Eren, prosze... nie-
*Levi*
Nie mogłem jechać z Erenem w karetce, więc pobiegłem do tej kawiarni. Cały czas w myślach miałem obraz zakrwawionego ukochanego. W końcu tam dotarłem. Wszedłem z wielkim impetem do pomieszczenia. Nagle wszyscy wyskoczyli zza krzeseł, krzycząc "niespodzianka".
Po chwili zobaczyli, że jestem sam. Wiedzieli, że coś jest nie tak. Już samo to, że nie było ze mną Erena było nie tak!
- Levi? A gdzie Eren? - zadała pytanie okularnica.
- Eren... on... On... miał wypadek! Proszę zawieź mnie do szpitala, szybko!
- Co!? A-ale jak!?
- Powiem ci wszystko, ale teraz proszę weź rusz dupę i zawieź mnie do tego cholernego szpitala!
- Dobra. Erwin! Rzuć kluczyki! - po jej słowach blondyn rzucił jej te klucze.
Szybkim krokiem poszliśmy do auta. Brunetka odpaliła silnik i ruszyliśmy w stronę szpitala.
Ciekawa wszystkiego Hanji zaczęła mnie wypytywać. Opowiedziałem jej wszystko po kolei.
Nim się obejrzałem byliśmy na miejscu. Gdy brunetka zaparkowała, natychmiast wybiegłem z samochodu i ruszyłem na recepcje.
Wszedłem do budynku i zobaczyłem jakąś kobietę w białym fartuchu, stojącą za ladą. Podbiegłem do niej.
- Przepraszam czy jest tu pacjent o imieniem Eren Jeager? - zapytałem z niepokojem w głosie.
- Chwileczkę... yyy... tak! Został przywieziony przed chwilą.
- Gdzie jest!? Co z nim!?
- A pan kim jest dla...
- Nieważne! Chcę znać stan jego zdrowia! Gdzie on jest!? - krzyknąłem przerywając jej.
- Przepraszam, ale informacje o pacjencie możemy udzielać tylko najbliższym - oznajmiła lekko przerażona.
- Słuchaj mnie! Eren nie ma nikogo bliższego niż ja, więc mów! - wrzasnąłem uderzając pięścią o ten blat.
Wtedy zobaczyłem mojego bruneta leżącego na łóżku z kółkami. Wieźli go gdzieś. Pobiegłem za moim kochankiem. Po chwili byłem przy moim lubym.
- Eren! Przepraszam co z nim?
- Musi trafić szybko na blok operacyjny. Zrobimy co w naszej mocy, by uratować pańskiego syna.
- On nie jest... - nie dokończyłem, ponieważ Eren z lekarzami wjechali za drzwi z napisem "wstęp tylko dla upoważnionych"
Usiadłem załamany na krześle. Po chwili przybiegła Hanji.
- Levi! I co? Znalazłeś go?
- Tam... - rzuciłem krótko, po czym wskazałem na drzwi. Ta usiadła koło mnie.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze... zobaczysz - powiedziała, przytulając mnie.
Brunetka zadzwoniła po resztę ekipy i razem czekaliśmy. Mikasa była chyba równie zmartwiona co ja. W zasadzie to wszyscy się martwiliśmy.
Czekaliśmy około trzy godziny. W miedzy czasie Armin, Erwin i Mikasa poszli nam przynieść po kawie i jakiejś drożdżówce. Ja nie miałem ochoty na nic. Chciałem tylko wiedzieć co z moim Erenem. Niestety każdy pieprzony lekarz, który nas mijał, nic nie odpowiadał, gdy pytaliśmy się o chłopaka.
W końcu po długim oczekiwaniu podszedł do nas jeden z tych chirurgów.
- Jesteście rodziną z panem Jeager'em?
- Tak! Proszę mi powiedzieć co z nim!
- Więc tak... mam dwie wieści. Jedna dobra, a druga zła.
- Pierwsze dobra!
- Dobrze... w takim razie stan pan Jeagera jest stabilny. Udało się przywrócić wszystkie funkcje życiowe.
- A ta zła? - Zapytała brunatka.
- Niestety. Dostał bardzo silnego wstrząśnienia mózgu i... może mieć amnezję.
- Amnezję? - zapytałem.
- Tak. Prawdopodobnie nie będzie pamiętać nikogo i niczego, ale to nie jest pewne. Dowiemy się tego, gdy się wybudzi.
- A kiedy się to stanie?
- Powinien za około trzy dni.
- A możemy go zobaczyć? - zapytała Mikasa.
- Jeszcze nie. Proszę zejść na recepcje, a ja powiadomię recepcjonistkę. Ona wam da znać kiedy będziecie mogli wejść do Jaegera i w którym znajduje się pokoju. Do widzenia.
- Do widzenia... - znowu usiadłem na krzesło. Byłem zdruzgotany.
- Widzisz, Levi... Eren żyje...
- Ale on może mnie nie pamiętać nikogo... Was też... To moja wina. To przeze mnie Eren teraz tu jest. Gdybym tylko uważał na tym przejściu...
- Nie obwiniaj się za to! Chodź teraz na recepcje. Może zaraz będziemy mogli do niego zajrzeć.
- Dobra... ale i tak to jest moja wina... - wstałem i ruszyłem w stronę tej recepcji.
Gdy tam dotarłem, a cała świta ze mną wszyscy spoczęliśmy w poczekalni. Po około trzydziestu minutach podeszła do nas jakaś pielęgniarka.
- Przepraszam, państwo są rodziną Jeagera?
- Tak, do cholery! - krzyknąłem.
- Przepraszamy za niego. Jest zdenerwowany całą sytuacją.
- Rozumiem... Pan Jeager leży w pokoju numer 160. Jest jeden problem. Do pomieszczenia na razie może wejść tylko jedna osoba.
- Dobrze rozumiemy. Mogłaby nas pani zaprowadzić tam?
- Oczywiście, proszę tędy.
Zwlokłem się z tego krzesła i ruszyłem z czterooką.
Po chwili bylismy pod odpowiednią salą.
- Proszę, to tutaj.
- Dziekuję.
- To kto tam idzie? - zapytał Armin.
- Niech idzie Levi - powiedziała czarnowłosa.
- Też jestem za! -rzekła Hanji.
- Ja również - dodał Armin.
- I ja! - oznajmił Erwin.
- Ja... Dziekuję wam.
- No idź już do niego!- po słowach czterookiej wszedłem do pokoju numer sto sześćdziesiąt.
Eren leżał cały w bandażach. Był podłączony do wielu urządzeń, które piszczały. Na ten widok zachciało mi się płakać. Podszedłem do łóżka. Chwyciłem Erena za rękę.
- Eren proszę nie... Nie zapomnij o mnie - po tych słowach nachyliłem się nad nim i pocałowałem. Po moim policzku spłynęła samotna łza.
_______________________________________
Oto kolejny rozdział tego... ff...
Nie wiem czy się przyjmie czy nie, no ale jak to mówią "Do odważnych świat należy!"
Sayo!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top