Rozdział szósty


 Następnego dnia rano, kiedy słońce jeszcze nie prażyło, po zapełnionych ludźmi, zaspanych ulicach Yokohamy szła trójka osób. Każda z nich ubrana była w cienki, długi elegancki płaszcz, a na brukowej powierzchni, po której stąpały, rozchodził się stukot małego obcasiku drogich butów. Po sylwetkach i wyglądzie płaszczów można było domyślić się, że to kobieta w eskorcie dwóch mężczyzn. 

 Twarz kobiety otulały brązowe loki, a płaszcz przykrywał rozłożystą spódnicę, która wyglądem przypominała bombkę. Na nosie miała ciemne okulary, które chroniły niebiańsko niebieskie oczy przed wschodzącym słońcem. 

 - Pani Elizo, czemu musimy iść tam tak wcześnie?- ziewnął Słowacki, który razem z Mickiewiczem zapewnić bezpieczeństwo, i odeprzeć potencjalny atak.

- Z tego co wiemy, Szef Agencji może być teraz w biurze. Jednak z tego co mówili Sienkiewicz i Prus, Agencja ma genialnego detektywa, który nas poniekąd odkrył, więc oficjalnie Agencja opuściła biuro. Ale istnieje cień szansy, że jak co dzień rano przyjdzie do pracy jak gdyby nigdy nic. - powiedziała, rozglądając się sennym wzrokiem po okolicy.

-A co się tak Szefowa rozgląda? Miłości szuka?- zapytał Adam z samego rana jeszcze bardziej pobudzony niż zwykle. Twarz Szefowej momentalnie poróżowiała.

-Jesteś nietaktowny...

-Właściwie to tak.-przegarnęła włosy za ucho zmieszana.- Pamiętasz jak mówiłam ci o mojej ostatniej podróży, prawda, Adamie? Stęskniłam się za jego widokiem, chociaż był to tylko malutki ułamek w czasie... To przecież takie głupie, nawet słowa z nim nie zamieniłam!

-To może pomożemy pani ocenić, czy ma pani jakieś szanse?- spytał Juliusz.

-O tak, poprosimy opowieść o pięknej Szefowej i jej księciu z bajki.

Eliza obdarowała ich tylko zakłopotanym uśmiechem i rozmarzonym wzrokiem.

-Zatrzymałam się na położonym blisko wysokiego wzgórza hotelu. Na wzniesieniu leży taki park, pełen egzotycznych drzew. Była to noc sylwestrowa, więc uznałam, że skraj parku, tam gdzie drzewa nie będą mi zasłaniać, to idealne miejsce na podziwianie pokazu fajerwerków. Zjawiłam się tam kilka minut później, tuż przed rozpoczęciem pokazu. Byłam tam praktycznie sama, nie licząc kilku rodzin z dziećmi i pary zakochanych w pobliżu. Stanęłam więc na miejscu, które wydało mi się dogodne. Nagle niebo pokryło się niezliczonymi kolorami, podziwiałam je w milczeniu i wtedy usłyszałam cichy szelest gdzieś wśród roślinności. Odwróciłam się i ujrzałam tylko fragmencik jego twarzy, oświetlony przez zabarwione światłami niebo. Patrzyliśmy na siebie chwilę. On trzymał chyba jakieś zwierzątko, bo zeskoczyło z jego ramion. Pewnie chciał je uspokoić, mogło przestraszyć się hałasu. Potem tylko skinął mi głową i szybko odszedł. - zachichotała i uśmiechnęła się do mężczyzny z cudownego wspomnienia. W rzeczywistości nadal stawiała kroki na posadzce, ciepłymi i zamglonymi oczyma szczęścia wpatrując się w otoczenie. 

-Romantycznie.- skomentował Słowacki, unosząc wysoko brwi.

-Jak śmiesz?!- krzyknął Adam.- To brzmi jak sarkazm!

-CO?! Wcale nie!- odpowiedział Juliusz.

-To naprawdę  było urocze.- poklepał zdziwiona Szefową po ramieniu, po czym zwrócił się do Słowackiego. - To naprawdę było BARDZO romantyczne.

