13 - Legilimencja

Syriusz dosiadł się do swoich przyjaciół i sięgnął po bułeczki, które posmarował dżemem dyniowym oraz wziął dwa jajka sadzone smażone na toście. Tadycyjnie nie mogło zabraknąć soku dyniowego.

- Co tam? - rzucił i wtedy zauważył, że brunetka nic nie tknęła. - A ty, Lotta? Dlaczego nic nie jesz? Czyżbyś się stresowała spotkaniem z siostrą? - zapytał lecz nie doczekał się odpowiedzi.

Dziewczyna siedziała zamyślona, nie zwracając uwagi na otoczenie, popijając co jakiś czas sok.

- Moi drodzy! - Usłyszeli donośny głos dyrektora. - Z uwagi na dzisiejsze wydarzenia, czyli przyjazd uczniów z Instytutu Magii Durmstrang oraz Akademii Magii Beauxbatons lekcje zostają odwołane.

Ten komunikat wywołał wybuch radości przy wszystkich czterech stołach. Huncwoci uśmiechnęli się na myśl, że nie będą musieli siedzieć na zajęciach.

- No, to teraz mamy kilka godzin wolnego do obiadu. Może pójdziemy na błonia? - zaproponował Remus, co zostało przyjęte z entuzjazmem.

- Czekajcie, tylko skończę śniadanie. Zresztą Lotta też powinna coś zjeść - powiedział Syriusz, nie zwracając uwagi na mordercze spojrzenie dziewczyny posłane w jego kierunku.

- A udław się tą bułką - warknęła i w dalszym ciągu niczego nie tknęła.

- Ej, a wiecie, że jako ochrona ma przybyć ta z biura aurorów, która w zeszłym roku przesłuchiwała nas w związku z tym wypadem do Hogsmeade? - zapytał James, a widząc zaciekawione spojrzenia przyjaciół wypiął dumnie pierś.

- Ktoś was przesłuchiwał? - spytała zaskoczona brunetka.

- Ah, faktycznie, ty nie wiesz. Byłaś zajęta rzyganiem do wiadra. - Przypomniał sobie okularnik.

I oberwał w tył głowy. Jednak nie od Lotty, ale od Syriusza.

- Ała! A to za co!? - zawołał oburzony.

- A zgadnij.

- Zaczynasz zachowywać się jak baba! - Na te słowa Marga i Lily spojrzały na bruneta oburzone, a Lotta parsknęła śmiechem.

- Idę sobie - oświadczył naburmuszony chłopak.

- Nikt cię tu przecież na siłę nie trzyma - mruknął Remus, na co James posłał mu pokrzywdzone spojrzenie.

- Jesteście okrutni.

- Takie życie.

- Przestań wreszcie okraszać nas swoimi mądrościami, Rotgrow.

- Nie zamierzam, Potter.

- W takim razie przestań mnie wkurzać.

- Wtedy nie było by tak zabawnie.

- Goń się.

- Nie mam gdzie.

- Na przykład do Zakazanego Lasu.

- Nudno tam.

- To zapraszam w pełnię.

- Na pewno wpadnę.

Syriusz słuchając tej wymiany zdań, dusił się ze śmiechu. W końcu jednak postanowił położyć tej dyskucji kres, więc wstał, klasnął w dłonie i zawołał:

- No, ferajna! Wstajemy i idziemy!

- Ferajna?

- Tak właśnie, Lott. Przeliterować, żeby dotarł do ciebie sens tego słowa?

- Nie wiem czy zauważyłeś, ale z nas dwojga, to ja jestem ta mądrzejsza.

- Tu się z nią zgodzę - powiedział James, a Remus, Lily, Marga i Peter przytanęli.

- Pff, a założymy się, że nie?

- Ostatni zakład przegrałeś. I wisisz mi zadanie - odparła zadowolona z siebie brunetka.

- Patrzcie jaka pamiętliwa - burknął obrażony.

