Rozdział czwarty
-Masz tu błąd, analfabeto.-rzekł patrzący w notatki kolegi ze znudzeniem Adam.
-Sam jesteś analfabetą!-odpowiedział zirytowany-I kto ci pozwolił zaglądać w MOJE notatki?!-odkrzyknął.
-Ej, jak już, to są NASZE notatki, jełopie.
-NASZE?! Napisałem je moim własnym piórem, za pomocą mojej własnej ręki w moim własnym notesie! Nie możesz w nie bezkarnie zaglądać, nie masz prawa! I nie robię błędów. NIGDY.
Wtedy jasna smuga światła przemknęła nad ich głowami, po czym metaliczne światło zaatakowało z góry, celując w głowę stojącego bliżej Juliusza.
-Julek!- wrzasnął Mickiewicz i choć naprawdę przestraszył się o jego zdrowie, nigdy by się do tego nie przyznał. Warstwa kurzu, która utworzyła się w trakcie tych kilku sekund opadła. Śmiech Słowackiego wypełnił gorące powietrze w taki sposób, że jego towarzysz nie wiedział, czy ten umiera czy też nie.
-Co? Myślałeś, że się nie zabezpieczam?-zachichotał. Nad jego głową bowiem, pojawiła się blada postać w długiej, lekkiej, malinowej sukni. Jej czarne włosy otuliły kamienną twarz, a spomiędzy kruczoczarnych loków wystawała złocista, lśniąca na słońcu korona, która zdobiła jej białe niczym marmur skronie. Spódnica jej sukni była zwiewna, koloru malin, miała na sobie również śnieżną płócienną koszulę oraz gorset i fartuszek, ale to co naprawdę mogło przerazić przeciwnika spoczywało w jej smukłych palcach. Nóż był długi, mienił się metalicznym blaskiem, a jego klinga była zdobiona dziesiątkami małych, drogich kamieni. Mimo swojej aktualnej pozycji, wciąż wyglądała nader majestatycznie i nieziemsko pięknie. Spoglądała pustymi oczyma na przeciwniczkę stojąc z nią ostrze w ostrze.
-Balladyna! Mało nie zszedłem na zawał!- krzyknął Adam.- I jesteś jeszcze piękniejsza niż ostatnio!
- Nie podrywaj mojej zdolności, dobrze?
Tymczasem Yosano była wyjątkowo zdziwiona zaistniałą sytuacją. Nie miała broni, nie była w stanie nic zrobić, co doprowadzało do szału zarówno ją samą, jak i jej poczucie własnej wartości. Spojrzała na Kyoukę, która to podniosła się z poprzedniej pozycji i teraz jedną ręką sięgała w kierunku walczących, a drugą ściskała zawieszony na szyi telefon.
- Kyouka, co robisz?
- Spróbuję...ich... zatrzymać...- rzekła osłabionym głosem. Na jej twarzy malował się grymas bólu.- Obronię agencję, nie pozwolę, aby się wam coś stało, choćby za cenę życia!
Yosano spojrzała na dziewczynkę z matczyną wręcz troską. Przeszło jej przez myśl, że jej towarzyszkę wciąż gnębią wyrzuty sumienia z powodu jej dawnych win. Pozbawiła życia nie winnych ludzi, a teraz z całego serca pragnie obronić równie niewinnych przyjaciół.
Obie demoniczne postacie siłowały się jeszcze przez chwilę, po czym Balladyna pchnęła przeciwniczkę aż nad klif, w głąb pustej przestrzeni, która je otaczała. Śnieżnobiała istota znajdowała się wysoko, ponad powierzchnią wody. Jej przeciwniczka momentalnie znalazła się tuż obok, aby swym ogromnym narzędziem zadać cios w brzuch, lecz oponentka zdołała się jakoś obronić, lecz zajęło jej to zbyt dużo czasu, gdyż nim zdążyła się obrócić, broń królowej Balladyny znajdowała się już w jej śnieżnobiałej piersi. Juliusz stał z boku z diabelskim uśmiechem na ustach, w ciszy obserwując walkę pozaziemskich postaci. Członkinie agencji przyglądały się tej potyczce z niemałym przerażeniem. Kyouka poczuła ukłucie w piersi. Wiedziała, że przegra. Już przegrała. Mogła liczyć teraz tylko na łaskę tych nieludzko potężnych ludzi. W jej głowie zadudnił głos, mimo, że w rzeczywistości dobiegał z odległości naprawdę niewielkiej, ona słyszała go jak przez grube, pancerne szkło. "Wykończ to, Balladyno!" było właściwie ostatnim, co usłyszała, zanim zupełnie straciła przytomność.
