Rozdział jedenasty
W pomieszczeniu zapanowała zupełna cisza. Trwała co prawda kilka sekund, bo tylko tykanie zegara było w stanie ją zmącić. Jednak zdawała się trwać wieczność, gdy każdy z obecnych w pokoju odpłynął z nurtem własnych myśli. Przepływały one szybko i po kilka, lub kilkanaście naraz. Pierwsze, blade promienie słońca wpadały przez niezasłonięte do końca okna, oświetlając drewniane panele podłogi.
- To co zrobimy, Szefie? - przerwał ciszę Chuuya. W tym momencie zadzwonił telefon niskiego kapelusznika. - Halo? Tachihara? - obdarzył Szefa i Dazaia szybkim spojrzeniem. - Jakiej organizacji? Sojusznik agencji... No dobra, dziękuję. - wyłączył komórkę. -Dazai, czy agencja ma jakiegoś nowego sojusznika, o którym nie raczyliście nam powiedzieć?
- A skąd mam to wiedzieć? Trzymacie mnie od kilku dni w piwnicy! - burknął Dazai.
- W każdym razie, lider organizacji został porwany przez nowego kolegę szefa - zaakcentował przesadnie trzy ostatnie słowa. - i teraz nasz pusty magazyn jest niezdobywalną fortecą, a lider jest zamknięty gdzieś w środku, w dodatku nasi ludzie nie żyją.
- Przykra sprawa. - rzekł Mori zamyślony.
- No to skoro on tyle wam zrobił, to może przydałoby się dać mu nauczkę? - zaproponował Dazai. - W stylu portowej mafii. A skoro zaangażowana jest w to agencja, ja jako jej członek poświęcę się i pójdę sobie. - uśmiechnął się. - Dyrektorowi przyda się pomoc.
- Chcesz po prostu wydostać się z naszych sideł, prawda? - rzekł Szef mafii.
- Nie, ja chcę pomóc moim przyjaciołom. - nuta sarkazmu nadal była słyszalna w jego głosie.
- Chuuya, razem z Dazaiem pójdziecie i załatwicie sprawę tak, jak robi to mafia.
- Z całym szacunkiem, ale ja nigdzie z nim nie pójdę. - warknął zirytowany Chuuya.
- Po starej znajomości, Chuuya, możemy to chyba zrobić? - szepnął zabandażowany. - Zaufaj mi ostatni raz~
- Zawiodłeś moje zaufanie wystarczająco dużo razy, dziękuję, wolę oszczędzić sobie nerwów. - warknął.
Szef zachichotał.
- Ale ja cię nie pytałem o zdanie, czyż nie? To rozkaz. Pójdziesz z Dazaiem do magazynu, zorientujesz się w sytuacji, wyrównasz rachunki i zdasz raport. Proste.
- A potem możemy pójść się napić. - powiedział członek agencji.
- To jest ostatnia rzecz, jakiej bym sobie życzył. - westchnął.
***
Pokój o metylowych ścianach, metalicznym zapachu, metalicznych dźwiękach z zewnątrz, w którym panował chłód, który w porównaniu z chłodem serca i umysłu jej porywacza był niczym więcej, jak tylko chłodkiem odczuwalnym po otwarciu zepsutej lodówki. Mogła cieszyć się jedynie towarzystwem człowieka, nazwanego przez oprawcę Gogolem, ale on nie wydawał się ani normalny, ani szczególnie inteligentny. Krótko mówiąc, jedynym zajęciem jakie jej pozostało, było podziwianie nagich ścian i twarzy klauna za szybą w drzwiach. Dodatkowo czuła niemiły skurcz w brzuchu, uświadamiający ją o tym, jak bardzo się denerwuje. Nikt właściwie nie wie, gdzie jest. Mimo, że zarówno agencja, jak i zakon miał wielu utalentowanych członków, to w tym momencie wewnętrznej paniki zwątpiła w ich umiejętności.
Zza szybki na górnej części drzwi patrzyło na nią zaciekawione jej osobą oko, którego drugie ślepie zakryte było czymś co z daleka przypomniało jej kartę, ale w rzeczywistości nie była tego pewna.
