Prolog


Prolog

Była trzecia w nocy, a telefon nie przestawał dzwonić. Trwało to już dobre dziesięć minut. Kobieta wściekle naciągnęła sobie poduszkę na głowę.

- Skarbie? – usłyszała głos męża.

Udała, że nic nie słyszy.

- Skarbie. – mężczyzna powtórzył, wzdychając – Yakov do ciebie dzwoni.

To przykuło zainteresowanie kobiety.

- Że kto dzwoni? – wybąkała nieprzytomnie.

- Eee... Yakov Feltsman. No wiesz, gość z którym jeździłaś w parze sportowej. Poza tym to twój jakby przyszywany brat i...

- Ta, okej, nie musisz mi mówić. Wiem, kim on jest. Ale dlaczego dzwoni o tej porze?

- Może zapomniał, że w Stanach jest środek nocy?

Z ust byłej łyżwiarki wyszło głośne parsknięcie. Yakov miałby zapomnieć o tak istotnym szczególe? Yakov miałby zapomnieć o czymkolwiek? Ta, jasne. Chyba w innej rzeczywistości!

Jeśli wierzyć plotkom rozpowiadanym swojego czasu w Klubie Mistrzów, Yakov Feltsman tylko raz w życiu o czymś zapomniał. W pięćdziesiątym drugim roku. O urodzinach towarzysza Stalina. Ponoć dnia szóstego grudnia, pięcioletni Yakov, na pytanie przedszkolanki „Feltsman, jaki mamy dzisiaj dzień?", odpowiedział z beztroskim uśmiechem małego dziecka „Mikołajki!", czym zafundował sobie bliskie spotkanie z rózgą. Ponoć gdy kilka godzin później wracał do domu, gniewnie brodząc kaloszkami w śniegu, wyzywając Dziada Mroza od siwiejących fiutów i życząc Stalinowi niechybnej śmierci, poprzysiągł sobie, że już nigdy więcej o niczym nie zapomni.

Spełniło się. Wszystko.

Kilka miesięcy później Stalin kopnął w kalendarz. Yakov już nigdy o niczym nie zapomniał. Mniejsza o Dziada Mroza i o to, czy rzeczywiście był siwiejącym fiutem.

Nie, Yakov z całą pewnością nie zapomniał o różnicy czasowej między Rosją i Stanami Zjednoczonymi. Chyba że z premedytacją.

Wzdychając, kobieta wzięła od męża komórkę. Przeczesując palcami krótkie blond włosy, wbiła senny wzrok w wyświetlacz.

- Czym mogłam mu podpaść? – zastanowiła się na głos.

Pokazała komuś pamiętne nagranie z dziewięćdziesiątego ósmego roku? Wygadała się, co Yakov zrobił kiedyś pod kamienicą Lilki? Powiedziała komuś o incydencie z plakatami? Cholera, z jakiego innego powodu Felstman wydzwaniałby do niej w środku nocy?!

Ech, o cokolwiek chodziło, odraczanie egzekucji nie miało najmniejszego sensu. Lepiej mieć to już za sobą.

Tatiana Lubicheva-McKenzie wzięła głęboki oddech i wreszcie (o matko, wreszcie!) nacisnęła zieloną słuchawkę.

- Taaaak? – zaśpiewała, mentalnie przygotowując się na głośny ryk.

Z odbiornika popłynął głos Yakova:

- Miewasz czasem momenty, gdy myślisz sobie, że wszystko, czego się w życiu nauczyłaś, wszystko, w co wierzyłaś, wszystko, co uważałaś za słuszne, jest gówno warte?

To pytanie nieco zbiło kobietę z tropu.

Yyyy... okej? Dobra. To nie był ryk. Już prędzej ryczenie. Albo jeszcze prędzej: skomlenie. Był tylko jeden problem – Feltsman nigdy nie skomlał.

Wymieniając z mężem zaniepokojone spojrzenia, Tatiana podniosła się do pozycji siedzącej.

- Jasiu, czy ty jesteś pijany? – spytała rzeczowym tonem.

- Nie, kurwa, nie jestem. – padła odpowiedź.

- Płaczesz?

Po drugiej stronie linii dało się słyszeć dźwięk podobny do pociągnięcia nosem.

- Nie kurwa, nie płaczę.

Tatiana i jej mąż wybałuszyli oczy.

- O ja pierdolę. – przykrywając słuchawkę dłonią, kobieta posłała partnerowi zszokowane spojrzenie – Yakov płacze.

- Niemożliwe! – Steve McKenzie aż przetarł oczy ze zdumienia – On umie płakać?

- MÓWIŁEM, ŻE, KURWA, NIE PŁACZĘ! – oznajmił wściekły głos Yakova.

Kobieta westchnęła głęboko.

- No dobra. – rzuciła do słuchawki – W takim razie dlaczego wydajesz te... yyy... dziwne dźwięki podobne do płaczu? Ktoś umarł, czy jak?

- Tak, kurwa. Ja umarłem.

W oczach byłej łyżwiarki pojawił się przebłysk rozbawienia.

- Eee... nie, nie umarłeś. Rozmawiasz ze mną.

- Moja przyzwoitość umarła. To prawie to samo.

- To raczej niemożliwe. – Tatiana stwierdziła, chichocząc – Twoja przyzwoitość jest nieśmiertelna.

- Już nie jest. Przegrałem zakład.

Zakład?

Kobieta rozmasowała skroń. Okej, zastanówmy się... Yakov przegrał w życiu wiele zakładów. Jednak nigdy z tego powodu nie płakał. Sprawa musiała być cholernie poważna. Co się, u diabła, stało?!

Burcząc, jak wyrwana ze snu kotka, Tatiana zapaliła nocną lampkę, oparła piętę o biodro partnera i lekkimi kopnięciami zaczęła spychać nieszczęśnika z łóżka.

- Rusz się i zrób mi kawę. – rozkazała – Zanosi się na długą rozmowę.

Jak przystało na dobrze wytresowanego małżonka, Steve założył okulary i poczłapał w stronę kuchni.

Tatiana usiadła na skraju łóżka. Z wielkiego na całą ścianę okna patrzyło na nią jej własne odbicie. Włosy przywodzące na myśl strach na wróble, wory pod oczami, senne spojrzenie, pognieciona piżama...

Była łyżwiarka pomyślała, że głos Yakova brzmiał dokładnie tak, jak wyglądało to nieszczęsne odbicie. Głos noszący w sobie znamiona szoku, otępienia i potwornego zmęczenia. Głos człowieka wyrwanego z głębokiego snu. Głos kogoś, kto właśnie wybudził się z okropnego koszmaru i wciąż do końca nie wie, co się wokół niego dzieje, dlatego dzwoni do pierwszej osoby, która przyszła mu myśl, by zapewniła go, że koszmar nie jest prawdą.

Dziwne skojarzenie. – Tatiana uznała, masując skroń – Naprawdę bardzo dziwne.

- No dobrze... - odezwała się zmęczonym tonem – No dobrze, Jasiu, słucham cię. Powiedz mi: co się dokładnie stało?

- Przecież mówię: przegrałem zakład.

- Jasiu... jeśli dobrze pamiętam, zakładałeś się milion razy o biliard różnych rzeczy. Musisz sprecyzować, o który zakład ci chodzi.

- Chodzi o zakład z największym dupkiem, jakie znam! – Yakov rzucił rozżalonym tonem – O najważniejszy zakład w moim życiu!

Aha. – była łyżwiarka wycedziła w myślach – No jasne, wiele mi to mówi.

O ile było jej wiadomo, Feltsman zwykle zakładał się z tą samą osobą – właśnie tą, którą określał mianem „największego dupka we Wszechświecie". I każdy z tych zakładów był traktowany przez rosyjskiego trenera ze śmiertelną powagą.

- A może byś tak... - Tatiana zagaiła do słuchawki – no nie wiem, powiedział mi coś więcej? Na przykład czego dotyczył ów zakład?

Opowiedziała jej cisza.

- Jasiu, jesteś tam?

- Jestem.

- To czemu nie odpowiadasz? Czego dotyczył zakład?

Zero odzewu. Kobieta przeraziła się nie na żarty.

O kurde! Więc sprawa była aż tak poważna, że Yakov nie chciał zdradzić, o co chodzi? Przecież nigdy nie robił z niczego tajemnicy! Nawet z przeklętych plakatów - co było dla Tatiany kompletnie niezrozumiałe, bo gdyby ona zrobiła coś takiego, nie przyznałaby się do tego nawet księdzu na spowiedzi. A warto zaznaczyć, że grzeczną dziewczynką nie była.

Na litość boską... co było aż tak wstydliwe, że Feltsman bał się do tego przyznać?!

- Posłuchaj Jasiu, - była łyżwiarka zaczęła tonem cierpliwej psycholożki – jeśli mam ci pomóc rozwiązać problem, musisz przynajmniej powiedzieć mi, o co chodzi.

- Chodzi o kaktusa.

Kaktusa? Jakiego, do diabła, kaktusa?

Zanim kobieta zdążyła zapytać o szczegóły, Yakov wyrzucił z siebie potok słów.

- Kaktus... cholerny kaktus! Mogłem przewidzieć, że tak będzie. Czemu tego nie zrobiłem? Kaktus, chodzi o kaktusa. Oczywiście, że chodzi o kaktusa! Zawsze chodziło o tego przeklętego kaktusa!

- Jasiu, po kolei. – Tatiana przycisnęła sobie dłoń do czoła – Jaki kaktus?

- JAK TO JAKI?! – Yakov wydarł się z takim oburzeniem, jakby zapytano go o rzecz oczywistą – VITYA!!!

Była łyżwiarka zamrugała.

- Vitya ma kaktusa? – spytała głupio.

- NIE! On jest katusem! Znaczy... pewnie ma w domu jakiegoś kaktusa, tak myślę, chyba widziałem tę kującą upierdliwość u niego w pokoju, ale nie o to chodzi. On jest kaktusem.

Tatiana zastanowiła się chwilę. Próbowała sobie to wszystko poukładać.

- Okej, Vitya jest kaktusem. W sensie metaforycznym?

- NIEEEE! – z telefonu wyszedł kolejny wściekły ryk – W sensie, kurwa, dosłownym!

No pięknie. To mogło oznaczać tylko jedno. Ech, cholera, ale się porobiło...

- Jasiu, posłuchaj mnie uważnie. – Tatiana wypowiadała każde słowo bardzo powoli, jakby zwracała się do małego dziecka – Rozumiem, że nareszcie postanowiłeś się przekonać, jak smakuje marihuana, okej, w porządku, na to nigdy nie jest za późno, ale bardzo ważne jest, byś teraz przeniósł się w bezpieczne miejsce, jak najdalej od pojazdów i ostrych przedmiotów, a najlepiej do łóżeczka, byś mógł przeczekać...

- KURWA MAĆ! Niczego nie brałem, jasne?! Niczego nie brałem, durna babo! Nie słuchasz mnie! Niczego nie brałem, a nawet gdybym coś wziął, to byłbym w mniejszym bagnie niż to, w którym babram się teraz! Ty nic nie rozumiesz! Tu chodzi o zakład, o kaktusa i o to, że wszystko spierdoliłem! Vitya jest kaktusem... zupełnie jak ty! Ty też jesteś kaktusem! Tylko ja jestem cholerną paprotką i dlatego was, kurwa, nie rozumiem! Cholera... ja po prostu nie wiedziałem, co powiedzieć. Ten bachor wywalił przede mną swoją duszę, a ja nie zakumałem, o co mu chodzi, bo zapomniałem, że to cholerny kaktus! Kurwa, nawet nie wiesz, jakie to było dla mnie ważne... to wszystko... ten zakład! Tylko ten jeden zakład chciałem wygrać... ten jeden, rozumiesz? I najgorsze jest to, że... że...

Dłoń Tatiany zacisnęła się na słuchawce. Głos Yakova przeszedł w łkanie.

-... że kiedy myślałem, że... że wygram, to wszystko... to tak bardzo dałem dupy!

Gdzieś w oddali dało się słyszeć wycie karetki. Tatiana podeszła do okna i objęła ponurym wzrokiem drzemiące miasto. Malutki promyk światła mknął ulicami, robiąc raban, od którego niejednego rozbolałyby uszy. Jednak uszy byłej łyżwiarki ledwo słyszały ten dźwięk. Zamiast tego wsłuchiwały się w cichutki płacz, który wydawał znajdujący się po drugiej stronie linii człowiek – człowiek, który nigdy nie płakał.

Jak długo dusiłeś to w sobie? – Tatiana miała ochotę zapytać – Tygodnie? Miesiące? Lata? Ech, Jasiu... płaczesz w taki sposób, jakbyś cierpiał przez wiele, wiele lat.

Jednak nie powiedziała tego na głos – duma Yakova mogłaby nie przełknąć podobnych słów. Feltsman pewnie i tak czuł się wystarczająco upokorzony faktem, że wypłakiwał się komuś przez telefon. Nawet jeśli tym kimś, była osoba, której ufał – prawie członek rodziny, przyszywana siostra.

Tatiana dała przyjacielowi jeszcze kilka minut na uspokojenie, po czym poprosiła łagodnie:

- Opowiedz mi wszystko. Od samego początku.

Leningrad, rok 1965

- Długo jeszcze będziesz tam stał?! Decyduj się: gapisz się na zegarek albo dzwonisz! Jak nie masz zamiaru skorzystać z automatu, to spieprzaj, gówiarzu!

Wystarczyło jedno spojrzenie zielonych oczu, by facet pożałował nazwania stojącego w budce telefonicznej młodzieńca „gówniarzem". Gdy dziewiętnastolatek nieznacznie uniósł kapelusz, okazało się, że wygląda jak miejscowy bandzior! Albo i gorzej – członek mafii!

Kwadratowa szczęka. Grube, ułożone w wieczny grymas brwi. Jasno-brązowe, przywodzące na myśl lwią grzywę, związane w kucyk włosy. Cholera, nawet sposób, w jaki ten młodziak miażdżył zębami lizaka, był przerażający! Jakby miał w gębie co najmniej papierosa (albo czyjegoś palca - w końcu nie wiadomo, w jaki sposób mafia rozprawiała się z wrogami)!

Urzędnik przytulił aktówkę do piersi i cofnął się kilka kroków do tyłu.

- W-wiesz co? – wyjąkał, posyłając młodzieńcowi przepraszające spojrzenie – J-ja chyba skorzystam z telefonu w biurze. N-nie śpiesz się, kolego! Z-zadzwonisz, kiedy będziesz gotowy.

Po tych słowach spieprzył, aż się zakurzyło. Yakov przewrócił oczami.

I o co tyle szumu? – zastanowił się.

Wyciągnął z ust lizaka. Czy raczej – to, co zostało z lizaka. Feltsman nawet nie zauważył, kiedy wyssał cały smakołyk do cna. No cóż... ale przynajmniej lepkie paskudztwo spełniło swoje zadanie. Pomogło mu się uspokoić. A Yakov wolał być spokojny, zanim rozpocznie tę ważną – być może nawet najważniejszą w życiu – rozmowę telefoniczną.

Ostatni raz zerknął na zegarek. No dobrze... to chyba już czas? O ile nie zaszły jakieś nietypowe okoliczności, Wadim powinien być sam w domu. Oby tak było.

