Rozdział piąty

- Ranpo, zadzwoń do Tanizakiego . Kto jak kto, ale on powinien wiedzieć o jej porwaniu. - powiedział zrezygnowany dyrektor.

-Halo? Cześć, Tanizaki, słuchaj... Trochę nie wiem jak ci to powiedzieć, ale...Naomi została porwana.-w tym momencie odsunął słuchawkę od twarzy, aby ocalić swoje uszy przed głośnym "co takiego?" ale nie było aż tak hałaśliwe, jak detektyw początkowo przypuszczał. Chwilę jeszcze zajęła im ta rozmowa, w której Ranpo wyjaśniał roztrzęsionemu Tanizakiemu wszystko, czego się dowiedział. Aktualnie pozostali pracownicy Fukuzawy wynieśli się do kawiarenki, która mieściła się pod lokalem agencji. Zajęli najbardziej nasłoneczniane miejsce na tarasie z tyłu budynku.

- Ok, a jest tam gdzieś Kunikida? Co? Uspokój się...Że co? Ale jaki gaz? Czekaj dam na głośnomówiący. Panie Dyrektorze, niech pan słucha. 

Tanizaki odchrząknął, gdy dyrektor zameldował się na miejscu obok, i rozpoczął pośpieszne sprawozdanie:

-Byliśmy w centrum, tak jak było w planie, weszliśmy do księgarni, tam, naprzeciwko kwiaciarni i nagle ludzie zaczęli padać jak muchy, więc poszliśmy sprawdzić co się stało. Sprawdziliśmy, czy oddychają i tak dalej, okazało się, że spali, ale tak mocno, że nie mogliśmy ich obudzić! Wtedy zakręciło mi się w głowie, zrobiłem się senny... a kiedy się obudziłem, to Kunikidy już nie było, wydaje mi się, że to mógł być jakiś gaz usypiający albo coś takiego, inaczej to niemożliwe! W każdym razie popytałem przechodniów, podałem opis Kunikidy kilku przechodnim, i mówią, że widzieli kogoś podobnego, ale jeden szczegół się nie zgadza.

-Co się nie zgadza?- spytał Ranpo. Początkowo sytuacja przedstawiona przez Tanizakiego wydawała mu się klarowna - niezwykły napad, być może rabunkowy. 

-Jeden z przechodniów zeznał, jest wręcz pewien, że Kunikida ma jaskrawoniebieskie oczy, bo to właśnie przykuło jego uwagę.

- No tak... Kunikida ma przecież żółte oczy...

- Żółte? Nie, jestem pewien, że są zielone.-rzekł Fukuzawa.

-Przepraszam, ale ja sądzę, że są szare. - wtrąciła milcząca do tej pory Pani Haruno, unosząc głowę znad papierkowej roboty. 

- Co? Szare? Wątpię...-parsknął Ranpo.

-Nie, ja chyba wiem najlepiej, to mój pracownik!

Głośna wymiana zdań trwała jeszcze kilka dobrych minut, aż wreszcie Tanizaki z drugiej strony telefonu postanowił się włączyć.

-Ważne, że nie są jaskrawoniebieskie!- krzyknął w słuchawkę, że aż kilka osób za nim odwróciło ku niemu spojrzenia, mamrocząc coś o "niewychowanej młodzieży". (Kwestia koloru oczu Kunikidy nadal jest kwestią sporną, lecz aby nie generować kolejnej kłótni przyjęli kolor szarozielony. Tak, Ranpo nadal jest obrażony.)- Ale skoro na pewno nie są niebieskie to co? Błąd świadka? 

-Myślę, że powinniśmy wziąć to pod uwagę.

-W każdym razie nie mamy dwójki z naszych ludzi.

****

Atsushi spokojnie spacerował po obrzeżach Yokohamy, upajając się światłem zachodzącego słońca i słodką niewiedzą nieświadomie. Ciepła świetlista smuga wypełniała płynnie przestrzeń między wieżowcami górującymi nad miastem. Z tej perspektywy wyglądały na niesamowicie odległe. Za nimi, gdzieś na horyzoncie ognista kula tonęła w  morskiej otchłani,  tworząc na powierzchni wody warstwę płynnego złota. Niebo pokryło się przyjemnym  dla oka rumieńcem, lecz gdzieniegdzie bledło, zasłaniane przez chmury. Kwitnące drzewo wiśni i kilka przydrożnych krzaczków w połączeniu z tym niezwykłym  krajobrazem, budowały w nim poczucie niezwykłej wolności i więzi z naturą. Żałował, że czas wciąż płynie. Chciałby móc go zatrzymać i oddać się w pełni swoim przemyśleniom. Poczuł, że wielka fala myśli o przeszłości przytłacza go i miażdży, mimo, że czuł się przecież tak wolny., podziwiając cudowny obraz przestrzeni, jednak gdzieś z głębi oceanu myśli wydobywa się obawa o to, co miało dopiero nadejść. Uczucie to miało właściwie dwa oblicza i jakąś dziwną, niezrozumiała naturę. Z jednej strony bardzo chciał, wręcz nie mógł się doczekać tego, co miało nadejść. Wreszcie poczuł, że jego marny żywot jest coś wart, że jest silny i wiedział już jak tę siłę wykorzystać. Spełnił swoje dziecięce marzenia, miał nagle dużo energii do pracy, wiele razy przecież wyobrażał sobie jak będzie niósł pomoc przyjaciołom, którzy zastąpili mu rodzinę. Z drugiej strony zaś, bał się, że wpadnie w sidła niepewności,  zawaha się, nie podoła oczekiwaniom, a to wszystko przez to, że miał po prostu złe przeczucia.

