Rozdział 11 - Kierunki w sztuce


Rozdział 11 – Kierunki w sztuce

Zgodnie z regułami rządzącymi światem edukacji każdy uniwersytet miał niezbyt wyrozumiałego, ale za to cholernie wymagającego człowieka, nazywanego powszechnie „postrachem wydziału". Za czasów Yakova wspomnianą personą był nauczyciel pedagogiki.

Na oko dwustuletni (acz prawdziwego wieku nikt nigdy nie poznał), z ukrytymi w kościstych kończynach muskułami i oczami zdolnymi do wyłapywania ściąg z odległości kilometra, jegomość trzymał za mordę cały AWF.

Ponoć tajniacy próbowali go kiedyś aresztować. Ponoć ujrzawszy go na własne oczy, zmienili zdanie i poszli do domu.

Wszyscy bali się pana od pedagogiki. Wszyscy poza niejakim Feltsmanem, który uważał pana profesora za swojego guru i na każdym wykładzie patrzył nań z niemałym uwielbieniem. To właśnie on dokonał niemożliwego i otrzymał maksymalną ilość punktów ze wszystkich sprawdzianów.

- Kurwa, Feltsman, jesteście genialni! – grzmiał profesor, gdy pod koniec roku wstawiał ulubionemu łyżwiarzowi figurowemu piątkę do indeksu. – Macie naturalny talent! Zostaniecie instruktorem nad instruktorami! Zrewolucjonizujecie świat edukacji!

Przez całe życie Yakov nie spotkał osoby, która miałaby poglądy tak bliskie jego własnym! Nie licząc Lileczki.

Profesor został oczywiście zaproszony na ślub pupilka, a nawet wręczył nowożeńcom prezent – liczącą ponad tysiąc stron pracę badawczą własnego autorstwa zatytułowaną „Wychowanie – najtrudniejsza ze sztuk pięknych". Pan młody prawie poryczał się ze wzruszenia. Od tamtej pory ilekroć miał problem z jakimś dzieckiem, zawsze sięgał po dar od wykładowcy.

Musiało minąć ćwierć wieku, by znalazł się w czarnej dupie.

Trzy miesiące i jeden Viktor – dokładnie tyle potrzebował Yakov, by stwierdzić, że instrukcje z książki, którą uważał za Wychowawczą Biblię, stały się całkowicie bezużyteczne.

I pomyśleć, że jego lato zaczęło się tak przyjemnie... tak niewinnie...

XXX

Po prawdzie, pierwsze dni Viktora w Klubie Mistrzów były dość ciężkie, ale nigdy nie osiągały poziomu Biellmanowego Armageddonu. Na pewno nie były aż tak ciężkie, jak ostrzegał Sasza. Do czasu kolejnego Incydentu. Incydentu przez duże „I". Który musiał się zdarzyć akurat wtedy, gdy Yakov niczego się nie spodziewał i miał tak zajebiście dobry humor.

W ostatni tydzień czerwca szedł sobie spokojnie do pracy, pogwizdując pod nosem piosenkę Europe „The Final Countdown". Poprzedniego dnia ogłoszono przydziały Grand Prix i okazało się, że zarówno Lence, jak i Mashce trafiły się Francja oraz Rosja. Było to o tyle dobrą wiadomością, że wspomniane łyżwiarki źle znosiły zmiany stref czasowych.

Sonia, z kolei, miała polecieć do Chin i Japonii – kolejny plus, gdyż Feltsman chętniej odwiedzał żółtków niż „mądralińskich" z Ameryki Północnej. Chociaż jednocześnie czuł żal, że w tym roku nie będzie miał pretekstu do spotkania Steve'a i Tatiany. Kiedy nieopatrznie podzielił się tym żalem z przybraną siostrą, zaśmiała się i obiecała, że zobaczą się podczas igrzysk w Nagano. I przy okazji zapytała, kiedy „Jasiuniu wyśle do niej swoją dziewczynkę".

Yakov odburknął krótkie „w lipcu!"

Ech, wciąż nie mógł uwierzyć, że uległ namowom Grankiny (oraz pewnego upierdliwego gówniarza) i zgodził się, by smarkata wiedźma z rudym pasemkiem pojechała oba programy do choreografii starej wiedźmy. Jeśli miał być szczery, wciąż nie czuł się przekonany do tego pomysłu. Ale kiedy przy śniadaniu czytał naćpanego serduszkami dziękczynnego SMSa od Sońki, nie mógł powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu.

Miał dobry humor. Bardzo dobry.

Nie wiedział, że jego idylla wkrótce się skończy. Za sprawą Wiadomo Kogo.

Tamtego dnia Vitya spóźnił się na poranny trening. Co było w cholerę dziwne, jako że Vitya nigdy nie spóźniał się na treningi. Zawsze przyłaził na cholerne lodowisko trochę przed czasem (dwie, trzy godziny przed czasem) i szukał okazji do zawracania trenerowi dupy. A dzisiaj Feltsman musiał na niego czekać aż piętnaście minut! Dał Pogodinowi przyzwolenie na rozpoczęcie rozgrzewki, a sam stanął ze skrzyżowanymi rękami i gniewnie łypiąc na zegarek, tupał łyżwą o lód. Wreszcie pojawił się zziajany chochlik.

- Gdzie ty, do diabła, byłeś?! – Yakov przywitał go zdrową dawką warknięć. – Wszystkie trzy tramwaje ci się spóźniły, czy jak?!

- Proszę, to dla pana! – Viktor wyciągnął w kierunku trenera bukiet kwiatów.

Rozjuszonemu mężczyźnie na moment odebrało mowę.

- Wiedziałeś, że się spóźnisz i dlatego przylazłeś z kwiatami?

- Nie, nie! Przyniosłem panu na imieniny. Wszystkiego najlepszego!

Krótki moment ogłupienia.

- Ale ja nie mam dzisiaj imienin.

- Właśnie, że pan ma! Mówili w tramwaju.

- I to dlatego spóźniłeś się na trening? Bo myślałeś, że mam dzisiaj imieniny?

Żarliwe kiwanie główką.

Okej, przyznaję. To z jego strony słodkie – Feltsman pomyślał, pocierając kark.

- No cóż, bardzo ci dziękuję, ale już więcej nie rób takich rzeczy – odchrząknął, przyjmując bukiet. – Ja nie obchodzę imienin. Swoją drogą, gdzie ty znalazłeś takie bratki? Są niemal identyczne jak te, które rosną przed Pałacem Zimo...

Synapsy nareszcie zaskoczyły. Radość z otrzymania kwiatów zamieniła się w furię.

Nie. Kurwa, nie, nie mówcie mi, że...

- Ano, przed tym całym Pałacem Zimowym jest bardzo fajna łąka – z wyrazem samozadowolenia oznajmił Viktor. – U nas w Novowladimirsku to rosną tylko stokrotki, fiołki i mlecze. Dobrze, że na łąkach w Petersburgu rośnie tyle ładnych kwiatów, bo skonfiskowali mi kieszonkowe i nie mogłem pójść do kwiaciarni, by...

- Ty cholerny mały wiochmenie! – Yakov ryknął, zdmuchując dzieciakowi grzywkę z czoła. – Myślałem, że nie trzeba ci tłumaczyć tak OCZYWISTYCH rzeczy! NIE ZRYWA się kwiatów przed dawną rezydencją Romanovów!

- Niech pan nie chujsteryzuje! – chłopiec niedbale machnął ręką. – Przed Pałacem Zimowym zerwałem tylko cztery. Resztę wziąłem z botanicznego.

Panie, świeć nad duszą Novaka! Biedny Misza przewraca się w grobie, słysząc o podobnym świętokradztwie popełnionym przez członka własnego klubu łyżwiarskiego. Jeszcze chwila, a „chujsteryzujący" Yakov dołączy do dawnego trenera w zaświatach. Przekroczy bramy niebios łysiuteńki jak Wronkov! Chyba że wreszcie zapanuje nad rękami, które przy każdym wyskoku chochlika wyrywały porcje włosów.

- Vitya... - wycedził, strzepując z dłoni jasno-brązowe kosmyki. – Jak już ci tłumaczyłem wiele razy, Petersburg to NIE jest Novowladimirsk. Tutaj nie łazi się po dachach, nie mówi się „dzień dobry" do wszystkich ludzi na ulicy i nie zrywa się kwiatów w miejscach innych niż lokalny park. A nawet w parku wolno zrywać tylko z miejsc, które nie są ogrodzone płotkiem. Rozumiem, że ciężko ci się przestawić... w końcu ja też wychowałem się na wsi... ale jeśli chcesz, bym dożył końca wakacji, lepiej pośpiesz się i zacznij zachowywać się jak mieszczuch.

- Dobrze, postaram się – dzieciak obdarzył trenera przepraszającym cmoknięciem w policzek.

- ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ?! ŻADNEGO CAŁOWANIA!

Ale chochlik już tego nie usłyszał – pognał dołączyć do reszty dzieci.

Wbrew pozorom to jeszcze NIE był Incydent. Nie. To był zaledwie uszczerbek na dobrym samopoczuciu Yakova. Incydent nastąpił pół godziny później. Można powiedzieć, że następca Novaka sam go sobie sprezentował - jedną dziesięciosekundową utratą cierpliwości.

No ale... kurde... jak miał nie stracić cierpliwości, gdy co chwilę słyszał irytujący szczebiot Viktora?

- Panie Feltsman, widział pan ten piruet?

- Panie Feltsman, panie Feltsman! A popatrzy pan na mój skok?

- Ładne to było, panie Feltsman? Ładne?

- Panie Feltsman, a mogę wyjść do toalety?

- Panie Feltsman, a dlaczego Lvu wolno próbować potrójnego toe loopa, a mnie nie wolno?

- Panie Feltsman, a możemy pokręcić się razem w kółko?

- Panie Feltsman, a da mi pan przytulasa za dobre sprawowanie?

Kurwa, szło zwariować!

„Uwaga nauczyciela winna być podzielona równo pomiędzy wszystkich uczniów!" – Nikiforov najwidoczniej nigdy nie słyszał o tej zasadzie. Zresztą, nawet gdyby słyszał, pewnie i tak miałby ją w poważaniu. Nie dość, że ubzdurał sobie, że cała uwaga Yakova powinna być poświęcona jemu, to jeszcze śmiał obrażać się, gdy pięćdziesięcioletni trener ośmielił się zająć kimś innym.

Przez pierwsze trzy dni podobne zachowanie mogło być jeszcze odbierane jako urocze. Ale czwartego dnia stawało się irytujące.

- Nie no, panie Feeeeeltsman! Jak tak ładnie wylądowałem, a pan nawet nie wiiiiidział!

- Buuu, panie Feltsman! Dlaczego nie patrzył pan na mój piruet, chociaż tak bardzo się staraaaaaałem!

- Panie Feltsman, panie Feltsman! Tutaj, tutaj! Widział to pan? Panie Feltsman, widział pan? Super, no nie? Prawda, panie Feltsman? Panie Feltsman, mogę teraz spróbować skoczyć potrójnego toe loopa? Panie Feltsman...

- DOSYĆ TEGO! – Yakov nie wytrzymał. – Jak jeszcze raz usłyszę „pan Feltsman", to normalnie zawału dostanę!

Mamrocząc pod nosem przekleństwa, odwrócił się i celem potraktowania zmaltretowanego gardziołka kojącym strumieniem wody, odjechał w stronę band. Był w połowie drogi, kiedy usłyszał znamienne słowa:

- Yakov, mogę teraz spróbować skoczyć potrójnego toe loopa?

Pięćdziesięciolatek zastygł w miejscu.

Koniec. Rekord świata w bezczelności. A-po-ka-li-psa.

Wszystkie bachory na lodowisku... dosłownie wszystkie (łącznie z dwudziestopięcioletnim bachorem, Vitalym Pogodinem) wydały głośne:

- HYYYYYYYY!!!

Ktoś powinien pomyśleć o wybudowaniu tutaj schronu. Wówczas piętnaście osób nie musiałoby rozglądać się za drogą ucieczki i z minami pod tytułem „O Boże, nie chcę tu być!" czekać aż obie półkule mózgu Yakova przetworzą znaczenie słów chochlika.

Trochę to trwało...

Zaraz, zaraz... ale o co to całe zamieszanie? – zapytała Lewa Półkula (racjonalna).

Viktor powiedział do nas na „ty" – wzdychając, odparła Prawa Półkula (kreatywna).

Jaki Viktor?

No wiesz, Nikiforov.

Aha. A ile on ma lat?

Osiem.

Aha. No a do kogo on powiedział na „ty"?

No... do nas!

Nie, no co ty, kurwa...! – Lewa Półkula nareszcie załapała. - Chyba żartujesz?!

Nie, kurwa, nie żartuję – w głosie Prawej Półkuli zabrzmiała rezygnacja.

O żesz, kurwa!

No właśnie, kurwa!

I na pewno nam się nie zdawało?!

No chyba nie, kurwa!

I na pewno DO NAS powiedział na „ty"?!

Tak, kurwa, wszyscy słyszeli!

O kurwa, ja go zabiję!

No, NARESZCIE, kurwa!

Yakov Feltsman wreszcie dojrzał do tego momentu – dzisiaj pobije swój rekord w byciu wkurwionym! Już czuł tę pulsującą w żyłach adrenalinę. Już czuł tę rosnącą temperaturę twarzy. Już czuł maszerującą w stronę gardła armię słów – Oddział Wpierdol, Nieznająca Litości Konnica oraz Grupa Pikinierów DUPA („Dostarczmy Urwisowi Pierdolonej Agonii!") szykowały się do natarcia.

Na niego! ­– wydarł się Mózg Yakova. – Dajcie gówniarzowi popalić, ale tak, żeby mu, kurwa, w pięty poszło!

Jednak do wybuchu stulecia nie doszło, gdyż zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Drzwi skrzypnęły i na lodowisko wmaszerowała Viera.

- Umm... trenerze, możemy porozmawiać? – spytała nieśmiało.

Stooooooooop! Kurwa, wszyscy STOP! Kobieta w ciąży, zatrzyyyyymać się!

Pytanie: jak wygląda rozpędzony do dwustu na godzinę samochód, hamujący tuż przed przejściem dla pieszych, żeby nie przejechać matki z wózkiem?

Odpowiedź: jak Yakov Feltsman szykujący się do zafundowania Zjebki Życia Viktorovi Nikiforovowi, ale zatrzymany w ostatniej chwili przez ciężarną Veronikę Sokolovą.

Pisku opon co prawda nie było, za to zapiszczały łyżwy – kiedy wystrzeliły w stronę chochlika, ale skręciły na dźwięk głosu młodej kobiety, fundując właścicielowi widowiskowy upadek. Hamujący z dwustu na godzinę samochód raczej rozpierdoliłby sobie silnik – Yakov czuł, że rozpierdolił sobie absolutnie wszystko! Plecy na pewno. Nie pamiętał kiedy ostatnio aż tak rypało go w krzyżu. Gdyby mógł, wybrałby się do Stwórcy i złożył zażalenie.

Nie no, kurwa... tym razem siedzący w niebiosach złamas przeszedł samego siebie! To, co przed chwilą odwalił, przechodziło ludzkie pojęcie! Jak tak można... no, kurwa, jak?! Żeby przed szarżującym bykiem Yakovem i jego płachtą (czerwoną koszulką Viktora) postawić babę w ciąży?! Żeby pozbawić człowieka możliwości zafundowania gówniarzowi zasłużonej zjebki?! Kim jest ten cały Bóg? Co to za popieprzeniec? Kto go, u licha, zatrudnił?! Yakov żąda, by natychmiast zwolnili skurwysyna!

Ech, cholera... wyżywanie się na jakiejś nadprzyrodzonej istocie prawdopodobnie nie miało sensu.

Feltsman zmusił się do stłamszenia w sobie całej rządzy mordu (co przypominało co nieco spuszczanie powietrza z gigantycznego balona) i podjechał do Sokolovej. Rzucił krótkie „poczekaj, tylko założę osłony" i dosłownie na pięć sekund pochylił głowę.

Coś srebrnego przemknęło mu przed oczami. To Viktor zeskoczył z lodu i bez ostrzeżenia przytulił się do Viery.

- Ty też jesteś łyżwiarką? – z rączkami owieniętymi wokół szczupłej talii obdarzył młodą kobietę radosnym uśmiechem. – Masha, Lena i Sonia mówiły, że trenuje z nimi jeszcze jedna dziewczyna, i że jest taka super, i że jest Wicemistrzynią Świata, i że potrafi zrobić piruet Biellmann! To ty, prawda?

Dolna warga Sokolovej zadrżała. Zaś z Yakova w jednej chwili wyparowała cała złość. Feltsman nie był pewien, co powinien w tej sytuacji zrobić, więc po prostu stał i w milczeniu obserwował scenę.

- Kilka dni temu dałem wszystkim dorosłym dziewczynom powitalnego przytulasa! – radośnie oznajmił chłopiec. – Powiedziały, że to tradycja! Kiedy cię zobaczyłem, pomyślałem, że ciebie też przytulę, bo... bo...

Po policzkach Viery spływały łzy. Młoda łyżwiarka wpatrywała się w srebrnowłosego malca z przerażeniem w oczach i mocno zaciśniętymi ustami. W końcu nie wytrzymała. Zakryła sobie twarz dłońmi i zaczęła szlochać.

Ech, ale się porobiło – Yakov pomyślał, kręcąc głową.

Tymczasem Viktor wpadł w panikę. Z kropelką potu spływającą po małym czółku, odskoczył do tyłu.

- P-p-przepraszam! – wyjąkał, unosząc rączki. – J-ja... p-przepraszam... c-co ja zrobiłem? N-nie chciałem...

- Już dobrze – trener nieznacznie ścisnął ramię chłopca.

- Przepraszam! – dzieciak posłał pięćdziesięciolatkowi błagalne spojrzenie. – C-co mam zrobić?! Ja nie wiem, co robić, kiedy ktoś płacze! – zakończył piskliwym głosem.

Gdyby okoliczności były inne, Feltsman mógłby uznać minę Viktora za komiczną. Jeśli wierzyć słowom Anny, identycznie wyglądał Sasza, kiedy musiał się zmagać ze szlochami żony.

- To nie twoja wina – Yakov obdarzył malca łagodnym spojrzeniem. – Viera po prostu... ech, chodź ze mną, Viereczka. Porozmawiamy w cztery oczy, dobrze?

Kłykciami wycierając kąciki oczu, nieprzytomnie pokiwała głową. Trener objął ją ramieniem i wyprowadził z pomieszczenia.

Kilka minut później siedzieli na kanapie, która - razem z krzesłem na kółkach oraz biurkiem - została wczoraj postawiona w dawnym gabinecie Novaka. Pięćdziesięciolatek nie mówił ani słowa, dając młodej Wicemistrzyni Świata czas na wypłakanie się. Kiedy nieznacznie się uspokoiła, podał jej chusteczkę. Tę samą, którą jeszcze parę dni wycierał nos zapłakanemu Viktorowi.

Osiem lat, dziewiętnaście lat – pomyślał, wzdychając. – W jakim wieku by nie byli, zawsze mnóstwo z nimi kłopotów.

Palcami miętoląc chusteczkę, ciemnowłosa łyżwiarka splotła dłonie na padołku.

- Przepraszam – wybąkała, wpatrując się w wyhaftowane na materiale misie w baletkach. – Ja... po prostu... nie wiedziałam, że dzieci mają takie małe rączki.

Yakov nie mógł powstrzymać słodko-gorzkiego uśmiechu.

- Ty miałaś jeszcze mniejsze, kiedy przyszłaś tutaj po raz pierwszy – stwierdził, zatracając się we wspomnieniu. – Wciąż trzymałaś się moich spodni, bo bałaś się upaść. Matka wcisnęła cię w zestaw białych ciuchów, więc wyglądałaś jak mała śnieżna kulka. Byłaś mniej więcej tak samo duża, jak taka pluszowa lalka ze sklepu z zaba...

Słowa ugrzęzły mężczyźnie w gardle, gdy kilkanaście lat starsza „śnieżna kulka" rzuciła mu się w ramiona.

- Przepraszam, że powiedziałam ci tyle okropnych rzeczy trenerze! – zakwiliła, z mocno zaciśniętymi oczami, ciągnąc Yakova za poły swetra. – Nie chciałam tego wszystkiego powiedzieć, naprawdę! T-tylko że... byłam tak strasznie przerażona i tak strasznie zła! N-nie wiedziałam, co robić. A w-wtedy, kiedy to wszystko powiedziałam, nie myślałam i słowa same zaczęły wychodzić i wiem, że nie powinnam tego wszystkiego mówić, ale... ale chyba to wszystko się skumulowało i chciałam skupić na kimś swoją złość, a t-ty byłeś pod ręką trenerze i... i... i przez ten cały czas tak bardzo się bałam, że trener się na mnie wścieknie... chociaż mama i tata mówili mi, że trener na pewno nie będzie zły, bo trener to zawsze stał za nami murem, za całą naszą czwórką i... i... przepraszam. A wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze, trenerze?!

Otworzyła oczy i posłała mu błagalne spojrzenie. Feltsman nie był w stanie wykrztusić żadnego dźwięku, więc jedynie pokręcił głową.

- Zabezpieczałam się! – Viera wyrzuciła z siebie tonem, który błagał o zrozumienie. – Naprawdę... ja... tak bardzo się pilnowałam! Na mojej uczelni jest tyle dziewczyn, które robią to na prawo i lewo, i w ogóle nie przejmują się zabezpieczaniem, i tylko czasami zaglądają do kalendarzyka, a żadna z nich nie zaszła w ciążę, więc... więc dlaczego ja? I to po tym, jak tak bardzo się starałam... jak byłam tak bardzo ostrożna, o wiele ostrożniejsza niż one i robiłam to tylko z chłopakiem, którego kochałam i myślałam, że już zawsze będziemy razem, ale... ja nie rozumiem! Te głupie gumki nigdy nie pękają, trenerze! Nie znam ani jednej osoby, której przytrafiło by się coś takiego! Więc dlaczego właśnie MNIE?! I to akurat teraz?! Tak ciężko trenowałam i... w tym roku Igrzyska i... Boże, trenerze... Igrzyska!

Głos młodej łyżwiarki ponownie przeszedł w szloch.

- Jak nie chcesz, nie musisz odpowiadać, ale... muszę cię o coś zapytać – Yakov zagaił, nieznacznie gładząc dziewczynę po ramieniu. – Co z ojcem maleństwa?

Ciało Viery zatrzęsło się.

