Rozdział 2. Pierwsze znajomości

W końcu Nikodem dotarł do swojej szkoły. Mgła zdążyła opaść, a deszcz zniknął, dzięki czemu mógł zobaczyć budynek w pełnej okazałości. Na pierwszy rzut oka nie różnił się absolutnie niczym od zwykłej „budy". Budowla, zbudowana na zasadzie kilku prostokątów połączonych ze sobą, świeciła swoim żółtym kolorem z paroma białymi pasami przy oknach. Z tego, co zdołał przeliczyć Nikodem, wynikało, że wznosił się on na cztery piętra, nie licząc parteru. Choć widział wielkość poprzedniego dnia na rozpoczęciu, to nadal nie mógł się nadziwić, że ten gmach utrzymywał się na powierzchni ziemi. Bardziej przerażała go myśl, jak nauczy się poruszać wewnątrz, ale uznał, że tym zamartwi się, gdy już wejdzie i zobaczy, gdzie miała odbyć się pierwsza lekcja.

Na dworze znajdował się niewielki ogród pełen pięknych drzew i kwiatów, którym zajmował się starszy mężczyzna. Gdy tylko ktoś rzekł do niego: „dzień dobry", odwracał się i z uśmiechem na ustach odpowiadał dokładnie tak samo, dodatkowo machając wesoło ręką. Nie ważne, że nie znał kogoś. Najwidoczniej praca tutaj sprawiała mu wiele przyjemności.

Nikodem przystanął przed czerwonym znakiem z nazwą szkoły.

— „Zespół szkół podstawowych i ponadpodstawowych numer dwa, imienia Marii Skłodowskiej Curie w Leśnicy"... — przeczytał pod nosem i odetchnął głęboko. — Prędzej się zesram, niż zapamiętam całą nazwę przy wpisywaniu tego do jakiegoś dokumentu.

Wkroczył do środka. Popatrzył na podłogę, która była tak perfekcyjnie umyta, że dało się w niej przejrzeć. Zadziwiła go już poprzedniego dnia, gdy jechał tu na rozpoczęcie roku, lecz tym razem zszokował się jeszcze bardziej, jeśli patrząc na to, że dosłownie przed chwilą padał deszcz i każdy miał buty w błocie. Najwidoczniej dużo płacili woźnym, skoro chciało im się na okrągło myć tę posadzkę, oraz stać ich na kosmiczne rachunki za wodę.

Skierował się w stronę szatni znajdującej się piętro pod parterem. Po drodze mijał osoby w różnym wieku, choć najczęściej spotykał licealistów. Szkoła – jak sama jej nazwa wskazywała – uczyła uczniów od klasy czwartej podstawówki do czwartej liceum. Zajmowała się również edukacją młodszych, jednakże oddział dla nich mieścił się w oddzielnym budynku, ulicę dalej. Dlatego też był skazany, by napotykać na swojej drodze zarówno młodszych, jak i starszych.

Słyszał dziwne rozmowy, na temat jakichś filmików w Internecie, lub opowieści o lesie, tajemniczych zachowaniach, podejrzeniach o istnieniu magii. Krzywił się z lekka, bo nie miał pojęcia, o co chodziło. Nigdy nie spotkał się z czymś podobnym. Nie interesował go zbytnio wirtualny świat. Nawet nie korzystał ostatnio z Messengera, choć wiedział, że w nowej szkole będzie do tego zmuszony. Wcześniej zrezygnował z tego, gdyż chciał zerwać praktycznie z każdym kontakt. Czuł taką potrzebę, lecz nie potrafił wyjaśnić dlaczego.

Mimo to doznał ulgi. Nie sprawdzał nerwowo telefonu, nie musiał czekać na słowa współczucia skierowane do niego w związku z matką.

Dotarł do swojej szatni. Nie było tam nikogo poza nim. Zdziwiło go to trochę, choć w duchu cieszył się z tego. Nie chciał na razie wdawać się w żadną rozmowę z nikim. Wolał wejść do sali, usiąść przy ławce i starać się żyć normalnie. Aż prychnął na myśl o tym słowie. Normalnie? Czyli jak? Udawać, że nic się nie wydarzyło? Śmiać się, podczas gdy kilka miesięcy temu stracił najważniejszą dla niego osobę? Wystarczyło mu, że jego ojciec zaginął, zanim zdążył skończyć dziesięć lat. Miał wtedy cichą nadzieję, że przynajmniej świat nie odbierze mu matki.

