Rysa
Tępo patrzę na ekran telefonu, który szyderczo śmieje się z mojej naiwności do świata. Litery z wiadomości, które przed chwilą dostałam, nakładają się na siebie i zlewają w jedność. Tworzy wzór, którego nigdy nie widziałam i nie jestem w stanie nawet go rozszyfrować. Na szybce pojawia się kropelka wody. Łza, która nie miała prawa się pojawić.
Zamykam oczy. Jednak jest już za późno. Słowa trwale wypaliły się w moim umyśle. Są jak piętno. Na całe życie.
~Lepiej jakbyś nie żyła~
~Zrób przysługę dla świata i się zabij!~
~Widzisz tego kościotrupa!? Wygląda lepiej niż ty!!!~
~Schudnij! Bo zaraz nie zmieścisz się w drzwiach...~
Szloch wyrywa mi się z piersi. Natychmiast rzucam się po poduszkę i przykładam ją do twarzy, aby choć trochę stłumić płacz. Za co oni mnie tak nienawidzą? Co ja im zrobiłam? Nic, podpowiada moja podświadomość, oni po prostu mówią prawdę. Jesteś gruba...
Jęknęłam sfrustrowania. Mają cholerną rację. Ociężale wstaje z łóżka. Nawet tak prosta czynność powoduje u mnie zalążek zadyszki. Ale to nic. Tak musi być. Powoli podchodzę do lustra, które mieści się w moim pokoju i ze strachem spoglądam na swoje odbicie.
Patrzy się na mnie dziewczyna z zaczerwienionymi, niebieskimi oczami. Wyraziste rysy twarzy tylko podkreślają pustkę w oczach. Szarawa cera współgra z matowymi, kasztanowymi włosami. Podnoszę rękę i zagarniam włosy za ucho. Są suche w dotyku, łamliwe jak ja. Biorę drżący oddech. Nie chcę tego robić, ale muszę się przekonać, że mają rację. Łapię za dół dużej bluzy i ją zdejmuję przez głowę. Chwila ciemności, a później znów widzę siebie.
Mrużę oczy, kiedy widzę niedoskonałości. Ogarnia mnie gniew na widok swojego ciała. Omijam szerokim łukiem wystające żebra, skupiając swą uwagę na fałdy skóry, pod którą gromadzi się tłuszcz. Dotykam chłodną dłonią upatrzonego wcześniej miejsca. Naciskam, czując pod palcem opór. Jednak nie poddaję się, tylko jeszcze mocniej napieram, aż w kącikach oczu zbierają się łzy.
Dlaczego oni mają zawsze rację? Dlaczego tak się zaniedbałam? Dlaczego...? Pytania bez odpowiedzi. Prawda bez kłamstwa.
-Słonko, kolacja!- dociera mnie nawoływanie mamy.
Głębokie westchnięcie wyrywa mi się z piersi. Spoglądam jeszcze raz w lustra, na potwora, który swoimi wielkimi oczami lustruje moją niedoskonałość. Prędko zamykam oczy, pragnąc odgrodzić się od rzeczywistości, która pomimo moich prób, zawsze mnie odnajduję.
Kolacja, myślę. Na sam o jedzeniu pojawia się gula w gardle. Ledwo powstrzymuję chęć zwymiotowania. Nie mogę. Nie chcę tego.
Na mojej twarzy pojawia się grymas, ale grzecznie wychodzę z pokoju, uprzednio się ubierając. Przy stole nastaje cisza, zagłuszana przez mlaskanie. Tępo patrzę się na talerz z kanapkami. Zamykam oczy, ignorując obecność rodziców, którzy całą swą uwagę skupili na jedzeniu. Niedobrze mi. Ręce trzęsą mi się, dlatego chowam je pod stołem. Jeszcze chwila i znów schowam się w pokoju, w moim koszmarze, który nawet na krok mnie nie odpuszcza.
-Nie jesz?- pyta się kobieta.
Umęczona unoszę wzrok spoglądając na zmartwioną twarz rodzicielki. Wzruszam ramionami i zachrypniętym głosem mówię:
-Nie jestem głodna...
Matka kiwa ze zrozumieniem głową. Ale przecież nic nie rozumie. W ciszy kończymy posiłek, a ja wyczerpania siedzeniem wracam do swojego pokoju. Padam na łóżko i obserwuje niebieską łunę, która oświetla pokój. Nowe powiadomienie. Nowe zmartwienie. Zanim zauważam odblokowuję telefon i patrzę z chorobliwą fascynacją na wiadomość.
Ratunek. Tylko o tym jestem w stanie myśleć. Na mojej twarzy pojawia się pierwszy, szczery uśmiech. Z nową energią podnoszę się łóżka. W dwóch susach pokonuję odległość do plecaka. Wyrywam z jednego zeszytu kartkę. W ciemności bazgrze po niej. Nie jestem w stanie odczytać napisanych słów, ale nie szkodzi. To nie jest ważne. Gniotę papier i wyrzucam go za szafkę, w miejsce, gdzie będzie bezpieczny.
Jestem jak w transie. Nie rejestruję miejsca, czasu, zapachu. Jest tylko ta jedna myśl. Ratunek. Ta nadzieja jest uzależniająca. Po raz pierwszy czuję jak ogarnia mnie spokój. Uśmiecham się szeroko szczęśliwa z pomocy, która niespodziewanie pojawiła się na horyzoncie.
Po chwili wracam do łóżko i kładę się. Nie czuję strachu. Ale gdy przykładam ostrze do nadgarstka momentalnie pojawia się zwątpienie. Nieruchomieję. Czy to jest wyjście? Czy to rozwiąże moje problemy?
~Gruba dziwka~
~Takie osoby nie mają prawa do życia~
Zaciskam usta w wąską szparkę. Wiem, co mam robić.
Jedna decyzja.
Jedna rysa.
Jedno życie.
Uśmiecham się błogo, odlatując do miejsca, gdzie nie ma cierpienia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top