Dalszą drogę przebyli w ciszy. Usiedli przy starym dębie, pod którym Lotta i Syriusz łamali ciszę nocną.

- Ale tu przyjemnie - powiedziała niebieskooka. - Tak zimno, wietrznie... Zaraz pewnie będzie lało. Idealna pogoda na wyjście na dwór.

- Ja tam wolę, kiedy jest ciepło, słonecznie i wieje lekki wiaterek - odparł okularnik.

- Niee. Lepiej jest tak jak teraz. Nikogo nie ma, cisza, spokój. Co prawda idealnie by było gdybyś sobie stąd poszedł, no ale dobra, nie będę narzekać.

- Taktownie przemilczę przytyk dotyczący mojej osoby - prychnął wyniośle.

Lotta z rękami skrzyżowanymi na piersi uniosła brew i zerknęła na chłopaka. Następnie przeniosła spojrzenie na Syriusza i zapytała:

- Od kiedy to on używa tak skomplikowanego słownictwa?

- Tak mniej więcej od początku roku. Gdybyś ty widziała jego ogłoszenie o kwalifikacjach do drużyny. Myślałem, że piorun go strzelił - odpowiedział jej, patrząc na przyjaciela jakby co najmniej kogoś zamordował.

- Domyślam się, co było tym piorunem.

- A raczej kto - dodał czarnowłosy, wymieniając z dziewczyną znaczące spojrzenia.

Marga spojrzała na nich pytająco, a oni jakby odpowiedź była oczywista powiedzieli razem:

- Lily Evans. - Wszyscy oprócz rudej i Pottera wybuchnęli śmiechem, a Syriusz i Lotta wyszczerzyli się złośliwie.

Na rozmowach i żartach czas mijał szybko, mimo nieprzyjemnej pogody i zimnego wiatru targającego ich włosami i ubraniami. Szare niebo było jawną obietnicą ulewy. Co młodsze drzewka uginały się pod naporem siły powietrza, a starsze jak chociaż by dąb, pod którym stali tylko traciły liście, które dziewczynom wplątywały się we włosy, a Jamesa zawsze trafiały w twarz.

- Co z tymi liśćmi jest nie tak!? - zawołał wreszcie zfrustrowany, wyrzucając ręce do góry.

- Wyręcza Lily - odparła pogodnie Lotta, na co wszyscy zareagowali głośnym śmiechem.

Chłopak spojrzał groźnie na dziewczynę, a po chwili zgarnął z ziemi garść opadłych liści wraz z glebą i wtarł je w twarz dziewczyny.

- Potter, nienawidzę cię!

- Nawzajem, Lotuś - odparł zadowolony z siebie.

Jednak jego zadowolenie nie trwało długo. Brunetka rzuciła się na niego z rękami pełnymi ziemi z czego duża część trafiła do jego jamy gębowej. Przez dłuższy okres czasu wypluwał zawartość ust, a następnie rzucił się na nią. Ta nie pozostała mu dłużna i z pewnością sytuacja ta skończyła by się o wiele gorzej, gdyby Syriusz nie złapał dziewczyny w pasie i jej nie odciągnął, a Remus nie przytrzymał przyjaciela.

- Uspokójcie się - powiedział jednocześnie śmiejąc się Black. - Chyba musisz iść się ogarnąć - dodał, widząc w jakim stanie jest twarz i włosy dziewczyny. Ewidentnie wyglądała gorzej niż James, który od biedy mógł iść tak na ucztę.

- Spóźnię się - burknęła.

- No trudno, trzeba było się nie bić - odparł wesoło chłopak.

- Chodź, Lotta. Pójdę z tobą.

- Dzięki, Lily.

Kiedy dziewczyny się oddaliły odezwał się Remus:

- Czas iść, chyba że chcemy przegapić przybycie uczniów z Beauxbatons i Durmstrangu.

