Co o tym myślał? Ale tak szczerze?
Szczerze, to zwyczajnie nie mógł uwierzyć.
A więc przygoda Viktora w Petersburgu... trenowanie Viktora... wydzieranie się na Viktora i okazjonalne chwalenie go za dobre sprawowanie... to wszystko... wcale nie musiało się kończyć?
Jeszcze kilka minut temu Feltsman siedział w piekle. Tkwił tam razem z Viktorem, który ze znanych tylko sobie powodów załamał się i podsumował ich wspólne lato fatalnym występem. A potem pojawił się czarnowłosy facet i ni stąd ni zowąd oznajmił:
„Ej, chłopaki, wiecie co? Mam dwa bilety do nieba! Chce ktoś?"
Odpowiedź mogła być tylko jedna:
„Tak, TAK! Dawaj pan te bilety! Wchodzę w to! Nie obchodzi mnie, że to najbardziej upierdliwy ośmiolatek, który łazi po tym świecie... nie obchodzi mnie, że zepsuł pokaz, do którego tak długo się przygotowywał... chcę tego! Chcę nadal go uczyć!"
Entuzjazm nie trwał długo. Po chwili pięćdziesięciolatek przypomniał sobie o pewnym niewygodnym szczególe.
- Byłoby cudownie – wyszeptał, patrząc Rusłanowi w oczy. – Ten chłopiec jest bardzo utalentowany, a do tego nieprawdopodobnie pracowity. Uważam, że nauka w twojej szkole otworzyłaby dla niego wiele drzwi. A poza tym, lubię go i nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności niż kontynuowanie wspólnych treningów. Z tym, że wiesz... on nie jest stąd. Dostałem pozwolenie na trenowanie go tylko do końca lata, bo przez ten czas był na wakacjach u ciotki. Jednak we wrześniu będzie musiał wrócić do domu.
- Rozumiem – wzdychając, Chernov skrzyżował ramiona. – To wielka szkoda! I na serio nie można nic zrobić? Słuchaj, gdzie on dokładnie mieszka?
- Jakieś czterdzieści kilometrów stąd.
- To nie tak daleko! Mógłby jeździć do domu w każdy weekend. Daj mi numer do jego rodziców, co? Sądzę, że powinni przynajmniej dowiedzieć się, jakie możliwości ma ich syn. A nuż się zgodzą?
- Pewnie – nie robiąc sobie wielkich nadziei, Yakov sięgnął po komórkę. – Jak chcesz, możesz spróbować ich przekonać. Ale uprzedzam, że z ojcem chłopaka nie pójdzie ci łatwo. Facet jest uparty jak osioł! W dodatku nie cierpi łyżwiarzy figurowych. Nie masz pojęcia, ile musiałem się napocić, by wynegocjować trenowanie dzieciaka na czas letnich wakacji!
- To jakiś polityk czy co? – zachichotał Rusłan.
- Gorzej. Hokeista. Syn słynnego Viktora Nikiforova.
Palec Czarnego, do tej pory śmigający po klawiaturze telefonu, niespodziewanie zastygł w powietrzu.
- Zaraz... Sasza? W sensie, że... nie! Mały Sasza?!
- Mały? – zdziwił się Feltsman. – Chwila moment, to ty go znasz?!
- O matko, jaki ten świat mały! – Rusłan pacnął się w czoło. – Pewnie, że go znam! Zapomniałeś już, że mój starszy brat grał w hokeja? Niki był jego kumplem, a kiedy wyłazili razem na miasto, zostawiali małego Saszeńkę ze mną i moją matką. Często zajmowałem się chłopakiem. Chodziłem z nim na wrotki, uczyłem go grać w siatę i w ogóle. Odkąd dorósł, widujemy się znacznie rzadziej, ale od czasu do czasu do siebie dzwonimy. Wiedziałem, że ma syna, którego nazwał po swoim ojcu, ale nie pomyślałem... raju, ale mi teraz głupio! Jak mogłem nie rozpoznać Vitenki? Przecież to skóra zdjęta z dziadka!
- To prawda – zgodził się Yakov. – Nie da się ukryć, że są do siebie bardzo podobni.
- Słuchaj, a ty ostatecznie poznałeś Nikiego? Widzieliście się na Igrzyskach, no nie?
- Tak, raz rozmawialiśmy. W Grenoble.
- Ach, niezbadane są wyroki losu... kto by pomyślał, że przyjdzie ci trenować jego wnusia? Niesamowite, prawda?
- Ta, niesamowite – burknął Feltsman. – Tak, jak mówiłem, musiałem nieźle się napocić, by móc go trenować. Skoro tak dobrze znasz Saszę, powinieneś wiedzieć o jego uprzedzeniu do łyżwiarstwa figurowego?
- Ano, teraz jak o tym wspomniałeś, Saszeńka nigdy nie pałał miłością do tego sportu. Pamiętam, że gdy załatwiałeś mi bilety na zawody, chciałem go ze sobą zabrać, ale za każdym razem odmawiał. Niki coś tam mi tłumaczył, ale nigdy nie traktowałem tego poważnie. Wydawało mi się, że Saszeńka tylko tak sobie gada, ale tak naprawdę nie jest jakoś szczególnie przeciwny łyżwiarstwu figurowemu.
- Żeby to było takie proste! – prychnął Yakov .– Spróbuj do niego zagadać na ten temat, a sam zobaczysz!
W oczach Rusłana zalśnił bojowy duch.
- A żebyś wiedział, że zagadam! Szaszeńka zawsze miał do mnie słabość, więc na pewno... oho? Chwilka, mam telefon. Chyba Antoine znowu się zgubił...
Były siatkarz odsunął się od kolegi i po francusku zaczął wyrzucać z siebie zrezygnowane instrukcje. Feltsman poczuł, że ktoś nieśmiało szarpie go za spodnie.
- Umm... Yakov?
Oczy pięćdziesięciolatka rozszerzyły się. To był głos Viktora!
Główny trener Klubu Mistrzów powoli odwrócił się do chłopca. Z białym sweterkiem narzuconym na lwi kostium ośmiolatek sprawiał wrażenie zagubionej owieczki. Łyżwy z niebieskimi osłonami wciąż tkwiły na nogach – co było dosyć dziwne, jako że pozostałe dzieciaki śmigały już po korytarzu w butach. Srebrne włoski, zazwyczaj starannie zaczesane, teraz całkowicie zbuntowały się przeciwko właścicielowi. Kilka kosmyków uwolniło się z koka i przylgnęło do spoconej szyjki.
Ale jeszcze dziwniejsze niż wygląd chłopca były słowa, które wyszły z małych usteczek.
- Czy... czy możemy pogadać? – Viktor zapytał, z niepokojem spoglądając trenerowi w oczy.
Szok stulecia. Yakov nie wiedział, czego się spodziewał - ale za cholerę nie przyszło mu do głowy, że nieprzewidywalny chochlik przyjdzie do niego i sam z siebie zaproponuje rozmowę. I to z taką miną! A więc ten dzieciak mógł wyglądać i brzmieć tak poważnie? Znaczy... no dobra, niby miał tą swoją „dojrzalszą stronę" ale pokazywał ją tak rzadko, że łatwo było zapomnieć o jej istnieniu. Od czasu czerwcowej rozmowy nie pokazał jej ani razu. Dlaczego postanowił pokazać ją właśnie teraz?
Zapewne ma to związek z powodem, dla którego zawalił pokaz – wywnioskował Yakov.
Pięćdziesięciolatka wypełniło coś na kształt ulgi. Przynajmniej nie będzie musiał bawić się w przesłuchania i dowie się wszystkiego od razu!
A nie dawało się ukryć, że chciał wiedzieć. Nawet nie dlatego że był rozczarowany występem Nikiforova. Właściwie to... w ogóle nie odczuwał rozczarowania. Chociaż teoretycznie powinien je odczuwać - bo przecież tak ciężko pracowali przez całe lato i możliwe, że wkrótce czekała ich rozłąka, a moment, który miał być zwieńczeniem tych wszystkich wysiłków, został zastąpiony jakimiś dzikimi eksperymentami i w efekcie zakończył się totalną porażką.
Może i Viktor zawalił na całej linii, a mimo to Yakov nie potrafił się na niego złościć. Albo być nim rozczarowanym. Nie. Zamiast tego odczuwał zmartwienie. Miał wrażenie, że odkąd opuścił trybuny, zawalony występ zupełnie przestał go obchodzić. Interesowało go tylko jedno:
Co aż tak rozstroiło Viktora, że wyszedł na lód jak na pole bitwy?
Feltsman miał nadzieję, że wkrótce usłyszy odpowiedź z ust samego zainteresowanego. Łagodnie skinął głową, by zachęcić dzieciaka do mówienia. Chłopiec wziął głęboki oddech. Jednak zanim zdążył wydać jakikolwiek dźwięk, został powstrzymany przez powrót Rusłana.
- Uch, no mówię ci, co za łamaga! – Czarny zwrócił się do kumpla. – Żeby nie potrafić znaleźć wyjścia z łazienki, to trzeba być... och! – właśnie przyuważył Nikiforova. – A kogo ja tu widzę! Salut, Victor! Ça va?
"Cześć Viktor! W porządku?" – Yakov przetłumaczył w myślach.
Malec zaczerwienił się. O ile zazwyczaj nie denerwował się w obecności obcych ludzi, tym razem sprawiał wrażenie lekko zestresowanego. Może dlatego, że nastawił się na poważną rozmowę z trenerem i nagłe wkroczenie kogoś trzeciego wyprowadziło go z równowagi?
- Q... Qui – wybąkał niepewnie. – Comme si comme ça.
„T-tak. Jako tako."
Kolejny szok. W normalnych okolicznościach, mały aktorzyna odpowiedziałby coś w stylu: „Fantastycznie! A pan jak się miewa?" Fakt, że Viktor praktycznie przyznał się do swojego nienajlepszego samopoczucia, tylko wzmógł troskę Yakova. Rusłan, natomiast, wciąż tkwił w błogiej nieświadomości.
- Doskonały timing, młody człowieku! – zaświergotał, lekko poklepując srebrny koczek. – Właśnie o tobie rozmawialiśmy! Nie wiem, czy wspomniałem o tym podczas naszego ostatniego spotkania, ale jestem dyrektorem bardzo fajnej szkoły. Dosłownie chwilę temu mówiłem twojemu trenerowi, że chętnie umieściłbym cię w klasie sportowej. Musiałbyś bardzo dużo trenować, ale też dostałbyś stypendium i mógłbyś zacząć gromadzić sobie pieniążki. Co o tym myślisz, Vitenka? Chciałbyś chodzić do szkoły w Petersburgu? Podoba ci się ten pomysł?
Chłopiec wybałuszył oczy. Miał minę, jakby to była ostatnia rzecz, którą spodziewał się usłyszeć. Feltsman szedł o zakład, że jego własna reakcja na szokującą propozycję wyglądała niemal identycznie. Podobnie jak moment „zejścia na ziemię"...
- Bardzo bym chciał uczyć się w Petersburgu – ośmiolatek wyznał, spuszczając wzrok. – Zawsze chciałem tu mieszkać... zawsze! Tylko że mama i tata na pewno się nie zgodzą. A poza tym... poza tym Yakov raczej nie będzie chciał już więcej mnie trenować.
Zanim Feltsman zdążył oburzyć się i wyrzucić z siebie głośne „ŻE CO, KURWA?!", Chernov pociągnął chłopca za nos.
- Ej, mały, no co ty? – zganił dzieciaka. – Nie mów takich rzeczy o Yashence, co? Myślisz, że jak dwa razy się wywaliłeś, to on już nie będzie cię chciał? Nic z tych rzeczy! Jeszcze chwilę temu Yakov mówił o tobie w samych superlatywach! Rozpływał się nad tobą, jaki ty jesteś utalentowany, pracowity i w ogóle... a! I mówił jeszcze, że nic nie sprawia mu większej przyjemności niż trenowanie ciebie!
Rusłan, ty pierdolona paplo! – Feltsman poczęstował kumpla morderczym spojrzeniem. – Wcale nie mówiłem takich rzeczy! Cóż... a przynajmniej nie w tak cholernie cukierkowaty sposób, jak to przedstawiłeś.
Spojrzenie Viktora – do tej pory wbite w podłogę – wystrzeliło w górę! Sposób z jakim chochlik wciągnął powietrze przywodził na myśl nieboszczyka, którego ratownicy w ostatniej chwili potraktowali defibrylatorem i ożywili. Policzki również odzyskały kolor – na trupiobladej skórze zakwitły dwa zdrowe rumieńce.
- N-naprawdę... naprawdę tak myślisz? – chłopczyk wyjąkał, gapiąc się na Yakova.
Jego wielkie oczka były błękitne i szkliste jak miniaturowe źródełka. Pięćdziesięcioletni mężczyzna niemal mógł zobaczyć w nich swoje odbicie.
Feltsman zaczerwienił się. Reakcja Viktora tak nim wstrząsnęła, że nie odburknął tego, co zwykle, czyli czegoś w stylu:
„Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego!"
Zamiast tego, nie zrywając kontaktu wzrokowego, oznajmił, głośno i wyraźnie:
- Ta, cholera, zdarza mi się coś takiego pomyśleć. A co? Masz z tym, kurwa, problem?
Zaciśnięte w cienką linię usteczka Viktora zaczęły się nieznacznie trząść. Dzieciak wyglądał, jakby był o krok od wybuchnięcia płaczem. Jednak jakimś cudem zapanował nad sobą – przełknąwszy ślinę, nie spuszczając wzroku z trenera, energicznie pokręcił główką.
- Widzisz? – szczerząc zęby, Rusłan poczochrał chłopcu włosy. – Yakov bardzo cię lubi i z przyjemnością będzie dalej cię uczył. Na pewno nie porzuci cię z tak błahego powodu jak popsucie kilku skoków. Prawda, Yakov?
Cały czas patrząc wychowankowi w oczy, Feltsman krótki przytaknął.
- Trener jest na dobre i złe, Vitya – mruknął z nutą rezygnacji w głosie. – Jeśli mam być szczery, to fakt, że bałeś się porzucenia, trochę mi uwłacza. Rozumiem, że przykro ci z powodu występu... mnie też jest przykro... ale nie uważasz, że skoro nie wywaliłem cię za drzewo, linijkę, pytania dotyczące genitaliów oraz BDSMy, to byłoby dziwne gdybym wywalił cię z powodu nieudanego przedstawienia?
Viktor otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Marszcząc czółko wbił wzrok w swoje łyżwy. Kiedy poczuł na głowie dłoń trenera, cicho pisnął.
- Przed tobą jeszcze wiele występów – westchnął Yakov. – Dotrzymałeś warunków umowy, więc ojciec pozwoli ci kontynuować treningi. Nie wiem jeszcze, czy będziesz jeździł u mnie czy w Novowladimirsku... ale gdyby Rusłanowi udało się jakimś cudem namówić twoich rodziców na szkołę w Petersburgu, to wbij sobie do łba jedną rzecz: nie jestem twoim trenerem tylko po to, by krytykować cię za upadki. Jestem nim przede wszystkim po to, by pomóc ci wstać. Rozumiesz?
I znowu to samo – chłopczyk wyglądał, jakby był o włos od płaczu. Ze zgromadzonymi w kącikach oczu kropelkami wody, niepewnie przytaknął.
No już, nie zgrywaj twardziela – pomyślał Feltsman. – Jak masz płakać, to płacz. Lepiej to z siebie wyrzucić, wiesz?
Nie, Viktor najwidoczniej nie wiedział. Zamiast pozwolić łzom popłynąć po policzkach, zawzięcie walczył, by wciągnąć je z powrotem do środka. Aż w końcu mu się udało - oczy stały się mniej wodniste, oddech stopniowo zwalniał, a ruchy klatki piersiowej przestały przypominać fale podczas sztormu.
Natomiast przez umysł Yakova przeszła zaskakująca myśl, że wycie w kiblu i wyrwanie sedesu może jednak nie było taką znowu złą reakcją na stres? Na pewno lepszą niż zakładanie maski i udawanie, że wszystko jest w porządku.
- Nie wiem, o co chodzi z drzewami, genitaliami i BDSMami - masując podbródek zaczął Rusłan – ale, jak rozumiem, obaj zgadzacie się na moją propozycję? Jeśli chodzi o pomysł, by Vitenka chodził do mojej szkoły, to jesteście za, tak?
Po zdecydowanym skinięciu głową, Viktor wbił wyczekujący wzrok w trenera.
- Jeżeli twoi rodzice wyrażą zgodę, to ja nie mam nic przeciwko – Feltsman wzruszył ramionami.
- Wspaniale! – Czarny klasnął w dłonie. – Zadzwonię do Szaszeńki jeszcze dziś wieczorem. No już, Yakov, nie miej takiej pesymistycznej miny... zobaczysz, wszystko się ułoży! Kiedy skończę ich urabiać, Saszeńka i Nastiuszka na pewno uznają, że przeprowadzka do Petersburga to świetny pomysł. Nie tylko ze względu na Vitenkę. Saszeńka to taki zdolny młody człowiek... Ugh, nie mogę znieść myśli, że ktoś taki jak on marnuje się w jakieś zabitej dechami dziurze! Najwyższy czas, by ktoś przemówił mu do rozumu! Rozumiem, że jest przywiązany do Starego Piotrusia i tamtego lodowiska, ale trzeba też od czasu do czasu pomyśleć o sobie. Sądzę, że gdyby Sasza zgodził się na trenowanie młodzieżowej drużyny hokeja, powitaliby go z otwartymi ramionami. Jako zawodnik niczym się nie wyróżniał, ale nauczyciel z niego przedni! Nieprawdaż, Vitenka?
Syn Saszy szarpnął głową w bok. Po raz pierwszy od czasu zakończenia przedstawienia wyglądał na bardziej zirytowanego niż przygnębionego.
- Tak, chyba tak... - wymamrotał, łypiąc na bliżej nieokreślony punkt.
Zadowolony z siebie Rusłan pokiwał głową.
- No to miłego, panowie! – zaśpiewał, machając do nich z drugiego końca korytarza. – Lecę szukać mojego Kanadyjczyka. Yakov, odezwę się do ciebie wieczorem, okej? No to pa pa!
Radosny jak szczypiorek na wiosnę! – Feltsman westchnął w myślach. – Jestem mu wdzięczny za pomoc, ale cieszę się, że wreszcie sobie poszedł...
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać? – zapytał, odwracając się do chochlika.
Wyraz przerażonego skazańca całkowicie zniknął z buzi chłopca. Jego miejsce zajęła Maska Beztroski oraz wyćwiczony Uśmiech Numer Jeden. Tylko oczy nie pasowały do całości – wciąż były nieco markotne.
- A, to nic takiego! – oznajmił Viktor. – Już zapomniałem, o co mi chodziło. To na pewno nie było nic ważnego.
Zaraz, zaraz... że, kurwa, CO?! W jednej chwili gotowość do zwierzeń, a w drugiej bagatelizowanie sprawy i zasłanianie się słabą pamięcią?! Co się tu, u licha, wyrabia?!
Feltsman czuł się całkowicie ogłupiony. Coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał. Za cholerę nie potrafił wyobrazić sobie, co działo się w głowie srebrnowłosego wychowanka. Ech, jeśli miał być szczery, to chyba już wolałby odpowiadać na pytania odnośnie rozmiarów siusiaka, niż męczyć się z tym dziwnym, poważnym, zmieniającym zdanie co pięć minut Viktorem.
Zamierzał podjąć próbę nakłonienia dzieciaka do zwierzeń, jednak ktoś pokrzyżował mu plany.
- Ach! Tu jesteś, skarbeńku! Szukałyśmy cię dosłownie wszędzie!
Zza zakręty nadeszły solistki. Przygnębiony ośmiolatek został znienacka przytulony przez Mashę.
- Boli pupa? – zapytała, delikatnie masując mu plecy.
Chłopczyk nieznacznie się rozluźnił.
- No. Troszkę – wymamrotał, przyciskając nos do eleganckiego żakietu.
- Ale przynajmniej lód jest czystszy – zażartowała Sonia. – Pan od zamboniego powinien pozwolić ci przejechać się swoją maszyną, bo ułatwiłeś mu robotę. Jak go poprosisz na „oczy skrzywdzonego dziecka", na pewno się zgodzi. Wiem, bo sprawdziłam. Kiedy byłam mała, bawiłam się zambonim za każdym razem, gdy psułam występ.
- S-serio? – chłopiec poważył się na nieśmiały uśmiech.
- No, kiedy nie poszły jej Juniorskie Mistrzostwa Świata, czyściła lód przez godzinę – zaśmiała się Lenka. – Tafla jeszcze nigdy nie była aż tak gładziuteńka!
- Raz na jakiś czas każdy musi zawalić występ – u boku Grankiny pojawiła się ciężarna Viera. – Czasem dzieje się tak zupełnie bez powodu. I tak bardzo ładnie ci poszło, biorąc pod uwagę, że zmieniłeś wszystkie elementy.
Zawstydzony, Viktor spuścił wzrok.
- Przepraszam, że zawiodłem. Tak bardzo się starałaś, by wszystko dobrze wyszło, a przeze mnie... przeze mnie...
- Pojechałeś znacznie lepiej niż ja w twoim wieku! – Wicemistrzyni Świata uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- A-ale za dużo ryzykowałem i wszystko zepsułem! – w głosie chłopca zabrzmiało poczucie winy.
- Ano, troszkę żeś przeszarżował! – kiwając głową zacmokała Sonia. – Ale wiesz... na dłuższą metę ryzyko się opłaca. Może i zawaliłeś, ale też pokazałeś jaja! Po tym pierwszym upadku byłyśmy pewne, że przestaniesz kombinować, jednak do samego końca walczyłeś z potrójnym toe loopem. Za wytrwałość dostaje się punkty expo, wiesz? Teraz może z nich nie skorzystasz, ale za jakiś czas na pewno pomogą ci wygrać.
- On nie gra w gry komputerowe, głupia! – Lenka szturchnęła Grankinę łokciem.
Łyżwiarka z rudym pasemkiem wzruszyła ramionami.
- Gra czy nie gra, przekaz zrozumiał! Prawda, Vitenka?
- Tak... - potwierdził weselszy niż chwilę temu malec. – Chyba tak.
- No! A w ramach poprawienia humoru, możesz dzisiaj wpaść do ciotuni Soneczki pograć w Mario! Wakacje kończą się za tydzień, więc chyba nic się nie stanie, jeżeli podejdziemy do twojego zakazu przyjemności z lekkim przymrużeniem oka? Mam nadzieję, że masz większy talent niż Masha z Lenką. Przez te niedojdy prawie za każdym razem przegrywam level...
- HEJ! – oburzyła się Masha. – Kogo nazywasz niedojdą?!
- Ja też chcę pograć – odezwała się Viera. – Zawsze ogrywam kuzyna w Mario...
Dzięki wsparciu dziewczyn, Viktor stopniowo się uspokajał. Obserwując, jak pobielała z nadmiaru nerwów buzia nabiera kolorów, Yakov czuł ulgę... ale i niepokój. Niepokój związany z faktem, że okazja do wysłuchania wyjaśnień chłopca po raz kolejny przeszła mu koło nosa. Drążenie tematu w momencie, gdy solistki tak się postarały, by podnieść dzieciaka na duchu, byłoby nietaktowne. Z drugiej strony... kłopoty „odkładane na później" miały tendencje do rozrastania się. Jak mawiał Novak „coś, co na początku było zaledwie malutkim chwastem, po miesiącach ignorowania zatruwało cały ogród".
Ale jak Feltsman mógł wyrwać cholernego chwastu, gdy nie wiedział, gdzie go szukać? Jak miał rozwiązać problem, jeżeli nie wiedział, o co chodzi? Ani nawet pomysłu, o co mogło chodzić! Zero poszlak, zero podpowiedzi.
No, może poza tamtą rozmową telefoniczną, którą Vitya odbył z ojcem...
XXX
Od czasu przedstawienia minęły już trzy dni, a w Petersburgu wciąż lało jak z cebra. Jadąc samochodem do pracy, Yakov słuchał, jak jakiś gamoń w radiu truł o rzekomym wpływie pogody na nastrój. Że niby tłukący o szybę deszcz mógł całkowicie odebrać człowiekowi radość z życia i zdegradować dobrą wiadomość do poziomu mało znaczącej nowiny. Słuchając tego wykładu, Feltsman przypomniał sobie poranną rozmowę telefoniczną z Rusłanem.
- Powiedzieli, że przed końcem wakacji wpadną do Petersburga, by obgadać wszystko z młodym i Anuszką – świergotał zadowolony z siebie Chernov .– Nie mogę powiedzieć, że w stu procentach ich przekonałem, ale jestem pewien, że wystarczy lekko ich popchnąć, by wreszcie powiedzieli „tak". Stypendium bardzo ich kusi. Sądzę, że są już praktycznie zdecydowani, ale chcą jeszcze potwierdzić, czy Anuszka pomoże im w ewentualnej przeprowadzce... no i oczywiście ustalić, czy synek wytrzyma w szkole z tak ciężkim programem. O ile Vitenka nie zrobi w najbliższym czasie niczego głupiego, to od września będzie mógł się nazywać świeżo upieczonym Petersburżaninem!
Yakov powinien skakać z radości. W końcu aż tak optymistycznych wieści nie spodziewał się nawet w snach. No bo kto mógłby pomyśleć, że ten uprzedzony dupek Sasza pozwoli synowi przenieść się do Petersburga? Do Petersburga! - tego arcyniebezpiecznego miejsca, w którym aż roiło się od placówek oferujących grzeszną przyjemność, jaką była jazda figurowa na łyżwach (wliczając potępiony Klub Mistrzów prowadzony przez niejakiego Fetlsmana).