- O-okazało się, że ma żonę. P-przysięgam, że nic nie wiedziałam, trenerze! Gdybym wiedziała, nigdy nawet bym na niego nie spojrzała, naprawdę, ja nie robię takich rzeczy, nie przystawiam się do zajętych facetów, a-ale... o-on... n-nie nosił obrączki i przekonywał, że jest wolny. Przyznał, że ma żonę, dopiero kiedy powiedziałam mu o ciąży. S-strasznie... strasznie się wtedy zdenerwował. Bo wiesz, trenerze, on... ten romans dla niego... p-powiedział, że miał dosyć rutyny swojego życia. Miał dosyć żony i dzieciaków, a kiedy spotkał mnie, na nowo poczuł, że żyje i zaczął nawet rozważać rozwód i związanie się ze mną na stałe. A-ale... k-kiedy powiedziałam mu o ciąży, wykrzyczał, że jestem taka sama jak inne kobiety. Że wziął mnie za kogoś ambitnego, za sportowca, za kogoś, kto ma marzenia i aspiracje, kto chce od życia czegoś więcej, a w rzeczywistości... w rzeczywistości zależy mi tylko na domu i bachorach.

- Głupi kutas – burknął Feltsman.

Jego oburzenie zdawało się dodać dziewczynie otuchy. Oddech dziewiętnastolatki stał się jakby spokojniejszy, a ciało przestało być sztywne jak u drewnianej kukły.

- To mnie naprawdę zabolało, trenerze – chusteczką wycierając resztki łez, wymamrotała Viera. – Nie tylko dlatego że go kochałam i dowiedziałam się, że mnie oszukał. Zabolało to też... moją dumę.

Dłonie młodej łyżwiarki zacisnęły się w pięści.

- Powiedział to tak, jakbym zrobiła to specjalnie. Nie ma pojęcia, czym dla mnie jest łyżwiarstwo! Ile dla mnie znaczyło... ile nadal znaczy! Tak ciężko trenowałam, by osiągnąć obecny poziom... te wszystkie kontuzje, siniaki na nogach, wyjazdy, godzenie treningów ze szkołą... jak ktoś mógł powiedzieć, że nie mam marzeń i niczego od życia nie chcę?! Rozumiem, że dla niego to mogło wyglądać różowo... że może my wcale nie trenujemy tak ciężko jak faceci i tylko skaczemy sobie po lodzie w krótkich spódniczkach... ale przecież on też... co prawda przez krótki czas, ale mimo wszystko... grał w hokeja, więc powinien wiedzieć, z czym to się wiąże. Jak mógł w ogóle pomyśleć, że chciałabym dziecka właśnie teraz, gdy nadchodzi sezon olimpijski. Zresztą... - zawahała się – nawet gdybym kiedyś chciała dziecka, to czy to naprawdę coś złego? Mam być nazywana głupią kurą domową, tylko dlatego że kiedyś chciałabym mieć dziecko?

- W żadnym wypadku.

Złość w sercu Yakova została zastąpiona przez nostalgię. Temat, który poruszyła Viera, przywołał całą masę wspomnień.

- Nie ma niczego złego w tym, że ktoś chce dziecka – łagodnym tonem oznajmił Feltsman. – Nie ma też niczego złego w tym... że się go nie chce. Słuchaj, zwykle z nikim o tym nie rozmawiam, ale czuję, że to może ci pomóc, więc zaryzykuję.

Wziął głęboki oddech i zaczął mówić:

- Zanim Lilia została moją żoną, była zaręczona z takim jednym wymuskanym lalusiem. Koleś popełnił wielki błąd, bo nieopatrznie wypaplał komuś, że kiedy jego ukochana wreszcie zamknie rozdział z baletem, naturalną koleją rzeczy będzie gromada śliczniusich pulchniutkich dzieciaczków. Okropnie rozwścieczył tym Lilię. Nie znam szczegółów, bo o wszystkim usłyszałem od Tatiany, a ona lubi koloryzować, ale kłótnia była ponoć widowskowa, talerze latały i w ogóle, a na koniec facet został ciśnięty pierścionkiem w twarz i usłyszał definitywne „nie chcę cię więcej widzieć!".

To było dzień po wizycie KGB na lodowisku. Yakov nie kłamał, gdy mówił Viktorowi, że zerwanie Baranowskiej i jej „elegancika" prawdopodobnie nie miało żadnego związku z pocałunkiem.

- Od tamtej pory Lilia wciąż powtarzała wszystkim, że nigdy nie będzie miała dzieci. Twierdziła, że za żadne skarby nie chce ich mieć.

- Sądzi trener... że nie mówiła szczerze? – niepewnie zapytała Viera.

- Nie, sądzę, że w tamtym konkretnym momencie rzeczywiście nie chciała dzieci – Feltsman odparł bez wahania. – A ja nigdy nie byłem dość odważny, by zaproponować jej zmianę zdania. Przez całe małżeństwo żyłem w strachu, że moja żona rzuci mnie, jeśli zrobię to samo, co jej były narzeczony.

Nie żebym dobrze na tym wyszedł – pomyślał z goryczą. – Żeby było śmieszniej, Lilia rozwiodła się ze mną, bo NIE zrobiłem tego, co jej były narzeczony.

- A zatem trener... chciał dzieci? – dopytywała się młoda łyżwiarka.

- Nie, wtedy raczej ich nie chciałem. Może i nie byłem im jakoś specjalnie przeciwny, ale nie mogę powiedzieć, bym miał jakieś szczególne parcie na przekazywanie genów. Zresztą... ja i moja żona od zawsze byliśmy otoczeni przez smarkaterię. Lilia matkowała trochę młodym baletnicom, a ja wychowywałem waszą czwórkę. Nigdy nie czuliśmy się nieszczęśliwi z racji nie posiadania dzieci. Wręcz przeciwnie: czuliśmy się wolni. Nasi przyjaciele tkwili w domach, łańcuchami przykuci do swoich pociech, a my żyliśmy pełnią życia. Nie musieliśmy zadawać sobie pytań w stylu „z kim zostawimy dzieciaka" albo „jak wytłumaczymy wszystko dziecku, jeśli na czymś nas przyłapie". Nasz czas należał do nas, więc spełnialiśmy się zawodowo. Nasza przetrzeń należała do nas, więc robiliśmy, co chcieliśmy. Owszem, czasem skakaliśmy sobie do gardeł, zdarzało mi się spać na kanapie, ale byliśmy bardzo szczęśliwym małżeństwem.

- To takie dziwne – Viera wbiła rozmarzony wzrok w splecione na kolanach dłonie. – Trener nigdy nie mówi o swoim związku z panią Lilią. A od rozwodu to już w ogóle strach trenera o to zapytać.

- Wyjątkowe sytuacje wymagają poświęceń! – burknął Yakov. – Powiedziałem ci o tym, bo czuję, że chcesz tego dzieciaka, ale wstydzisz się przyznać!

Na policzkach dziewczyny zakwitły dwa duże rumieńce. Sokolova otworzyła usta i przez chwilę wszystko wskazywało na to, że zaprzeczy. Jednak w ostatniej chwili zmieniła zamiar. Po krótkiej chwili milczenia, zapytała cicho:

- A czy... p-pani Lilia... też wstydziła się przyznać?

Feltsman poczuł nieprzyjemne swędzenie w okolicach klatki piersiowej, jednak przełknął ślinę i zmusił się do zachowania spokoju. Tu nie chodziło o niego, lecz o Vierę.

- Owszem – oznajmił cicho.

Zawahał się, po czym ciągnął dalej:

- Kiedy miała dwadzieścia lat, nie chciała dzieci. Kiedy miała trzydzieści lat, nie chciała dzieci. Jednak kiedy oboje przekroczyliśmy czterdziestkę, zacząłem dostrzegać... subtelne zmiany w jej zachowaniu.

To były niuanse i dla kogoś innego mogły nie mieć znaczenia, jednak dla współmałżonka niosły ze sobą aż nazbyt oczywisty przekaz. Kiedy twoja żona nagle rezygnuje ze stwierdzeń w stylu „sąsiadka me ze swoim bachorem same kłopoty" i przerzuca się na stwierdzenia w stylu „synek sąsiadki to w sumie jest całkiem słodki", to musisz być idiotą, by nie załapać.

Yakov nie był idiotą. Był tchórzem.

- Skoro pana żona zaczęła chcieć dzieci, to dlaczego nic nie powiedziała? – marszcząc czoło, zapytała Viera.

- Bo jest cholernie dumną kobietą – Feltsman stwierdził ze szczyptą czułości. – A poza tym, nienawidzi, gdy coś jej się narzuca. Kiedy wszyscy nasi przyjaciele dorobili się potomstwa, nagle ulubionym sloganem na każdej imprezie stał się okrzyk: „no, to teraz czas na Yakova i na Lileczkę, no już, no już, pośpieszcie się, zróbcie sobie dziecko, przecież wszyscy mają dzieci! No co ty, Lileczka, nie chcesz? Ach, teraz to ty tak mówisz, ale jeszcze zobaczysz, za parę lat wszystko ci się zmieni!" Tyle razy to słyszeliśmy, że szło się porzygać. Zwłaszcza moja matka i biologiczne siostry lubiły w ten sposób dogadywać mojej żonie. Wiesz, to baby ze wsi... a na wsi stwierdzenie, że nie chcesz mieć dzieci, jest prawie tak samo bulwersujące jak stwierdzenie, że nie chodzisz do cerkwi. Lilia nie chciała, by ktoś wymuszał na niej określony styl życia. Ja też nie. Teraz, gdy o tym myślę, to byliśmy parą kretynów... żeby nie przyznać, że czegoś się chce, tylko po to, by zrobić na złość otoczeniu? No naprawdę, tylko kretyni tak robią. A ty, Viereczka? Powiedz mi, ale tak szczerze... chcesz tego dziecka, czy go nie chcesz?

Usta łyżwiarki pozostawały zamknięte. Wyraz twarzy dziewczyny wskazywał na wewnętrzną walkę.

- Bo jeśli go nie chcesz - kładąc uczennicy dłoń na ramieniu, zaczął Yakov – to przyrzekam, że nie będę cię oceniał. Nawet dam ci pieniądze na zabieg i nie zacznę dziwnie na ciebie patrzeć. Znałem dwie kobiety, które usunęły ciążę... jedną była łyżwiarka, która kiedyś trenowała w tym klubie, a drugą taka jedna narciarka. Łyżwiarki aborcja w ogóle nie obeszła, zaś narciarka do końca życia miała traumę. Tak więc sama widzisz, wszystko zależy od danego przypadku... i od kobiety. Ale wiesz, Viera, jeśli chcesz tego dziecka... jeśli naprawdę go chcesz i po urodzeniu nie będziesz go obwiniać za zniszczenie kariery, albo coś w tym stylu...

Ujrzawszy w wyobraźni pokręconą relację Saszy i Viktora, pięćdziesięciolatek wzdrygnął się.

- ... jeśli naprawdę go chcesz, to nie rezygnuj z tego, tylko dlatego że kłamliwy złamas zarzucił ci brak aspiracji i chęć zostania klaczą rozpłodową.

Po spotkaniu z Karolkiem ten facet będzie miał szczęście, jeśli kiedykolwiek jeszcze coś powie – obiecał sobie Feltsman. – Tylko poczekaj, skurwielu!

Czarne trzewiczki dziewczyny niepewnie szurały o podłogę.

- Właściwie to... - Sokolova zaczęła nieśmiało – kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, potrafiłam myśleć tylko o tym, jak bardzo nie chcę tego dziecka. Ale wie trener... im więcej czasu mijało... kiedy tak siedziałam sama w domu i wkurzałam się na trenera...

Na te słowa kącik ust Yakova nieznacznie uniósł się do góry. Atmosfera stała się znacznie luźniejsza niż na początku.

- ... zaczęłam robić się ciekawa – Viera posłała trenerowi ostrożne spojrzenie. – Zaczęłam się zastanawiać, czy to chłopiec czy dziewczynka.... jak by wyglądał... czy lubiłby jeździć na łyżwach... czy założyłby kiedyś ten dresik treningowy, który wciąż przechowuje moja mama? A kiedy ten chłopiec się do mnie przytulił... wie trener... ten przed chwilą...

- Przepraszam cię za niego – zbolałym tonem rzucił Feltsman. – On jest taką małą przylepą. Wciąż tylko łazi i klei się do ludzi.

Wicemistrzyni Świata pokręciła głową. Wyprostowała się i lekko się uśmiechając, wbiła zamyślony wzrok w sufit.

- Nie szkodzi – oświadczyła. – Dzieci mojej kuzynki nie lubią się przytulać, więc to miła odmiana.

W brązowych tęczówkach Viery ponownie pojawił się smutek.

- Słyszałam, że kiedy kobieta usunie ciążę, czasami może potem normalnie rodzić dzieci, ale czasami... ponoć w wielu przypadkach jest tak, że to już koniec. Jeśli raz się usunie, można już potem nigdy... rozumie trener, o czym mówię?

- Ta, rozumiem – z ust mężczyzny wyszło ponure westchnienie.

- No więc... ja... na początku myślałam tylko o tym, że jeśli teraz się wycofam, mogę już nigdy nie zdobyć olimpijskiego złota. Jeśli urodzę dziecko, to na zawsze zamknę za sobą tamte drzwi. Tak na początku myślałam. Ale potem zaczęłam czytać te głupie czasopisma o gwiazdach kina, które kupuje moja mama... i dowiedziałam się o wielu przypadkach, gdy kobieta usunęła ciążę i już nigdy potem nie mogła rodzić. Wtedy chyba pierwszy raz dotarło do mnie, że mogę zamknąć za sobą również inne drzwi... i wróciły do mnie słowa trenera. Przypomniało mi się, jak mówił mi trener, że spanikowałam, i że nie przemyślałam tego sobie, i że działałam pod wpływem impulsu. Pomyślałam sobie, że koniecznie chcę z tobą porozmawiać, trenerze. Dlatego przyszłam.

- Cieszę się – Yakov poczochrał dziewczynie włosy.

Odpowiedziała mu nieśmiałym, ale mimo wszystko ufnym spojrzeniem. Bardzo przypominała w tej chwili tamtą kilkulatkę ze zdjęcia. Feltsman uświadomił sobie, że nie mógłby troszczyć się o nią bardziej, nawet gdyby była jego biologiczną córką.

- A więc jest tak, jak myślałem? – wzdychając, podrapał się po karku. – Chcesz tego dzieciaka, tak?

- Cóż... - wyjąkała, powracając do nerwowego miętolenia chusteczki. – Trochę się martwię, co ludzie powiedzą... że wybrałam dziecko zamiast kariery...

- Ludzie mogą się pierdolić – tonem ucinającym dyskusję rzucił Feltsman. – Nic im do ciebie i do twojego życia. Zresztą... może być tak, że wcale nie będziesz musiała wybierać.

Posłała mu zdezorientowane spojrzenie.

- Jest jeszcze opcja numer trzy – wyjaśnił cierpliwie. – Kiedy cię słucham, to mam wrażenie, że jesteś przekonana, że urodzenie dziecka oznacza koniec kariery. Ale wcale nie musi tak być. Jesteś bardzo młoda, Viera. Może gdybyś nie była aż tak młoda, urodzenie dziecka rzeczywiście oznaczałoby pożegnanie z zawodowym łyżwiarstwem. Ale ponieważ masz dopiero dziewiętnaście lat, uważam, że jest szansa... nieduża, ale zawsze... że po porodzie dasz radę wrócić do formy.

Oczy dziewczyny rozszerzyły się. Kryła się w nich nieśmiała nadzieja.

- Nie będę cię okłamywał i mówił, że będzie łatwo – ciągnął Yakov. – W rzeczywistości, jeśli zdecydujesz się spróbować, będzie ci cholernie ciężko. To będzie najtrudniejszy trening, z którym przyjdzie ci się zmierzyć... Trudniejszy niż wszystko przez co przeszłaś w trakcie całej kariery łyżwiarskiej. Po dziewięciu miesiącach noszenia dziecka twoje ciało będzie ociężałe, słabe i mniej elastyczne. Kondycja zacznie błagać o zlitowanie. Do tego jeszcze wszystkie hormony i cała reszta emocjonalnego burdelu. Powrót do formy po wypchnięciu z siebie płaczącego bachora to coś, czego nie dokonałby żaden facet... ale znam kilka kobiet, które dały radę. Katya Wronkova... brrr... chociaż ona może nie jest najlepszym przykładem, bo ta baba to potwór i staram się nie myśleć o tym, że gdy zdarza mi się wpaść na nią w siłowni, to pomimo urodzenia piątki bachorów podnosi te same sztangi co ja i jest w stanie zrobić więcej brzuszków ode mnie. Tatiana...

Na wspomnienie płaczliwych telefonów od męża przybranej siostry, Feltsman wzdrygnął się. Chyba tylko cudem Steve przetrwał wszystkie trzy ciąże Tatiany i z nerwów nie przeniósł się na tamten świat. Przecież to, co ta wariatka wyczyniała w siódmym miesiącu, przechodziło ludzkie pojęcie!

Powiedz jej coś, Yakov! – wył McKenzie. – Powiedz jej coś, zanim zabije siebie i moje dziecko!

Biedak. Ale prawda była taka, że blond wiedźma od zawsze była pierdoloną farciarą i wszystko uchodziło jej płazem. Ponoć każde z trójki dzieci urodziła bez żadnego bólu, w niecałe dziesięć minut, jednocześnie dowcipkując z położnymi. Gdyby wszystkie baby miały tyle szczęścia, przyrost naturalny wzrósłby ze czterokrotnie...

- A czy jeśli zdecyduję się urodzić i trenować dalej - odezwała się Viera – to trener mi pomoże?

- Fakt, że w ogóle zadajesz trenerowi to pytanie jest uwłaczający! – krzyknął czyjś stłumiony głos.

Feltsman i Sokolova spojrzeli w stronę drzwi. Do pomieszczenia wsunęła się głowa Sońki.

- Sorki, sorki! – śmiejąc się nerwowo, łyżwiarka z rudym pasemkiem rozmasowała kark. – Bo my... tego... przechodziłyśmy obok i usłyszałyśmy wasze głosy.

- I tak jakby... no... stanęłyśmy pod drzwiami – po chwili pojawiła się również głowa Lenki.

- No i tak jakby wszystko słyszałyśmy – blond łepetyna Mashy pokazała się jako ostatnia.

- To się fachowo nazywa „podsłuchiwanie"! – wycedził Yakov. - A że jesteście najbardziej wścibskimi istotami na tym świecie, to było wiadomo już od...

Urwał, gdyż najstarsza z łyżwiarek podeszła do kanapy, uklękła i obdarzyła zaskoczoną Vierę mocnym przytulasem.

- No naprawdę, Viereczka, czemu nic nam nie powiedziałaś? – odsunęła Sokolovą na odległość ramienia i zaczepnie pociągnęła ją za nos. – Masz pojęcie, jak się martwiłyśmy?

- Zaczęłyśmy wymyślać tak idiotyczne teorie, że nie masz pojęcia – Sonia oparła przedramiona o głowę Mashy. – Myślałyśmy, że jesteś chora! Albo że masz kontuzję! Co ty myślałaś, że będziemy się z ciebie nabijać, albo wyzywać od puszczalskich, albo coś w tym stylu? Nigdy byśmy czegoś takiego nie zrobiły! Przecież jesteśmy przyjaciółkami!

- Właściwie to mogę sobie wyobrazić, jak się czujesz, a przynajmniej częściowo – palcami przeczesując koński ogon, z ustami ułożonymi w dzióbek wymamrotała Lenka. – Jakieś dwa lata temu, w samym środku sezonu okres mi się spóźnił o cały miesiąc. Normalnie omal zawału nie dostałam! Jednak kiedy poszłam do ginekologa, okazało się, że to nie ciąża. Następnego dnia dostałam miesiączki i popłakałam się ze szczęścia. Dobrze, że trener o niczym nie wiedział...

- Wiedziałem – burknął Yakov.

- Jezu, naprawdę? A skąd?!

- Trzymam ze sprzątaczką, a sprzątaczka sprawdza kosze na śmieci. A ile leków na uspokojenie musiałem łyknąć, gdy o tym wszystkim usłyszałem, to tylko ja wiem! Myślisz, że kto zasugerował twojej matce, by kazała ci iść do ginekologa? Że też sama na to nie wpadła... w końcu jej cykle też były cholernie nierówne, gdy sama była łyżwiarką.

Viera zamrugała.

- Zaraz... Lena, twoja mama też jeździła na łyżwach?

- Tak, jeździła – Lena wyszczerzyła zęby. – Podobnie jak mama Mashy. Nasze mamy trenowały tutaj, w Klubie Mistrzów. Razem z trenerem.

- Czemu nigdy o tym nie słyszałam? Znaczy... widywałam wasze mamy na zlotach dawnych członków klubu, ale sądziłam, że przychodziły tutaj jako wasze mamy, a nie jako...uch.

- Musisz być bardziej towarzyska, Viereczka – wzdychając, zacmokała Sonia. – Ja wiedziałam o ich mamach już od bardzo dawna. To wszystko dlatego że tworzysz jakiś dziwny dystans między tobą i osobami, które są od ciebie dużo starsze!

- Może dlatego, że w przeciwieństwie do was jest grzeczna i taktowna? – Yakov poczęstował Grankinę rozzłoszczonym spojrzeniem.

- Czyli że... - Viera zastanowiła się chwilę – z tym zmienianiem pieluch to nie był żart? Trener naprawdę się wami zajmował, gdy byłyście niemowlakami?

- Ano, zajmował – zachichotała Masha – Ktoś musiał. Twojemu dziecku też będzie zmieniał pieluchy, jeśli ładnie poprosisz.

- Nie składajcie w moim imieniu żadnych pierdolonych obietnic! – warknął czerwony ze złości Feltsman.

- Oj, daj spokój, Papciu! – Sonia machnęła ręką. – Tylko ty jeden z nas wszystkich umiesz zmieniać pieluchy. Nie udawaj, że nie będziesz tego robił. Gdybyś nie był gotowy na taką ewentualność, to nie kazałbyś instalować przewijaka w kiblu obok swojego gabinetu.

Pięćdziesięciolatek złapał się za głowę.

Czemu, cholera, czemu kazał zainstalować przeklęty przewijak?! A tak, no bo myślał, że Lenka zaciążyła... i oczywiście mógł to zrobić tylko w łazience obok swojego gabinetu, bo tylko tamta łazienka była dość duża! A teraz przeklęte wiedźmy pomyślą, że zmienianie pieluch to dla niego forma hobby! Wspaniale. Po prostu, kurwa, fantastycznie!

- W każdy bądź razie - odezwała się Lenka – wpadnij kiedyś do mnie na obiad, Viereczka. Moja mama co prawda mieszka za granicą, ale raz na jakiś czas przyjeżdżają z tatkiem do kraju. Będziesz mogła posłuchać, jak wygląda wracanie do formy po ciąży.

- Do mnie też zajrzyj – zaoferowała Masha. – Moja mama mieszka w Moskwie, więc bywa w Petersburgu znacznie częśniej.

