Rozdział 15. Twórca Cz.II
Na podwórku Bartek posadził Nikodema na Lirena, by nie nadwyrężać pleców. Przeszli szybkim krokiem do miejsca spotkania. Prowadziła ich Daria z wyjątkowo dobrą orientacją w terenie. Korzystała z magii, by widzieć nocą, w innym wypadku wpadałaby przypadkiem na drzewo. Nikodem rozglądał się dookoła, pomimo iż niewiele dostrzegał. Dopiero do niego dotarło, gdzie wędrowali. Zacisnął mocniej dłonie na sierści zwierzaka, przeklinał w myślach. Naprawdę zaczynał się trząść ze strachu. Jakaś jego cząstka chciała stąd zbiec, ale nie miała na to siły.
Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Spojrzał na Bartka, który wyraźnie pobladł ze stresu, ale starał się tego nie pokazywać ekspresją twarzy.
— Będzie dobrze — zapewnił cicho.
Nikodem wziął głęboki wdech. Przeżyje, wejdzie do domu, położy się normlanie spać – wcześniej obcałuje łóżko z radości – i wróci do zwykłego, nastoletniego życia. Tak właśnie malowało się dobre zakończenie. Zostało mu tylko wierzyć, że nic po drodze się nie wydarzy.
Dotarli na miejsce. Dało się słyszeć cudze rozmowy o niezbyt dużej głośności. Jacek odłączył się od reszty, skierował się w stronę innych Mentorów, tymczasem Bartek i Nikodem poszli od swojej grupy. Pod jednym drzewem siedziała znudzona Karolina, głaszcząca swojego rudawego wilka po pysku. Zwierzak zerwał się, dostrzegłszy nieznaną mu osobę dosiadającą Lirena. Warknął, jednak przestał, gdyż dostał patykiem w łeb od właścicielki.
— Lupi, grzecznie — zwróciła mu uwagę.
Wilk zaskomlał cicho.
— Karola, nie żebym się nie cieszył czy coś, ale to ty miałaś się bać tego wilka, nie na odwrót — powiedział Bartek, pomagając Nikodemowi stanąć na nogi.
— Oj tam, Lupi może i jest poważny cały czas, a przy tym okropnie władczy, ale obok mnie to aniołeczek. — Podrapała wilka między uszami.
— Czyli nie wszystkie futrzaki są takie miłe? — spytał nieco zaniepokojony Nikodem.
— Mówiłam ci, że Karolka szkoli się na Zwiadowcę Nadrzędnego — wyjaśniła Ola, która akurat wróciła. — Ci muszą naprawdę dobrze radzić sobie z wilkami, dlatego daje im się przywódców watah. To najagresywniejsze zwierzaki, więc teoretycznie ciężko je ogarnąć... — Rzuciła okiem na leżącego Lupiego. — Tymczasem on boi się jej bardziej, niż ona jego.
— Ej, to znaczy, że dobrze wykonuję swoją robotę. — Pokazała język.
Ola wywróciła ironicznie oczami.
— „Olu, Lupi znów mnie pogryzł, weź zawołaj kogoś!" — udała niewinny dziecięcy głosik.
— To się nie liczy! — Założyła ręce. — Lupi po prostu ma za długie kły...
— „Tato! Lupi ma mnie w dupie!" — powtórzyła Ola, przypomniawszy jej inną sytuację.
— To było na samym początku! Teraz Lupi wstaje na zawołanie!
— Yhm. — Uśmiechnęła się wrednie.
— To patrz! Lupi, wstawaj!
Wilk tylko spojrzał zrezygnowanym wzrokiem na Karolinę. Dziewczyna zaczerwieniła się ze złości.
— Wstawaj albo cię wykastruję!
Lupi od razu się zerwał na równe nogi, zaciskając tylne nogi, by chronić swój skarb.
— Widzisz? — Poklepała zwierzaka po łbie. — Dobry wilczek.
— Współczuję mu... — rzucił Nikodem.
Nikodem spojrzał za siebie. Czuł na sobie wzrok innych, co naruszyło jego komfortową strefę. Pogładził się po ramionach, jednocześnie przygryzając ze stresu wargi. Stanął blisko Bartka, że niemal się o niego opierał.