Zwłaszcza w sytuacji, gdy dzieciak dostał oficjalne pozwolenie na trenowanie ukochanego hobby. W końcu „umowa to umowa", a Vitya swojej części dotrzymał. Już nie ma opcji pod tytułem „nie bo nie". Zasady zostały ustalone, pan żeś je potwierdził, panie Nikiforov, to teraz nie masz pan wyjścia!
Feltsman był przekonany, że wraz z zakończeniem wakacji ojciec Viktora zechce jak najprędzej zabrać syna do domu. Fakt, że jednak posłuchał rozsądku, czy raczej posłuchał Rusłana, to pierdolony cud i to taki, który powinno się świętować trzema butelkami wódki. Co najmniej!
Mimo to Yakov nie był w nastroju do picia. Ani świętowania. Pogoda skutecznie go do tego zniechęcała – jednak niekoniecznie ta, którą widział za oknem. To chmury, które wisiały nad Klubem Mistrzów, a nie te krążące wokół Petersburga, sprawiały, że czuł się tak ponuro.
- Patrz, patrz! Królewicz ma całe spodnie w błocie! – usłyszał, wysiadając z samochodu.
Spod parasolki dobiegały szepty dwóch chłopców. Rzucali złośliwe spojrzenia stojącemu na światłach Viktorowi. Chochlik rzeczywiście wyglądał marnie - spod naciągniętego na oczy kapturka spływały smętnie potargane kosmyki srebrnych włosów. Zazwyczaj idealnie czyste dżinsy i trampki pokrywały liczne brązowe smugi.
- Może potknął się i wpadł w kałużę? – zastanawiał się jeden z małych złośliwców.
- Na bank – zachichotał jego kolega. – W końcu jemu też zdarza się potknąć. Tak jak na przedstawieniu...
- No. Wcale nie jest taki wspaniały i super!
- Ale głupek, nie? Na każdym treningu zgrywa mądralę, a na występie to nic tylko się wywracał.
- Potłukł sobie pupę i odechciało mu się robienia z siebie lodowego księcia!
- Dobrze mu tak!
- Nareszcie dostał za swoje!
- Mam nadzieję, że...
Na chłopców opadł złowieszczy cień Yakovowego spojrzenia. Para dziewięciolatków zrezygnowała z obgadywania Nikiforova i z cichym piskiem popędziła w stronę wejścia do budynku. Viktor również skierował się w tamtą stronę. Szedł ze spuszczoną głową, mocno ściskając szelki plecaczka.
Dłoń Feltsmana spoczęła na zmarszczonym czole. I znowu to samo... który to już raz przyłapał jakiś smarkaczy na szeptaniu podobnych złośliwości? Od poniedziałku nieprzerwanie to samo! No naprawdę, czy te małolaty nie miały innych tematów? Ile można naśmiewać się z nieszczęścia kolegi?
Nawet jeśli ów kolega nie był specjalnie lubiany i poniekąd sam zapracował sobie na taką a nie inną reputację... na przykład rzucając teksty w stylu „Dlaczego inni nie potrafią tego zrobić?" albo „Jak ktoś może mieć problem z tym ćwiczeniem, chociaż ja nauczyłem się w pięć minut?"
Okej, Vitya był trochę dziwny. Rzeczywiście brakowało mu empatii i ze względu na (monstrualne) pokłady naturalnego talentu nie potrafił postawić się w sytuacji innych. Jednak to nie usprawiedliwiało nagonki na tak wielką skalę.
Gdyby tylko inne dzieci były takie jak Lev i Georgi! Albo... gdyby tylko Viktor zachowywał się tak bezczelnie jak przedtem!
Przebierając się w stary sweter, Yakov zadumał się chwilę nad tym ostatnim wnioskiem. Wcześniej był zbyt zajęty narzekaniem na śmiałe odzywki chochlika i nie zauważył, że podobne zachowanie było jednocześnie tarczą tego chłopca.
Póki Nikiforov był pewny siebie, póki jeździł z dumnie podnoszoną głową, póki podsumowywał każdy ze swoich upadków zawziętym spojrzeniem i regularnie doprowadzał trenera do szału, inne dzieci jakoś nie paliły się otwartych zaczepek. Nawet jeśli w pobliżu nie było Rykova, siedziały cicho.
Jednak od czasu przedstawienia wszystko się zmieniło. Viktor się zmienił. Bez silnej osobowości i regularnych przepychanek z trenerem stał się praktycznie bezbronny. Zazdrośni rówieśnicy wyczuli to i natychmiast przystąpili do działania. Oczywiście obgadywanie nie mogło mieć miejsca non stop – jak na to nie patrzeć srebrnowłosy chochlik wciąż był ulubieńcem solistek (oraz Yakova, nie żeby Yakov się do tego przyznał) i dobrym kolegą Lva. Jednak, chociaż rzucane cichaczem i w ograniczonych ilościach, docinki docierały tam, gdzie trzeba.
Na pierwszy rzut oka syn Saszy ćwiczył tak jak zwykle. Ale w błękitnych oczach wciąż widać było jedno – nadludzki wysiłek! Jakby nawet teraz – kilka dni po niefortunnym przejeździe – Viktor próbował dokręcić nieudane skoki i poprawić niedbałe sekwencje kroków. Jakby odtwarzał ten cholerny program w swojej głowie raz za razem, obwiniając się za każdy upadek. A zaczepki kolegów tylko to nakręcały. Zdawały się upewniać ambitnego chłopca w przekonaniu, że musi odpokutować za porażkę.
Bo tak właśnie to wyglądało – jak pokuta. Yakov miał wrażenie, że całe to dziwne zachowanie od czasu przedstawienia miało być formą pokuty. Może Viktor czuł, że skoro coś zawalił, to nie zasługiwał już, by zamęczać trenera – by pytać go o siusiaka, znienacka przytulać, zasypywać głupimi tekstami i żądaniami pochwał? Właśnie tak to wyglądało.
To było złe. Niewłaściwe.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek zatęsknię za jego nagabywaniem – Fetsman pomyślał, wiążąc sznurówki dresowych spodni. – Owszem, chciałem trochę od niego odpocząć, ale nie sądziłem, że... nie wyobrażałem sobie, że to będzie...
Z cichym klikiem dłoń pięćdziesięciolatka zatrzasnęła drzwiczki szafy. Z łyżwami zarzuconymi na ramię, Yakov opuścił gabinet.
Chyba nie mam wyjścia – zdecydował, idąc korytarzem. – Miałem nadzieję, że sam mi to wyjaśni, ale ponieważ tego nie zrobił, muszę go zmusić, by wszystko mi powiedział. Nie zniosę już ani jednego dnia w tej paskudnej atmosferze! Zwłaszcza, że nie mam pewności, czy we wrześniu będziemy mogli kontynuować wspólne treningi...
Nauczyciel chochlika zmarkotniał. Byłoby fatalnie, gdyby lato zakończyło się w ten sposób. Gdyby te bezcenne, ulotne trzy miesiące poznawania się... uczenia się siebie nawzajem... te wszystkie próby znalezienia taktyki na Viktora... to długie i męczące poszukiwanie złotego środka... i więź, która zaistniała między nimi, jednocześnie cudowna, dziwna, niesamowita i popaprana... gdyby to wszystko zakończyło się w ten sposób, to byłoby to zwyczajnie... przykre.
Yakov nie mógł do tego dopuścić. Dosyć zamiatania problemów pod dywan! Dzisiaj dowie się, jakie to demony czaiły się w głowie Viktora – pozna je, choćby musiał wyciągnąć to z upartego gówniarza siłą!
Tak, tak, to właśnie postanowił! Ale koniec końców wcale nie musiał się wysilać, bo obiekt zmartwień sam do niego przyszedł. Kilka minut po rozpoczęciu wolnych zajęć, Viktor zszedł z lodu i podreptał w stronę odpoczywającego na ławce trenera.
- Umm... Yakov, możemy chwilę pogadać?
Deja vu! Scena, która już miała miejsce, rozegrała się ponownie. Jakby po tamtej zmarnowanej okazji, chochlik i jego wybuchowy opiekun dostali drugą szansę. Feltsman obiecał sobie, że tym razem nikt i nic im nie przeszkodzi!
- Pewnie, siadaj! – mruknął, zachęcająco poklepując wolne miejsce na ławce.
Chłopczyk nieśmiało przycupnął obok trenera.
- Nie chciałem zawracać ci głowy, Yakov, bo pewnie jesteś bardzo zajęty, ale... ale dziewczyny powiedziały, że na pewno się martwisz i że koniecznie powinienem z tobą pogadać, więc...
Dzieciak skinął w stronę pary blondynek. Masha i Lenka stały oparte o bandę, kilka metrów od Lva i Georgija.
Boże, normalnie zaproszę je później na piwo! – Feltsman zawył w myślach. – Aaaach, Papa jest z was taki dumny, moje kochane, troskliwe... och, matko, ale żeście mi pięknie wyrosły! Ale nieważne... Mów dalej, dziecko, mów dalej!
Jednak Viktor miał pewne opory przed mówieniem. Co chwilę tylko otwierał i zamykał usta, jakby nie mógł się zdecydować, od czego zacząć.
- Słuchaj, nie ma dużych i małych zmartwień – mruknął zniecierpliwiony mężczyzna. – Najlepiej będzie, jeśli powiesz mi o wszystkim. O wszystkim, okej? Nawet jeśli to błahostka, albo coś głupiego, albo coś dotyczącego siusiaka... wyrzuć z siebie absolutnie wszystko! Obiecuję, że nie będę zły. Po prostu opowiedz mi o wielkich i małych problemach. Od tego tu jestem, wiesz?
Mogło mu się tylko wydawać, ale miał wrażenie, że kąciki ust chłopca uniosły się o parę milimetrów.
- To nie dotyczy siusiaka - przełykając ślinę, zaczął Viktor – ale jest skomplikowane. N-nie wiem... nie wiem, od czego zacząć.
- Od czego tylko chcesz – łagodnie podpowiedział Yakov.
- A... a posłuchasz do końca? Obiecujesz?
- Oczywiście! Nigdzie mi się nie śpieszy. Mam dzisiaj dla ciebie cały czas tego świata.
Chłopiec wziął głęboki oddech.
- Bo wiesz... chodzi o to, że... przed tamtym występem... j-ja... pozmieniałem wszystko, bo chciałem... b-bo tata powiedział mi...
- Yakov? – do pomieszczenia wejrzała głowa Hanki.
AAAARGH! Noż na litość, kurwa mać, boską, kobieto, NIE TERAZ, czego ty, u licha, chcesz?!
Żeby była jasność – Yakov nie wykrzyczał tego wszystkiego, nie dlatego że dbał o słuch sekretarki. Chodziło bardziej o to, by nie spłoszyć zaniepokojonego Viktora nagłym wybuchem złości.
A tak poza tym, to... co to do cholery, miało być? A, tak, kolejne deja vu... jednak tym razem wielce niepożądane! No ale, przepraszam bardzo... i co teraz, kurwa? Tak to będzie wyglądało przez cały tydzień? Viktor będzie nabierał odwagi do zwierzeń, ale zanim zdąży cokolwiek powiedzieć, jakaś łajza wyskoczy zza rogu i wszystko spierdoli? Czy to cholerne prawo Murphy'ego nie miało żadnych limitów?!
O nie... nie ma opcji, by Feltsman tak po prostu dał się ponieść biegowi zdarzeń.
Wiesz co, zdziro? – w myślach zwrócił się do Bogini Przeznaczenia. – Mam cię w dupie! I co teraz powiesz?
- Nie teraz! – burknął do pracownicy.
Ten prosty przekaz w połączeniu z twarzą Wkurzonego Buhaja powinien wystarczyć, by błyskawicznie wypłoszyć sekretarkę z lodowiska.
O dziwo – nie wystarczył.
- A-ale... - różowe paznokcie mocniej zacisnęły się na futrynie. – Chodzi o to, że... m-masz gościa. P-pewna ważna osoba chce się z tobą widzieć i wydaje mi się, że wolałbyś porozmawiać z nią teraz.
- Posłuchaj, Hanka... - z ust Yakova wyszło zniecierpliwione westchnienie. – Nie obchodzi mnie, czy ta osoba to mój przyjaciel, partner biznesowy, szef mafii, czy nawet sam Prezydent Rosji! Jestem teraz bardzo zajęty, jasne?! Niech czeka!
- Umm... n-nie... w-wydaje mi się, że jednak nie poczeka.
- Aha? A któż to taki, że jesteś tego aż tak pewna?
Igor? Rusłan? Hm... Wronkov? A może Aleksander kurwa jego mać Nikiforov?
- Pani Baranowska.
JEBUT!
Te dwa słowa w zupełności wystarczyły, by Yakov Feltsman poleciał do tyłu i spierdolił się z ławki, niczym cholerny Luke Skywalker trafiony błyskawicą Imperatora.
P-pani Baranowska? – Prawa Półkula jego mózgu nerwowo obgryzała paznokcie. – J-jaka Pani Baranowska?!
Idiota! – syknęła Lewa Półkula. – A ile znasz „Pań Baranowskich"?!
N-nie no... technicznie rzecz biorąc znam dwie. M-może to jej młodsza siostra, Róża?
Haha... ta, jasne! A tak poza tym, dobrze się czujesz?
Solistki nie miały wątpliwości.
- O kurde, pani Lilia! – pisnęła Sonia.
- Brrrr... ja nie chcę, by mnie zobaczyła! – szurając łyżwami po lodzie zawyła Lenka. – Z-zawsze krytykuje moją jazdę takimi inteligentnymi i sadystycznymi metaforami! J-jeszcze się nie pozbierałam po tym, co dwa lata temu powiedziała o mojej wolnej nodze!
- Dziewczyny, chowamy się! – zarządziła Masha.
Wszystkie trzy zawodniczki ukryły się za bandą. Dobrze, że nie było Viery, bo ona miewała ostatnio problemy z kucaniem...
Rzecz jasna tak oczywisty pokaz strachu ze strony cycatych postrachów Klubu nie mógł zostać niezauważony – młodzicy i juniorzy również zaczęli wyglądać na niespokojnych. Tylko jedna osoba nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia.
Zdezorientowany Viktor wciąż dźgał trenera w brzuch.
- Yakov? – zagaił nieśmiało. – Czy mogę dalej...
- VITYA! – spanikowany mężczyzna poderwał się do klęczenia i nerwowo przełykając ślinę złapał chłopca za ramiona. – Idź-sobie-teraz-na-lód-poćwiczyć-razem-z-innymi-okej?
- Eee...co?
- CHOLERA! Mówię, żebyś poszedł teraz na lód, cholera, no! Dokończymy naszą rozmowę później, okej?!
W niebieskich oczkach zalśniła żałość wykopanego z gniazda pisklaka.
- A-ale...! – dzieciak posłał trenerowi błagalne spojrzenie. – M-mieliśmy teraz porozmawiać! Obiecałeś, że wysłuchasz mnie do końca!
- Tak, Vitya, wiem, to prawda, obiecałem i dotrzymam słowa, tylko trochę później! Nawet jeszcze dzisiaj, okej? Później pójdziemy gdzieś razem, wezmę cię gdziekolwiek, na pizzę, na lody, nawet do cholernego McDonalda, i pogadamy sobie na spokojnie, tylko ty i ja, tylko błagam, kurwa, idź sobie teraz stąd!
Nic nie wskazywało na to, by chłopczyk miał zamiar ruszyć się z miejsca. Niewiele myśląc, Yakov zarzucił sobie wierzgającego gówniarza na ramię, podbiegł do wejścia na taflę i postawił małolata za bandą.
- Siedź tutaj i nie oddychaj! – nakazał spanikowanym szeptem.
A Bogini Przeznaczenia siedziała sobie gdzieś w górze i obserwując to wszystko, zaśmiewała się w kułak. A to zdzira!
Zagubiony pięćdziesięciolatek wiedział, że miał teraz twarz przynajmniej o trzy odcienie zbyt szkarłatną niż zalecała Służba Zdrowia. Wiedział też, że obnosił się z tą upokarzającą miną, będąc obserwowanym przez całe lodowisko (a przynajmniej tę część, która się nie schowała). Ale, cholera, miał to gdzieś, walić to, teraz to nie było ważne, ważne było, żeby... eee... no właśnie, co było ważne? Ach, no przecież... kurwa, wygląd! Jezus Maria, wygląd! Przecież nie może pokazać się byłej żonie, wyglądając jak jakiś niechluj! Powinien niezwłocznie doprowadzić się do porządku!
Zamierzał przygładzić sweter, przyglądając się własnemu odbiciu w oknie, jednak skończyło się na tym, że szukając odpowiedniego kąta, potknął się o sznurówki łyżew i wypierdolił.
(Żeby siedzieć w tym sporcie całe życie i nie nauczyć się, że sznurówki wpycha się do buta, no kurwa, gratulujemy!)
No naprawdę, gruchnął całkiem solidnie! Na moment go ogłuszyło. A przynajmniej tak tłumaczył sobie fakt, że na lodowisku zapadła absolutna cisza. Dwadzieścia osób na tafli i, kurwa, ani dźwięku! Do czasu.
Skrzypnęły drzwi. Pomieszczenie wypełnił stukot wysokich obcasów. Każdemu z dumnych kroków towarzyszyło głośne echo, niosące ze sobą przekaz, że nowoprzybyła osoba nie należała do ludzi, których można było zignorować. Tego typy silne charaktery robiły wrażenie, niezależnie od tego, gdzie się pojawiały.
Leżący plackiem na podłodze mężczyzna wydał zrezygnowane westchnienie. Rozpoznałby te obcasy zawsze i wszędzie. Ich dźwięk czasami prześladował go w snach. Już nie miał wątpliwości – to była jego kobieta. Czy raczej była kobieta.
„Była". Zabawne, jak to jedno krótkie słówko mogło przyśpieszyć pracę serca. I zamienić wszystkie płyny w gardle w gorycz . Yakov zdążył już zapomnieć tego smaku. Ech, to ile oni się nie widzieli? Miesiąc? Trzy miesiące? A nie, już z dobre pół roku! Jak nie dłużej. Ech, cholera, jak ten czas leci...
- W ogóle się nie zestarzała, odkąd ostatni raz ją widziałyśmy! – gdzieś z lewej rozległ się nerwowy szept Mashy.
- Myślicie, że brak cellulitu ma się zapisany w genach? – równie cicho zastanawiała się Sonia.
- Boziu, dobija do pięćdziesiątki, a ma figurę jak grecka rzeźba! – pojękiwała Lenka. – Jezu, ta pupa... czemu ja nie ma takiej pupy?!
- ĆŚŚŚ! Ciszej, głupia, jeszcze nas usłyszy!
- Masheńka, zejdź niżej, bo widać ci koka!
- Iiiik! Nie dotykaj mnie znienacka, mam dreszcze!
Czarne kozaki zatrzymały się dwa metry od głowy Feltsmana. Mężczyzna chciał podnieść wzrok, ale jakoś nie mógł znaleźć w sobie odwagi. Przez pewien czas po prostu leżał w bezruchu, wsłuchując się w łomotanie własnego serca. Aż wreszcie padło zniecierpliwione:
- Yakov... co ty wyprawiasz?
Głos Lileczki był jak zwykle wyniosły i surowy. Brzmiał jak głos z odległej przeszłości. Przez krótki moment rozwiedziony mężczyzna ujrzał w wyobraźni czarno-białe zdjęcie, które na początku lata pokazał Viktorowi.
Karcące chrząknięcie przypomniało mu, że jeszcze nie udzielił odpowiedzi.
- Nie widać? – mruknął. - Leżę na podłodze i medytuję.
Skoro Bogini Przeznaczenia i tak się na niego uwzięła, próby wymyślenia inteligentnego wyjaśnienia nie miały sensu.
- Jak się czujesz? – padło kolejne pytanie.
- Dobrze. A co?
- Jeśli w przeciągu dziesięciu sekund nie wstaniesz, to przestaniesz czuć się dobrze.
Ta lodowata groźba tak ociekała osobowością dawnej Lileczki, że Feltsman nie mógł powstrzymać uśmiechu. Wreszcie zebrał się na odwagę i zaryzykował szybki rzut okiem na byłą żonę. Fakt, że patrzył do góry nogami, nieco zaburzał jego percepcję, ale wyłapał kilka istotnych szczegółów:
Spływający po ramieniu kucyk gęstych ciemnych włosów.
Zakupiony kilka lat temu czerwony płaszczyk.
I mina pod tytułem: „za chwilę zadźgam cię na śmierć przy pomocy obcasa".
Ku własnemu zdziwieniu Yakov zdał sobie sprawę, że nie miałby nic przeciwko – oddałby wszystko, byle tylko zostać „dźgniętym" przez Lileczkę. Czymkolwiek. Nawet obcasem. Przynajmniej umarłby szczęśliwy... o cholera, czy to pierwsze objawy masochizmu?!
Nie. Uczucia człowieka, któremu poderżnięto gardło przy pomocy damskiego obuwia, chyba jednak nie były czymś, o czym chciał się przekonać na własnej skórze. Szybciutko podniósł się z podłogi... po czym zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co powiedzieć. Jeszcze nigdy nie czuł się tak niezręcznie w towarzystwie Lilii. Nawet wtedy, gdy spotkał ją po raz pierwszy. Stali przed sobą w milczeniu jak żałobnicy na pogrzebie. Brakowało tylko symbolicznej trumny, w którą mogliby się wpatrywać – spoczywałby w niej trup ich związku. Po ciele Yakova przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Co u ciebie? – zapytał po chwili.
- W porządku – Lilia wbiła wzrok w bliżej nieokreślony punkt na ścianie. – Na zdrowie nie narzekam. Okazjonalnie boli mnie kręgosłup, ale w naszym wieku to chyba normalne. Zdaniem lekarza powinnam ograniczyć kawę. Tobie coś dolega?
- Jestem zdrów jak ryba. Mam nadzieję, że ta wywrotka z ostatniej chwili niczego w tym temacie nie zmieniła.
- Ja też mam taką nadzieję.
Feltsman czuł się jak lekarz podczas egzaminu z chirurgii. Dobierał słowa w ostrożnością i precyzją. Miał wrażenie, że każdy jego ruch był obserwowany i analizowany, a najmniejszy błąd groził katastrofą oraz pogorszeniem (i tak już kiepskich) relacji ze stojącą naprzeciwko kobietą.
To nasza pierwsza rozmowa od rozwodu – uświadomił sobie, przełykając ślinę. – Milion razy próbowałem się do niej przygotować, ale gdy przyszło co do czego, zbaraniałem jak skacowany studenciak na widok niezapowiedzianej kartkówki. Lileczka powinna przynajmniej uprzedzić mnie, że przyjdzie... wiem, że nasz związek jest już nie do uratowania, ale miałem nadzieję, że krok po kroku, zamienimy to, co z nas zostało w sentymentalną przyjaźń. Z tym że, aby to osiągnąć, muszę zacząć pokazywać się z lepszej strony. Dobre chociaż to, że wszyscy albo pochowali się za bandami albo uciekli na drugi koniec lodowiska. Jeśli nikt nie będzie mi przeszkadzał, może jakoś dam radę się nie zbłaźnić.
Ledwo skończył tę myśl, a poczuł, że ktoś szarpie go za nogawkę spodni. A konkretniej taki mały, uparty srebrnowłosy człowieczek.
Szlaaaaaag!
- Yakov... - wolna dłoń Viktora była zaciśnięta w piąstkę i przytulona do piersi. – Możemy...
- Nie, Vitya, nie teraz! – Feltsman spróbował przepłoszyć chochlika karcącym spojrzeniem. – Mówiłem ci, że teraz nie mogę! Nie słyszałeś?
Czuł się trochę winny, ale z drugiej strony wiedział, że nie ma wyjścia. Strapiony Vitya wchodzący w drogę Lileczce, która zjawiła się tutaj z niesprecyzowanymi, jak dotąd, intencjami, mógł popsuć wszystko na co najmniej tysiąc sposobów! Już niech lepiej idzie sobie i wyje w kącie. I tak wyjdzie na tym ze sto razy lepiej, niż gdyby miał niechcący podpaść przerażającej Carycy Rosyjskiego Baletu. Jego umiejętność oceniania sytuacji przedstawiała się fatalnie, ale... do diabła, chyba nawet on był na tyle spostrzegawczy, by zakumać, że trzeba spadać?
Nie, nie był.
- Słyszałem, ale to ważne.
- Vitya, do jasnej cholery... mówiłem ci, że porozmawiamy później! Potem się tobą zajmę, a na razie idź sobie pojeździć. Zobacz, jak mało osób jest teraz na lodowisku. Masz prawie całą taflę dla siebie!
- Chciałem pojeździć... - chłopczyk poczęstował trenera nieszczęśliwym spojrzeniem odrzuconego szczeniaczka. – Ale sznurówka w lewej łyżwie pękła i teraz nie mam jak zawiązać.
- Idź do Mashy. Na pewno ma zapasowe sznurówki.
- Już pytałem. Nie ma.
- No to idź do Lenki.
- Ona też nie ma.
- Sonia na pewno...
- Nie ma.
Notatka na przyszły tydzień: wprowadzić bezwzględny obowiązek noszenia zapasowych sznurówek!
- Poszukaj Viereczki i zapytaj...