- Jak chcesz to nie wstydź się, wejdź. - powiedziała znudzona. - Nie mam nic ciekawego do roboty.
- Muszę pilnować, nie wiem czy mogę wejść. - powiedział przykładając usta do dziurki od klucza. - Dosiu będzie zły, jeśli pani sobie pójdzie.
- Chyba będziesz pilnował mnie dokładniej, gdy będziesz bliżej.
Gogol milczał przez chwilę, tworząc na swojej twarzy wyraz absolutnego skupienia.
- Tak, to ma sens. - otworzył drzwi, i wszedłszy do środka zamknął je.
- Wydajesz się miłą osobą, em...? Gogol, tak?
- Zgadza się!
- Może chciałbyś zaprzyjaźnić się ze mną? - zasugerowała.
- Nie, nie, nie! - natychmiast na jego bladej twarzyczce pojawił się uśmiech zadowolenia. - Dosiu ostrzegał mnie przed tym! Nie opuszczę Dosia, w życiuuuu~
- To urocze. - odchrząknęła. - Ale nie wiesz czy nie udaje, żeby zdobyć twoje zaufanie. Ja na twoim miejscu bym uważała. Mogę opowiedzieć ci o nim, i tak nie zdradzę czegoś, czego on by nie wiedział.
- Dobry pomysł! - po czym zasiadł u jej stóp po "turecku" , oparł głowę na łokciach i wyglądał jak dziecko, gotowe do słuchania opowieści na dobranoc.
- A więc poznaliśmy się, kiedy miałam trzydzieści lat. Miał wtedy odbyć się pojedynek hazardowy między mną, a Jockerem, bo tak nazywał siebie pewien znany hazardzista. Obiecał, że odda wszystkie ukradzione mojemu zmarłemu ojcu pieniądze, gdy z nim wygram. Oczywiście, wielu gapiów przyszło to zobaczyć, bo byłam wtedy bardzo znana w półświatku. - Gogol wpatrywał się w nią jak w bóstwo, zaciekawiony opowieścią. - Po mojej wygranej Fyodor przyszedł do mnie, aby mi pogratulować, a także złożyć pewną propozycję. Powiedział, że zakłada organizację, która będzie dążyć do przejęcia władzy, a taka uzdolniona osoba jak ja idealnie nadawałaby się na jego zastępcę. - westchnęła. - Początkowo wszystko szło dobrze, nasze zrzeszenie zbierało coraz więcej członków, wypełnialiśmy kolejne cele, poszerzaliśmy horyzonty, a ja byłam w niego wpatrzona, jak ty. - spojrzała na słuchacza ukrytkiem. - Po jakimś czasie zaczęłam nawet coś do niego czuć, myślałam, że to ten jedyny. Nawet zaręczyliśmy się. Ale myliłam się. Po półtora roku działalności, pojawił się Fyodor Tiutczew. Był bardzo zdolnym chemikiem i wyjątkowym uzdolnionym. Jego umiejętność "Łzy ludzkie, łzy człowiecze" pozwala mu władać cieczami, dlatego zawsze nosi przy sobie buteleczki z kwasami. Niebezpieczny zaczął robić się wtedy, gdy nauczył się władać ludzką krwią, a była to trudna sztuka, nawet jak na niego. - przerwała na chwilę, dochodząc do punktu kulminacyjnego historii. - Fyodor chciał wykorzystać go do strasznych celów. Wtedy mimo potencjalnego zagrożenia ze strony Fyodora, Tiutczew przyszedł do mnie, żeby mnie ostrzec. Wyjawił mi, że w tajemnicy przede mną zabijał masowo niewinnych ludzi, mydlił mi oczy swoim uczuciem. Do dziś nie wiem, czy to było prawdziwe. - zamilkła na chwilę, zamyślona. - Cóż, potem pogrzebałam troszkę w jego sprawach, i wszystko okazało się prawdą. On za nic ma ludzkie życie. Zastanów się, czy na pewno chcesz się poświęcić. Zabije cię, gdy przestaniesz być przydatny.
- Łaaaał, nie wiedziałem, że Dosiu był tak niegrzecznym chłopcem! - powiedział Gogol z miną zaskoczonego dzieciaka. - Dziękuję pani!