- Oczywiście, że nie chcemy - odpowiedział mu Peter i wraz z pozostałymi Huncwotami i Margą ruszyli do miejsca, gdzie stopniowo zbierała się cała szkoła. Poza Lily i Lottą, naturalnie.

Kiedy dotarli na miejsce, stanęli jak najbliżej dyrektora, by lepiej widzieć.

- Jak myślicie, jaki mają środek transportu? - zapytała Marga.

- A co mnie to obchodzi - mruknął Syriusz.

Dziewczyna, słysząc tę odpowiedź przewróciła oczami i już się nie odzywała, czekając na gości.

- Patrzcie! - zawołał ktoś wskazując palcem coś na niebie.

Wszyscy jak jeden mąż obrócili się w tantym kierunku i wpatrzyli w coraz większy czarny punkcik. Kiedy był już w sumie nie daleko Peter uniósł brwi.

- To coś jakby dom, ciągnięta przez konie.

- To abraksany - oświadczył Remus.

- Aha, a jak je niby poznałeś?

- Po wyglądzie, James. Nie załamuj mnie.

- Nie mieliśmy o tym - odparł urażony.

- Mieliśmy, jakieś dwa tygodnie temu na obronie przed czarną magią - odpowiedział Syriusz. - Abraksany to jedna z cielesnych form patronusa.

- Przestańcie, błagam - jęknął chłopak.

- Pokrewnymi do niego gatunkami są: testrale, aetonany i graniany - mówił dalej z czystej złośliwości Black.

- Ale założę się o pięć galeonów, że już nie dasz rady scharakteryzować tych trzech - powiedział Potter.

- Testrale są czarne i mają białe oczy, ich pożywieniem jest mięso. Mogą je zobaczyć tylko te osoby, które widziały czyjąś śmierć - powiedział, przyjmując wyzwanie. - Aetonan, to skrzydlaty koń, maści gniadej bądź kasztanowatej, a graniany, to szare, skrzydlate konie. Są najszybsze, a zarazem najbardziej płochliwe w swoim rodzaju. Coś jeszcze?

- Nie - mruknął James.

- W takim razie wyskakuj z pięciu galeonów - powiedział zadowolony z siebie Syriusz.

- Może nie teraz, co? - warknął zły.

- Oczywiście. Jestem bardzo łaskawy i pozwalam ci dać moją nagrodę wieczorem w dormitorium.

- Oh, łaskawco, szkoda żeś nie jest jeszcze miłosierny - rzucił ironicznie.

- Zapomnij. Nie przepuszczę okazji zdobycia pieniędzy za darmo.

- Tak myślałem.

- Chcesz może się założyć o kolejne pięć galeonów, że scharakteryzuję abraksany? - zapytał niewinnym tonem Black.

- Nie - warknął, zaciskając zęby Potter.

Remus, przysłuchujący się tej dyskusji, zachichotał cicho. Uwielbiał, kiedy się droczyli. Albo kiedy kłócili się z Lottą. Jej odzywki były genialne.

- Patrzcie - mruknęła Marga, wskazując ręką, wyłaniający się z jeziora duży statek.

- Oho, zgaduję, że to Durmstrang. Jest zbyt masywny na te delikatne laleczki z Francji.

- Syriuszu, Beauxbatons jest szkołą koedukacyjną, tak jak Hogwart - zwrócił mu uwagę Lupin.

- No to na te laleczki i lalusiów - uzupełnił. - Nie wiem jak wy, ale ja idę do Wielkiej Sali póki jest możliwość ujścia z życiem.

- Uważam, że jest to jedyny dobry plan jaki dzisiaj wymyśliłeś. Ten z błotem, panią Norris i łajnobombami był słaby.

- Twój był jeszcze gorszy - odpysknął, przepychając się między urzeczonymi uczniami. - Z drogi! - ryknął na grupę Puchonów z drugiego roku, którzy widząc taranującego ich, górującego nad nimi Gryfona natychmiast czmychnęli na boki.