- Dzisiaj jej nie ma. Dziewczyny mówiły, że poszła do ginekologa.
Czoło Yakova przecięła pojedyncza kropelka potu. To już nie było zwykłe szukanie sznurówek – to była walka z czasem!
- W takim razie idź do...
- Eghm! – z boku padło rozzłoszczone chrząknięcie.
I tym samym limit cierpliwości Lileczki dobiegł końca. Podobnie jak czas na pozbycie się Viktora. Feltsman czuł, że morderczy wzrok byłej żony przepala mu skroń. Teraz już nie miał wyboru – musiał przedstawić sobie tę dwójkę.
- Ehehe... Lilia, przepraszam, że cię ignorowałem! – nerwowo rozmasował kark. - To jest Viktor. Ma osiem lat. Ćwiczy tutaj od dwóch miesięcy...
... i jest absolutnie normalnym chłopcem, a nie małym dziwakiem, który przekręca słowa i pokazuje obcym ludziom siusiaka. Właśnie tak, skarbie! To zupełnie normalny chłopiec, więc nie musisz się nim przejmować!
- Viktor, to jest pani Lilia – tonem pod tytułem „błagam, nie narób mi wstydu!" zwrócił się do Viktora. – Opowiadałem ci o niej, pamiętasz? A teraz grzecznie powiedz pani Lilii „dzień dobry" i idź do Sońki, by pomogła ci poszukać sznurówek. Obiecuję, że gdy tylko skończę rozmawiać z panią Lilią, natychmiast do ciebie przyjdę. Okej?
Dam ci tyle Alyonek, że odpadną ci wszystkie zęby, tylko BŁAGAM CIĘ, zaklinam, idź już stąd!
Vitya zdawał się chwilowo zapomnieć o zmartwieniach. Z ciekawością wpatrywał się w byłą żonę trenera.
- Yakov, a kiedy ty mi o niej opowiadałeś, bo nie pamiętam?
- Opowiadałem ci o PANI Lilii, kiedy rozmawialiśmy o paprotce, doniczce i dobrze-wiesz-czym! – pięćdziesięciolatek brzmiał, jakby był o włos od histerii. – Teraz pamiętasz?
Dzieciak przekrzywił główkę.
- No... chyba pamiętam – oznajmił niepewnie. – Ej, Yakov, a to była ta twoja przybrana siostra, czy ta, której sprawdzałeś, co ma w majtkach?
Peterburski nekrolog: Yakov Feltsman, lat pięćdziesiąt, zgon ze wstydu. Panie, świeć nad jego duszą. Amen.
- Ta druga – lodowatym tonem wycedziła Lilia.
- Ahaaaaa! – Viktor podrapał się po karku. – Yakov, a ty na pewno dobrze się przyjrzałeś? Jesteś absolutnie pewien, że ta pani nie ma siusia...
- VITYAAAAA!
Chłopczyk został znienacka otoczony przez solistki.
- Tu jesteś, skarbeńku, szukałyśmy cię dosłownie WSZĘDZIE! – nerwowo się śmiejąc, zaszczebiotała Lenka.
- Chodź z ciocią Soneczką, razem poszukamy sznurówek!
Dzieciak został złapany za kołnierz i zaciągnięty do bandy. Dorosłe koleżanki pochyliły się nad nim z przerażonymi minami.
- V-Vitya, no co ty, zwariowałeś?! – konspiracyjnym tonem wyrzuciła z siebie Masha.
- Lepiej się w to nie mieszaj! – rzucając Lilce przerażone spojrzenia, dodała Lenka. – Ta straszna pani to trenera E... Ka... eS! EKaeS, łapiesz?!
- Eee... co? – zapytał skołowany malec. – Seks?
- Nie seks tylko eks! – przełykając ślinę poprawiła go Sonia.
- Eks... co?
- Żona! – pisnęła najstarsza z łyżwiarek. – Eks-żona!
- Ahaaa... - chłopczyk wbił zamyślony wzrok w sufit. – A czym ta cała seks-żona różni się od normalnej żony?
Choćby Yakov miał do wykorzystania dziewięć żyć, nic by mu to nie dało – w wyobraźni Lileczki został już unicestwiony na co najmniej dziesięć sposobów. Caryca Rosyjskiego Baletu łypała na niego tak groźnie, że przebijała pod tym względem nawet samego Stalina.
Uuugh, dlaczego durne dziewuchy nie mogły zabrać Viktora do szatni?! Dlaczego musiały z nim stanąć w takim miejscu, gdzie każdy mógł usłyszeć?!
- Nie „seks-żona" tylko „eks-żona" – ze zrezygnowaniem tłumaczyła Masha. – Eks-żona czyli była żona. Ona i trener byli małżeństwem, ale rozwiedli się.
- Raju – dzieciak wbił zasmucony wzrok w podłogę. – To Yakov wypuścił z rąk taką piękną panią? Nic dziwnego, że wciąż chodzi niezadowolony i śpiewa pod prysznicem takie smutaśne ballady o rozstaniu...
- LILECZKA! – pisk Yakova omal nie przyprawił o zawał połowy lodowiska. – S-słuchaj, jak już tu jesteś, to może rzucisz okiem, jak jeżdżą moje dziewczyny, hm? B-bo wiesz, w tym sezonie Igrzyska, i w ogóle, i każda rada jest na wagę złota, a już zwłaszcza twoja, no więc co ty na to?
Solistki pozieleniały ze strachu. Ich miny wyrażały coś w stylu:
"Haaaaah?! Nie... NIE! Trenerze, nie, błagamy, nie rzucaj nas na pożarcie tej pozbawionej skrupułów sadystce!!!"
To nie tak, że Feltsman im nie współczuł. Bo i owszem, współczuł. Rzecz w tym, że sobie współczuł bardziej. A żeby odwrócić uwagę od komentarzy dotyczących grzebania w majtkach i śpiewania pod prysznicem, poświęciłby naprawdę kogokolwiek! Nawet swoje uczennice, które zawiniły tylko tym, że opuściły kryjówkę i usiłowały udzielić mu pomocy.
Tak, tak, teraz liczyła się dla niego jedynie zmiana tematu. I żadne telepatyczne wyzwiska w stylu „Zdrajca!" albo „Niewdzięcznik!" nie mogły go w tej chwili zmiękczyć. Chociaż słyszał je dosyć wyraźnie, gdy patrzył na twarze podenerwowanych łyżwiarek.
- Cóż... - czerwony paznokieć Lileczki przesuwał się po otulonej błyszczykiem wardze – właściwie to, dlaczego nie? Ostatnio nie miałam czasu na oglądanie łyżwiarstwa figurowego. No dobrze, Yakov, niech każda pojedzie program krótki.
- Dzięki, to naprawdę wiele dla mnie znaczy – trener grupki dziewczyn odetchnął z ulgą. – Vitya, skocz do magazynu po głośniki! Będziesz teraz naszym ekspertem technicznym. To bardzo odpowiedzialne zadanie, więc daj z siebie wszystko, jasne? A jak już dziewczyny skończą przejazdy, pójdziecie do sali baletowej trochę się porozciągać, okej? Porozmawiam z panią Lilią, a potem zabiorę całą waszą czwórkę do Centrum Handlowego za dobre sprawowanie.
Obietnica wspólnych zakupów nie wywołała spodziewanej reakcji – Viktor wciąż wyglądał na cholernie markotnego, a solistki na cholernie zestresowane. Mimo to cała grupka bez szemrania zabrała się za wykonanie poleceń.
- Ekspert techniczny! – gdzieś z boku rozległo się oburzone prychnięcie Andreia. – Akurat! On nawet nie umie grać na komputerze... Ja podłączyłbym te głośniki w dziesięć sekund!
- Ciekawe, dlaczego pan Yakov do wszystkiego go wyznacza? – zastanawiał się inny chłopiec.
- Może plotki mówią prawdę i to rzeczywiście jego nieślubny syn?
Czując, że zaraz eksploduje, Feltsman poszukał wzrokiem małego gaduły.
- KUKLIN! – wydarł się na zaskoczonego bachora. – Idź pomóc Viktorowi z głośnikami! Jak nie wyrobicie się w przeciągu pierdolonych dziesięciu sekund, przez następne trzy treningi będziesz ćwiczył figury obowiązkowe! Nie wy dwaj, ale TY SAM! ZROZUMIANO?!
Świetnie... po prostu, kurwa, fantastycznie! Tylko tego, kurwa, brakowało – by Lileczka uznała, że strzelił sobie dzieciaka na boku!
- Bachory w naszych czasach... - zwrócił się do niej, udając oburzenie. – Widzisz, do czego doprowadza zazdrość? Wystarczy, że poświęcę komuś więcej czasu, a wygadują takie głupoty! No sama powiedz... przecież ten chłopak nie jest do mnie ani trochę podobny!
- Skoro nie jest, to skąd ta panika?
Yakov gwałtownie poczerwieniał. Niech to szlag, o tym nie pomyślał! Reagując tak nerwowo, czyż nie pokazywał, że traktuje wspomniane plotki poważnie?!
Zerknął na byłą żonę – z przedramionami opartymi o bandę i trudną do zinterpretowania miną, obserwowała rozgrzewające się łyżwiarki.
- P-posłuchaj... - zaczął, przełykając ślinę. – Ja naprawdę...
- Przestań się tłumaczyć! – syknęła, szarpiąc głową w bok. – Nie mam aż tak niskiej samooceny, by uwierzyć, że osiem lat temu zdradzałeś mnie z jakąś jasnowłosą dziunią.
Ramiona mężczyzny nieznacznie się rozluźniły. Cóż... przynajmniej nie zostanie oskarżony o brak wierności. Dobre chociaż to.
- Zresztą - Lilia dodała po chwili – nawet gdybyś mnie nie kochał... w tamtym czasie miałeś tak napięty grafik, że nie miałbyś fizycznej możliwości, by umawiać się z kimś na boku. Nie jestem w stanie przypomnieć chociaż jednego miesiąca, byś zrobił sobie dłuższą chwilę wolnego.
„Jak mógłbyś zdradzać mnie z kobietą, skoro zdradzałeś mnie ze swoją pracą? Kiedy umarł twój brat, odrzuciłeś pocieszenie, które ci zaoferowałam i poszedłeś szukać go na lodowisku. To dla mnie równoznaczne ze zdradą!"
Nie powiedziała ostatnich trzech zdań, jednak Yakov usłyszał je bardzo wyraźnie. I nie potrafił się z nimi nie zgodzić. Doskonale wiedział, kiedy zaczął sabotować własne małżeństwo. Śmierć Wadima była początkiem końca – błędem, który zapoczątkował potworną reakcję łańcuchową. Baranowska odpłaciła się później małżonkowi, odtrącając go po śmierci własnego ojca. A utrata kolejnych członków rodziny tylko dopełniła dzieła zniszczenia.
Pięć zgonów w przeciągu siedmiu lat. Nieźle. I zdecydowanie za dużo, nawet dla ludzi, którzy darzyli się tak wielką miłością. Czasem winę rzeczywiście ponosiły okoliczności. Mimo to, co jakiś czas pojawiało się pytanie „co by było gdyby"... co by było, gdyby któreś z nich zebrało się na odwagę? Gdyby wybrało ciepło ukochanych ramion zamiast kojącego chłodu, które oferowały Klub Mistrzów i gmach Petersburskiej Opery? Albo gdyby Bóg poprzestał na tamtych pięciu zgonach i nie popełnił okrutnego zgonu numer sześć, uśmiercając niewinną, niewiększą od orzeszka, bezimienną istotę...
- Umm... no to... mogę zaczynać? – stojąca na środku tafli Sonia w ostatniej chwili powstrzymała trenera przed zanurzeniem się w otchłaniach rozpaczy.
Palce Feltsmana, do tej pory ściskające sweter na wysokości serca, powoli wypuściły materiał. Yakov krótko skinął głową.
No już, skup się! – nakazał samemu sobie. – Pozwól przeszłości odejść! Jeżeli nie przegnasz tych demonów, to już nigdy nie odbędziesz normalnej rozmowy z Lilią. A poza tym...
Głośniki zaskrzeczały. To Viktor, mimo instrukcji Andreia, nacisnął nie ten przycisk, co trzeba.
- Przepraszam – bąknął z zarumienioną ze wstydu buzią.
... skoro sam nie potrafisz zapomnieć o własnych błędach, to jak przekonasz tego chłopca, by zapomniał o nieudanym przedstawieniu?
Cóż, tym będzie się martwił później. Na razie priorytetem było zamazanie wcześniejszej „wpadki". No i może Yakov wreszcie dowie się, po co jego była żona przyszła na lodowisko.
Cokolwiek stanowiło cel Baranowskiej, najwidoczniej nie było jakoś specjalnie pilne – w innym wypadku Lilia rzuciłaby jakiś złośliwy komentarz w związku z czasem potrzebnym na uruchomienie głośników. Zamiast tego, cierpliwie przeczekała problemy techniczne (urozmaicone przez wściekłe wyżywanie się Feltsmana na osobie Kuklina), po czym w milczeniu obejrzała programy solistek.
Po zakończonych przejazdach, łyżwiarki ustawiły się w szereg. Zrobiły to mniej więcej z takim entuzjazmem jakby ustawiały się w kolejce pod gilotynę.
Przez jakiś czas nikt nic nie mówił. Po długich dziesięciu sekundach milczenia, Caryca Rosyjskiego Baletu nareszcie skończyła dumać.
- No więc - zaczęła, wzdychając głęboko – chociaż jeżdżą bardziej jak wystraszone nastolatki, a nie jak doświadczone, pełne swoich umiejętności zawodniczki, którymi być POWINNY... wydaje mi się, że wszystkie trzy są w formie. Poprawiły się od czasu, gdy ostatnio je widziałam. A zwłaszcza Grankina...
Dziewczyny odetchnęły z ulgą. Jednak wkrótce okazało się, że cieszyły się przedwcześnie.
- ... ma lepszą kondycję i wybija się do aksla znacznie pewniej niż wcześniej. Ale mimo progresu wciąż nie nauczyła się, że skoków nie ocenia się po samej wysokości, bo ląduje z gracją pijanego bociana, zanurzającego się w błotnistym stawie.
Podbródek Sońki pacnął w dekolt. Mogło się wydawać, że nieszczęsnej dziewczynie rzeczywiście obcięto głowę.
- Berezina ma dużo wdzięku, a program do muzyki z Don Kichota doskonale do niej pasuje. Jest chyba najbardziej wszechstronna ze wszystkich twoich łyżwiarek. Czy raczej... byłaby wszechstronna, gdyby nie piruety, które wyglądają, jakby wykonywano je na żwirze. Lód jest śliski po to, by wykorzystać siłę odśrodkową i przyśpieszyć, pokazując szaleństwo Don Kichota... a nie po to, by po trzech obrotach zwolnić i obracać się jak popsuty wiatrak po starciu z Don Kichotem.
„Mam dwadzieścia pięć lat i nie wiem, że lód jest śliski... o matko, zaraz się rozpłaczę" – mówiła mina zdruzgotanej Mashy.
- Co do Limonovej...
Zacisnąwszy palce na różańcu, Lenka zmówiła pacierz.
- ... skacze i ląduje w sposób perfekcyjny. Jednak, gdy w grę wchodzą sekwencje choreograficzne jest świadoma swojej wolnej nogi mniej więcej w takim samym stopniu jak wystającej zza koszulki wielkiej białej metki.
Wydawszy przerażony pisk, plotkara zaczęła macać się po karku.
- Zarówno ta metka, jak i wolna noga służą jej do tego samego, czyli do bezsensownego powiewania w powietrzu, bez jakiejkolwiek kontroli, elegancji czy przemyślenia. Przy piruetach problemem są dłonie, które podziewają się nie wiadomo gdzie, tym samym odwracając uwagę od dobrej prędkości i trudności wykonywanego elementu. Innymi słowy... dopóki Limonova nie nauczy się, że ciało jest złożone z czterech kończyn oraz jednej głowy i wszystkie te części stanowią integralną całość, wykonanie artystyczne jej programu wciąż będzie oceniane na marne cztery przecinek osiem zamiast solidnego pięć przecinek dwa.
Ego dziewczyny z blond warkoczem zaliczyło zgon.
Kocham tę kobietę – z oczami wlepionymi w Lilię pomyślał Yakov.
Dopiero po chwili przypomniał sobie, że czasy uganiania się za miłością życia już dawno minęły – zdobył ją, zaobrączkował... i po co? By po latach podpisać podesłane przezeń papiery rozwodowe. Ten rozdział dawno powinien być zamknięty. Mimo to durny umysł okazjonalnie miewał odruchy szczenięcego uwielbienia.
Wydawszy z siebie poirytowane chrząknięcie, Feltsman przygładził ubranie.
No już, ogarnij się, facet! – fuknął sam na siebie.
- No a ta twoja... najmłodsza? – po chwili zainteresowała się Lilia. – Veronika Sokolova? Jest u ginekologa, tak? Wszystko w porządku? Coś jej dolega?
Wzięty z zaskoczenia mężczyzna aż podskoczył w miejscu. O cholera! Niespecjalnie palił się do poinformowania byłej żony o ciąży Viereczki. Nie, żeby stan dziewczyny stanowił jakąś tajemnicę, ale... cóż... temat nienarodzonych dzieci to dość „śliski grunt" do rozmowy.
Tylko jak wybrnąć z tej sytuacji nie wzbudzając podejrzeń? Z pomocą przyszło mu nieoczekiwane nadejście pewnej osoby.
- Jesteś świnią a nie siostrą! – ze strony drzwi dobiegł rozzłoszczony damski głos. – Masz pojęcie, jak długo cię szukałam? Jak mogłaś zostawić nas zupełnie same?!
- To nie Luwr – wzruszając ramionami odpowiedziała Lilia. – Małe szanse na zgubienie się.
- Niby ciężko się zgubić, a mimo to zupełnie straciłam Karolinkę z oczu! Na minutę zamknęłam się w łazience, a kiedy wyszłam, już jej nie było! Nie mam pojęcia, gdzie się podziewa!
Główny trener Klubu Mistrzów zamrugał.
No proszę! – pomyślał ze zdziwieniem. – A więc jednak nie myliłem się, gdy pomyślałem o drugiej pani Baranowskiej. Kto by pomyślał, że odwiedzą mnie aż dwie właścicielki tego zacnego nazwiska?
- Nie martw się, na pewno nic jej nie będzie – zwrócił się do nowoprzybyłej. – Pewnie pobiegła do mojego gabinetu. Gdy zobaczy, że mnie tam nie ma, przyjdzie tutaj.
Młodsza o dziesięć lat siostra Lilii aż prosiła się o podpis „kobieta biznesu" - proste czarne szpilki, damski garnitur, obcisłe spodnie i obcięte na boba ciemne włosy. Tylko uśmiech nie pasował do całości – nie był chłodny i zdystansowany, lecz ciepły i serdeczny.
- Yakov! – pani Baranowska numer dwa ucałowała byłego szwagra w oba policzki. – Dobrze znowu cię widzieć... LAŁ! Nieźle wyglądasz! Schudłeś?
- Ta, trzy kilo – mruknął w odpowiedzi. – To naturalna kolej rzeczy, gdy samemu prowadzi się zajęcia z dzieciakami.
Róża wybałuszyła oczy.
- Osobiście prowadzisz zajęcia z maluchami? – zdziwiła się. – Od kiedy?
- Od początku lata.
- Ty to masz zdrowie... podziwiam, że nadal ci się chce!
- Uwierz mi, to nie była decyzja dobrowolna. Tak jakby zostałem zmuszony.
Po drugiej stronie lodowiska, Viktor upuścił na podłogę skupisko kabli. Zaczerwieniony chłopczyk posłał trenerowi spłoszone spojrzenie, po czym podreptał za niosącym głośniki Andreiem. Feltsman uniósł brwi. Nie miał jednak czasu, by dłużej zastanowić się nad znaczeniem tej dziwnej sceny...
- Ale na cmentarz to chyba poszedłeś z własnej woli, co? – Róża puściła mu oko. – Widziałyśmy z Lilią, że ktoś zostawił kwiaty na grobie naszych rodziców. To byłeś ty, prawda?
- Tak, byłem w okolicy, więc postanowiłem tam zajrzeć.
- Wybrałeś dość... osobliwy bukiet, wiesz? Japońscy specjaliści od ikebany na pewno mieliby na jego temat wiele do powiedzenia.
- Spełniałem jedynie wolę waszego ojca – na wspomnienie teścia, Yakov nieznacznie się uśmiechnął. – Nie moja wina, że upodobał sobie lilie i róże. Po prostu przyniosłem mu to, co kochał najbardziej.
- Miał prawdziwy antytalent do wybierania imion – zachichotała Róża. – Ale masz rację, na pewno by się ucieszył. W ogóle to wielkie dzięki, że posprzątałeś wokół grobów. W okolicach urodzin taty ja i Lilia zawsze jesteśmy zarobione. Bardzo nam pomogłeś!
- Daj spokój, to nic takiego... - wpychając dłonie do kieszenie spodni, Feltsman odwrócił wzrok.
- Nie, nie! To ogromna przysługa! Prawda, Lilia?
Starsza z kobiet została dyskretnie szturchnięta łokciem.
- Tak – przyznała cicho. – Tak, to rzeczywiście bardzo miłe. Dziękuję.
Zielone oczy Lilii na moment spoczęły na złotym sygnecie. Yakov bał się, że usłyszy na ten temat jakiś komentarz, ale na szczęście żadnego się nie doczekał.
- Mam nadzieję, że przed moim przyjściem moja złośliwa siostra nie zalazła ci za bardzo za skórę – z przepraszającym uśmiechem odezwała się Róża. – Chciałybyśmy prosić cię o ogromną przysługę.
- Ach tak? – Yakov uniósł brwi. – A jaką...
- Wuuuuuuuujku!
Nie zdążył dokończyć pytania, gdyż do pomieszczenia wpadła jak torpeda trzecia właścicielka nazwiska „Baranowska". A konkretniej to dziesięcioletnia córeczka Róży, Karolinka. Z podskakującymi w powietrzu brązowymi warkoczykami w kilka sekund pokonała dystans pomiędzy Feltsmanem a drzwiami.
- Wujku... - tuląc się do brzucha Yakova, głośno pociągnęła nosem. – Nie dawaj mamie i cioci samochodu... ja NIE chcę do ortodonty!
Samochód? Ortodonta? Ahaaaa, więc o to chodziło!
Pięćdziesięcioletni mężczyzna zaśmiał się pod nosem. Karolinka była chyba jedynym dzieckiem (nie licząc Viktora), które bez skrupułów się do niego kleiło. Kucnął, by jego oczy znalazły się na tym samym poziomie, co szkliste ślepka dziewczynki.
- A po co musisz jechać do pana ortodonty? – zapytał łagodnie. – Znowu trzeba podkręcić aparacik?
- Naprawić, nie podkręcić! – prychnęła Róża. – Masz pojęcie, co ona zrobiła, Yakov?! Kiedy sąsiad przyszedł do nas naprawić półkę, podkradła się do jego skrzynki z narzędziami, zabrała kombinerki i obcięła sobie nimi drut! Uwierzysz?! Boże, ja już nie mam siły do tego dziecka...
- Niech to szlag, włożyłaś kombinerki do...?! - Yakov pokręcił głową. – Karolinko, nie wolno robić takich rzeczy! Po co zrobiłaś coś takiego?
- Bo chciałam się pozbyć tego okropnego aparatu! – tupiąc nóżką krzyknęła dziesięciolatka. – Nie cierpię go! To mama go chciała, nie ja! Jest brzydki, wszystko w niego włazi, nie mogę normalnie jeść, a jak pan ortodonta podkręca druty, to potem przez cały dzień boli! A najgorsze, kiedy... ałaaaa!
Dziewczyna złapała się za policzek. Feltsman ostrożnie uniósł palcem jedną z malutkich warg.
- Rzeczywiście chujowo to wygląda – skomentował, posławszy Karolince porozumiewawcze mrugnięcie.
Ceną za wywołanie uśmieszku siostrzenicy było przyjęcie morderczego spojrzenia dawnej małżonki.
- Nie przeklinaj przy dziecku! – syknęła.
- Dobra, kurwa, przepraszam – powiedział słówko na „k" tak cicho, by usłyszało go jedynie wspomniane dziecko.
Mała księżniczka zachichotała. Chyba nawet kąciki ust Lilii nieznacznie się uniosły, ale Yakov był stary, więc równie dobrze mógł mieć omamy wzrokowe.
- Musimy jak najszybciej jechać do przeklętego ortodonty, by zrobił z tym porządek – zbolałym tonem rzuciła Róża/ – Przecież ona ledwo może z tym jeść! W dodatku szkoła już za kilka dni... a facet, który zajmuje się jej zębami, do końca wakacji siedzi na jakimś zadupiu dwieście kilometrów stąd, gdzie ma drugi gabinet. Dzień przed incydentem mój samochód poszedł do naprawy, a ten dupek, mój były nawet nie chce słyszeć o pożyczeniu nam swojego. Palant! Rozumiem, że to lekkoduch, który ma wszystko w poważaniu, ale od czasu do czasu mógłby coś zrobić dla własnej córki.
- No, tata to egoistyczny chuj – rzuciła dziewczynka.
- KAROLINKO! – młodsza siostra Lilii pogroziła córce palcem. – Ile razy mamusia tłumaczyła? Nie mówi się „no"! To jest bardzo nieeleganckie! Twoja świętej pamięci babunia, nauczycielka rosyjskiego, przekręca się w grobie, słysząc, że jej wnuczka zaczyna zdania od „no"!