- No to przecież mówię, ekspercie od romantyczności.

-Wyobraź sobie,- otulił jego szyję ramieniem, choć wyglądało to, jakby zamierzał go za chwilę udusić.- że widzisz mnie,- Juliusz przewrócił oczyma jak nastolatek zmuszony do słuchania długiego wywodu rodziców.- przy rozświetlonym miliardem kolorów niebie i...

-...błyskawicznie się odwracam i biegnę w drugą stronę.- zaśmiał się złośliwie Słowacki.

-Że co. -beztroski śmiech Elizy rozbrzmiał obok nich.

-Słodcy jesteście, moi chłopcy. -Adam zniesmaczony  zdjął rękę z szyi Juliusza, a tamten wysunął w jego kierunku język i złośliwie się uśmiechnął.

Wreszcie zza zakrętu wyłonił się budynek, w którym mieściła się agencja. Cała trójka cichutko wspięła się na piętro. Eliza otworzyła drzwi pustego biura, krzywiąc się na dźwięk cichego skrzypnięcia, rzuciwszy okiem na tabliczkę wiszącą na drzwiach " Zbrojna Agencja Detektywistyczna zawiesza działalność na czas nieokreślony".

 -Dobra, ja wchodzę. Wy zostajecie tutaj. 

Cicho stawiając kroki na posadzce mijała kolejne biurka w pustym lokalu, aż zbliżyła się do dyrektorskiego biura. Obejrzała się na towarzyszy, błagając w duchu aby nie zrobili rabanu wokół siebie kolejną kłótnią. Kątem oka zauważyła Balladynę stróżującą przestrzeń za Słowackim. Uchyliła drzwi i delikatnie zapukała. Weszła, zamknęła za sobą drzwi i ... zamarła.

Stała przez chwilę w osłupieniu. Cała towarzysząca jej przeważnie w takich momentach pewność siebie uleciała, jak płatki kwiatów wiśni przy mocniejszym podmuchu wiatru.

- Proszę wybaczyć mi moją bezpośredniość, ale czy był pan w noc sylwestrową w parku na wzgórzu na obrzeżach miasta, kiedy zaczynał się pokaz fajerwerków?- momentalnie zrobiła się na twarzy czerwona jak polskie maki latem. - Znaczy mam na myśli, czy my się nie spotkaliśmy?- upadała na kolana i położyła dłoń na piersi.- Przepraszam słabo mi...

Fukuzawa podszedł do niej i otoczył ramieniem. 

-Spokojnie niech pani usiądzie. Może szklankę wody? Może jakiś okład? 


- Julek, słyszałeś? Coś walnęło o ziemię.

- Raczej spadło na podłogę.

-W każdym razie... to może być Szefowa. 

- Faktycznie. 

-Dobra, nie ma co włazimy tam.

I zanim Juliusz zdążył go powstrzymać, ten dreptał już w kierunku drzwi do biura. Powoli ruszył za nim wzywając do siebie Balladynę. Adam dziwnymi znakami rąk przekazał mu, że powinien z pomocą Balladyny wyważyć drzwi. Demoniczna istota otworzyła drzwi z hukiem.

- Co.- Obaj stali zdziwieni jak nigdy wpatrując się bezwstydnie w parę okupującą biurko. A raczej krzesło. Adam jednak otrząsnął się szybko a jego twarz momentalnie się rozpromieniła. 

- JULEK! Chyba właśnie poznajemy przyszłego męża Szefowej!- dwie odwrócone w ich kierunku twarze poczerwieniały jeszcze bardziej przybierając kolor soczystych, dojrzewających w letnim słońcu pomidorów. Juliusz przerzucał wzrok z Adama, który z uśmiechem i błyszczącymi oczami lustrował scenę, na zażenowaną zajściem parę i z powrotem z uniesionymi ku niebu brwiami i otwartymi ustami.

- Chcesz mi powiedzieć, że ten tajemniczy facet to... Dyrektor Agencji?- zaczął spokojnie.

-Tak.- odparł Adam z uroczym uśmiechem spełnionej swatki.