— Mi się wydaje, czy wszyscy na mnie patrzą? — spytał drążącym głosem.
— Jesteś Wybranym, więc się nie dziw — zauważyła Ola. — Pewnie już wybierają ci trumnę.
Podszedł do nich Jacek, skończywszy rozmowę z innymi. Od razu zwrócił się do Bartka i Nikodema:
— Odejdźcie tak trzy, cztery metry. Aki będzie miał wszystko na widoku, zaszczeka, gdy zaśniesz, Nikodem.
Chłopak kiwnął lekko głową. Przeszedł wraz z Bartkiem parę kroków. Usiadł pod drzewem. Jego dłonie zaczęły mimowolnie trząść się z przerażenia. Teoretycznie powinien się cieszyć, wreszcie nie będzie musiał na siłę zmuszać się do zarywania nocy, ale znów zdał sobie sprawę, że te chwile mogą stać się jego ostatnimi.
Bartek złapał dłoń chłopaka, widząc, że opanował go ogromny strach.
— Jak masz coś ważnego do powiedzenia, to skorzystaj z okazji... — powiedział smutny. — Nie żebym nie chciał, żebyś przeżył, ale wszystko jest możliwe.
Nikodem pomyślał chwilę.
— Jesteś najlepszym dziwakiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem. — Uśmiechnął się szeroko, a Bartek odwzajemnił gest.
— Muszę już iść... — Odsunął rękę. — Poczekaj jeszcze z minutkę...
Spoglądał, jak Bartek znikał w mroku. Odliczył w ciszy do sześćdziesięciu. Trząsł się niemiłosiernie i nie dał rady się uspokoić. Nie chciał zamykać oczu. W końcu otrzeźwiał, rozumiał, co działo się dookoła. Naprawdę pragnął stąd zbiec, ale nie było już odwrotu.
Jest ich tu aż tylu... Bartek powiedział, że mnie ochroni – pomyślał wśród ciszy. – Poza tym tylko ja mogę ich doprowadzić do tej laski i tylko oni mogą się jej pozbyć... Wtedy wrócę do normalności.
Powieki samoistnie opadły. Oparł głowę o drzewo. Opanował go chwilowy spokój. Wziął głębio wdech. Musi się udać. Szansa nie była duża...
Ale nigdy zerowa.
Wuff! Wuff!
Jacek poderwał się, usłyszawszy Akiego. Poinformował resztę, by się zbierała, a on sam znalazł Nikodema w zasięgu wzroku – idącego powoli przed siebie, kierującego się w bliżej nieokreślone miejsce. To dobry znak – Twórca nie wyczuł niczyjej aury i prowadził Nikodema do swojego tymczasowego schronienia.
Ruszyli za nim, pilnując, by utrzymać odpowiednią odległość. Osoby z dobrą orientacją zapamiętywały okolicę, aby, w razie potrzeby, szybko odnaleźć drogę powrotną. Tymczasem Zwiadowcy rozgrzewali się do walki, a Egzekutorzy przeglądali bronie, by nie zdarzyła się sytuacja, gdy będzie pusty magazynek.
Inni Mentorzy krzywo spoglądali na nastolatków z grupy Jacka. Nie sądzili, że to dobry pomysł wysyłać niedoświadczonych na zatrzymywanie ósmej rangi, ale też nie wnikali w działania wewnętrzne. Może zbyt pochopnie oceniali te dzieciaki, co nie zmieniało faktu, że trochę się martwili. Szkoda, gdyby któreś z nich zostało ranne, przypadkiem zapadło w magiczną śpiączkę i straciło przez nią kilka lat życia.
Do uszu Zaklinaczy doszedł cichy śpiew na wysokim tonie. Rozdzieli się wedle wcześniejszych ustaleń. Chcieli jak najbardziej uniemożliwić Twórcy ewentualną ucieczkę. W niedużym odstępie czasu ujrzeli w oddali światło oraz zarywaną kobiecą sylwetkę o długich – aż kładących się na ziemi – białych włosach. Delikatnie machała biodrami, cierpliwie wyczekiwała, aż chłopak zbliży się wystarczająco. W międzyczasie Zaklinacze poukrywali się za drzewami i krzakami, wypatrując odpowiedniej okazji na atak – znakowany najczęściej przez Zwiadowców Nadrzędnych.