- Ach, jak już odwiedzasz ludzi, to wbij i do mnie! – zaśmiała się Sonia. – Moja mama co prawda nie jeździła na łyżwach, ale po urodzeniu mnie bardzo szybko schudła. Na pewno zdradzi ci swój sekret! Tylko nie zdziw się, gdy powie... hę? Dlaczego płaczesz?

- Wybaczcie – nieznacznie się uśmiechając, Viera wytarła spod oczu kilka samotnych łez. – Po prostu... wy zawsze namawiacie mnie do robienia dziwnych rzeczy... zapomniałam już, jakie potraficie być kochane.

- Awwww! – pomieszczenie wypełnił zbiorowy pisk. – Chodź do nas, kochana!

- NIE ŚCISKAJCIE JEJ TAK MOCNO! – Yakov wydarł się na cały gabinet. – Ona jest w ciąży, do cholery!

Podekscytowane czarownice nie zwracały na niego uwagi.

- To kiedy idziemy kupować ciuszki dla dzidziusia?

- Aaaach, kupmy mu taką polarową piżamkę z uszami króliczka!

- I trzeba znaleźć łyżwy! Uch... właściwie to od ilu lat kupuje się łyżwy?

- To może specjalny wózek na lód?

- Vitya mówił, że jego dziadek woził go po lodzie w normalnym wózku. Więc normalny wózek też będzie okej.

- A mogę być matką chrzestną?

Atmosfera między czterema dziewczynami zrobiła się tak ciepła i tak rodzinna, że Feltsman zwyczajnie nie miał serca ucinać irytującego szczebiotu. A nawet pozwolił sobie na lekki uśmiech.

Dla takich przyjaźni i takich momentów warto było walczyć o Klub Mistrzów. Tak, rywalizacja to ważna część sportu – ale umiejętność odsunięcia jej na dalszy plan i podania pomocnej dłoni koleżance z lodu to coś znacznie ważniejszego i trudniejszego. Może i myślenie o tym w ten sposób było w cholerę romantyczne i idealistyczne, ale Yakov cieszył się, że jego klub NIE stanowił zbieraniny ambitnych drapieżników, idących do celu po trupach. Nie wychował tych dziewczyn na osoby, które spojrzałyby na Viereczkę i pomyślały „o jedną rywalkę mniej!". Wychował je na... właśnie takie pokręcone wariatki, które w pierwszej kolejności zastanawiały się, jak pomóc przyjaciółce wrócić do formy, a potem przerzucały się na ciuszki dla dziecka i walkę o pozycję matki chrzestnej.

Lenka i Masha prowadziły akurat żywą dyskusję na temat wyższości kołysek nad łóżeczkami, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Po krótkim „proszę", do pomieszczenia wszedł bardzo zestresowany czymś Lev.

- Bo... tego... no... - zaczął, miętoląc skraj koszulki.

- O co chodzi, Lyovochka? – zapytał Yakov.

Czemu miał co do tego bardzo, bardzo złe przeczucia?

- Więc... no... pan Pogodin... - bełkotał Rykov.

Feltsman wzniósł ręce ku niebie.

- Noż kurwa, wykrztuś to wreszcie!

XXX

- Panie Feltsman, ja przepraszam.... naprawdę przepraszam!

Vitaly Pogodin spoczywał aktualnie na stole zabiegowym i był „doprowadzany do porządku" przez świeżaka, Ilię Shevchenko. Pavlo pojechał dzisiaj do urzędu załatwiać jakieś papiery, więc Ilia był jedynym dostępnym fizjoterapeutą w budynku.

- Ja wiem, że to był durny pomysł, by zaproponować zabawę w berka – ze łzami w oczach tłumaczył młody instruktor. – Ale ja zwyczajnie, nie wyrabiałem, panie Feltsman. Odkąd pan wyszedł, Viktor wciąż czegoś ode mnie chciał, wciąż mi w czymś przeszkadzał... Sądziałem, że jak go trochę zmęczę, uspokoi się! I o... o... obiecał mi, że jak go złapię, to do końca zajęć już ani razu się nie odezwie! Ja próbowałem... ja naprawdę się starałem.... Panie Feltsman, napraaaaawdęęęęęę!

- No już, chłopie, już... - kręcąc głową, Feltsman poklepał biedaka po ramieniu. – Już dobrze, już po wszystkim...

- I czego się mażesz, Vitaly?! – z rękami na biodrach burknęła Sońka. – Bądź facetem! Miej jaja! A nie zwalasz wszystko na Viktora...

- Właśnie, właśnie! – Masha żarliwie pokiwała głową. – Najłatwiej to zwalić na Viktora!

- Żeby nie być w stanie złapać ośmiolatka... - Lenka prychnęła cicho. – Ale z ciebie oferma!

- Trzeba być potworem, by zwalać winę na tak urocze dziecko – stwierdziła Viera.

Kontuzjowany instruktor gapił się na cztery łyżwiarki ze spojrzeniem zarezerwowanym dla kompletnych psycholi. Yakov tak bardzo się z nim utożsamiał – w końcu on też był „ofermą, która nie dała rady dogonić ośmiolatka".

- Odpierdolcie się od niego, wiedźmy! – mruknął. – No więc, jak to widzisz, Shevchenko? Ile?

- W sensie... ile miesięcy? – niepewnie spytał Ilia.

Miesięcy?! – Feltsman pomyślał z przerażeniem. – Sądziłem, że mówimy o tygodniach! Byłem pewien, że po kilku tygodniach facet będzie zdatny do pracy!

Dłonie fizjoterapeuty przez pewien czas przesuwały się po zmaltretowanych plecach. W końcu Ukrainiec głęboko westchnął.

- O ile nie planuje pan podać mu leków przeciwbólowych jak dla konia...

- Nie planuję! – gniewnie uciął Feltsman.

- To sądzę, że... do końca lata to absolutne minimum. Musi odpoczywać przynajmniej do września.

Szczęka Yakova, morale Yakova i optymizm Yakova – wszystkie trzy poleciały w dół.

- Jak ty się wypierdoliłeś, Vityaly? – pogardliwym tonem zastanawiała się Sonia. – Nie nauczyli cię, że trzeba lecieć na ryj?

- Już wam mówiłem, jak! –głosem bliskim histerii zawył Vitaly. – Bawiliśmy się w berka. Goniłem Viktora. Nagle Viktor krzyknął „ojej, ktoś zgubił gumkę do włosów" i z pełnej prędkości zatrzymał się i kucnął, by podnieść. Potknąłem się o niego, zrobiłem salto i upadłem na plecy!

- No widzicie, co za debil? – burzyła się Masha. – Jeszcze by nam Viktora zabił!

- To na pewno była twoja gumka do włosów, Vitaly! – Lenka oskarżycielsko wycelowała w Pogodina palcem.

- Żeby zrobić krzywdę niewinnemu dziecku i jeszcze narzekać! – Viera pokręciła głową.

- Ten mały potwór wyszedł z tego wszystkie bez szwanku! – ze łzami spływającymi po policzkach skomlał kontuzjowany gamoń. – Jeszcze próbował zrobić mi masaż pleców i poprzestawiał mi wszystkie kręgi!

- Chciał pomóc – wywnioskowała Sokolova.

- JAK JESTEŚ TAKA MĄDRA, TO SAMA SPRÓBUJ GO POUCZYĆ!

Sonia zdjęła osłonę z jednej łyżwy i z całej siły zdzieliła nią poszkodowanego w tyłek.

- Co nam krzyczysz na Viereczkę?! Ona jest w ciąży, głąbie! Trenerze, powiedz mu coś!

- A z Viereczką uczącą dzieciaki to wcale nie taki głupi pomysł – zanim Yakov zdążył się odezwać, uznała Masha. – Może nie będzie mogła wykonywać wszystkich elementów, ale mogłaby zostać asystentką trenera. Co o tym myślisz, trenerze?

XXX

Koniec końców Viera rzeczywiście została Zastępczą Instruktorką. Po tym jak Vitaly udał się na przymusowy urlop i rozpoczął leczenie po potknięciu się o Viktora (oraz łomocie od solistek), Feltsman przeszedł się z Sokolovą do lekarza i wspólnie ustalili, na jakich zasadach dziewczyna będzie mogła pomagać przy dzieciakach. Na szczęście większość ćwiczeń wchodziła na „zakazaną listę" dopiero w późniejszych etapach ciąży.

Na szczęście – bo Yakov chyba by się pochlastał, gdyby musiał demonstrować wszystkie skoki i piruety osobiście. Już i tak miał od zarypania roboty. Dobrze też, że dzieciaki tak szybko zaakceptowały zmianę instruktora. Z drugiej strony – jak mogłyby narzekać, gdy trenowały pod okiem samej Wicemistrzyni Świata. Feltsman wciąż pamiętał wszystkie „ochy" i „achy", gdy na specjalne życzenie małolatów Viera zaprezentowała piruet Denise Biellmann.

Czyli, generalnie, strata Pogodina nie miała tak strasznych konsekwencji, jak można się było spodziewać. Treningi zaawansowanych młodzików jakoś specjalnie się nie zmieniły – poza jednym szczegółem.

- Zgodnie z Konstytucją Regulującą Stosunki Pomiędzy Dorosłymi i Dziećmi, jeżeli dorosły nie udzieli nieletniemu pouczenia zaraz po popełnieniu przewinienia, wówczas daje nieletniemu przyzwolenie na zachowywanie się w określony sposób, a powtórzenie rzeczonych działań przez nieletniego nie może być traktowane jako przewinienie.

Nie, proszę państwa, to NIE żart. Właśnie to usłyszał Yakov, gdy po incydencie z Pogodinem próbował dać Viktorowi zjebkę za słynne zwrócenie się per „ty".

- PIERDOLĘ twoją posraną Konstytucję! – wydarł się, prawie rozrywając chochlikowi bębenki. – Nie będę przestrzegał jakiś wyjętych z dupy reguł, które wymyślił twój dziadek!

- Ale dziadek mówił, że brał te reguły z głowy, a nie z dupy...

- NIE W TYM, KURWA, RZECZ! Nie będziesz zwracał się do mnie po imieniu ty mały, bezczelny...

Padł trwający czterdzieści minut, z którego Viktor nie zapamiętał ani słowa. Zamiast odnieść się do słów trenera, wnuczek Nikiego złapał Feltsmana za poły swetra i z wypisanych w niebieskich oczach przerażeniem wyrzucił z siebie:

- A wiesz, co mój dziadek kiedyś powiedział? Wiesz?! Powiedział dokładnie: „Jak w przyszły poniedziałek kurier nie dowiezie mojego ukochanego Playboya, to chyba, kurde, na zawał zejdę z rozpaczy!" I wiesz, co się później stało?! Kurier NIE przywiózł tamtego Playboya i dwa dni później dziadek NAPRAWDĘ miał zawał! JA NIE BĘDĘ RYZYKOWAŁ TWOJEGO ŻYCIA, YAKOV! Nie będę, rozumiesz?!

- Właśnie, Viktor, nie możesz ryzykować! – nie wiedzieć skąd pojawił się Georgi. – Wczoraj w twoim horoskopie pisali, że musisz bardziej zbliżyć się do osób, na których ci zależy, bo inaczej stracisz ich na zawsze i będziesz przeklęty na wieki wieków i wszystkie czakramy ci się zablokują i zapadniesz w wieczny sen!

I tyle w temacie.

Po dwóch dniach cały klub zaczął walić do Yakova na per „ty". Dosłownie – cały klub. Starzy, młodzi, doświadczeni, niedoświadczeni, dzieciaki, solistki, sprzątaczka... kurwa, Feltsman miał wrażenie, że nawet pies sąsiadów szczeka na niego tak jakby bardziej poufale! To się, proszę państwa, nazywa paranoja.

Grzeczni chłopcy pokroju Lva mieli chociaż na tyle przyzwoitości, by mówić „pan Yakov". Ale gdy ktoś ośmielił się powiedzieć „pan Feltsman", Viktor z Georgim nagle wyskakiwali zza rogu i odpierdalali jakieś durne rytuały („Przestań mnie chlapać cholerną święconą wodą, Popovich, skąd ty ją w ogóle wziąłeś, przysięgam, jak jeszcze raz to zrobisz, pójdę do twojej matki i będziesz miał roczny szlaban na Disneya!!!").

Następca Novaka nie miał wyboru – musiał zaakceptować tę nową poufałość ze strony podopiecznych (i starać się nie myśleć o gębie Saszy, gdy uprzedzony dupek usłyszy o tym wszystkim). Zresztą... wkrótce przekonał się, że dzieciaki walące do niego na „ty", to akurat najmniejszy z problemów.

XXX

Czerwiec powoli dobiegał końca.

A opiekun Klubu Mistrzów wciąż dzielnie trzymał się książki swojego mistrza „Wychowanie – najtrudniejsza ze sztuk pięknych". W jednym z rozdziałów znajdywało się polecenie: „uszereguj problemy z danym dzieckiem od najbardziej do najmniej kłopotliweg i spróbuj je rozwiązać dokładnie w tej kolejności".

No więc, po dłuższym zastanowieniu, Yakov sporządził listę problemów z Viktorem:

Problem pierwszy - „nie kumpluje się z innymi dziećmi (więc zawraca mi dupę)".

Problem drugi - „nudzi się podczas niektórych treningów (więc zawraca mi dupę)".

Problem trzeci - „spoufala się z solistkami (które zachęcają go do spoufalania się ze mną, więc zawraca mi dupę)".

Problem czwarty - „okazjonalnie zachowuje się w sposób totalnie dziwny i popierdolony (najczęśniej w mojej obecności, więc jest to forma zawracania mi dupy)".

Cóż... można powiedzieć, że wszystkie cztery problemy sprowadzały się do jednego Arcyproblemu (zawracania dupy trenerowi). Jednak Feltsman postanowił, że kwestią „odklejenia" od siebie chochlika zajmie się później. Póki co ograniczył się do przeanalizowania listy i ustalenia, który z problemów był najbardziej szkodliwy dla Viktora i dla otoczenia.

No dobra – podsumował w myślach. – Z Czwórką (dziwne i popierdolone zachowania) w zasadzie mogę żyć. Dwójkę (nudzenie się podczas treningów) rozwiążę dając mu inne ćwiczenia. Zaś Trójka (spoufalanie się z solistkami) ma swoje zalety, więc nie narzekam.

Czy raczej jedną Wielką Zaletę, jaką było przejęcie od trenera fuchy kuriera. To Vitya biegał teraz do sklepu, by realizować mniej lub bardziej skomplikowane kaprysy zawodowych łyżwiarek. W zamian za te „przysługi" mógł od czasu do czasu poćwiczyć z solistkami, a nawet uzyskać pomoc starszych koleżanek podczas wolnych zajęć.

- Skocz do sklepu po cztery szampony i cztery odżywki porządnych marek – rzuciła któregoś razu Masha. - Jeden szampon ma być do włosów farbowanych, drugi do przetłuszczających się, trzeci do łamliwych, a czwarty do zbyt suchych. Odżywki tylko z naturalnych składników. A, i w każdej ma być błonnik. Tylko żadnej pokrzywy, jasne? Lenka jest na nią uczulona.

Z początku Yakov uznał, że wspomniany wywód był skierowany do niego i już szykował się do rzucenia oburzonego „jak ja to wszystko, kurwa, zapamiętam?!" Ale wtedy usłyszał:

- A kiedy już to wszystko zrobisz, Vitya, skarbeńku, to nie zapomnij wziąć od pani sprzedawczyni paragonu. Na paragonach są teraz takie specjalne kupony zniżkowe, dzięki którym można kupić bardzo ładne rzeczy!

- Jak się wyrobisz w dwadzieścia minut, pozwolimy ci pomalować nam paznokcie! – dorzuciła Sońka.

Vitya wyleciał z lodowiska, aż się zakurzyło. A Feltsman doszedł do wniosku, że ośmiolatek kumplujący się dorosłymi babami to w sumie nie jakiś straszny problem.

Ośmiolatek NIE kumplujący się z dzieciakami w swoim wieku – TO był prawdziwy problem! W sumie jedyny problem z listy Yakova zasługujący na miano poważnego problemu. I problem o tyle trudny do rozwiązania, jako że miał więcej niż jedno podłoże.

Zazdrość – to od niej zazwyczaj wszystko się zaczynało. Pięćdziesięcioletni trener mógł zrozumieć, dlaczego inne dzieci zazrościły Viktorowi... No bo jak tu nie zazdrościć komuś, kto uczył się wszystkiego trzy razy szybciej niż inni?

Ciężko też było nie zazdrościć Viktorowi w następującej sytuacji:

Wszystkie bachory ustawiały się w kolejce do dystrybutora wody. Zza zakrętu wyłaniały się solistki. Przerażone dzieciaki odskakiwały do tyłu. Potem z lodowiska wyczołgiwał się mokry od stóp do głów Nikiforov. Chwiejąc się jak pijak, z oczami zafiksowanymi na dystrybutorze, wlókł się korytarzem. Dorosłe łyżwiarki łapały się za policzki, szybciutko napełniały plastikowy kubek i przyciskały go do usteczek wymęczonego chochlika.

- Proszę, słoneczko – mówiły. – Na pewno jesteś spragniony...

- Och, Vitya, jakie ty masz mokre czółko. Daj, wytrzemy ci je ręczniczkiem.

- Masz, potrzymam ci chusteczkę, żebyś mógł wysmarkać nosek.

- Uczeszemy ci te śliczne włoski, żeby się nie zaplątały.

Pewnie, że fajnie jest być małym księciuniem, chołubionym przez starsze koleżanki. Z tym że to raczej nie dostarcza popularności wśród rówieśników. Zwłaszcza, że solistki nie zmieniły swojego podejścia do innych dzieci ani o jotę:

- Co się tak na mnie patrzysz, gówniarzu?! – Lenka łypała na Andreia. – Chcesz w papę?!

- Nie hałasujcie tak, małolaty! – burczała Masha. – Od waszego nawijania boli mnie głowa!

Yakov powstrzymał się przed zwróceniem uwagi, „od czyjego nawijania również bolała głowa" i zamiast tego spróbował przemówić dziewuchom do rozsądku:

- NIE pomagacie mu – tłumaczył. – Inne dzieci będą mu dokuczać.

- Niech spróbują – Sonia wzruszyła ramionami. – Jak zaczną zaczepiać naszego Vitenkę, to im wpierdolimy.

I weź tu rozmawiaj z durnymi babami!

A tak na serio, gdyby zazdrość była tutaj jedynym problemem, to sytuacja Viktora wcale nie wyglądałaby aż tak tragicznie. Większość dzieciaków mogła się zdobyć na odrzucenie zazdrości, jeśli szczerze lubiła kolegę bądź koleżankę. Rzecz w tym, że jedynymi prawdziwymi kumplami młodego Nikiforova byli Lev i Georgi. Reszta dzieci jako tako akceptowała chochlika tylko ze względu na Rykova. Co w zasadzie... mogłoby wystarczyć, gdyby srebrnowłosy chłopczyk bardziej socjalizował się z równieśnikami. Gdyby bawił się z nimi poza lodowiskiem, mógłby zaprezentować się z nieco innej strony i zostać uznanym za fajnego kompana.

I tutaj właśnie zaczynały się schody. Większość zabaw, w których uczestniczyli koledzy Viktora wiązała się z przyjemnościami objętymi Zakazem przez duże „Z". Gdyby mały buntownik złamał ów Zakaz, musiałby pożegnać się z łyżwami i Petersburgiem. Nie chciał ryzykować, zatem odrzucał wszelkie zaproszenia na lody, rolki i inne pierdołki, nieświadomie wysyłając rówieśnikom sygnał „nie lubię was".

Yakov próbował wyeliminować problem, negocjując z Nikiforovami.

- Może moglibyście trochę złagodzić zakaz? – przez telefon przekonywał Anastazję. – Pozwolić mu pojechać nad jezioro z Lvem, jego rodzicami i kilkoma bachorami z klubu? Przez cały tydzień był grzeczny. Zgódźcie się. Powiedzcie, że to nagroda za dobre sprawowanie.

- Nie.

Próbował też wyeliminować problem, negocjując z Viktorem.

- Przeproś mamę i tatę za ucieczkę z domu – namawiał zawziętego chochlika. – Gdy to zrobisz, zniosą ci zakaz przyjemności. Co ci szkodzi? Dlaczego tak bardzo nie chcesz przeprosić? Przeproś dla zasady. Będziesz miał to z głowy.

- Nie.

„Nie, nie, nie"! Wszędzie to pieprzone „nie"! Ale żeby ktoś wyjaśnił, czemu to wszystko miało służyć? Albo żeby uparty smarkacz wreszcie wytłumaczył, co dokładnie zrobił jego ojciec i skąd ten durny awers do przeprosin? Gdzie tam! Niech Yakov błądzi po omacku... Niech na ślepo próbuje znaleźć taktykę na małego diabła! Niech użera się z ośmioletnią upierdliwością od rana do nocy!

Bo, koniec końców, takie właśnie były konsekwencje tego całego „szlachetnego" Zakazu – Viktor spędzający cały swój wolny czas z trenerem. Komuś w końcu musiał zawracać gitarę, a skoro nie mógł przyłączyć się do kolegów, zostawał Yakov. Z każdym dniem chochlik kleił się do ulubionego pięćdziesięciolatka coraz bardziej – na coraz więcej sobie pozwalał, wpadał na coraz durniejsze pomysły, zadawał coraz głupsze pytania i w ogóle coraz bardziej się rozbestwiał.

A Yakov nie miał bladego pojęcia co z tym zrobić.

XXX

W pierwszym tygodniu lipca wreszcie się poddał – zwątpił w mądrość dawnego wykładowcy i poszedł do księgarni. Wrócił do domu z ważącą dziesięć kilogramów torbą.

Co za wstyd! ­– skomlał sam do siebie. – Żebym ja, kurwa, w wieku pięćdziesięciu lat... po trzydziestu latach pracy z małymi sukinsynkami, musiał się jeszcze DOKSZTAŁCAĆ?! To SKANDAL!

No cóż... należało się pogodzić z faktem, że Viktor wymagał po prostu nadzwyczajnch środków. Wśród zakupionych poradników znalazły się między innymi takie pozycje jak: „Moje dziecko mnie nie słucha", „Sposób na trudne dziecko", „Dziecko, czy muszę ci to jeszcze raz powtarzać", „Dziecko, ty mnie wykończysz!", „O Boże, co ja mam zrobić z tym dzieckiem", „Niech ktoś zabierze ode mnie to dziecko!" oraz „Czego ty chcesz, dziecko".

Zdesperowany trener był w trakcie czytania tego ostatniego, gdy srebrnowłosy wychowanek przylazł mu do gabinetu i oznajmił:

- Yakov, chcę mieć drzewo.

Aha. Zajebiście.

„Traktuj wszystkie prośby dziecka poważnie! Nigdy nie odmawiaj przed podjęciem dyskusji!" – pisał autor książki.