Po piętnastu minutach przepychania się w tłumie uczniów, co i tak uznali za sukces, usiedli wreszcie przy stole Gryffindoru i odetchnęli.

- Wreszcie - westchnął Rogacz. - Źle się czuję w takim tłumie.

Pozostali tylko mu przytaknęli.

- Ciekawe, kiedy dziewczyny dołączą. - Zastanowił się Remus.

- Znając Lottę i jej nieprzewidywalność będą tu zaraz albo przyjdą w połowie obiadu - odparła Marga, na co wszyscy się zaśmiali.

Po chwili do pomieszczenia wpadła masa ludzi, którzy starali zająć się najlepsze miejsca. Część z nich zrezygnowała z pierwotnego planu i po prostu starała się przeżyć. Po dłuższej chwili, kiedy wszyscy się usadowili zostali zapowiedziani uczniowie Beauxbatons.

- Gorąco pragnę przywitać studentów z Akademii Magii Beauxbatons z ich dyrektorką, Madame Marie! - zawołał Dippet z dumą.

Do Wielkiej Sali weszła młodzież w błękitnych mundurkach z jedwabiu. Część dziewcząt trzęsła się z zimna. Nastąpił podział, część z nich zasiadła przy stole Krukonów, a część pod sztandarami Puchonów. Przewodnicząca im drobna, blondwłosa kobieta, mająca oczy koloru orzechowego zasiadła przy stole dla nauczycieli. Miała delikatne rysy i uśmiechała się serdecznie.

- Pragnę serdecznie przywitać uczniów z Instytutu Magii Durmstrang z ich dyrektorką, Astrid Rasmussen!

Ta grupa bardzo różniła się od poprzedniej. Uczniowie z Durmstrangu mieki na sobie jaskrawoczerwone stroje i narzucone na nie futra. Krocząca przed nimi przysadzista kobieta, poszła w ślady Madame Marie. Wyglądała jakby na twarzy zastygł jej wyraz pogardy, zniesmaczenia i złości. Miała włosy koloru słomy i niebieskie oczy. Bardzo różniła się od dyrektorki Beauxbatons. Jej podopieczni usiedli obok Ślizgonów.

Dippet, upewniwszy się, że wszyscy goście siedzą i mają się względniw dobrze ponownie przemówił:

- Wizyta naszych niezwykłych gości wiąże się z wydarzeniem, którego wszyscy będziecie świadkami. Jak wszyscy wiemy ostatni Turniej Trójmagiczny miał miejsce w tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym drugim roku. Od tego czasu minęło aż sto osiemdziesiąt pięć lat. Zapadła decyzja, że reprezentantów wybierze Czara Ognia. Do godziny osiemnastej jutrzejszego dnia można wrzucać do niej swoje nazwiska napisane na pergaminie. Przypominam, że w Turnieju wziąć udział mogą tylko te osoby, które ukończyły szesnaście i siedemnaście lat. Ostrzegam, że Czary nie da się oszukać. Szkoła może wystawić tylko jednego przedstawiciela. Zanim jednak zgłosicie się radzę dobrze się zastanowić, bo później nie ma już odwrotu. To tyle na dzisiaj, smacznego! - zawołał, a na stołach pojawiły się potrawy.

Po kilku chwilach Gryfoni usłyszeli syki i oburzone szepty kilku uczniów i uczennic w błękitnych mundurkach. Jedna z dziewcząt odłączyła się od grupy i podeszła do stołu Gryffindoru. Miała lśniące, czarne włosy i tego samego koloulru oczy.  Na tle innych dziewcząt z tejże szkoły wypadała dość przeciętnie, ale nie można było powiedzieć, że ma pospolitą urodę.

- James? - szepnęła w kierunku okularnika. - Ty jesteś James Potter.

- Emm, no tak, to ja - powiedział, wpatrując się w dziewczynę, która stała i wpatrywała się w niego uważnie.