- Jasna cholera.- rzekł po polsku. - Przepraszam na chwilę.- drżącymi dłońmi wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer.- Halo? Rej? Tak, ja właśnie w tej sprawie. Nie. Przestańcie. Stop! - westchnął.- Tak, z rozkazu Pani Elizy.- rzucił na nią okiem. Tylko szybko. Później wam wytłumaczę.- westchnął ponownie i spojrzał na "kochanków".- Nazwijmy to roboczo sytuacją kryzysową. Dzięki.- rozłączył się.- Panie Dyrektorze Agencji, bardzo przepraszam za zachowanie moich współpracowników. -Oszołomiony zajściem Fukuzawa bąknął tylko "nic się nie stało". Słowacki zlustrował członków organizacji i dodał- I oczywiście uwolnimy pańskich podwładnych. Nic im nie jest. To znaczy prawie nic.

-Co?! To wy?! Kim wy jesteście?!- Fukuzawa mimo wieku nadal umiał rzucać spojrzenie okrutnika, które przerażało samo w sobie.- Co im zrobiliście?

Eliza przegarnęła włosy za ucho a błękit jej oczu rozpłynął się we łzach.

-Przepraszam... Ja...Jest mi bardzo wstyd. - Fukuzawa spojrzał najpierw na nią, potem na Juliusza pytającym wzrokiem.

- Wszystko Panu wyjaśnię, proszę, chodźmy w jakieś ustronne miejsce. Adaś, podaj Pani Elizie wody i otwórz okno, duszno tu jest.- Adam zasalutował mu i otworzył drzwi obu panom.

- Jesteśmy Zakonem Białych Kruków. Wysłaliśmy wam list, bo wzięliśmy was za wroga. Podobnie  jak wy jesteśmy  małą organizacją, więc stwierdziliśmy, że to was pierwszych się pozbędziemy.  Poszukujemy informacji o uzdolnionych w Japonii i poszukujemy skarbu i informacji o organizacji o nazwie "gildia", o ile ów skarb istnieje.- oparł się o najbliższe biurko.- Prowokowaliśmy was do walki i obserwowaliśmy, aby posiąść wiedzę o was i o waszych umiejętnościach. Porwaliśmy pańskich podwładnych, ale potem dorwaliśmy się do akt. W imieniu całej organizacji, a w szczególności Pani Elizy, chciałbym Pana najserdeczniej przeprosić i obiecuję, że zrekompensujemy szkody wyrządzone pańskim pracownikom.- po czym ukłonił się mu w geście pożegnania tak, jak robią to japończycy. Fukuzawa zawiesił się na chwilę od natłoku informacji i postawy młodego człowieka. Po czym położył rękę na jego wciąż schylonej głowie. 

-Wybaczam.- Juliusz podniósł głowę i promiennie się uśmiechnął. 

- Dziękuję. Ale mam do Pana jeszcze jedną prośbę, choć nie wiem czy powinienem. Otóż chciałbym, aby zwołał Pan zebranie członków agencji i rozważył zawarcie z nami sojuszu. Takie wyjście wydaje mi się najrozsądniejsze. 

- Przemyślę to. Mam do ciebie dwa pytania. Odpowiedź jest obowiązkowa.-Juliusz przełknął ślinę.

-Słucham.

- Pierwsze: czy to wy ośmieliliście się zdemolować nasze miasto.

- Nie. To akurat nie my. 

- Więc dalej nie mamy winnego... Dobrze, więc drugie... Kim... A właściwie, jaką ona jest kobietą?

- Hę?-zdziwił się Słowacki.- Mówi Pan poważnie?

-Tak.- odburknął dyrektor odwróciwszy wzrok. Juliusz zauważył tylko cień rumieńca na jego twarzy. Przeszło mu przez myśl, że powinien zaprezentować Panią Elizę z jak najlepsze strony. Jej prywatna swatka miałby więcej do powiedzenia na ten temat. 

- Jest bardzo inteligentna, opiekuńcza, oczytana, pokończyła przeróżne studia, więc jest również wykształcona. Jest szczera i otwarta, można porozmawiać z nią na każdy temat, zawsze udzieli dobrej rady w razie problemu. Jesteśmy dla niej jak rodzina, której ona jest matką.

-Rozumiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top