- A może byś tak zganiła ją za coś innego? – chłodno zasugerowała najstarsza z Baranowskich.
- Czyli za co? – z mściwym uśmieszkiem spytała Róża.
- Właśnie, za co? – zawtórował jej Yakov.
Wiedział, że to niezbyt wychowawcze, ale czuł się poniekąd dumny z faktu, że to po nim Karolinka „odziedziczyła" zwyczaj wplatania do wypowiedzi kilku przekleństw. Dokładnie tak, jak niegdyś jej matka. Przez większość dzieciństwa maleńka Róża zachowywała się nienagannie i wszyscy przewidywali, że wyrośnie na kopię starszej siostry. Aż pewnego dnia Lilia przyprowadziła do domu pewnego wulgarnego narzeczonego i zachwycona dziewczynka znalazła sobie nowy wzór do naśladowania. Zostało jej do dziś.
- Niech już od maleńkości uczy się, że nie ma co liczyć na cokolwiek od tego zapatrzonego w siebie dupka! – ze wstrętem podsumowała dyskusję na temat byłego chłopaka. – To jej oszczędzi wielu rozczarowań.
- Tata jest do bani! – Karolinka obrażalsko zadarła nosek. – Nawet nie pamięta o moich urodzinach. Nie to co wujek Yakov! – posłała Feltsmanowi pełne uwielbienia spojrzenie. – Wujek Yakov to jest najfajniejszy na świecie! Zawsze dotrzymuje słowa, a jak nie może do mnie przyjść, to przynosi potem prezent na przeprosiny! W dodatku jest silny, mądry, sprytny i ma kupę kasy! O, wujku, a dasz mi potem na...
- Karolinkooo... - jęknęła Róża – ile razy mam ci powtarzać? Wujek Yakov NIE jest twoją prywatną skarbonką!
- Nie? – zdziwiła się dziewczynka.
- Spokojnie, wujkowi to nie przeszkadza – Yakov jedynie wzruszył ramionami. – Pieniążki wujka i tak tylko leżą w banku i nie mają nic lepszego do roboty. Ile dokładnie potrzebujesz, Karolinko?
- Jeszcze nie wiem. Potrzebuję pieniążków, by wydrukować moje drzewo genealogiczne i powiesić je w salonie, tak żeby zajmowało całą ścianę!
- Drzewo genealogiczne?
Feltsman wzdrygnął się. Przez Viktora miał złe skojarzenia z drzewami (oraz linijkami).
- Narysowałam je na konkurs i wygrałam! – zachwycona Karolinka sięgnęła do plecaczka. – Zobacz, wujku! Zobacz, zobacz! Narysowałam cię z kapeluszem gangstera i guzikiem, który kontroluje świat!
No proszę, kurwa, i nawet jestem ubrany! – pomyślał Yakov. – Ale zaraz? Niby czemu miałbym nie być ubrany?
- Śliczne drzewko! – pochwalił siostrzenicę. – Bardzo ładnie rysujesz, Karolinko!
- A cioci Lilii narysowałam sukienkę z „Anastazji"! To taka nowa bajka o najmłodszej córce cara! O! I wiesz, wujku, wiesz?! Miesiąc temu byłyśmy z ciocią na przedpremierze „Anastazji" i cioci tak bardzo spodobała się muzyka, że powiedziała, że zrobi do niej własną choreografię!
- Naprawdę? – Feltsman zwrócił się do byłej żony.
Krótko skinęła głową.
- Rozmawiałam już z szefostwem opery. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, w styczniu wystawimy nowy balet. Możesz przyjść i obejrzeć go razem z Karolinką.
- Bardzo chętnie.
Kurde, skoro ścieżka dźwiękowa była aż tak dobra, to może powinien też pójść do kina na wspomnianą bajkę? Mógłby wziąć ze sobą Viktora... zaraz, zaraz, co?
- ... mamę narysowałam w garniturze - Karolinka kontynuowała prezentację drzewa – a braciszka z kałasznikowem!
- Z kałachem? – zaśmiał się Yakov. – A więc twój syn nadal męczy się na tym kursie dla komandosów? – spytał Róży.
Młodsza siostra Lilii wzdrygnęła się.
- Nie chcę słyszeć słowem o wyczynach tego chłopaka! – oświadczyła gniewnie. – Przeklęty bachor... nie ma za grosz zrozumienia dla uczuć swojej biednej matki! A co jeśli go w końcu zabiją? W ogóle nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia! Ostatnio przysłał mi swoje pół-nagie zdjęcia na czołgu! Pozował na nim jak jakiś laluś! Uuuugh... dla niego cały ten kurs jest zabawą! Co on w ogóle widzi w tym wszystkim? Jak można czerpać przyjemność z biegania po lesie, picia wody z kałuży i strzelania do wszystkiego, co się nawinie?! W ogóle tego nie rozumiem... dobrze, że chociaż Karolinka jest takim spokojnym i bezkonfliktowym dzieckiem. Ech, to pewnie dlatego że ona i Józio mają innych ojców. Właśnie tak! Józek jak nic odziedziczył tendencje do agresji po ojcu... bo na pewno nie po mnie!
- A nie mówiłaś przypadkiem, że tatko braciszka był największym tchórzem, jakiego znałaś? – przekrzywiając główkę wtrąciła dziewczynka. – Mówiłaś, że był łajzą i słabeuszem i że popłakał się ze strachu, gdy przyłapałaś go na zdradzie, a kiedy go pobiłaś, to stał jak sparaliżowany i nawet nie próbował się bronić, bo w ogóle to on by nawet jednego hantla nie podniósł, a jedyną rzeczą, z której potrafił dobrze strzelać, był jego siu...
- NIEWAŻNE, co mamusia mówiła o ojcu twojego brata, Karolinko – przesyconym słodyczą tonem, Róża weszła córce w słowo. – Liczy się to, że mamusia nie poddała się i po dwudziestu trzech próbach, wreszcie znalazła dla was obojga idealnego zastępczego tatusia! Wołodia jest po prostu i-de-a-lny! Na pewno wkrótce zasłuży na zostanie dorysowanym do twojego drzewa!
Lilia i jej siostrzenica jednocześnie przewróciły oczami. Zaś Yakov nie mógł się zdecydować, czy współczuć nieszczęśniczce czy raczej pomodlić się, by wreszcie dała sobie spokój z „poszukiwaniami ideału". Gdy chodziło o brak szczęścia w miłości, chyba pobiła już wszystkie możliwe rekordy.
- Jeżeli już coś dorysuję do mojego drzewa, to chyba tobie okulary – mruknęła Karolinka.
- A dlaczego miałabyś dorysowywać mamusi okulary, kochanie? – zdziwiła się Róża.
- Może dlatego, że jeszcze nie zauważyłaś malinek na szyi Wołodii? – ze szczyptą złośliwości zasugerowała Lilia. – Chyba, że sama je zrobiłaś, ale po subtelnym zaskoczeniu na twojej twarzy, wnioskuję, że to jednak nie to...?
Usta zdradzonej kobiety zacisnęły się w cienką linię. Była szwagierka Yakova wyciągnęła komórkę.
- Przepraszam na chwilkę – oświadczyła mrocznym tonem.
Odeszła kilka metrów, wściekle stukając paznokciem w obudowę urządzenia.
- Wołodia? Cześć, kochanie! Jest coś, o co chciałabym cię zapytać... CZY MÓGŁBYŚ MI, KURWA, WYTŁUMACZYĆ, SKĄD NA TWOJEJ SZYI WZIĘŁY SIĘ MALINKI?! No już, gadaj, popierdoleńcu... gadaj, kurwa! No już, kurwa, przyznaj się!
- Nie przejmuj się, wujku – Karolinka poklepała Yakova po boku. – Mama zawsze zachowuje się jak psycholka, gdy zrywa z nowym chłopakiem.
- Bez obaw, wujek też swoje widział – westchnął Feltsman.
- Uważnie przyjrzyj się swojej mamie, Karolinko – wycedziła Lilia. – Właśnie taka przyszłość cię czeka, gdy przesadzisz z braniem przykładu z wujka Yakova.
- Ej, ja sobie wypraszam! – z udawanym oburzeniem oświadczył Yakov.
A półgębkiem dodał:
- Ja zrywam w ten sposób jedynie kontakty z mało ogarniętymi partnerami biznesowymi.
Jego była żona zamrugała, a potem – o cholera, nastąpił cud! – uśmiechnęła się.
Feltsman wybałuszył oczy. O raju, a więc wciąż był w stanie zmusić ukochaną do uśmiechu? I to jakiego – zwyczajnego, naturalnego, niewymuszonego! Pięćdziesięcioletni rozwodnik cenił ten uśmiech bardziej niż wszystkie medale, które kiedykolwiek zdobył.
Czy to znaczy... że jednak miał szansę? Niekoniecznie na zejście się z Lilią, ale na... cokolwiek? Na normalność. Na przyjaźń. Na kilka miłych spotkań, nad którymi nie wisiało widmo przeszłości. Takich jak teraz, z Różą i Karolinką. Może naprawdę mógł je mieć? Może mógł odbudować relacje z byłą żoną, krok po kroku, cegiełka po cegiełce? Zacząć od drobnych gestów, takich jak sprzątanie grobów i pożyczenie samochodu... i w końcu zasłużyć na przebaczenie. Naprawdę mogło mu się udać! Pierwszy raz w to wierzył.
I pomyśleć, że to spotkanie tak fatalnie się zaczęło.
- Pokażę ci rysunki, które zrobiłam na warsztatach plastycznych, wujku! – zaoferowała Karolinka. – Narysowałam dla ciebie śliczne...
- YAKOV, YAKOV! A widziałeś już rysunki, które narysowałem w świetlicy? Zrobiłem je dla ciebie wczoraj, ale nie miałem kiedy pokazać, więc pokazuję teraz, no i powiedz, co myślisz, fajne, podobają się?
Feltsman omal nie dostał zawału.
O kurwa, Viktor! Zaraz, zaraz... ale skąd on się tutaj wziął? Przecież jeszcze chwilę zanosił głośniki do schowka z miną, jakby zabili mu psa. Kiedy on tu przylazł? Czego on chce?
Pięćdziesięciolatek nawet nie zdążył zdecydować, które pytanie zadać, bo podstawiono mu pod nos kilka rysunków. Z głosem, w którym dało się słyszeć determinację (i szczyptę desperacji?) Vitya zaczął mówić:
- Zobacz, Yakov, na tym rysunku jesteś ty, jako Trener Trenerów, z wielką koroną na głowie! Chociaż stoisz w muzeum, wcale nie jesteś goły! O, a na tym rysunku są wszystkie dzieci, które ćwiczyły tutaj w lecie... narysowałem ci, żebyś mógł powiesić sobie w gabinecie. O, Yakov, a ten obrazek...
Zamiast koncentrować się na szczebiotaniu chochlika, Yakov dyskretnie zerknął na siostrzenicę. Zobaczył dokładnie to, czego się spodziewał – czyli zafiksowane na srebrnowłosym chłopcu oczy, z których bił bardzo konkretny wkurw.
Karolinka była na ogół miłym i sympatycznym dzieckiem. Jednak gdy w grę wchodziło zabieranie jej sprzed nosa ulubionych rzeczy– na przykład ostatniej porcji strogonova (przez brata), komputera matki (przez matkę) albo wyłącznej uwagi ukochanego wujka (przez Viktora) – wówczas robiła się wyjątkowo nieznośna.
- I co, Yakov? – ośmiolatek posłał trenerowi nieśmiałe spojrzenie. – Podobają ci się moje obrazki?
- Tak, Vitya, są bardzo ład...
- W ogóle nie umiesz rysować!
Głowy Fetlsmana i Nikiforova jednocześnie obróciły się w stronę Karolinki. Bo to oczywiście ona była tą, która weszła wujkowi w słowo.
- Te obrazki wyglądają jakby zrobiła je małpa! – warknęła.
Chude kolanka chłopca zaczęły się trząść. Zrozpaczony Viktor przytulił pomazane kartki do piersi.
No dobra, młoda, to było lekkie przegięcie! – zdecydował Feltsman.
Zamierzał powiedzieć małej złośnicy kilka ostrych słów, lecz ktoś go uprzedził.
- Karolinko - z boku rozległ się chłodny głos Lilii – krytyka powinna być konstruktywna i adekwatna do umiejętności danej osoby. W innym wypadku nie jest krytyką, lecz złośliwością.
Gdzieś na drugim końcu lodowiska ktoś wymruczał „konstruktywna, kurwa, krytyka!". Brzmiało to podejrzanie jak Lenka.
- Wybacz, ciociu – Karolinka uśmiechnęła się promiennie – Chciałam powiedzieć, że proporcje na jego rysunkach są pokręcone, kolory brzydkie, a postacie wyglądają głupio. Teraz lepiej?
- To w dalszym ciągu bardzo niemiłe – Yakov uniósł brew. – Nie słuchałaś, co mówiła ciocia? „Adekwatnie do umiejętności danej osoby". W przeciwieństwie do ciebie, Viktor nigdy nie uczył się rysować. Zamiast mu dokuczać, powiedz mu, co powinien poprawić. Zresztą, robi to tylko dla zabawy, więc jego rysunki nie muszą być idealne. Nie każdy jest najlepszy we wszy...
- Są inne rzeczy, w których jestem dobry! – niespodziewanie wtrącił Viktor.
Wyglądał na jeszcze bardziej zawziętego niż chwilę temu. I chyba cholernie mu zależało, by w jakiś sposób popisać się przed Yakovem.
- Na przykład jestem bardzo rozciągnięty! – pochwalił się.
Złapał piętę i wyprostował prawą nogę do pełnego szpagatu bocznego.
- Widzisz, Yakov? Widzisz? Nauczyłem się stać tak bez trzymanki!
Jedyne, co widzę, to twoją rozpacz – pomyślał Yakov.
Ech, biedny dzieciak. Naprawdę miał dzisiaj pecha. Nikt go nie ostrzegł, że w tej konkretnej konkurencji nie powinien wybierać sobie przeciwnika tak blisko spokrewnionego z Lilią Baranowską.
Karolinka bez problemu powtórzyła wyczyn nowego kolegi. Z tą różnicą, że w przeciwieństwie do niego obciągnęła palce u stopy.
- Też coś! – rzuciła ze złośliwym uśmieszkiem. – Każdy to potrafi.
- Nie, ja nie potrafię – wtrącił Feltsman.
Nie wiedzieć czemu, czuł się dziwnie niespokojny. Dlaczego miał wrażenie, że słyszy w oddali ostrzegawczy alarm?
Viktor zacisnął zęby.
- A tak potrafisz? – zapytał, robiąc mostek i kładąc łokcie na podłodze.
- Dziecinada! – Karolinka zrobiła to samo.
- A tak umiesz? – Viktor usiadł i zarzucił sobie nogę na głowę.
- No raczej, i to lepiej od ciebie! – Karolinka zrobiła to samo.
Co to, kurwa, joga w wersji extreme?! – Yakov złapał się za głowę.
Nie, nie joga, lecz zwykła kłótnia dzieciaków. Nic wielkiego! Ale... skoro nic złego się nie działo... to skąd to dziwne przeczucie, że z każdą chwilą sytuacja coraz bardziej wymykała się spod kontroli?
- Karolinko! – Lilia zaczęła wyglądać na solidnie rozzłoszczoną. – Proszę natychmiast przerwać tę nieprowadzącą do niczego rywalizację!
- A-ale...ale to on zaczął! – dziewczynka pokazała Nikiforova palcem.
- Nie interesuje mnie, kto zaczął! Przyszłaś tutaj, by zobaczyć się z wujkiem Yakovem, a nie wdawać się w bezsensowne kłótnie z innymi dziećmi. Niedługo zacznie się nowy sezon łyżwiarski, więc wujek będzie bardzo zajęty. Nie uważasz, że lepiej byłoby porozmawiać z wujkiem i wykorzystać to, że teraz ma dla ciebie czas?
Okej, argument zrobił swoje. Zawstydzona dziesięciolatka spuściła wzrok.
- Wujku, zrób mi samolot! – poprosiła w końcu.
Yakov odetchnął z ulgą.
- Przyjdę do ciebie później, Vitya!
Schylił się, by podnieść siostrzenicę. Jakiś czas podrzucał ją sobie nad głową, albo przechylał na wyprostowanych rękach, by mogła udawać, że szybuje. Był w trakcie obracania się w koło, gdy kątem oka dostrzegł Viktora. Mały uparciuch wciąż tkwił w tym samym miejscu! Noż, do ciężkiej cholery... o co mu chodzi?!
Wreszcie pięćdziesięciolatka olśniło.
Nie... no kurde, bez jaj! Chyba mi nie powiecie, że ten bachor jest o mnie ZAZDROSNY?!
Owszem, był. Tak, proszę państwa. Viktor Nikiforov był zazdrosny o trenera!
Zaś Karolinka była zazdrosna o wujka. Kiedy zobaczyła, że młodszy o dwa lata rywal nie ruszył się z miejsca, zupełnie przestała czerpać frajdę z zabawy w samolot. Zamiast chichotu, z jej małych usteczek zaczęły wychodzić gniewne pomruki.
W końcu Yakov zmęczył się i odstawił siostrzenicę na ziemię. Ledwo to zrobił, dziewczynka zwróciła się do Viktora:
- Ej, a ty też bawisz się z wujkiem w samolot? – zapytała napastliwie.
Chłopiec uniósł brwi.
- Nie – odpowiedział niepewnie.
- A mówisz do wujka Yakova „wujku"?
- Nie.
- A jesteś spokrewniony z wujkiem Yakovem?
- Nie...
- NO WŁAŚNIE! – Karolinka wściekle tupnęła nogą. – Ty i wujek Yakov nawet nie jesteście rodziną, więc odczep się od wujka i ZJEŻDŻAJ!
Okrutna prawda ugodziła prosto w niespodziewające się niczego serduszko Viktora. Feltsman bez problemu mógł to sobie wyobrazić.
O KURWA! – pomyślał z przerażeniem.
Na moment zupełnie go zatkało. Lilię też. I niestety właśnie to stało się przyczyną katastrofy. Bo być może gdyby któreś z nich zareagowało... gdyby nie stali obydwoje jak kołki, z szeroko otwartymi ustami i zamiast tego zrobili coś, na przykład palnęli dziewczynce kazanie... być może wtedy będący na skraju rozpaczy Nikiforov nie powiedziałby tego, co powiedział. A powiedział dokładnie:
- T-ty i Yakov... t-też nie jesteście ze sobą spokrewnieni!
Przez buzię Karolinki przeszedł cień strachu.
- C-co? – wyjąkała dziewczynka.
Wzrok Viktora wiercił dziurę w podłodze. Z miną, jakby połykał gorzką truciznę, srebrnowłosy chłopczyk przełknął ślinę. Przez chwilę wydawało się, że może jednak się powstrzyma.... że nie powie już nic więcej! Ale niestety... potrzeba wzięcia odwetu... odruch zafundowania obcej dziewczynce takiego samego cierpienia, jakiego samemu się doznało... te uczucia ostatecznie przejęły kontrolę. Rozgoryczony ośmiolatek uniósł podbródek, po czym oznajmił:
- Nigdy nie byłaś siostrzenicą Yakova, tylko jego żony, no, a teraz, kiedy oni już nawet nie są małżeństwem, to już w ogóle żadna z was rodzina.
Po policzkach Karolinki popłynęły łzy... i to w zasadzie wystarczyło, by Vitya zupełnie zapomniał o własnym żalu! By zrozumiał, że popełnił ogromny... ogromny błąd! Z wypisaną w niebieskich oczach paniką, zrobił niepewny krok w stronę dziewczynki!
- P-przepraszam! – krzyknął, błagalnie wyciągając ręce. – J-ja... p-przepraszam... t-to nieprawda... j-ja... naprawdę nie chciałem.... przepraszam, ja... wcale nie chciałem powiedzieć...
- ... dzę cię!
Oczy dziesięciolatki pozostawały zasłonięte przez grzywkę. Kiedy siostrzenica Yakova wreszcie podniosła głowę, okazało się, że zielone tęczówki są wypełnione żądzą mordu.
- NIENAWIDZĘ CIĘ!
Karolinka przewróciła Viktora na plecy i zaczęła go naparzać pięściami.
- KŁAMCZUCH! – wrzeszczała przez łzy. – GŁUPEK! KŁAMCZUCH! NIENAWIDZĘ CIĘĘĘĘ!
Jedną ręką szarpała go za włosy, a drugą tłukła po twarzy.
- Ale ekstra, biją się! – pisnął zachwycony Andrei.
On i pozostali chłopcy stłoczyli się przy bandzie i zaczęli ochoczo komentować starcie.
Jeżeli w ogóle można było nazwać to „starciem". W końcu Viktor nawet nie próbował się bronić. Leżał nieruchomo na podłodze i zezując w przestrzeń, powtarzał słowo „przepraszam" jak mantrę. Wydawał się bardziej przerażony tym, co sam zrobił, niż faktem dostawania łomotu od dziewczyny.
W końcu i Róża zauważyła rozgardiasz.
- Jezus Maria... - wyjąkała, prawie wypuszczając z ręki komórkę. – KAROLINKO! Co ty, do licha, wyprawiasz?!
Rozjuszona dziewczynka została złapana przez matkę i siłą odciągnięta do tyłu. Tymczasem solistki przepchnęły się przez tłum dzieciaków i podbiegły do Viktora. Poturbowany malec miał śliwę pod oczkiem i zakrwawiony nosek. Jego długie włosy przypominały ptasie gniazdo.
- Przepraszam... - wyszeptał, gdy Masha zaczęła oglądać mu twarz. – Przepraszam... przepraszam...
- No już, spokojnie... nie ruszaj się, obejrzymy buzię – mówiła Lenka.
- Ej, gówniarze! – Sońka potraktowała pozostałych chłopców spojrzeniem wkurzonego dresiarza. – Spierdalajcie! No już, poszli stąd! A nie stoicie i się gapicie... Cholerne małe gnojki!
Yakov nie mógł się z tym nie zgodzić. Z satysfakcją obserwował pryskających we wszystkich kierunkach gapiów.
Teraz pozostawało jedynie uciszyć Karolinkę. Dziewczynka nawet na moment nie przestała pochlipywać.
- Co się z tobą, do diabła, dzieje?! – wyrzucała jej rozzłoszczona Róża. – Nie możesz tak po prostu wskakiwać na kogoś i tłuc go pięściami... nawet jeśli wcześniej ci dokuczył! Nie jesteś jakąś podwórkową łobuzicą, by zachowywać się w taki sposób! Masz natychmiast przeprosić chłopca!
- Nie przeproszę... - piąstkami wycierając łzy, zawyła dziesięciolatka.
- Karolinko, proszę natychmiast przeprosić chłopca!
- NIE PRZEPROSZĘ! Z-zasłużył sobie! Wcale nie muszę przepraszać... nie muszę i nie chcę! Nie chcę, nie chcę, NIE CHCĘ!
- Jak za chwilę nie przeprosisz, to...
- Wuuuuujku!
Karolinka dopadła do Yakova. Posławszy mu błagalne spojrzenie, zaczęła go szarpać za krawędź swetra.
- N-nie muszę go przepraszać, prawda, wujku? S-sam widziałeś jaki był wstrętny! Nie muszę go przepraszać, prawda? Wujku, powiedz, że nie muszę go przepraszać!
Feltsman zawahał się. Mało brakowało, a uległby zapłakanym zielonym oczętom. Potrafiły naginać go do swojej woli, niemal tak dobrze jak oczy Lilii. Jednak tym razem im nie ustąpił. To byłoby nieuczciwe.
- Sądzę... że powinnaś przeprosić Viktora – oświadczył bezbarwnym tonem.
Malutkie dłonie zaprzestały ciągnięcia swetra.
- Fakt, powiedział ci coś okropnego, ale tylko dlatego że wcześniej mu dokuczałaś – tłumaczył Yakov. – W dodatku od razu cię przeprosił. Nie zasłużył na to, byś walnęła go w nos. Powinnaś przeprosić za wcześniejsze zaczepki i za to, że go uderzyłaś.
Dolna warga dziewczynki zaczęła się trząść. Kolejny szloch był tak głośny i niespodziewany, że po skroni Feltsmana spłynęła kropelka potu.
- WUJEK JUŻ MNIE NIE KOOOOOOOCHAA!!! – wybiegając z pomieszczenia zawyła Karolinka.
Dłoń mężczyzny powędrowała w stronę zmarszczonego czoła.
I bądź tu mądry w rozmowie z dzieckiem! Ech, kurwa... dlaczego wszystkie bachory musiały ostatnio dochodzić do jakiś popapranych wniosków?!
„Yakov mnie nie chce, bo zawaliłem program".
„Yakov mnie nie kocha, bo każe mi przeprosić".
A gdyby tak ktoś zapytał Yakova o jego prawdziwe uczucia, zamiast snuć różne dzikie teorie? Byłoby miło, kurwa, nie ma co! Może wtedy nie doszłoby do tej absurdalnej sytuacji?
Róża rzuciła się w pogoń za córką.
- Skaranie boskie z tym dzieckiem... - mruknęła do siebie.
Również Lilia skierowała się w stronę wyjścia.
- Będziemy na ciebie czekać w recepcji – rzuciła przez ramię do byłego męża. – Przyjdź, kiedy już zajmiesz się swoim...