Yosano ujrzała tylko, jak krwawa Balladyna wykonuje kilka szybkich ruchów, tak szybkich, że aż ledwo widocznych dla ludzkich oczu. Balladyna po chwili uspokoiła się, unosząc się nieco za śnieżnobiałym demonem Kyouki. Nie zadziałało? Wtedy demon rozpadł się na kilka dużych części w blasku ostrza, gdy dziewczynka opuściła bezwładnie ręce i głowę. A ich przeciwnicy? Zniknęli tak tajemniczo, jak się pojawili.
***
-Nudzę się! Naprawdę nie ma nic ciekawego do roboty w tym mieście? Naomi, sprawdź czy ktoś nie umarł w okolicy.- rzekł znudzony detektyw, przegryzając na pół ostatnie ciasteczko z paczki, która znajdowała się na biurku, na której on sam również się znajdował.
- Wie pan przecież, że nie wolno nam opuszczać agencji.- rzekła z powagą Naomi.- Martwię się o swojego brata. Wie pan coś o nim?
- Poszedł z Kunikidą.- powiedział Ranpo, jednocześnie próbując stłumić ziewnięcie.
-Mam tylko nadzieję, że będzie na siebie uważał.- rzekła zatroskana dziewczyna.
-Dobra, to ty się tu martw, ja wychodzę.
-CO?! Gdzie?! Halo, nie może pan! Miałam pana pilnować! Ej! Gdzie się pan wybiera?!
- Na wycieczkę.- i mówiąc to sięgał już po płaszcz zawieszony na stojaku na ubrania przy drzwiach. Naomi w panice wbiegła do biura dyrektora agencji.
-Przepraszam, panie dyrektorze, ale pan Ranpo wychodzi!- pisnęła stojąc w drzwiach.
- No dobra, dobra, wracam!- wspomniany detektyw natychmiastowo zmienił kierunek "wycieczki" powracając do swojego biurka. Fukuzawa widząc to uśmiechnął się pod nosem, po czym wrócił do lektury, którą był wcześniej zajęty. Próbował się uspokoić. Z zewnątrz wyglądał na spokojnego jak wagon wypełniony bandą tybetańskich mnichów w trakcie medytacji, ale wewnętrznie zżerał go niepokój. Jeśli to Mori doprowadził do tego syfu, to wszyscy jego pracownicy są w potencjalnym niebezpieczeństwie. Był gotów nie tylko rozpruć mu brzuch, ale i oddać jego zwłoki pod opiekę Yosano, co było myślą skrajnie abstrakcyjną zważając na jej ekstremalnie sadystyczne skłonności.
W tym momencie rozległo się pukanie, które drastycznie wyrwało dyrektora z jego przemyśleń na temat szefa mafii portowej.
-Emm... mamy problem.- powiedział Ranpo bez pozwolenia otwierając drzwi dyrektorskiego gabinetu.
- Co znowu?
- No bo Naomi wyszła do toalety i... no nie wróciła.
-Więc?
-Podejrzewam porwanie z udziałem sprawców wczorajszego zamieszania.
- Co takiego?!
- To co pan słyszy. Widziałem też cienie w kształcie ludzi, ale oprócz mnie nie było na korytarzu nikogo.
- Chwila, chwila. Naomi zostaje porwana na twoich oczach a ty nic z tym nie robisz?!
- Nie do końca.
-Mów. Jaśniej!- Fukuzawa był teraz już naprawdę zirytowany tą sytuacją.
- Otóż owe cienie przyczaiły się na jakiegokolwiek członka agencji właśnie w toalecie, najprawdopodobniej w poszukiwaniu potencjalnej ofiary porwania, aby wyjawiła im informacje o agencji, a Naomi Tanizaki miała to nieszczęście znaleźć się tam jako pierwsza. Dalej, podejrzewam, że cieni było więcej, niż wskazywałaby na to potrzeba, a co za tym idzie teoretycznie teraz...- tutaj zbliżył się do ucha szefa i powiedział najciszej i najdyskretniej jak tylko się dało.-...ściany mają uszy i oczy.
- Czekaj, masz na myśli...?-wyjąkał osłupiały dyrektor. Ranpo tylko pokiwał smutno głową z pełną powagą. - Cholera.
Myśl, że mogą być teraz podsłuchiwani i podglądani przeraziła go. Jeśli byli tu wcześniej, to znają ich plany i rozmieszczenie. Może nawet mieli możliwość przejrzenia ich akt! Ryzyko niebezpieczeństwa wzrastało z każdą chwilą.
- Ranpo, a skąd ty to wszystko wiesz?- detektyw kierujący się do wyjścia nagle się zatrzymał. Nie odwrócił się nawet.- Czy ty użyłeś ultradedukcji i...
-...potencjalnie przeciwnik wie teraz o mnie więcej niż byśmy tego chcieli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top