Przełykając ślinę, Yakov wrzucił do otworu odpowiednią ilość drobniaków. Czekając, aż osoba po drugiej strony linii odbierze, nerwowo stukał butem o chodnik i zaplatał kabelek na palec wskazujący. Gdy uświadomił sobie, co robi, natychmiast zaprzestał zaplatania kabelka. Cholera, tylko baby tak robiły! A on nie był babą!

- Halo? – powiedział spokojny głos Wadima.

- H-hej! – Yakov wyszeptał konspiracyjnym tonem – R-rodziców nie ma w domu? Wyszli już?

Ledwo skończył zdanie, musiał odsunąć słuchawkę od ucha.

- Yaaaakooooov! Och, tak się cieszę, że mój młodszy braciszek nareszcie znalazł czas, by zadzwonić do domu! Boże, już myślałem, że nigdy się nie odezwiesz! Wiesz, jak się martwiliśmy? Ach, gdybym był teraz obok ciebie, uściskałbym cię tak mocno, że...

- Cicho bądź, ty małpiszonie o dyskrecji słonia! – Yakov syknął do telefonu – Powiedz, czy rodzice są w domu!

- Wyluzuj, nie ma ich. Tata wyszedł do pracy, a mama na zakupy.

Młodszy z braci odetchnął z ulgą. Dzięki Bogu, dobrze wszystko obliczył! Mimo to wciąż nie czuł się bezpiecznie. Najpierw należało upewnić się, że teren był czysty.

- A... a wiedźmy? – zapytał, mając na myśli swoje dwie młodsze siostry.

- Na prywatce. – Wadim odparł, wzdychając – Wiesz, jakie są. Balują, gdy tylko mają okazję.

- Ta, nie musisz mi mówić.

Przez jakiś czas obaj milczeli. Dopiero po dłużących się w nieskończoność dziesięciu sekundach, starszy z młodzieńców zdecydował się przerwać ciszę.

- Wiesz... - zaczął łagodnie – Nie możesz wstydzić się rozmawiania z nami o takich sprawach. Nie musisz się tego bać, Yakov. Jesteśmy twoją rodziną. Nie możesz bać się telefonowania do nas... ani tym bardziej przesiadywania pod automatem, czekając na moment, aż wszyscy oprócz mnie wyjdą z domu.

Z ust Yakova wyszło zszokowane sapnięcie.

Do diabła, skąd on wie?!

Chociaż, w sumie... czemu tu się dziwić? Od zawsze byli ze sobą bardzo blisko. Nikt nie znał Yakova tak dobrze jak Wadim. W końcu wiele ich łączyło. Nie tylko to, że byli braćmi.

Dłoń młodego łyżwiarza mocniej zacisnęła się na plastikowej obudowie słuchawki.

- Chciałem rozmawiać z tobą... bo tylko ty rozumiesz. Tylko ty wiesz, jak to jest. Być sportowcem. Ciężko trenować. Wkładać w coś całe serce. Wygrywać i... i...

Yakov zamknął oczy, przełknął ślinę i wreszcie wypowiedział to potworne słowo.

- ...przegrywać.

Wadim zaśmiał się. Jednak był to śmiech całkowicie wyzuty z wesołości – śmiech pełen współczucia i nostalgii.

- To dlatego bałeś się zadzwonić? Bo przegrałeś?

Młodszy Fetlsman cicho westchnął.

- T-tak. – niemal czuł, jak uszy czerwienieją mu się ze wstydu – Właśnie dlatego.

- Płakałeś? – w głosie Wadima dało się słyszeć nutę rozbawienia – No wiesz, po zawodach?

- Nie, kurwa, nie płakałem! – Yakov warknął wściekle. Teraz to już cała jego twarz była czerwona. Wściekle czerwona.

Brat nie odpowiedział.

- N-nie płakałem! – młodszy Feltsman powtórzył, gniewnie kopiąc ściankę budki.

Cisza po drugiej stronie linii była bardzo wymowna. W końcu Yakov dał za wygraną.

- Zgoda. – przyznał zaciskając zęby – Niech ci będzie. Przez dwie godziny wyłem w kiblu.

- O cholera, dwie godziny? – o ile to możliwe, Wadim wydawał się jeszcze bardziej ubawiony – Dwie godziny wyłeś w kiblu?

- I rzucałem kurwami.

- No raczej. To do ciebie podobne.

- Wyrwałem też klapę od sedesu.

- Gratuluję.

- A kiedy wychodziłem... - Yakov zawahał się – wyważyłem drzwi kopniakiem. Wyleciały z zawiasów.

- Szkoda, że tego nie widziałem.

- T-to nie moja wina, okej?! Nie mogłem ich otworzyć! Nie moja wina!

- Pewnie, że nie twoja! – Wadim głośno rechotał.

- Chyba nie wiedzą, że to ja.

- Jakoś ciężko mi uwierzyć, by ktokolwiek oprócz ciebie był w stanie zdemolować połowę łazienki. Raczej wiedzą, że to ty.

- N-nie mów rodzicom, okej?

- O klapie od kibla?

- Nie. O tym, że płakałem.

Starszy z braci nareszcie przestał się śmiać.

- Przerąbałeś Mistrzostwa Świata. – stwierdził łagodnie – Kto by nie płakał?

Yakov pokręcił głową. Niby racja, ale... mimo wszystko to było takie babskie!

A poza tym, nawet sam fakt wycia w kiblu nie był najbardziej upokarzający. Najbardziej upokarzający był powód owego wycia.

- T-tak naprawdę... - młody łyżwiarz zmusił się do zachowania spokoju – tak naprawdę nie płakałem, dlatego że przegrałem.

- Aha? W takim razie dlaczego płakałeś? Chyba nie chodzi o Swietłaną, co? Przecież od dawna szykowała się do skończenia kariery. Mówiłeś mi o tym już parę miesięcy temu, czyż nie?

- Nie, nie chodzi o Swietłaną. – Yakov powiedział, zgodnie z prawdą.

Dziewczyna, z którą jeszcze miesiąc temu jeździł w parze sportowej, rzeczywiście nie miała nic wspólnego w powodem wycia w kiblu. Miała natomiast wiele wspólnego z powodem opuszczenia wspomnianego kibla – to ona znalazła Feltsmana, przytuliła go i uspokoiła. Przed dobre pół godziny tłumaczyła mu, że przegrana nie była jego winą, że po prostu byli za słabi, że czasami człowiek daje z siebie wszystko, a to i tak nic nie daje, że jest młody, że jeszcze wszystko przed nim, że ona absolutnie w niego wierzy i będzie mu kibicować, i być może, gdy będzie jeździł z nową partnerką, wszystko jakoś się ułoży, i tak dalej, i tak dalej...

Swietłana była cudowną kobietą. Yakov za nic jej nie winił. Ani za przegraną, ani za decyzję o zakończeniu kariery – w końcu uprzedzała go o tym od wielu miesięcy. Nie, Yakov nie obwiniał byłej partnerki. To ze sobą miał problem.

- Tak naprawdę płakałem, bo... zrozumiałem, że to bez sensu. – wyznał z pewnym zrezygnowaniem – Trochę to trwało, ale wreszcie to zrozumiałem. Powinienem był przyznać to wcześniej. Ja... ja nie mam talentu.

O kurwa, stało się. Zrobił to. Wypowiedział na głos tę straszną prawdę. A teraz stał w tej budce telefonicznej, jak w cholernej trumnie, i czekał na koniec świata.

No bo jak inaczej nazwać to, co miało za chwilę nastąpić? Koniec Świata. Apokalipsa. Pieprzony Mentalny Armagedon! Przegrany Zakład...

Yakov wzdrygnął się. Kiedy kilka lat temu negocjował z rodzicami wyjazd do Leningradu miał tylko jedną kartę przetargową – jeden jedyny argument. Talent. Wtedy jeszcze myślał, że go ma.

To było zanim zobaczył, do czego zdolni byli inni łyżwiarze. Chociażby Alexei Wronkov...

Yakov ponownie się wzdrygnął. I wszystko wskazywało na to, że jego ukochany braciszek potrafił czytać w myślach.

- Chodzi o Wronkova? – Wadim zapytał po dłuższej chwili ciszy – Znowu coś ci powiedział?

Młodszy Feltsman odpowiedział głośnym parsknięciem. Samo nazwisko skurwiela sprawiało, że miał ochotę odgryźć kawałek chodnika.

- Nie, nie o niego chodzi. Znaczy pewnie, powiedział mi parę słów, jak to on, bo to rasowy chuj, ale generalnie nie odpierdolił niczego nadzwyczajnego, więc nie, nie o niego chodzi. Czy raczej... nie tylko o niego.

- Hm... nie tylko o niego, mówisz? Yakov, a czy ty aby trochę nie dramatyzujesz? Dla mnie brzmisz jak typowy człowiek z depresją. Wiele się ostatnio wydarzyło w twoim życiu. Wróciłeś z Mistrzostw Świata bez medalu, skończyłeś współpracę z kolejną partnerką... i jakby tego było mało, musiałeś patrzeć, jak twój największy rywal obnosi się ze złotem.

Myśli Yakova zaczęły krążyć niebezpiecznie blisko wyrwania całego aparatu telefonicznego ze ścianki budki.

Zrób to! – szeptały mu do ucha – No dalej, ulżyj sobie! Może nikt nie zauważy?

Zdecydowaną wadą tego pomysłu byłaby przerwana rozmowa z bratem. Ale spokojnie – w drodze na lodowisko będzie jeszcze mnóstwo okazji. Tyle okazji do wyładowania złości, tyle ciekawych rekwizytów. Latarnie, ławki, huśtawki dla dzieci, o tak, niech małe złamasy nie myślą sobie, że będą się bezkarnie huśtać, gdy kariera Yakova wisiała na włosku, do tego jeszcze kosze na śmieci, porzucone butelki, kwiatki rosnące nie tam, gdzie trzeba, rzeźba Dziada Mroza na przystanku autobusowym, no przecież, siwiejący fiut też musi dostać za swoje, bo niby jakim prawem panoszył się po Leningradzie i to w pierdolonym kwietniu, a na deserek błotnik krzywo zaparkowanego samochodu i walające się po korytarzu buciki trenujących w Klubie bachorów.

Spokojnie. Grunt to wytrzymać do końca rozmowy.

- Ta, może i masz rację. – Yakov burknął do telefonu – Może rzeczywiście mam depresję? Ale jakoś sobie poradzę. W sumie już mi trochę lepiej.

- Jako twój starszy brat pouczam cię, żebyś nie niszczył mienia.

Młody łyżwiarz aż podskoczył.

Noż cholera jasna, wiedziałem! Pieprzony telepata!

- Obiecaj mi, że niczego dzisiaj nie rozwalisz. – poprosił Wadim.

- Zgoda, obiecuję.

Może, jeśli będę miał szczęście, napatoczy się paru dresów, którym będę mógł spuścić relaksujący wpierdol?

- I że nikomu nie przyłożysz.

- Noż cholera jasna! – Yakov zawył do słuchawki – Chcesz, by psychika mi wysiadła?!

- Twoja psychika nie potrzebuje tymczasowej ulgi. Czuję, że masz problem. Pogadajmy o tym.

Młodszy z mężczyzn gniewnie szarpnął głową.

- A o czym tu gadać? – wyrzucił z siebie z goryczą – Nie mam talentu.

- Yakov...

- Nie mam talentu! Sam przecież widziałeś! Oglądałeś te zawody! Na minutę, tylko jedną minutę zapomnij, że jesteś moim bratem i powiedz, zupełnie szczerze, że mam talent do łyżwiarstwa. Albo, że go nie mam.

Wadim jakiś czas milczał.

- Aha. A więc chcesz, bym udzielił ci odpowiedzi nie jako twój brat, ale jako ktoś zupełnie obcy? – zapytał, wzdychając głęboko - Jako inny sportowiec?

Młody łyżwiarz wyobraził sobie, że stoi na krawędzi klifu. Gotowy na skok. Gotowy na śmierć.

- Tak. – powiedział, starając się nadać głosowi więcej decydowania – Dokładnie tak.

- A zatem, jako zupełnie obcy człowiek, jako sportowiec, odpowiem ci...

Yakov wstrzymał oddech.

- ... że zawodów nie wygrywa się talentem. Co więcej: nie wygrywa się ich samodzielnie. Przemyśl to sobie. Zadzwoń, gdy przestaniesz się nad sobą użalać. A, i pogadaj z trenerem. Na razie!

- CO?! Zaraz... chwila!

Ze słuchawki dobiegał jedynie charakterystyczny odgłos pipania. Ramiona Yakova zatrzęsły się ze złości.

Rozłączył się. Niech to szlag, rozłączył się! Ten wielki moralizator, jego braciszek rozłączył się w samym środku ważnej rozmowy! Jak on, kurwa, śmiał?!

Jednym wściekłym ruchem Feltsman docisnął słuchawkę do metalowego wgłębienia. Słuchawka ześlizgnęła się i zawisła na kablu. Yakov złapał ją i ponownie docisnął do haczyka. I znowu spadła.

- KURWA MAĆ!

Przy trzecim podejściu słuchawka zaliczyła zgon. Kawałki plastiku posypały się na podłogę. To tyle jeśli chodzi o nie niszczenie mienia... Ups?

Spanikowany młodzieniec natychmiast wybiegł w budki. Dobra decyzja – nie minęła chwila, gdy zza zakrętu wyłoniła się para milicjantów. Przechodząc, poczęstowali Feltsmana podejrzliwym spojrzeniem. W odpowiedzi Yakov wpakował ręce do kieszeni spodni i niewinnie pogwizdując, opuścił miejsce zbrodni.

Kiedy odszedł dostatecznie daleko, westchnął i wbił ponury wzrok w chodnik. Ech, do diabła... wszystko się posypało.

To nie miało tak wyglądać. – Yakov pomyślał z rezygnacją – Ta rozmowa NIE miała tak wyglądać! Nie, poprawka. Do tej rozmowy w ogóle nie powinno dojść. Moja KARIERA nie miała tak wyglądać.

Po co właściwie zadzwonił do brata? Znaczy... okej, niby wiedział, po co, ale teraz nie był już niczego pewien. Na co, przepraszam bardzo, liczył? Na pogłaskanie po główce? Na mentalnego „przytulasa"? A może... chodziło po prostu o to, by Wadim podjął decyzję, której Yakov sam nie miał odwagi podjąć? O sytuację na zasadzie:

„Hej! Co słychać? Ostatnio doszedłem do wniosku, że do niczego już się nie nadaję, więc postanowiłem strzelić sobie w łeb. Ale wiesz, decyzja o skończeniu ze sobą trochę mnie przeraża, więc byłbyś tak miły i pociągnął za spust?"

Młodzieniec cicho parsknął. Prawdę mówiąc, nie był typem człowieka, który po po przegranej walce popełniał samobójstwo. Jeśli już, był typem człowieka, któremu można było pourywać ręce i nogi, a on nie dość że uparcie trzymał się życia, to jeszcze resztkami sił pełzł przez polę bitwy i gryzł wrogów po piętach. Właśnie takim człowiekiem był Yakov Feltsman – kimś, kto walczył do upadłego.

Pytanie tylko – ile można? Jeśli jesteś żołnierzem, który nie ma rąk i nóg, to prędzej czy później wykitujesz! Jeśli jesteś łyżwiarzem figurowym, który niczym się nie wyróżnia, to prędzej czy później...

