Rozdział pierwszy
Dość sporo tu ludzi...trochę za dużo jak dla mnie, mogłem zostać w domu ale głupi ja posłuchałem brata że na imprezie u znajomego będzie fajnie i może kogoś poznam. Jeszcze wypiłem dość sporo przez co, co chwilę mi się kręci w głowie, czuje jakbym miał zaraz się porzygać albo i nawet zemdleć. Jeszcze ta głośna muzyka...pogarsza sprawę. Ostatnio wogule źle się czuje, wszystko mnie drażni, wszystko...wszyscy, cały świat. Jakby nie mógł się odpierdolić ode mnie, jakbym nie mógł spokojnie żyć tylko każdy musi przeszkadzać i dręczyć.
Opadłem zmęczony na kanapę. Każdy bawił się dobrze, a ja? A ja chce do domu, do mojego ciepłego łóżka, z słuchawkami oraz jakąś książką co ostatnio kupiłem, dokładniej to ukradłem bo nie mam pieniędzy ale to nieważne. Wpatrywałem się w innych, jak wesoło rozmawiali z innymi, grali w różne gry, tańczyli na środku salonu i pili ze sobą w drugiej części salonu, też podczas jakieś gry. Brat ciągnął mnie do innych ale za każdym razem domawiałem, szukałem wymówki albo gdy ten nie patrzył to uciekałem do innego pomieszczenia, a po jakimś czasie wracałem na kanapę, tak jakby to było jedyne moje komfort miejsce gdzie nikt się nie liże, nie rucha albo się nie kłóci o jakąś błahostkę.
Zaraz miała wybić trzecia w nocy, a ci w ogóle nie zmęczeni, ani trochę. Sięgnąłem po swoją torbę, założyłem płaszcz oraz buty i wyszedłem z domu Ameryki. Ruszyłem w stronę opuszczonego budynku który stał niedaleko, dokładniej to za szkołą. Ruina stoi tu od dłuższego czasu, nikt nie zamierza tego zburzyć ani kupić by dzieciaki się tutaj nie kręciły. Niektórzy mówią że tutaj zabiło się sporo ludzi przez co w nocy straszą, niby dzieciaki z mojej szkoły których dręczyli, mieli romans z nauczycielami czy po prostu chcieli skończyć ze sobą. Ale nikt nic nie wie do końca, chodzą tylko plotki, niektóre mają jakiś sens i są jakieś rzeczy powiązane z tym, a niektóre brzmią jakby ktoś wyssał je z palca, albo naczytał się fantazji i wymyślił tak jakąś bajeczkę. Ja jednak wolałem zostać przy tym że to jest zwykłe opuszczone miejsce które szybko zostało palarnią dla młodszych roczników, dla mnie też zresztą. Wszedłem do środka, włączyłem latarkę w telefonie i świeciłem w stronę korytarza, a potem na schody, aż znalazłem się na dachu. Od razu poczułem jak wiatr delikatnie muska moje jasnobrązowe loki. Podszedłem do barierki, złapałem za nią i wychyliłem się trochę do przodu, patrzyłem jak pojedyncze auta jeszcze przejeżdżają, większość z nich to tiry, ale były też auta, jeden motor, jacyś ludzie wracający z imprezy albo z gości, policja, jak zwykle. Było prawie pusto na ulicach, tak jak właśnie lubię. Ogólnie uwielbiam cisze, szum wiatru oraz liści, zapach jesieni. Kocham jesień...
