04: Insynuacje

Szanowny Remusie,

Nie wiem, co mam o Tobie myśleć. Był czas, w którym uwierzyłam Nimfadorze, że jesteś odpowiedzialnym człowiekiem, który nigdy jej nie skrzywdzi i zawsze będzie miał na uwadze dobro rodziny. Niestety, mam wrażenie, że moja córka pomyliła się co do Ciebie.

Zjawiłeś się na krótko po zakończeniu bitwy, oświadczając, że Nimfadora nie żyje. Nie spojrzałeś nawet na swojego syna, nie zapytałeś, jak ja się z tym czuję, czy jakoś pomóc. Nic. Po prostu odwróciłeś się i zostawiłeś mnie w głębokim szoku. Od tego czasu się nie pojawiłeś, nie wysłałeś nawet drobnego listu. Jeśli chcesz oddać mi pod opiekę Teda, to po prostu powiedz, a nie uciekaj jak tchórz od wszystkich problemów.

Z poważaniem, Andromeda Tonks


Remus z niesmakiem odłożył list i upił kolejny łyk jeszcze gorącej herbaty. Z niechęcią przyznał rację teściowej. Nie powinien był zostawiać wszystkiego na jej głowie. Przeczytał wiadomość raz jeszcze. Poczuł dziwne ukłucie żalu i tęsknoty. Ted nie był przecież winny całej sytuacji. Lupin zastanowił się nad jej propozycją. Na początku nawet nie pomyślał, że mógłby oddać Andromedzie swojego syna, ale teraz...?

Nie – upomniał się w duchu. – Dora by tego nie chciała.

Złożył list i wsunął go z powrotem do koperty. Potem wstał od stołu i jednym ruchem różdżki pozmywał kubek. Bez entuzjazmu spojrzał na zegarek. Miał jeszcze półtorej godziny do spotkania ze Snape'em, potem obiecał zjeść obiad z Weasleyami, a wieczorem uda się do Andromedy i weźmie syna do domu. Albo przynajmniej porozmawia z matką Tonks i razem dojdą do jakichś sensownych wniosków.

W obecnej chwili Remus nie potrafił sobie wyobrazić, że cała opieka nad małym dzieckiem spadnie na niego.

* * *

Ginny obudziła się o siódmej rano i już nie zmrużyła oka. Sama nie wiedziała, dlaczego perspektywa spędzenia czasu z Remusem i Snape'em tak na nią działa. Może faktycznie jej wproszenie się nie było zbyt grzeczne, ale jak inaczej mogła znaleźć niezbyt lubianego profesora i złożyć mu wizytę? Oczywiście jej rodzice nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni do tego pomysłu. Szczególnie mama, która wręcz kazała jej wysłać odpowiednią notatkę do Lupina, odwołując tym samym spotkanie.

Nic z tego. Dziewczyna postawiła na swoim.

Remus, na szczęście, zjawił się punktualnie, bo gdyby Ginny miała czekać na niego kolejne minuty, to pewnie by zwariowała. Molly nalegała, aby wszedł na chwilę do Nory, jednak ten kategorycznie odmówił, twierdząc, że chce jak najszybciej mieć z głowy wizytę u Snape'a. Obiecał jednak zjeść z nimi obiad, kiedy będzie już po wszystkim.

Ginny uśmiechnęła się w duchu na tę myśl. Bardzo podziwiała Remusa. Zastanawiała się, jak ona by sobie poradziła, gdyby spotkało ją tyle nieszczęść. Chciała zapytać o jego syna, o Teda, ale jakoś nie miała odwagi poruszać tak niewygodnych i osobistych tematów.

Ramię w ramię wyszli poza granice Nory.

– Wiesz, że ta rozmowa może nie należeć do przyjemnych? – zapytał Remus, wyciągając różdżkę.

– Tak, domyślam się – rzekła niechętnie. – A czy Snape w ogóle wie, że się u niego zjawimy?

Remus spojrzał na nią posępnie, a potem pokręcił głową.

– Żartuje pan? – spytała z nadzieją.

Mężczyzna nie odpowiedział. Chwycił ją mocno za rękę i bez ostrzeżenia teleportowali się w obce jej miejsce.

Obca siła oderwała ich ciała z podłoża. Poszybowali w górę, a potem coś z impetem zaczęło ich przepychać przez wąską rurę. Ginny poczuła, jak całe zjedzone śniadanie podchodzi jej do gardła.

