Skok
Gdy tylko moja stopa dotyka zimnych płytek balkonu, a moje ciało owiewa wiatr, czuję się wolna, pomimo, że jestem uwięziona w swojej skorupie- ciele. Wystawiam twarz ku niebu, aby promienie słoneczne mogły ogrzać mą twarz.
Ziemia znajduję się tak daleko, lecz zarazem jest na wyciągnięcie ręki. Niecałe cztery metry dzielą mnie od upragnionego celu.
Zamykam oczy. Wyobrażam sobie jak przechodzę przez barierkę, a mój wzrok zsuwa się na dół oceniając moje szanse. Uśmiecham się, gdy robię krok naprzód, a moje stopy nie znajdują podłoża, tylko bezgraniczną pustkę. Spadam. Wiatr targa mi włosy, słyszę świst powietrza w uszach. I obezwładniający stan nieważkości, chwilowego szczęścia. Już, już prawie uderzam o ziemię, gdy moją wizję przerywa osoba, która podkradła się do mnie niszcząc tym samym chwilową euforię.
Przechylam głowę na bok. Obok mnie stoi dziewczyna o tęczówkach takich samych jak moje.
-Co robisz?- pyta się cicho z pozoru obojętna.
-Nic..- odpowiadam mechanicznie.
Dziewczynie błysnęły oczy. Łapie oburącz barierkę i wychyla swój korpus jak najdalej w przestrzeń. Spogląda na mnie przenikliwie, a na jej twarzy maluje się ironiczny uśmieszek, który doprowadza mnie do furii. Spoglądam na nią znudzona. Moja brew pnie się jak pnącze po drzewie do góry. Dla mnie ten ruch wyraża niechęć i politowanie, dla innych zdziwienie.
-Przeżyłabyś?
Moje kąciki ust drgają. Zawsze wie o czym myślę, niezależnie od tego jak staram się ukryć swoje emocje. Widzę jak jej oczy zachodzą mgłą. Wiem, że myśli o tym samym co ja przed chwilą. Czekam.
Wychylam się tak samo jak ona za barierkę. Tak bardzo chcę skoczyć, że aż serce zaczyna mnie boleć. Nieważne czy przeżyję czy nie. Pragnienie, żeby doświadczyć wiatru we włosach i lotu jest zbyt silne, aby z tym walczyć. Oblizuję spierzchnięte wargi, a palce kurczowo zaciskają się na barierce, która ogranicza mnie przed marzeniem. Chcę skoczyć, ale nie mogę.
Kłykcie mi bieleją, a szczęka boleśnie się zaciska. Walczę sama ze sobą, ze swoim umysłem, który gorąco zachęca mnie do skoku. Nerwowo przełykam ślinę. Nie mogę skoczyć, chociaż świerzbi mnie skóra.
Strach swymi trupimi palcami chwyta za serce. Zaciska dłoń, miażdżąc mi organ zapewniający życie. Czy się boję? Tak, boję się. Nie samym skokiem, ale faktem, że jestem do tego zdolna, aby marzenie stało się rzeczywistością. Pod warstwą strachu czuję rodzącą się powoli adrenalinę. To uczucie jest uzależniające. I świadomość tego, że naradza się wtedy, gdy decyduję o swoim życiu, ciele.
Skok. Lot. Upadek. Ból. Ból, który uświadomi mi, że wciąż oddycham. Że nadal mogę żyć. Żyć tak, jak ja tego chcę, nie jak ONI karzą. Żyć według własnych zasad. Ale jeszcze nie czas. Wciąż jestem skazana na ich łaskę. Wciąż muszę udawać kogoś kim nie jestem. Założyć maskę, uśmiechać się do ludzi i nie dać im szansy, że w środku cierpię. Złe emocje należy ukrywać, gdyż nikt nie chce ich oglądać.
Dziewczyna uważne studiuje moją twarz. W jej oczach widzę tę samą dobrze schowaną w głąb umysłu pustkę, która również mi towarzyszy, gdy nachodzą mnie te myśli.
Nadal patrząc sobie w oczy, łapiemy się za ręce, chcąc dać sobie namiastkę spokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top