Rozdział 2
Są ludzie, którzy od zawsze mieli w sobie ''to coś''. Dziwną i zarazem cudowną lekkość. Wydawali się wiecznie śnić na jawie, stąpając jednak twardo po ziemi, gdy dochodziło co do czego. Marzyli, próbowali, spełniali swoje pragnienia. Zawsze mieli więcej. Więcej motywacji, uśmiechu, rozmowności. Odnajdywali się zawsze i wszędzie. Byli tak ciężcy do zrozumienia dla osoby, która od początku urodziła się z niczym, czym mogłaby się pochwalić.
- Hej, Dominik, może wrócisz do środka? Jest chłodno. - do uszu blondyna doszedł głos jego znajomego, a wraz z tym muzyka, piski i krzyki, jakie przecinały rytmiczną melodię. Do teraz były mocno stłumione przez zamknięte, tarasowe drzwi.
- Nie, raczej nie. Muszę odsapnąć. - oparł głowę na dłoni, patrząc na korony drzew szeleszczące na wietrze.
Jego towarzysz natomiast zamknął drzwi, po czym zajął miejsce obok niego. Gwar imprezy znów ucichł, pozostawiając ich myśli i uczucia w tym cichym ogródku na tyłach domu jednego z dzieciaków bogatych rodziców. Domu prawie jak w tych amerykańskich filmach, w których trawa zawsze jest żywo zielona, a niebo jasne i przejrzyste.
- Trochę się to już przeciąga. - wraz z tymi słowami Dominik poczuł na ramieniu coś zimnego i mokrego, bez zerkania odgadując, że jest to puszka z piwem.
- Nie piję. Szczególnie, że zaraz będę się zbierał do domu. - uśmiechnął się przepraszająco, widząc proszący wzrok kolegi.
- No weeeź. Tylko jedno, ma niecałe dziesięć procent. Nic ci nie będzie. - tym razem puszka wylądowała na policzku blondyna, tworząc przez to przyjemny kontrast z ciepłem, jakie skryło się w powietrzu podczas popołudniowego skwaru.
Pod tym względem noce o tej porze roku były niezwykle dobre. Ciepłe wieczory były tym, na co Dominik mógł czekać przez pozostałe miesiące. Tych kilka siadów na parapecie w chęci obserwacji bezchmurnego nieba sprawiało, że znów pragnął zmierzchu.
- Ty też powinieneś iść. Urżnąłeś się, a z tego co wiem jutro masz zajęcia. - przyjął niechętnie puszkę, po otworzeniu wrzucając do jej środka zatyczkę. Było to już jego przyzwyczajenie.
Kątem oka zerknął natomiast na podchmielonego kolegę, który z rozleniwionym uśmiechem podciągnął nogi do klatki piersiowej, opierając brodę o kolana. Jego szkarłatne włosy wydawały się odstawać we wszystkie strony, a spojrzenie zielonych tęczówek rozbiegać po mniej lub bardziej ważnych punktach otoczenia. Wzrok delikatnie zamglony, mający w sobie tą chęć do poalkoholowych psot. Rzecz jasna nie zaprzeczając, że chęć do psot miał w sobie mimo wszystko zawsze.
- Nie urżnąłem. - czknął, podpierając się ręką, gdy mimowolnie zaczął lekko przechylać się na bok.
Z początku wydawał się trzeźwy, jednak Dominik widział, że było to mylne wrażenie. Sam popijał nieśpiesznie swoje piwo, ciesząc się, że są tu jedynie we dwójkę. Nie lubił towarzystwa zbyt dużej ilości pijanych ludzi. Choć tak w sumie to w ogóle nie lubił ludzkiego towarzystwa.
- Jesteś wstawiony. Wątpię, abyś potem dał radę sam dojść do mieszkania. - okularnik podniósł się, wyciągając po tym dłoń do swojego towarzysza. - Może wrócimy już do domu? Odprowadzę cię, abyś nie zrobił sobie krzywdy po drodze. Jestem pewien, że reszcie nie będzie to przeszkadzać.
W rzeczywistości naprawdę chciał wrócić do domu i żywił gorącą nadzieję, że tak, jak mówił nikt nie odkryje ich nieobecności. Wolał stąd iść i udawać, że tak naprawdę nigdy tu nie był. Wśród ludzi, którzy urodzili się z tym, czego zawsze im zazdrościł. I wśród ludzi, którzy wydawali się nijak nie pasować do życia, jakie powinien wieść w zgodzie ze swoim prawdziwym ''ja''.