- Po tym, jak się rozstaliśmy, założyłam własną organizację. - powiedziała z dumą. - Chcesz do mnie dołączyć?
- To kuszące, ale Dosiu by się wściekł.
***
Biuro dowodzenia zostało ustawione w agencji za pomocą map rozłożonych na biurku, krótkofalówek o wyjątkowo długim zasięgu oraz kawy w ogromnych ilościach. Za zawalonym biurkiem zasiadali Prus i Ranpo, czyli główni nawigatorzy Sojuszu Zbrojnych Kruków, bo tak został nazwany przez Andrzeja, Kenjiego i Kyoukę. Oddział został wyposażony, pożegnał się i wyruszył.
Ich miejsce docelowe było w istocie niedużym, leśnym, piętrowym zaledwie budyneczkiem. Według znalezionego w agencji planu obiektu składał się on z dużej Sali, jak się okazało wypełnionej dużymi pudłami, o co najmniej tajemniczej zawartości, oraz z dwóch mniejszych pomieszczeń na górze. Jako że wszystko mieściło się w lesie, łatwo był o się ukryć wśród roślinności, co sprzyjało umiejętności Jana Kochanowskiego, a Tanizaki za pomocą "płatków śniegu" udoskonalił ich kamuflaż. Kochanowski uśpił strażników, siedzących pomiędzy skrzydłami drzwi. Chwilę później Kenji z łatwością otworzył wrota magazynu. Do środka pierwszy wszedł Kunikida uzbrojony w mały pistolecik. Jednak powitał ich smród zgnilizny, dziesiątki ciał i plamy krwi na ścianach i podłodze.
- Co im się stało? - powiedział cicho Henryk.
- Pewno umarli. - burknął Rej po polsku. - Ktoś zabił, a jakże. Krocie widziałem nieboszczyków, lecz sposób poczynienia tego czynu nie jest mi znajomy. Jakby ktoś zaklął, dotykiem do grobu posłał.
- Oby się pan mylił, to by było straszne! - Henryk wytłumaczył wszystkim co powiedział obrażony patriota. - A może ci na zewnątrz też są martwi? Nie byli zbyt ruchliwi.
Kunikida wyszedł i sprawdził puls straży.
- Rzeczywiście, są martwi. - powiedział drżącym głosem.
- A może bym dyskretnie sprawdził piętro? - szepnął Henryk. - Wydaje mi się, że słyszę głosy na górze. - widząc potakiwanie ze strony towarzyszy, aktywował "Krzyżaków", i posłał ich na górę. - Tanizaki, przekaż naszym w centrali, co odkryliśmy. - Mówił nadal cicho.
Tymczasem Gogol zdecydował w podzięce za historię Elizy, opowiedzieć jej swoje dzieje. Były jednak równie pasjonujące, co wyścigi kulawych leniwców. Słowem, odpłynęła myślami, usiłując wymyślić jakikolwiek plan ucieczki, zanim Fyodor wróci ze swojej wycieczki.
- ... i ku ogólnemu zdziwieniu społeczeństwa, ja je wziąłe- słyszy pani? - przerwał. - Mamy gości! Słyszy pani, ktoś jest na dole! Słyszę głosy!
- Może to tylko w twojej głowie? - zażartowała.
- Nie, tamte brzmią inaczej... - odpowiedział ku osłupieniu Elizy. - Te są żywe. Cudownie ~! Zamknę panią na chwilę, ale niech się pani nie martwi, wrócę, a wtedy zagramy w jakąś zabawną grę ~! - rzekł na odchodnym.
***
- Hej, tu Tanizaki. - dobiegło niespodziewanie z krótkofalówki. - Jesteśmy w środku, znaleźliśmy mnóstwo martwych ludzi. Użyliśmy zdolności Henryka, zaraz sprawdzi piętro.
- Ok, super, uważajcie na siebie. - Prus wypił łyka gorzkiej kawy z plastikowego kubeczka jednorazowego użytku. - Jakby coś się działo, to się zgłoście. - mruknął znudzony.
- A jeśli sobie nie poradzą to wyślemy posiłki, tak? - powiedział Adam, który zajmował miejsce w kącie. - Od razu się zgłaszam, jakby coś. Nie przepuszczę temu gnojowi co ośmielił się...