Zatrzymawszy wzrok na Viktorze, urwała. Przez jakiś czas wpatrywała się w srebrnowłosego chłopczyka z trudną do opisania miną.
- ... kimkolwiek on dla ciebie jest – dokończyła, wzruszając ramionami.
Zastukotały obcasy i już jej nie było.
Yakov podszedł do ławki, na której solistki posadziły poobijanego malca. Dzieciak wciąż był w szoku. Zdawał się w ogóle nie zauważać kilku par dłoni, które krążyły wokół niego, przygładzając włoski, obmywając siniaki i przyklejając plastry. Nie odpowiedział na żadne z zatroskanych pytań Mashy, chociaż najstarsza z solistek mówiła do niego niemal cały czas. Otrząsnął się, dopiero gdy dostrzegł trenera.
- Yakov, przepraszam! – wyrzucił z siebie, tonem błagającego o łaskę skazańca. – J-ja naprawdę... ja nie chciałem! Yakov, naprawdę... p-przepraszam... t-tak bardzo przepraszam, bo...
- Vitya, spokojnie – Feltsman położył dłoń na głowie chłopca, nieznacznie go tym uspokajając. – Już dobrze. Nic takiego się nie stało. Przeprosiłeś Karolinkę, więc wszystko jest w porządku. No już, nie denerwuj się... nie jestem na ciebie zły.
- A-ale... ale jak możesz nie być zły?! – wyjąkał Viktor. – Chociaż wciąż podchodziłem... nawet po tym, gdy powiedziałeś mi, że nie masz czasu i żebym przyszedł później! A potem... p-potem specjalnie pokazałem ci rysunki, bo chciałem... i powiedziałem coś tak okropnego...
- Spokojnie, zdarza się każdemu. Powiedz... wciąż jesteś na mnie zły, za to, że powiedziałem, że nigdy nie będziesz jeździł figurowo na łyżwach?
Chłopiec przełknął ślinę i z zaciśniętymi oczkami pokręcił główką.
- Widzisz? – Yakov delikatnie poczochrał mu włosy. – Ja też się nie złoszczę. Lilia, Róża i Karolinka przyszły tu dzisiaj bez zapowiedzi. Poza tym wszyscy mieliśmy ciężki dzień, a zatem... ech. W każdym razie, już się nie przejmuj. Uznamy, że to tamto zdanie do Karolinki powiedział twój siusiak, okej?
Nawiązanie do „ulubionej części" ciało miało być sposobem na rozbawienie Viktora. Jednak dzieciak wciąż miał w oczach tę samą potworną markotność.
A Feltsman tę samą troskę. Zastanawiał się, co takiego mógłby powiedzieć, żeby choć trochę podnieść chłopca na duchu.
- Ej, Vitya, wiesz co? – zagaił, klękając przed uczniem. – Jestem z ciebie dumny.
Podbródek Nikiforova wystrzelił do góry. Niebieskie oczka były okrąglutkie z wrażenia.
- D-dumny?
- Tak, Vitya, dumny. Ponieważ nie oddałeś Karolince. Twoja mama powiedziała mi wcześniej, że chociaż na takiego nie wyglądasz, potrafisz przywalić. Kiedy Karolinka cię biła, mogłeś uderzyć ją i to przerwać. Ale postanowiłeś tego nie robić i dlatego jestem z ciebie dumny. Zachowałeś się jak prawdziwy facet. Rozumiesz, że dziewczynkom się nie oddaje, dlatego przyjąłeś wszystkie ciosy na klatę, czy raczej na gębę i nie uroniłeś ani jednej łzy.
- To nic takiego – mruknął Viktor. – Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo.
- Oj, nie każdy... wierz mi, Vitya, że nie każdy!
- A ty, Yakov? Postąpiłbyś tak, jak ja?
- No raczej.
- Naprawdę? Dałbyś się pobić?
- Pewnie, cholera, żebym dał!
O czym my mówimy? Już parę razy dałem... - Yakov pomyślał z rezygnacją.
Bez wahania oddałby niedźwiedziowi syberyjskiemu, agentowi KGB albo i Vaderowi. Ale na pewno nie kobiecie. A już na pewno nie kobiecie, która nosiła nazwisko Baranowska. Oddawanie przedstawicielkom tego straszliwego klanu wiązało się nie tylko z brakiem wychowania, ale i z perspektywą śmierci w męczarniach. Wystarczyło spojrzeć na byłych facetów Róży.
Vitya nareszcie trochę poweselał. Trochę, bo trochę, ale to zawsze coś.
- Szkoda, że Karolinka mnie znienawidzi – wyszeptał. – Gdybym wiedział, że będzie jej aż tak przykro, nigdy bym czegoś takie nie powiedział!
- Karolinka zazwyczaj tak łatwo się nie złości – powiedział Yakov. – Z tym, że wiesz, Vitya... ona wychowywała się bez taty. A ja jestem jedynym dorosłym facetem, który kiedykolwiek się nią zajmował. Dlatego za każdym razem, gdy mnie widzi, próbuje zagarnąć całą moją uwagę. Może byłoby inaczej, gdybym miał dla niej więcej czasu, ale... cóż... po rozpoczęciu sezonu zazwyczaj niewiele mogę zrobić. Od września do kwietnia prawie nie ruszam się z lodowiska. A w tym roku to już w ogóle byłem zabiegany. Ostatni raz widziałem się z Karolinką miesiąc temu!
- Nic dziwnego, że była zła – chłopiec spuścił wzrok. – Gdyby dowiedziała się, że miałem cię dla siebie codziennie przez całe lato, to już w ogóle dałaby mi popalić!
- Lepiej jej o tym nie mów! – prychnął Feltsman. – Cieszę się, że próbujesz zrozumieć Karolinkę. Rozmyślanie nad uczuciami innych osób to pierwszy krok do zdobycia przyjaciół.
- Sądzisz, że mógłbym zaprzyjaźnić się z Karolinką?
- Może... Ciężko stwierdzić, biorąc pod uwagę, że przed chwilą wrzeszczała, jak bardzo cię nienawidzi. Ale sądzę, że nie obraziłaby się, gdybyś pomalował jej paznokcie.
Na te słowa solistki zachichotały. Kącik ust Viktora również lekko drgnął.
- Okej – dzieciak pokiwał głową. – Następnym razem jej to zaproponuję.
- Pójdę teraz pogadać z Karolinką i oddać mojej byłej żonie kluczyki do samochodu. Zostaniesz z dziewczynami, okej?
Chłopczyk niepewnie przytaknął.
- Upewnijcie się, czy wszystko z nim w porządku – wzdychając, Feltsman zwrócił się do solistek. – Jeżeli pięć razy poprawnie przeliteruje słowo „siusiak", to raczej nie uszkodził sobie mózgu.
- Zaopiekujemy się nim, jak trzeba! – przytulając do siebie Viktora, obiecała Masha.
- Jest w dobrych rękach! – z uśmiechem dodała Lenka.
- Niczym się nie przejmuj i biegnij do seks-żony! – Sonia puściła trenerowi oko.
Seks-żona, tak?
Zdarzenia z ostatnich kilku minut sprawiły, że Yakov czuł się dziwnie znieczulony na absurdalne neologizmy autorstwa Nikiforova. Zamiast zafundować Grankinie zasłużoną zjebkę, powlókł się do recepcji.
Wycie Karolinki było słyszalne już w korytarzu.
- Wujek już mnie nie kochaaaaaa! Wujek ma inne dzieci, którymi woli się zajmoooowaaaaaać! Wujek porzuci mnie tak jak tataaaaa! Wujek wsiądzie na motor i ucieknie do Arabii Saudyjskiej, by założyć haaaareeeeem!
- Nie opowiadaj bzdur, Karolinko – odparł zrezygnowany głos Róży. – Wujek Yakov nie cierpi motocykli i nie wie, gdzie leży Arabia Saudyjska.
Właśnie, że wiem! – w myślach oburzył się Yakov. – Jeżeli już powinnaś coś zakwestionować to moją chęć założenia haremu!
- Dlaczego wujek Yakov nie jest rodziną?! – płakała dziewczynka. – Ja nie chcę, by wujek zniknął z drzewa genealogiczneeeeeeegooooo!!!
Feltsman wkroczył do recepcji akurat w momencie, gdy nieświadoma jego obecności Lilia pochyliła się nad siostrzenicą i nieprawdopodobnie łagodnym (jak na siebie) tonem oświadczyła:
- Posłuchaj, Karolinko... wujek Yakov nigdy nie zniknie z naszego drzewa genealogicznego! Nawet jeśli ucieknie do Arabii Saudyjskiej i założy harem. Wujek Yakov zawsze będzie częścią tej rodziny. A ty zawsze będziesz jego siostrzenicą. Chociaż wujek nie jest połączony z tobą więzami krwi, przychodzi na twoje przedstawienia, pamięta o twoich urodzinach i dba o groby twoich dziadków. Robi to, ponieważ cię kocha. To oczywiste, nie uważasz?
- S-skoro tak... - Karolinka pociągnęła nosem – to dlaczego chce, żebym przeprosiła, chociaż tamten chłopiec był dla mnie taki wstrętny?
- Ponieważ zależy mu, byś wyrosła na piękną i dobrą kobietę, taką jak twoja mama i ciocia – głośno oświadczył Yakov.
Wywołał tym stwierdzeniem rumieniec nie u siostrzenicy, ale u byłej żony. Spojrzenie Lilii miało podpis:
„Jak długo tam stałeś?!"
Kusiło go, by powiedzieć:
„Owszem, słyszałem, jak mówiłaś, że zawsze będę częścią twojej rodziny."
Jednak nie miał czasu delektować się ciepłem, które to stwierdzenie wniosło do jego serca. Ważniejsze było uspokojenie Karolinki.
Widząc pędzącą w jego kierunku dziesięciolatkę, Feltsman kucnął i rozłożył ręce.
- No już, kurwa, wystarczy tego płaczu – wymamrotał, gdy siostrzenica wtuliła się w jego tors. – Karolinko... nie płacz już, dobrze? Kiedy płaczesz, wujek czuje się absolutnie chujowo.
- A to prawda, wujku? – dziewczynka niepewnie podniosła wzrok. – Naprawdę mnie kochasz?
- No pewnie, kurwa, że tak.
- I... i nie zejdziesz z drzewa genealogicznego?
- Nie, nie zejdę z drzewa genealogicznego, bo mi na nim dobrze. W końcu mam guzik, który kontroluje świat i w ogóle...
Z ust Karolinki wyszedł nieśmiały, podobny do czkawki, śmiech.
- Ja ciebie też kocham, wujku – wyszeptała córka Róży. - I nie tylko dlatego że dajesz mi kasę.
- Aha. Dobrze wiedzieć – Yakov cicho parsknął.
Odczekał chwilę, po czym nieco poważniej zapytał:
- Rozumiesz, dlaczego chciałbym, żebyś przeprosiła Viktora... Prawda, Karolinko?
Oczy dziewczynki rozszerzyły się. Zawzięta pannica gniewnie szarpnęła główką. Była w tym momencie cholernie podobna do swojej ciotki.
Lileczka miała identyczną minę, za każdym razem, gdy była o mnie zazdrosna – Feltsman przypomniał sobie z nostalgią.
- Jak mawiał pewien mądry człowiek, którego znałem, kultura osobista wymaga, by przeprosić każdego, kogo uderzyliśmy, chyba że jest komunistą albo niewiernym mężem – burknął, czochrając siostrzenicy włosy. – Innymi słowy... Nawet gdyby Viktor był wstrętnym łobuziakiem i dokuczał ci dla samego dokuczania, to z racji dostania po gębie powinien usłyszeć przeprosiny. Przepraszanie łobuziaków jest upierdliwe... można od tego dostać wrzodów ze złości, doskonale to wiem... a mimo to, jest konieczne. Jakie to szczęście, że Viktor nie jest łobuziakiem, tylko małym gamoniem, któremu wymsknęło się coś niemiłego! A zatem, przeproszenie go nie powinno być dla ciebie aż tak trudne, czyż nie?
- Może i nie jest łobuziakiem, ale jest wstrętny – syknęła Karolinka. – Nienawidzę go!
Róża otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale Yakov wszedł jej w słowo.
- Okej – rzucił z udawaną nonszalancją. – W takim razie nie przepraszaj.
Dziesięciolatka posłała mu zdezorientowane spojrzenie.
- Jak nie chcesz, to nie przepraszaj – mężczyzna wzruszył ramionami. – W końcu do niczego cię nie zmuszę. To twoje sumienie, nie moje. Sądziłem, że jesteś mądrą i wrażliwą dziewczynką... Dość mądrą i wrażliwą, by wybaczyć smutnemu chłopcu, który spędził całe lato bez rodziców, a kilka dni temu zawalił swój pierwszy występ w życiu... No, ale jeśli taka nie jesteś, i tak będę cię kochał. W końcu jesteśmy rodziną, a rodzinie wiele się wybacza.
Oczy Karolinki rozszerzyły się.
- On... spędził całe lato bez rodziców? Dlaczego?
- Ponieważ jego rodzice nie chcą, by jeździł figurowo na łyżwach. Wujek nie do końca to rozumie, ale prawdopodobnie... ech... prawdopodobnie uznali, że jeżeli będzie tutaj zupełnie sam, to stęskni się i już nie będzie tak uparty. Jego tatuś też nie przyszedł na jego występ, wiesz? Dokładnie tak jak twój, Karolinko. Teraz, kiedy jesteś starsza, to już nie myślisz o tym, że tatusia nie ma na przedstawieniach... ale pamiętasz, jak było ci przykro, gdy byłaś bardzo malutka i tatuś mówił ci, że będzie na przedstawieniu, a potem nie przychodził?
Trochę to trwało, ale grymas na twarzy dziewczynki został w końcu zastąpiony czymś na kształt współczucia. Siostrzenica Lilii z pewnym oporem skinęła główką.
- A pamiętasz, jak pewnego razu twój tata obiecał, że przyjdzie na twoje urodziny, ale nie dotrzymał słowa? – ciągnął Yakov. – Pamiętasz, jak powiedziałaś mamusi i cioci, że masz gdzieś ich prezenty, bo tata nie przyszedł? Mamusi i cioci było bardzo przykro... ale rozumiały, że powiedziałaś coś takiego, bo byłaś smutna. Dzieci zawsze mówią i robią okropne rzeczy wtedy, kiedy jest im bardzo przykro. Tak samo jest z tym chłopcem. Tak, wiem, popełnił niewybaczalną zbrodnię, bo chciał ci zabrać wujka, chociaż to był TWÓJ czas z wujkiem i tak dalej... ale zrobił to, bo było mu smutno i bardzo chciał, by wujek go pocieszył. Zamiast się na niego złościć, powinnaś mu współczuć. Więc jak będzie, Karolinko? Pomyślisz nad tym w drodze do ortodonty?
Karolinka zawahała się.
- Okej – wymamrotała w końcu. – Dobrze, wujku, pomyślę. Ale powiedz... czemu ty się opiekujesz tym chłopcem? Dlaczego go kochasz, skoro on nie jest dla ciebie rodziną?
Yakov omal nie zakrztusił się własną śliną.
- S-s... słucham?! K-kto... j-jak... s-skąd w ogóle przyszło ci do głowy, że ja go kocham?!
Dziewczynka przekrzywiła główkę.
- A nie kochasz?
Głos ugrzązł Feltsmanowi w gardle.
- Myślę, że wujek jest zmęczony, a my mamy duże szanse na spóźnienie się do ortodonty – Róża w samą porę wtrąciła się do rozmowy. – Daj wujkowi pożegnalnego buziaka w policzek i zbierajmy się. Przepraszam cię za wszystko, Yakov... mam nadzieję, że mimo wszystko pożyczysz nam samochód?
- Jasne, nie ma sprawy – odparł nieprzytomnym tonem. – Nie przepraszaj. Wszyscy mieliśmy ciężki dzień. Grunt, że wszystko skończyło się dobrze.
Lepiej niż dobrze. A przynajmniej dla niego. Ponieważ doskonale wiedział, który moment dzisiejszego dnia zapamięta najbardziej.
Nie moment, w którym Viktor wspomniał o grzebaniu w majtkach oraz seks-żonie.
Nie moment, w którym Karolinka pokazała, że potrafi dawać prawe sierpowe z taką samą skutecznością, co brat.
Moment, w którym zrozumiał, że chociaż spierdolił własne małżeństwo, to wciąż zajmował ważne miejsce w sercu ukochanej. Gdyby było inaczej, to nie mówiłaby, że należał do rodziny... nie podkreślałaby tego z taką żarliwością.
Wiedział, że nie chodziło jedynie o pocieszenie zapłakanego dziecka. Widział to w oczach Lilii. Widział i to dawało mu nadzieję.
Może kiedyś... pewnego dnia...? – rozmarzył się, drżącą dłonią podając byłej żonie kluczyki do samochodu. – Może ja i Lilia mamy jeszcze szansę? Bo moja Hondusia z całą pewnością nie ma ŻADNYCH szans! Nie z tymi „mistrzyniami kierownicy" od siedmiu boleści...
Czy powinien już zamówić wizytę u mechanika?
- Będzie ci przeszkadzało, jeżeli oddamy ci autko dopiero jutro? – spytała Róża. – To kawał drogi, więc bezpieczniej byłoby zatrzymać się w jakimś hotelu niż wracać po nocy.
Taaak, w tej sytuacji ZDECYDOWANIE powinien!
- Oczywiście. Nie ma problemu.
Kto wie, co przez ten cały czas zdążą zrobić jego maleństwu? Ale dobra... pieprzyć samochód! Grunt, że pożegnał się z nimi, po pokazaniu się od najlepszej strony.
- „Nienawidzę romansideł... pornole życiem?" – usłyszał zniesmaczony szept Lileczki.
KURWAAAA MAAAAAAAĆ!
Dawna pani Feltsmanowa patrzyła – jakżeby inaczej – na feralny breloczek, należący niegdyś do Viktorowego dziadka.
Czemu nie pomyślałem, żeby go odczepić?!!! – Yakov zawył w myślach. – Przecież mogłem to zrobić, idąc do recepcji! Dlaczego... kurwa... DLACZEGO?!
Czuł się w tej chwili jak robak... jak nic niewarty karaluch, spoglądający w swojej maleńkości na gigantkę, którą w tej chwili wydawała mu się Lilia! Łypała na niego z góry, groźna i bezwzględna, jak Wieża Saurona na Froda z pierścieniem, a jej zielone oko wydawało się jeszcze straszliwsze niż tamto czerwone otoczone ogniem... aaaaach, Boże... Jeeeeezuuuu, miej litoooooość!
- Powiedz...
Głos Carycy Rosyjskiego Baletu brzmiał jak piorun podczas burzy. Ach, w wyobraźni Yakov, na suficie rzeczywiście gromadziły się ciemne chmury... ciekawe, czy Wronkov też je widział? Ciekawe, czy tak właśnie się czuł, gdy wyczekiwał Sądu Ostatecznego z ręki Kateriny?
- Co to za śmieć?
Eeee... a mówiąc „śmieć", masz na myśli mnie czy breloczek? – Feltsman nerwowo przełknął ślinę.
- Mogę go wyrzucić? – lodowatym tonem ciągnęła Lilia. – Mogę, prawda?
Yyy... okej. Mnie już „wyrzuciła", czy raczej „rzuciła", więc pewnie chodzi o breloczek.
Początkowo Yakov miał zamiar powiedzieć „tak, oczywiście". Jednak potem wyobraził sobie reakcję Viktora i w ostatniej chwili się zreflektował.
- Ta... NIE!
Była żona zareagowała na jego okrzyk chłodnym uniesieniem brwi.
- Nie?
- Eee... znaczy... chciałem powiedzieć... t-to dla mnie coś ważnego, więc... – Feltsman nerwowo rozmasował kark. – HEJ, POCZEKAJ!
Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że miłość jego życia odwróciła się na pięcie i właśnie zmierza w kierunku wyjścia.
- Lilieczka? – wybąkała zszokowana Róża. – Ale tak bez pożegnania? Ej, no weź! Chociaż podziękuj Yakovowi za samochód i... UUUUUGH! Ty jesteś po prostu...
Pokręciła głową.
- Yakov, przepraszam cię za nią – zbolałym tonem zwróciła się do byłego szwagra. – Ona jest... ona po prostu... ona czasami...
Właściwe słowa nie zostały odnalezione. Ale Yakov ich nie potrzebował. Spojrzeniem dał Róży do zrozumienia, że wie, o co chodzi. Obdarzyła go szybkim uściskiem.
- Nie przejmuj się, jakoś to będzie – wyszeptała łagodnie. – Dziękuję ci za pomoc. Lilia też to docenia, naprawdę. Zobaczymy się jutro. Zadzwonię do ciebie i dam znać, o której godzinie będziemy. Dbaj o siebie, okej?
Krótko skinął głową.
Podczas gdy jej matka pobiegła za siostrą, Karolinka ostatni raz przytuliła się do Yakova.
- Nie przejmuj się, wujku – oświadczyła, z poważną miną klepiąc go po policzku. – Nie przeszkadza mi, że lubisz oglądać nagich mężczyzn!
- N-nagich mężczyzna? – powtórzył ze zdziwieniem.
Dziewczynka zamrugała.
- Przecież „pornole" to filmiki z nagimi mężczyznami, no nie? Wiem, bo mama ogląda... No to pa, wujku! Kocham cię! Do jutraaaaa!
Bąknął nieprzytomne „do jutra" i mechanicznymi krokami robota ruszył z powrotem na lodowisko. Był w połowie drogi, gdy uświadomił sobie, że zapomniał o przekazaniu dowodu rejestracyjnego. Zawrócił i pośpieszył w stronę wyjścia z budynku.
Po wybiegnięciu ma parking usłyszał:
- ... a masz pretensje, że zwala sobie, jak każdy normalny facet! Skoro jesteś zazdrosna o głupie pornole, to co zrobisz, gdy kogoś sobie znajdzie?
Czując dziwny skurcz w okolicach klatki piersiowej, zszokowany mężczyzna zastygł w miejscu.
Samochód stał tyłem do niego. Mimo deszczu, szyba była opuszczona. Siedząca na tylnym siedzeniu Karolinka miała słuchawki na uszach, więc jej mama i ciotka mogły swobodnie rozmawiać.
- W ogóle cię nie rozumiem – Róża mówiła do zmagającej się z kluczykami siostry. – Przecież go kochasz. Tęsknisz za nim do tego stopnia, że nie możesz znieść oglądania łyżwiarstwa figurowego w telewizji, chociaż zawsze to uwielbiałaś. Powiedz, dlaczego po prostu do niego nie wrócisz? Zwłaszcza, że on też tego chce. Wystarczy na niego spojrzeć. Nie potrafiłby ci niczego odmówić. Pożyczył nam swój drogocenny samochód, chociaż doskonale wie, że oddamy mu go w dwa razy gorszym stanie niż dostałyśmy. Poprosiłabyś go o nerkę, płuco albo i całe serce, a dałby ci bez chwili wahania.
Po długim znęcaniu się nad stacyjką, Lilia wreszcie zdołała uruchomić silnik.
- Byłabym wdzięczna, gdybyś się nie wtrącała – warknęła.
- Pewnie, mam jak zwykle się zamknąć! – Róża gniewnie skrzyżowała ramiona. – Ale wiesz... ciężko, bym się nie wtrącała, gdy spędzasz u mnie w domu więcej czasu, niż u siebie.
- Jeśli ci to przeszkadza, mogę przestać.
- Nie powiedziałam, że mi przeszkadzasz... Cieszę się, że u mnie pomieszkujesz. Naprawdę. Po tym jak wychowałam Józka zupełnie sama, cieszę się, że przynajmniej moje młodsze dziecko nie musi siedzieć samo w domu, gdy zostaję dłużej w pracy. Dobrze wiesz, że gdybym nie chciała cię u siebie, powiedziałabym ci wprost. Problem w tym, że...
Młodsza z Baranowskich wzięła głęboki oddech.
- Jak ja mam się z tym czuć? – zwróciła się do siostry błagalnym tonem. – Jak mam się czuć z tym, że wciąż pomagasz mi przy dziecku, ale nie dajesz w żaden sposób pomóc SOBIE? Jak mam się czuć z tym, że pewnego dnia zjawiasz się u mnie z walizkami i oświadczasz, że rozwodzisz się z facetem, z którym byłaś dwadzieścia pięć lat... ale nie piśniesz słowem, dlaczego się rozwodzicie, ani co się właściwie stało? Nie pomyślałaś, że się martwię? Co złego w tym, że doradzam ci zejście się z kimś, kogo w zasadzie kochasz?
- Trzydzieści nieudanych związków niczego cię nie nauczyło – bezlitośnie wytknęła jej Lilia. – Sądziłam, że jesteś już na tyle dorosła, by nauczyć się, że miłość nie wystarczy, by dwoje ludzi mogło ze sobą być. A poza tym, bądź tak miła i zamknij wreszcie tę szybę. Po co ty ją w ogóle otworzyłaś?
- Nie chciałam tego zrobić! Myślałam, że to przycisk do radia. Ech, nie ogarniam tych nowoczesnych samochodów. A wracając do tematu...
Wraz z podniesieniem szyby, dźwięki przestały dobiegać z wnętrza Hondy. Siostry wciąż dyskutowały o czymś z dużym ożywieniem, ale Yakov ich nie słyszał.
Jeśli zatrzyma je policja, to trudno – postanowił, wracając do budynku. – Najwyżej do mnie zadzwonią.