Jednak stało się inaczej.

Odetchnął głęboko. Nie powinien zamartwiać się tym w szkolnej szatni.

Spojrzał szybko na plan lekcji, który specjalnie wcześniej pobrał na telefon. Pierwsza lekcja miała odbyć się w sali numer trzysta dwadzieścia osiem.

— Matma... — szepnął sam do siebie. — Będzie ciekawie.

Schował telefon do tylnej kieszeni spodni. Ponownie głęboko odetchnął.

— Pierwszy dzień, więc co mogłoby pójść nie tak? — powiedział, wzruszając ramionami.

Szybkim krokiem ruszył w stronę sali lekcyjnej. Przeczuwał, że znajdowała się ona na trzecim piętrze w związku z tym, że na początku numeru stała trójka. W jego starej szkole podstawowej istniał podobny system, tyle że nie było tam aż tylu pomieszczeń przeznaczonych do prowadzenia lekcji.

Na korytarzu ponownie do jego uszu dochodziły fragmenty rozmów o podobnych tematach z szatni. Starał się to ignorować, choć w myślach wciąż przewijały mu się te same słowa. Las. Przepowiednia. Wilki. Koniec świata.

Zacisnął dłoń na rączce swojego czarnego plecaka.

To pewnie jakiś nowy młodzieżowy trend... Lub coś w tym stylu.

Doszedł do swojej sali lekcyjnej równo z dzwonkiem. Czekał przy innych na nauczycielkę od matematyki, która była jednocześnie wychowawczynią jego klasy. Przyszła chwilę po nim. Obijała obcasami o podłogę, wydając przy tym charakterystyczne dźwięki. Miała ręce założone za plecami i kroczyła z uśmiechem na twarzy. Część z nich nadal patrzyła się na nią zdziwiona. Spodziewali się zapewne starszej kobiety, która uczyła już od kilkunastu lat, gdyż to stanowił popularny stereotyp „wiedźmy od matmy", której brakowało tylko miotły, w postaci ogromnej linijki.

Tymczasem pani Gołębiewska to młoda kobieta wychwalaną przez uczniów. W tym roku została przydzielona do klasy pierwszej „f" – to właśnie do niej Nikodem został przyjęty.

Wpuściła ich do klasy, pozwalając, by uczniowie mogli „spokojnie" zająć swoje miejsca. Specjalnie wkroczyła ostatnia do sali. W ten sposób uniknęła małego wyścigu młodzieży. Zajęła swoje miejsce za biurkiem. Oparła się łokciami o blat. Przyglądała się dwóm chłopakom, którzy kłócili się o miejsce przy pewnej dziewczynie, i aż zaśmiała się pod nosem.Postanowiła im pomóc. Podeszła do nich spokojnym krokiem. Oni jednak, zauważywszy ją, przestali rozmawiać.

— Pani Profesor... My... — zaczął niepewnie jeden z nich.

— Mam pomysł chłopaki. — Spojrzała teraz na dziewczynę, by powiedzieć do niej: — Martynko, ławkę dalej jest wolne miejsce. Dajmy naszym panom usiąść tutaj razem, żeby gryźli się dalej i tobie nie zawadzali.

— Dobrze, Pani Profesor. — Martyna wzięła swoje rzeczy.

Dziewczyna o ciemnych blond zajęła miejsce obok Nikodema. Patrzyła się z uśmiechem, jak jej dwaj adoratorzy siadali razem, a na ich twarzach widniały zarysy niezadowolenia. Spojrzała na chłopaka i podała mu rękę na przywitanie.

— Martyna.

— Nikodem. — Również podał dłoń.

— Uczyłeś się tu wcześniej? Nie kojarzę cię.

— Nie... — Podrapał się po karku. — Przyszedłem tu do liceum.

— Idealnie trafiłeś. — Uśmiechnęła się szerzej. — Pani Gołębiewska jest naprawdę cudowną kobietą.

— Dobra, kochani! — wykrzyczała nauczycielka, klaszcząc kilka razy w dłonie. — Przedstawiłam się już na rozpoczęciu, zatem tylko powtórzę, co mi nakazał dyrektor na piśmie, a przynajmniej tę część, którą chciało mi się przeczytać. Witam was w pierwszej klasie. Ja będę mieć ten zaszczyt uczyć was tego cudownego przedmiotu, jakim jest matematyka.