Ech... no właśnie w tym cały problem. Yakov miał wrażenie, że jego „prędzej czy później" właśnie nadeszło. I za cholerę nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. No cóż, w jednym Wadim miał rację – trzeba będzie pogadać z trenerem.

Feltsman miał zamiar udać się do gabinetu mentora jeszcze przed treningiem, jednak ledwo przekroczył próg Klubu Mistrzów, coś przykuło jego uwagę. Grupa młodych łyżwiarzy i łyżwiarek stała przy wejściu na lodowisko. Ściśnięci ze sobą jak tuńczyki w konserwie, wciskali głowy w szparę między drzwiami i ścianą, szepcząc coś do siebie podekscytowanymi głosami. Zaintrygowany, Yakov ruszył w tamtą stronę. Kiedy był już prawie przy samych drzwiach, usłyszał dobiegającą zza przesmyku melodię: „Carmen – Hanabera". Wkrótce dotarły do niego także strzępki rozmowy:

- Jest jeszcze lepsza od Wrzanovej.

- Tak myślisz?

- No raczej! Tylko spójrz na tego aksla... dobry metr nad ziemią!

- Raju... skoro jest aż tak dobra, to czemu nie jest solistką? Szkoda marnować taki talent w parach sportowych.

- Ech, to pewnie dlatego, że pochodzi z rodziny cyrkowców. Rozumiecie, o co biega? Słyszałem, że kiedy zaczynała jeździć, była całkiem niezła w akrobacjach. Pewnie dlatego uznano, że lepiej sprawdzi się w parach.

- O kurde, co za piruet!

Zniecierpliwiony, Yakov przyśpieszył kroku. O kim oni, do diabła, rozmawiają?

Wreszcie dopchał do się do przesmyku. Mamrocząc pod nosem przekleństwa, wcisnął się między blond czuprynę Igora i popielatą łepetynę Pavla. Ledwo to zrobił, przekonał się, że komplementy pod adresem tajemniczej łyżwiarki nie były ani trochę przesadzone. Z oczami rozszerzonymi jak u człowieka pozostającego w stanie głębokiej hipnozy, Felstman obserwował rozgrywającą się na lodowisku scenę.

W pomieszczeniu panował półmrok. Dobiegające z adaptera nuty „Carmen" zlewały się z szumem przecinających taflę łyżew. Ubrana w czarny dres kobieta tańczyła na lodzie. Zaplecione w gruby warkocz włosy falowały w powietrzu, unosząc się i opadając, idealnie w rytm muzyki. Ostrza sunęły po śliskiej powierzchni w taki sposób, jakby były do niej przyklejone. Jakby jakaś niewidzialna siła na zawsze połączyła je z lodem.

Łyżwy Yakova nigdy nie poruszały się w taki sposób.

Feltsman nerwowo przełknął ślinę. Czasami, obserwując innych łyżwiarzy, lubił wyobrażać sobie, że ciało każdego z nich otula płaszcz światła. Ci przeciętni, niczym się nie wyróżniający, mieli bladziutką, jasno-żółtą mgiełkę. Przodujący w interpretowaniu muzyki artyści emanowali kojącym błękitem. Natomiast podobni do Wronkova mistrzowie skoków powalali przeciwników na kolana agresywnym blaskiem czerwieni.

Światło tej kobiety było inne – unikatowe. Tak jasne, że niemal oślepiało. Gdyby Yakov miał wybrać dla niego kolor, nie byłby to ani niebieski, ani czerwony – już prędzej fiolet. Piękny, mocny, jasny fiolet! Idealny kolor dla zawodniczki, która była zarówno sporstmenką, jak i artystką. Silna i pełna wdzięku. Utalentowana i niebiezpieczna. Wszechstronna.

Kiedy łyżwiarka wybiła się do aksla, przez ciało Feltsmana przeszedł dreszcz. We wcześniejszym swierdzeniu jego kolegi nie było przesady – kobitka rzeczywiście skakała na wysokość cholernego metra! A potem bez większych problemów lądowała. Z miną, która nie zdradzała jakichkolwiek śladów skupienia. Tajemnicza łyżwiarka cały czas sprawiała wrażenie zamyślonej. Przez moment Yakovowi wydawało się nawet, że dostrzegł na pięknej twarzy ślady znudzenia.

- Kto to jest? – zapytał, nie odrywając wzroku od kobiety.

- Nowy nabytek klubu. – wzdychając odpowiedział Igor – Tatiana Lubicheva.

- Trener Novak przygarnął ją, gdy została wykopana z moskiewkiego Lenina. – podnieconym szeptem dodała Oksana.

Kilka osób gwizdnęło z uznaniem.

Klub imienia Lenina, tak? – Feltsman pomyślał, coraz bardziej zaintrygowany.

Wysokie progi, nie ma co. Takim samym – o ile nie większym – prestiżem cieszył się petersburski Spartan, w którym trenował Wronkov. Podobne przybytki nie tolerowały miernot. Żeby zostać przyjętym to takiego klubu, trzeba było reprezentować poziom, o którym osoby pokroju Yakova mogły tylko pomarzyć. Cóż... pewnym pocieszeniem był fakt, że kiedy już się dostało, równie trudno było wylecieć. Świadomość tego skłoniła Feltsmana do zadania kolejnego pytania:

- Za co ją wykopali? Gołym okiem widać, że jest w formie.

BARDZIEJ niż w formie. – pomyślał z mieszaniną uznania i goryczy.

- Z powodu Wronkova. – Oksana zaśpiewała, opierając podbródek na dłoni.

- Wronkova?! A co on ma z tym wszystkim wspólnego?

- Z tego co słyszałam przed Mistrzostwami Europy mieli drobną sprzeczkę. Ponoć rzuciła na niego jakąś klątwę.

- Tak nastraszyła Alexeia, że przeraził się i pobiegł do tatusia. – Igor dodał, chichocząc.

- Tchórzliwy kutas. – burknął Yakov.

Reszta towarzystwa wyraziła aprobatę dla tego stwierdzenia energicznym potakiwaniem.

- Jego stary ma kontakty w Leninie. – ponurym tonem Igor kontynuował opowieść – Szepnął parę słów, gdzie trzeba i dziewczyna wyleciała z klubu. Igranie z Wronkovem zawsze tak się kończy.

- Nie przesadzaj. – Pavlo przewrócił oczami – Yakov milion razy nazwał Alexeia zarozumiałym chujem, a jakoś znikąd go nie wykopali. Ciężko uwierzyć, by ta dziewczyna wyleciała z klubu za samo wkurzanie Wronkova.

- Moim zdaniem już dawno chcieli się jej pozbyć i tylko szukali pretekstu. – stwierdziła Oksana – Biorąc pod uwagę, jaki ma charakterek, wcale im się nie dziwię.

- Co masz na myśli? – dopytywał się Igor.

- Nie słyszałeś, co o niej mówią? „Lubicheva-Ugodziewa".

- Ugh. – Pavlo wzdrygnął się – Ja znam wersję „Tatiana jeździ jak opętana".

W tym momencie i Yakov doznał olśnienia.

- Ej, a czy to przypadkiem nie ta dziewucha, która na zeszłorocznym bankiecie wskoczyła na stół, zrzuciła sukienkę i zaczęła tańczyć w samej bieliźnie?

Oksana zachichotała.

- Dopiero teraz ją poznałeś?

- Yakov był chyba jedynym, na którym ten występ nie zrobił wrażenia. – Igor wyszczerzył do Feltsmana zęby – Ja przez to całe show zastanawiałem się, jak wymknąć się do łazienki, bo zrobiło mi się ciasno w gaciach, a jemu nawet brew nie zadrżała. Yakov, czy ty aby nie wolisz facetów?

- Nie, kurwa, nie wolę. – Yakov poczęstował kolegę spojrzeniem pod tytułem „jeszcze jedna taka sugestia i masz w ryj" – Gdybyś od dziecka użerał się z dwoma babskami, które nie mają żadnych oporów przed paradowaniem przed tobą nago, też byłbyś znieczulony na widok cycków.

- A poza tym... - chichocząc, Pavlo pochylił się nad uchem Igora – To nie tak, że Yakov jest znieczulony na widok wszystkich cycków. Powinieneś wiedzieć, jak patrzy na taką jedną balerinę...

- Za chwilę zapodam twojej kuśce takiego kopniaka, że będziesz znieczulony na wszystko. – Feltsman ostrzegł mrocznym tonem.

- Yakov, Yakov, spokojnie... - do tej pory milcząca Nadiya poklepała rozjuszonego kolegę po barku – Chłopcy nie mówią tego złośliwie.

- No już, stary, nie gniewaj się. – Pavlo przepraszająco objął Yakova ramieniem – Z kim ja będę grał w karcioszki, gdy ty się na mnie obrazisz?

- Musimy sobie urządzić porządny turniej, panowie! –zarządził Igor – W końcu mamy koniec sezonu. Trzeba to uczcić solidną partyjką i piwkiem. Co na to powiesz, Yakov?

- Dzisiaj nie mogę. Obiecałem Novakowi, że poprowadzę zajęcia z gówniarzami. – na samą myśl o małych sukinsynkach, Yakov wzdrygnął się.

- Musisz być bardziej asertywny. – Oksana spojrzała na niego ze współczuciem – Trenercio wykorzystuje cię, jak chce.

- Nie powiedziałbym, że to wykorzystywanie. W końcu mi płaci.

- Psie pieniądze. – łagodnie zauważył Pavlo.

- Zawsze coś. – Feltsman wzruszył ramionami – Jeszcze nawet nie zacząłem studiów. Powinienem się cieszyć, że w ogóle cokolwiek dostaję.

- No cóż... z gry w brydża wyciągasz dużo więcej. – Igor puścił mu oko – Olej małolatów! Tobie też należy się trochę odpoczynku. Przed Mistrzostwami Świata tak tyrałeś, że ledwo miałeś na cokolwiek czas. Relaksujący wieczór dobrze ci zrobi.

Yakov zastanowił się chwilę. Może mieli rację? Może rzeczywiście potrzebował odpoczynku. Ale z drugiej strony...

Kątek oka zerknął na Tatianę Lubichevę. Na jej mocne nogi i szczupłe wygimnastykowane ciało. Na naturalny sposób, w jaki ta dziewczyna dopasowywała swoje ruchy do dźwięków muzyki. Nie znał tej łyżwiarki. Niczego o niej nie wiedział. A mimo to nie potrafił powstrzymać gromadzącej się w sercu zazdrości.

Ona ma coś, czego ja nigdy nie będę miał. – pomyślał ponuro – Choćbym nie wiadomo jak się starał, nigdy nawet nie zbliżę się do jej poziomu. Nigdy nie będę miał idealnej sylwetki, ani wrodzonego wdzięku. Zawsze będę miał pod górkę. Zawsze będę o krok do tyłu, ponieważ wszystkie umiejętności, których musiałem uczyć się o podstaw, niektórym ludziom zostały dane w dniu narodzin.

Matka natura nie rozdawała swoich darów porówno. Kilku przemądrzałych belfrów mogło sobie pieprzyć, jak to ciężka praca rekompensuje brak talentu, jednak wystarczyło wziąć udział w kilku zawodach, by przekonać się, jak było naprawdę. W starciu talent kontra ciężka praca, talent zwykle wygrywał. Ludzie pokroju Yakova Feltsmana po prostu nie należeli do tego samego gatunku, co ludzie pokroju Tatiany Lubichevy. Albo Alexeia Wronkova.

Zdanie sobie z tego wszystkiego sprawy było kurewsko przygnębiające.

- Nie mam nastroju na relaksujący wieczór. – Yakov mruknął, krzywiąc się – Chyba wolę powydzierać się na małolatów.

- Jak chcesz. – Igor westchnął przeciągle – Tylko nie popadaj nam tutaj w depresję, okej? Jedna przegrana jeszcze niczego nie oznacza.

- A poza tym, - Pavlo wyszczerzył zęby – pamiętaj, że nie jesteś sam. Co by się nie działo, masz nas! Trzej muszkieterowie, tak?

Kącik ust Feltsmana nieznacznie uniósł się do góry.

- Ta, jasne, trzej muszkieterowie. – Yakov skinął głową.

- Zawsze razem! Po kres naszych dni! – pięść Igora wzbiła się w górę.

- Ech, i z kim wy niby zamierzacie walczyć? – zachichotała Oksana – Z Wronkovem?

- Z życiem, kobieto, z życiem. – Pavlo oświadczył z pasją – Życie jest ciężkie! Trzeba sobie pomagać. Grunt to myśleć optymistycznie. Skupmy się na pozytywach.

- Na przykład na tym, że żadne z nas nie wróciło z Mistrzostw Świata z kontuzją. – powiedziała Nadiya.

- Właśnie! – Pavlo pstryknął palcami – Tak, jak mówi Nadiuszka! Cieszmy się, że skończyliśmy sezon bez kontuzji. Albo z tego, że żaden z nas nie zostanie przydzielony do Lubichevy-Ugodziewy...

- Swoją drogą, ciekawe, kto jej się trafi? – Igor rozmasował podbródek.

- Dwa tysiące rubli na Iwanowicza! – Feltsman rzucił bez chwili zawahania.

- Oho! – Pavlo posłał mu szatański uśmiech – Yakov jak zwykle pierwszy do zakładania się.

- Co poradzisz? – Igor sięgnął do kieszeni po portfel - Urodzony z niego hazardzista. Podbijam do trzech tysięcy na Myszkina.

- Myszkin to łamaga. – Yakov stwierdził lekceważącym tonem - Iwanowicz ma doświadczenie i umiejętności. Na Mistrzostwach Świata był trzeci.

- Kiepsko sobie radzi z podnoszeniami. - zauważył Igor.

- A Myszkin nie umie skakać. – zripostował Yakov – Łatwiej nauczyć się podnoszeń niż skoków. Wiem z doświadczenia. A dziewczyna jest chuda jak patyczek, więc nie będzie musiał specjalnie się wysilać.

- Ech, pewnie masz rację...

- Ktokolwiek to będzie, - Oksana zaczęła, wzdychając głęboko – powinien zaopatrzyć się w różaniec. I w kask. Lepiej dodatkowo zabezpieczać się przed klątwami i innymi... hm... nieprzyjemnościami.

Spojrzenie Yakova jeszcze raz zawędrowało w stronę Tatiany. Dziewczyna nie była już jedyną osobą na lodzie. Nie wiedzieć kiedy tafla zaroiła się od juniorów. Z miną, jakby chciał o coś zapytać, jeden z małolatów podjechał do Lubichewy. Gdy dziewczyna niespodziewanie obróciła się, zakończony frotką z koralikami warkocz z całej siły zdzielił dzieciaka w ryj. Z nosa trysnęła krew.

- No, kurwa, nieźle. – mruknął Yakov.

Tatiana przyłożyła obie dłonie do policzków. Mówiąc coś w stylu „och, słoneczko, ta mi przykro!", złapała chłopaka i z całej siły docisnęła zakrwawioną buzię do swojej piersi. Dzieciak wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Feltsman wcale mu się nie dziwił.

Facet, który zostanie partnerem tej dziewuchy, jak nic będzie miał przesrane. – zdecydował.

XXX

- HAAAAH?!

Yakov stał na środku lodowiska, starając znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie sytuacji, w której aktualnie się znalazł.

Co to, kurwa, pierwszy kwietnia? – myślał rozpaczliwie – Jakiś kiepski żart? Zły sen?! Gdzie ja, do cholery, jestem?! Co ja tu, do diabła, robię? I, co ważniejsze... co ONA tu robi?!!!