Ciekawe, czy do tamtego faceta też kiedyś przylazł jakiś bachor i zażądał drzewa? Bo jeśli nie, to Yakov zażąda zwrotu kasy za bezużyteczną kupę papieru! Ale przedtem uczciwość nakazywała wypróbować sugerowaną metodę. Dyskusja, tak?

- Drzewo... - powtórzył Feltsman. – Chcesz mieć drzewo. Takie małe? Bonsai?

- Nie, normalne.

- Normalne czyli jakie?

- Jezu, Yakov... co ty drzewa nie widziałeś? Zobacz, rośnie ci za oknem.

Wybuchowy mężczyzna powstrzymał chęć wyrzucenia Viktora przez okno i zamiast tego zerknął w stronę drzewa. Młody dąb nie był jakoś szczególnie wysoki, ale wciąż o jakiś metr za duży, by zmieścić się w salonie Anny Nikiforovej.

- Takie drzewo? – Yakov upewnił się, pokazując na roślinę kciukiem. – Chcesz mieć takie drzewo?

Chłopczyk twierdząco pokiwał główką.

"Zanim powiesz NIE, zapytaj o powód." – sugerował poradnik. – „Zadaj uprzejme pytanie."

- Mogę wiedzieć, na chuj ci ono?

Feltsman miał różne dzikie teorie a propos powodów tego bachora – na przykład Viktor mógłby chcieć powiesić na tym drzewie bieliznę. Albo gołego siebie, by dyndać z gołym tyłkiem jak pawian.

- Do mierzenia – padła zaskakująca odpowiedź.

- Do czego?!

- No... do mierzenia! Jezu, Yakov, tobie to wszystko trzeba tłumaczyć! W Novowladimirsku mam takie drzewo, przy którym mama mnie mierzy, by sprawdzić, ile urosłem. Obwiązujemy wstążkę nad moją głową, by zaznaczyć miejsce.

A...haaa. Okej, dobra. Prośba nie była aż tak urwana z kosmosu, jak pięćdziesięciolatek z początku założył. Mimo to...

- Będziesz tutaj tylko do końca lata – mruknął Yakov. – Jak wrócisz do domu, przestawisz sobie wstążkę. Nie potrzebujesz drugiego drzewa. A poza tym, ja NA PEWNO nie będę cię mierzył.

Trzydzieści wyrwanych włosów później, poszli na podwórko wybrać cholerne drzewo.

Czemu się na to zgodziłem? – pokonany trener pytał samego siebi.e – Czemu, kurwa... czemu?! Aha, bo nie chciał mi dać spokoju.

Zatrzymali się obok przyuważonego wcześniej dębu. Tego widocznego z okna gabinetu.

- Tylko mocno zawiąż supełek, żeby się nie rozwiązał! – poprosił podekscytowany Viktor. – Ale nie przesadzaj, bo potem ciężko będzie przestawić!

- I co jeszcze, kurwa?! – obwiązując jedwabną wstążkę wokół konara, burknął Yakov. – Mam ci na niej zainstalować suwak? I co, może jeszcze myślisz, że będę popierdalał do gabinetu po miarkę?

- Jakbyś mógł...

- NIE MA, KURWA, MOWY?!

Dziesięć zmarszczek na czole później, pięćdziesięcioletk poszedł po miarkę. Okazało się, że chochlik liczył dokładnie sto trzydzieści osiem centymetrów. Dość sporo jak na osiem lat.

Opiekun Klubu Mistrzów przypominał sobie o tym incydencie za każdym razem, gdy siedział u siebie w gabinecie i patrzył w okno. Przypomniał sobie o tym również wtedy, gdy pewnego razu z plecaka chochlika wypadła linijka.

- Na co ci ona? – dopytywał się Yakov.

Podniósł pół-przezroczystą rzecz i zaczął ją ostrożnie oglądać.

- Do mierzenia.

- Do mierzenia czeg... JEZUS MARIA!

Przedmiot upadł na podłogę. Energiczność, z jaką łysiejący mężczyzna wymachiwał ręką, sugerował oparzenie wrzątkiem.

- Ty cholerny mały zboczuchu! – wydarł się. – Tylko ty mogłeś wpaść na tak popierdolony pomysł, by mierzyć sobie genitalia! I pomyśleć, że ja wziąłem to do ręki!

Viktor zamrugał.

- Eee... Yakov, ale ja mierzyłem tą linijką stopy. No bo dziadek mówił, że jak łyżwy za ciasne, to już niedobre.

Słowa utkwiły w gardle Feltsmana. Niestety tych, które zdążyły wyjść, nie można już było cofnąć. Po chwili chochlik wyszczerzył zęby i pokazał kciuk.

- Wiesz co, Yakov? To wspaniały pomysł! Siusiaka też zacznę sobie mierzyć! Gdyby majtki zrobiły się na mnie za ciasne, to by dopiero była tragedia!

Yakov padł na kolana i złapał się za głowę.

Co ja powiedziałem... co ja, kurwa, najlepszego powiedziałem?! Niech to szlag, jeszcze podsunąłem mu pomysł!

XXX

W drugim tygodniu lipca Feltsman doszedł do wniosku, że zwykła księgarnia mu nie wystarczy – poszedł do pedagogicznej. Kupił pozycję pod tytułem: „Rozmowy z dzieckiem: proste odpowiedzi na trudne pytania". Zawarte tam instrukcje ani trochę nie przygotowały go na pytanie, które miał wkrótce usłyszeć...

Pewnego wieczoru stał sobie pod prysznicem w łazience swojego klubu i narzekając na obolałe mięśnie, mył głowę. Był przekonany, że wszystkie dzieciaki poszły już do domu. Jednak w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że jest obserwowany przez Viktora. Poczęstował otulonego ręczniczkiem chochlika groźnym spojrzeniem i warknął krótkie:

- Czego?!

Dzieciak potrząsnął głową i sobie poszedł.

A następnego dnia zaprezentował jedne z najgorszych skoków w całej swojej krótkiej karierze. Niemal tak fatalne jak to, co wyrabiał, gdy pierwszy raz zjawił się na obozie. Trener za cholerę nie mógł dojść, o co chodzi. W końcu nie wytrzymał i przywołał do siebie Nikiforova. Starając się nie zwracać uwagi na dopiegające zza bandy szczebiotania solistek, zagaił:

- No więc?

Viktor odpowiedział spuszczeniem wzroku i szuraniem czubka łyżwy o lód.

- Mógłbyś mi wytłumaczyć, co się dzisiaj z tobą dzieje? – zniecierpliwionym tonem spytał Yakov. – Rozumiem, że nawet tobie zdarzają się gorsze dni, ale tak fatalnie to chyba nigdy ci nie szło! Coś jest nie tak? Martwisz się czymś?

- Ja... ja po prostu... nie mogę przestać o tym myśleć! – bąknął chłopczyk.

- Ale o czym?

O mamie? O tacie? O psiakach, które czekają na ciebie w domu? Tęsknisz za domem, prawda?

Ta, jasne. Nic z tych rzeczy.

Dzieciak wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie:

- Yakov, jak ty to zrobiłeś, że masz takiego wielgachnego siusiaka?!

Głosy solistek niespodziewanie ucichły. Nawet tłumacząca coś gromadce małolatów Viera urwała wpół słowa i odwróciła się, by spojrzeć na trenera. W ogóle na całym lodowisku zrobiło się podejrzanie cicho. Zbyt cicho!

A Yakov zaczął fantazjować o wrzuceniu nowego poradnika do kominka – bo nie napisano w nim, co robić w takich sytuacjach! Noż, kurwa mać!

Oczywiście dał Viktorowi zjebkę życia (zaraz po zawleczeniu go poza zasięg słuchu ciężarnej Viery). Po powrocie dał wszystkim innym do zrozumienia, że oni również dostaną zjebkę życia, jeśli spróbują poruszyć wiadomy temat. Nabuzowany jak nigdy, zarządził początek treningu solistek.

Cholerne czarownice zawalały skoki. Wszystkie czarownice. I wszystkie skoki. Ani jedna z tych tak zwanych „reprezentantek Rosji" nie dokręciła jak dotąd ani jednego pieprzonego skoku! Po czterdziestu minutach Feltsman stracił cierpliwość – przywołał do siebie rozkojarzoną gromadę.

- No dobrze... - skrzyżował ramiona i obdarzył swoje uczennice najmroczniejszym ze spojrzeń, na jakie było go stać. – Wyjaśnijcie mi, co się dzisiaj z wami dzieje... i lepiej dla was, by nie miało to żadnego związku z moim chujem.

Wymowne milczenie upewniło go w przekonaniu, że – owszem! – to miało ogromny związem z jego (ogromnym) chujem.

- No dobra, no, niech już trener nie trzyma nas w niepewności! – wiercąc się w miejscu zażądała Sońka.

- Po prostu powiedz nam, ile masz i miejmy to z głowy! – zawtórowała jej Masha.

- Ile mam, przepraszam bardzo, czego?!

- No... tych centymetrów!

- CHYBA, KURWA, OCIPIAŁYŚCIE, JEŚLI MYŚLICIE, ŻE WAM POWIEM!

- Oj tam, znowu powiesz... - zachichotała Lenka. – Możesz nam pokazać.

- Nie obrazimy się!

- Ty widziałeś nasze gołe tyłki, gdy byłyśmy niemowlakami, więc chyba nic się nie stanie, jeśli my też zobaczymy, co tam masz? Po sprawiedliwości!

- NIE MA, KURWA, MOWY! PRĘDZEJ ZATAŃCZĘ NAGO PRZED KAMIENICĄ LILKI, NIŻ ŚCIĄGNĘ PRZED WAMI MAJTKI! JAK NIE ZAMIERZACIE DOKRĘCAĆ SKOKÓW, TO DO KOŃCA DNIA BĘDZIECIE ĆWICZYĆ FIGURY OBOWIĄZKOWE!

Nie pomogło. Karne pompki też nie pomogły. Ani przysiady. Ani brzuszki. Ani bieganie. Nic nie pomogło! Upierdliwe smarkule w dalszym ciągu drążyły temat.

A na koniec jeszcze okazało się, że trzymanie słynnych „centymetrów" w tajemnicy właściwie nie miało sensu, bo cholerne dziewuchy poszły do swojego ulubionego ośmioletniego kumpla, a on oczywiście wszystko im wyśpiewał! A nawet zaprezentował – na swojej pieprzonej linijce.

Yakov już nigdy nie spojrzy na żadną linijkę w taki sam sposób.

Pierwszą rzeczą, którą zrobił wieczorem, było podeptanie najnowszego z poradników. Zrobiło mu się trochę szkoda drzewek, które musiały umrzeć, by nieszczęsne dziełko mogło zostać wydrukowane...

XXX

W trzeci tydzień lipca wybrał się księgarni psychologicznej, którą polecił mu kolega. Znalazł tam genialną pozycję pod tytułem „Zaklinacz dzieci – jak rozwiązać problemy i nie skonać". Styl autora od razu mu się spodobał.

„Jeśli masz do czynienia ze smarkaczem z ADHD, to zrezygnuj ze wszystkich tak zwanych inteligentnych rozwiązań. Małego gnojka trzeba po prostu zmęczyć! Musi rozładować energię, inaczej nie da ci spokoju."

Jakie prawdziwe! Feltsman czytał dalej.

Najlepszym rozwiązaniem jest znalezienie dziecku stałej formy wysiłku fizycznego. Jeśli gówniarz uprawia już jakiś sport, dowal mu coś jeszcze!"

Coś jeszcze? Tylko co?

- Vitya, przyniosłem ci rower!

Zachwycony chochlik omal nie zeszczał się ze szczęścia.

- Ooooch, naprawdę? Dla mnie? Rower? Jaki piękny! Och, Yakov, dziękuję, jesteś najlepszy!

Pięćdziesięciolatek obrócił głowę, by ukryć przed smarkaczem upokarzająco zaczerwienione policzki.

- Znalazłem na go na śmietniku – burknął. – Nikt go nie chciał, więc może być twój!

W rzeczywistości rower został zakupiony na placu i kosztował całkiem pokaźną sumkę. Jednak Feltsman nie chciał ryzykować, że pewna osoba (Sasza aka Uprzedzony Dupek) oskarży go o jałmużnę. Zresztą... to tak naprawdę nie był prezent dla Viktora. To była inwestycja! Oby przyniosła procent w postaci świętego spokoju pewnego pięćdziesięciolatka. Wystarczyło jedynie zaszczepić pomysł w głowie niczego nie podejrzewającego smarkacza...

- Jazda na rowerze to mocne nogi! – Feltsman rzucił, jakby od niechcenia. – A mocne nogi to dobry łyżwiarz!

- Oooooch, Yakov, jesteś taki mądry! Przyniosłeś mi ten rower, żebym mógł trenować nogi? Ach, dziękuję, dziękuję! Będę na nim jeździł codziennie!

- Codziennie, tak? Na lodowisko też?

- Ach, oczywiście! Na lodowisko przede wszystkim.

- Cieszę się.

Zmęczysz się i może zrobisz się mniej pobudliwy... - cwany trener wyszeptał w myślach.

Podczas porannego treningu wszystko wskazywało na to, że plan sprawdza się znakomicie. Po przepedałowaniu długiej drogi z domu ciotki do Klubu Mistrzów, Viktor może i nie był jakoś szczególnie zmęczony, ale wydawał się jakby odrobinę spokojniejszy. Na pewno mniej gadał - a to już coś! Zadowolony z siebie Feltsman obiecał sobie, że na przyszły tydzień naszykuje upierdliwemu chochlikowi mnóstwo tras rowerowych i nareszcie zyska trochę czasu tylko dla siebie.

Dopiero po południu zdał sobie sprawę, jak wielką popełnił głupotę.

Otóż, sprawa wyglądała tak: Petersburg był dużym miastem. A czego można się spodziewać w dużych miastach? Korków. Zwłaszcza o określonej godzinie.

Dlaczego, ach dlaczego, Yakov poprosił Igora, by treningi kończyły się wraz z rozpoczęciem największych korków?! Aha, bo wtedy jeszcze nie wiedział, że stanie w korku stanie się dla niego aż tak kłopotliwe.

Wracał sobie spokojnie do domu po całym dniu pracy. Na przemian słuchając ulubionej płyty i wiadomości, siedział wygodnie w fotelu, co jakiś czas leniwie dociskając pedał gazu i absolutnie niczego się nie spodziewając.

Coś zastukało mu w szybę.

- Czeeeeeeść, Yakov!

Kurwa, a ten tu czego?!

Na widok Viktora i jego zajebiście różowego roweru z wiklinowym koszykiem, pięćdziesięciolatek omal nie zszedł na zawał.

- Co ty tu robisz? – warknął tonem pod tytułem „po całym dniu mam cię dosyć".

Zamiast odpowiedzieć na pytanie, smarkacz zadał własne:

- Yakov, a dlaczego tak wolno jedziesz?

- Bo stoję w korku.

- Ojej... moja babcia nienawidzi korków. A długo będziesz tak jechał?

- Jakieś czterdzieści minut.

- RAJU! Aż tak długo? I ty tak codziennie wracasz do domu?

- Ta, a co mam, kurwa, robić?

Jedź już sobie stąd... jedź już sobie stąd! Jedź, bo zaczynam mieć przeczucie, że to wszystko zmierza w BARDZO ZŁYM kierunku!

- Jeju, Yakov, to takie smutne, że ty codzinnie siedzisz tu sobie sam, samiuteńki i przez całe czterdzieści minut nie masz co robić!

- Już ty się, kurwa, nie bój! – w głosie Feltsmana zabrzmiała nutka strachu. – Umiem się sobą zająć.

Odpierdol się od moich czterdziestu minut w korku! To jedyne czterdzieści minut wolnego, które mam w ciągu dnia! Boże, dziecko, czy ty nie masz co robić? Jedź już stąd...

- Yakov, jakże mógłbym zostawić cię samego, gdy dałeś mi taki piękny rower? Mam świetny pomysł! Pojadę sobie obok ciebie i pogadam z tobą, dopóki samochody nie przyśpieszą. W ten sposób nie będziesz się nudził!

- JA SIĘ, KURWA, NIE NUDZĘ! Skąd w ogóle wziąłeś taki wniosek?!

- Oj, Yakov, nie ma się czego wstydzić! No już, nie denerwuj się. Opowiem ci o wszystkich mężach mojej babci!

Daj smarkaczowi rower, by mógł zamęczać cię gadaniem przez caluteńką podróż do domu. Genialny plan. No po prostu, kurwa, zajebisty! Tak zajebisty, że będąc prawie na miejscu, Feltsman był tak zmaltretowany psychicznie, że ledwo pamiętał własne imię. Dobrze, że tuż przed podjechaniem pod swój apartamentowiec, coś sobie uświadomił.

Zaraz... jeśli tutaj zaparkuję, Vitya dowie się, gdzie mieszkam! A ponieważ dałem mu rower, nie będzie musiał martwić się, czym zapłaci za komunikację miejską i zacznie do woli wbijać mi na chatę! A jak dowie się, gdzie trzymam zapasowy klucz (znając moje parszywe szczęście na pewno się dowie!), to już w ogóle będę miał przechlapane!

Yakov w ostatniej chwili zawrócił samochód i pojechał w przeciwnym kierunku. Krążył po swojej dzielnicy dobre dwadzieścia minut, aż korki trochę zelżały i pojawiła się okazja do zgubienia Viktora.

Wymęczone ciało przywitało się z kanapą jak ze starym dobrym przyjacielem.

Och, Boże, nareszcie... nareszcie chwila spokoju! Kubek herbaty, wygodne siedzisko i wieczorny seans Gwiezdnych Wojen. Ach, nareszcie u siebie! Tutaj nic go...

Dryń dryń! – komórka zaczęła wibrować. - Dryń dryń!

Hę? Kto mógł dzwonić do niego o tej porze?

Kiedy zobaczył nieznany numer, pięćdziesięciolatek już przeczuwał, czyj głos za chwilę usłyszy. I nie pomylił się. Z głośniczka dobiegł rozżalony jęk:

- Yakoooov, zguuuubiłeeeem się!

Dłoń Feltsmana z głośnym plaśnięciem wylądowała na czole.

- Vitya... gdzie ty, do cholery, pojechałeś?

- No przecież mówię, że nie wiem. Gdybym wiedział, nie zdzwoniłbym!

- Aha. A z czego dzwonisz?

- Z budki telefonicznej.

- Skąd znasz mój numer?

- Nauczyłem się na pamięć.

Aha. No jasne, kurwa, jakżeby inaczej...

- No dobra... - Yakov niechętnie podniósł zadek z kanapy i schylił się po buty. – To gdzie dokładnie jesteś?

- Noż przecież mówię, że się zgubiłem!

- Kurwa, wiem, że się zgubiłeś, ale chociaż powiedz mi orientacyjnie! Co tam jest? Co widzisz?

- Drzewa.

Ustalenie lokalizacji Viktora zajęło pół godziny. Dojechanie do lokalizacji Viktora - kolejne pół godziny. Wydarcie się na upierdliwego gówniarza – następne pół godziny. A trzeba było jeszcze wpakować rower do samochodu, pojechać do domu Anny, zorientować się, że Anny nie ma w domu, zorientować się, że Viktor zostawił klucz w szafce na lodowisku, wydrzeć się na Viktora, wrócić na lodowisko, nie znaleźć klucza, wydrzeć się na Viktora, znaleźć klucz w plecaku Viktora, wydrzeć się na Viktora, postać w korku spowodowanym wypadkiem na moście, posłuchać szczebiotania Viktora, wydrzeć się na Viktora, wyrwać z głowy połowę włosów, wejść do mieszkania Anny, zorientować się, że lodówka pusta i że Viktor zostawił kasę na kolację na lodowisku, wydrzeć się na Viktora, zabrać Viktora na kolację, odprowadzić Viktora do mieszkania ciotki i wsadzić Viktora do łóżka.

Yakov wrócił do domu o północy. Zachciało mu się kupowania pierdolonego roweru...

XXX

Ktoś mądry powiedział kiedyś, że najprostsze rozwiązania bywają najskuteczniejsze.

Ktoś jeszcze mądrzejszy powiedział, że najlepsze pomysły przychodzą do człowieka pod wpływem desperacji.

W ostatni tydzień lipca zdesperowany Feltsman poszedł do zoologicznego i wyszedł stamtąd z książką „Jak wytresować psa".

Mam dość jajogłowych mądralińskich! – pomyślał, gniewnie kartując strony poradnika. – Skoro Viktor ma te same odruchy, co typowy szczeniaczek, to zacznę go traktować jak nadpobudliwego szczeniaka!

Podobne podejście okazało się... strzałem w dziesiątkę!

Jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko nagle zaczęło się układać. A właściwie to... poprawa była tak absurdalnie duża, że Yakov łapał się za głowę i zapytywał sam siebie:

A więc to od początku było TAKIE proste? Wszystko, co musiałem zrobić, to zmienić sposób myślenia?!

Tak. Wszystko wskazywało na to, że tak. A przynajmniej tak twierdził autor poradnika:

W przypadku odchudzania, jednorazowe przejście na dietę nie wystarczy – pisał w przedmowie. – Nawet jeżeli znajdziesz jakiś magiczny sposób na tracenie kalorii, w chwili powrotu do dawnego stylu życia, kilogramy prędzej czy później do ciebie wrócą. Z tresowaniem psa jest tak samo. Chociaż, muszę przyznać, że nie lubię słowa „tresura". O wiele bardziej wolę określenie „dialog pomiędzy psem i człowiekiem". Zanim zabierzesz się za wybór odpowiednich ćwiczeń, poświęć chwilę, by spróbować zrozumieć punkt widzenia swojego zwierzaka. Musisz wiedzieć, że większość psów zachowuje się w określony sposób, ni mniej ni więcej, w celu niezdarnego okazania właścicielowi miłości. To, co odbierasz jako nieposłuszeństwo, wynika w rzeczywistości z niezrozumienia twoich potrzeb przez pupila. Zamiast zmieniać charakter psa albo próbować skrócić mu smycz, staraj się bardziej nakierować energię czworonoga na zachowania, które sprawiają ci przyjemność.

Eureka! Właśnie takich słów szukał Feltsman. To był jego złoty środek. Właśnie TO próbował osiągnąć przez całe lato – utemperowanie Viktora bez konieczności uciekania się do metod stosowanych przez Saszę. Kto by pomyślał, że rozwiązanie kryło się w poradniku dla psiarzy?

Jeżeli masz więcej niż jedno zwierzę, wykorzystaj to – sprytnie zachęcał autor. – Chwal najgrzeczniejsze osobniki za pożądane zachowania, tym samym dając przykład mniej posłusznym członkom stada.

Genialna strategia.