- Dobra, aaale raz. - wymruczał nastolatek, podnosząc się z pomocą Dominika.
Jego ciało od razu jednak bezwiednie opadło na blondyna, który początkowo ugiął się pod tym ciężarem, po chwili jednak przyjmując go na siebie. Miał dużo szczęścia, że chłopak mu towarzyszący był niski i szczupły, co ułatwiło sprawę. Dzięki temu bez problemu otoczył jego rękę wokół swojej szyi, aby pomóc mu stabilniej ustać.
Jak się jednak okazało, nie trzeba było wiele czasu, aby brak równowagi znów dał im się mocno we znaki. Pech chciał, że czerwonowłosy stracił ją akurat przy sporym basenie, jaki standardowo mieli na podwórku wszyscy zamożniejsi Amerykanie. Przynajmniej woda była podgrzewana i oświetlona od spodu ledami.
- Albert. - fuknął blondyn, ochlapując wodą śmiejącego się w niebogłosy kolegę.
***
Do domu wracał przemoczony. Woda wciąż skapywała z kosmyków jego włosów, przez co te lepiły mu się do czoła oraz policzków. Do tego woda chlupała również w jego butach, które wydawały przez to zabawne dźwięki.
Chlup. Plup. Chlup. Plup.
Zapewne zdjąłby je, gdyby chodniki nie były tak brudne. Psie odchody, niedopałki papierosów, papierki po lodach, jakie dzieciaki zjadały w taką pogodę coraz częściej. Jego mały świat zamknięty od dzieciństwa na małym, biednym osiedlu. Dzielnicy tej daleko było do jednej z tych gangsterskich o bardzo złej sławie, jednak i tu nie warto było zapuszczać się po zmroku. Ponadto wiadomo było, że żyją tu ludzie z dość małą ilością pieniędzy.
- Albert, jesteś obrzydliwy. - westchnął ciężko, patrząc na swoją bluzę, której część była ubrudzona wymiocinami.
Jego towarzysz miał słabego cela, więc nim trafił do kosza, obrzygał wpierw jego bluzę i część chodnika. Jedynym plusem było to, że znalazł się już bezpiecznie na wycieraczce mieszkania dzielonego z rodziną, a Dominik łaskawie nacisnął dzwonek, przez co ktoś powinien go zgarnąć i zająć się tym beznadziejnym przypadkiem.
Dominik westchnął i zgniótł w dłoni puszkę po piwie, które dopiero dopił, po czym wyrzucił przedmiot do śmieci. Bądź co bądź, nawet Albert był jednym z ludzi, którym potrafił zazdrościć. Żył tym, co dzisiaj. Bez oglądania się wstecz, zapatrywania w przyszłość bądź przeszłość. Łapał kolejny wdech w dziejącej się chwili i w chwili tej realizował wszystko, co przyszło mu do głowy. Większość nastolatków taka była. Upajali się ryzykiem, wzajemnie podsycając. Tworzyli wspomnienia, które potem opowiedzą swoim dzieciom, wspominając z lekko rozbawionym uśmiechem na ustach.
Co on wspomni, gdy za dziesięć lat dojdzie do niego, że ma trzydziestkę na karku? Czy ogarnie go żal i pomyśli, że mógł bawić się lepiej?
Lubiany, szanowany, adorowany przez dziewczyny. Tym żył, ale przy tym wiedział, że to jedynie maska zakładana do szkoły. Skrywał pod nią okaleczoną twarz, a ludzie nabierali się, klepiąc z uśmiechem po plecach ich ''dobrego kolegę''. To tak potwornie naiwne sądzić, że ludzkie uczucia pokazywane w towarzystwie są autentyczne. Ale dzięki tej naiwności mógł prowadzić życie, jakiego pożądał od momentu pierwszej klasy podstawówki. Jakkolwiek by się jednak nie oszukiwał, jedynie udawał kogoś, kim zawsze chciał być. I dobrze wtopił się dzięki temu w tłum.
Nie wiedział, jak to jest nie udawać nawet przed samym sobą.
***
- Dominik! - wywołał go nauczyciel, przez co blondyn uniósł dłoń do góry na znak, że jest.