Oczy mrugały i mrugały, a obraz uparcie pozostawał ten sam:

Lodowisko. Na środku lodowiska trener Novak. Naprzeciwko trenera Yakov. A obok Yakova Tatiana Lubicheva! Tatiana, co ponoć „jeździ jak opętana" Ugodziewa-Lubicheva! Rzecz jasna w towarzystwie swojego cholernego warkocza i pierdolonej frotki z koralikami.

Tylko spróbuj ugodzić mnie tym cholerstwem, a ogolę cię na łyso! – Feltsman posłał włosom kobiety nienawistne spojrzenie.

W odpowiedzi Tatiana puściła mu oko.

O co chodzi? Co się tutaj, do diabła, wyprawia?! Cholera, może wcale nie mamy razem jeździć? Może ja po prostu mam jej pomóc w treningu... czy coś... ?

Następne słowa trenera nie pozostawiły cienia wątpliwości. Mikhail Novak przygładził swój ulubiony zielony sweter z napisem „Kochajmy naturę!" (Yakov wkurwiał się za każdym razem, gdy czytał to durne hasło), poprawił okulary, przeczesał palcami krótkie siwe włosy i z uśmiechem zwrócił się do wychowanków:

- A zatem, skoro już się wszyscy poznaliśmy, to pora byśmy zasiali pierwsze ziarenko współpracy! Oby zrodziło wspaniałe owoce!

Yakov musiał użyć całej swojej siły woli, by nie wybiec z tego lodowiska, gdzie pieprz rośnie. Zbyt długo znał trenera, by nie zrozumieć ukrytego przekazu.

Kurwa mać, wiedziałem! – pomyślał z przerażeniem – Jak już pieprzy o cholernym nasionku, to znaczy, że podjął decyzję. Czy on, do diabła, oszalał?! Co mu strzeliło do głowy, że postanowił zrobić z nas parę? Że niby taki przeciętniak, jak ja i taki łyżwiarski terminator, jak ona, mają jeździć razem?! No chyba, kurwa, żartujecie?!

Nie, wszystko wskazywało na to, że chyba nikt tutaj nie żartował. A już na pewno nie trener. Tatiana, o dziwo, też nie. Ktoś mógłby pomyśleć, że osoba z jej umiejętnościami zacznie złośliwie chichotać i dopytywać się, dlaczego sparowano ją z totalnym beztalenciem... Wronkov by tak zrobił. A nie, poprawka. Wronkov już to zrobił – kiedy dowiedział się, że będzie jeździł z Kateriną Mongetale, zaśmiał się i zapytał, dlaczego wybrano mu tak beznadziejną partnerkę. Tak, tak, to właśnie powiedział. A potem dostał wpierdol. Od Kateriny we własnej osobie. Potem już nigdy nie przyszło mu do głowy, by narzekać na partnerkę. Cały łyżwiarski świat o tym wiedział. Nikt nie miał wątpliwości, kto w parze Wronkov-Mongetale był samcem (czy raczej samicą) alfa.

Yakov zmierzył Tatianę uważnym wzrokiem. Ona też wyglądała mu na typ samicy alfa. Po sposobie, z jakim obserwowała go bystrymi niebieskimi oczami poznał, że należała do kobiet, które lubiły stawiać na swoim. Siostry Feltsmana miały dokładnie takie same spojrzenia na swoich wiedźmowatych gębach. Yakov doskonale wiedział, jak radzić sobie z tego typu upierdliwymi babskami. Problem w tym, że nie przywykł do robienia tego na lodowisku.

W rodzinnym domu Feltsmanów, wszystko było jasne – wyraźnie określone zasady, z góry ustalona hierarchia. U siebie w domu Yakov miał władzę i autorytet. Wiedział, co zrobić, żeby gówniary chodziły mu jak w zegarku. A gdyby któraś wpadła przypadkiem na pomysł, by pyskować, zawsze mógł sięgnąć po sprawdzony argument „jestem starszy i mądrzejszy, więc to ja mam rację".

A tutaj, co miał, przepraszam bardzo, powiedzieć? Tatiana miałaby go słuchać, bo... no właśnie, bo co? Bo jeździł lepiej od niej? Aha. Problem w tym, że, kurwa, nie jeździł lepiej od niej, a wręcz jeździł znacznie gorzej, a wręcz nie było praktycznie szans, by mógł kiedyś, kiedykolwiek choćby zbliżyć się do jej poziomu, co czyniło całą tę sytuacje cholernie upierdliwą!

Cóż, dobre chociaż to, że Lubicheva ani trochę nie przypominała Wronkova. Zamiast otwarcie nabijać się z Feltsmana, po prostu stała z dłonią na biodrze i obserwowała nowego partnera zaciekawionym wzrokiem. Jakby próbowała go ocenić.

Klaśnięcie trenera wyrwało Yakov z zamyślenia.

- No dobrze! – Novak uśmiechnął się promiennie – Teraz, jak już wszystko wam wytłumaczyłem...

Co?! Ten chudzielec przed chwilą coś mówił? – zdziwił się Feltsman – Niech to szlag, w ogóle go nie słuchałem!

- ... to przejdziemy do właściwej części treningu! Powiedz, moja droga... czy nauczyłaś się układu Yakova z poprzedniego sezonu, tak jak cię prosiłem? Mam na myśli program dowolny.

- Pewnie. – Tatiana potwierdziła skinięciem głowy.

- Doskonale! Ciebie chyba nie muszę pytać, co, Yakov? Pamiętasz swój własny program?

- Yyy... tak. Ta, jasne, pamiętam.

- Cieszę się. A zatem, chciałbym, żebyście teraz pojechali tej układ. Przyjrzę się waszej współpracy i zastanowię się, nad czym musicie popracować. Pojedziecie cały program, od początku do końca. Oczywiście spokojnie i na luzie. Nie nakręcajcie się. To nie zawody. Jeśli jakiś element wam nie wyjdzie, nie przejmujcie się. Potraktujcie to jako uścisk dłoni, początek współpracy. Zamiast pojechać idealny program, spróbujcie poznać siebie nawzajem. To najważniejsza sprawa, okej? A, i jeszcze jedno! Podnoszenia sobie darujcie. To wasz pierwszy wspólny przejazd i nie chciałbym, żeby komuś stała się krzywda. Kiedy trzeba będzie wykonać element z podnoszeniem, po prostu jedźcie blisko siebie, a potem wznówcie choreografię. Czy to jasne?

- Jak słońce. – Tatiana odpowiedziała z szatańskim uśmieszkiem.

Oczy Yakova zwęziły się. Nie spuszczając podejrzliwego wzroku z partnerki, Feltsman przybrał odpowiednią pozycję. Ten uśmieszek ani trochę mu się nie podobał.

Atmosfera na lodowisku nagle zaczęła przypominać atmosferę w anty-bombowym bunkrze. Brakowało tylko odgłosów strzelania. Podczas gdy Novak przeglądał winyle w poszukiwaniu właściwego utworu, Tatiana krążyła wokół kolegi. Wygląła jak sęp szykujący się do zatopienia szponów w ofierze. W pewnym momencie ruszyła na Yakova. Pędziła w jego stronę z taką prędkością, jakby chciała go staranować!

Ktoś inny pewnie przestraszyłby się i uskoczył na bok – ale nie Feltsman. Wrodzona złośliwość nakazała mu zostać na miejscu i z lodowatym spokojem obserwować szarżującą babę.

A wpadaj sobie na mnie! – wycedził w myślach – Ważę dwa razy więcej od ciebie. Mam nadzieję, że odbijesz się od mojego ciała i potłuczesz sobie to twoje chude dupsko!

Niestety nie potłukła sobie chudego dupska. Właściwie to nawet nie wpadła na Yakova. W ostatniej chwili skręciła obie łyżwy, hamując kilkanaście centymetrów od partnera, jak zawodowa hokeistka. Okruchy lodu zasypały nogawki spodni Feltsmana.

Jednak na mnie nie wpadła? A szkoda...

Zdziwił się, widząc w oczach Tatiany przebłysk podziwu. Najwyraźniej ta dziwna szarża nie była jedynie szczeniackim wybrykiem, ale czymś na kształt testu. Tylko co ta dziewucha, do diabła, testowała? O co jej chodzi?

Nie zdążył o to zapytać, bo Novak właśnie znalazł właściwą płytę. Dźwięki utworu rozniosły się echem po lodowisku. Yakov i Tatiana rozpoczęli program.

Nie, poprawka. Yakov rozpoczął program. Tatiana wystrzeliła jak pocisk, już na samym wstępie tworząc zbyt duży dystans pomiędzy sobą i partnerem. Feltsman nie mógł się powstrzymać, by tego nie skomentować:

- Zwolnij, to nie wyścigi! – syknął.

O dziwo, posłuchała sugestii. Na najbliższym zakręcie gwałtownie przyhamowała. I szarpnęła głową, w efekcie czego blond warkocz dość mocno zdzielił Yakova w ucho.

- Wybacz, to było niechcący. – Tatiana uśmiechnęła się przepraszająco.

Feltsman posłał jej wściekłe spojrzenie. Zaczął mieć co do tego przejazdu bardzo złe przeczucia.

Oczywiście, cholera, miał rację. Kiedy Lubicheva obróciła się przodem do partnera i z nogą wysoko uniesioną do góry złapała go za rękę, wyszeptała konspiracyjnym tonem:

- Zróbmy podnoszenie.

Z wrażenia Yakov omal się nie wypierdolił.

- Że co, kurwa?! – wyrzucił z siebie oniemiałym szeptem.

- To, co słyszałeś. – na twarz dziewczyny powrócił szatański uśmieszek – Zróbmy podnoszenie.

- Ocipiałaś?! Trener zabronił...

Niebezpieczna propozycja tak wytrąciła Feltsmana z rytmu, że niemal zapomniał o nadchodzącym skoku. Swojego podwójnego toe loopa wylądował na słowo na honoru – musiał kilka razy zamachać rękami, by uratować się przed upadkiem. Nie wyglądało to ani trochę estetycznie. Tatiana, rzecz jasna, wylądowała bez problemu.

- Brawo! – gdzieś z boku dało się słyszeć klaskanie Nowaka – Bardzo ładne skoki. Tylko tak dalej!

Stary dureń chce nas zmotywować. – Yakov pomyślał ze zrezygnowaniem – Gdyby to były zawody, dostałbym punkty chyba tylko za dobre chęci.

Potem przyszedł czas na piruet w pozycji wagi. Feltsman nie wykonał go od razu – instynkt podpowiedział mu, by najpierw zobaczyć, co zrobi parterka. I znowu podjął właściwą decyzję, bo gdyby w ostatniej chwili nie uskoczył w bok, ostrze łyżwy zraniłoby go w ramię.

- Uważaj! – mruknął do ucha Tatiany, gdy kilkanaście sekund później jechali obok siebie – Pilnuj dystansu. Podjechałaś za blisko!

- To jak z tym podnoszeniem? – zapytała szeptem.

- Nie będzie żadnego podnoszenia!

- No co? Cykorzysz?

Nie zdążył nawet poczuć się oburzonym tym stwierdzeniem, bo dokładnie w tym momencie parnterka złapała go za ręce i wyskoczyła do góry. Ciało Yakova zareagowało odruchowo.

SZLAG! – Feltsman pomyślał, wymachując sobie Tatianą nad głową – Kurwa mać, wzięła mnie z zaskoczenia! To nie powinno się stać... NIE powinienem na to pozwolić! Jak mogłem... o cholera, ale ona lekka! Czy ona nic nie waży? O kurde, prawie nie jej nie czuję!

Zachwyt nie trwał długo. W drodze powrotnej na lód, kolano rozochoconej łyżwiarki trafiło partnera w czoło.

- KURWA MAĆ! – zaklął Yakov – Powiedziałem, że się nie zgadzam! Musisz ze mną konsultować takie rzeczy.

- Przecież to z tobą skonsultowałam. – Tatiana odparła patrząc na niego z robawieniem.

Fetlsman zacisnął zęby. Prowadząc tę rozmowę nawet na moment nie przerwali wykonywania układu. Dla postronnego obserwatora musieli wyglądać jak para drapieżników, walczących o kontrolę nad terytorium.

- Takie rzeczy ustala się przed przejazdem. – warknął Yakov – To było niebezpieczne. Drugi raz tego nie zrobimy.

W odpowiedzi warkocz Tatiany ponownie zdzielił go w twarz.

- Owszem, zrobimy. – dziewczyna odparła tonem rozpuszczonej jedynaczki. Ciekawe, czy rzeczywiście nią była?

- Nie, nie zrobimy!

I jeszcze jeden cios warkoczem! Kilka kosmyków zostało Feltsmanowi w ustach. Obserwując, jak partner wypluwa porcję kudłów, Lubicheva zachichotała.

- Ostrzegam cię... – Yakov odezwał się tym samym głosem, którym przemawiał do młodszych sióstr, gdy wybitnie go wkurwiły – Spróbuj jeszcze raz wymusić podnoszenie, a pożałujesz!

- Daj spokój, poprzednie świetnie nam wyszło. Następne też pójdzie dobrze.

- Nie, nie pójdzie, ponieważ go nie wykonamy.

- Owszem, wykonamy.

- Kurwa mać, nie słuchasz mnie! To niebezpieczne!

- Co ty baba jesteś?

Przegięła. Z tą „babą" posunęła się o krok za daleko. O nieeee, nie ma opcji, by Yakov tak to zostawił! Już on pokaże tej smarkuli, kto w tym zespole nosi spodnie! Gdzieś w najgłębszych czeluściach jego umysłu pojawiła się myśl, że pomysł był mocno niewłaściwy i z całą pewnością nieprzyzwoity, ale Feltsman miał to gdzieś. Podjął decyzję.

Ze spojrzeniem, z którego biły dzikość i pewność siebie, Tatiana ruszyła na partnera. Kiedy złapała go za rękę i wybiła się do kolejnego podnoszenia, miała minę rozbawionej małej dziewczynki, której nikt nigdy niczego nie odmówił.

„Nie zgadzasz się, kolego?" – mówiły jej oczy – „I co z tego? To nic, tylko kolejny głupi wybryk, bo czymże jest życie bez odrobiny ryzyka, a fakt, że ty albo ja być może zrobimy sobie krzywdę to sprawa drugorzędna."

Pewnie spodziewała się, że Yakov obrazi się i w ramach protestu przerwie program. Albo, tak jak ostatnim razem, zareaguje odruchowo i po prostu wykona akrobację.

Feltsman jednak nie zrobił ani jednego ani drugiego.

Gdy tylko Tatiana znalazła się na odpowiedniej wysokości, zamiast kontynuować podnoszenie, zarzucił sobie niepokorną dziewuchę na ramię, po czym wolną ręką zapodał chudym pośladkom solidne trzaśnięcie w tyłek.

Lata praktyki na pyskatych siostrach zrobiły swoje – musiało, kurwa, boleć! Nawet Yakova mentalnie zabolało, a przecież był dającym, a nie otrzymującym klapsa. Przez sekundę pomyślał, że – o cholera! – chyba trochę przeholował, no bo kto normalny w samym środku programu leję partnerkę po dupie, no ale, kurwa, było warto, bo mina Tatiany była po prostu bezcenna, i oczy zaskoczonej baby prawie wyszły z orbit, a odgłos zderzenia dłoni z pośladkami był absolutnie piękny, czysty i zajebisty, no po prostu jakość pierwsza klasa, a kwik, który usłyszała chyba połowa Leningradu - jeszcze zajebistszy!

