Rozdział ósmy
⛔❌‼️UWAGA! Ten rozdział zawiera drastyczny opis zwłok, jeśli jesteś wrażliwą osobą pomiń dla własnego komfortu i bezpieczeństwa.‼️❌⛔
Fukuzawa z każdym momentem był coraz bardziej przekonany do nowo zawartego sojuszu. Elizę spotkał dziś wczesnym rankiem i od razu zaproponował kawę w swoim biurze. Rozmawiali już trochę czasu, mimo, iż ich rozmowa liczyła właściwie tylko krótkie odpowiedzi dyrektora i długie wypowiedzi Elizy, które spisane, zajęłyby ciężkie strony ogromnych ksiąg, jednak mężczyźnie to nie przeszkadzało. Możliwość wsłuchania się w ten dźwięczny, zmęczony jeszcze głos, była dobrym wynagrodzeniem chwil strachu jakich ostatnio doświadczył. Przekonał się przy okazji, że Słowacki miał całkowitą rację, gdy mówił o jej wiedzy. Rzeczywiście, wystarczyło jedynie rzucić temat a ona natychmiast go przechwycała i tworzyła piękne, długie wypowiedzi, co idealnie komponowało się z jej wyglądem. Loki trochę w nieładzie, zmęczone oczy, nienaganne ubranie i kubek kawy w akompaniamencie głosu tworzyło w jego głowie postać najpiękniejszej istoty, jaką dotychczas spotkał, a piękniejszej spotkać nie chciał.
Nagle otworzyły się nieszczęsne drzwi do dyrektorskiego gabinetu, a do pomieszczenia wszedł Kenji z Andrzejem "na barana". Zamknęli szybko drzwi do pomieszczenia, rozglądając się uprzednio, nie zauważyli nawet szefostwa delektującego się poranną kawą.
- Andrzejku, a ty jadłeś już śniadanie?- zagarnęła Eliza. Obaj chłopcy spojrzeli na nich zaskoczeni i przyłożyli palce do ust, uciszając Orzeszkową.
- Uciekamy przed Ryszardem, bo on chce mi dać śniadanie a ja nie jestem głodny, ale on tego nie rozumie.
Eliza obdarzyła go wymownym spojrzeniem. Chłopcy schowali się w kącie pokoju, tuż za drzwiami, tak, że każdy wchodzący to pokoju by ich nie zauważył. I czekali.
- Mam was, wy małe...- drzwi zgodnie z oczekiwaniami otworzył Ryszard, wyraźnie poirytowany. Umilkł widząc dyrektorów. - Przepraszam, widziała pani panicza?
- Nie, a coś się stało?- zapytała ze zdziwieniem.
- Panicz ucieka przede mną, bo nie chce jeść śniadania, i pomaga mu w tym ten chłopak z agencji. - mruknął lokaj.
- Ryszardzie nie przejmuj się, dopilnuję, żeby zjadł. Może na razie nie ma ochoty.
Ryszard burknął coś pod nosem i wyszedł. Z kąta wyszli uciekinierzy.
- Dziękuję, mamo, jesteś najlepsza. - szepnął Andrzej, a Eliza zmierzwiła mu włosy.
Grupa poszukiwanych wyszła z pokoju, starając się robić jak najmniej hałasu i rozglądając się uważnie, aby nie wpaść na swojego oprawcę, minęli Prusa i Yosano.
- Melduję, że my idziemy na miasto. - powiedziała Yosano. - Zabieram go na wycieczkę krajoznawczą, skoro mamy dzień wolny. - uśmiechnęła się. Jej stojący z tyłu towarzysz wyglądał na sceptycznie nastawionego do tego pomysłu, albo tylko takiego udawał. - Jakby coś się działo, to jestem pod telefonem.
- W takim razie bawcie się dobrze. - rzekł dyrektor od niechcenia.
- Oczywiście, będziemy.- po czym złapała Prusa za rękę i wyprowadziła z gabinetu.
Eliza wypiła trochę gorzkiego płynu z kubka.
- Wygląda na to, że się lubią. Nie wyobrażam sobie, że mogliby walczyć przeciw sobie. Myślę, że następnym krokiem będzie zawarcie sojuszu zakonu z mafia portową. Skoro są waszymi kompanami, mogliby być i naszymi. Nie będę przecież zmuszać sojuszników do walki przeciw sobie w moim interesie.
-Myślę, że to dobry pomysł, ale nie wiem, czy coś głupiego nie przyszło Moriemu do głowy.
- Czemu tak sądzisz?
- Jakiś czas temu wysłałem do mafii Dazaia, mojego pracownika, a on do tej pory nie wrócił.
- To rzeczywiście niepokojące. Myślisz, że coś mu zrobili?
- Myślę, że to możliwe.