- Wiesz, co najbardziej w tobie lubię, Kulkin? – zwracając się do Andreia, Yakov upewnił się, że słyszy go całe lodowisko (ze szczególnym uwzględnieniem pewnego srebrnowłosego osobnika). – To, że do tak wielu rzeczy dochodzisz zupełnie sam! Jesteś takim zawziętym chłopcem! Jak czegoś nie rozumiesz, najpierw sam próbujesz dojść jak to zrobić i dopiero później zawracasz mi gitarę. Żeby INNE dzieci były tak samodzielne jak ty!

- Lyovochka, jaką ty masz piękną pozycję po lądowaniu! Po prostu fantastycznie, chłopie. Tak się cieszę, że najpierw doprowadziłeś do perfekcji podwójnego toe loopa i nauczyłeś się tak ślicznie lądować. Dzięki temu na pewno szybciutko opanujesz potrójny skok. Jesteś taki cierpliwy i taki mądry, o wiele mądrzejszy niż CO PO NIEKTÓRZY. Ale nie będę pokazywać palcem tych nie tak mądrych jak ty dzieci, co wciąż trują mi dupę o potrójnego toe loopa, zanim jeszcze dobrze opanowały podwójnego i nie nauczyły się ładnie lądować. Dobra robota, Lyovochka, naprawdę dobra robota!

- Ach, Georgi, Georgi, jak to się stało, że ty tak wspaniale jedziesz do muzyki? Aha, już wiem! To dlatego, że ty nie gadasz podczas treningów i dzięki temu możesz lepiej wsłuchać się w utwór. No naprawdę... Jesteś największym mistrzem koncentracji na tym lodowisku! Ty nawet nie jedziesz do muzyki... ty jesteś jednością z muzyką! Naprawdę wielki plus za... I PRZESTAŃ, KURWA, RYCZEĆ! Nie wzruszaj się tak, tylko dlatego, że raz cię pochwaliłem!

Efekty przerosły oczekiwania pięćdzisięcioletniego mężczyzny. Po pięciu dniach trenowania w absolutnej ciszy, Vitya pociągnął opiekuna za nogawkę spodni.

- Yakov - zaczął, dumnie zadzierając podbródek – a czy ty zauważyłeś, że ja obczaiłem, jak zrobić skok do piruetu siadanego zupełnie sam i ani razu nie poprosiłem cię o pomoc?

- Tak, Vitya – starszy mężczyzna odchrząknął, obdarzając dzieciaka aprobującym spojrzeniem. – Zauważyłem i jestem z ciebie zajebiście dumny!

- A czy zauważyłeś - dopytywał się chłopiec – że przez cały ten czas dużo ćwiczyłem podwójnego toe loopa i nauczyłem się ładnie lądować, z wyprostowaną nóżką i w ogóle?

- Tak, Vitya. Brawo! Zrobiłeś nieprawdopodobne postępy! Byłeś tak cierpliwy, że aż sam nie mogłem w to uwierzyć. Tak dobrze się spisałeś, że może nawet pozwolę ci zacząć ćwiczyć potrójnego toe loopa!

- Juhuuuu! A widziałeś, jak ładnie jechałem wczoraj do muzyki? Widziałeś? Bardzo się starałem, żeby nie gadać i przez cały czas byłem maksymalnie skoncentrowany!

- Ślicznie pojechałeś, Vitya! Byłeś taki dzielny! Przez caluteńki tydzień nie rzuciłeś ani jednego dziwnego tekstu o siusiakach!

- Widzisz, Yakov? Widzisz? A mówiłeś, że nie dam rady!

- No naprawdę... jak ty to wytrzymałeś?

- Spisałem się, no nie?

- Na piąteczkę, Vitenka... na piąteczkę! Masz, aż dam ci paczkę Alyonek za dobre sprawowanie!

Poradnik sugerował, by co jakiś czas nagradzać pieska smakołykami. No więc Yakov zrobił hurtowe zamówienie na malutkie czekoladki marki Alyonka. Ponoć miały mniej cukru i aż tak nie psuły się po nich zęby.

- Alyonki?! – zapiszczał chochlik. – Jejku, uwielbiam Alyonki! Yakov, jesteś najlepsiejszy na świecie!

No dobrze, to teraz pozostawała jedynie kwestia znalezienia małemu upierdliwcowi jakiegoś zajęcia, by wymęczony trener miał więcej czasu dla siebie. Rozwiązanie przyszło wraz z otwarciem Młodzieżowego Domu Kultury w sąsiedztwie lodowiska. Zajęcia z rysunku były co prawda płatne, ale wstęp do świetlicy nie kosztował ani rubla.

- Może byś tam poszedł i coś namalował? – pozornie obojętnym tonem zasugerował Feltsman.

- Czy ja wiem? – z paluszkiem przyciśniętym do dolnej wargi, Viktor rozważał pomysł. – Nie chcę zostawiać cię tutaj zupełnie samego, Yakov. W końcu siedzisz na lodowisku aż do wieczora, by ominąć korki. A co jeśli dostaniesz skurczu pachwin i nie będzie ci miał kto pomóc?

Zamiast oburzyć się i poddać w wątpliwość istnienie tajemniczych „skurczy pachwin", Feltsman postanowił trzymać się głównego tematu.

- W razie czego zawołam naszego nowego pana Ukaraińca, by zrobił swoje czary-mary i wbił mi w ucho ten dziwny akupunkturystyczny kolczyk. A poza tym bardzo bym się ucieszył, gdybyś coś dla mnie narysował! Chociaż jeśli masz coś lepszego do roboty, nie obrażę się.

Następnego dnia Vitya polazł do świetlicy.

A Yakov spędził upojne dwie godziny, rozwalony na kanapie w swoim gabinecie, miętoląc w ustach lizaczka i w spokoju analizując najnowsze statystyki solistek. Tak sobie wypoczął, że w momencie usłyszenia natarczywego pukania, nawet nie poczuł cienia irytacji.

- Proszę! – zawołał, leniwie się przeciągając.

- YAKOV, YAKOV! – do pomieszczenia wparował podekscytowany chochlik. – Zobacz, zobacz! Zrobiłem dla ciebie rysunek! Ładny? No powiedz, przyznaj... ładnie narysowałem? Ładnie?

- No dobra, spokojnie, już patrzę! – wyluzowany mężczyzna wytarł zgromadzone w kącikach oczu śpiochy. – Pokaż, co żeś wymy... ślił.

Ostatnia sylaba została wypchnięta z gardła pod wpływem niebotycznego wysiłku. Trzymająca obrazek dłoń Feltsmana zaczęła się trząść. Druga dłoń powędrowała do twarzy i zakryła zaciśnięte oczy. Relaks sprzed ostatnich kilku sekund był już zaledwie wspomnieniem.

- Co, nieładny? – marszcząc czółko spytał Vitya.

- Nie no... ładny... - zbolałym tonem stwierdził Yakov. – Nie powiedziałbym, że jest... brzydki.

- A, chodzi o to, że nie przypominasz samego siebie, tak? – dochodził chłopiec. – Bo wiesz, Yakov, na tym rysunku jesteś ty.

- Tak... tak, wiem, że to ja – w głosie pięćdziesięciolatka zaczęła pobrzmiewać pierwsza nuta wkurwu. – Rozpoznałem samego siebie bez najmniejszego problemu.

- Ahaaaa.... to pewnie popierdzieliłem coś z proporcjami! Zrobiłem ci za dużą głowę, co?

- Nie, nie... głowa jest w porządku... tu nie chodzi o głowę, Vitya.

- Aha, to pewnie ręce! Jak nic narysowałem ci za krótkie ręce!

- Nie, Vitya... uwierz mi... ręce to akurat najmniejszy problem.

Dłoń mężczyzny nareszcie oderwała się od twarzy. Feltsman obdarzył chochlika rozwścieczonym spojrzeniem, wziął głęboki oddech i jak smok wypuszczający z paszczy strumień ognia, rzucił w gówniarza następującym żądaniem:

- Wytłumacz mi, dlaczego jestem GOŁY?!

- Bo stoisz w muzeum! – chłopiec odparł z prostotą.

- W jakim, kurwa, muzeum?!

- No... w Luwrze! Poszedłem tam z babcią. Wszystkie najważniejsze posągi były gołe. Chciałem oddać ci hołd i dlatego narysowałem twój pomnik! – wesoło rozkładając rączki zakończył Vitya.

- BYŁBYM WDZIĘCZNY, GDYBYŚ OD CZASU DO CZASU ODDAŁ HOŁD MOJEJ PSYCHICE! – Yakov wydarł się na cały gabinet. – Dlaczego... dlaczego zawsze, kiedy zaczynam myśleć o tobie jak o słodkim dziecku, musisz zrobić coś zboczonego?! Mam tego dosyć, rozumiesz?! WON DO DOMU! Wyczerpałeś już swój dzienny limit wkurwiania mnie!

Posławszy pięćdziesięciolatkowi rozżalone spojrzenie, obrażony dzieciak wepchnął dłonie do kieszeni spodenek i z nosem na kwintę opuścił pomieszczenie.

Masakra! – pomyślal Feltsman. – Jak bardzo trzeba być porypanym, żeby pierdolnąć nagi portret własnego trenera?! Kurwa mać, to WCALE nie wygląda jak pomnik! A te bohomazy obok... chwila moment! A co to?

Okazywało się, że rysunek nie przedstawiał jedynie Yakov i jego klejnotów. Było na nim coś jeszcze. Następca Novaka wyjrzał na korytarz.

- Vitya, wracaj tutaj! – nakazał szorstkim tonem.

Chochlik wmaszerował z powrotem do gabinetu.

- No więc... tego... Vitya, a powiedz... a ten mały gostek na tym rysunku... ten, co go miażdżę butem... kto to jest?

- No to chyba oczywiste, że Stalin!

- Aha. No tak, przecież ma te swoje wąsy. No a ten drugi... tamten złamas z długą brodą, co klęczy przede mną i błaga o wybaczenie... kto to jest?

- Yakov, no co ty, nie poznajesz? Przecież to Dziad Mróz!

Z ust pięćdziesięcioletniego mężczyzny wyszło coś na kształt aprobującego chrząknięcia. Doświadczony trener robił co mógł, by zetrzeć ze swojej twarzy wyraz mściwej satysfakcji. Nie wyszło.

- Wiesz co, Vitya? – odezwał się, nie odrywając wzroku od obrazka. – Po namyśle to... ten rysunek w zasadzie... w zasadzie nie jest aż taki zły.

Oczka chłopca zaświeciły się.

- A więc jednak ci się podoba?!

- Tak... tak, chyba... chyba mi się podoba.

- Awwwww! Jeju, Yakov , tak się cieszę, że narysowałem coś, co ci się podoba!

- Tylko wiesz, Vitya... jakby ci to... no więc... tego... może pójdziemy na układ? Od dzisiaj możesz mnie rysować w podobnych sytuacjach z tymi dwoma skurwysynkami, ale tak żebym był w ubraniu, dobrze? Ja wiem, że nagość to epickość i w ogóle, ale ja jednak trochę się wstydzę, już nie jestem taki napakowany jak kiedyś, więc wolałbym coś na sobie mieć. Więc, jak będzie? Zrobisz swojemu trenerowi tę drobną przyjemność?

- Ależ oczywiiiiiście, Yakov! Jak mogłeś we mnie zwątpić? – Viktor energicznie pokiwał główką. – Zrobię ci tyle ślicznych rysunków, ile tylko będziesz chciał!

A zatem „epicka" kolekcja zaczęła się rozrastać. Trzeba przyznać, że chochlik miał naprawdę bujną wyobraźnię. Dzień w dzień, szedł do świetlicy, po dwóch godzinach przyłaził do trenera i jak piesek po przyniesieniu patyczka domagał się pochwał.

- I co, Yakov? Ładnie narysowałem? Ładnie? Fajny miałem pomysł?

Najnowsze dzieło nosiło tytuł: „Yakov jako diabeł gotujący Dziada Mroza ze Stalinem w wielkim kotle".

- Fantastyczny pomysł! – oznajmił Feltsman. – Taki swojski. Do tego te elementy ludowe i w ogóle... Brawo, Vitya! Tylko tak dalej!

Kolejna propozycja: „Yakov jako Cezar rzucający Dziada Mroza ze Stalinem na pożarcie lwom".

- Piękny rysunek, Vitya. Śliczny! Jesteś takim mądrym i oczytanym dzieckiem. Kto by pomyślał, że tak dobrze znasz historię Starożytnego Rzymu?

Następny obrazek: „Yakov jako eskimos z saniami ciągniętymi przez Dziada Mroza i Stalina".

- Wynosisz sztukę na zupełnie nowy poziom, Vitya! Jak dla mnie możesz iść na ASP.

Wreszcie najlepszy z najlepszych, absolutny faworyt, czyli rysunek pod tytułem: „Yakov jako rycerz w lśniącej zbroi unicestwiający Dziada Mroza oraz Stalina na oczach przebranej za księżniczkę Lilki".

- ... do tego jeszcze zapamiętałeś, jak wyglądała moja była żona! Kurwa, Vitya, to jest genialne! Oprawię to sobie i powieszę w salonie!

Naprawdę miał taki zamiar. Te obrazki szczerze mu się podobały. Doszło wręcz do tego, że nie mógł się ich doczekać. Siedział w swoim gabinecie, niecierpliwie zerkając na zegarek i zastanawiając się, ile jeszcze, kiedy Vitya przyniesie coś nowego, co to będzie tym razem i, ach, ten dzieciak ciągle czymś go zaskakiwał, Boże, przecież taki chłopiec to skarb i Sasza chyba upadł na głowę, skoro uważał, że z tym uroczym skarbeńkiem mogły być jakiekolwiek problemy!

Opieka nad Viktorem zaczęła przypominać cholerną idyllę! Aż do pewnego niefortunnego dnia, gdy Fetlsman popełnił wielki błąd. Zgubiła go zachłanność. Czemu... ach, czemu sobie tego nie przemyślał?! Pierdolone plakaty niczego go nie nauczyły! Przecież od samego początku było oczywiste, że z tego najnowszego, durnego pomysłu nie wyniknie nic dobrego!

Pozornie dzień jak co dzień. Chochlik zbierał się, by pójść do świetlicy.

- O nie, Vitya! – Yakov zatrzymał go tuż przed wyjściem. – Dzisiaj to ja mam dla ciebie zadanie specjalne.

- Zadanie specjalne?! – podjarany na maksa dzieciak zaczął nerwowo kręcić się w miejscu. – Och, jakie, jakie?!

- Wyjątkowe, Vitya, wyjątkowe! Jak dobrze je wykonasz, dostaniesz ode mnie aż dwie paczki Alyonek.

- AŻ DWIE?! Och, rajuuuuniu! Już nie mogę się doczekać!

- Chodź ze mną do gabinetu. Kupiłem ci kredki świecowe i blok artystyczny.

Chłopczyk został posadzony przed biurkiem. Feltsman podstawił mu pod nos zdjęcie. Bardzo starą, czarno-białą fotogragię.

- Oooo, a kto to jest? – spytał Viktor.

- To Wronkov.

- Aaaaaa.... ten twój były chłopak?

- ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ?! On NIE był moich chłopakiem! NIE był i basta!

Yakov dał sobie chwilę na uspokojenie oddechu.

- Do rzeczy – mruknął, przesuwając kredki bliżej dzieciaka. – Chcę, żebyś dzisiaj narysował, jak triumfuję nad tym gnojkiem. Zrób mi kilka ładnych rysuneczków. Ale mają być niebanalne, jasne? Takie z przytupem! Efekt ŁAŁ i w ogóle, kumasz?

- No raczej – z miną szukującego się do pracy Picassa, ośmiolatek zaczął rozgrzewac palce. –O, Yakov, a mogę je narysować w stylu greckim?

- Tak, tak, rysuj sobie co tam chcesz – Feltsman niedbale machnął ręką. – Nie śpiesz się, masz masę czasu. Pójdę do biurka Hanki i wyślę z jej komputera kilka mejli do ISU. Zawołaj mnie, jak skończysz.

- Jeszcze zobaczysz, machnę ci takie dzieła sztuki, że Mona Lizie z zazdrości odpadną cycki!

Gdyby rywal Wronkova był mądrzejszy, potraktowałby tę obietnicę jak ostrzeżenie. Ach, gdyby tylko był mądrzejszy! Potrzeba zobaczenia łysiejącego dupka w upokarzającej sytuacji naprawdę go wtedy zgubiła. Gdyby tylko wiedział, w jakiej sytuacji rzeczywiście zobaczy Alexeia... gdyby wiedział, to nie siedziałby przy biurku swojej sekretarki podescytowany jak nigdy, niecierpliwie szurając butami o podłogę!

- Yakov, skończyłem! – po długich trzech godzinach zaanonsował Vitya.

Radośnie przecierając ręcę, Feltsman skierował się do gabinetu.

- No dobrze, mój ty mały da Vinci, pokaż, co tym razem naryso...

Na widok efektów pracy gówniarza, zszokowanemu trenerowi omal nie odpadły oczy. Dłoń z sygnetem wystrzeliła w stronę twarzy. Nie pomogło. Zaciśnięcie powiek też nie pomogło. Pierdolone dzieło sztuki autorstwa Mistrza Nikiforova odmawiało opuszczenia umysłu załamanego pięćdziesięciolatka. Przeczucie mówiło, że zostanie tam na zawsze.

- Vitya...

Drżenie głosu Yakova mogło być spowodowane wieloma rzeczami: załamaniem, desperacją, wzburzeniem albo początkiem utraty zmysłów.

- Powiedz, dzieciątko... jak byłeś bardzo mały, to uderzyłeś się w głowę, prawda? Tak było, no nie? Bo w innym wypadku nie narysowałbyś mnie i Wronkova w sytuacji... kurwa, jak bardzo trzeba pierdolnąć się w głowę, żeby wymyślić coś takiego?! Czemu JA jestem GOŁY?! Czemu ON jest GOŁY?! Co to, do kurwy nędzy, ma być?!

- Ej, Yakov, ale bez takich! – cmokając, chłopczyk pokiwał palcem wskazującym. – Zapytałem, czy może być „w stylu greckim" i powiedziałeś, że tak!

- KURWA MAĆ, skąd niby miałem wiedzieć, że „w stylu greckim" oznacza „NAGO"?! Do diabła... miałeś narysować mój triumf, a nie jakieś, za przeproszeniem stosunki seksualne i to w stylu BDSM!

- BDSM? – zainteresował się Viktor. – Co to jest BDSM?

Feltsman pozwolił sobie na odsunięcie dłoni i uchylenie jednego oka. Natychmiast tego pożałował, bo obrazki przedstawiające jego i Wronkova były dokładnie tak samo absurdalne i porypane jak chwilę temu.

- Kurwa, nie... nie mogę na to patrzeć... nie chcę! Czemu ja wbijam mu włócznię w tyłek? I co to za scena z biczem? Jezu, czy to są kajdanki..?! O kurwa, nie... moje oczy... błagam nie, dosyć już!

- Yakov, no weź, co to są te całe BDSMy?

- Bezmyślne Dzieła Skretyniałego Małolata! – wycedził znajdujący się u kresu wytrzymałości Yakov.

- Aaaa! Czyli taki jakby... nurt w sztuce? Tak jak ten... no... dupaizm i obsralionizm?

- Chyba dadaizm i abstrakcjonizm?

- ŁAŁ! Yakov, ale ty jesteś mądry! A jaki jest twój ulubiony kierunek w sztuce?

- Surrealizm.

- Surwiwalizm?

- Surrealizm!

- Aha. A co to jest ten siurealizm? Są tam siuraki?

- Kurwa, skąd niby wziąłeś taki wniosek?

- No... przez tę nazwę. Yakov, a lubisz kupizm?

- Nie kupizm, tylko kubizm. Kurwa, czy tobie wszystko kojarzy się ze sraniem albo siusiakami?

- Nie, nie wszystko. Jedzenie wcale nie kojarzy mi się ze sraniem!

Pewnie jeszcze nigdy w życiu nie miałeś biegunki – pomyślał Feltsman. – Zaraz, ale o czym my właściwie zaczęliśmy rozmawiać?!

- Yakov, no to ty lubisz ten kutabolizm, czy nie? – dopytywał się Viktor.

- Ku-bizm! Tak, lubię.

- Ale super! Ja też!

- Zajebiście.

- A impenisjonizm lubisz?

Dzieciak został poczęstowany lodowatym spojrzeniem.

- Ty naprawdę nie pamiętasz tych nazw, czy robisz to specjalnie?

- Ale co ja robię?

- Ech, mniejsza o to... Ten kierunek nazywa się impresjonizm. Nienawidzę impresjonizmu.

- Jeju... a czemu?

- Bo to takie durne i zamazane. I nieciekawe. Nie lubię tego.

- A sekspresjonizm lubisz?

Feltsmanowi zadrgała brew.

- Sekspresjonizm, tak? To może jeszcze fiuturyzm?

- Fiuturyzm? Co to jest fiuturyzm?

- Coś, czego NIE ma!

- Yyy... czyli niewidzialne obrazy?

- Nieważne. Po prostu wbij sobie do durnego łba, że kierunki w sztuce to: dadaizm, abstrakcjonizm, surrealizm, kubizm, impresjonizm, ekspresjonizm i futuryzm. Masz, zapisałem ci, żebyś lepiej zapamiętał.

- A co to jest fiuturyzm?

- Mówiłem ci: NIE ma fiuturyzmu.

- Ale wcześniej mówiłeś, że jest.

- To był sarkazm.

- Siurkazm?

- KURWA MAĆ! Ja nie umiesz wymawiać danych słów poprawnie, to ich NIE używaj! A i jeszcze jedno... od dzisiaj masz kategoryczny zakaz rysowania ludzi! Twoje dzisiejsze rysunki to było totalne i absolutne przegięcie! Koniec z rysowaniem ludzi! KONIEC, ZROZUMIANO?!

No i idylla dobiegła końca. Od tamtej pory było tylko gorzej. Następnego dnia Vitya wrócił ze świetlicy z obrazkiem przedstawiającym...

- Kurwa, wiedziałem, że ty zawsze znajdziesz sposób, by zrobić coś zboczonego! – ryknął Feltsman. - Zabroniłem ci rysować ludzi, więc nabazgrałeś fiuta na całą kartkę!

- Eee.... Yakov, ale to kaktus.

Pauza.

Musiało minąć trochę czasu, by Feltsman uświadomił sobie, że zaliczył jeszcze większą wtopę niż trzy tygodnie temu z linijką. Viktor poklepał go po ramieniu.

- No naprawdę, Yakov... widziałeś kiedyś zielonego siusiaka?

Pięćdziesięcioletni kłębek nerwów złapał się za głowę.

Ja pierdolę... dziczeję przez niego! – uświadomił sobie z przerażeniem. - Wszędzie widzę pierdolone genitalia!

- Yakov, tobie to wszystko źle się kojarzy – wywnioskował chłopczyk. - No powiedz... po co miałbym rysować samego siusiaka? I to do góry nogami?