Gdyby przyznawali medale za wychowywanie kobiet i dzieci, Yakov byłby Mistrzem Świata. Kilkukrotnie.

Niestety, nic, co dobre, nie mogło trwać wiecznie. Mimo krótkiej chwili triumfu Feltsman zdawał sobie sprawę, że będzie musiał wreszcie odstawić Tatianę z powrotem na lód. A wtedy okaże się, jaki będzie ciąg dalszy tego incydentu. Ech, skrzywdzone dziewczę pewnie wybuchnie płaczem...

No i trudno! – Yakov w dalszym ciągu był wkurwiony na partnerkę – Niech mnie diabli, jeśli jej się, kurwa, nie należało! Jak zacznie ryczeć, nie zamierzam okazywać współczucia!

Nie poryczała się. Co jeszcze dziwniejsze – nie wyglądała na ani trochę oburzoną! Znaczy... jasne, była zszokowana i przez resztę programu zezowała w stronę Fetlsmana z oczami wielgachnymi jak u postaci z tych durnowatych kresówek Disneya, ale też... nie wyglądała, jakby miała do partnera choćby cień pretensji! Co było dla Yakova kompletnie niezrozumiałe, bo nie przywykł do tego typu reakcji na wymierzane przez siebie klapsy.

Nie mógł też powstrzymać fali podziwu. Po otrzymaniu takiego trzaśnięcia w tyłek skakanie salchowów i kręcenie piruetów z całą pewnością nie było przyjemne. Mimo to Tatiana wykonała wszystkie elementy bezbłędnie i cały czas jechała idealnie do muzyki! Znaczy, okej, twarz miała wykrzywioną w lekkim grymasie, ale faktem było, że nie popełniała błędów.

I – co najważniejsze - przestała wymuszać podnoszenia.

Gdzie się podział twój wcześniejszy entuzjazm? – Yakov pomyślał mściwie, gdy pominęli ten element programu – Już nie jesteśmy tacy lekkomyślni, co? Odechciało ci się wskakiwania mi na głowę? Następnym razem dwa razy się zastanowisz, zanim coś na mnie wymusisz!

JEBUT!

No cóż... Tatiana może i zrezygnowała z wymuszania trudnych elementów, jednak jej cholerne włosy wciąż, regularnie zdzielały partnera w ryj.

W ogóle nie potrafi się dostosować do drugiej osoby! – wywnioskował Fetlsman. ­

Po którymś z kolei trzaśnięciu w gębę zdał sobie sprawę, że akcje z warkoczem rzeczywiście nie były celowe. Lubicheva wcale nie próbowała trafić partnera. Ona po prostu zupełnie nie potrafiła wyczuć dystansu. Była częścią zespołu, ale zachowywała się jak solistka. Wszystko robiła w swoim tempie – jakby z góry założyła, że Yakov się do niej dostosuje.

I w tym właśnie tkwił cały problem. Większość „incydentów" z włosami (i innych wpadek, takich jak szturchanie się łokciami, czy zderzanie się biodrami) brała się albo z bezmyślności Tatiany, albo z rozpaczliwości, z jaką Feltsman starał się nadążyć za partnerką.

Ale nie mógł. Nie był w stanie. Każda kolejna sekunda programu tylko utwierdzała go w tym, co wiedział już na samym początu – przepaść między nimi była po prostu zbyt wielka. Niezależnie od tego, jak bardzo się starał, Yakov tak czy siak pozostawał w tyle.

Nie... to bez sensu. To zwyczajnie nie miało prawa się udać! Ten układ nie zadziałałby nawet z dziewczyną, która miałaby w sobie choćby szczyptę rozsądku, a co dopiero z kimś, kto nie dość, że mentalnie reprezentował poziom podstawówki, to jeszcze nie wykazywał jakiejkolwiek chęci współpracy. Po dwunastym ataku ze strony warkocza młodzieniec modlił się o koniec programu.

A potem... jakby tego wszystkiego było mało, jakby Yakov nie był już dość wykończony, potargany i poobijany, Lubicheva zrobiła coś absolutnie niesamowitego. Coś, czego Feltsman nigdy w życiu nie widział! Coś, co niejednego zmusiłoby do osunięcia się na podłogę i przemyślenia całej swojej wiedzy o łyżwiarstwie figurowym.

W ostatnich dziesięciu sekundach programu mężczyzna krążył wokół partnerki w pozycji modna, a kobieta wykonywała piruet. Normalny, zwykły piruet siadany. Jednak Tatiana zrobiła coś zupełnie innego. Najpierw rozpędziła ciało, po czym zgięła jedną nogę, sięgnęła ręką do tyłu, chwyciła ostrze i cały czas się kręcąc... docisnęła sobie łyżwę do głowy.

Yakov na moment przestał oddychać.

Niech to szlag, w samym środku piruetu docisnęła sobie łyżwę do głowy! – pomyślał z mieszaniną szoku, zachwytu i przerażenia – Docisnęła sobie do głowy cholerną łyżwę! Kurwa mać, prawie zrobiła szpagat!

Co to było? Co to, u diabła, było?! A więc coś takiego w ogóle było możliwe? Kurwa, to było prawie jak oglądanie łyżwiarskiego sciencie-fiction!

Muzyka – dzięki ci Boże! – wreszcie ucichła. Po skończonym programie, Tatiana rozmasowała obolałe pośladki.

- Raju... - odezwała się z czymś na kształt uznania – Chyba będę miała na pupie ślad twojej ręki.

- Ciesz się, że nie pasa! – warknął Yakov.

Chciał dorzucić coś jeszcze, ale przeszkodził mu w tym odgłos parsknięcia. O kuźwa, Nowak! Cholera, co na to wszystko trener? Feltsman zupełnie o nim zapomniał.

Jedna z dłoni staruszka spoczywała na bandzie, a druga zakrywała twarz. A więc Yakovowi wcale się nie wydawało - Novak rzeczywiście głośno rechotał.

Śmieje się? – młodzieniec pomyślał z oburzeniem – Jego zdaniem to było ŚMIESZNE?!

- Yakov, przepraszam... - trener odezwał się, wycierając łzę spod oka – Ten twój klaps po prostu mnie rozwalił.

Feltsman gwałtownie poczerwieniał. Nie żałował zbicia partnerki, jednak dobre maniery wymagały, żeby mimo wszystko przeprosił.

- Wybacz. – burknął w stronę Tatiany – Chyba trochę mnie poniosło.

- Nie przejmuj się. – ku jego zdziwieniu, dziewczyna uśmiechnęła się – Miałeś rację: to było dosyć niebezpieczne. Jeśli już, to ja powinnam przeprosić. Zrobię to, gdy tylko... ajć! Gdy tylko mój tyłeczek pozbiera się po spotkaniu z twoją ręką.

Ciekawe, ile czasu ja będę potrzebował, by pozbierać po spotkaniu z jej włosami? – Feltsman zastanowił się, rozmasowując siniaka na policzku – Kurwa, przed naszym następnym wspólnym treningiem, wezmę gumkę recepturkę i upnę te jej cholerne kudły w solidy kok!

Zakładając, oczywiście, że do kolejnego treningu w ogóle dojdzie. Chyba po tym niefortunnym przejździe nikt już nie miał wątpliwości, że ten układ nie miał sensu? Prawda...?

- I co myślisz, moja droga? – trener zwrocił się do Tatiany.

- Hm... nie sądziłam, że to przyznam, ale chyba miał pan rację. – wzdychając, dziewczyna odgarnęła z czoła kilka zbłąkanych pasm.

Novak cały się rozpromienił.

- A widzisz! – radośnie klasnął w dłonie – Mówiłem, że ci się spodoba.

- Ta, teraz już rozumiem, co miał pan na myśli. – Tatiana jakiś czas stała z zamyślonym wyrazem w twarzy, a potem wyszczerzyła zęby i kciukiem wskazała na Yakova – Lubię go. Chcę z nim jeździć.

Że CO, kurwa?!

Feltsmana zwyczajnie zatkało. Zaraz... chwila, chwila! Nie, cholera, coś tu nie gra! To wszystko zwyczajnie NIE miało sensu. A już ZWŁASZCZA zachowanie tej dziewczyny. Dostała od Yakova po dupie i to w sensie, kurwa, dosłownym, a w efekcie stwierdza, że... „lubi go" i „chce z nim jeździć"?! Masochistka jakaś, czy co?

No dobrze, Feltsman, skoncentrujmy się... czy jesteśmy absolutnie pewni, że dzisiaj NIE jest pierwszy kwietnia?

No bo jak inaczej wytłumaczyć to wszystko? Prima Aprilis. Głupi żart. Jakiś dziki eksperyment. Jeden z tych durnych programów telewizyjnych, w których wkręcają ludzi. Albo, może po prostu... desperacja trenera, który nie wiedział już, co począć ze swoim temperamentnym wychowankiem? Ale, w takim razie, z czego ten Novak tak się cieszy? I dlaczego Tatiana wygląda, jakby była pozytywnie zaskoczona zachowaniem nowego partnera? I – co najważniejsze – czemu Yakov ma wrażenie, że jest jedynym, który nic, kurwa, kompletnie nic z tego nie rozumie?!

- Co do programu... - zaczął trener – było całkiem nieźle. Poszło wam lepiej, niż sądziłem.

Nieźle?! – Fetlsman wydarł się w myślach – Kilkanaście razy dostałem po ryju, a on nazywa ten przejazd „niezłym"?! Do diabła, wyglądam, jakbym wrócił z wojny! I co miało znaczyć to całe „poszło wam lepiej, niż sądziłem"?! Czego on się, przepraszam bardzo, spodziewał? Ofiar śmiertelnych?!

Ech, może i rzeczywiście mogło do tego dojść - do tych ofiar śmiertelnych. Gdyby Yakov w porę nie przyhamował koleżanki-ryzykantki... która, jak widać, zupełnie się nie zniechęciła do próbowania niebezpiecznych rzeczy.

- Program był okej, ale pozmieniałabym niektóre skoki. – oświadczyła zdecydowanym tonem – Salchow jest nudny jak flaki z olejem. Chcę się uczyć lutza.

Lutz?! – Yakov miał ochotę krzyknąć – Ja z trudem dokręcam moje toe loopy, a ty chcesz się uczyć lutza?!

­- I nie obraziłabym się o jakąś żywszą muzykę. – Tatiana dodała z uśmiechem – Nie sądzisz, Jasiu?

- Nie jestem Jasiu, tylko Yakov. – warknął, obrzucając ją wściekłym spojrzeniem.

To nawet nie jest wariacja mojego imienia! – pomyślał ze złością.

- Wszystko jedno. To jak, trenerze? Możemy liczyć na szybszy utwór?

- Zobaczę, co da się zrobić. – Novak w pełni podzielał entuzjazm Lubichevy – Jednak zanim umówię was na spotkanie z choreografem, musicie poćwiczyć postawy. Chcę, byście pojeździli ze sobą przynajmniej miesiąc, zanim zaczniecie uczyć się nowych układów.

Miesiąc?! – Feltsman miał nadzieję, że się przesłyszał – Mamy się do siebie przyzwyczaić w jeden marny MIESIĄC?! Kurwa, nie wiem, czy rok by wystarczył!

Im dłużej uczestniczył w tym wszystkim, tym bardziej czuł się zagubiony. Już pal sześć te dwa tysiące rubli, które postawił na Iwanowicza. Pal sześć, że miał jeździć z babą, która była jak zamboni z turbo-napędem zamiast hamulców. Pal sześć to wszystko! Wiele rzeczy się w życiu robiło. Nauczenie narwanej dziewuchy samokontroli nie mogło być aż tak trudne.

Ale dlaczego nikt poza Yakovem nie dostrzegał najważniejszego problemu? Bo, wbrew pozorom, najważniejszym problemem wcale nie był trudny charakterek Tatiany. Nie. Tym problemem była różnica umiejętności między Feltsmanem i Lubichevą.

Żeby ta różnica była chociaż niewielka. Albo przynajmniej duża. Ale ona nie była ani niewielka, ani duża – była drastyczna! Jak Feltsman, który banalnego piruetu siadanego uczył się całą wieczność, mógł w ogóle porównywać się z osobą, która dociskała sobie łyżwę do pieprzonej głowy?

I nie chodziło tylko o to, że jeżdżąc z tą dziewczyną Yakov nabawiłby się kompleksów (i tak już je miał, więc nie robiło mu to wielkiej różnicy). Przede wszystkim czułby, że to nieuczciwe wobec Tatiany. Wciąż nie mógł zrozumieć, dlaczego bez szemrania zgodziła się na taki układ. Czy nie uważała, że bycie w jednym zespole z taką miernotą jak Yakov nie mogło jej przynieść żadnych korzyści? Czy to dlatego że wyleciała z Lenina? Może, podobnie jak Feltsman, była zdesperowana? Gotowa na wszystko, byle ratować konającą w bólach karierę?

Młodzieniec nerwowo przełknął ślinę. Czy naprawdę już tylko to im pozostało? Szaleństwo? Czy tak właśnie wyglądała ostatnia deska ratunku dla łyżwiarzy, którzy przerąbali Mistrzostwa Świata i łyżwiarek, które wyrzucono z prestiżowych klubów? Skoro tradycyjne metody nie sprawdziły się, pozostało jedynie spróbowanie czegoś nietypowego i szalonego?

Yakov spojrzał na trenera, w myślach błagając staruszka, by mu to wytłumaczył. By powoli i dokładnie wyjaśnił, o co mu chodzi.

Jednak Novak nic nie powiedział. Po prostu stał i patrzył na wychowanków, uśmiechając się szeroko.

Ech, miejmy nadzieję, że wie, co robi. – Feltsman pomyślał, kręcąc głową – Nie mam innego wyjścia, niż tylko mu zaufać. Może nie będzie tak źle?

XXX

Nie było źle – było fatalnie. Do dupy, chujowo, makabrycznie!

Minęły cztery miesiące... cztery cholerne miesiące, a Yakov z Tatianą osiągnęli tylko tyle, że nie wpadali na siebie podczas sekwencji choreograficznych. Całę resztę stanowił jeden wielki chaos. Chaos przez wielkie „C". Do diabła, początek sezonu był tuż za rogiem, a oni wciąż nie mieli gotowych programów!

Głównie przez Tatianę, która non stop wprowadzała jakieś poprawki. Ale też przez Yakova, który nie potrafił powiedzieć partnerce „nie". Czy raczej – potrafił, ale nie chciał. A nie chciał, ponieważ uważał, że jego potencjał przeciętniaka nie powinien być jedynym powodem rezygnowania z trudnych elementów. Koledzy Feltsmana nazywali to głupotą, oślim uporem i masochizmym. Jednak sam Fetlsman uważał, że to zwykła uczciwość wobec bardziej uzdolnionej partnerki.

Cokolwiek by się nie działo, nie będę dla niej ciężarem. – obiecał sobie po pamiętnym pierwszym treningu z Lubichevą - Może i nie jestem jakoś szczególnie utalentowany, ale to nie daje mi prawa do hamowania czyjegoś rozwoju. Skoro z jakiegoś powodu Tatiana zdecydowała się jeździć z taką miernotą, jak ja, odwdzięczę się, dając z siebie wszystko!