***
Znajdował się na szarych i zaniedbanych obżerzach Yokohamy. Budynek, przed którym stał, wyglądał okropnie, choć z pewnością ktoś rzekłby, że jest dość klimatyczny. Na wszystkich ścianach budynku widniały przykłady sztuki ulicznej, podziwianej jedynie przez wszechobecną biedotę podejrzliwym wzrokiem, dokładnie takim, jakim mierzyła teraz jego. Jednak to właśnie gdzieś tutaj miał spotkać tajemniczą osobę, która podrzuciła małą karteczkę pod jego drzwi.
Ściany wewnątrz wyglądały jeszcze gorzej, z powodu licznych grzybów. Wspiął się po wadliwych schodach, starając się unikać kontaktu z pordzewiałą poręczą i zapukał do drzwi podanego na karteczce lokalu.
Otworzył skrzypiące drzwi i od samego wejścia, powitał do okrutny zapach zgnilizny. Rozejrzał się po mieszkaniu. W salonie w dużym fotelu siedział człowiek. Rysy jego twarzy wskazywały na pochodzenie Europejskie, chociaż był bardzo wychudzony. Na głowie miał puchatą czapkę, która przykrywała słabej kondycji włosy, których część opadła na pobladłą twarz, między parę fioletowych oczu, pod którymi wyróżniały się cienie. Obdarzył go uśmiechem i wskazał głową krzesło naprzeciw siebie.
- Cześć. - powiedział. - Przyprowadziłem cię tutaj, bo chce ci pokazać coś, co cię może zainteresować.
- W takim razie przestań gadać. - warknął Słowacki.
-Ok, ok. - wstał z fotela, który aż skrzypnął pod nim. Juliusz wstał za nim. - Jaki niecierpliwy...
Człowiek przepuścił go w drzwiach, i wprowadził do sypialni, skąd wydobywał się drażniący zapach.Na ogromnym zrujnowanym łożu leżał człowiek. Z pewnością nie żywy. Zapach zgnilizny nagle stał się bardziej intensywny. W pomieszczeniu było zimno i ciemno, z powodu zabitych deskami okien, tylko jedna jasna smuga padała na twarz trupa z pomiędzy kawałków drewna. Sam nieboszczyk ubrany był w elegancki strój, ale już tylko częściowo, gdyż większość jego ciała stała się mieszkaniem robactwa. Połowa jego twarzy była, a właściwie jej nie było. Widoczny pozostał zeschnięty mózg i kawałek czaszki. Robaki nadal pożerały ciało. Jest sine, skóra odpada. Porozcinane przez robaki tętnice i żyły na rękach, zeschnięta krew, która nadal tam pozostała. Otwarta klatka piersiowa z brakiem jednego płuca. serce, które zostało zjedzone. Otwarty staw biodrowy, w którym robaki zrobiły sobie legowisko. Rozłożone kości, teraz obrzydliwie cienkie. Brak paznokci, robaki jedzące mięśnie. Narządy, znajdujące się w brzuchu odkryte i całkowicie zamienione miejscami, przykryte częścią szaty, jednocześnie oszczędzając Juliuszowi okropnego widoku. Jelito nabite na jedno z żeber i wystający kręgosłup. Całokształt za czasów swej żywej świetności mógł tworzyć piękne ciało, jednak napotkał przekleństwo czasu. W nogach loża lśniła nagrobna, metalowa płytka z imieniem i nazwiskiem zmarłego.
- Poznajesz? - zapytał człowiek. Juliusz drżącymi dłońmi chwycił zimną tabliczkę. - Trochę się napracowaliśmy, żeby go tu ściągać.
Juliusz przejechał wzrokiem po poblakłych literach. Metaliczny odgłos odbił się echem w jego głowie. Tabliczka wypadła mu z rąk. Dwa słowa dobrze mu znane. Dwa słowa przywołujące wspomnienia słodkie, jednocześnie bolesne. Euzebiusz Słowacki.
Jego bok tuż pod żebrami zapłonął bólem, jakby czyjaś dłoń zacisnęła się tam, wypalając mu skórę. Upadł na podłogę zwijając się z bólu, zagięła się pod jego ciężarem. Jednak jego towarzysz zdawał się być ucieszony.
- Ranpo Edogawa - powiedział wyraźnie i głośno. Ból ustał natychmiast.
***
- Julek, gdzie żeś był do cholery?! - spytał Adam. Juliusz spojrzał na niego z odrobinę szerzej niż zwykle otwartymi oczyma, z jednoczesnym zdziwieniem i poprostu tępym wyrazem twarzy.
- Ja... - wyglądał jakby usilnie starał się przypomnieć. - właściwie to nie pamiętam. Musiałem się zamyślić.
Adam przyłożył rękę do jego czoła, jednocześnie odgarniając grzywkę Juliusza.
- Napewno dobrze się czujesz?
- Tak, nic mi nie jest. - Słowacki zdjął dłoń przyjaciela że swojej twarzy.
Nagle rozległ się dźwięk szybkich kroków, a zza zakrętu wybiegła Kyouka.