Przerwała wypowiedź, zapewne oczekując na jakieś okrzyki entuzjazmu ze strony klasy. Jednakże wszyscy siedzieli w ciszy, patrzyli na siebie wzajemnie. Nauczycielka założyła ręce.

— No wiecie wy co? A gdzie okrzyki radości? Halo? Co z was za mat-fiz? — Przeleciała wzrokiem po klasie. — Nie chcę już nazywać was najgorszą klasą w szkole, bo takie tytuły to raczej zbiera się minimum po miesiącu. No chyba że chcecie pobić jakiś rekord.

Stanęła na środku.

— Widzę kilka nowych twarzy... Ale większość z was kojarzę z podstawówki. — Rozejrzała się dokładnie po klasie. — Bartuś!

Spojrzała na jednego czarnowłosego chłopaka siedzącego tuż przed dwoma adoratorami Martyny. Ten uniósł głowę, przerywając swoją rozmowę z kolegą.

— Tak, Pani Profesor?

— Opowiadałeś niegdyś, że lubisz z ojcem polowania — zaczęła radośnie. — Jak tam w te wakacje?

— Tak samo jak ostatnio. — Wzruszył ramionami. — Za jednym jeleniem uganialiśmy się pół dnia, ale było warto na takiego byka.

Kobieta zaśmiała się cicho.

— Ogólnie jestem przeciwna polowaniom, ale widząc, że sprawia ci to radość, to nie miałabym chyba serca zaraz walić ci dobrymi radami i tak dalej.

Postanowiła zwrócić się do reszty klasy:

— Kochani moi, róbcie to, co kochacie. Ważne, żebyście wy się dobrze bawili. Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem. Dopóki nie przekroczycie bezpiecznej granicy, możecie być po części niezależni.

~ ~ ~

Gdy dźwięk dzwonka doszedł do uszu Nikodema, poczuł pewną ulgę. Dziwne było dla niego słuchać, jak to wszyscy radośnie spędzili wakacje ze swym rodzinnym gronem. On siedział cicho przez ten cały czas. Starał się nie wychylać, by nauczycielka nie zauważyła, że jako jedyny nic nie mówił. Nawet gdy Martyna się wypowiadała, kładł się na ławce, unikając kontaktu wzrokowego. Męczył się w czasie tej „lekcji" – bo jednak to bardziej dało się potraktować jako przedstawienie klasy.

Nie pchał się do wyjścia. Zaczekał spokojnie, aż większość osób wyjdzie, by następnie skierować się z opuszczoną głową w stronę drzwi. Nie sprawdzał, gdzie miał kolejną lekcję, bo uznał, że po cichu podąży za resztą klasy, która doprowadzi go we właściwe miejsce.

Niespodziewanie usłyszał nauczycielkę:

— Nikodem?

Podniósłszy głowę, spojrzał na kobietę. Ta gestem pokazała, by podszedł trochę bliżej. Wykonał to drobne polecenie bez żadnego słowa.

— Dzwoniła twoja ciocia i wspomniała o całej sytuacji. — Położyła rękę na ramieniu chłopaka. — Nie martw się... Jakby, wiesz, może i jestem babą od matmy, ale możesz spokojnie ze mną porozmawiać. Zawsze masz też psychologa na drugim piętrze.

— Dziękuję, może się nie zgubię. — Uśmiechnął się lekko.

— Racja. — Zaśmiała się po nosem. — Dla nowych uczniów ta szkoła to wielki, stojący kloc. Łatwo się tu zgubić, jak nie zna się korytarzy. Warto, żebyś z kimś się zgadał. Ciężko tak samemu wytrwać cztery lata.

— Jasne... Spróbuję...

— Powodzenia w nowej szkole.

Odwrócił się, znów dziękując dla nauczycielki. Dosłownie przez ułamek sekundy zdołał dostrzec w progu drzwi jakiegoś chłopaka. Zdziwił się, przez co zamarł na dwie sekundy w jednym miejscu.

Ktoś podsłuchiwał? – spytał sam siebie w myślach, jednak po chwili pokręcił głową. – Nie... To tylko mój wymysł...