- Ucisz się, gejowaty poeto. Próbujemy pracować. - powiedział zgryźliwie Bolesław.
- Co żeś powiedział?! - Adam nagle stał się energiczny. - Jak śmiesz, ty mały...!
- Ryszardzie, niech pan go przytrzyma, on zagraża powodzeniu operacji.
Wtedy rozległ się telefon, Atsushi siedzący najbliżej urządzenia, bez zastanowienia odebrał.
- Zbrojna Agencja Detektywistyczna, słucham. - powiedział automatycznie. - Dazai - san! Nareszcie! Chwila, włączę głośnomówiący.
- Już? No więc idziemy do was z Chuuyą! - powiedział wyraźnie energetycznie. - Ale trochę nam to zajmie.
- Zaraz, do nas czyli gdzie? - spytała Yosano.
- Do magazynu mafii! - oznajmił Dazai.
- Dobra, musisz wiedzieć, że nasi już tam weszli. Sprawdzają piętro. - rzekł Prus.
- Zaraz, kto tam jest.
- Aktualny wicelider Zakonu Białych Kruków.
- Czego? - palnął zabandażowany.
- Jesteśmy waszymi nowymi sojusznikami! - krzyknął Adam z końca pomieszczenia, nadal pilnowany przez Ryszarda.
- Słyszałeś, alkoholiku? - odwrócił głowę od słuchawki, co sprawiło, że było go gorzej słychać, jednak gdzieś w oddali słychać było : - To ich lider został porwany!
- Dazai - san, po co właściwie tam idziecie? - spytał Atsushi. - Nawet nie wiemy co ona tam robi?
- Ona?
- No, nasza liderka. - burknął Prus.
- Aha, znaczy za tym wszystkim stoi Fyodor Dostevsky. - powiedział Dazai. - Z tego co mi wiadomo, zabił wszystkich przydzielonych do pilnowania go członków mafii. Ogólnie teraz mafia chce się zemścić i dlatego jest tutaj Chuuya. - rzekł ze słyszalnym uśmiechem.
***
Gogol zszedł po schodach powoli i sprawiał wrażenie majestatycznego i pięknego, zwłaszcza w tym białym świetle, które odbijało się od metalowych ścian.
- Gościeeeee~! - powiedział, poniósłszy ręce zaczął im machać, ignorując zdziwiony wzrok wszystkich obecnych. - Witajcie, witajcie! Czego tu szukacie? Co sprowadziło was tutaj?
- Gdzie ona jest? - warknął do tej pory milczący dyrektor.
- Ona? - Gogol udał zaskoczonego i myślącego. - Macie na myśli panią, która siedzi tam na górze, na krzesełku, do którego Dosiu ją przywiązał. Zdążyliśmy się zakolegować! Opowiadaliśmy sobie ciekawe historie, a jak tam wrócę, to zagramy w jakąś grę, więc przykro mi, ale nie mogę was przepuścić ~. - uśmiechnął się słodko.
Fukuzawa prychnął.
- Przepraszam, ale jeśli mnie nie przepuścisz to sam przejdę, ale użyję siły. - powiedział a w obliczu wszechobecnego echa, zabrzmiał odpowiednio groźnie, Gogol aż zadygotał. - Chcesz się zmierzyć?
- Bardzo chętnie! - odpowiedział wesoło. - To będzie zabawne! - zszedł na dół i poprawił rękawiczki. Pokłonił się, wykonując ruch swoim długim płaszczem, łapiąc za jego krawędź. - Zagrajmy w chowanego! - zniknął z ruchem peleryny pozostawiając po sobie tylko głos. - Znajdźcie mnie, drodzy gościeeee~! - rozbrzmiał.
Dyrektor poczuł nagły przepływ determinacji. Pozostało pokonać tego dzieciaka, odnaleźć ją, aby wreszcie poczuć spokój. Oszalał, oszalał na punkcie kobiety, jak nigdy w życiu. Nie mógł jej teraz stracić. Nie mógł na to pozwolić.
- Dajcie znać naszym. - rzekł poważnie. - Ja to załatwię. Zagram z tobą. Bardzo chętnie z tobą zagram.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top