Usiadłszy pod drzewem pogrążył się w osobistych refleksjach tak bardzo, że nie zauważył małej istotki przyglądającej się morzu z krawędzi klifu. Był to mały chłopiec wpatrujący się przymrużonymi oczyma w linię horyzontu.

-Hej, mały, co ty tutaj robisz? Zgubiłeś się?- Atsushi podbiegł do niego.

-Zgubiłem mamę.- malec spojrzał w głąb oczu członka agencji.- Muszę znaleźć ją, albo Ryszarda.

-Mogę się tutaj z tobą pokręcić, może się znajdą.

-Dziękuję!- chłopczyk momentalnie się rozpromienił i przytulił do nóg Atsushiego. Chłopak uśmiechnął się i wyciągnął rękę do małego.

-Idziemy?

-TAK!- uśmiechnął się mały.- A takie fryzury jak twoja są modne w Japonii?- zapytał. Atsushi dopiero teraz usłyszał jakiś dziwny rodzaj akcentu, jaki chłopiec wkładał w słowa. 

-Nie, to powstało przez przypadek.

-Czyli jak?

-To długa historia

- Mamy czas, a poza tym Eli-okaasan mówi, że powinienem słuchać japońskiego, bo wtedy będę go lepiej umiał. - powiedział z powagą malującą się na dziecięcej twarzy w zabawny sposób, dzięki wydętym policzkom i przymrużonym oczom.

- Nie, ty masz rodziców, nie będę psuł ci dzieciństwa tą opowieścią.

Chłopczyk spojrzał na Atsushiego zdziwiony. 

- Nie mam rodziny. Mam tylko mamę, ale ona i tak nie jest moją prawdziwą mamą, ale Eli-okaasan się mną opiekuje. 

Atsushi zamilkł. Wewnątrz rozpatrzył wszystkie za i przeciw, aż wreszcie zdecydował się na ryzykowne pytanie.

-Byłeś w sierocińcu?

- Tak, ale to było dawno i mnie tam nie lubili. Mówili, że jestem dziwny, ale potem Eli-okaasan wzięła mnie o siebie, a ludzie mamy wszyscy są dziwni, więc jesteśmy jedną, wielką rodziną dziwolągów. - roześmiał się. Atsushi chciał zadać jeszcze kilka pytań, lecz wtedy zza wyszedł wysoki, elegancki mężczyzna. 

-Ryszard!- malec momentalnie wypuścił rękę Atsushiego, i pobiegł w stronę mężczyzny. 

Atsushi ruszył niepewnie w ich kierunku. 

-Dziękuję, że zajął się pan paniczem. Pani Eliza postradałby zmysły, gdyby panicz się tu zgubił.

-Dziękuję!- "panicz" ponownie przytulił się do  Atsushiego, a ten z uśmiechem pogłaskał go po główce. Jego opiekun dotknął ramienia chłopaka i spytał:

-Proszę wybaczyć to, że jestem tak bezpośredni, ale czy nie pracuje pan przypadkiem w Zbrojnej Agencji Detektywistycznej?

-T-tak, ale co to ma wspólnego? Skąd pan o tym wie?- odpowiedział powoli zdziwiony pytaniem rozmówcy.

-W takim razie bardzo mi przykro, ale musi pan pójść z nami.

- Chwila, co?- następnie wszystko potoczyło się bardzo szybko. Mężczyzna wyszeptał coś w nieznanym języku pod nosem, a następnie ręka, którą trzymał na ramieniu  tygrysołaka nie dość, że momentalnie znalazła się na jego szyi, to przybrała formę jego własnej, tygrysiej ręki. Siłowali się chwilę, a potem obraz przed jego oczami stał się niewyraźny. I potem już nie pamiętał...

****

Tygrysołak obudził się w jakiejś zimnej kanciapie, o metalowych ścianach, sam siedział przywiązany łańcuchem do krzesła. Szarpał się z tym chwilę, ale to nie przyniosło żadnego efektu. Wtedy drzwi, również metalowe, otworzyły się cichutko. 