A potem nieprzyjemne uczucie ustąpiło miejsca czemuś jeszcze gorszemu. Przeklęła w duchu, kiedy lodowaty deszcz w kilka sekund zmoczył ich twarze, włosy i ubrania. Zatęsknili za słońcem, które pozostawili nad dachem Nory.

Wokół nich panowała cisza przerywana miarowym uderzaniem kropel o rynny i parapety w ciemnej, opuszczonej uliczce otoczonej rozpadającymi się domami. Gdzieś w oddali usłyszeli grzmot. Bez słowa ruszyli wzdłuż rzędów ceglanych, zrujnowanych domów o pustych, ciemnych oknach. Ginny miała wrażenie, że błądzą w labiryncie wąskich uliczek otoczonych niemal takimi samymi budynkami. Po kilku chwilach stanęli przy przekrzywionej tablicy z napisem – Spinner's End. Po minie Remusa Ginny zrozumiała, że są już blisko.

I całe szczęście. Cienka koszulka już dawno przykleiła się do jej przemoczonego ciała. Było jej tak zimno, że z trudem powstrzymywała zgrzytanie zębami. Kątem oka obserwowała swojego towarzysza. Był zamyślony i wydawał się nie zwracać uwagi na lodowate bicze deszczu, które uderzały w jego twarz.

Ginny starała się zająć czymś swoją głowę. Zastanawiała się, czy te okolice wyglądają tak samo parszywie w blasku słońca. Podejrzewała, że tak. Dlaczego więc Snape mieszkał w takim miejscu? Może i mroczne zaułki do niego pasowały, ale kto normalny wybrałby coś takiego?

Już chciała zapytać o to Remusa, ale wtedy spostrzegła, że Lupin zatrzymał się przed jednym z domów i zrozumiała, że znajdują się przed celem ich podroży.

Budynek nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle innych. Był wykonany z cegieł, posiadał jedno piętro i zaniedbaną werandę. Co więcej, Ginny miała wrażenie, że od kilku lat jest opuszczony. Przez grube kotary w oknach nie dostrzegła żadnego światła. Może Remus się pomylił?

Nie zdążyła jednak się upewnić, ponieważ mężczyzna pchnął zardzewiałą furtkę i wkroczył na błotnistą ścieżkę, prowadzącą na werandę. Dziewczyna poczuła, jak jej buty zapadają się głęboko w ziemi i przy każdym oderwaniu stopy wydają z siebie głośne plasknięcie.

Ramię w ramię wspięli się na małe schodki i stanęli przed drzwiami. Ginny zauważyła wahanie na twarzy Remusa. Nie czekając, aż starszy mężczyzna się zdecyduje, sama energicznie zapukała, co wyrwało jej towarzysza z chwilowego odrętwienia.

Czekali. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Dziewczyna była tak zmarznięta, że niemal nie czuła chłodnego deszczu, który nadal padał z tą samą intensywnością.

– Zimno ci? – zapytał Remus, kiedy nie umiała już powstrzymać drżenia warg.

Kłamstwo byłoby jednym z najgłupszych wyborów, więc po prostu wzruszyła ramionami. Była przekonana, że mężczyzna czuje dokładnie to samo. Był bardzo chudy, a ciężkie dni sprawiły, że wyglądał jeszcze gorzej niż przedtem. Jego przydługie włosy przykleiły się do bladej skóry, a w oczy rzucały się dwie długie blizny, przechodzące przez jego twarz, i kilkudniowy zarost.

– Chyba go nie ma – powiedziała Ginny, po czym zapukała raz jeszcze. Głośniej i dłużej.

– Ech, powinienem wysłać mu wiadomość – burknął Remus z niezadowoleniem.

Tak, powinieneś – pomyślała, ale nie powiedziała na głos, bo nie chciała jeszcze bardziej dołować mężczyzny.

– To nic – rzekła, siląc się na uśmiech. – Może pan wysłać do niego wiadomość i...

– Nie będzie takiej potrzeby, Weasley, a poza tym nie przypominam sobie, abyśmy byli na ty.

Ginny zamarła, słysząc za plecami znajomy głos. Przez chwilę żałowała, że nie jest z cukru i nie może najzwyczajniej w świecie rozpuścić się na werandzie profesora. Dlaczego to zawsze ona wpadała w tarapaty przez swój za długi język?