Po wczorajszej imprezie był potwornie niewyspany, do tego bez zadania domowego i chęci do słuchania wykładowcy. Znajdował się on w swoim świecie, uciekając z niego do rzeczywistości jedynie na kilka krótkich chwil. W myślach modlił się do nieistniejącego Boga o koniec zajęć, które oznaczałyby dla niego słodki powrót do domu i ciepłego, miękkiego łóżka. Na jego punkcie rozmarzył się do tego stopnia, że zaczął już prawie przysypiać na siedząco.
- Ej, Dominik. Pożycz długopis. - usłyszał po chwili za swoimi plecami, przez co odwrócił się niechętnie, widząc kolegę siedzącego jak zawsze za nim.
Obecnie wyciągał on do niego rękę, mając w oczach niemą nadzieję na dostanie pożądanego przedmiotu. I faktycznie dostanie, bo blondyn wiedział, że szansa na zwrócenie rzeczy jest marna. Takim prawem rządzili się praktycznie wszyscy na uczelni.
- Jasne, tylko go nie gryź. - powiedział, podając chłopakowi ołówek.
Ostrzegł go przy tym o powstrzymaniu się przed rzeczą, do jakiej ten miał tendencję. Sprawiało to wrażenie, jakby Dominik faktycznie sądził, że odzyska tą rzecz. Któż jednak wie, być może ten jeden raz będzie wyjątkiem. Całe szczęście blondyn znalazł naprawdę tani sklep z którego miał na pęczki szkolnych pierdół.
- Się wie, szefie. - odpowiedział entuzjastycznie kolega z tylnej ławki, a gdy zajął się sobą, Dominik z powrotem odwrócił się przodem do tablicy.
Zrobił to akurat w momencie, gdy nauczyciel był przy końcu czytania listy obecności, wypowiadając imię:
- Nathaniel!
Wzrok Dominika mimowolnie przebiegł po klasie w poszukiwaniu osoby, która podniesie dłoń i faktycznie znalazł. Do tego wydało mu się, że sylwetka chłopaka jest znajoma, tak samo jak jego szczupłe dłonie. Pasowały również czarne włosy, które były jednak bardziej oklapnięte od tych, jakie posiadał tatuażysta u którego ostatnio był. Dostrzegł do tego, że Nathaniel z jego grupy ma na nosie okulary, jakich spec od tatuowania nie posiadał. Ciężko było jednak stwierdzić kim jest siedzący w klasie jegomość, ponieważ Dominik z przedostatniego rzędu mógł oglądać jedynie plecy i kawałek twarzy chłopaka siedzącego w pierwszym.
Prędko odgonił od siebie te myśli i zganił się za nie, samego siebie upominając o tym, że przecież Nathaniel od tatuażu był na tyle wyrazistą osobą, że od razu kojarzyłby go, gdyby chodzili razem do klasy. Zwracał on uwagę na osoby z biżuterią i kolczykami, do tego soczewkami w tak niecodziennym kolorze.
Myśl o Nathanielu przypomniała mu jednak również o tatuażu, który ten postanowił w tym momencie obejrzeć. Rozejrzał się więc po kryjomu po klasie, po czym podwinął rękaw bluzy i obejrzał wzór ukryty wciąż pod ochronną folią. Nie sprawdzał go od wczorajszego incydentu. I to, co zobaczył, nie było zbyt dobrym widokiem.
- Tak chyba nie powinno być. - westchnął cicho sam do siebie, pośpiesznie opuszczając rękaw, gdy nauczyciel rozpoczął wykład.
Będzie musiał pilnie umówić się z Nathanielem, o którym tak intensywnie dziś myślał, i pokazać mu to, w głębi duszy żywiąc nadzieję, że to naturalny proces i tak to powinno wyglądać. Przeczucie szeptało mu jednak, że nie, i jak się niedługo potem okazało miało rację. Ich drogi po raz kolejny miały się przeciąć.
Witam moje jelonki. Szczerze mówiąc ten tydzień od zeszłego rozdziału do tego minął mi zaskakująco szybko. Sam czas mija niepokojąco prędko. Zapewne dlatego zebrałam się tak późno za publikowanie tego rozdziału (mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe). Są jednak rzeczy i ważniejsze, jak mi się podświetlana klawiatura z bazarka zalała herbatą to trzeba było ratować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top