Nikodem zaczął podchodzić zbyt blisko kobiety, na której twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Bartek zamarł wtedy w miejscu. Nie mógł się bierne przyglądać i czekać, aż ktoś ze starszych ogłosi początek. Szturchnął Karolinę obok, bezgłośnie wskazując palcem na Lupiego. Zrozumiała jego prośbę. Gwizdnęła cicho. Lupi zerwał się na równe nogi, ruszył szybkim biegiem. Zahaczył kłami o tyłek Nikodema – uznał to za najwrażliwszą część ciała – co od razu wybudziło chłopaka.
Twórca zrobił gwałtowny krok do tyłu. Wpatrywała się na wilka wielkimi oczami i zaklęła głośno. Odwróciła się na pięcie, lecz tam dostrzegł przeszkodę w postaci Zaklinaczy wraz z ich pupilami. Zacisnęła wściekła wargi.
— Coś tak czułam, że wreszcie przyleziecie — wycedziła przez zęby. — Choć jakoś bardzo się nie spieszyliście.
Lupi złapał paszczą za kaptur Nikodema. Odciągnął go niemal pod nogi Bartka, na co kobieta zareagowała cichym śmiechem.
— Pewnie twoją aurę wieczne czułam — zwróciła się bezpośrednio do Bartka. — Podobnie odczucie mam nawet teraz.
— Kaśka, odbiło ci kompletnie — odezwał się ktoś z boku. — Nie widać w tobie ani krzty niebieskiej magii.
Czyli ma dobre aspiracje do bycia dziesiątką – zauważył Bartek w myślach. Brak niebieskiej magii oznaczał, że to żółta w pełni zapanowała nad dawnym Zaklinaczem. Nie było już dla niej ratunku. Nikt, oczywiście, nie zakładał wcześniej, że szansa na uratowanie ósemki w ogóle miała prawo zaistnieć, ale inaczej tak uświadomić to wszystkim w pełni.
— Oj, jakby mi to przeszkadzało. — Wywróciła oczami. — Teraz czuję, że żyję. Nie ma żadnych ograniczeń, sama sobie ustalam zasady.
Machnęła ręką, a obok niej pojawił się dobrze znany już wielu jeleń. Stanął obok właścicielki i przy tym ryknął głośno, majestatycznie kręcąc głową na boki. Wyglądał trochę inaczej, a przez to wzbudził niepokój u innych. Ustawił się przodem do Nikodema i syknął groźnie. Twórca ponownie ruszył dłońmi. Zjawiło się znacznie więcej jeleni wrogo pokazujących ostre poroża. Część z nich rzuciła się na najbliższych Zaklinaczy, natomiast reszta została przy kobiecie dla ochrony.
Jedno ze zwierząt biegło w stronę Bartka i Nikodema, ale Aki i Lupi zatrzymali je, zanim się zbliżyło. Jacek na moment kucnął przy synu.
— Zostań z Nikodemem, ale nie wychylaj się. Ona nie zna twojej profesji, więc może brać pod uwagę, że jesteś Egzekutorem. Także nie podejdzie.
Bartek kiwnął głową. Usiadł obok chłopaka. Przyłożył mu rękę do czoła i zamarł, odczuwszy temperaturę. Gorączkował. Zawołał spanikowany Darię. To bardzo zły znak. Jako zwykły człowiek ledwo sobie radził w pobliżu tylu źródeł magii. Nie przemyśleli takiej możliwości. W pobliżu ósemki tworzyło się wyjątkowo niebezpieczne skupisko, dzięki któremu Twórca mógł stale panować nad Wybranym. Najwyraźniej Nikodem wciąż przebywał w takowej, niefortunnej zresztą, pozycji.