Odwróciła się bardzo niechętnie i przez przymrużone oczy obserwowała sylwetkę Snape'a podążającą w ich kierunku. Na początku nieco się zdziwiła, bo pierwszy raz widziała go w czymś, co nie było długą, czarną szatą. Profesor miał na sobie najzwyklejszy ciemny płaszcz. Kiedy się zbliżył, dziewczyna miała wrażenie, że w ciągu kilku dni odmłodniał o kilka lat. Zupełnie jakby po śmierci Voldemorta ogromny ciężar spadł z jego barków.

– Witaj, Severusie – przywitał się Lupin z charakterystycznym dla niego dystansem.

Snape kiwnął tylko głową, a na jego ustach pojawił się ironiczny grymas. Ginny też nic nie powiedziała. Miała wrażenie, że jej język związał się w supeł. Zaczęła żałować, że w ogóle tu przyszła. Powinna zostawić tę sprawę w rękach Remusa.

– Możemy wejść? – spytał Lupin, a Ginny poczuła się okropnie niezręcznie. Pakowanie się do prywatnego domu nauczyciela wydawało się jej wyjątkowo nachalne.

Snape wyraźnie zamyślił się na chwilę, ale dziewczyna zbyt dobrze go znała, aby nie wiedzieć, że z nimi pogrywa.

– Nie – odpowiedział krótko, co w ogóle jej nie zdziwiło.

– Dobrze – kontynuował Remus. – Powiem więc to, co mam do powiedzenia, tutaj.

Ginny miała wrażenie, że profesor nie ma innego wyjścia. Ona i Lupin stali tak, że nawet on nie miał szans przedostać się do swoich drzwi. I chyba właśnie to skłoniło Snape'a do zmiany zdania. Zrobił krok do przodu, a panna Weasley cofnęła się tak gwałtownie, że omal nie spadła z werandy. Severus otworzył drzwi i gestem ręki zaprosił ich do środka.

– A ty co tu robisz? – zapytał, wskazując na Ginny.

– Jest w Zakonie – odpowiedział Remus, widząc, że dziewczyna nie jest skora do rozmów. – Ma takie samo prawo usłyszeć tę rozmowę jak inni.

– A nie może sama odpowiadać na pytania? Weasley, zawsze byłaś mocna w gębie. Gryfoni chyba się tym cechowali.

Ginny wiedziała, że powinna się odezwać, ale jedyne, czego pragnęła, to znaleźć się w domu i choć trochę się ogrzać. Przekroczyła próg budynku, nie zwracając uwagi na mokre ślady, które za sobą zostawia. Snape przeprowadził ich przez niewielki przedsionek i wprowadził do salonu.

Wnętrze domu było skromne i biedne. Co więcej, w powietrzu dało się wyczuć zapach wilgoci. Ściany wyłożono chyba sto lat temu jakąś jasną boazerią w kwiatowy motyw, pod stopami skrzypiały drewniane panele, na których położono stary, wyliniały dywan. Jedynymi meblami były dwa fotele, kanapa, drewniany stolik i regał zapełniony książkami.

Gospodarz zajął miejsce na jednym z foteli, natomiast Ginny i Remus usiedli na starej, pocerowanej kanapie. Dziewczyna miała wrażenie, że sprężyna wbija jej się w pośladek. Co więcej, nie chciała sobie wyobrażać, jak bardzo mokra będzie ta sofa, kiedy wstaną.

Po chwili zdała sobie sprawę, że Snape podaje jej stary, wypłowiały koc. Nie miała nawet siły odmówić.

– Dziękuję – mruknęła, okrywając się nim szczelnie.

– Mów, po co przyszedłeś, Lupin, a potem się wynoś. Wierz mi, nie sprawia mi przyjemności twoje towarzystwo.

 – Kilka dni temu było zebranie Zakonu – oświadczył Remus, a Ginny zastanawiała się, czy nie powinna podzielić się z nim kocem. – Nie dostałeś wezwania, ponieważ większość członków nie wie, czy możemy ci zaufać.

Przez twarz Severusa przebiegł cień niezadowolenia. Ginny miała wrażenie, że te słowa w pewien sposób go zabolały. Jeśli to była prawda i robił wszystko pod dyktando Dumbledore'a, to nie chciała nawet sobie wyobrażać, jak wiele musiał stracić. Czuła żal, choć nadal pamiętała, ile krzywd jej wyrządził.