Po kilku sekundach uśmiechnęła się delikatnie. Zerknęła szybko na osoby siedzące najbliżej chłopaka. Wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić:

- Bardzo się cieszę, że znowu się spotykamy, James. Tyle czasu minęło...

- Poczekaj - powiedział, a ona uniosła brew.

Zupełnie jak Lotta - pomyślał mimowolnie Syriusz. - Swoją drogą, ciekawe, co one tak długo robią.

- Ty jesteś Akuna, tak? Akuna Rotgrow.

- Tak, mieszkaliśmy nie daleko w Dolinie Godryka. Głównie latem i na święta. Często nas odwiedzaliście... - Przerwała, widząc zakłopotaną minę chłopaka.

- Wybacz mi, Akuno. Nie pamiętam - powiedział niezręcznie.

Czarnowłosa zmarszczyła brwi.

- Dlaczego?

- Widzisz, nastąpiła głupia sytuacja. Ktoś rzucił na mnie zaklęcie obliviate.

- Ale twoja siostra nad tym pracuje - zapewnił dziewczynę Syriusz.

Na te słowa dziewczyna zwróciła na niego większą uwagę.

- Czyli to prawda? Lotta żyje? - zapytała z nadzieją w oczach.

- Oczywiście, że żyje. I uwielbia nas denerwować - odpowiedział Black.

Na te słowa dziewczyna zaśmiała się i dosiadła do Gryfonów.

- Czyli nie zmieniła się tak bardzo. Dalej jest ignorantką, nie lubi z nikim rozmawiać, nie interesuje jej, co się dzieje na świecie i nigdy nikomu nie pomaga?

- Nie no, nie aż tak - stwierdził Wąchacz. - Była taka wcześniej?

W odpowiedzi dostał tylko kiwnięcie głową.

- Właściwie to skąd wiecie czy to faktycznie ona? - zapytała nagle, wbijając spojrzenie w chłopaków.

- Widziałem ten wasz sygnet rodowy, miał go przy sobie - powiedział Syriusz. - Jak on się nazywał... Nilom, Niklum, Nislym...

- Nislum - odparła Akuna.

- Właściwie, co to znaczy? - zapytał Remus.

- Nis jest cząstką od fińskiego słowa niska, co znaczy gryf. Druga jest z łacińskiego collum. Znaczy to samo. W naszym rodowym herbie jest gryf, to dlatego. Powstał on, kiedy dominującym językiem w Europie był łaciński, czyli w średniowieczu, nie wiem kiedy dokładnie.

- A dlaczego z fińskiego? - dopytywał Lupin.

- Pierwszy z naszych przodków pochodził właśnie z Finlandii. Wiele zaklęć, które Rotgrowowie wynaleźli są właśnie w tym języku - odpowiedziała.

- Lily da sobie rękę uciąć, żeby się tego dowiedzieć. Nurciło ją to od dawna - mruknął James.

- Albo całkiem pokaźną sumkę galeonów - dodał Syriusz.

Remus pokręcił głową z niedowierzaniem i parsknął.

- Może to zabrzmi niegrzecznie, ale barfzo mnie to ciekawi - powiedział jeszcze okularnik. - Jak to się stało, że przeżyłaś?

- To dzięki Loćcie. Sprowokowała mnie, nadepnęła na moją dumę - dziewczyna westchnęła, a chłopcy widząc, że niczego więcej się nie dowiedzą zajęli się rozmową.

Lupin dopiero po chwili zauważył, że z ich towarzyszką coś jest nie w porządku.

- Hej, Akuna. Co się dzieje? - zapytał zwracając uwagę innych.

Na twarzy dziewczyny wykwitło przerażenie.

- Oni tu idą - szepnęła.

Nie minęła minuta, a czarnowłosa zawyła i złapała się za głowę. Po chwili już leżała na posadzce, a obok niej znaleźli się Huncwoci.

- Akuna! - zawołał przerażony Syriusz, który zdążył już ją polubić.