Bartek rzucił okiem na zamieszanie dookoła. Co rusz któryś z jeleni wykonywał szarżę, inne ginęły, a na ich miejscu pojawiały się nowe – i będzie tak, dopóki siła Twórcy nie opadnie. Zauważył, jak jednemu mężczyźnie z innej grupy udało się podejść wystarczająco blisko wrogiej kobiety. Po ruchach poznał, że to doświadczony Zwiadowca. Początkowo radził sobie nad wyraz dobrze, sprawnie uchylał się przed ciosami, ale został przechytrzony – niestety. Upadł, Twórca odepchnął jego wilka, pozostawiając mężczyznę kompletnie bezbronnego.
Bartek gwizdnął na Lirena, wskazał na poszkodowanego. Liren zerwał się do biegu, skoczył, złapał za wyciągniętą w kierunku mężczyzny dłoń Twórcy. W ten sposób dał wystarczająco czasu do ucieczki.
Liren wrócił czym prędzej do Bartka, by się nie narażać. Chłopak pogłaskał go między uszami w ramach nagrody. Rozejrzał się znów, ale nie dostrzegł żadnej sytuacji zagrożenia wymagającej natychmiastowego działania kogoś z boku.
Spojrzał ponownie na Nikodema. Jego stan wyraźnie się pogarszał, pomimo iż Daria wciąż przy nim siedziała i starała się pomóc.
— Daria, musimy go odsunąć — zauważył zmartwiony, biorąc gorącą dłoń Nikodema.
— Twój ojciec zabronił. Jeśli Twórca przestanie go wyczuwać, może zechcieć uciec. — Rzuciła okiem na chaos. — A naszym idzie właśnie dobrze.
— On umrze... — wydukał z trudem.
Daria przygryzła wargi.
— Mogę go uśpić — zaproponowała. — Wtedy magia nie będzie mu aż tak zagrażać.
— Obudzi się?
— Powinien.
Nikodem westchnął cicho z bólu. Otworzył lekko oczy, próbując zrozumieć, gdzie się znajdował. Zacisnął dłoń Bartka, jęcząc coś pod nosem. Żadne słowa się nie kleiły w całość. Wydawał z siebie bełkot. Bartek znów dotknął czoła chłopaka. Był bardzo rozpalony. Na wyczucie powiedziałby, że miał czterdzieści stopni co najmniej – temperaturę niebezpieczną dla człowieka.
Powoli bełkot zmienił się w majaczenie. Wymawiał pod nosem imię mamy, prosił, by podeszła, łzy ciekły mu po policzkach. W pewnej chwili spojrzał nawet w jeden punkt, lekko się uśmiechnął oraz wyciągnął rękę przed siebie.
— Ma zwidy... — zauważył Bartek.
Pozostawienie go w takim stanie nie wchodziło w grę, bo w końcu wyzionie ducha. Daria powiedziała, że powinien się obudzić, gdy wszystko minie. Ale to nie brzmiało jak stuprocentowa gwarancja. Jednak, jeśli to zwiększy szanse Nikodema na przeżycie tej nocy, to warto zaryzykować, prawda? Priorytetem było utrzymanie go przy życiu.
— Uśpij go... — wypowiedział cicho, nadal z gramem niepewności.
Daria skinęła. Przyłożyła chłodną dłoń na czole Nikodema. Wypowiedziała pod nosem bliżej nieznaną Bartkowi frazę. Wtedy żyły w jej rękach przebarwiły się na niebiesko. Magia przechodziła powoli do chłopaka, a ten cichł, aż pogrążył się w miarę spokojnym śnie. Daria odgarnęła jego włosy. Rumieńce na policzkach po chwili zniknęły, co musiało znaczyć, że temperatura trochę opadła.
Za nimi rozległ się głośny ryk. Odwrócili się z przestrachem. Jeden z jeleni nieustannie się do nich zbliżał z groźnym, pustym spojrzeniem. Daria pobladła, natomiast Bartek wstał, wyjął wzięty wcześniej sztylet. Chciał już odejść, lecz poczuł dotyk na przedramieniu. To Daria próbowała go zatrzymać.
— Posłuchaj ojca. Lepiej kogoś zawołaj, nie walcz z nim sam.
Gwizdnął, wołając w ten sposób Lirena.
— Poradzę sobie. — Wyrwał się z uścisku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top