Przypomniawszy sobie słowa byłej żony, spuścił wzrok. Dość długo stał w deszczu, więc buty zostawiały na podłodze brązowe plamy. Ciepło związane z przynależnością do rodziny Baranowskich zostało zastąpione przez bijący od mokrych ubrań chłód.
XXX
- Miejmy nadzieję, że żaden z nas się nie przeziębi. Ta twoja kurteczka to służy chyba tylko do ozdoby, bo na pewno nie do ochrony przed deszczem! Ale i tak ci dobrze, że masz co zarzucić na grzbiet. Ja nie mam nic. Bo niby skąd mogłem wiedzieć, że nie będę miał czym wrócić do domu...
- Zawsze mogłeś zamówić taksówkę.
- Fakt, mogłem. Ale wówczas ryzykowałbym popełnienie morderstwa. Przeklęci taksówkarze za każdym razem mnie wkurwiają... po zajebistych wydarzeniach dzisiejszego dnia nie sądzę, bym był w stanie zapanować nad sobą i ograniczyć się do przemocy słownej.
Stali we dwóch na zadaszonym przystanku autobusowym. Atmosfera była mniej więcej taka jak pogoda – czyli w cholerę ponura. Viktor jeszcze nie wyleczył się z wcześniejszego poczucia winy, a Yakov nie przestawał myśleć o podsłuchanej rozmowie.
Dwóch ponuraków na przystanku... nie ma co, pasowali do siebie jak ulał! Nawet moknący na deszczu bezdomny był weselszy od nich - chociaż nie powinien, bo nie dość, że miał na sobie tylko złote majtki, to jeszcze wyginał plecy w mostku i z dumą prezentował słynny zabytek San Francisko - most Golden Gate (w tej wersji podpisany jako Golden Gay czyli Złoty Gej). Kapelusz był po brzegi wypełniony mokrymi banknotami.
- Nieźle się obłowił ten nasz Wiesiu – skomentował Yakov.
- To już nie kloszard, tylko artysta – Vitya wyszeptał z namaszczeniem.
- Jak dalej będziesz mu zlecał tak trudne zadania jak stanie w mostku przez pół dnia, to w końcu zacznie się nadawać do cyrku. Przez to lato nieźle przypakował.
- Nie kazałem mu tego robić. Od miesiąca sam sobie wymyśla pozycje.
- Oho? Przestał słuchać mistrza i zaczął działać na własną rękę? Pewnie ci przykro, co?
- Wciąż jest na poziomie początkującym – ośmiolatek wzruszył ramionami. – Nie umie Mulić Różu. No i nie potrafi zrobić Wieży Srajfla, chociaż pokazywałem mu aż pięć razy. Daleko mu do mojego rekordu zarobków.
Yakov zastanowił się od niechcenia, ile wynosił rekord Viktora. Albo jak wyglądała Wieża Srajfla. Nie, tego drugiego jednak nie chciał wiedzieć.
- Skoro ma tyle braków, tym bardziej powinien na tobie polegać – burknął, wpychając dłonie do kieszeni płaszcza. – Trener jest od tego, żeby na nim polegać. A także od tego, żeby mu ufać. Żeby mówić mu o zmartwieniach, zamiast je w sobie dusić.
Chłopczyk nie odpowiedział. Ponurym wzrokiem obserwował pływający w kałuży listek.
- No ale... - Feltsman westchnął po chwili. – To był tak szalony i wyczerpujący dzień, że może lepiej nie kończyć go poważną rozmową? Nie wiem, jak ty, ale ja chętnie bym się zrelaksował. Pooglądał coś w telewizji, albo coś... co o tym myślisz?
Odpowiedziało mu nieprzytomne skinienie głową.
- Ej, Vitya? – Yakov posłał dzieciakowi zaniepokojone spojrzenie. – A ty długo planujesz zachowywać się tak... eee... grzecznie?
- A co, to już grzecznym być nie można?
- Nie no, można, ale...
Pięćdziesięciolatek szukał właściwych słów.
- ... dziwnie się czuję, kiedy nie mam za co się na ciebie wydrzeć – burknął wreszcie. – To jasne, że twoje popaprane zachowania wkurwiają mnie i czasami chętnie bym sobie od nich odpoczął... jednak gdy robisz coś nienormalnego, mam przynajmniej pewność, że jesteś sobą. A w końcu po to poszedłem na wojnę z twoim ojcem, wiesz? Żebyś mógł być sobą.
Na to stwierdzenie, buzia chłopca przybrała kolor dojrzałego pomidorka. Dokładnie w tym momencie autobus podjechał na przystanek. Omal nie zapomnieli, że powinni wsiąść.
Ile lat to ja już nie jechałem komunikacją miejską? – łapiąc za jedną ze specjalnych pętelek zastanowił się Yakov. – Nawet nie pamiętam, kiedy był ostatni raz.
Robiąc mnóstwo hałasu, pojazd pomknął ulicą. Ulicą która z całą pewnością nie prowadziła do mieszkania Feltsmana. Pięćdziesięciolatek wybrał wracanie do siebie okrężną drogą, bo chciał mieć oko na poobijanego wychowanka. Po tym wszystkim, co się stało, wolał osobiście odeskortować dzieciaka do domu ciotki.
- Wiesz co, Yakov? – niespodziewanie wyszeptał Viktor. – Mój tata to chyba mnie nienawidzi.
Autobus gwałtownie przyhamował. Połowa ludzi poleciała do przodu - na szczęście nikt się nie wywrócił. Yakov wykorzystał zamieszanie, by zastanowić się nad odpowiedzią.
- Nie mów tak – mruknął w końcu. – To nieprawda, że ojciec cię nienawidzi.
- A ja myślę, że prawda – rączki chłopca mocno ściskały metalową rurę.
- Gdyby tak było, to zachowywałby się tak samo ojciec Karolinki. Czyli miałby w poważaniu, co robisz i na kogo wyrośniesz.
Feltsman dziwnie się czuł, usprawiedliwiając Uprzedzonego Dupka, jednak gdyby niczego nie powiedział, czułby się jeszcze dziwniej. Wiele można było zarzucić Saszy, ale na pewno nie to, że nienawidził własnego syna.
- Z ojcem, którego nie obchodzisz, nie można już nic zrobić – cierpliwie tłumaczył Yakov. – Natomiast ojciec, który nie akceptuje tego, co kochasz... to materiał, nad którym można popracować. Wszystko będzie dobrze, Vitya, zobaczysz. Twój ojciec i tak zrobił już spory krok do przodu... w końcu pozwolił ci jeździć u mnie przez całe wakacje i w ogóle. A teraz jest już prawie zdecydowany, by zgodzić się na szkołę w Petersburgu. Może po pewnym czasie przestanie mu przeszkadzać, że jeździsz figurowo na łyżwach? A póki co postaraj się mu nie podpaść, dobrze?
Akurat w tym momencie podjechali pod kamienicę ciotki Viktora. Na przystanku stali ... Anna w towarzystwie Saszy i Anastazji! O CHOLERA, RODZICE CHOCHLIKA! Niech to szlag, niby mieli się tutaj pojawić w najbliższych dniach, jednak Yakov nie sądził... !
Drzwi rozsunęły się. Chłopiec zeskoczył na chodnik, lecz kiedy ujrzał matkę i ojca, zbladł i błyskawicznie wskoczył z powrotem do autobusu.
- Co ty, u licha, wyrabiasz?! – syknął Yakov.
- W-widzieli mnie? – chowając się za trenerem, wyjąkał mały.
- Nie, chyba nas nie zauważyli, bo o czymś rozmawiają, ale... DO DIABŁA! Puszczaj mnie i wyłaź z autobusu! Bo za chwilę nie zdą...
Za późno. Z cichym sykiem drzwi zatrzasnęły się i mimo natarczywego wciskania czerwonego guzika przez wkurzonego pięćdziesięciolatka, odmawiały ponownego otwarcia. Autobus ruszył.
- Widzisz, co narobiłeś?! – Feltsman gniewnie odwrócił się do ucznia. – Wysiądziemy na najbliższym przystanku i przejdziemy się.
- N-nie... Yakov, proszę... nie...
- Vitya, ja nie próbuję być złośliwy. Nie słuchałeś, co przed chwilą mówiłem? Jeżeli chcesz, chodzić tutaj do szkoły, to nie podpadaj ojcu! Wiem, że nie widziałeś go od ucieczki z domu i bardzo się denerwujesz, ale nie możesz wiecznie unikać konfrontacji! A już zwłaszcza nie teraz! Jak myślisz, co twój tata sobie pomyśli, gdy się dowie, że uciekłeś na jego widok?
- A co sobie pomyśli, gdy zobaczy mnie w takim stanie?
Yakov wybałuszył oczy.
O cholera, on ma rację! – uświadomił sobie.
Kiedy kazał dzieciakowi wyskoczyć z autobusu, nie wziął pod uwagi „pamiątek" po przepychance.
- Jeżeli tata mnie teraz zobaczy, to na pewno pomyśli, że się biłem! – ze wzrokiem błagalnie wbitym w trenera, wyjąkał Vitya. – A jak się dowie, że oberwałem od dziewczyny, to już w ogóle będę miał przechlapane! Jak mam go przekonać, że zasługuję, by chodzić tutaj do szkoły, gdy wyglądam w taki sposób? Nie mam żadnych szans!
Niech to szlag, to prawda! Sytuacja rzeczywiście była beznadziejna. Felsman szczerze wątpił, by tłumaczenia w stylu „to nie była jego wina" albo „nic takiego się nie stało" miały dla Aleksandra Nikiforova jakiekolwiek znaczenie. Wręcz przeciwnie – facet zapewne chwyciłby się pierwszego lepszego pretekstu, by odwrócić sytuację do góry nogami i powiedzieć synowi „nie".
I co, u licha, mieli zrobić?! Przecież – jak słusznie zauważył Yakov - nie mogli wiecznie unikać konfrontacji! Gdyby tylko mieli więcej czasu... tylko jak go zdobyć?
XXX
- Moja sąsiadka to prawdziwy wrzód na tyłku. Znienacka zostawiła mi swojego psa! Cholerny czworonóg będzie u mnie do jutra. Kiedy Vitya o tym usłyszał, dostał małpiego rozumu i zaoferował, że pomoże mi zaopiekować się zwierzakiem. Upiera się, że zostanie na noc. Na początku mówiłem mu, że nie ma takiej opcji, ale gdy zobaczyłem, ile zniszczeń zostawia po sobie ten cholerny pies, doszedłem do wniosku, że to nie taki zły pomysł. Czy jest szansa, by wypożyczyła mi pani bratanka na jedną noc? Jeżeli ten kundel zeżre jeszcze jedną parę butów, to normalnie oszaleję!
Dłoń Feltsmana nerwowo zacisnęła się na słuchawce. Okej, wyszło lepiej niż myślał. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że Anna uwierzy w wyssaną z palca bajeczkę.
- Cóż... w porządku – rozległ się jej łagodny głos. – Niech pobawi się z psem. W sumie to nawet cieszę się, że czymś się zajmie. Wie pan, od przedstawienia chodził taki markotny, że przykro było na niego popatrzeć.
- Ta, mnie nie musi pani tego mówić – Yakov zgodził się ponuro.
Kątem oka zerknął na krążącego po salonie chochlika. Srebrna głowa obracała się na wszystkie strony
- ŁAŁ! Yakov, ale ty masz tutaj pudeł! Mogę je rozpakować?
- Ani... mi się... waż! – Feltsman wysyczał, gniewnym ruchem dłoni dając bachorowi do zrozumienia, by nie przeszkadzał mu w rozmowie telefonicznej.
- Słyszę, że już mu lepiej? – z rozbawieniem zauważyła profesor Nikiforova.
- Taaaa, odrobinkę mu się polepszyło.
- Nie dziwię się. Odwiedzenie pana w domu to było jego marzenie. Mówił mi, że próbował wyłudzić pana adres od sekretarki, ale nie chciała mu dać.
Zasłużyła na premię – postanowił Yakov. – Szkoda, że jej wytrwałość na nic się nie zdała. Koniec końców sam przyprowadziłem tutaj tego małego nosiciela chaosu!
- Raju, ale wielgachna łazienka! – rozległo się z drugiego końca mieszkania. – Większa niż mój pokój! Yakov, a mogę się wykąpać w tej ogromnej wannie?
Serce pięćdziesięciolatka wypełniło się łagodnością. Z dwojga złego lepiej złościć się na Viktora, niż martwić się, obserwując, jak ten dzieciak snuje się z miną skopanego szczeniaczka.
- Mam nadzieję, że pańskie mieszkanie przetrwa wizytę mojego bratanka – westchnęła Anna. – A właśnie, mam do pana prośbę. Mógłby pan zwolnić Viktora z porannego treningu? Sasza z Anastazją przyjechali do Petersburga, by podjąć decyzję w sprawie szkoły.
- Ach tak? – Feltsman udał zdziwienie. – Nie nalegają, by spotkać się z synem już dzisiaj?
- Nieszczególnie. W sumie bardzo im to na rękę, bo najpierw chcieli porozmawiać ze mną i z Rusłanem. Co prawda Anastazji było przykro, gdy Vitya nie pojawił się na przystanku o tej porze, co zazwyczaj... chciała zrobić mu niespodziankę i go wyściskać ... no ale będzie miała na to czas jutro.
- I przez wiele najbliższych miesięcy, jeżeli podejmą z pani bratem decyzję o przeprowadzce do Petersburga.
- To prawda. Chociaż, tak szczerze, nie sądzę, by się na to zdecydowali, nawet jeśli Vitya pójdzie tutaj do szkoły. A przynajmniej nie od razu. Za dużo by ryzykowali. Anastazja musiałaby rzucić pracę w teatrze, a Sasza zrezygnować z trenowania hokeistów w Śnieżnej Nibylandii. Takich rzeczy nie można załatwić w jeden tydzień.
- Oczywiście, rozumiem. A tak między nami... myśli pani, że jest szansa, by Vitya poszedł do tej szkoły? To w ogóle realne, by pani brat się na to zgodził?
- Jak najbardziej. W końcu to szkoła, która daje wiele możliwości. Sasza byłby idiotą, gdyby przekreślił ją tylko dlatego, że jest w Petersburgu. Cytując jego słowa, „nie widzi żadnych powodów, dla których miałby nie inwestować w wykształcenie syna". A że w grę wchodzi jeszcze wysokie stypendium, to ma dodatkowy powód, żeby się zgodzić.
Yakov pozwolił sobie na usatysfakcjonowany uśmieszek.
- To miłe usłyszeć, że pani brat zachowuje się racjonalnie.
- Dla odmiany – uszczypliwie dodała Anna.
- Dla odmiany – zgodził się z cichym parsknięciem.
Po krótkiej chwili milczenia, profesor Nikiforova poprosiła:
- Niech pan lepiej nie mówi Viktorowi, że przyjechali jego rodzice. Jeszcze spanikuje i będzie próbował nawiać, by się z nimi nie zobaczyć.
Za późno – Yakov zakpił w myślach. – Już wie i już próbował. Tyle że z troszeczkę innych powodów, niż zakładasz.
- Jasne, nic mu nie powiem – rzucił do telefonu. – Chociaż nie sądzę, by planował unikać rodziców. Stęsknił się.
- A bo ja wiem, czy się stęsknił? – głośno zastanawiała się Anna. – Za matką na pewno. Ale od czasu występu jest o coś okropnie zły na ojca. Ilekroć wspominam imię Saszy, robi się taki... jakby to powiedzieć... rozgoryczony? Ale nie wiem, z jakiego powodu. Nie mogłam tego z niego wyciągnąć.
No to jest nas dwoje – w myślach westchnął trener chochlika.
Z łazienki dało się słyszeć szum wody.
- Ej, tylko nie narób bałaganu, gdy będziesz się kąpał! – wychylając głowę na korytarz, ryknął Yakov. – I nie dotykaj żadnych ostrych przedmiotów! Wara od mojej golarki, ZROZUMIANO?!
- A nić dentystyczna liczy się jako ostry przedmiot? – w odpowiedzi odkrzyknął Viktor.
Chwila zastanowienia.
- Wiesz co? Nie dotykaj żadnych przedmiotów, nie tylko tych ostrych! Nie dotykaj niczego, co da się popsuć!
- Ale jak można popsuć nić dentystyczną?
- Nie wiem, ale założę się, że ty dałbyś radę – wycedził Feltsman. – Przepraszam, mówiła pani coś? – z powrotem przysunął sobie słuchawkę do ucha.
- Tak – westchnęła Anna. – Prosiłam, by w miarę możliwości przekonał pan Viktora, by jednak przełamał się i przeprosił za ucieczkę z domu.
To zdziwiło Yakova. A także – co tu dużo mówić – lekko go zirytowało.
- Czy to aby na pewno konieczne? Sądziłem, że skoro minęły dwa miesiące, pani brat przestanie się przy tym upierać.
- Nie powiedziałabym, że jest konieczne. Ale sporo by ułatwiło.
- W jaki sposób?
- Sama nie wiem... po prostu mam wrażenie, że to jakaś dziwna rozgrywka między Viktorem i Saszą. Jakby testowali siebie nawzajem i sprawdzali, który pierwszy się złamie.
- Zapewniam panią, że Viktor nikogo nie testuje – mężczyzna przypomniał sobie, co usłyszał od wychowanka w autobusie. – Kocha swojego tatę i chce być przez niego akceptowany. To pani brat jest tym, który stawia warunki.
- Nie robi tego dlatego, że nie kocha syna. Jak okrutnie by to nie brzmiało, miłość nie jest jedynym elementem, który kształtuje relacje między ludźmi. Są jeszcze inne czynniki. Na przykład duma...
Brzmiało to podejrzanie podobnie do tego, co wcześniej powiedziała Lilia.
- Żeby tylko za bardzo się na niej nie przejechał – Yakov oznajmił ponurym tonem. – Na tej dumie, w sensie. Niech mu pani nie mówi, że usłyszała o tym ode mnie... ale duma to dość destrukcyjne uczucie. Wiem z własnego doświadczenia. Duma i pieniądze to dwie rzeczy, od których najczęściej rozpadają się rodziny. A wszystko, co mówimy i robimy ma swoje konsekwencje.
- Oczywiście, przekażę mu. Co prawda wątpię, by coś do niego dotarło, ale zawsze warto spróbować. Przepraszam, że ma pan dzisiaj na głowie Viktora. Do zobaczenia!
- Pani bratanek nie jest dla mnie problemem. Do widzenia!
Z westchnieniem ulgi, pięćdziesięciolatek rozłączył się. Szukając miejsca do wyłożenia wymęczonych nóg, podreptał do salonu i opadł na kanapę. Nie zdążył nawet porządnie umościć się na miękkiej powierzchni, gdy poczuł, że coś wpija mu się w udo – jakiś przedmiot, którego wcześniej nie było.
Biała muszelka. Kiedyś razem z Lilią przywieźli ją z Włoch, gdzie byli na jednym z nielicznych urlopów. Tylko skąd wzięła się tutaj? Razem z pozostałymi pamiątkami powinna tkwić w pudle.
Szybki rzut okiem na salon uświadomił Feltsmanowi, że wszystkie kartony zostały opróżnione. Mało tego – wyciągnięte z nich przedmioty walały się po całym pokoju i to najczęściej w miejscach, gdzie normalny człowiek za cholerę by ich nie postawił!
Krawaty na telewizorze (Jak niby, kurwa, mam coś oglądać?), hantle na półce obok książek (Aż się proszą, by spaść komuś na głowę), dubeltówka w stojaku na parasole (Karolek i jego durne prezenty...), puchar Trenera Roku na lodówce (Dlaczego nie na komodzie?) wreszcie bikini Lilki na dywanie (Jezus Maria, skąd ja to w ogóle mam?!).
To tyle, jeśli chodziło o Viktora i jego „bycie grzecznym". On w ogóle usłyszał, gdy Yakov dał mu do zrozumienia, że ruszanie pudeł nie wchodzi w rachubę? Czy to już ten moment, by podłączać wszystkie kable, przynieść gaśnicę i przypomnieć sobie numery alarmowe?
- Yakov... - z łazienki dobiegł rozżalony głos. – Zepsułem nić dentystyczną!
Celem schowania nieszczęsnego bikini (i sprawdzenia lokalizacji gaśnicy), pięćdziesięciolatek podniósł się z kanapy.
- W jaki sposób? – odkrzyknął do Viktora.
- Przywiązałem ją tam, gdzie nie powinienem.
- Aha.
Lepiej nie pytać, do czego. Ale dla dobra mojej psychiki założę, że chodziło o włosy...
- Łał, ile wody! – pisnął zachwycony chłopczyk. – Jakby była zjeżdżalnia, to już w ogóle byłoby super!
- Przypominam, żebyś nie narobił bałaganu.
- A piana na podłodze to już bałagan?
- Nie, kurwa, to szczyt schludności!
- Jeju... Yakov, przepraszam. Bo wiesz, bawiłem się w „tsunami" i tak jakoś...
Szukając odpowiedniego miejsca do ukrycia dubeltówki, Feltsman pokręcił głową. Dobra, walić to! I tak nie on tu sprzątał, tylko gosposia.
- Niech będzie, baw się, w co tam chcesz – burknął, chowając broń do szuflady z gaciami. – Jak naświnisz, to trudno. Mnie tam wszystko jedno...
- Serio?! Kurde, to najfajniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszałem od kogoś dorosłego! Ale nie martw się, Yakov, już ci nie nabrudzę! Teraz bawię się w „łódź podwodną".
- Że w co się bawisz?
Żeby mi się tam, kurwa, nie utopił – Fetsman pomyślał z niepokojem.
- No... trzeba zadrzeć siusiaka do góry, wysunąć główkę z wody i...
- ZMIENIŁEM ZDANIE! – ściągając hantla z półki, Yakov przypieprzył się w łeb. - NIE CHCĘ WIEDZIEĆ, NA CZYM POLEGA TA ZABAWA!
- Dziadek mnie jej nauczył. Jest bardzo fajna. O, Yakov, a poszukasz mi jakiejś ładnej piżamki do spania?
- Tak, kurwa, wyczaruję ci z kapelusza! Bo w moim mieszkaniu aż się roi od piżamek dla małych chłopców. Piżamka... pfft! Fantasta!
Z łazienki dobiegło ciężkie westchnienie.
- No trudno. To będę spał na golasa...
- ZARAZ COŚ CI ZNAJDĘ!
No i znalazł – bardzo stary T-shirt, który wieki temu dostał od Tatiany. Kupiła mu go, gdy całą paczką wybrali się do słynnego zoo w San Diego. Koszulka z napisem „Pan Słonik" przedstawiała (jak łatwo można było się domyślić) głowę z deczka zdezorientowanego słonia i nadawała się w zasadzie tylko do jednego – do rozśmieszania Lilki. Dawna primabalerina wybuchała śmiechem za każdym razem, gdy widziała męża w rzeczonej sztuce odzieży. Odkąd się rozwiedli, nie założył jej ani razu.
- Możesz ją sobie wziąć na zawsze – burknął do stojącego na środku łazienki golaska.
- Naprawdę? – ucieszył się Vikto.r – Jeju, dziękuję! Taka kolorowa i jeszcze ze słonikiem! Och, już wiem, już wiem! Zostawię ją sobie u ciebie, żebym miał na następne nocowania!
- Uchowaj Boże... - Yakov mruknął pod nosem.
- Co?
- Nie, nic, nic. Załóż ją, zanim się przeziębisz.
Pięćdziesięciolatek skierował się do kuchni, by dokończyć przygotowywanie kolacji.
- Ojeeeeeejku! – usłyszał za sobą zachwycony pisk.
Przez ramię zerknął na Viktora.
- Zobacz, gdzie mam trąbę! – wesoło rozkładając rączki krzyknął chłopczyk.
O cztery rozmiary za duża koszulka sprawiała, że trąba znajdywała się centralnie między chudziutkimi nogami. Gdyby jeszcze bardziej uruchomić wyobraźnię, uszy słonia mogłoby uchodzić za jądra.
- Wielgachny super-siusiak! – kładąc dłonie na biodrach zaanonsował Vitya. – Siusiakowa koszulka!
- Dla ciebie wszystko jest zboczone – wymamrotał Feltsman.
Już teraz czuł, że będzie to dla niego baaaardzo wyczerpujący wieczór.
XXX
Późną nocą, gdy większość Petersburżan drzemała w łóżkach, trwający od kilku dni deszcz postanowił nareszcie opuścić miasto. Czarne jak węgiel chmury rozsunęły się, ukazując księżyc w pełni. Srebrna poświata wpełzła do sypialni ekskluzywnego apartamentu, zatrzymując się na twarzy śpiącego pięćdziesięciolatka.
Łagodne oblicze Yakova zamieniło się w grymas. Przecierając oczy, mężczyzna przekręcił się na drugi bok i zaczął wymacywać blat szafki nocnej w poszukiwaniu budzika.
Trzecia w nocy, a mnie zupełnie odechciało się spać – pomyślał, łypiąc na mniejszą wskazówkę. – Szkoda, że nie opuściłem zasłon.
Z pewnym wysiłkiem podniósł się do pozycji siedzącej. W gardle sucho jak diabli, a stojąca przy łóżku butelka wody mineralnej była przygnębiająco pusta. Trzeba będzie ruszyć tyłek i przejść się do kuchni.
Feltsman niechętnie wstał z wyrka. Najciszej jak potrafił, opuścił sypialnię i dotarł do wodopoju. Kiedy kilka minut później wracał z powrotem, usłyszał jakiś dziwny dźwięk. Zatrzymał się w połowie kroku.
