Powrót

*Eren*

Byłem właśnie w pracy. Wycierałem kubki stojąc za barem. Po chwili usłyszałem syreny, zauważyłem jak w ułamku sekundy jadą dwie karetki i straż pożarna. Musiał się zdażyć poważny wypadek.
Niby coś mi mówiło aby tam się udać zaraz, już, teraz.

- Eren? Wszystko dobrze?

- Tak tak, spokojnie, zapatrzyłem sie tylko - odpowiedziawszy Mikasie wróciłem do roboty.
    

*** miesiąc po ***

Jak zawsze byłem w pracy zaparzałem pyszną kawę late z podwójnym mlekiem myśląc o Mikasie, niby nam się układało ale... czułem że to nie to. Jakoś nie chciałem się z nią kochać... to nie była taka miłość, o której myślałem na początku.

Podając kubek kawy klientowi, do kawiarni weszła znajoma mi twarz.
Hanji.
Szła o kuli, jedną kostke miała zabandarzowaną, chyba nawet w gipsie. Brunetka w kitce podeszła do mnie.

- Eren musimy pogadać...

- O co chodzi? I co ci się stało, miesiąc cię nie widziałem, jak nie ponad.

- Chodzi... o Levi'a..

- O nie, nie. Nie będę o nim gadał.

- Eren..

- On mnie oszukał i okłamał

- Eren...

- myślałem, że nie ma między nami tajemnic a jednak była...

- Eren on może umrzeć!! - krzyknęła przerywając mi.

Słysząc to zamarłem.
Dobra,  może i go nienawidziełem, ale bez przesady no... nie chce jego śmierci.

- Co?...

- Słuchaj... na początku nikt nie chciał ci tego mówić, sądzili że nie zasługujesz na to żebyś wiedział... że nie powinieneś po tym jak go potraktowałeś. Miesiąc temu ja i on… mieliśmy wypadek na nowej krzyżówce... potrąciła nas rozpędzona ciężarówka. Ja wyszłam z tego wypadku lepiej jak widzisz, ale Levi... eh... on jest w śpiączce... od jakiegos miesiąca...  doznał urazu głowy, lekkiego przemieszczenia kości udowej oraz paru innych jak i pęknięcia prawej ręki i nogi... podobno też kawałek obudowy auta przebiło mu płuco i połamał trzy żebra... Miał on już dwie operacje i... i niby jest dobrze ale ciągle śpi... i... i nie zapowiada się na to, by miał się obudzić… i to ja czuję się winna... mimo iż to błąd w sygnalizacji... eh...

Słuchałem jej ciągle. Nie mogłem uwierzyć w to co mówi. Coś kazało mi iść do niego, iść i go zobaczyć.
Wyszedłem zza lady.

- Poczekaj chwile - weszłem na zaplecze a potem do szatni, zacząłem się przebierać. Nie rozumiem czemu,  ale cholernie mnie to zmartwiło. Nie rozumiałem tego. Chciałem go zobaczyć teraz... zaraz...

- Eren? Gdzie ty idziesz? - Mikasa odezwała się wyrywając mnie z przemyśleń.

- Muszę gdzieś szybko jechać, powiedz szefowi że sytuacja wyjątkowa.

- Widziałam Hanji... chodzi o Levi'a?

- Wiedziałaś o tym?! - zamknąłem szafkę gwałtownie. Patrzyłem się w jej oczy ubierając kurtkę - Czemu mi nie powiedziałaś?... Myślałem że...

- Bo go nienawidzisz, jest gejem, poza tym teraz liczymy się tylko my.

- Mikasa.. to że go nienawidzę, nie znaczy że nie interesuje mnie coś takiego jak jego wypadek! Jadę do niego i mnie nie powstrzymasz...

- Ale Eren...

- Powiedziałem i przestań... zaczynam się zastanawiać czy nasz związek ma sens...

Wyszedłem z szatni. Już dobrze wiedziałem że związek z nią nie ma sensu. Brakuje mi czegoś... Nie czuje sie dobrze z nią, nie na tyle dobrze by być razem. To był błąd, że zostaliśmy parą...

Podszedłem do Hanji i wyszliśmy z kawiarni. Udaliśmy się na autobus do szpitala, ciągle rozmyślałem o tym, co z nim, czy wyjdzie z tego, co z nim będzie.
W końcu dojechaliśmy do szpitala. Hanji zaprowadziła mnie do sali gdzie wlasnie leżał Levi

- Idź sam, pogadaj z nim - odezwała sie.

- Nie wejdziesz ze mną?

- Nie, chce żebyście pobyli sami, dawno się nie widzieliście, porozmawiaj z nim szczerze..

- Ale podobno...

- Porozmawiaj, zrób to.

Westchnąłem.
Chciałem wejść do sali ale... wachałem się. Nie mogłem chwycić za klamkę, bałem sie to w jakim stanie go zobaczę, nie chciałem go widzieć w masakrycznym stanie.

- No Eren, nie bój się.

Te słowa jakimś magicznym tchnieniem dodały mi sił. Chwyciłem za klamkę i wszedłem.
Zobaczyłem go. Przy jego twarzy była maska, miał rozpietą koszulę i sporo powczepianych rurek przy klatce, dookoła niego było dużo sprzętów.
Ten widok zapadł mi w pamięć. Zrobiło mi się go cholernie żal...

Podszedłem do łóżka i usiadłem na drewnianym krześle obok,  na wysokości jego bioder. Wpatrywałem się w jego twarz... wyglądał tak niewinnie... tak... spokojnie i łagodnie... że wybaczyłbym mu wszystkie winy świata... wygladał... tak...
słodko...

Niepewnie położyłem dłoń przy jego dłoni, swoimi palcami dotykałem jego drobne i blade paluszki.

- Levi...

   
^^^^^^
DOBRA

Jest

BARDZO DZIĘKUJĘ EreriRirenLove ZA KOREKTE MOICH WYPOCIN ♡♡♡

Troche chyba krótki... ale Jest!!
Cieszcie sie i wyczekujcie następnego!! heheh

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top