- To ty!- krzyknął Atsushi, widząc małego chłopca, któremu pomógł zaledwie zdawać by się mogło kilka godzin temu.

-Ciiii!-mały przyłożył palec do ust, potem zamknął szybko drzwi. - Nie powinno mnie tu być, ale chciałem cię przeprosić za zachowanie Ryszarda.  Prosiłem ich, żeby dali ci tu kogoś, kto nie zrobi ci krzywdy, ale i tak źle trafiłeś. Padniesz z wycieńczenia, ale ja tego nie chciałem, naprawdę!- zaczął nerwowo gnieść skrawek koszuli, w którą był ubrany, a w jego oczkach zabłysnęły łzy.-To nie moja wina, naprawdę! Ja tego nie chciałem...

-Nie obwiniaj się, mały.

-Kiedy to wszysko nie tak. Ale gdyby nie ja to może by cię tu nie zamknęli... Przepraszam...- łzy pociekły po bladych, chłopięcych policzkach. Wpatrywał się w podłogę, próbując ukryć miażdżące go poczucie winy, jednak Atsushi poczuł, że ogarnia go współczucie w stosunku do tego dziecka. 

Nagle zaskrzypiały drzwi, a stanął w nich wysoki mężczyzna o miedzianych włosach i eleganckich okularach na nosie, lecz całość jego wizerunku budowała wokół niego aurę niewyjaśnionego pochodzenia grozy.

-Paniczu, chyba pomyliłeś drzwi.- zmierzył go chłodnym wzrokiem. Dziecięcy płacz nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Mały pokiwał tylko głową i wyszedł, ciągając nosem.

Mężczyzna zamknął drzwi i wziął krzesło, które dotychczas stało w kącie pomieszczenia. Usiadł naprzeciw Atsushiego, założył nogę na nogę, poprawił okulary i splótł palce.

-Nazywam się Bolesław Prus, a ty jesteś Nakajima Atsushi, masz osiemnaście lat, twoja zdolność to "Bestia pod księżycem", urodziłeś się piątego maja i masz 170 centymetrów wzrostu, mylę się?- przeciągnął się i uśmiechnął złośliwie do przesłuchiwanego. - Lubie to uczucie, kiedy ja, jako łowca, wiem wszystko o mojej ofierze. Bez wzajemności. Ten twój wzrok... nie wierzysz mi? Uważasz, że trafnie zgaduję? Lubisz koty i chazuke, ważysz 55 kilogramów... rozgadałem się, przepraszam. Naszym tematem bowiem, nie będzie ani twój, ani tym bardziej mój życiorys. -wrócił do poprzedniej pozycji.- Chcę porozmawiać o twoim aktualnym miejscu pracy. W zamian pokażę ci co dzieje się z Naomi Tanizaki oraz Kunikidą Doppo, a nawet powiem ci gdzie jesteś. - Atsushi jednak milczał.- W takim razie przyjmuję twoje milczenie jako zgodę. - wstał z krzesła. - Otóż, teraz jesteś pod wpływem mojej zdolności. Nie możesz użyć tu swojej. Czemu nadal milczysz?- westchnął.- Jesteś najmniej rozmowną osobą, z jaką miałem do czynienia. No cóż. A co powiesz na to?- wraz z pstryknięciem jego palców pojawiły się dwa ekrany. 

Na jednym z nich widniał wijący się z bólu Kunikida,  a na drugim przerażona Naomi. Atsushi przełknął głośno ślinę.

- Ta dziewczyna ma słabą psychikę. - oglądał z zainteresowaniem równym Atsushiemu.- Wyadje jej się, że tylko ona widzi te cienie... Czuje że ją obserwują. Wydaje mi si, że efekt jest podobny do rezultatów paraliżu nocnego, ale sam nie wiem. Nie miałem okazji tego przeżyć. 

Atsushi przestał słuchać w połowie jego wypowiedzi, gdyż skupił się na maleńkiej postaci stojącej nad Kunikidą. 

- T-to o-on...- wyszeptał Atsushi.

-Jednak nie jesteś niemową! Tak, panicz ma straszliwą zdolność. Potwory, które mu asystują właśnie wyżerają wnętrzności twojemu koledze, wyobrażasz sobie? Jeśli wkrótce nie przestanie Kunikada Doppo powoli umrze w strasznych męczarniach...Będziesz gadał, czy mam przemówić siłą?- tygrysołak spojrzał na oprawcę wzrokiem wojownika.Prus obdarzył go złośliwym uśmiechem.- W takim razie jak wolisz.

Wtem w pokoju zapanował zupełny mrok. Nieposkromiona, nieprzenikniona ciemność, tak głęboka, że nawet bezksiężycową noc możnaby pomylić ze słonecznym, letnim porankiem. I nagle pojawiły się smugi światła, które oślepiły Atsushiego do tego stopnia, że początkowo nie zauważył nawet ostrza przy swoim gardle.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top