No cóż, obietnice obietnicami, ale Yakov wkrótce przekonał się, że nie zawsze jest w stanie dotrzymać danego samemu sobie słowa. Częściowo dlatego że niektóre pomysły Lubichevy bywały zwyczajnie samobójcze, popierdolone i durnowate („Prędzej cmoknę Wronkova w mordę, niż zgodzę się wykonać spiralę śmierci trzymając cię za nogi"). Ale znacznie częściej, dlatego że ciało Feltsmana po prostu nie chciało współgrać z dobrymi chęciami („Jakbyś się nie domyśliła, kobieto, to ten głośny odgłos chrupnięcia był najprawdopodobniej dźwiękiem łamania się mojej kości ogonowej, więc bądź tak miła i przestań truć mi dupę o wprowadzanie lutza do programu!!!").

W efekcie każdy tydzień Yakova wyglądał następująco: młodzieniec wracał wieczorem do pokoju, który dzielił z Igorem i Pavlem, w takim stanie, jakby tarzał się po lodzie, a nie po nim jeździł (co wcale nie było dalekie od prawdy), a potem dosłownie taplał się w lodzie (czytaj: wskakiwał do wanny pełnej lodu, by uleczyć to, co mu jeszcze z ciała zostało) i posławszy rozbawionym kumplom lodowate spojrzenia, rzucał się na łóżko. A rano przychodził na trening, wymyślał na poczekaniu jakąś wymówkę dla trenera, by uratować spóźnioną Tatianę od zjebki, a kiedy roztrzepana dziewucha wreszcie się zjawiała, Feltsman czekał, aż trener spojrzy w drugą stronę i sam dawał irytującej babie zjebkę, za obmacywanie kogo popadło i leniuchowanie, na co Lubicheva reagowała ziewaniem i dłubaniem w nosie.

Ale dobra – wyczerpujący tryb życia dała się jakoś przetrzymać. To jeszcze nie było najgorsze. Najgorszy był rozbrzmiewający w myślach Yakova głos. Ten głos mówił Feltsmanowi, że to wszystko nie miało sensu, że postępy w jego współpracy z Lubichevą nic nie znaczyły i gdyby ta genialna łyżwiarka pracowała z kimś pokroju Iwanowicza bądź Myszkina, to byłoby jej znacznie lepiej.

Myszkin – dwudziestosześciolatek z doświadczeniem. Iwanowicz – były solista, który przerzucił się na pary. Dlaczego żaden z nich nie jeździł z Tatianą? Dlaczego właśnie Yakov?

Pewnego pięknego dnia Feltsman postanowił, że ma dość. Odmawiał przeżycia kolejnego dnia na ozdabianiu ciała siniakami! A przynajmniej dopóki nie dowie się, dlaczego musiał to wszystko znosić...

Stanął przed gabinetem trenera i załomotał w drzwi. Już czas, by staruszek udzielił mu kilku wyjaśnień!

- Proszę! – padła radosna odpowiedź ze środka.

Pokój, w którym urzędował Novak przypominał co nieco miniaturowy ogród botaniczny. Gdy tylko Yakov wkroczył do środka, wzdrygnął się, czując mieszaninę zapachów kilkunastu egzotycznych roślin. Zieleń była dosłownie wszędzie – na półkach, na parapecie, na podłodze... Feltsman szedł o zakład, że gdyby w tych marnych trzydziestu metrach kwadratowych zabrakło miejsca na ulokowanie nowego kwiatka, Novak postawiłby go sobie na głowie. Ech, ten facet miał po prostu zbyt wielkiego bzika na punkcie roślin! Cholerny botanik amator...

Na widok Yakova oczy staruszka pojaśniały. Trener szybciutko odstawił konewkę.

- Przepraszam, daj mi chwilę. – poprosił, unosząc palec wskazujący.

Zajął miejsce za biurkiem, rozłożył ręce, zamknął oczy i z błogim wyrazem twarzy uśmiechnął się. Brwi Feltsmana uniosły się do góry.

- Eee... przepraszam, ale co trener robi?

Kurwa, ale chyba ten stary dureń nie nawdychał się niczego dziwnego? Chociaż, z drugiej strony... kto wie, co rosło w tych wszystkich doniczkach? Może cały ten gabinet to jedna wielka hodowla marychy? To by poniekąd wyjaśniało, dlaczego trener zawsze łaził wyluzowany.

- Absorbuję wzniosłość tej chwili. – wyszeptał Novak - To historyczna chwila w dziejach Klubu Mistrzów! Yakov Feltsman, który nigdy na nic nie narzeka, przyszedł do mojego gabinetu, żeby się wyżalić. Ach, kochany chłopcze! Gdybyś tylko wiedział, jak długo czekałem na ten moment.

Yakov przewrócił oczami.

No cóż... dobre przynajmniej to, że nie jest naćpany.

Trener nareszcie porzucił swoją pseudo-medytacyjną pozę. Patrzył teraz na wychowanka z pełną powagą, splatając dłonie na biurku.

- Jak rozumiem, chodzi o Tatianę? – zapytał łagodnie - Dała ci w kość, co? Zanim cokolwiek powiesz, pamiętaj, że jeździcie ze sobą dopiero od kilku miesięcy. Kiedy lepiej ją poznasz, przekonasz się, że ma mnóstwo zalet.

Zdaniem Feltsmana Tatiana miała tylko jedną zaletę – swoją najlepszę przyjaciółkę, Lilię Baranowską. Na samą myśl o pięknej balerinie, policzki Yakova pokryły się warstwą różu.

Młodzieniec gniewnie potrząsnął głową.

- Nie przyszedłem narzekać. – oznajmił, wzdychając głęboko - Odpały jakiejś smarkuli to za mało, by wyprowadzić mnie z równowagi.

- Oj tam znowu smarkuli. – Novak niedbale machnął ręką - Yakov, jesteś od niej tylko o dwa lata starszy!

- Może fizycznie. Ale zapewniam trenera, że gdy w grę wchodzą różnice mentalne, przepaść wynosi znacznie więcej niż dwa lata.

- Ech, trudno się nie zgodzić...

Yakov usiadł naprzeciwko trenera. Staruszek sięgnął po dzbanek z herbatą, ale Feltsman przecząco pokręcił głową.

- Nie przyszedłem do pana, by narzekać. – młodzieniec powtórzył wcześniejsze stwierdzenie - To prawda, że Tatiana ma... hm... trudny charakter...

Delikatnie powiedziane.

- ... ale to nie o tym chciałem porozmawiać. To nie z moją partnerką mam problem.

- Aha? A więc z czym masz problem, kochany chłopcze?

- Mam problem z własnymi predyspozycjami.

Wzrok trenera na kilka sekund spoczął na blacie biurka, a potem skierował się z powrotem na Yakova.

- Mów dalej. – Novak poprosił łagodnym tonem.

Feltsman otworzył usta, ale gdy miał już zacząć mówić, zawahał się. Nagle uderzyło go dość mocne deja vu. Czy nie prowadził kiedyś z kimś podobnej rozmowy? Tylko z kim? I kiedy to mogło być?

Ach... no tak! Cztery miesiące temu! Cztery miesiące temu rozmawiał na ten temat z Wadimem. To było tego samego dnia, gdy pierwszy raz zobaczył Tatianę. Yakov przypomniał sobie, że jego brat powiedział mu, by porozmawiał z trenerem. I młody łyżwiarz rzeczywiście planował to zrobić, ale przez to całe zamieszanie z Lubichevą, zupełnie o wszystkim zapomniał.

No cóż... - w myślach zaśmiał się sucho – Rozmawiam z trenerem TERAZ. Lepiej późno niż wcale.

­- Uważam, że cały ten układ jest nieuczciwy wobec Tatiany. – powiedział, patrząc Novakowi w oczy – Ona jest świetną łyżwiarką, trenerze. Powiedziałbym wręcz, że genialną. Sposób w jaki jeździ... szybkość, z jaką uczy się nowych rzeczy... te rzeczy... to wszystko... to dla mnie umiejętności nie z tej ziemi! I w sumie... ech... nie przeszkadzałoby mi to, bo dzięki Tatianie uczę się wielu nowych elementów... i chociaż ta dziewucha trochę mnie wkurwia, to w sumie na swój sposób lubię ją, bo jest kobietą, która wie, czego chce, a to w sporcie duży atut i w ogóle...

Yakov urwał, zastanawiając się, jak najlepiej ująć problem w słowa.

- Ale? - trener zapytał za niego.

- ... ale czy nie uważa trener, że lepiej dla Tatiany byłoby jeździć z kimś trochę bardziej doświadczonym? Z Myszkinem albo Iwanowiczem?

- Sądzisz, że daliby sobie radę? – Novak zapytał z rozbawieniem – Myślisz, że byliby w stanie powstrzymać Tatianę przed zrobieniem sobie krzywdy? Sądzisz, że nie uciekliby gdzie pieprz rośnie po pięciokrotnym oberwaniu włosami?

Yakov podrapał się po uchu. Cóż... w sumie... rzeczywiście, o tym akurat nie pomyślał.

- Przynajmniej by jej nie hamowali. – rzucił, wzruszając ramionami.

- Hm... a ty ją hamujesz? – uważnie obserwując wychowanka, trener przycisnął czubek palca wskazującego do ust.

- Raczej na pewno ją hamuję. – burknął Feltsman.

- Czemu miałbyś ją hamować?

- Bo nie mam talentu!

Novak jakiś czas milczał.

- Dlaczego tak myślisz?

Yakov zacisnął zęby. Czuł, że kończy mu się cierpliwość.

- Jak to „dlaczego"? – obie pięści młodzieńca uderzyły w stół - Trenuje mnie pan! Przecież widzi pan, jak jeżdżę! We wszystkim jestem gorszy od innych... wszystko przychodzi mi trudniej. Skoki, piruety, sekwencje kroków! Wszystkiego uczę się w żółwim tempie! No, może poza podnoszeniami, ale to nie wystarczy.

Podnoszenia były jedynym atutem Yakova. Gdy za młodu przerzuciło się tony kartnowych pudeł, wywijanie nad głową wychudzonym babskiem nie wydawało się jakoś specjalnie trudne. Ale – jak Feltsman przed chwilą stwierdził – to nie wystarczało.

Trener przyjął wybuch ucznia ze stoickim spokojem. Błysk w zielonych oczach Yakova, który powinien zostać opatrzony etykietą „spojrzenie rozjuszonego byka", u niemal każdego wywoływał odruch spierdzielania w przeciwnym kierunku. Jeden z młodzików przyznał nawet, że gdyby był torreadorem, to sto razy bardziej wolałby drażnić czerwoną płachtą trzystukilowego buchaja niż „Zastępcę Instruktora, tego strasznego potwora, Pana Feltsmana". Nikt nie potrafił wytrzymać spojrzenia Yakova bez nerwowego ścisku w żołądku. Nikt poza Novakiem. No dobra, jeszcze Tatiana, ale osoby z brakiem instynktu samozachowawczego się nie liczyły...

Ech, z jednej strony Feltsman podziwiał buddyjski spokój swojego trenera (jakaś część jego wciąż nie chciała zaakceptować, że dawało się osiągnąć podobny stan bez udziału marychy), ale były momenty gdy wolałby, żeby Novak zwyczajnie się na niego wydarł. Gdyby, tak jak niektórzy nauczyciele, postawił sprawę jasno:

„Masz talent" albo „Nie masz talentu".

„Rządzisz" albo „Jesteś do dupy".

„Geniusz" albo „Łamaga".

Powiedzieć kolesiowi, że się nadaje, albo od razu kazać mu spierdalać.

Wielu trenerów tak robiło. Ale nie Novak. On tak nie umiał. Czegokolwiek by nie robił, jakichkolwiek rad by nie udzielał, nigdy nie tworzył jednoznacznego podziału na „białe" i „czarne". Dla niego każdy medal miał dwie strony. Wronov czasami mawiał, że to właśnie dlatego łyżwiarze z Klubu Mistrzów tak rzadko wspinali się na podium. Że w pogoni za nic nie znaczącą „drugą stroną medalu" Misza Novak nie ma dość jaj, by dokonać „selekcji naturalnej" i zrezygnować z nisko-rokujących zawodników. Lojalny wobec swojego trenera Yakov odszczekiwał, że Novak jest wielkim mędrcem. Bardziej chodziło o samo odpyskowanie Wronkovowi niż o to, że Feltsman rzeczywiście w to wierzył.

W tej chwili nie wierzył. W tej chwili był wkurwiony. I zniecierpliwiony. Upierdliwy staruch już od dobrej minuty siedział w milczeniu.

- Łyżwiarstwo figurowe to nie tylko skoki, piruety, sekwencje kroków i podnoszenia. – powiedział w końcu.

A niby co jeszcze? – Yakov miał ochotę spytać.

Nie zdążył tego zrobić, bo Novak odezwał się pierwszy.

- Powiedz mi, jak rozumiesz słowo „talent".

Młodzieniec uniósł brwi.

- To raczej oczywiste?

- Niby tak. Ale chciałbym usłyszeć definicję z twoich ust. Zresztą, na pewno ci się to przyda! Z tego, co słyszałem, złożyłeś papiery na studia. Idziesz na AWF, czyż nie?

Ech, rzeczywiście. – Feltsman pomyślał ze zrezygnowaniem.

Nie był pewien, do czego to wszystko zmierza, więc powiedział pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy:

- No dobrze, a zatem „talent" to...eee... to... tego, no... bycie w czymś dobrym. Mówi się, że ktoś ma talent, gdy jakieś rzeczy przychodzą mu szybciej i łatwiej.

- Okej...

Ku przerażeniu Yakova trener postawił na biurku paprotkę.

Nieee, błagam, tylko nie kolejna biologiczna metafora! – młodzieniec wyjęczał w myślach.

- Powiedz mi, jakie są cechy paprotki. – Novak poprosił, uśmiechając się radośnie.

Feltsman spojrzał na niego spode łba.

- Niech trener się nie wygłupia. Dobrze trener wie, że jestem cienki z botaniki.

- Oj tam, po prostu powiedz, co wiesz! Na chłopski rozum. No dalej, Yakov... zastanów się: jakie są cechy paprotki.

Yakov głośno parsknął. Skrzyżował ramiona, mając nadzieję, że całą swoją posturą jasno daje do zrozumienia, co myśli o tego typu filozoficznych pierduszkach-pogaduszkach.

- Rośnie, gdzie popadnie, jest powszechnie spotykana, potrzebuje dużo wody i jest taka... no... - próbował pokazać, o co mu chodzi wyginając rękę – elastyczna?

- Dokładnie. – Novak klasnął w dłonie - Czyli możemy powiedzieć, że elastyczność to talent paprotki, tak?

- Eee... tak?

- Okej. A co powiesz o kaktusie?

Trener podniósł kolczastą roślinę i postawił ją na biurku, obok paprotki. Yakov obserwował to z wyrazem zażenowania.

- Kurwa, serio? – posłał staruszkowi błagalne spojrzenie.

- Nie przeklinaj. – cmokając, Novak pokiwał palcem wskazującym.