– Jaki jest sens dalszych działań Zakonu, skoro Czarny Pan nie żyje? – spytał Snape, a w jego głosie dało się wyczuć nutę rozgoryczenia.

– Śmierciożercy – rzekł krótko Remus. – Musimy ich wszystkich odnaleźć i przeszukać ich posiadłości, aby mieć pewność, że nie ma żadnych szans na powrót Voldemorta. Mógłbyś nam w tym pomóc, myślę, że wtedy ministerstwo spojrzałoby przychylniej na twój przypadek.

Ginny dostrzegła napięcie na twarzach obydwu mężczyzn. Poczuła jeszcze większe zakłopotanie i chęć ucieczki z tego parszywego miejsca.

– Ministerstwo nie chce wytoczyć mi procesu – rzekł Snape, a jego wzrok utkwiony był w resztce popiołu leżącej w kominku.

– Na razie – kontynuował Lupin. – Niedługo zostanie wybrany nowy minister. Wszystko stanie na nogi i będzie trzeba jakoś się z tym uporać. Zakon po prostu chce wiedzieć, czy zamierzasz stać po naszej stronie. Jeśli tak, Kingsley może obiecać ci wsparcie w przyszłości.

Snape był wyraźnie niezadowolony. Zacisnął usta w wąską linię i zmarszczył czoło. Ginny zastanawiała się, co teraz siedzi w jego głowie. Przecież wszyscy by zyskali, gdyby im pomógł. Tylko że był mały problem...

– Jeśli to wszystko, co masz mi do powiedzenia – zaczął Snape, a ton jego głosu nie zmienił się nawet o jotę – to możecie już iść.

– Więc odrzucasz propozycję? – dopytywał się jeszcze Lupin.

– Tego nie powiedziałem, ale na pewno nie zamierzam dłużej rozmawiać o tym z tobą.

Remus uśmiechnął się cierpko, a potem wskazał na Ginny, zachęcając ją, aby mówiła.

– Panie profesorze – zaczęła ostrożnie, a jej głos zabrzmiał dziwnie obco. – Czy ja mogę o coś zapytać?

– Skoro już tu przyszłaś.

– Chodzi o Harry'ego – powiedziała, opuszczając wzrok. Poczuła ukłucie żalu, miała nadzieję, że do końca rozmowy uda jej się powstrzymać łzy. – Nie wiem, gdzie szukać pomocy, od czego zacząć i pomyślałam, że może pan mi coś... powie.

Odważyła się podnieść głowę i spojrzeć nauczycielowi w oczy. Lustrował ją spojrzeniem, ale nie wydawał się zaskoczony jej pytaniem. Bez słowa wstał z fotela i podszedł do regału z książkami. Dziewczyna podążała za nim wzrokiem, kiedy jego palce zwinnie sunęły po tytułach kolejnych tomów.

– Zdajesz sobie sprawę, co tak w ogóle się stało? – spytał, wyciągając jakąś bardzo starą książkę. Zmarszczył brwi, po przeczytaniu jej tytułu.

– No... wiem, że ktoś wyciął mu serce – powiedziała ostrożnie. – Ale do tej pory wydawało mi się to niemożliwe. Zresztą nadal takie się wydaje.

– Oddzielenie serca od ciała gwałci pierwsze z Fundamentalnych Praw Magii – rzekł. – Jeśli zapragniesz manipulować tajemnicami, źródłem życia, istotą ludzkiej natury, bądź przygotowany na najbardziej nieprzewidywalne, niezwykle groźne konsekwencje – zacytował, wywołując dreszcz na jej plecach.

– Nie rozumiem – powiedziała zgodnie z prawdą. Miała wrażenie, że w tym pokoju przestała myśleć racjonalnie. W jednej chwili zrobiło jej się niesamowicie duszno, a koc zaczął ją nieprzyjemnie drapać.

– Pragnąc być nadczłowiekiem, pozbawił się człowieczeństwa – wytłumaczył cierpko.

– Zaraz, pan uważa, że Harry zrobił to sam? – spytała, drżącym głosem. – Nie wierzę, to nie w jego stylu! – krzyknęła stanowczo zbyt nerwowo.