Cholera wie, po co. Może po to, by udawać, że to kaktus? Chociaż nie, ten dzieciak raczej nie był wyrachowony. Zboczony – tak. Ale nie wyrachowany. Zresztą, cholerny kaktus miał igły. Skoro Yakov ich nie zauważył, to może warto rozważyć wizytę u okulisty? Albo innego speca? Na przykład Larry'ego Głupologa?

Usiłując jakoś zetrzeć upokorzenie związane z siusiako-kaktusem, Feltsman zabrał się za analizowanie pozostałych obrazków Viktora.

- No proszę, jakie ładne zwierzątka narysowałeś – mruknął. - Ale czy ten pies nie ma trochę za krótkiego ogona?

- To nie ogon tylko siusiak.

Kolejna pauza.

- Ale jest brązowy – zauważył Yakov.

- To psy nie mają brązowych siusiaków?

Pauza numer trzy. Podczas tej pauzy pięćdziesięciolatek zaczął rozważać rehabilitację umysłu.

- No bo skoro człowiek ma kremową skórę i kremowego siusiaka - rozumował Vitya - to czy pies nie powinien mieć siusiaka pod kolor futra?

Feltsman nie znał odpowiedzi na to pytanie. Zresztą... jego uwagę pochłaniała w tej chwili kolejna osobliwość.

- A dlaczego to coś ma pięć siusiaków?

- Yakov, to nie są siusiaki, tylko wymiona. No co ty, Yakov, krowy nie widziałeś?

JEBUT!

Czoło doświadczonego trenera grzmotnęło w blat biurka. Yakov zrozumiał, że nie ma już dla niego nadziei. Diagnoza? Permanente zboczenie mózgu. Choroba zakaźna przekazywana przez wirus o wdzięcznej nazwie „Nikiforov".

- Vitya... ja się poddaję – z przyklejonych do drewna ust wyszedł stłumiony jęk. - Kapituluję. Nie znam się na sztuce. Rysuj co chcesz, dziecko.

- Nawet ludzi? – ucieszył się chłopczyk. – Spodobały ci się moje nowe rysunki i dlatego znosisz tamten zakaz?

- Tak, Vitya, tak...

- A mogę narysować coś w stylu impenisjonistycznym? Chociaż nie, ty nie lubisz impenisjonizmu... a może być sekspresjonizm?

- Tak, Vitya, tak...

- Ech, ale coś bez przekonania brzmisz, Yakov... już wiem! Mam wspaniały pomysł! Spróbuję narysować coś normalnego!

Boże uchowaj... aż strach pomyśleć, co się pod tym kryło! Może narysuje całą pustynię kaktusów i okaże się, że to wszystko siusiaki? Albo przygotuje serię rebusów ze zwierzątkami i Yakov będzie musiał odgadnąć, na których obrazkach widniały ogony, a na których genitalia? Plus za każdą złą odpowiedź zobowiąże się do unicestwienia dziesięciu neuronów. Chociaż nie, jego neurony pewnie i tak wymrą śmiercią naturalną, więc po co się nimi przejmować...

- Uszy do góry, Yakov! – Viktor poklepał trenera po plecach. – No już, nie bądź taki smutny! Jutro zrobię dla ciebie naprawdę ładny rysunek.

Dla dobra własnego zdrowia psychicznego Feltsman wolał nie mieć co do tego rysunku żadnych szczególnych oczekiwań. Obiecał sobie, że cokolwiek to będzie, nie da wyprowadzić się z równowagi! Nie odczuje absolutnie niczego!

Ach, te obietnice...

Następnego dnia obserwował wkraczającego do gabinetu chochlika z dłońmi splecionymi na wysokości ust i miną błagającego o zbawienie grzesznika. Po rysunek sięgnął trzęsącą się ze strachu ręką. Zamknął oczy, policzył do dziesięciu, po czym zerknął na najnowsze dzieło srebrnowłosego utrapienia.

Przez dziesięć sekund panowała grobowa cisza.

Yakov patrzył na obrazek, nie mówiąc ani słowa. Wreszcie Viktor wydał zrezygnowane westchnienie.

- Ech, ty to zawsze do czegoś się przyczepisz! – mruknął, odwracając wzrok. – Na pewno powiesz, że zrobiłem ci za duże wcięcie w swetrze, albo coś w tym stylu. Albo nie! Na bank powiesz, że nie nosisz różowych skarpetek! Albo będziesz zły, bo narysowałem ci nogi jak patyczki! Ja nie umiem rysować nóg, okej? Naprawdę bardzo się starałem, ale...

- Vitya.

Trener chłopca cicho westchnął. A potem posłał wychowankowi łagodne spojrzenie.

- To jest bardzo ładny rysunek, Vitya – oznajmił, wolną ręką drapiąc się po zaczerwienionym karku.

- Naprawdę?

- Tak. Naprawdę.

Policzki małego artysty poróżowiały od nieśmiałej radości.

- No! – dzieciak wyszczerzył zęby. – Chociaż raz!

Kąciki ust Yakova lekko drgnęły. Pięćdziesięciolatek nie wiedział, jak wytłumaczyć to dzikie łomotanie w okolicach klatki piersiowej. Przecież... po tych wszystkich latach pracy z dziećmi, uśmiech Viktora nie powinien aż tak go ruszać. Podobnie jak ten rysunek.

Feltsman uświadomił sobie, że jeszcze nigdy nie dostał takiego rysunku.

- Hej! Tutaj, tutaj! – zawołał czyjś głos.

Za oknem zamigotały sylwetki Lva, Andreia i jeszcze dwóch innych chłopców z klubu. Mieli ze sobą rowery. Z pupami opartymi o siodełka, czubkami butów dotykali ziemi, żeby nie stracić równowagi.

- Pojedźmy dzisiaj do tamtego parku co ostatnio! – zaproponował Kuklin. – Możemy pokarmić wiewiórki i wspiąć się na tamto drzewo, które wczoraj zwaliło się na łąkę.

Grupka zaczęła ustalać kolejne szczegóły wyprawy. Viktor obserwował kolegów z trudną do zinterpretowania miną. Kiedy poczuł na ramieniu dłoń trenera, podskoczył.

- Pojedź z nimi, co? – zachęcał Yakov. – Pozbierasz w parku kilka ładnych żołędzi i jutro mi pokażesz. Włożymy je do szklanej miski, żeby ładnie wyglądały... okej?

Na małym czułku pojawiła się bruzda.

- Ale... jest już dosyć późno – chłopczyk spuścił wzrok. – A poza tym taka wyprawa to przyjemność. Do końca lata nie mogę mieć przyjemności.

- Powiemy, że to był trening. Jazda na rowerze to forma treningu, tak? Dam ci swoją komórkę, a gdy zrobi się ciemno, zadzwonisz do klubu. Przyjadę po ciebie samochodem i odwiozę do domu.

Było coś niewiarygodnie smutnego w sposobie, z jakim Viktor zaczął patrzeć na trenera. Jakby ta konkretna propozycja była ostatnią rzeczą, którą spodziewał się usłyszeć.

- No co? – burknął Feltsman.

- Nic – dzieciak wzruszył ramionami. – Po prostu... myślałem, że chcesz, bym z nimi pojechał, żeby się mnie pozbyć. Ale jak po mnie przyjedziesz, to przecież i tak nie będziesz miał spokoju i zrobisz sobie kłopot, więc... ała! Ajć, ajć, ajć!

- Pewnie, że czasami chętnie bym się ciebie pozbył! – ciągnąc smarkacza za nos, prychnął Yakov. – Ale żeby była jasność: nie jesteś dla mnie kłopotem!

Dopiero kiedy to powiedział, zdał sobie sprawę, że naprawdę tak myślał. Mógł narzekać, ile chciał, ale taka była płynące ze szczerego serca prawda: Vitya nie był dla niego kłopotem. Chodzącym źródłem chaosu – tak. Żywym zamiennikiem kawy, gwarantującym skok ciśnienia – tak. Ale żeby kłopotem...? Nigdy. Nawet za milion lat!

Dzieciak rzucił się trenerowi w ramiona. Obdarzył bełkoczącego przekleństwa mężczyznę szybkim uściskiem, po czym wskoczył na parapet, otworzył na oścież okno i wydarł się:

- HEEEEJ, POCZEKAJCIE NA MNIE!

Uśmiechnięty od ucha do ucha Lev pomachał do srebrnowłosego kolegi. Pozostali chłopcy zareagowali nieco mniej entuzjastycznie, jednak nie wydawali się jakoś szczególnie niezadowoleni z obecności chochlika.

Feltsman został z nienacka zdzielony fioletowym plecakiem.

- Popilnuj mi, okej? – Viktor krzyknął, zeskakujac na trawnik.

- Ej, zaraz, zaraz! Jeszcze nie dałem ci komórki!

- Zadzwonię z budki telefonicznej, tak jak ostatnio!

Z buzią zarumienioną od dzikiej radości, ośmiolatek wskoczył na rower. Szast, prast i już go nie było!

Yakov został zupełnie sam. Jednak wcale się tym nie zmartwił – zachęcenie tego dzieciaka do zabawy z rówieśnikami to powód do świętowania, nie żałoby.

Jeszcze raz zerknął na dzisiejszy rysunek. Nabazgrane kredkami malowidło zostało zaytutuowane „Ja i Yakov". A przedstawiało – jakżeby inaczej – niesfornego chochlika z uśmiechem w kształcie serca i jego wkurzonego mentora. Ten obrazek był zdecydowanie zbyt słodki, by spojrzeć na niego i niczego nie poczuć. To było zwyczajnie niemożliwe.

Wzrok mężczyzny skierował się w stronę leżącej na kanapie książki o tresowaniu psów. Była otwarta na obrazku przedstawiającym białego pudelka z wielkimi niebieskimi oczami. A pod spodem napis:

„Pamiętaj, że ja przede wszystkim potrzebuję miłości!".

Po namyśle Feltsman wyrwał kartkę i pinezkami przypiął ją do wiszącego na ścianie planera. Nieznacznie się uśmiechnął.

- Kawuuusia! – z filiżanką w dłoni, Hanna wkroczyła do gabinetu. – Oho? Szefunio dzisiaj podejrzanie zadowolony... coś się stało? O, jaki śliczny piesek!

- Mam prośbę – przejmując napój, Yakov skinął w stronę stłoczonej na półce sterty książek. – Mogłabyś oddać to wszystko na makulaturę? Albo do biblioteki?

- Te wszystkie poradniki o wychowaniu? – sekretarka zamrugała ze zdziwieniem. – Ale... dopiero je pan kupił.

- Już ich nie potrzebuję.

Biorąc łyk kawy, mężczyzna poczuł na języku przyjemną słodycz. Czy latte zawsze smakowała tak dobrze? A może to lekkość w sercu czyniła doznania intensywniejszymi?

- Już ich nie potrzebuję – powtórzył, patrząc na zachodzące za oknem słońce.

Tak się zagłębił we własnych myślach, że nawet nie zauważył wyjścia Hani.

Byłem tak zajęty próbami okiełznania Viktora, że prawie nie zauważyłem upływu czasu – uświadomił sobie, biorąc do ręki rysunek. – Ani się obejrzałem, a mamy sierpień. Jeszcze trzy tygodnie. Lato wkrótce się skończy. Ech... czemu wszystko, co dobre, musi tak szybko się kończyć?

Coś zaszeleściło. Dopiero teraz Yakov zauważył wystającą z fioletowego plecaka kartkę. Okno pozostawało uchylone, więc hałasowała pod wpływem wiatru. Czyżby kolejny rysunek? Dlaczego chochlik nie pokazał go trenerowi? Może zapomniał?

Ciekawość zachęciła mężczyznę do obejrzenia tajemniczego obrazka. Nie kłamał ten, kto powiedział, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła...

Rozkładając kartkę Feltsman spodziewał się zobaczyć coś zboczonego. A kiedy zobaczył, co naprawdę tam było... to uznał, że chyba jednak wolałby kolejną dwuznaczną scenkę z Wronkovem. Dwuznaczna scena z Wronkovem nie przywołałaby tylu niewygodnych uczuć.

„Mama, tata i Vitya".

Na pierwszym planie znajdowały się trzy osoby i dwa psy. Niska postać z długimi srebrnymi włosami stała pomiędzy kobietą i mężczyzną, trzymając ich oboje za ręce. Na szyi miała złoty medal, a na nogach czarne figurówki. A w tle kolorowa tęcza i wyglądający zza chmurki starszy pan z małymi skrzydełkami anioła – z uśmiechem w kształcie serca obrzucał syna, synową i wnuka konfetti.

Namalowana Anastazja miała nieco większy biust niż w rzeczywistości. Namalowany Sasza w ogóle nie przypominał samego siebie – patrzył na namalowanego syna z uśmiechem i dumą.

Nakreślony ręką ośmiolatka obraz akceptacji.

Wzdychając, Yakov włożył rysunek z powrotem do plecaka, zajął miejsce za biurkiem i sięgnął po komórkę. Kręcąc fotelem na prawo i lewo, stukał paznokciem w telefon i czekał, aż osoba po drugiej stronie linii odbierze. Brak odpowiedzi. Wykręcił ten sam numer jeszcze raz.

- Pan Feltsman... - powiedział zdyszany głos Anastazji. – Przepraszam, właśnie lepiłam pierogi. Coś się stało?

- Nie, nic szczególnego się nie wydarzyło – Feltsman zastanawiał się, z której strony zacząć temat. – Po prostu... po prostu chciałem z panią o czymś porozmawiać.

- Jeżeli znowu chce nas pan namówić, byśmy znieśli zakaz Viktora, to odpowiedź wciąż brzmi „nie" – kobieta westchnęła głęboko.

Trener chochlika nie dał się ponieść rosnącej irytacji. Wyobrażanie sobie tkwiącego w plecaku rysunku pomagało mu zachować spokój.

- Wiem, że nie zniosą państwo zakazu. Dzwonię w innej sprawie.

- Tak? A w jakiej?

Yakov podrapał się po uchu.

- Nie pamiętam, czy już pani o tym wspominałem, ale co roku, tydzień przed końcem wakacji organizujemy małe przedstawienie z udziałem dzieciaków. Taki jakby mini-ice show. W tym roku smarkacze mają jechać do „Kręgu Życia" z disneyowskiego „Króla Lwa". Viktor ma wystąpić jako jedno z trzech lwiątek.

- A, tak – przypomniała sobie Anastazja. – Wydaje mi się, że coś pan na ten temat wspominał.

- No więc pomyślałem sobie... ech... bo widzi pani, to przedstawienie jest w weekend. Może przyjadą państwo do Petersburga, by obejrzeć Viktora? Zobaczyliby państwo, jakie zrobił postępy i w ogóle. Ja wiem, że pani mąż i łyżwiarstwo figurowe to nie za bardzo, ale państwa syn bardzo ciężko pracował przez całe wakacje. Wydaje mi się, że był tutaj bardzo szczęśliwy, ale... ech... ale mimo wszystko bardzo tęsknił za panią i za pani mężem. Obiecałem sobie, że już nie będę się wtrącał, ale pomyślałem sobie... ponieważ minęło tak dużo czasu... może warto by zobaczyć to przedstawienie, a potem pójdziecie gdzieś we trójkę? Do zoo, do parku, czy coś... w końcu mały niedługo wróci do Novowladimirska. I sądzę, że dobrze by to wszystkim zrobiło, gdybyście przed jego powrotem zrobili sobie taki jakby rodzinny dzień? Tak, wiem, nie moja sprawa, ale sądzę, że takie małe rozluźnienie atmosfery nikomu by nie zaszkodziło. Złaszcza, że emocje po wszystkim, co wydarzyło się w czerwcu, zdążyły już trochę opaść.

- Cóż... w sumie... to brzmi jak sympatyczny pomysł! – głos kobiety nieznacznie poweselał. – Bardzo chętnie obejrzałabym sobie to przedstawienie...

Nagle po drugiej stronie linii dało się słyszeć dziwny dźwięk. Jakby bzyczenie zepsutego sprzętu elektronicznego. Albo czyjeś burczenie. Czyjeś – to znaczy około dwudziestoośmioletniego gburowatego faceta.

- ... ale chyba jednak nie dam rady – Anastazja dokończyła ponuro. – B-bo wie pan, następnego dnia mamy z Saszą strasznie dużo roboty i boimy się, że nie uda nam się wyrobić.

- Następnego dnia, czyli w poniedziałek?

- Tak, tak! Czeka nas bardzo pracowity poniedziałek!

- Aha. Przedstawienie jest w sobotę.

- TFU! Chciałam powiedzieć, że czeka nas bardzo pracowita niedziela. Bardzo przepraszam, jestem rozkojarzona, wszystko mi się myli.

Yakov nie odpowiedział.

- Panie Fetlsman? Jest pan tam?

- Ta, jestem. A pani mąż? Jest z panią w domu?

Moment zawahania.

- N-nie, nie ma go. Wyszedł. Mam mu coś przekazać?

Ależ nie trzeba, złotko! Powiem to dość głośno, by usłyszał. W końcu jest w tym samym pomieszczeniu, czyż nie?

A kij z powstrzymywaniem się! Feltsman powie dokładnie to, co myśli!

- Niech mu pani przekaże, że mam już powyżej uszu tego pierdolonego fiuturyzmu! – wycedził do słuchawki.

- Eee... fiuturyzmu? – powtórzyła skołowana Anastazja. - Chyba chodziło panu o futuryzm?

- Nie. Fiuturyzm.

- Fiuturyzm? Czym, na litość boską, jest fiuturyzm?

- Kierunek w sztuce wychowywania dzieci reprezentowany przez skończonych FIUTÓW!

Gniewnie nacisnął czerwoną słuchawkę, przerywając połączenie. Ledwie dziesięć sekund po tym, gdy to zrobił, jego telefon zaczął dzwonić.

- Okej, przepraszam – burknął Yakov. – Przepraszam, trochę się zagalopowałem.

- Za co właściwie przepraszasz? – zapytał rozbawiony głos Tatiany. – Ale chyba nie za to, że zgodziłam się ułożyć programy dla twojej uczennicy? Mówiłam, byś nie dziękował i nie przepraszał. Nie zawracasz mi dupy. To była czysta przyjemność.

Oczy Feltsmana rozszerzyły się. Wzdychając, były partner Lubichevy-McKenzie przycisnął sobie dłoń do czoła.

- A, to ty – mruknął.

- Mhm, ja – zaśpiewała. - A co? Spodziewałeś się kogoś innego?

- Właśnie wyzwałem kogoś od fiuturystów – wyjaśnił zbolałym tonem.

- Aha? Kim są fiuturyści, Jasiu?

- Przedstaciele nowego nurtu w edukacji. Nurtu, za którym niezbyt przepadam.

- Widzę, że się nie nudzisz... A jak ci się wiedzie, poza tym, że wynajdujesz nowe, arcyciekawe pojęcia? Słyszałam od Pavelka, że Igorek ma jakiś konflikt z tym waszym nowym, młodym menadżerem.

- Nie nazwałbym tego „konfliktem" – na samą myśl o wspomnianych zgrzytach, Yakov wzdrygnął się. – Po prostu Igorowi cholernie nie podoba się fakt, że Wlad uczył się u Amerykanów. Co chwilę sugeruje mi, bym zwolnił młodego i zostawił sztywniaka, którego on wybrał sobie na następcę.

- Powiedz mu, by wreszcie się obudził! – prychnęła Tatiana. – Zimna Wojna skończyła się już wiele lat temu. Amerykanie może i są pokręceni, ale ich metody zarządzania są znacznie lepsze od naszych. Sam widziałeś, jak funkcjonuje lodowisko moje i Steve'a.

- Ano, widziałem. Nie przepadam za zarozumialcami z kraju twojego mężusia, ale trzeba przyznać, że są nieźli w te klocki. Nawet Novak ich chwalił. Dobrze, że u niego w gabinecie nie było podsłuchu. Zatrudnienie kogoś takiego jak Wlad w tamych czasach byłoby nie do pomyślenia... cieszę się, że czasy się zmieniły.

- Ta, ja też. Idziesz w stronę nowoczesności, Jasiu. Podoba mi się to! Ponoć i w gabinecie fizjoterapeuty można wyczuć powiew świeżości. Akupunkturka, sziatsu, czakramy... proszę, proszę! Jeszcze parę lat temu nie można było nawet zbliżyć się do ciebie z igłą, ale z tego, co słyszałam, teraz dałeś ich sobie wbić aż pięć. Jasiu, Jasiu, nie poznaję cię!

- Nie miałem innego wyboru, jasne?!

Palec Yakova dotknął miejsca na uchu, w które wbito tak zwany „kolczyk" – miniaturowy kwadracik z maleńką, nie dłuższą niż czubek paznokcia igłą. Specjalność przeciwbólowa Ilii Shevchenko!

- Mam nadzieję, że ten Ukrainiec zostanie u nas na stałe – mruknął Feltsman. – Nie sądziłem, że to powiem, ale gdyby nie on i ta jego akupunktura, jak nic nie dożyłbym dzisiejszego dnia. W moim wieku nie powinno się popierdalać po lodzie z gówniarzami!

- Ale o czym ty mówisz? – zaśmiała się Tatiana. – Soneczka mówiła mi, że dobrze się bawisz!

- Tak, kurwa, wspaniale się bawię... zajebiście się bawię!

- Swoją drogą, jak idzie Soneczce? Kiedy dwa tygodnie temu żegnałam ją na lotnisku w San Francisko, wyglądała na gotową do walki. Była nastawiona niesamowicie bojowo...

- To z powodu Viereczki – opiekun czwórki łyżwiarek nieznacznie się uśmiechnął. – Odkąd dowiedziały się o jej ciąży, pozostałe trzy dziewczyny zaczęły cholernie ciężko trenować. Słyszałem, że złożyły sobie jakąś obietnicę, że skoro Viera nie może wziąć udziału w Igrzyskach, to w jej imieniu dadzą z siebie wszystko. Jeszcze nigdy nie widziałem, by były aż tak zdeterminowane.

Obecność Viktora pewnie też nie jest tutaj bez znaczenia – dodał w myślach.

- To bardzo słodkie, szlachetne i kozackie – w głosie Lubichevy-McKenzie dało się wyczuć nutę ciepła. – Innymi słowy, wszystko zmierza w dobrym kierunku. Przed Klubem Mistrzów świetlana przyszłość! Teraz pozostaje jedynie wygrać zakład...

Feltsman przełknął ślinę.

- Dostałaś nagranie, które ci wysłałem? To, na którym Lev jedzie swój program?

- Taaaa – Tatiana westchnęła przeciągle. – Dotarło do mnie kilka godzin temu. Właśnie dlatego zadzwoniłam.

Serce mężczyzny nieznacznie przyśpieszyło. Czuł się trochę tak, jakby czekał na wyniki totolotka..

- I? – zapytał, szorstkością maskując zdenerwowanie.