Po chwili zostali odgonieni od dziewczyny, a ta została przeniesiona do Skrzydła Szpitalnego. Kilka dziewcząt w błękitnych mundurkach spojrzało na chłopaków z pogardą i ruszyło za nauczycielami. Syriusz, którenu ich zachowanie bardzo się nie spodobało, mruknął:

- Mam nadzieję, że pani Pomfrey wywali je na zbity pysk. - I wyszedł z Wielkiej Sali, a za nim James i Remus. Peter postanowił jeszcze zjeść.

***

- No rusz się, Lotta. Chcę zdążyć na obiad - powiedziała marudnie Lily.

- Yhm. - Usłyszała w odpowiedzi.

Minęło kolejne pół godziny, kiedy brunetka wreszcie wyszła i dziewczyny mogły ruszać na posiłek. Schodziły i rozmawiały, a Rotgrow czuła coraz większą gulę w gardle. Miała spotkać swoją siostrę. Tyle lat minęło, ciekawa był czy Akuna w ogóle ją rozpozna. Tak bardzo się zmieniła... Czy jej bliźniaczka również?

Po chwili, kiedy były już nie daleko Wielkiej Sali usłyszały, że coś się stało. Na pewno było tam jakieś zamieszanie. W tym samym momencie Lottę niemiłosiernie rozbolała głowa. Potknęła się i upadła na podłogę, a oczy zaszły jej mgłą. Nie słyszała, krzyczącej do niej Lily. Przed oczami miała wizję tej pamiętnej nocy.

Ale z perspektywy Akuny. Miała oczy szeroko rozwarte, widząc to co jej siostra i czując to co ona. Wewnętrzne rozdrażnienie, frustracja. Wreszcie strach zmieszany z determinacją. Potem brunetka wrócił do rzeczywistości.

- Lotta? Co się dzieje? - Usłyszała pytanie Lily.

Zdał sobie sprawę, że leży na schodach, a z jej oczu spływają pojedyncze łzy. Gwałtownie usiadła, co okazało się błędem, gdyż natychmiast rozbolała ją głosa. Doszły do niej głosy Huncwotów.

- Lily, obiecaj mi coś - szepnęła, łapiąc rudą za ramię.

- Oczywiście.

- Nikomu nie mów, co się tutaj stało, rozumiesz? Nikt nie może wiedzieć.

- Ale Lotta...

- Obiecaj - syknęła niecierpliwie, na co Evans westchnęła.

- Obiecuję.

Pomogła przyjaciółce wstać w momencie, kiedy dotarki do nich chłopcy.

- Co tam dziewczyny? Przegapiłyście większość obiadu - zagadał James.

- Trudno - burknęła Lotta, której minęła ochota na jedzenie.

- W ogóle, poznaliśmy Akunę. I dowiedzieliśmy się paru ciekawych rzeczy. - Pochwalił się okularnik.

- Cudownie - mruknęła bez entuzjazmu, co nie uszło uwadze Syriusza.

- I coś się stało twojej siostrze - dodał Rogacz

- Co!? - zawołała wyraźnie wstrząśnięta.

- Noo, nagle złapała się za głowę i upadła na podłogę. I powiedziała jeszcze, że oni tu idą. Zabrali ją do pani Pomfrey, pewnie do jutra nikt nie ma prawa tam wejść - odpowiedział Potter.

Lotta oparła się o ścianę. Widziała wspomnienia Akuny. Nie wiedziała dlaczego. Ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że ktoś metodą legilimencji penetrował umysł jej siostry.

Nie mógł to zrobić nikt przebywający w szkole. A jedyną osobą, która była by do tego zdolna będąc poza terenem Hogwartu był Lord Voldemort.

Mówiłam, że będzie się działo. Co myślicie o rozdziale? I o Akunie? Doszły do mnie różne opinie, na razie głównie negatywne. Czekam na wasze komentarze.
Pozdrawiam cieplutko
Lighteagle

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top