Z ciemności dobiegało ciche popiskiwanie. Mogłaby je wydawać mysz. Albo dziecko.
- Vitya? – niepewnie zawołał Yakov.
Płacz ustał. A przynajmniej tak mogło się z początku wydawać – bo kiedy pięćdziesięciolatek nadstawił uszu, zdał sobie sprawę, że wciąż coś słyszy. Cichutkie, niewiele głośniejsze od szeptu, jęki. Dobiegały z okolic salonu. Feltsman natychmiast udał się w tamtym kierunku.
W ogarniętym mrokiem pomieszczeniu nie dawało się niczego dostrzec – niczego poza ruchem na kanapie. Puchaty kocyk w kształcie zwiniętego w kłębek małego człowieka unosił się i opadał. To z niego pochodziły tajemnicze piski.
Poruszony zastanym widokiem Yakov bez problemu zrozumiał. Wzdychając, przeszedł przez pokój i opadł na wolne miejsce na kanapie tuż obok wystających z kocyka srebrnych włosków. Poruszył pokrętłem stojącej na stoliku lampki, tak by dała tylko odrobinę światła – dokładnie tyle, ile dawała średniej wielkości świeca. Schowana pod fałdami materiału istotka jeszcze bardziej się zatrzęsła.
- Vitya... - opierając przedramiona na udach, zagaił Feltsman. – Vitya, dlaczego płaczesz?
- N-nie płaczę – padło spod koca.
- Vitya, no przecież słyszę. Co się stało?
- N-nic się nie stało!
Biedny malec. Ciekawe, jak długo tłumił w sobie te wszystkie emocje? Nic dziwnego, że w końcu nie wytrzymał i pękł.
- Vitya...
Yakov ostrożnie odchylił koc. Tak jak się spodziewał, zobaczył mokrą od łez buzię. Drobne paluszki były zaciśnięte w piąstki i ułożone pod bródką. Wyglądające spod poduszki niebieskie oczko przywodziło na myśl zapędzonego w kozi róg jelonka.
- To nic złego, że płaczesz – łagodnie tłumaczył chłopcu Yakov. – Wszyscy płaczą, nawet dorośli mężczyźni.
- J-ja nie płaczę!
Ech, co za mały uparciuch.
- Nie ma się czego wstydzić. To naturalne. No już, Vitya, przestań się wypierać. Obiecuję, że nikomu nie powiem, że płakałeś. Nie będę też uważał cię za mięcza...
- Yakov, masz jakiegoś pluszaka? – malec wszedł trenerowi w słowo.
- Słucham?
- P-pluszaka! – poduszka została całkowicie naciągnięta na drobną buzię. – Do przytulania... m-masz jakiegoś?
Błaganie było tak rozpaczliwe, że Feltsman od razu podniósł się z kanapy.
- Zaraz poszukam.
W którejś z szafek powinno chyba być kilka pluszaków z zeszłego sezonu? Lenka z Sońką lubiły niepostrzeżenie podrzucać trenerowi „łupy z lodu" (żeby znalazł je i się wkurwił). Może i tym razem coś schowały... oho? Bingo!
- Vitya, znalazłem jakiegoś pieska. Chcesz pieska? Może być piesek?
Z wypisaną w oczach rozpaczliwością, chłopczyk wyciągnął rączki. Porwał psiaka w ramiona i ukrył zapłakaną buzię w sztucznym futerku. Salon ponownie wypełnił się cichymi szlochami.
Yakov przysiadł obok wychowanka i ostrożnie położył dłoń na małym czółku.
- Vitya... proszę, powiedz mi, co się stało? Chodzi o to, co powiedziałeś Karolince?
Przeczące potrząśnięcie główką.
- No więc o co? O przedstawienie? O mnie? O mamę? O tatę?
Na dźwięk ostatniego słowa, ciałko Viktora zastygło w bezruchu. Czyżby strzał w dziesiątkę?
- On mnie nienawidzi, Yakov – żałośnie zakwilił chłopczyk. – Nienawidzi mnie...
Ze zbolałym wyrazem twarzy, Fetsman ścisnął czubek nosa. Podobnie jak wcześniej w autobusie, czuł się dość niezręcznie. Do usprawiedliwiania Saszy podchodził mniej więcej z takim samym entuzjazmem, z jakim podszedłby do usprawiedliwiania aktualnego prezesa Rosyjskiej Federacji Łyżwiarskiej. Obu niespecjalnie lubił, ale też wiedział, że obiektywnie rzecz biorąc nie byli aż takimi dupkami, za jakich uchodzili na pierwszy rzut oka. Z naciskiem na „nie aż takimi".
Różnica polegała na tym, że na kaprys krytykowania prezesa można było sobie pozwolić. Chuj z obiektywizmem! W końcu prezes nie zawsze będzie prezesem – prędzej czy później wyleci ze stołka. Co innego ojciec. Ojciec to urząd z dożywotnią kadencją. I pełnią władzy do osiemnastki potomka.
- Vitya... zgaduję, że tata powiedział ci coś okropnego przed występem. Nie mam pojęcia co, ale... cokolwiek to było, musisz zrozumieć... ech, kurwa, jakby to ująć? Wiesz, ja też nie uważam, by metody wychowawcze twojego taty były słuszne... z całą pewnością byłbyś o wiele szczęśliwszy, gdyby podchodził do tego, co kochasz w taki sam sposób jak ojciec Lva, ale... ale ponieważ nie bardzo możemy coś z tym zrobić, tylko liczyć na to, że krok po kroku podejście twojego taty zmieni się, to musisz spróbować... ech. Posłuchaj, twój ojciec jest trudnym człowiekiem, co do tego nie ma wątpliwości. Jednak mimo wszystko kocha cię i nie zachowuje się aż tak potwornie jak co poniektórzy ojco...
- Powiedział, że to mój ostatni występ w życiu – zakwilił Viktor.
Yakov zamrugał.
- Słucham?
- P-powiedział... - chłopczyk przełknął ślinę – powiedział, że pan Pankin zaoszczędził dużo pieniążków, sprzedał lodowisko blisko naszego domu i przeniósł się do Moskwy, by tam otworzyć nową szkółkę. A z-zatem... s-skoro już nie ma szkółki pana Pankina, to nie będę miał u kogo uczyć się łyżwiarstwa figurowego i... i dlatego to będzie mój ostatni występ w życiu!
Brakujący puzzel brutalnie wypełnił lukę, ukazując rozwiązanie zagadki.
„Viktor będzie mógł jeździć figurowo na łyżwach u dowolnego instruktora w promieniu trzydziestu kilometrów od domu. Nawet u tego dupka Pankina."
A więc TO był ten kruczek, którego Yakov wcześniej nie mógł znaleźć! Sasza obiecał, że pozwoli synowi trenować u swojego śmiertelnego wroga, bo wiedział, że wspomniany wróg zamknie interes i przeniesie się na drugi koniec Rosji. Jednak ta informacja nie została podana Viktorowi od razu – usłyszał ją dopiero tuż przed przedstawieniem. Dopiero pod koniec lata, które przetrwał nie pozwalając sobie na żadne przyjemności. Kurewsko przemyślane, nie ma co!
- T-tata powiedział: – drżącym głosem ciągnął mały – „miałeś całe lato, by pobawić się w lodową królewnę. Dwa miesiące skakałeś po lodzie, wyszumiałeś się, to teraz mi podziękuj! Twój trener pewnie już ze cztery razy by cię wywalił, gdybym mu nie powiedział, że kiedy cię wywali, to już nigdy nie pozwolę ci jeździć na łyżwach. Zrealizowałeś swoje głupie marzenie, mam nadzieję, że się podobało, ale teraz już koniec, pojedź cholerny występ i wracaj do domu".
Mało brakowało, a Feltsman zleciałby z kanapy.
- Dlaczego, u diabła, nie powiedziałeś mi o tym przed przedstawieniem?! – warknął na Viktora.
Wystraszony chłopiec mocniej docisnął kolanka do brzuszka.
- Okej, przepraszam. - zbolałym tonem mruknął Yakov. – Przepraszam, że podniosłem głos. No ale, Vitya... musisz mi mówić takie rzeczy! Gdybyś mi powiedział, wyjaśniłbym ci, że to nie do końca było tak...
- Teraz już wiem – malec głośno pociągnął nosem – Kiedy tata ze mną rozmawiał, to mówił o tobie tak, jakbyś mnie nie chciał i nie lubił mnie i miał mnie dosyć i... i ja tak bardzo chciałem ci pokazać, że jednak umiem! Chciałem pokazać, że umiem pojechać tak ładnie jak Lev i skoczyć wszystkie super skoki. I p-pomyślałem sobie... pomyślałem... że może jeśli ci zaimponuje, to coś wymyślisz i będziesz chciał dalej mnie trenować.
- Vitya, ja tak czy siak chciałbym dalej cię trenować! Owszem, twój ojciec powiedział mi, że jeśli nie będę osobiście cię trenował, to już nigdy nie pozwoli ci jeździć na łyżwach. Ale ta groźba niczego dla mnie nie zmieniła. Nawet gdyby twój ojciec nie powiedziałby mi czegoś takiego, I TAK bym cię trenował. Cóż... może nie prowadziłbym wszystkich treningów osobiście, bo w moim wieku to tak średnio zdrowe, ale... do diabła, przecież już na obozie pokazałem ci, że chcę być twoim trenerem! Sądziłem, że to oczywiste!
- Teraz już tak – piąstkami Viktor wycierał z kącików oczu ślady łez. – Kiedy pan Rusłan powiedział, że mnie chwaliłeś... kiedy usłyszałem, że powiedziałeś tamte rzeczy, to już wiedziałem, że to nie do końca prawda... to, co powiedział tata. A-ale wcześniej... j-ja myślałem, że to ostatni raz... ż-że już nigdy... i chciałem... ch-chciałem dać z siebie wszystko, chciałem wszystkim pokazać...
- Już dobrze. Rozumiem. Cicho już, Vitya. Nie płacz, nic się nie stało.
Cały czas ściskając pluszaka, chłopczyk wypełzł spod koca. Siedział teraz obok trenera, ze zwisającymi z kanapy gołymi nóżkami.
- Ja tak bardzo, bardzo, bardzo chciałem ładnie pojechać – wyznał.
Jedna z bladych stópek ocierała się o drugą.
- To nie był twój ostatni występ, Vitya – Yakov oznajmił, obejmując malca ramieniem. – Czeka cię jeszcze wiele pokazów. A może i jakieś zawody? Słuchaj, ja zwykle nie mówię takich rzeczy wprost, bo źle wpływają na ego, ale... ty jesteś dobry, Vitya. Bardzo dobry. Uczyłem już wielu małych chłopców, ale nigdy nie spotkałem takiego, który byłby tak utalentowany jak ty. Za parę lat będziesz tak dobry jak Lyovochka. Możliwe nawet, że go przegonisz. Masz dar, Vitya. I to podwójny. Bo nie tylko jesteś dobry w łyżwiarstwie figurowym, ale też bardzo je kochasz. To najpiękniejszy dar, jaki można dostać od losu. Kiedy się go ma, łatwiej jest walczyć z przeciwnościami. Pewnie wydaje ci się, że nic o tym nie wiem... że nie rozumiem, jak się czujesz. Ale prawda jest taka, że częściowo mogę sobie wyobrazić, przez co przechodzisz. Bo wiesz... moi rodzice też nie chcieli się zgodzić, bym jeździł figurowo na łyżwach.
Srebrna główka wystrzeliła do góry. Niebieskie oczy z niedowierzaniem wpatrywały się w trenera. Feltsman uśmiechnął się krzywo.
- Sam nie wiem, który z nas był w trudniejszej sytuacji – westchnął, drapiąc się po uchu. – Wydaje mi się, że mimo wszystko ty. W końcu twój ojciec nienawidzi łyżwiarstwa, a mój nienawidził tylko i wyłącznie faktu, że wyjechałem z miasteczka i bawiłem się w zawodowego sportowca, zamiast wraz z moim bratem pracować w naszym rodzinnym sklepie. Z drugiej strony, ty to przynajmniej jesteś wybitnie utalentowany, więc masz w dłoni jakiś konkretny argument, by trenować. Ja nawet tego nie miałem.
- Ale zdobyłeś medal olimpijski – spuszczając wzrok, zaznaczył Viktor. – Ja zepsułem mój występ, więc nie jestem... AŁA!
Yakov pociągnął dzieciaka za ucho.
- A co, ty myślisz, że ja nigdy nie spierdoliłem żadnego przejazdu? – prychnął. – Ten twój durny występ to cholerny pikuś! Wyobraź sobie, co JA musiałem czuć, kiedy zawaliłem Mistrzostwa Świata! Albo Mistrzostwa Europy. Albo wszystkie zawody w trakcie jednego sezonu.
Wziął kilka głębokich oddechów, by się uspokoić, po czym dodał:
- Owszem, mam medal olimpijski. A nawet dwa. Jeden złoty, drugi srebrny. No ale zanim je zdobyłem... zanim zacząłem odnosić jakiekolwiek sukcesy, byłem zaledwie wkurzonym chłoptasiem, który zawalał zawody. A jeszcze wcześniej byłem trzęsącym portkami małym smrodem, który musiał poprosić rodziców, by pozwolili mu pojechać do Petersburga.
Nie miał w planach otwierania swojego serca przed ośmioletnim uczniem – jednak instynktownie to właśnie robił. Mówił Viktorowi o uczuciach, którymi nie dzielił się prawie z nikim. Bo czuł, że tak trzeba. Chciał pokazać nieszczęśliwemu dzieciakowi, że nie on jeden musiał walczyć o akceptację rodziny.
- Też kiedyś miałem ogromny żal do matki i do ojca – oświadczył, wpatrując się w splecione palce dłoni. - Kiedy byłem mały, wydawało mi się, że jestem ich najmniej ulubionym dzieckiem. Mój starszy brat był uważany za chodzący ideał. Ojciec zawsze był z niego dumny, zawsze go chwalił i zawsze liczył się z jego zdaniem. Moje młodsze siostry, z kolei, robiły za małe księżniczki. Nie były jakoś specjalnie inteligentne... ba, gdyby ktoś mnie spytał, miały po prostu ptasie móżdżki. Ale kiedy trzeba było poplotkować o sąsiadach, ponabijać się z teleturnieju, bądź zaprezentować się w najnowszych kieckach, nie miały sobie równych. Pewnie dlatego zostały ulubieńcami matki. Natomiast ja byłem... ech, co tu dużo mówić, kurwa... popychadłem. Drugim synem. Kolesiem od odwalania brudnej roboty. Kiedy przynosiłem ze szkoły dobre oceny, rodzice patrzyli na mnie z minami: „Eeee, nic ciekawego. W końcu Wadim też przynosił piątki. Że Yakov przynosi to żadne zaskoczenie. Bez fajerwerków." Kiedy siostry bez pozwolenia brały moje rzeczy, albo psuły coś mojego, matka mówiła coś w stylu: „Co z tego, że ty za to samo dostałbyś w tyłek. Są od ciebie młodsze, więc trzeba im odpuścić." I gdybym wtedy nie wziął spraw we własne ręce... czy raczej pasa we własne ręce, to prawdopodobnie nigdy nie doczekałbym się sprawiedliwości. Ale mniejsza o dygresje. Podobnie jak brat pomagałem ojcu w sklepie, chodziłem do budy i na dokładkę byłem jeszcze zobowiązany do zajmowania się siostrami. Cerowałem im kiecki, robiłem kanapki, okazjonalnie kupowałem staniki... rzecz jasna nigdy nie dostając pochwał za dobrze wykonaną robotę. W końcu, jak powtarzał ojciec, „to był mój obowiązek".
Dorosły już Drugi Syn zaśmiał się pod nosem. Teraz myślał o tamtych czasach ze zdrowym dystansem i odrobiną rozbawienia, ale wtedy za cholerę nie przyszłoby mu do głowy, by nabijać się z własnej niedoli.
- Nigdy głośno nie domagałem się równouprawnienia. Nigdy nie powiedziałem matce i ojcu, że chcę mieć te same przywileje, które na porządku dziennym dostawało moje rodzeństwo. Tylko jeden jedyny raz o coś poprosiłem. Kiedy miałem czternaście lat i zaproponowano mi, bym przeniósł się do Petersburga i tam trenował.
Szczegóły tamtego dnia wyryły się w jego pamięci tak wyraźnie jak atrament na kartkach książki. Mógł je wyrecytować z taką samą łatwością jak „Ojcze Nasz".
- Poszedłem do rodziców i przedstawiłem im propozycję, która, jak mi się wydawało, zawierała same plusy. „Nie tylko będę mógł swobodnie trenować, ale i pójdę do lepszej szkoły", mówiłem. „Trener załatwi mi pokój u siebie w mieszkaniu i żarcie w stołówce", mówiłem. „Nie wydacie na mnie ani rubla, a na dodatek będziecie mieli jedną gębę mniej do wykarmienia", mówiłem. „Jak dobrze pójdzie, dostanę państwowe stypendium", mówiłem. „Na studia pójdę", mówiłem. „Znajdę pracę", mówiłem. No sam przyznaj, Vitya... same, kurwa, plusy, no nie?
- A co na to twoi rodzice? – niepewnie zerkając na trenera, spytał chłopczyk.
- Dwa słowa. „Chyba ochujałeś".
Dzieciak wytrzeszczył oczy. Yakov jedynie zaśmiał się pod nosem i kontynuował opowieść.
- Dość napastliwie zapytałem „czy macie chociaż jeden powód, żeby mi odmówić"? Na co oni: „oczywiście, mamy dziesięć". No to ja: „dobra, kurwa, to mówcie". To zaczęli wyliczać: „po pierwsze: masz siedzieć w domu i zajmować się siostrami. Po drugie: nie stać nas na to. Po trzecie: masz siedzieć w domu i zajmować się siostrami. Po czwarte: co ludzie powiedzą? Po piąte: nie stać nas na to. Po szóste: masz siedzieć w domu i zajmować się siostrami. Po siódme: co to w ogóle za sport, to łyżwiarstwo figurowe, przecież to takie niemęskie i chyba w ogóle nie ma z tego pieniędzy! Po ósme: masz siedzieć w domu i zajmować się siostrami. Po dziewiąte: masz pracować w sklepie u ojca, bo przecież po to twój ojciec dorobił się sklepu, byście z Wadimem mieli gdzie pracować. Po dziesiąte: nie stać nas na to".
- Ale to tylko pięć powodów – stwierdził Viktor.
- No WŁAŚNIE, kurwa! – w pięćdziesięciolatku obudziło się zbuntowane czternastoletnie Ja – A poza tym, czy chociaż JEDEN wydaje się sensowny?! Ktoś w ogóle słuchał, gdy ja mówiłem, że trener mi pomoże i nie trzeba będzie wydać ani rubla? A przynajmniej nie teraz, dopóki nie stanę na nogi i nie zacznę sam zarabiać? Ktoś w ogóle zauważył, że zadeklarowałem chęć pójścia do pracy? Ktoś wziął pod uwagę fakt, że byłem wzorowym uczniem i poza okazjonalnym biciu kolegów po mordach nie można mi było niczego zarzucić? Albo że jak pierdolona baba, od małego pomagałem matce w obowiązkach domowych, podczas gdy prawdziwe posiadaczki cycków, moje siostry nigdy nawet nie kiwnęły palcem?
- O kurde. I ty im to wszystko powiedziałeś?
- Na szczęście nie zdążyłem. Zanim otworzyłem usta i palnąłem coś, co nie tylko przekreśliłoby mój wyjazd do Petersburga, ale i zafundowało mi szlaban życia, głos zabrał mój brat. Kiedy ja i rodzice zabijaliśmy się wzrokiem, nagle wstał z miejsca i oznajmił: „Yakov BĘDZIE trenował łyżwiarstwo figurowe w Petersburgu i ten fakt NIE podlega żadnej dyskusji". Zszokował tym absolutnie wszystkich. A już zwłaszcza ojca. Tatko szykował się, by coś mu odwarknąć, ale wtedy Wadim powiedział: „Ja dostałem szansę, kiedy chciałem trenować akrobatykę sportową. Fakt, nie wyszło mi, ale to nie jest powód, by odmawiać mojemu bratu. Chcę, żeby spróbował. Może jeśli nie popełni mojego błędu i nie będzie próbował pogodzić treningów z pomaganiem w sklepie, to przywiezie do domu kilka medali? A poza tym, on nigdy o nic nie poprosił. Jeśli komuś należy się szansa, to właśnie jemu. Niech jedzie i skupi się na sporcie. Jak zabraknie mu pieniędzy, to dam mu z własnej kieszeni. Ale jeśli mu teraz nie pozwolicie, to kończę ze szkoleniem się na twojego następcę, tato, i możesz sobie szukać nowego pracownika.
- Raju – rozmarzonym tonem wyszeptał Vitya. – Pewnie fajnie jest mieć takiego brata.
- Mój brat był cudownym człowiekiem, Vitya. –Yakov skinął głową. – Dobrym i całkowicie bezinteresownym. Chociaż od małego był pupilkiem matki i ojca, nigdy nie byłem o niego zazdrosny. Jego zwyczajnie... nie dało się nie lubić. Sądzę, że nie miał w sobie ani jednej złej komórki. Był lojalny wobec przyjaciół i dbał o rodzinę. Bezgranicznie mu ufałem. Ba, nawet Lilia go lubiła, co już samo w sobie o czymś świadczy.
- Lu...biła? – niepewnie powtórzył chłopiec. – Czyli, że on już...
- Nie żyje – z nutą goryczy dokończył Feltsman. – Zginął zupełnie niespodziewanie, jako zdrowy czterdziestopięciolatek. Zabity przez pijanego kierowcę, gdy jak co dzień jechał z domu do pracy.
Stara rana otworzyła się – krwawienie nie było już tak bolesne jak parę lat temu, ale wciąż w cholerę nieprzyjemne. Yakov wzdrygnął się.
- Po utracie pierworodnego syna, moja matka załamała się. Ojciec też bardzo to przeżył. W dodatku zaczął mieć inny problem. Mój brat był nie tylko jego synem, ale i wspólnikiem. Razem zarządzali rodzinnym sklepem. Czy raczej: w większości zarządzał Wadim, bo ojciec miał już swoje lata. Krótko po śmierci mojego brata, tata nabawił się zapalenia płuc, ale ponieważ nie miał zmiennika, musiał pójść do pracy. Czy raczej: wybrał pójście do pracy, bo przecież mógł też przyjąć ode mnie pieniądze. Ale nie przyjął, bo był dumnym starym uparciuchem. A może po prostu chciał mieć zajęcie, by nie myśleć o śmierci Wadima? Nie jestem pewien. W każdym razie ani się obejrzeliśmy, zmarł. Mama odeszła krótko po nim.
Coś miękkiego przylgnęło do brzucha Feltsmana. Po chwili zszokowany pięćdziesięciolatek zdał sobie sprawę, że to jego uczeń. O kurde... ten szczyl próbował go pocieszyć! Tulił trenera już nie jak ktoś, kto szukał pomocy, ale jak ktoś, kto usiłował ją zaofiarować.
- To musiało być okropne – szepnął, patrząc na Yakova dużymi smutnymi oczami. – Stracić mamę, tatę i jeszcze brata. Kiedy umarł dziadek, to mnie wciąż tak bardzo, bardzo bolało serduszko. Ciebie musiało boleć trzy razy mocniej, Yakov.
Feltsman nie od razu odpowiedział. Z niedowierzaniem gapił się na Viktora. Miał wrażenie, że dopiero w tej chwili dostrzega prawdziwą naturę tego chłopca. Pod warstwami wielu dziwacznych osobowości – łobuziaka, aktora i artysty – kryło się w rzeczywistości łagodne, zdolne do współczucia serduszko.
- Owszem, to było cholernie bolesne – czochrając malcowi włosy, przyznał pięćdziesięciolatek. – Ale nie było nawet w połowie tak okropne jak utrata teściów.
- Teściów? – zdziwił się Vitya. – Mój tata nie cierpi mojej babci. Twierdzi, że teściowa to zło konieczne.
- No cóż, ja miałem więcej szczęścia od niego – zaśmiał się Yakov. – Bardzo lubiłem moją teściową. Teścia zresztą też... pfft! Kogo ja oszukuję, uwielbiałem faceta. Podobnie jak on mnie, ku wielkiej konsternacji mojej żony. Traktował mnie trochę jak syna, którego nigdy nie miał. Miałem wrażenie, że dał mi więcej miłości niż mój własny ojciec. Co oczywiście nie znaczy, że nie kochałem ojca! Wiesz, Vitya... jeżeli z czegoś jestem dumny to z faktu, że przed śmiercią moich rodziców, wszystko sobie z nimi powyjaśniałem. Kiedy miałem dwadzieścia parę lat, wygarnąłem im wszystkie moje żale i od tamtej pory żyliśmy w całkowitej zgodzie.
- A zaakceptowali to, że jeździłeś figurowo na łyżwach?
- Ano, zaakceptowali. Wiesz, kiedy twój syn przywozi do domu medal z międzynarodowych zawodów, to głupio jest puszyć się przed sąsiadami, jednocześnie krytykując łyżwiarstwo. Przyznaję, mamusia z tatusiem długo nie mogli dojść do ładu z tym, że tańczę w rajtuzach na lodzie, ale kiedy zacząłem pojawiać się w telewizji i przesyłać do domu kasę, stopniowo im to przeszło.