Długo tutaj sam nie stałem, słyszałem że ktoś na dole chodzi, ale nie sądziłem że ktoś odważy się wejść na dach na który prowadzą prawie rozpadające się schody, sam dach wygląda jakby miał zaraz się zapaść. Nie zwracałem na tego kogoś uwagi, dalej wpatrywałem się w prawie opustoszałe miasto, tak jakbym był zahipnotyzowany. Kroki stawały się coraz głośniejsze, aż słyszałem je wprost za mną. Odwróciłem się trochę niepewnie w stronę tego kogoś, ujrzałem dość wysokiego chłopaka ubranego w czarne, podarte spodnie, koszulką z jakimś metalowym zespołem, glanami tak jak ja i dziwną jasnoniebieską czapką na głowie co przypomina ushankę ale z pomponami, spod niej było można zobaczyć jasny blond włosów. Wpatrywaliśmy się w siebie z jakieś dobre kilka minut, aż ten odważył się podejść i stanąć obok. Nie odezwał się, ja też nie. Nawet go nie znam, nie kojarzę nawet. Wyjął paczkę papierosów, nie mogłem zobaczyć jakich bo zakrył nazwę dłonią, a jeszcze ciemność to utrudniała, zapalił jednego i przybliżył paczkę w moją stronę.
-Nie palę, na odwyku jestem.-Powiedziałem ponownie mierząc go wzrokiem, teraz zauważyłem że ma ciemnoniebieskie oczy, albo tylko mi się zdawało. Wpatrywałem się w paczkę trochę jak dawny nałogowiec, jakbym pragnął właśnie tego od tak dawna...jakby to było coś bez czego nie mógłbym żyć.-Albo jednak daj.-Zmieniłem szybko zdanie. Wyciągnąłem jednego papierosa, teraz zauważyłem że jest to Marlboro, podpaliłem końcówkę i wróciłem do pustego wpatrywania się w miasto.
Poczułem jak spogląda na mnie, zrobiłem to samo. Dokładniej teraz przejrzałem jego twarz, jednak ciemność znów tego nie ułatwiała.
-Przypadkiem nie byłeś na imprezie u ameryki?-Spytał mnie nieznajomy.
W odpowiedzi dostał tylko moje kiwnięcie głową. Wróciłem do oglądania miasta, ale dalej czułem jak wpatruje się we mnie, jak osądza mnie wzrokiem, jakby zaraz miał osądzić czy jestem warty sprzedania, może znajomości z nim? Wygląda na ciekawego człowieka, a nie na jakiegoś nudziarza jak każdy inny kogo znam. Każdy zachowuje się tak że przypasować do społeczeństwa, a on...a on wygląda jakby miał każdego gdzieś i liczyło się dla niego tylko on sam. W końcu spuścił ze mnie wzrok i popatrzył w tą samą stronę gdzie ja.
-Czemu uciekłeś z imprezy? Każdy chyba bawił się tam dobrze.-Spytał mnie ponownie nie znajomy.
-Jak dla mnie za głośno, za dużo ludzi i po prostu znudziło mi się siedzenie tam.-Spaliłem do końca i wyrzuciłem peta za barierkę.-A ty? Chyba też tam byłeś.
-Mam chyba taki sam powód co ty.-Zaśmiał się pod nosem.-Nie wolałbyś wrócić do domu?-Zapytał.
-Nie mam kluczy, brat je ma, a jak bym chciał je wziąć to by się na pewno wydarł że samego mnie do domu nie puści i jak już wracać to razem.-Ponownie spojrzałem na niego.-A ty niby lepszy że stoisz na rozwalonym budynku w środku nocy.
-Lubię ciche miejsca, a to w szczególności w nocy jest idealne dla mnie. Skoro oboje tutaj teraz stoimy, oboje uciekliśmy z tej samej imprezy, to może chciałbyś się gdzieś przejść?-Ponownie spojrzał na mnie,a ja na niego.
-Nie znam ciebie, nawet nie kojarzę...skąd mam wiedzieć że mnie nie porwiesz?-Czułem jak serce zaczęło mi mocniej bić jak patrzyłem dłużej w jego oczy, jak oddycham szybciej, bardziej nierówniej.-A może jednak chce...-Nie wiem dlaczego ale zmieniłem szybko zdanie, byłem ciekaw jaki on jest, gdzie chce mnie zaprowadzić i czy może coś z tego będzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top