- Cóż...

Yakov zaklął w myślach. Doskonale wiedział, czego spodziewał się po tym „cóż". Słyszał je z ust Tatiany zbyt wiele razy, by nie wiedzieć, co oznaczało.

- Choreografia jest całkiem fajna... - zamyślonym tonem oznajmiła była łyżwiarka. – Zrobił ją... przypomnij mi... Sergei Zieliński, tak? Ten twój były uczeń?

- Właśnie on. Na obozie miał z Lvem bardzo dobry kontakt. Uznałem, że w jakimś stopniu zrozumiał punkt widzenia małego i dlatego wywnioskowałem, że dobrze im się będzie współpracować. Poza tym, facet jest skuteczny. Mistrz Świata Juniorów, z którym w kwietniu przegrał Maks, jechał właśnie do jego choreografii.

- Tak... tak, zgadzam się, że odwalił kawał dobrej roboty – przyznała Tatiana.

- „Ale"? – syknął Yakov. – Do diabła, powiedz wreszcie to cholerne „ale"! Czuję, że ono wisi w powietrzu! Powiedz je, zanim z nerwow urwę podłokietnik mojego nowego fotela!

Z wyrazem rezygnacji, kobieta wypuściła powietrze.

- Ale... ech, jakby ci to powiedzieć...

- Najlepiej wprost – burknął. – Jesteś w czołówce najlepszych choreografów na świecie. Twoja opinia jest jedną z niewielu, z którymi się liczę. Słuchaj, gdybym mógł obiektywnie ocenić samego siebie, nie wysyłałbym ci tego nagrania. Zrobiłem to, bo wiem, że myślisz zupełnie innymi schematami niż ja. Kiedyś non stop wkurwiałem się na ten twój dziwny punkt widzenia... ale też rozumiem, że bez niego nie wygralibyśmy Olimpiady. Dlatego teraz daję ci pozwolenie na mentalne skopanie mnie i powiedzenie mi, co dokładnie jest nie tak.

- Problem w tym, że ja sama do końca tego nie wiem – zbolałym tonem tłumaczyła Lubicheva-McKenzie. – Prawdę mówiąc nie widzę na tym nagraniu niczego, za co mogłabym cię skopać. Znaczy... jasne, program wciąż jest niewyjeżdżony, ale chłopak ma mnóstwo czasu, by doprowadzić go do perfekcji. Chodzi mi o to, że... ech... to bardziej przeczucie, niż jakiś konkretny argument.

- Przeczucie związane z czym?

- Z tą piosenką.

Feltsman zamrugał.

- Z piosenką? A co dokładnie jest z nią nie tak? Sądziłem, że lubisz „Time to say goodbye" Andrea Bocelliego i Sary Brightman?

- Owszem, lubię. Tyle że...

- ... to nie jest piosenka, do której ułożyłabyś dla kogoś choreografię?

- Nie, nie! – Tatiana natychmiast zaprzeczyła. – Właściwie to... nie no, chętnie ułożyłabym do tego choreografię, sądzę, że ten utwór ma potencjał i w ogóle, tylko że... sądzę, że w tej konkretnej sytuacji...w twojej sytuacji... nie uważasz, że słowa piosenki są troszeczkę nieadekwatne?

- Nieadekwatne? W jakim sensie?

- Och, na litość boską, pomyśl trochę!

- NIE myślę tymi samymi kategoriami, co ty! – w tym momencie Yakov rzeczywiście urwał podłokietnik fotela. – Gdyby było inaczej, nie musiałbym cię pytać! Wytłumacz mi to jak krowie na rowie!

- No dobrze, już dobrze! A zatem pytanie pierwsze... co dokładnie znaczy „Time to say goodbye" oraz to drugie, dramatyczne „Con te partiro"?

O co jej chodzi? To podchwytliwe pytanie, czy jak?

- No... że czas się pożegnać – Yakov objął kawałek zepsutego mebla tęsknym spojrzeniem. – „Odchodzę razem z tobą", czy coś w ten deseń.

- Tak, no iiii...?

- No i, kurwa, co?

- Ech. Jako choreograf zawsze powtarzam zawodnikom: „nie tańczycie tylko dla siebie, ale i dla publiczności. Idealny program to połączenie kroków, uczuć łyżwiarza i muzyki. Te trzy rzeczy łączą się w jedną całość, a im bardziej do siebie pasują, tym lepiej. Najłatwiej otrzymać doskonały efekt, wysyłając publiczności wiadomość". A teraz powiedz mi, Jasiu... jaką wiadomość wysyłasz publiczności, rzucając w nich słowami „czas się pożegnać"? Nie uważasz, że te słowa aż proszą się o interpretację w stylu „czas raz na zawsze się pożegnać z łyżwiarstwem figurowym, bo przegrałem i muszę pozbierać manatki"?

Yakov gwałtownie poczerwieniał.

- J-ja... ja wcale tego tak nie odbieram! – fuknął, oburzony. – I wcale NIE TO chcę dać do zrozumienia publiczności!

- Ale tak to wygląda – westchnęła Tatiana. – Spróbujmy inaczej... kojarzysz tą smutaśną włoską balladę „Stammi Viccino"? Wiesz, dlaczego nikt nie chce do tego pojechać?

- Bo diabelnie ciężko do tego pojechać?

- Ponieważ z tej piosenki aż biją nuda, rezygnacja i zmęczenie życiem! I „Stammi Viccino" i to cholerne „Time to say goodbye" mógłby pojechać... no nie wiem... mistrz, który wygrał już wszystko, co się da, albo osiągnął wszystko, co się da, powoli zbliża się do końca kariery i nie wie, co ze sobą zrobić.

- No cóż, to nawet do mnie pasuje – masując kark, wymamrotał Feltsman. – Może i nie osiągnąłem wszystkiego, co się da, ale nie ulega wątpliwości, że zbliżam się do końca kariery.

- Ty może tak, ale Lev nie. A przypominam ci, że to on ma pojechać ten program, nie ty.

- Słuchaj, wybraliśmy ten utwór, dlatego że mu się spodobał! – z nutą błagania mówił Yakov. – Przesłuchaliśmy z nim całą masę piosenek i to ta podeszła mu najbardziej. Przysięgam ci, że sam ją wybrał! Tak, wiem, to dziwne, że smarkacz w tym wieku lubi takie klimaty, ale co poradzić? Wydaje mi się, że „Time to say goodbye" jest dla niego najlepsze, bo podkreśla wszystkie jego mocne strony.

- Nie mówię ci, że masz zmienić piosenkę – łagodnie podkreśliła Tatiana. – Tylko... no wiesz... może wypróbuj jakąś inną aranżację tego utworu? Albo niech pojedzie to w wersji bez słów? Rozumiesz, o co mi chodzi, Jasiu? Ja po prostu nie chcę, by ten program wyglądał jak twoje pożegnalne epitafium.

- Tak, rozumiem, rozumiem...

Feltsman zmarkotniał. Może rzeczywiście myślał o tym utworze właśnie w taki sposób? Może podświadomie obawiał się przegranej i dlatego postanowił „na wszelki wypadek" stworzyć coś na kształt epitafium?

- Spróbuję coś wykombinować – poinformował przybraną siostrę. – Może rzeczywiście usunę słowa?

- Słuchaj, a nie myślałeś... - była łyżwiarka ugryzła się w język.

- No co?

- Nie myślałeś, by zwrócić się do Lileczki?

Ciało mężczyzny zesztywniało, jakby poraził je prąd elektryczny.

- Nie! – syknął, ucinającym dyskusję tonem.

- Och, daj spokój! – Tatiana sprawiała wrażenie częściowo zirytowanej i częściowo zrezygnowanej. – Przecież wiesz, że by ci nie odmówiła. Cokolwiek się między wami wydarzyło, każde z was skoczyłoby za drugim w ogień. Nie udawaj, że jest inaczej! Dobrze wiesz, że Lileczka zna się na tych sprawach jeszcze lepiej niż ja. To JEJ choreografia do programu dowolnego, a nie moja choreografia do krótkiego dała nam zwycięstwo w Grenoble. Gdybyś wytłumaczył jej, o co toczy się stawka, nie odwróciłaby się do ciebie plecami! Powiedz, dlaczego nie chcesz...

- Bo muszę udowodnić samemu sobie, że jestem w stanie zrobić coś bez niej!

Głos Yakova załamał się. Ze zbolałym wyrazem twarzy, były mąż Baranowskiej przycisnął sobie dłoń do czoła.

- Proszę cię, spróbuj zrozumieć... - wyszeptał do słuchawki. – Jeżeli teraz poproszę ją o pomoc... jeśli nie wygram tej bitwy bez jej pomocy... to okaże się, że niczego nie jestem w stanie zrobić bez niej. Że nie mogę bez niej żyć.

- Kiedy ty naprawdę nie możesz bez niej żyć – wymamrotała Tatiana. – A ona bez ciebie. Naprawdę was nie rozumiem. Przecież wciąż się kochacie. Czemu nie możecie po prostu pogodzić się i...

- BO SIĘ POPSULIŚMY!

Feltsman dał sobie chwilę na uspokojenie oddechu, po czym nieco spokojniej, dodał:

- Popsuliśmy nasz związek... popsuliśmy to do tego stopnia, że naprawa prawdopodobnie sprawiłaby nam więcej bólu niż życie osobno. Nie jestem pewien... nie wiem, czy kiedyś spróbujemy to naprawić, ale teraz nie możemy. A już na pewno nie możemy tego zrobić pod pretekstem ratowania mojej kariery. Wiem, co sobie myślisz... że z Wronkovem trzymającym w garści Klub Mistrzów, moglibyśmy połączyć siły, a potem zejść się jak w jakimś durnym filmie dla starych romantyczek. Ale to tak nie działa. Gdybym w tak krótkim czasie od rozwodu poszedł do Lilii błagać o pomoc, to zachowałbym się jak dupek, nie mający cienia szacunku do jej uczuć. Wiesz, że ona teraz nawet nie ogląda łyżwiarstwa figurowego? Unika wieści z lodu jak ognia, a wszystko po to, by nie myśleć o mnie i o naszym małżeństwie. Jej siostra powiedziała mi o tym, gdy byłem na przedstawieniu mojej siostrzenicy. Dlatego ja nie mogę... nie mogę, rozumiesz? Proszę, obiecaj mi... obiecaj, że o niczym jej nie powiesz!

- W porządku, obiecuję – głos Lubichevy-McKenzie stał się pełen zrozumienia i współczucia. – Ale w zamian obiecaj mi, że nie odmówisz, kiedy JA albo ktoś inny zaoferuje ci pomóc. Nie chcesz iść do Lileczki? Rozumiem. Ale nie próbuj robić wszystkiego sam. Pamiętasz, co kiedyś powiedział ci twój świętej pamięci braciszek?

Kącik ust Yakov lekko drgnął, a serce zaprzestało szaleńczego łomotania.

- Złotego medalu nie wygrywa się samodzielnie?

- Właśnie! – dziarsko potwierdziła Tatiana. – Ja i moje ciemne moce jesteśmy do twojej dyspozycji o każdej porze dnia i nocy! Stevie ma znajomych w Akademii Muzycznej. Słyszałam, że stworzyli tam duetową wersję „Stammi Viccino" i wyszło naprawdę super! Tak więc... no... spróbujemy coś wykombinować, by ta twoja włoska ballada brzmiała trochę bardziej... eee... zwycięsko?

- Dzięki – morale Feltsmana zaczęły się powoli odbudowywać. – Naprawdę... dziękuję.

- Nie ma co iść na Wronkova z jakimiś bezpiecznymi taktykami, Jasiu! Twój program ma być jak włócznia i to tak ostra, że kiedy ją wbijesz w dupę Wronkova, to jeszcze przez długi czas będzie czuł się wydymany!

- ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ?! – nie panując nad sobą, Yakov wydarł się do słuchawki. – To NIE jest mój były chłopak i NIE zamierzam niczego mu wbijać!

A sekundkę później uświadomił sobie, że... o kurwa! Co on, do licha, przed chwilą powiedział?! Kurwa, kiedy usłyszał o pierdolonej włóczni, przypomniały mu się cholere BDSMy Viktora i odruchowo wykrzyczał to, co zawsze mówił chochlikowi.

- Co? Co? Co? – ożywiła się Tatiana. – Jasiu, co ty... co ty, kurde, przed chwilą powiedziałeś? Mógłbyś powtórzyć?

- TO NIC TAKIEGO! – padła piskliwa odpowiedź. – NIC A NIC! Gadałem do siebie i tyle! Słuchaj... tego... no... chciałem cię zapytać o coś jeszcze!

Zmienić temat, zmienić temat, kurwa, jak najszybciej zmienić temat!

- Ach tak? A o co?

Uff... o matko, dzięki Bogu.

- Chciałem cię zapytać, co myślisz o tym, by Lev pojechał program zakładowy podczas tegorocznego pokazu pod koniec lata? Pozostałe dzieciaki mają wspólnie pojechać do „Kręgu Życia", a on indywidualnie pojechałby choreografię Zielińskiego do „Time to say goodbye"?

- Cóż... nie widzę przeciwskazań. Byłoby dobrze, gdyby przynajmniej kilka razy pojechał ten program publicznie. No wiesz, żeby nie rzucać go od razu na głęboką wodę, jaką jest tamta gigantyczna arena. Zwłaszcza że, jak mówiłeś, jest dosyć strachliwy. Powiedz, a masz jakiś szczególny powód, by NIE kazać mu jechać tego programu pod koniec lata?

Yakov zacisnął palce na ułamanym podłokietniku.

- Właściwie... właściwie to mam – wycedził przez zęby. – Chodzi o to, że jeśli pozwolę mu teraz pojechać ten program, to... to... to odsłonię przed Wronkovem wszystkie karty. I to cholernie wcześnie!

- Okej, Jasiu, to teraz pytanie za sto punktów – odparła na to Tatiana. – Czy Ivanek Levin jest dość pewny siebie, by bez żadnego wcześniejszego publicznego przejazdu zostać wrzuconym na wielką arenę?

Ramiona mężczyzny nieznacznie się rozluźniły.

- Nie, nie jest. Znaczy... jasne, to arogancki mały gnojek, ale nie sądzę, by miał aż tak mocną psychikę, by przy pierwszym podejściu pojechać program czysto.

- Tak więc sam widzisz... ty i Wronkov jedziecie na tym samym wózku. On TEŻ będzie musiał prędzej czy później pokazać karty, czy mu się to podoba czy nie. Zresztą... moim zdaniem to nie jest gra, w której powinno się trzymać swoją największą broń w sekrecie do ostatniej chwili. W tej grze koleś, który boi się pokazać karty, nie jest ich pewien. Bądź pewien swoich kart, Jasiu. Z dumą wyłóż je na stół. Dzięki temu Lyovochka też poczuje się pewniej. Czyż nie mówiłeś zawsze, że nastrój trenera udziela się zawodnikowi? Na pewno zauważyłeś, jak bardzo zmotywowałeś Soneczkę, gdy okazałeś zaufanie i pozwoliłeś jej kolejny raz zmierzyć się z moimi trudnymi programami.

- Tak, zauważyłem – przyznał Yakov. – I zaczynam dostrzegać efekty. Cieszę się, że zaryzykowałem.

- Tylko za bardzo nie przesadzaj z ryzykiem – zachichotała Tatiana. – To, że ta wariatka, twoja przybrana siostra namawia cię do odważnych zagrań, nie znaczy, że nie powinieneś zostawiać sobie żadnego koła ratunkowego. Mam nadzieję, że twój Lyovochka ma jakiegoś zmiennika... w razie nagłego wypadku?

- Doskonale wiem, że powinienem uważać na rady od tej wariatki, mojej siostry! – prychnął Feltsman. – I tak, Lyovochka ma zmiennika. A nawet dwóch. Kuklina i Popovicha. Uczą się choreografii razem z nim. A, i jeszcze Viktor ćwiczy z tą zgrają, ale on to wszędzie się wpierdoli. Jest dobry w motywowaniu Lva, więc jak dla mnie może sobie uczestniczyć w tych sesjach. A poza tym, Rykov woli jak jest więcej ludzi. Indywidualne treningi to nie jego bajka. W towarzystwie kolegów czuje się pewniej, bo nie lubi, gdy cała uwaga instruktora jest skoncentrowana na nim.

- Totalne przeciwieństwo twojego pupilka – zaśpiewała Lubicheva-McKenzie.

- Ta, wiem. Ten to gdyby mógł, pogoniłby całą resztę i ćwiczyłby ze mną jeden na... ALE ZARAZ, ZARAZ! J-jakiego, kurwa, pupilka?! J-ja nie mam pupilka!

- Nie, wcale nie masz – złośliwy rechot Tatiany przywodził na myśl stare dobre czasy, gdy Yakov wypierał się uczuć do Lilki.

- KURWA MAĆ! Jak mówię, że nie mam, to nie mam! Nikogo nie faworyzuję, jasne?!

- Ależ oczywiście, że go nie faworyzujesz, Jasiuniu. Podobnie jak nie kupiłeś mu roweru, nie kolekcjonujesz jego rysunków i wcale nie rozpływałeś się o nim przez telefon tydzień temu, przez dwadzieścia minut skomląc, jak to ślicznie nauczył się lądować podwójnego aksla i jak to omal nie popłakałeś się ze szczęścia, bo podczas przytulania nauczył się łapać cię w pasie a nie w kroku.

...osiem, dziewięć, dziewięć! Bam! Blond wiedźma wygrywa przez nokaut!

- Ej, Jasiu, ale przede mną nie musisz się wypierać – dodała z łagodnym rozbawieniem. – Ja nie jestem taka jak Igor. Na pewno nie będę ci prawiła morałów o dystansowaniu się do uczniów.

- Weź mi o nim nie wspominaj! – Yakov wzdrygnął się.

- Coraz częściej o coś się sprzeczacie, co? Ech, nie mogę uwierzyć, że doszliście do takiego etapu... na studiach ty, on i Pavelek byliście jak papużki-nierozłączki. Trójka uzależnionych od kart muszkieterów.

- To już przeszłość. Mam wrażenie, że odkąd dowiedzieli się o zakładzie, już ich nie znam... a oni nie znają mnie. A poza tym wkurza mnie, że Igor wciąż ma coś do Viktora. Nie rozumiem, czemu aż tak przyczepił się do tego dzieciaka! Wydawało mi się, że skoro ma własne dzieci, okaże więcej zrozumienia.

- To nie zawsze tak działa, Jasiu – wymamrotała Tatiana. – A Igorek niekoniecznie zalicza się do wyrozumiałej części populacji. Może nie pamiętasz, ale za mną też swojego czasu nie przepadał. Oczywiście teraz zachowuje się tak, jakby nic się nie stało... jakby to całe obgadywanie mnie za plecami nigdy nie miało miejsca, ale ja raczej nie zapomnę. Nie żebym miała mieć do niego pretensje, czy coś, no ale sam wiesz.

- Taaa, wiem.

Niechętnie musiał przyznać jej rację. Jako młodzieniec Antonov rzeczywiście nie był jakoś szczególnie tolerancyjny. Gdyby Yakov miał go do kogoś porównać, to pierwszą osobą, która przychodziła mu na myśl był... mały Andrei Kuklin. Zarówno Igor jak i najlepszy kumpel Lva byli duszami towarzystwa, którym teoretycznie nie można było niczego zarzucić. Niczego poza dystansem do dziwnych, wyróżniających się z tłumu osobników. Takich jak Tatiana czy Viktor.

- Bardzo mi ciebie przypomina – Feltsman zwrócił się do przybranej siostry. – Mały Vitya, w sensie.

- Aha? – w śmiechu byłej łyżwiarki pobrzmiewała nostalgia. – Jest dla ciebie aż takim wrzodem na tyłku?

- Daj spokój, nigdy nie byłaś wrzodem na tyłku!

- Kłamiesz, Jasiuniu, kłaaaaamiesz!

- UGH! No dobra, niech ci będzie... byłaś, ale w dobrym znaczeniu. Zadowolona?

- Jak nigdy! – zaświergotała. – Nie możesz mnie winić za wyciąganie takich, a nie innych wniosków. Zawsze kiedy opowiadasz mi o Vitence, jesteś tak zajęty narzekaniem na jego odpały, że praktycznie zapominasz o całej reszcie. Ani razu nie wspomniałeś, jakim jest łyżwiarzem.

- Bo jeszcze nie ukształtował się jako łyżwiarz – Yakov stwierdził ponuro. – Uczę go już od jakiegoś czasu i czuję, że coraz więcej o nim wiem, a mimo to... on wciąż jest dla mnie zagadką. Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że odkryłem, co siedzi w tej jego durnej głowie, on robi coś totalnie nieoczekiwanego i całkowicie zbija mnie z tropu. Potrafi jednego dnia być najbardziej skoncentrowanym dzieckiem na całym lodowisku, by następnego zachowywać się jak kompletny dzikus. Raz skoczy ci podwójnego lutza i wyląduje z taką łatwością, że wszystkim opadną szczęki, a za tydzień „w magiczny sposób" zapomni, co to jest lutz i będzie się wywalał przy każdej próbie. Robi duże postępy... powiedziałbym, że wręcz ogromne. Kiedy w czerwcu dołączył do grupy, to poziomiem był może trzeci od końca... a w tej chwili tylko Lev, Andrei i Georgi są od niego lepsi. I nie wiem czemu, ale wciąż mam to dziwne, głupie, niewytłumaczalne przeczucie, że gdyby wykorzystał cały swój potencjał, mógłby bez problemu ich przeskoczyć.

- Oho? – zainteresowała się Tatiana. – Więc dlaczego tego nie zrobi?

- Sądzę, że coś go blokuje. Ale nie fizycznie. Jego ciało wydaje się zaprogramowane do jeżdżenia na łyżwach. Nie, tu chodzi o coś... o jakąś rzecz... w jego głowie. Kiedy patrzę na tego dzieciaka, to widzę wielkie, chaotyczne skupisko energii, które z jakiegoś powodu nie jest w stanie przybrać kształtu. Czasami myślę, że mam przed oczami odpowiedź, ale nie umiem jej nazwać... Sam nie wiem. Chodzi o to, że temu dziecku nigdy nie pozwalano tańczyć na lodzie. A teraz, kiedy wreszcie dostał zgodę, chciałby nadrobić cały stracony czas i to najszybciej jak się da. Jest taki zachłanny i niecierpliwy! Gdy prosił mnie o pozwolenie na udział w obozie, powiedział, że na jazdę figurową na łyżwach trzeba sobie zasłużyć. To mnie przeraża, wiesz? Ma dopiero osiem lat, a już musi coś komuś udowodnić. Ta presja... ta ciągła walka o możliwość jazdy na łyżwach jest trochę jak kajdany. Może to one tak bardzo go stresują? Może on myśli sobie „jeśli teraz, natychmiast nie zrobię wielkich postępów, to ojciec zyska punkt i znowu mi odmówi"? Czasami myślę, że gdyby choć trochę uwolnił się od tych wszystkich oczekiwań... gdyby skupił się tylko na tym, co najbardziej kocha, to mógłby zacząć robić naprawdę niesamowite rzeczy. Hej, jesteś tam? Słuchasz mnie?