- Przepraszam. No dobrze, no więc ten... yyy... kaktus. – Feltsman próbował przypomnieć sobie wszystko, co wiedział o kłujących przedstawicielach flory - Cechy kaktusa. Kaktus występuje tylko w niektórych częściach świata, więc można powiedzieć, że jest bardzo rzadki. Nie potrzebuje wiele wody, a właściwie to prawie w ogóle jej nie potrzebuje, a właściwie to nie potrzebuje niczego, wiem, bo kolega ma to coś w domu i nic z tym czymś nie robi, a cholerstwo i tak rośnie w zastraszającym tempie, bo te paskudy chyba to do siebie mają, że żadna cholera ich nie tyka. A, i jeszcze te kolce. Jak człowiek się nadzieje, szlag może trafić.

- Uch, dosadniej bym tego nie ujął. – trener nieznacznie wzdrygnął się - Czyli możemy powiedzieć, że szybkie i łatwe absorbowanie darów matki natury oraz wykorzystanie panujących warunków na swoją korzyść to talenty kaktusa, tak?

- Powiedzmy.

- No dobrze, Yakov... a teraz mam dla ciebie pytanie za milion punktów. Co jest bardziej utalentowane: paprotka czy kaktus?

Na czole młodzieńca zapulsowała żyłka. Noż kurwa, tak durnych pytań to nawet Sokrates nie zadawał! Feltsman czuł wobec swojego trenera taką samą irytację, jak niegdyś wobec nauczycielki rosyjskiego, która kazała mu wytłumaczyć znaczenie słynnego „wiem, że nic nie wiem".

- Jak niby mam odpowiedzieć? – Yakov wydarł się, wymachując rękami - To głupota! Jak mam określić, która z tych roślin jest lepsza, skoro mówimy o dwóch różnych gatunkach?!

Z wyrazem twarzy aż proszącym się o podpis „Eureka!", Novak pstryknął palcami.

- Właśnie! I to właśnie jest kwintesencja tego, o czym chciałem z tobą porozmawiać!

Feltsman, który już szyokował się do kolejnego ryknięcia, zamarł w bardzo głupiej pozycji z otwartymi ustami.

Eee... że co? Kwintesencja?

- Na świecie jest mnóstwo różnych ludzi z różnymi talentami. – staruszek mówił powoli, ze wzrokiem wpatrzonym w blat biurka - Każdy ma jakiś dar. Coś, co uchodzi za niewiele znaczącą cechę, może się przeobrazić w broń, jeśli zostanie wykorzystane do maksimum.

- A jaką to niby wspaniałą cechę powinienem rozwinąć do maksimum? – Yakov dopytywał się zniecierpliwionym tonem - Chyba już ustaliliśmy, że jestem kiepski we wszystkim poza podnoszeniami. Może to i racja, że mam jakiś ukryty talent, ale we wszystkich rzeczach, która są istotne dla łyżwiarstwa, jestem dosyć przeciętny.

- Jest jeszcze jedna ważna rzecz, o której zapominasz. Rzecz cholernia ważna w łyżwiarstwie figurowym. Cóż... a przynajmniej w parach sportowych.

Ciekawe jaka? Jedynym talentem, który przychodził Yakovowi do głowy, było niańczenie Tatiany. A, i jeszcze robienie z siebie idioty przed Lilią Baranowską. Z tego mógłby napisać cholerny doktorat.

- Jaka rzecz? – zapytał, coraz bardziej zaintrygowany.

Spodziewał się, że Novak po prostu rzuci jakąś cechą. Że wymieni jakąś uniwersalną zaletę, którą posiadało dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi i za pomocą filozoficznego bełkotu spróbuje przekonać wychowanka, że wspomniana cecha bardzo przydaje się w łyżwiarstwie figurowym. Jednak, ku zdziwieniu Feltsmana, staruszek oznajmił:

- Jestem w trenerem od dwudziestu lat, a od dziesięciu lat zajmuję się Klubem Mistrzów. Zapewne nie zdziwisz się, gdy powiem, że nasłuchałem się w życiu całej masy skarg. Nie ma takiego tygodnia, by jakaś maruda nie przylazła do mnie do gabinetu, by się na kogoś poskarżyć. „Józef zrobił to, trenerze", „Maryśka zrobiła tamto, trenerze", Iksiński to palant", „Igrekov to dupek", i tak dalej i tak dalej. Na każdego w tym klubie są jakieś donosy. Do każdego są jakiegoś uwagi. Oprócz jednej osoby. Jest tylko jedna osoba w tej klubie, na którą nikt, nigdy, ani razu, nie złożył żadnej skargi. Tylko jednego gościa w tym klubie wszyscy lubią. Wiesz, kto to jest?

- Woźny?

- To ty, Yakov.

Młodzieniec aż otworzył usta ze zdziwienia.

Eee... ja? – pomyślał, drapiąc się po głowie - Serio? Codziennie rzucam kurwami i demoluję połowę korytarza i nikt jeszcze na mnie nie naskarżył? A to ciekawe...

- Jesteś średnim dzieckiem, prawda? – Novak spytał ostrożnie - Masz zarówno młodsze i starsze rodzeństwo?

- Owszem. Mam starszego brata i dwie młodsze siostry.

- Czytałem ostatnio artykuł o tak zwanych „średnich dzieciach". Zdaniem psychologów to właśnie one są najczęściej wirtuozami kontaktów międzyludzkich. Nie pozwala im się na to samo, co najstarszym dzieciom. Nie doczekują się też pobłażliwości, która dana jest najmłodszym członkom rodziny. Od małego muszą się do wszystkich dostosowywać. Nigdy nie są oczkami w głowie. Dorastają ze świadomością, że ich główną rolą jest stanie z boku i ogarnianie chaosu, który rozpętała reszta rodziny. Z tego powodu średnie dzieci to najbardziej bezkonfliktowi ludzie na świecie.

Yakov głośno parsknął. Pewnie, kurwa, to wszystko prawda... poza jednym szczegółem.

- Jak ja jestem bezkonfliktowy, to Stalin był apostołem. – Feltsman mruknął, układając usta w wymowny dzióbek.

Novak zachichotał. Posłał wychowankowi karcąco-czułe spojrzenie – w podobny sposób pobłażliwy dziadek mógłby patrzeć na niesfornego wnuczka.

- Masz temperament, Yakov. – przyznał, podkreślając te słowa porozumiewawczym mrugnięciem - Zawsze mówisz to, co myślisz, nie owijając w bawełnę. Jednak te działania nie świadczą o tym, że jesteś konfliktowy... świadczą o tym, że jesteś bezpośredni. A w naszych czasach... w czasach, gdy wszyscy wszystkich okłamują i wszyscy kogoś udają, bezrośredniość i szczerość są cechami na wagę złota. Jak myślisz, dlaczego koledzy i koleżanki tak bardzo cię lubią? Dlaczego nikt nigdy na ciebie nie narzeka? Ponieważ nikogo nie obgadujesz za plecami! Gdy masz z kimś problem, zwracasz się wprost do tej osoby i wykładasz kawę na ławę. Do tego jesteś uczciwy, tolerancyjny, lojalny i zawsze można na ciebie liczyć.

- To miłe, że tak pan o mnie myśli... ale nie rozumiem, co to wszystko ma wspólnego z łyżwiarstwem i z talentem?

Teraz to trener z nich dwóch zaczął sprawiać wrażenie zniecierpliwionego.

- Yakov... umiejętność postępowania z ludźmi, wpływania na nich, motywowania ich, jest rodzajem talentu. – podkreślił, patrząc na wychowanka oczami, które krzyczały „Boże, niech to wreszcie do ciebie dotrze!" - Talentu, którego nie należy lekceważyć!

Powieki Yakova rozszerzyły się. Spoczywające na biurku dłonie młodzieńca – do tej pory zaciśnięte w pięści – wreszcie rozluźniły się. Feltsman wpatrywał się w swoje rozpostarte palce w taki sposób, jakby widział je po raz pierwszy.

Wpływanie na ludzi? Motywacja? A więc to też był talent? Yakov nigdy nie patrzył na to w ten sposób. I niby on był w tym dobry?

- Spójrzmy teraz na Tatianę... - miarowym tonem ciągnął Novak - przyjmijmy, że ona jest kaktusem. Bez najmniejszego wysiłku absorbuje wszystko, co znajdzie w otoczeniu. Nie ma skoku, którego by się nie nauczyła, piruetu, którego by nie opanowała. Tak jak kaktus, który potrzebuje dziesięć razy mniej wody niż każda inna roślina, Tatiana potrzebuje dziesięć razy mniej czasu by nauczyć się tego, czego potrzebuje. Zgodzisz się ze mną?

Serce Feltsmana wydało jedno – tylko jedno, króciutkie – drgnienie zazdrości.

- Ta, zgadzam się. – młodzieniec odparł niepewnie.

Z jakiegoś powodu wiedział, że nie powinien teraz poddawać się uczuciu goryczy. Coś mu mówiło, że powinien teraz uważnie słuchać. Że być może to, co teraz usłyszy, będzie najważniejszą rzeczą, którą przyjdzie mu usłyszeć. Nie tylko teraz, ale w ogóle, w życiu.

- Ale... - ton Novaka stał się nagle nieco cichszy i jakby bardziej ponury - kaktus ma jeszcze jedną istotną cechę. I większość ludzi, patrząc na kaktusa, widzi właśnie tę cechę, zanim dostrzeże całą resztę. Jeśli w ogóle dostrzeże całą resztę.

Palec trenera ostrożnie wszedł w kontakt z igłą.

- Kolce? – zgadł Yakov.

- Właśnie. – staruszek głęboko westchnął - W świecie zawodowego sportu, kaktusy uchodzą za prawdziwy skarb. Bardzo niewielu jest ludzi, którzy potrafią nauczyć się czegoś tylko za sprawą woli... z taką łatwością jakby zostali do tego stworzeni. Taki talent trafia się raz na pokolenie. I prawie nigdy nie zostaje odpowiednio wykorzystany. Powodem są właśnie te nieszczęsne kolce... powiedz, czy twoim zdaniem Tatianie jest łatwo? Myślisz, że jest kobietą, która ma proste życie?

- Nie.

- Dokładnie! A teraz powiem ci coś... Sam fakt, że bez wahania odpowiedziałeś „nie"... że przyszedłeś do mnie nie po to, by narzekać na kolce, ale żeby wykazać swoją niższość wobec kaktusa... to wszystko czyni cię wspaniałym, wyjątkowym człowiekiem. Jesteś przykładem cudownej, niezwykle rzadkiej paproci.

Novak zakończył swoją wypowiedź uśmiechając się do wychowanka i czule gładząc wygięty liść wspomnianej rośliny.

- No tak, ale bycie paprotką nie sprawi, że przepaść między mną i Tatianą zmniejszy się! – Yakov wyrzucił z siebie, odwracając wzrok - To, co pan powiedział tylko potwierdza to, o czym mówiłem wcześniej. Jestem za słaby, by jeździć z tą dziewczyną. Nie uważa pan, że kaktusy powinny jeździć z kaktusami, a paprotki z paprotkami?

- Przyznaję, że kiedyś tak myślałem. – z kciukiem masującym podbródek, trener pokiwał głową - To dlatego parowałem cię z dziewczynami, które były od ciebie dużo starsze. Już za dzieciaka byłeś bardzo dojrzały. Znaczy... oczywiście masz swoje słabostki. No wiesz, to wyrywanie sedesów... rozwalanie huśtawek...dawanie klapsów... plakaty...

- NIE CHCĘ SŁYSZEĆ SŁOWA O PLAKATACH! – Yakov wydarł się z twarzą koloru dojrzałego pomidora.

Novak uspokajająco uniósł dłonie.

- Zgoda, nie mówmy o plakatach. – posławszy wychowankowi przepraszające spojrzenie, wytarł pot z czoła - Dla mnie to też było... ehehe... traumatyczne przeżycie. Ale wiesz, pomijając sedesy i plakaty, zawsze byłeś bardzo dojrzały. Sądziłem, że wybierając ci partnerki, którą są do ciebie pod tym względem podobne, robię ci przysługę. Jednak ostatnie zawody uświadomiły mi, jak bardzo się myliłem. Długo zastanawiałem się, gdzie popełniłem błąd. Dopiero wyjazd do Stanów otworzył mi oczy.

- Pojechał pan do USA? - Feltsman wyraził swój podziw cichym gwizdnięciem - Władze na to pozwoliły?

- Ma się swoje kontakty. – staruszek wyznał, nieznacznie wypinając pierś - Ale mniejsza o to... Gdy pojechałem do Stanów, poszedłem na niezwykle pouczający wykład. Amerykanie to w rzeczywistości bardzo mądrzy ludzie, wiesz? Oczywiście mają też mnóstwo wad... no wiesz, łażą ze wszystkim do psychologa i tak dalej... ale, gdy w grę wchodzi zarządzanie ludźmi, są naprawdę mądrym narodem. Uczą się na błędach i dochodzą do ciekawych wniosków.

- Na przykład jakich?

- Yakov, czy znasz Alexeia Wronkova?

W momencie zadawania tego pytania dłoń Feltsmana bawiła się leżącym na biurku długopisem. Biurko przeżyło. Długopis nie.

- Nie, kurwa, w życiu o nim nie słyszałem. – tym oto sposobem dziewiętnastolatek z Rosji pobił rekord sarkazmu, jaki można było zawrzeć w jednym zdaniu.

Rzecz jasna, prawdziwa odpowiedź brzmiała tak:

Tak, trenerze, jak pan doskonale wie, poznałem tego złamasa kilka lat temu. Spotkaliśmy się na obozie w Moskwie i znienawidziliśmy się od pierwszego wejrzenia. On ma wielki talent, ale jest śmierdzącym leniem, natomiast ja nie mam talentu, ale jestem mistrzem ciężkiej pracy. Lubimy się ze sobą zakładać. Raz wygrywa on, raz wygrywam ja, ale zwykle on. Ten nadziany chuj jest moim największym rywalem, dlatego traktuję nasze zakłady bardzo poważnie, nawet gdy idzie o coś zupełnie idiotycznego, albo o coś popapranego i niebezpiecznego, tak jak te plakaty, sam pan pamięta, wizyta KGB na lodowisku, ale nie mówmy o tym, bo na samo wspomnienie sram po gaciach i nie chcę tego pamiętać, ale oczywiście winię tego złamasa, bo to był jego pomysł, a w ogóle to całe zło świata to wina tej gnidy, łącznie z komunizmem, bezrobociem, koralikami we frotce Tatiany i faktem, że właśnie ubabrałem sobie łapę atramentem!

Yakov miał nadzieję, że cały ten wywód był dość wyraźny w jego oczach, bo perpektywa powtórzenia tego wszystkiego na głos wybitnie go wkurwiała.

Trener zachichotał.

- Powiedz mi, dlaczego Wronkov zawsze wygrywa? – zapytał, podając wychowankowi chusteczkę.

- Bo jeździ z Kateriną. – Yakov odparł bez zastanowienia.

- Jesteś pewien, że taka jest twoja odpowiedź?

Młodzieniec przerwał wycieranie biurka z resztek atramentu i posłał staruszkowi wymowne spojrzenie.

Tak, cholera, był pewien. Wielu rzeczy w życiu nie był pewien, ale w tej konkretnej sprawie nie miał najmniejszych wątpliwości.