- Myślisz... że mojemu tacie też przejdzie? – chłopczyk wbił zamyślony wzrok w podłogę. – Kiedy zacznę przesyłać kasę do domu?
- Możliwe, że przejdzie mu znacznie wcześniej – mruknął Feltsman. – Możliwe też... że przejdzie mu później. Ech, prawda jest taka, że zupełnie nie rozumiem twojego ojca i za cholerę nie jestem w stanie przewidzieć, którą drogą pójdzie jego uprzedzony umysł. Ale patrząc na to, czego nauczyło mnie życie, Vitya, to... czasami sytuacja jest absolutnie chujowa i jedyne, co możemy zrobić, to ją przeczekać. Ja potrzebowałem około dziesięciu lat, by przekonać moich rodziców do łyżwiarstwa figurowego. I patrząc wstecz, wiem, że nie było sposobu, żebym mógł to przyśpieszyć. Czy mnie to wkurza? Owszem. Ale z drugiej strony wiem, że warto było poczekać. Ty pewnie też będziesz musiał swoje przecierpieć. Boli mnie to, Vitya, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo... tak cholernie chciałbym ci powiedzieć, że to będzie łatwo, ale wiem, że to nieprawda. Jedyną rzeczą, którą możesz zrobić, to... po prostu robić swoje. Rób to, co kochasz i staraj się nie podpadać rodzicom. Tak, wiem, że to jest, cholera, niesprawiedliwe, bo taki Andrei przynosi ze szkoły bańki, kłóci się z innymi chłopcami, opierdala się przy komputerze i przy tym wszystkim wolno mu bezkarnie tańczyć na lodzie, a na deserek jeszcze go tatuś po główce pogłaska za dobrze wykonany piruecik. Niesprawiedliwe to jak chuj, ale co zrobić? Świat jest niesprawiedliwy. Ale czy to znaczy, że powinniśmy się poddawać?
Jak przystało na prawdziwego wychowanka Yakova Feltsmana, Viktor Nikiforov zacisnął usteczka w cienką linię, przedramieniem wytarł resztki łez i pokręcił głową.
- A skoro już o tym rozmawiamy... - ostrożnie zagaił pięćdziesięciolatek. – to chciałbym ci coś doradzić. Słuchaj, wiem, że wałkowaliśmy temat z milion razy, ale... naprawdę nie ma szans, żebyś przeprosił za ucieczkę z domu?
W niebieskich oczach pojawił się błysk zawziętości.
- N-nie mogę przeprosić – drżącym głosem oświadczył chłopiec.
- A dlaczego? – łagodnie dopytywał się Yakov. – Dlaczego nie możesz ułatwić sobie życia i dla świętego spokoju przeprosić za ucieczkę z domu? Bo naprawdę, Vitya, tylko o to w tym chodzi. O święty spokój! Przeprosisz za to, że zafundowałeś rodzicom czterdzieści osiem godzin panicznego strachu, zyskasz dodatkowe punkty i będziesz miał czyste sumienie. Dlaczego nie możesz tego zrobić?
- Bo... bo moje przeprosiny nic dla ojca nie znaczą?
- Oczywiście, że znaczą! Gdyby nic dla niego nie znaczyły, to by się ich nie domagał.
- Jemu nie chodzi o przeprosiny! – Vitya wycedził przez zęby. – Nigdy go nie przeproszę! Obieca mi coś, jeśli go przeproszę, a kiedy przeproszę, to I TAK tego nie dotrzyma słowa. Tata jest kłamczuchem. Jak przeproszę, to będzie jeszcze gorzej. T-tak jak... - głos chłopca załamał się – tak jak ostatnim razem.
Feltsman zamrugał.
- Jakim „ostatnim razem"?
- Wtedy, kiedy wróciliśmy do domu po... p-po kłótni.
Już któryś z kolei raz byli blisko otworzenia sejfu, w którym kryły się zdarzenia pamiętnego piątkowego wieczoru. Świadomość tego sprawiła, że pięćdziesięciolatek czuł się dziwnie nerwowy. Czy tym razem się uda? Czy Vitya wreszcie przekręci klucz... czy, tak jak wiele razy przedtem, w ostatniej chwili cofnie rękę i ucieknie? Jak przekonać go, by wreszcie uchylił rąbka tajemnicy?
- Powiedziałeś, że twój tata ukarał cię, nie dotrzymując słowa. Co to znaczy? – Yakov zapytał po chwili.
Z dziko bijącym sercem czekał na odpowiedź ucznia. Aż wreszcie Vitya przemówił. Głosem pozornie monotonnym i obojętnym – ale w rzeczywistości wypełnionym nieprawdopodobnymi ilościami cierpienia.
- Mój Magiczny Zeszyt, w którym robiłem notatki z treningów.
Feltsmanowi coś zaczęło świtać. Zaraz! Skoro już o tym mowa, to nie widział tamtego zeszytu przez całe lato! Chociaż na czas trwania obozu, chochlik praktycznie się z nim nie rozstawał.
- Mój Magiczny Zeszyt. Zdjęcie z autografem Denise Biellmann. Wywiady z łyżwiarzami, które wyciąłem z gazety. Poradnik o łyżwiarstwie figurowym, który kupiła dla mnie babcia. Rysunki łyżwiarzy.
Każda wymieniona przez Viktora rzecz sprawiała, że przez ciało Feltsmana przechodził dreszcz. Słuchający z uwagą mężczyzna nie wiedział jeszcze, do czego to wszystko zmierzało, ale miał bardzo... bardzo... bardzo złe przeczucia.
- Kiedy wróciliśmy do domu, tata wyciągnął z plecaka mój zeszyt w pieski. Potem poszedł do mnie do pokoju. Posprawdzał wszystkie półki, wyrzucił wszystko z szuflad i w końcu znalazł pudełko pod łóżkiem. Trzymałem w nim wszystkie skarby. Wszystko związane z łyżwami, w sekrecie przed tatą. Tata wziął pudełko, dorzucił do niego zeszyt i rozpalił kominek...
Nie, nie, nie, cholera, NIE! Kurwa, nie, nie mówcie mi, że...
- Błagałem go, by tego nie robił. Płakałem i błagałem. Ale tata mnie nie słuchał. Podniósł pudełko i powiedział: „przeproś za to, że kłamałeś, albo to spalę". W-więc...
W kącikach niebieskich oczu zaczęły się gromadzić nowe łzy, jednak chłopiec dzielnie je powstrzymał i mówił dalej:
- P-przeprosiłem. Powiedziałem „przepraszam" wiele razy. Ale tacie to nie wystarczyło. Kazał mi przeprosić za to, że jeździłem figurowo na łyżwach. Nie chciałem za to przepraszać, bo to byłoby tak, jakby... j-jakby jeżdżenie na łyżwach było czymś złym. Ale... a-ale tata miał moje skarby. Obiecał, że je zostawi, jeśli przeproszę. Więc przeprosiłem. A p-potem...
Cholera, nie... nie... NIE!
- ... on I TAK wrzucił je do ognia. M-moje skarby. P-po prostu je spalił. A ja n-nawet...
Po policzku chłopca spłynęła jedna, pojedyncza kropelka.
- ... nawet nie miałem jak ich ratować, bo wciąż trzymałem figurówki. Bałem się, że jak je puszczę, to zabierze je i też spali. W-więc patrzyłem... mój zeszyt się palił, moje zdjęcia się paliły, moje rysunki, moja książka... w-wszystko... wszystko się spaliło!
Wyobrażanie sobie tego bolało nawet Yakova. Pięćdziesięcioletni trener był pewny, że nie zniósłby tego, gdyby na jego oczach wziął coś... jakikolwiek przedmiot związany z łyżwiarstwem figurowym i użył go jako rozpałki. A gdyby to jeszcze były rzeczy z jego prywatnej kolekcji... kurwa!
- Patrzyłem jak to wszystko się pali i płakałem. P-płakałem tak głośno, jak jeszcze nigdy!
Feltsman widział to. I wiedział, że Viktor też to widzi. Patrząc w żałosne, zezujące w przestrzeń niebieskie oczy, można było dostrzec odbijający się w nich ogień. Płomienie pożerające jeden skarb za drugim. Czerniejące kartki, na których wymalowano hasające wesoło pieski. Zamieniająca się w popiół książka.
- A jak... j-jak mama zapytała ojca, czemu to zrobił, to powiedział: „dałem mu karę adekwatną do zbrodni. Przez dwa tygodnie okłamywał nas. A zatem pokazałem mu, jak to jest, kiedy ktoś z rodziny cię okłamuje. Mam nadzieję, że dzięki temu nauczy się mówić prawdę."
W końcu dzieciak nie wytrzymał. Chwycił podkoszulek trenera, przycisnął buzię do szerokiej piersi i od nowa zaczął szlochać.
- Ja NIE mogę go znowu przeprosić, Yakov! – zawył, z oczami zaciśniętymi tak mocno, że wydawało się to bolesne. – N-nie mogę, rozumiesz?! Nie dam rady... po prostu nie... n-nie umiem... nie chcę... jak mógłbym przeprosić, po tym jak... b-błagam, nie każ mi tego robić. P-proszę nie zmuszaj mnie!
Nie wiedzieć dlaczego, Feltsman przypomniał sobie wcześniejsze błagania Karolinki.
„S-sam widziałeś, jaki był wstrętny! Nie muszę go przepraszać, prawda? Wujku, powiedz, że nie muszę go przepraszać!"
Wtedy nie uległ. Niezłomnie pozostał przy swoim i do ostatniej chwili próbował nakłonić dziewczynkę do przeprosin. Powiedział to, co powiedziałby każdy odpowiedzialny dorosły. Ale teraz... teraz...!
Teraz nawet nie myślał. Wciąż miał przed oczami cholerne płomienie.
Kurwa...
Facet obiecał, że gdy usłyszy przeprosiny, powstrzyma się przed wymierzeniem kary.
Kurwa...
Bezczelnie złamał słowo. Obiecał własnemu dziecku... obiecał! Mężczyzna, kurwa jego mać, mężczyzna (!) dał obietnicę dzieciakowi, swojemu własnemu synowi (!) i nie dotrzymał słowa.
KURWA MAĆ!
Aleksander Nikiforov dokonał niemożliwego: zmusił Yakova Feltsmana, by po trzydziestu latach pracy zapomniał o byciu odpowiedzialnym dorosłym.
- Przeproszenie za zrobienie czegoś złego jest obowiązkiem każdego mężczyzny, niezależnie od okoliczności, Vitya – wysyczał lodowatym tonem.
Viktor odskoczył od trenera. Był w trakcie posyłania rozjuszonemu opiekunowi rozżalonego spojrzenia i miał właśnie coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo na jego ramiona opadły dwie wielgachne dłonie. Z głosem aż ociekającym od wkurwu, Yakov dokończył:
- Dlatego, dopóki ta nie dotrzymująca słowa pierdoła, twój ojciec nie przeprosi cię za to, co zrobił tamtego dnia, to ani mi się, kurwa, waż przepraszać go za cokolwiek! Nawet za niepozmywane naczynia! Czy się, kurwa, rozumiemy?
Z drżącą od emocji dolną wargą, chłopczyk energicznie pokiwał główką. A potem rzucił się opiekunowi w ramiona. Z rączkami zaciśniętymi na twardym karku, oznajmił cichutko:
- Yakov, kocham cię.
Ciało pięćdziesięcioletniego mężczyzny zareagowało odruchowo: najintensywniejszym z odcieni czerwieni na policzkach i aktywacją wszystkich możliwych alarmów w głowie!
- Ale spokojnie, bez podseksów – pociągając nosem, dodał Vitya.
Procedura „teraz wpadamy w panikę!" została w ostatniej chwili odwołana.
- Bez czego? Aaaaa! Bez podtekstów, tak?
Chłopczyk pokiwał głową.
- No. Tak jak Simba Mufasę.
Feltsman odetchnął z ulgą. Mufasa był ojcem Simby.
- No dobra – mruknął, nieznacznie poklepując dzieciaka po pleckach. – Niech będzie. Z miłością Simby do Mufasy jakoś mogę żyć.
- A ty mnie kochasz, Yakov? Tak jak... Mufasa Simbę?
Czerwień wróciła na policzki Feltsmana równie szybko jak z nich zniknęła. Procedura „teraz wpadamy w panikę" może i nie była potrzebna... ale chyba nie obejdzie się bez strategii „no dobra, stary durniu, to teraz spróbuj z tego wybrnąć"!
Co do jednej rzeczy dziewięćdziesiąt procent poradników pedagogicznych była zgodna: trener raczej nie powinien kochać swojego ucznia. A przyznawać się do tego, to już w ogóle!
Z drugiej strony... jeżeli Yakov skłamie, to skrzywdzone już z tak wielu stron serduszko Viktora ucierpi jeszcze bardziej.
Ostatecznie mężczyzna zdecydował się na rozwiązanie pośrednie.
- Nie zadawaj pytań, na które znasz odpowiedź! – burknął do ucha dzieciaka.
- Ale ja jej nieeee znam – zaskomlał chłopczyk.
- Znasz, znasz! – mruknął Feltsman. – Znasz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Pogłówkuj trochę, a zakumasz.
W wolnym tłumaczeniu oznaczało to mniej więcej coś w stylu:
„Kurwa, zrozum... i tak złamałem już dla ciebie z milion zasad etyki zawodowej! Błagam, nie każ mi łamać milion pierwszej!"
Jakimś cudem gówniarz załapał.
- Dobra pogłówkuję – wyszeptał, mocniej wtulając się w trenera. – Dziękuję, że stoisz po mojej stronie. Ale wiesz, Yakov... z tym czekaniem na przeprosiny od taty to raczej nic nie wyjdzie. Prędzej wszystkim chłopcom siusiaki odpadną, niż ojciec mnie za coś przeprosi!
Patrzący ponad ramieniem wychowanka Feltsman, właśnie przepalał wzrokiem ścianę.
Oj, przeprosi cię, przeprosi - pomyślał mściwie. – Już ja się o to, kurwa, postaram...
XXX
- Umm... Yelena, skarbie? Rozumiem, że nadal przeżywasz komentarz Złośnicy-Baletnicy, ale czy naprawdę musisz robić to tutaj?
Ciężko było znaleźć skrawek szatni, w którym nie walałyby się ciuchy Limonovej. Właścicielka blond kucyka siedziała na ławce i ze stopą opartą na kolanie, brała do ręki każdą sztukę odzieży, po czym z wypisaną na twarzy zawziętością obcinała metkę. W koszu wylądowało już co najmniej dwadzieścia białych prostokącików.
- Jak mi pomożesz, to pożyczę ci kasetę z programami Kateriny Witt – Lenka burknęła do Sońki.
- A po jaką cholerę mi one?
- Bo Żelazna Lilia powiedziała, że „tylko ta niemiecka dziewucha" potrafi przyzwoicie lądować.
Łyżwiarka z rudym pasemkiem bez słowa wzięła drugą parę nożyczek i usiadła obok koleżanki.
- Aż zazdroszczę Viereczce, że jest w ciąży – mruknęła, biorąc do ręki najbliższą bluzkę. – Przynajmniej nie musiała słuchać „sympatycznych" rad Sadystki w Puentach!
- Uważaj, czego sobie życzysz – czyszcząc ostrza łyżew, westchnęła Masha. – Zastrzyki w tyłek są średnio przyjemne.
- Ja już bym wolała zastrzyki w dupę niż wczorajszy dzień! – mruknęła Lenka.
- Albo dzisiejszy ranek! – zawtórowała jej Sonia.
- Hę? – najstarsza z zawodniczek przerwała zajęcie i posłała koleżance zdziwione spojrzenie. – Co się stało dzisiaj rano?
- Poszłam do trenera do domu, żeby zrobić coś z tą pożal się boże twarzą Vićka. Bo wiecie, przyjechali jego rodzice, a ponieważ ma się odbyć dyskusja o tej całej szkole, nie mógł im się pokazać z pięcioma siniakami. Za młodu całkiem sporo machałam pięściami, więc robienie tuszującego make-upu mam dopracowane do perfekcji.
- Tja, doskonale to pamiętamy – Yelena uśmiechnęła się z nostalgią. – Nic dziwnego, że Papcio poprosił cię o pomoc. I co? Dałaś radę jakoś zakryć tą paskudną śliwę pod okiem?
- Pfft! Do kogo ty mówisz? Ciocia Sonia miałaby nie dać rady? Że JA nie dałabym rady? Piętnaście minut i Vitya jak nowy!
- Skoro tak - Masha uniosła brwi – to co takiego strasznego się stało?
- Nic się nie stało! – prychnęła Sońka. – Poza tym, że trener wyglądał, jakby mógł w każdej chwili wywołać wojnę atomową.
- Jezu, co Viktor tym razem mu zrobił?
- Wskoczył mu do wanny?
- Mierzył mu fiuta?
- Zeżarł awaryjną paczkę lizaków?
- Znalazł bikini?
- Nie, nie, nic z tych rzeczy! – Grankina zbyła pomysły koleżanek niedbałym machnięciem ręki. – Tym razem nie chodziło o Viktora.
- No chyba sobie jaja robisz! – prychnęła Lena. – Nie wmówisz mi, że Vitya był u trenera w domu i niczego nie odwalił. My odwalamy coś za każdym razem, gdy wbijamy Papciowi na chatę! To co dopiero on...
- Nie no, nie mówię, że niczego nie zrobił. Po prostu... ech... trener był wobec niego trzy razy bardziej opiekuńczy niż zwykle. Z jakiegoś powodu obchodził się z nim jak ze śmierdzącym jajkiem.
- Heee... - zacmokała Masza. – W sumie, gdy wziąć pod uwagę wydarzenia wczorajszego dnia, nic dziwnego, że trener martwi się o małego. To była masakra.
- Ale coś mi mówi, że nie chodziło o wczoraj – masując podbródek mruknęła Sonia. – Czy raczej: nie tylko o wczoraj.
- Może chodzi o tę decyzję w sprawie szkoły Viktora – głośno zastanawiała się Lenka. – Słyszałam dzisiaj co nieco od Hanki.
- Cooooo?! – dwie pozostałe łyżwiarki posłały jej wkurzone spojrzenia. – Jest już decyzja w sprawie szkoły młodego, a ty nic nam NIE MÓWISZ!
- Ej, wyluzujcie trochę! Dowiedziałam się dopiero pół godziny temu...
- No to mów, no..
- Dobra, już DOBRA! Spokojnie... Jezu.
Plotkara pozwoliła, by trzymające dres dłonie opadły między kolana.
- Z tego, co słyszałam, Vitya rozmawiał dzisiaj rano z rodzicami i z ciotką – zaczęła zamyślonym tonem. – I wszystko wskazuje na to, że chociaż jego matka z ojcem nie przeprowadzą się tutaj... argumentują, że nie wiadomo, jak to będzie wyglądało za rok, może mały nie da rady, albo coś... to nasz ulubieniec MIMO WSZYSTKO będzie chodził tutaj do szkoły.
Masha i Sonia aż zerwały się z krzeseł!
- Taaaaaaak! – zawyły. – Kurde, ale ekstra! Wspaniale, że mimo wszystko...
- ALE jest jeden szkopuł – wzdychając, Lenka przerwała entuzjazm koleżanek.
Spojrzały na nią pytająco.
- To niby nic takiego - plotkara pokręciła głową – ale ja na przykład zupełnie tego nie rozumiem. Z tego, co usłyszałam, Viktor może chodzić do tej prestiżowej szkoły, ale tylko pod warunkiem, że wybierze klasę językową, a nie sportową.
Najstarsza z łyżwiarek wybałuszyła oczy.
- Yyyy... co?
- Szlag! – zaklęła Sonia.
- Dlaczego „szlag"? – zdziwiła się plotkara.
- Mój kuzyn chodził do tej szkoły – zbolałym tonem wyjaśniła Grankina. – Tłumaczył mi, że chociaż klasa językowa i sportowa mają podobny program, jest ogromna różnica w podejściu. Gdy chodzisz do sportowej, masz dużą elastyczność w przekładaniu sobie sprawdzianów i możesz bez problemu dostać usprawiedliwienie za nieobecność na zajęciach, jeżeli tamtego dnia miałaś zawody albo trening. Natomiast w językowej... ech. Po pierwsze, wieczorami jest dużo dodatkowych konwersacji z obcokrajowcami, a jeżeli nie chce się stracić stypendium, trzeba regularnie brać udział w różnych olimpiadach i konkursach. O usprawiedliwianiu się zawodami sportowymi też za bardzo nie może być mowy.
- Dupa – krzywiąc się, podsumowała Masha. – Niby Viktor będzie mógł nadal tutaj trenować, ale...
- ...ale kto przy zdrowych zmysłach wsadza go do językowej zamiast do sportowej?! – gniewnie dokończyła Lenka. – Znaczy... pewnie, jest dobry w angielskim i francuskim. To zrozumiałe w przypadku kogoś, kto lubi gadać. Doskonale to rozumiem, bo miałam tak samo. No ale, kurde... przecież na pierwszy rzut oka widać, że Viktor woli jeździć na łyżwach niż ślęczeć nad książkami! Poza tym, trzeba być skończonym idiotą, by po jednym występie stwierdzić, że chłopak nie ma predyspozycji do łyżwiarstwa.
- Że CO, kurwa?! – ryknęła Sonia.
- Kto niby doszedł do tak popierdolonego wniosku? – spytała Masza. – Chyba nie nasz trener...?
Plotkara spojrzała na nią spode łba.
- Ocipiałaś? A czy Papcio ma napisane na czole „skończony debil, który nie ma bladego pojęcia o łyżwiarstwie figurowym"?
- To w takim razie, kto?
- Ponoć ojciec Vićka...
- NIEEEEEE!
- Niestety tak...
- Kto to, kurde, jest? Pewnie jakiś wymoczek z piwnym brzuszkiem, co nigdy nie uprawiał żadnego sportu!
- No właśnie, cholera, nie! Vitya mówił mi, że jego tatko jest trenerem i to, kurwa, hokeja na lodzie!
- Żartujecie sobie, prawda? Przecież to, kurwa, niemożliwe, żeby...
Dobiegający z recepcji hałas sprawił, że dziewczyny przerwały rozmowę. Na palcach podkradły się do drzwi i ostrożnie wyjrzały na korytarz.
- ... i mówiłem, KURWA, że nie mam dzisiaj samochodu! – tłukąc pięścią o biurko, Yakov wrzeszczał na sekretarkę. – Zamiast zadawać durne pytania, załatw mi taksówkę do Novowladimirska i to, KURWA, migiem!
- A-ale... - bełkotała Hania – p-przecież nie cierpisz taks...
- TO, CZEGO NIE CIERPIĘ, JEST W TEJ CHWILI CHUJ WAŻNE!!! Idę do gabinetu po parę pierdół. Lepiej żeby do mojego powrotu taksówka stawiła się przed Klubem, bo jak nie, to wezmę ten pierdolony telefon i rozwalę go o ścianę!
To powiedziawszy, Felstman opuścił recepcję. Wzdychając, sekretarka zakręciła tarczą telefonu stacjonarnego.
- Sveta - rzuciła do słuchawki – alarm pierwszego stopnia do wszystkich: „Szef wkurwiony. Nie podchodzić bez kija." Porozklejaj czerwone serduszka. Tak, tak, te co zwykle... tak, w kiblu też. Dzięki. Kończę, bo mam coś do załatwienia.
- Raju... - Lenka szepnęła do Mashy. – Tak wkurwiony to on dawno nie był. Po prostu chodzący Armagedon! Ciekawe, na kogo spadnie WW?
- Pal sześć WW – mruknęła najstarsza z łyżwiarek. – Bardziej mnie interesuje, po co jedzie do Novowladimirska.
- Tam mieszkają rodzice Viktora.
- O kurde, serio? Więc to do nich jedzie...
- Uch, mam przeczucie, że będzie niezła masakra! Lepiej się gdzieś schowajmy.
- Albo w ogóle znajdźmy sobie zajęcie na następne kilka dni. A co jeśli ten wkurw nie przejdzie mu do powrotu?
- Zdurniałyście? – wyszeptał mroczny głos Grankiny.
Lena i Masha niepewnie odwróciły głowy. Stojąca z szeroko rozstawionymi nogami i dłońmi opartymi na biodrach Sonia przypominała szykującego się do bitwy żołnierza.
- Kryjówka? – zagrzmiała. – Uciekanie? Zajęcie na kilka dni? Totalnie was popierdoliło, laski? Nie widzicie, co się tutaj, kurwa, odpierdala? Naprawdę sądzicie, że to jest moment, by brać dupę w troki i uciekać?
- Więc... co twoim zdaniem powinnyśmy zrobić?
Pięść Wicemistrzyni Świata z cichym plaskiem uderzyła w otwartą dłoń. Napinając bicepsy, generał Grankina podzieliła się z koleżankami groźnym uśmieszkiem.
- Sądzę, że już najwyższy czas, by podać Papciowi pomocną dłoń...
Notka autorki:
Specjalne podziękowania za korektę tekstu dla
Dziękuję wszystkim za cierpliwość! Czekaliście na rozdział diabelnie długo - mam nadzieję, że choć trochę wam to zrekompensowałam, zdradzając tajemnicę piątkowych zdarzeń.
Tytuł kolejnego rozdziału to "Wojna poglądów" :)
Z naciskiem na "wojna" :) :) :)
Jakieś teorie a propos tego, co się wydarzy?
Dziękuję wszystkim czytelnikom za gwiazdki i komentarze! Jesteście absolutnie cudowni, uwielbiam was :*
Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia wkrótce!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top