- Ta, jestem – westchnęła Tatiana. – Szkoda, że nie będę mogła przylecieć do Rosji i obejrzeć przedstawienia. Ten twój pieszczoszek coraz bardziej mnie intryguje. Chętnie poznałabym go osobiście.

- Nie martw się, zobaczysz go. Nagramy dla ciebie cały występ. I tak zamierzaliśmy to zrobić. Wlad wpadł na fajny pomysł, by przygotować pamiątkowe kasety dla rodziców smarkaterii. Aleksandrowi Nikiforovi to nawet wcisnę jedną gardła, jeśli ośmieli się powiedzieć „nie". Skoro nie zamierza pojawić się na przedstawieniu, to znajdę inny sposób, by pokazać mu, ile potrafi jego syn.

- A matka małego? Ona też nie przyjdzie?

- Niestety nie. Znaczy, spróbuję ją jeszcze raz przekonać... przeproszę za fiuturyzm i w ogóle... ale sądzę, że to daremny trud.

- Przykra sprawa. Okropnie żal mi małego. Miejmy nadzieję, że nie zacznie niepotrzebnnie się stresować. Tak ciężko pracował... byłoby przykro, gdyby przez nieobecność rodziców zawalił występ.

- Pfft! On to raczej nie zawali występu – Yakov przewrócił oczami. – Ten utalentowany cwaniaczek ma to do siebie, że kiedy sprawa jest poważna, potrafi wziąć się w garść. Dokładnie tak jak na obozie, gdy kazałem mu zaprezentować skoki na oczach wszystkich instruktorów. To wykapany syneczek mamusi aktorki. Ma nerwy ze stali. Nikt i nic nie jest w stanie go ruszyć.

- Hm... nie byłabym tego taka pewna, Jasiu.

Trener chochlika zamrugał.

- Co masz na myśli? – zapytał niepewnie.

- Nic takiego – nie widział Tatiany, ale miał wrażenie, że w tym momencie wzruszyła ramionami. – Po prostu zauważyłam, że póki co nikt poza tobą i paroma innymi osobami nie życzy temu maluchowi sukcesu. Oczywiście siła woli ma znaczenie, ale wobec miażdżącej przewagi otoczenia może czasami nie wystarczyć. A poza tym chyba wiesz, po czym się rozpoznaje geniusza, nie?

- Po tym, że... pokonuje przeciwności?

Gorzkie westchnienie.

- Nie, Jasiu. Po tym, że „wszystkie osły i nieuki jednoczą się przeciwko niemu".

XXX

Feltsman zastanawiał się nad słowami przybranej siostry przez długi, długi czas, ale w pełni pojął ich znaczenie dopiero w dniu przedstawienia. W Klubie Mistrzów nie było trybun, zatem pokazy miały się odbyć w specjalnej, wynajętej do tego celu arenie. Wszystkie dzieciaki bardzo stresowały się zmianą otoczenia. Wszystkie poza Viktorem, który już podczas rozgrzewki na lodzie wykonywał wszystkie elementy na pełnym luzie, w ogóle nie przejmując gromadzącą się wokół widownią. Głośno też komentował zdenerwowanie kolegów. Cały czas rzucał jakieś głupie teksty w stylu „czemu jesteś taki sztywny?" albo „ale o co chodzi, przecież jedziemy to, co zwykle". Raczej nie starał się być złośliwy, ale na takiego właśnie wyglądał.

Nie trzeba było specjalnie się wysilać, by wyobrazić sobie krążące w powietrzu myśli:

„Niech on się wywali! Chociaż raz! Żeby tak raz coś mu nie wyszło... żeby przynajmniej raz miał te same trudności co inni! Och, Boże, błagam... jeśli tam jesteś, proszę daj mu nauczkę!"

Oczywiście wznoszenie podobnych modłów wcale nie oznaczało, że Bóg posłucha sugestie. Mimo to Yakov czuł się dziwnie niespokojny.

Pogoda za oknem była słoneczna, ciśnienie fantastyczne, a lód gładziuteńki jak szkło. Żaden z kostiumów się nie rozwalał, nikomu nie popękały sznurówki, żadnemu gówniarzowi nie rozmazała się charakteryzacja na gębie, a Viera nie miała porannych mdłości. Idealny dzień na pokaz. Jednakże coś wisiało w powietrzu. Coś nieprzyjemnego!

- Hej!

Yakov wzdrygnął się, gdy Igor wbił mu łokieć w bok.

- Skoncentruj się! – syknął menadżer. – Rykov zaraz zaczyna!

A, tak. Racja. Dobrze by było zapodać dzieciakowi jakąś motywującą gatkę. Tylko bez przesady!

Mocniej otuliwszy się płaszczem, Feltsman oparł łokcie o bandę. Jego oczy były teraz na tym samym poziomie co oczy stojącego na lodzie Lva.

- Niczym się nie denerwuj – powiedział, obdarzając chłopca pokrzepiającym spojrzeniem. – Nie zwracaj uwagi na publikę, po prostu jedź swoje. To żaden poważny występ, tylko próba. Nawet jeśli coś zawalisz, absolutnie nic się nie stanie. Ivanka tu nie ma, więc nie myśl o tym, jak on by pojechał. Po prostu spróbuj sprawić jak największą przyjemność sobie i ludziom, którzy przyszli cię obejrzeć. Okej?

- T-tak jest! – dzieciak spróbował się uśmiechnąć, ale średnio mu to wyszło.

- Potrójny toe loop i podwójny aksel, Lyovochka. To twoje priorytet, jasne?

- A... a podwójny lutz?

Yakov zastanowił się chwilę.

- W porządku – przytaknął w końcu. – Jeśli czujesz, że dasz radę, możesz skoczyć podwójego lutza. To twój pierwszy publiczny przejazd, więc eskperymentowanie jest w porządku. Najważniejsze, byś pojechał do muzyki najładniej, jak tylko umiesz! Tak jak mówiłem, nie będę zły, jeśli nie dokręcisz wszystkich skoków. Właściwie to mógłbyś jeszcze zaryzykować kombinację po potrójnym toe loopie. W końcu na treningach ją lądowałeś.

- Och, nie, nie, nie! – z ust chłopca wyszedł wystraszony pisk. – J-ja jednak wolałbym skoczyć tę... b-bezpieczną kombinację, co ją skakałem, gdy ćwiczyłem z panem Zielińskim.

- W porządku – westchnął pięćdziesięciolatek. – Bezpieczna kombinacja może być. No to śmigaj, Lyovochka!

Chłopiec odjechał w stronę środka lodowiska.

- Jest bardzo rozsądny jak na swój wiek – Igor przytaknął z aprobatą.

Trener Rykova miał na ten temat nieco inne zdanie.

Z jednej strony to dobrze, że jedzie na pewniaka – pomyślał, obserwując tańczącego na lodzie ucznia. – Ale z drugiej, nie może wygrać z Ivankiem samą przewagą artystyczną. Trochę się boję, że jeśli będzie cały czas wzbraniał się przed trudnymi elementami, przepaść techniczna między nimi za bardzo się zwiększy. Podczas kolejnego publicznego przejazdu, będę musiał nałożyć na niego odrobinę więcej presji.

Przejazd Lva wyłował gromki aplauz publiczności. Mały rudzielec zrealizował wszystkie założenia w sposób podręcznikowy – na podwójnego lutza co prawda się nie poważył, ale potrójnego toe loopa i podwójnego aksla wylądował czyściuteńko! Poza tym wziął sobie do serca radę opiekuna i zinterpretował choreografię w sposób, który absolutnie chwytał za serce!

A Tatiana miała rację, gdy sugerowała inną aranżację utworu. Śpiewaczka operowa z Akademii Muzycznej, w której pracowali znajomi Steve'a, podeszła do zadania bardzo poważnie. Dzięki niej „pożegnalna" piosenka brzmiała o wiele mniej przygnębiająco. Trzeba będzie wysłać mężusiowi wiedźmy butelkę dobrej wódeczki...

- To był Lev Rykov! – z mikrofonem w dłoni zaanonsował Wlad. – A pojechał do piosenki pod tytułem „Czas już pożegnać się" w wykonaniu Mariny Angelici! Ten piękny utwór bazuje na „Time to say goodbye" Andrea Bocelli i Sary Brightman! Gromkie brawa dla Lva! Teraz godzinna przerwa, a potem młodzicy z Klubu Mistrzów pojadą do „Kręgu Życia". Choreografię ułożyli wspólnie Sergei Zieliński oraz Veronika Sokolova. Treningi odbywały się pod okiem Yakova Feltsmana i Veroniki Sokolovej. Do zobaczenia wkrótce!

Podczas gdy pracownicy lodowiska zajęli się ustawianiem kartonowych baobabów, Feltsman i Antonov pomaszerowali do bufetu. U ich boku dreptał podekscytowany Lev. Kiedy Igor zniknął, by kupić coś do picia, Yakov zwrócił się do ucznia.

- Dobrze się spisałeś! – burknął, czochrając rudą czuprynę. – Bardzo ładnie pojechałeś! Jestem z ciebie dumny.

- Myśli pan, że w kwietniu wygram z Ivankiem? – zapytał chłopiec.

- Myślę, że jesteś na bardzo dobrej drodze, by w przyszłości pozamiatać nim lód. Masz bardzo dobry słuch do muzyki. To twój największy atut, Lyovochka! Trzymaj się swoich mocnych stron, a nie będziesz musiał niczym się martwić.

Pod wpływem tak dużej ilości komplementów, nieśmiały dziesięciolatek aż się wyprężył. Na zaczerwienionej buzi widniał szeroki uśmiech.

- Lev, Lev!

Z szatni wypadło kilku chłopców w przebraniach zwierzątek.

- Łał, Lev, ale to było super! – mówili. – Siedzieliśmy na widowni i klaskaliśmy, gdy skakałeś. Słyszałeś nas?

- T-trochę – wyjąkał zaczerwieniony Rykov. – A-ale starałem się nie słuchać, bo pan Yakov kazał mi się skoncentrować.

- Ach, ten program był taaaaaki romantyczny! – zawył przebrany za małpiego szamana Georgi. – Gdybym tak mógł pojechać go dla Beatki...

- Superaśnie skoczyłeś tamtego potrójnego toe loopa! – radośnie wykrzyknął Viktor. – Podwójny aksel też był ekstra! Ale dlaczego nie skoczyłeś podwójnego lutza? Przecież tak ślicznie go lądujesz...

- Sam sobie skocz podwójego lutza, jak jesteś taki mądry! – fuknął Andrei.

- Nie podsuwaj mu pomysłów, Kuklin! – zanim chochlkik zdążył otworzyć usta, burknął Feltsman. – Nikt nie będzie mi tutaj zmieniał programu, zrozumiano?! Każdy wie, co ma skakać i tego się będziemy trzymać! A Lyovochka skoczy sobie podwójnego lutza następnym razem. Spokojnie i na luzie. Prawda, Lyovochka?

Rudzielec energicznie pokiwał główką.

- Teraz nie chciałem ryzykować, bo chciałem się skupić na muzyce, tak jak trener mi kazał.

- O! Słyszałeś, Vitya? – Yakov posłał Nikiforovowi wymowne spojrzenie. – „Tak ja trener mi kazał"! Poproś Lyovochkę, żeby ci to przeliterował i powieś sobie nad łóżkiem!

- Ale ja jestem dobry z ortografii! – zaprotestował Viktor. – Nie potrzebuję, by ktoś mi literował.

- Tu nie chodzi o ortografię – wycedził Feltsman. – A teraz JAZDA mi z powrotem do szatni! Za chwilę wychodzicie na lód. A ty co, Vitya, głuchy?! Powiedziałem: jazda do...

Srebrnowłosy hultajowi niespecjalnie się śpieszyło. Ani trochę nie stresował się faktem, że może spóźnić się na własny pokaz. Był tak zaabsorbowany komplementowaniem Lva, że nic do niego nie docierało.

- A jak idealnie do muzyki skoczyłeś tamtą kombinację, to było takie ŁAŁ. Piruet też był ekstra! A najbardziej podobało mi się, jak...

- Lyovochka? Ach, tu jesteś, skarbeńku!

Przez tłum przepychała się matka Rykova. U jej boku kroczył dumny jak paw mąż.

- Tak ślicznie pojechałeś, kochanie – na spocone czółko uśmiechniętego Lva spadł deszcz pocałunków. – Mamusia aż się wzruszyła. Tatuś musiał szukać chusteczki dla mamusi. Prawda, skarbie?

- To prawda – rudy mężczyzna dziarsko poklepał syna po ramieniu. – Dobra robota, Lev! Pojechałeś dzisiaj jak prawdziwy mistrz. Zasłużyłeś na zwycięską porcję pizzy! Jaką byś chciał?

- Ooooch, peperoni! Chciałbym peperoni z podwójnym serem! Pójdziemy jak skończy się przedstawienie? Och, tato, tato, a będę mógł napić się coli? W takie dużej szklance z plasterkiem cytryny? Ja wiem, że normalnie mi nie pozwalacie, ale może jednak...?

- Cóż... - pan Rykov podrapał się po podbródku. – Chyba nic się nie stanie, jeśli raz napijesz się coli. No dobrze! Jak świętować to świętować! Niech będzie peperoni z podwójnym serem i cola. Ale tatuś jest bardzo zmęczony, więc zamówimy do domku, dobrze?

- Jeeeej! Ale esktra! Dziękuję, tatusiu!

- Oddaj mamusi łyżewki, dobrze, kochanie? Mamusia pożyczyła od sąsiadki taki specjalny czyścik. Wypucujemy ci je, żeby były błyszczące i pasowały do twojego nowego pięknego stroju.

- Oooch, dziękuję mamo, jesteś najlepsza!

- Chodź, Lev. Tata zajął dla nas bardzo dobre miejsce. Popatrzymy jak jadą twoi koledzy, dobrze?

- Okeej! Może już... och! – trzymając oboje rodziców za ręce, Lev odwrócił się przez ramię. – Powodzenia, Viktor!

Cała trójka Rykovów zniknęła na schodach. Mina Viktora, w momencie gdy ich obserwował, była...

Ech, kurwa – w myślach zaklął Yakov.

Bardzo chciał odwrócić wzrok, ale z jakiegoś powodu nie mógł przestać patrzeć. Nie mógł przestać patrzeć na tę nieruchomą jak posąg buzię. Twarz butnego ośmiolatka sprawiała wrażenie bezbarwnej i tylko oczy – błękitne i wzburzone jak morze podczas sztormu – zdradzały cień prawdziwych uczuć.

Zazdrość. Niezrozumienie. Rozpacz. I pragnienie... cała masa pragnień!

Chochlik gwałtownie odwrócił się do trenera.

- Yakov, ale na pewno będzie nagranie z występu? – wyrzucił z siebie, z desperacją ciągnąc pięćdziesięciolatka za poły płaszcza.

- Tak, Vitya, na pewno – łagodnie potwierdził Feltsman.

- I na pewno będzie dużo kaset i każdy jedną dostanie?

- Tak, na pewno.

- I Hania na pewno pamiętała, żeby przynieść kamerę?

- Tak, pamiętała. W razie czego Wlad ma jeszcze zapasową.

- Ale dasz moją kasetę mamie i tacie, prawda, Yakov? Obiecujesz? Obejrzą mnie, prawda? Chociaż nie mogli przyjść, na pewno zobaczą, że...

- VITYA!

W krzyku wybuchowego mężczyzny nie było śladów irytcji. Chodziło jedynie o to, by zatrzymać gromadzącą się w małym ciałku panikę.

- Mama i tata na pewno zobaczą to przedstawienie – Yakov położył dłonie na ramionach chłopca. – Dostaną kasetę i obejrzą wszystko na telewizorze. Masz na to moje słowo, dobrze?

Viktor wypuścił powietrze i niepewnie pokiwał głową.

- Nie myśl teraz o nich – łagodnie ciągnął Feltsman. – Po prostu bądź sobą, okej? Zrobiłeś ogromne postępy. Naprawę pięknie jeździsz figurowo na łyżwach. I mówię ci to ja: najbardziej czepialski trener w całej pierdolonej Matuszce Rosji.

Chłopiec zachichotał. Jego niebieskie oczka odzyskały część swojej typowej figlarności.

- Wszystko będzie dobrze, Vitya. Jestem przekonany, że pojedziesz swoją część bez najmiejszego błędu. Na pewno się nie wywalisz! Będziesz skakał jak na sprężynkach i wszyscy ludzie będą ci bili bra...

Fetlsman urwał, czując wibrujący w kieszeni telefon. Kiedy zobaczył nazwisko dzwoniącego, nieznacznie się uśmiechnął.

- Oho? – posłał wychowankowi znaczące spojrzenie. – O wilku mowa! Dzwoni twoja matka.

Nacisnął zielonę słuchawkę.

- Umm... halo? – nieśmiało zagaiła Anastazja. – Czy przedstawienie już się zaczęło?

- Nie, jest jeszcze trochę czasu. A co? Jednak udało się pani przyjechać?

Ślepka srebrnowłosego chłopczyka zalśniły nadzieją.

- Niestety nie – z żalem odparła pani Nikiforova. – Jednak nie wyrobiliśmy się ze wszystkimi obowiązkami. Stary Piotruś miał jakieś kłopoty i musieliśmy mu pomóc. Ale pomyślałam, że przynajmniej zadzwonię i życzę synkowi powodzenia. Mógłby pan znaleźć go i dać mi do tele...

Yakov nawet nie poczuł cienia złości, gdy małe rączki wyrwały mu telefon. Z dłońmi w kieszeniach spodni obserwował nawijającego do telefonu chochlika. Słowa wyskakiwały z ust Viktora z zabójczą prędkością, jak pociski z karabinu maszynowego.

- Mamusiu, mamusiu! A wiesz, co? Wiesz? Jadę dzisiaj do „Kręgu Życia", no wiesz, tego z „Króla Lwa", tego disneyowskiego, i mam być jednym z trzech lwiątek, mam nawet ogon i taki fajny kostium, ale super, no nie? I wiesz co, wiesz? Mój kolega Georgi ma jechać jako małpi szaman, Rafiki, a mój drugi kolega Adrei jako Timon, a mój trzeci kolega...

Z każdą minutą podekscytowanego nawijania Feltsman upewniał się w swoim przekonaniu:

Naprawdę tęskniłeś, co? Spokojnie, jeszcze tylko tydzień. Za dokładnie siedem dni wrócisz do Novowladimirska i nie będziesz już musiał tęsknić za rodzicami. A że ja będę cholernie za tobą tęsknił to już inna sprawa...

No cóż, rola Yakova w tej historii wkrótce dobiegnie końca. Przygnębiony mężczyzna starał się przepędzić żal i zamiast tego myśleć o zbliżającym się Szczęśliwym Zakończeniu.

Bo to lato rzeczywiście zakończy się szczęśliwie... czyż nie? Sasza dotrzyma słowa i pozwoli synowi jeździć figurowo na łyżwach. Raczej nie będzie miał wyboru... W końcu po dzisiejszym przedstawieniu Viktor zyska niezbity dowód swoich umiejętności i argumenty pod tytułem „jest za słaby" albo „nie nadaje się" przestaną mieć rację bytu.

Nic nie stanie na drodze takiemu scenariuszowi. Nic nie powstrzyma młodego Nikiforova przed zaprezentowaniem pełi możliwości.

Zdeterminowany chochlik nie spieprzy swojego przejazdu... na pewno tego nie zrobi!

Nie w sytuacji, gdy miał tak wiele do stracenia i jeszcze więcej do zyskania.

Yakov wiedział, że wszystko pójdzie dobrze. Do czasu aż usłyszał słowa wychowanka. Dłoń chłopca mocniej zacisnęła się na komórce.

- T-tata... tata też chciałby mi coś powiedzieć? – pełnym niedowierzania głosem wykrztusił Viktor. – O-okej. Daj go do telefonu.  


Rozdział 12 - progres:


*obrazek autorstwa jmplZashi

Notka autorki:


- Po pierwsze, ta urocza ikonka z Yakovem patrzącym na zegarek to pomysł niezastąpionej Zashi Seshino, która tłumaczy dla mnie „Zakład" na angielski... a poza tym ślicznie rysuje :3 . Zrobiła też podobną ikonkę z małym Vićkiem – znajdziecie ją w „The Gamble". Bardzo mi się spodobał ten pomysł. Dzięki temu zawsze będziecie mogli sprawdzić, na jakim etapie znajduje się kolejny rozdział i nastawić się, kiedy go przeczytacie. A ja ze swojej strony zrobię wszystko, by beżowy paseczek przesuwał się jak najszybciej!

- Po drugie, ogromne podziękowania dla @Akaitori07  

Kolejny raz dziękuję ci za korektę oraz wsparcie mentalne na wszystkich etapach tworzenia rozdziału!

- Sprawa trzecia: przypominam o nadchodzącym Xmasconie w Krakowie. Jest już potwierdzone, że w niedzielę o 8 rano będę prowadziła panel „Trenerzy w mandze i anime, czyli coaching na wesoło". Dopracowałam co nieco prezentację i mam nadzieję, że warsztaty wyjdą jeszcze fajniej niż na Niuconie i Japaniconie :3 Jeżeli nie możecie przyjść na panel, ale będziecie na konwencie, to wypatrujcie czapki z Yuri on Ice... albo Yakova. Właśnie tak, pierwszy raz w życiu będę robiła cosplay – kochanego papy Feltsmana. I będę miała do towarzystwa Lilię, która robi pełny szpagat :3 . Jeżeli planujecie pojawić się w Krakowie, koniecznie dajcie znać.

- Sprawa czwarta: „Geniusza rozpoznaje się po tym, że wszystkie osły i nieuki jednoczą się przeciwko niemu" to cytat autorstwa Jonathana Swifta. A Vitya łapiący Yakova w kroku to pomysł Arienka :3

- No i sprawa ostatnia: uff, co za rozdział! Było wesoło. Teraz, dla odmiany, zrobi się nieco poważniej. Zdradzę tylko tyle, że nadchodzi kolejna konfrontacja Yakova i Saszy. Tytuł kolejnego rozdziału to „Zbrodnia i kara". Jakieś pomysły, co to może oznaczać?

Dorzucam jeszcze mały bonusik w postaci obrazka autorstwa 

Macie jeszcze piosenkę, do której jechał Lev. Marina Angelica jest postacią fikcyjną. Niestety nie mogłam dać Katherine Jenkins, bo była jeszcze za młoda :P

*autorka obrazka: Tabi <3

https://youtu.be/BR7EaHbPe54

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top