- Sensei! - krzyknęła, zatrzymując się przed nimi. - Śnieżnobiały demon... wróciła! - powiedziała ze słyszalną zadyszką ale i z uśmiechem.
- Widzisz, jest tak jak mówiłem. Demony regenerują się, bo w końcu nie są materialnymi, żywymi istotami cały czas. Zwłaszcza, że ona nie doznała jakichś poważnych obrażeń. - poklepał Kyoukę po głowie. - Ale poczekamy jeszcze kilka godzin, aby mogła całkowicie zregenerować siły. Wieczorem, za tym budynkiem, gdzieś dzisiaj spaliśmy, ok? Zrobimy twój pierwszy trening.
- Dobrze, sensei! - energicznie pokiwała głową i odeszła.
Adam spojrzał na niego zatroskany.
- Skoro masz trochę czasu, to może idź się zdrzemnij, dobrze? - zasugerował ostrożnie.
- Ale ja się dobrze czuję, nie dociera to do ciebie?! - krzyknął Juliusz.
- Nie wyglądasz na kogoś kto dobrze się czuje. - po czym odwrócił się i odszedł. Tak poprostu. Słowacki stał jeszcze przez chwilę, wypatrując nie wiadomo czego błędnym wzrokiem.
***
Stukot małego obcasu odbijał się echem, gdy niewysoka istota przemieszczała się po korytarzu. Chuuya poprawił kapelusz, który podskoczył razem z nim, gdy zza jednych z licznych drzwi wydobył się krzyk.
- Chuuuuuuuuuya! To ty, prawdaaaaa?!
Rudzielec zwrócił się do drzwi, dobierając klucza z kieszeni kamizelki, otworzył je i zastał widok, jakiego właściwie się spodziewał. Dazai siedział, przymocowany do krzesła łańcuchem. Z głupim uśmiechem na twarzy jak zwykle.
- Zgłupiałeś do reszty?! - warknął Chuuya. - Kto do cholery kazał ci się tak wydzierać?!
- Ej, chciałem tylko pogadać, ileż można gnić w samotności? - powiedział teatralnie smutno, jakby kolejna śliczna kobieta odmówiła popełnienia podwójnego samobójstwa. -. Rozpoznałem twoje kroki, więc pomyślałem, że jesteś idealnym kandydatem na mojego rozmówcę! - uśmiechnął się słodko.
- Źle myślałeś. - powiedział Chuuya z kamiennym wyrazem twarzy. - Wolę, żebyś to zdechł z tej samotności.
- A może powiesz mi, czemu mnie tu zamknęliście? ( I czemu mnie nie karmicie? )
- Mori powiedział, że to z osobistych przyczyn.
- A znasz te przyczyny?
- Skoro mówię ci to w taki sposób, to chyba oczywiste, że nie. A nawet gdybym wiedział, to bym ci nie powiedział. - burknął rudzielec. Dazai obdarzył go spojrzeniem zbitego szczeniaczka i dopytywał się o kolejne rzeczy, jednak Chuuya był nieugięty. Na pytania o obecną sytuację mafii nie znał nawet odpowiedzi.
-... więc łamiecie nasz sojusz przetrzymując mnie tutaj!
- Moriego niewiele to obchodzi.
- Chuuuuuya, chcesz powiedzieć mi wszystko co wiesz?
- Nie powiem, bo nie wiem. Chociaż...- rozejrzał się po pokoju, zbliżając swoją twarz do ucha Dazaia. - Dobra, wczoraj w nocy przyszedł jakiś facet w czapce...
- Ty?
- Nie przerywaj mi! Jasne, że nie ja, idioto! - odchrząknął. - gadali długo, skończyli jakoś nad ranem, a zaraz po tym, jak on wyszedł, Mori kazał cię zamknąć. Tyle. Zadowolony?
- Bardzo. Dziękuję, Chuuya. - powiedział poważnie.
Rudzielec westchnął i wyszedł uprzednio zamykając drzwi.
***
Zrobiło się chłodniej. Za rzędem szarych bloków, które w ciągu dnia były jak małe symulatory piekła z powodu zepsutej klimatyzacji, stały dwie postacie, których jedynym oświetleniem, było światło zachodzącego słońca.
- Spokojnie, dam ci fory. - rzekł, gdy pojawiła się Balladyna i Śnieżnobiały demon. Ale ty walcz na poważnie. Chcę ocenić, n jakim poziomie jesteś w poważnej walce.
- Halo, halo! - na podwórko przyszedł Ranpo z papierową torbą o zapewne słodkiej zawartości, której część chrupał. - Nie widzieliście Yosano? Wróciła z tej swojej randki? Znalazłem dzisiaj pyszne wagashi, może ich jeszcze nie jadła.
Kyouka pokręciła głową. Juliusz zamilkł. Wpatrywał się w niego wzrokiem pełnym bólu i chęci mordu.
- Ranpo... Edogawa...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top