Feltsman uśmiechnął się pod nosem. W jego wcześniejszych rozmyślaniach na temat Wronkova należało wprowadzić drobną poprawkę – ten złamas rzeczywiście był kiedyś śmierdzącym leniem. Ale odkąd zaczął jeździć z Kateriną, przestał nim być. Zabawne, jak perspektywa utraty jąder mogła zmotywować człowieka do ciężkiej pracy... a, jeśli wierzyć łyżwiarzom ze Spartana, właśnie tego typu pogróżki Wronkov słyszał przed każdym treningiem. Ech, gdyby gnojek nie był zapatrzoną w siebie złośliwą kanalią, Yakov nawet by mu współczuł.

- To jedyna logiczna odpowiedź, na jaką mnie stać. – oznajmił Feltsman.

- A widzisz! – palec wskazujący Novaka triumfalnie wzbił się w górę - I tu cię mam! Odpowiedziałeś mi coś takiego, chociaż mogłeś odpowiedzieć „bo Wronkov wrodzony talent"!

- W porządku. – Yakov wzruszył ramionami - W takim razie zmieniam odpowiedź. Moja odpowiedź to „bo jeździ z Kateriną i ma wrodzony talent". Nie wmówi mi trener, że talent Wronkova jest bez znaczenia...

- Nie mam takiego zamiaru. Ale Wronkov sam nie jeździ swoich programów. Jak słusznie zauważyłeś, jeździ z Kateriną. No i co o niej powiesz, Yakov? Sądzisz, że ta dziewczyna ma talent? Sądzisz, że gdy w grę wchodzą skoki i piruety, jest jakoś szczególnie uzdolniona?

Feltsman zebrał do kupy wszystko, co wiedział o Katerinie Mongetale. Gdy chodziło o osobowość przerażającej pół-Włoszki pół-Rosjanki, wszyscy byli zgodni – ta budząca powszechną grozę diablica z całą pewnością była reinkarnacją carycy Katarzyny albo i samego Stalina. Ale czy była uzdolniona? Cóż...

- Raczej nie. – Yakov stwierdził po chwili namysłu - Ale nadrabia ciężką pracą. I ma niezmordowaną kondycję.

- Co jednak nie czyni z niej genialnej łyżwiarki. – podkreślił Novak - Jeśli wziąć pod uwagę same predyspozycje, między Kateriną i Alexeiem jest ogromna przepaść, nie uważasz? Taka sama przepaść, jak między tobą i Tatianą.

Młodzieniec dał sobie chwilę na przetrawienie ostatniego stwierdzenia. Nigdy przedtem nawet nie przyszło mu do głowy, by porównywać Wronkova i Mongetale do siebie i Tatiany. Różnica między stylami jazdy obu par była po prostu zbyt duża. To tak jakby próbować porównać impresjonizm do kubizmu. Z drugiej strony... gdyby wziąć pod uwagę same predyspozycje poszczególnych członków zespołu... to może trener miał trochę racji?

- Do czego pan zmierza?

- Probuję ci powiedzieć, - Novak zaczął, dokładnie podkreślając każde słowo - że paprotka zawsze świetnie dogada się z inną paprotką. A kaktusa zrozumie tylko drugi kaktus. Ale gdy spojrzeć na to z szerszej perspektywy, dwie paprotki nie mogą się od siebie zbyt wiele nauczyć. Podobnie jak dwa kaktusy. Czego może cię nauczyć osoba, która jest taka sama, jak ty? Jaki pożytek możesz mieć z cech, które już posiadasz?

Oczy Yakova pozostawały wpatrzone w kaktusa. Feltsman nie wiedział, jak to było możliwe, ale jakimś cudem... jakiś cudem to wszystko miało sens. Ta dziwaczna metafora, której na początku tak bardzo nie chciał wysłuchać... o której myślał, że nic mu nie da... którą wziął za kolejny durny, pokręcony wykład... tak naprawdę otworzyła mu oczy na wiele spraw. Przede wszystkim na to, jak bardzo on i Tatiana różnili się od siebie.

Niby wiedział to już wcześniej, ale wtedy patrzył głównie na ich umiejętności. Natomiast tym, co zupełnie zignorował, było...

Feltsman gwałtownie wciągnął powietrze. Wróciły do niego wypowiedziane cztery miesiące temu słowa Wadima:

Zawodów nie wygrywa się talentem. Co więcej: nie wygrywa się ich samodzielnie.

Tatiana nie mogła wygrać, ponieważ nie potrafiła współpracować. Yakov potrafił współpracować. Yakov nie mógł wygrać, ponieważ jego stylowi jazdy brakowało oryginalności, wyjątkowości i tego czynnika, który sprawiał, że publika krzyczała głośnie „Łał!". Tatiana miała te wszystkie rzeczy. O cholera. A zatem chodziło o to, że...

- Ty i Tatiana różnicie się od siebie i dlatego macie sobie nawzajem tak wiele do zaoferowania. – Novak wypowiedział formułujący się w głowie Yakova wniosek - Nie mówię, że będzie łatwo. Nawet jeśli pewnego dnia zostaniecie przyjaciółmi, zawsze będziecie kaktusem i paprotką. Nic nie może zmienić prawdziwej natury człowieka. Nic, rozumiesz? Ani praca nad sobą, ani czas, ani dojrzałość, ani nawet przymus. Możesz założyć świni siodło i uprząż, a nawet nauczyć tego nieszczęsnego prosiaka ciągnąć wóz, ale czegoś by nie robił, to zawsze będzie prosiak. Podobnie jak koń nigdy nie poczuje się naturalnie w chlewie, choćbyś wmówił mu, że błoto to zdrowie i czysta przyjemność i w ogóle wszystko, co najlepsze.

Feltsman wzdrygnął się.

- Wie trener,.. ja chyba wolałbym zostać przy kaktusach i paprotkach.

- Wybacz, chyba trochę się zagalopowałem. – staruszek przepraszająco przeczesał włosy na karku.

Racja. Od prosiaków i koni niech on już lepiej trzyma się z daleka! No ale... co do reszty...

Yakov powoli podniósł się z krzesła.

- No dobra, niech będzie. – burknął, wpychając dłonie do kieszeni spodni - Okej, postaram się. Skoro trener tak mówi, to postaram się ogarnąć tego... eee... kaktusa.

Novak uśmiechnął się.

- Ona bardzo dobrze o tobie mówi, Yakov. Wszystkie partnerki dobrze o tobie mówiły, ale z Tatianą chodzi o coś więcej. Zrobiłeś dla tej dziewczyny coś, czego jeszcze nikt dla niej nie zrobił. Cóż... nikt, poza jej najlepszą przyjaciółką. Jesteś jedną z dwóch osób, które akceptują Tatianę taką, jaka jest. Nie próbujesz zmienić jej w kogoś, kim nie jest. Ona to wyczuwa, wiesz? I bardzo cię za to szanuje... nawet jeśli nie zawsze to okazuje.

Spoczywające w kieszeniach dłonie Yakova nieznacznie się zatrzęsły. Feltsman odwrócił twarz, by trener nie dostrzegł miękkości, która przez krótką chwilę była widoczna w zielonych oczach. Młodzieniec wiedział, z czego wynikała ta miękkość, jednak na głos w życiu by tego nie przyznał.

Bo tak naprawdę... nie tylko Tatiana dostała coś od Yakova. Dzięki Lubichevie i Baranowskiej również Feltsman odkrył coś nowego. Ale nie przyjaźń – ta akurat była mu doskonale znana. Zarówno jako mały szczyl, jak i stojący na progu dorosłości młodzieniec, Yakov Feltsman znał wielu ludzi, których mógł nazwać przyjaciółmi. Ale dopiero przy tych dwóch kobietach – tej, w której się nieszczęśliwie podkochiwał i tej, którą podświadomie zaczął traktować jak młodszczą siostrę – dopiero teraz zrozumiał pewne uczucie: uczucie, że druga osoba potrafi przejrzeć cię na wylot.

To uczucie, że ktoś patrzy w twoje oczy i widzi nie to, co widzą wszyscy inni – czyli wybuchowego faceta, który łatwo się denerwował – ale prawdziwego ciebie.

Świadomość, że istniały osoby, które potrafiły dojrzeć to, co kryło się pod posiadającą tak wiele warstw skorupą, napełniała Yakova zarówno ulgą i przerażeniem. Miał powód, by nie wychylać się ze swojej muszli.

Łyżwiarstwo figurowe nauczyło go jednego – ci wszyscy goście, który tańczyli na lodzie, skakali salchowy, kręcili piruety dociskając stopy do głowy, albo wyczyniali jeszcze większe cuda, mogli sobie zgrywać kozaków, udawać pewnych siebie, ale pod maskami twardych sportowców wszyscy skrywali to samo. Wszyscy – zarówno paprotki, jak i kaktusy. Oni wszyscy skrywali to samo.

Serca kruche jak lód.

- Yakov!

Dłoń młodzieńca była już na klamce. Feltsman odwrócił się, by spojrzeć na trenera. Siedzący za biurkiem staruszek wyglądał dostojniej niż kiedykolwiek.

- Wiesz, co najbardziej w tobie lubię? – Novak zadał to pytanie z uśmiechem, ale jego oczy były poważne. Śmiertelnie poważne.

Yakov pytająco przekrzywił głowę.

- Patrząc na innego łyżwiarza widzisz najpierw człowieka, a dopiero potem zawodnika. – wyszeptał Novak - To twój dar. Najcenniejszy dar, jaki można mieć. Cokolwiek postanowisz, nie wyrzekaj się tego daru. Nigdy.

Obecnie...

- Rozumiem.

Leżąc na wznak na łóżku, Tatiana obserwowała obracający się wiatrak. Oczy kobiety były pełne smutku i nostalgii.

- Rozumiem. – powtórzyła, wzdychając cicho – A więc o to chodziło z paprotkami i kaktusami? Ech, no naprawdę... Zawsze sądziłam, że Novak był trochę dziwaczny. Ale w rzeczywistości był cudownym człowiekiem. Cholernie mądrym człowiekiem.

- Ta, mnie nie musisz tego mówić. – ze słuchawki dobiegł ponury głos Yakova.

- Ale to był tylko wstęp, prawda, Jasiu?

Tatiana wstała z łóżka i sięgnęła po stojący na szafce kubek kawy. Latte pachniała wspaniale, jak przystało na napój przyrządzony rękami ukochanego męża. Nie chcąc przeszkadzać w poważnej rozmowie, Steve zabrał książkę i przeniósł się do salonu.

- Tak. – Feltsman potwierdził zmęczonym tonem – To nie był właściwy początek. Chciałem ci wytłumaczyć, o co chodziło z przeklętymi roślinami.

Oparłszy bark o ścianę, była łyżwiarka włożyła wolną dłoń do kieszeni szlafroka i ponownie zerknęła na widoczne za oknem miasto. Co prawda w oddali nie było już słychać żadnej karetki, jednak migoczące w ciemności światła reklam wyglądały dziwnie... przygnębiająco.

- Sądzę, że nie wiem, kiedy to wszystko się zaczęło. – Tatiana wzięła łyk kawy – Ten twój... ech... problem. Ale nie jestem pewna.

- Ja sam nie jestem pewien, – mruknął Yakov – czy wiem, kiedy to się zaczęło.

- No cóż, mamy całą noc, żeby to ustalić. Zacznijmy od najważniejszego. Opowiedz mi o zakładzie.

- W porządku, opowiem ci. Ale zanim to zrobię, skoncentruj się. To długa i mocno popaprana historia. Jeśli nie będziesz uważna, możesz nie zauważyć, o który zakład mi chodzi. Bo musisz wiedzieć, że chociaż zakładów w tej historii będzie wiele, to jeden... tylko jeden... był dla mnie naprawdę ważny.  


Notka autorki: [zachęcam do przeczytania]

Uch! A zatem... mieliście okazję ujrzeć 19-letniego Yakova w akcji ^^. Jak wam się spodobał?
Mam nadzieję, że nie przeraziła was liczba filozoficznych pierduszek-pogaduszek. No ALE tematyka "Zakładu" jest odrobinę poważniejsza niż "Dawno temu w Detroit", więc od czasu do czasu będą się pojawiać takie... hm... rozważania. Jednak mogę wam też obiecać, że nie zabraknie okazji do śmiechu. Zwłaszcza, kiedy pojawi się Viktor i życie Yakova zacznie przypominać całodobowy Armagedon ;)

Kolejny rozdział powinien pojawić się w przyszłym tygodniu.
Jeżeli chcecie o coś zapytać, zagadajcie do mnie na Tumblrze albo Facebooku (na obu figuruję jako Jora Calltrise).

CIEKAWOSTKI:
*Leningrad to dawna nazwa Sankt Petersburga.
*Alexei Mishin (którym, jeśli wierzyć twórcom YOI, był inspirowany Yakov) jeździł w parze sportowej z Tamarą Moskwiną. Ta pani była najprawdopodobniej pierwszą łyżwiarką, która wykonała legendarny piruet Biellmann (robienie szpagatu w trakcie piruetu). Dokonała tego dokładnie... w 1965 roku ;) Co ciekawe, dowiedziałam się o tym już PO napisaniu Prologu (mam namyśli samą datę, research robiłam przed pisaniem). Poniżej znajdziecie nagranie z występu Moskviny i Mishina z 1968 roku.
*Józef Stalin naprawdę urodził się w Mikołajki. (a przynajmniej według Kalendarza Juliańskiego).
*Alena Wrzanova to łyżwiarka z Czechosłowacji, która jako pierwsza skakała podwójnego lutza.

Notka techniczna: kochani czytelnicy! Pisząc opowiadanie, robiłam, co mogłam, by trzymać się realiów historycznych. Miejcie jednak na uwadze fakt, że na potrzeby tej historii, część faktów (takich jak: miejsca, w których odbywały się zawody, nazwiska mistrzów i rekordzistów świata) mogła zostać zmieniona. Pokornie proszę o wyrozumiałość!

Notka techniczna numer dwa: z góry przepraszam za błędy. Przed wstawieniem każdego rozdziału robię dokładną korektę, ale jestem tylko człowiekiem i nie zawsze wszystko wyłapię.

Notka techniczna numer trzy: imiona i nazwiska niektórych postaci zostały spolszczone, a u innych bohaterów zostawiłam wersję "międzynarodową". Innymi słowy - piszę tak, żeby było mi wygodnie. Deal with it :)

Notka techniczna numer cztery: według realiów mojego fika, Viktor urodził się w 1988 roku.

Notka techniczna numer pięć: wspaniałe anime "Yuri on Ice" oraz jego wspaniali bohaterowie należą do twórców "Yuri on Ice" (Mitsurou Kubo oraz Sayo Yamamoto). OC należą do mnie.


BONUSY:

W ramach bonusu mam dla was szkic przedstawiający 19-letniego Yakova. Obrazek został narysowany dobre pół-roku temu, dlatego nie jest tak fajny, jak pozostałe arty mojego autorstwa.

A jeszcze niżej macie nagranie z występu Moskwiny i Mishina. 

A pod występem Moskwiny i Mishina - przecudny, przewspaniały, przeuroczy obrazek autorstwa Versatile16 :3 Rysunek przedstawia małego Yakova. Osobiście zakochałam się od pierwszego wejrzenia.

@Versatile16 , dziękuję ci za wszystkie cudowne komentarze, regularne podnoszenie mnie na duchu i doładowywanie Weny wspomnianymi komentarzami, za wspaniały obrazek, i w ogóle - za wszystko. 

https://youtu.be/6-c0RmNtfR4

"Mały Yakov" 

Autorka: 

Na pamiątkę kaktusowych mądrości dedykacja dla: 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top