– Zgadzam się – wtrącił się Remus. – Nie sądzę, aby Harry znał się na takiej magii i byłby w stanie...

– Nie uważam, że zrobił to sam – przerwał mu Snape cierpko. – To faktycznie zbyt skomplikowane zaklęcie, aby mu się udało.

Ginny pokręciła głową z niedowierzania. Spodziewała się dostać od Snape'a jakieś wskazówki, a tymczasem zmuszona była słuchać oszczerstw pod adresem jej przyjaciół.

– Rozmawiałam z Ronem – powiedziała, drżąc z emocji. – On nie miał o niczym pojęcia!

– A Granger? Rozmawiałaś z nią?

Dziewczyna poczuła ukłucie niepokoju. Ona też pomyślała o Hermionie. Nawet jej brat wspominał, że przez pewien czas zostali sami. Ale czy to możliwe, że wpadli na tak szalony pomysł? Kto jak kto, ale Hermiona znała prawo, wiedziała, na ile może sobie pozwolić.

– Nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Hermiona cały czas jest w szpitalu, bo... ma kłopoty z pamięcią.

Na twarzy Severusa pojawił się grymas. Dziewczyna czekała, aż Remus się wtrąci i stanie w obronie Hermiony. Niestety, usłyszała tylko ciche westchnienie. Miała wrażenie, że obydwoje doszli już do jakiegoś wniosku.

Z rozdrażnieniem odrzuciła koc. Oparła łokcie na kolanach, a twarz schowała w dłoniach.

– Upewnij się, czy ona na pewno straciła pamięć – powiedział w końcu Snape. – Jeśli ministerstwo odkryłoby, że ma z tym coś wspólnego, to czekałyby ją długie lata w Azkabanie.

– Ale to nie ma sensu! – krzyknęła, zrywając się na równe nogi. – Hermiona nie posunęłaby się do czegoś takiego. A poza tym nie udawałaby, że nic nie pamięta, aby ratować swoją skórę. W takim wypadku wiedziałaby, gdzie szukać serca i nie pozwoliłaby, aby Harry, aby on...

Głos zaczął jej się łamać. Zamrugała gwałtownie, powstrzymując łzy.

– To na pewno śmierciożercy – dodała półszeptem.

– A po co mieliby to robić? – zapytał Severus. – Weasley, jeśli chcesz znać moje zdanie, to daj sobie spokój.

– Słucham? Nie rozumiem, czy wszyscy już powariowali? Naprawdę nikomu nie zależy na Harrym?

Dziewczyna stała przez chwilę, kręcąc z niedowierzaniem głową, a potem odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę drzwi.

– Do wiedzenia – rzuciła niespodziewanie przez ramię.

* * *

Słowa Severusa sprawiły, że Remus zaczął zastanawiać się nad myślą, że Harry poddał się temu dobrowolnie. Jedyne, co mu nie pasowało, to udział Hermiony. Do kogo jak do kogo, ale uważał, że do niej można mieć pełne zaufanie i na pewno nie zrobiłaby nic głupiego.

Najwyraźniej Ginny też tak sądziła.

Lupin gwałtownie zerwał się z kanapy, kiedy Ginny opuściła pokój. Wyszedł za nią, nie żegnając się nawet ze Snape'em. Uważał, że mężczyzna choć raz mógłby przystopować i zachować się bardziej taktownie. Szczególnie że widział, że dziewczyna jest w kompletnej rozsypce.

Dogonił ją dopiero, kiedy opierała się o metalowy płot posiadłości. Głowę miała nisko opuszczoną, wyglądała, jakby nie zwracała uwagi na ciągle padający deszcz.

Kiedy się zbliżył, usłyszał jej cichy szloch. Drżała z emocji, a on nie wiedział, jak ma się zachować. Przystanął obok i dotknął ręką jej ramienia. Zaskoczona uniosła twarz.

– Nie wierzę – powiedziała po raz setny tego dnia. – To na pewno zrobili śmierciożercy albo...

Głos jej się załamał. Zakaszlała, dławiąc się łzami. Mówiła coś jeszcze, ale Remus nie był w stanie rozróżnić słów. Nie zwracając uwagi na jej niezrozumiały bełkot, objął ją delikatnie.

– Cicho – rzekł spokojnie, kiedy wtuliła twarz w jego klatkę piersiową. – Pomogę ci...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top