Ruszył przed siebie w kierunku wyjścia. Natychmiast dotarły do niego głośne rozmowy na korytarzu. Skrzywił się. Starał się na nich nie skupiać. Szybko wzrokiem odszukał osoby ze swojej klasy. Wziął głęboki wdech. Postanowił iść za radą nauczycielki, choć niepewnie. Nie czuł jakiejś ogromnej potrzeby integracji, ale robił to bardziej dla własnych korzyści. Nauczy się poruszania po szkole i spróbuje przetrwać te cztery lata liceum. A co potem? Nie wiedział sam. Nie widział żadnej przyszłości. Nie chciał nawet myśleć, gdzie podąży, gdy tylko zauważy pozytywny wynik na maturze. Zapewne zamrze w miejscu.

Westchnął cicho. Po chwili doszedł do grupki trzech chłopaków. Jednego rozpoznał. Był to Bartek, ten sam, którego nauczycielka w klasie pytała o polowania. Przełknął ślinę.

Oby był w miarę miły.

— Cześć... — zaczął nieśmiało. — Wiecie, gdzie jest następna lekcja?

— Nowa myszka? — spytał Bartek z uśmiechem. — Chodź z nami. Właśnie mieliśmy iść w tym kierunku.

Ruszyli. Nikodem postanowił kroczyć tuż za nimi. Próbował nie zgubić się w tłumie osób, jednocześnie rozglądając się po korytarzach, by mniej więcej zrozumieć, jak ustawione były sale lekcyjne. Nie mógł przecież przez ten cały czas szukać pomocy.

— Nikodem, tak? — dopytał chłopak.

— Zgadza się...

Skąd on czai moje imię...? A no tak. Nauczycielka mnie wołała, musiał usłyszeć.

— Chyba jesteś trochę nieśmiały.

Przyhamował krok, by znaleźć się obok niego. Pozostała dwójka szła szybciej, więc nawet się nie obejrzała, poszła dalej.

— Nie ma się czego bać — kontynuował. — Jedynie dyrektor jest w cholerę surowy. Reszta jest znośna.

— Co z tym dyrektorem jest nie tak? — Podniósł lekko głowę.

— Jakby ci to powiedzieć... — Pogładził żuchwę. — On potrafi wezwać kogoś do gabinetu na rozmowę, jeśli krzywo się spojrzy. Potrafi przyczepić się o pierdoły. Lepiej siedzieć cicho.

— Jasne...

— Poza tym często możesz napotkać dzieciarnię z młodszych klas, która całymi dniami nagrywa filmiki na TikToka — dodał kpiąco. — Chowają się po kiblach, żeby dyro ich nie złapał.

Zaśmiał się cicho pod nosem. Tymczasem Nikodem powoli wyczuwał, że nie miał powodów, by jakkolwiek bać się rozmowy z tym „chłopakiem od polowań".

— Bartek! — rozległ się wysoki, dziewczęcy głos.

Już po ułamku sekundy pewna blondwłosa dziewczynka wtuliła się do Bartka, powodując, że ten prawie się przewrócił. Ten tylko zareagowawszy cichym chichotem, pogłaskał ją po włosach.

— Cześć, Karolka.

— Karolina! Mówiłam, żebyś nie biegała!

Szybkim krokiem podeszła inna dziewczyna, niemalże równa wzrostem z Bartkiem.

— Zluzuj majty, siostra. — Pokazała jej język.

— Za jakie grzechy dali mi takie rodzeństwo? — Machnęła rękoma. Dopiero zauważyła chłopaka tuż obok swojego przyjaciela. Przyjrzała się mu przez moment.

— Ola, poznaj Nikodema. — Bartek pokazał na swojego towarzysza. — Jest nowy.

— Cześć. — Podała mu rękę. — Aleksandra, choć można na mnie mówić Ola, Sierota, Klapek i tak dalej. — Wzięła głęboki wdech. — Dobra, Karola, chodź, bo spóźnisz się na historię.

— Jezu — przeciągnęła słowo. — Wiesz, że nie lubię tego brodacza. To nudziarz!

— Nie marudź.

Pociągnęła ją za rękę, tym samym sprawiając, że wyrwała dziewczynę od Bartka, do którego się „przykleiła". Niechętnie ruszyła razem z siostrą, wciąż mamrocząc coś pod nosem.

Nikodem tylko popatrzył się na nie z zaciekawieniem. Jednak nie miał zamiaru komentować sytuacji sprzed kilku chwil.

— To moje przyjaciółki. Karolina jest teraz w piątej klasie, a Ola w ósmej. Siostry — wyjaśnił. — Polubisz je. — Włożył ręce do kieszeni. — No, chodź na lekcję. Teraz polski. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top