Rozdział 15. Twórca Cz.I
— Ała! — krzyknął Nikodem, poczuwszy, jak po raz kolejny Karolka uszczypnęła go w ramię.
— To nie śpij, bo przejdę do kopniaków w dobrze wiesz co — powiedziała lekko naburmuszona.
— Drugi Bartek?
— Ile razy mam ci mówić, że spanikowałem?! — Odwrócił się na pięcie. — Przeprosiłem cię ze sto razy.
— Ale jajka bolą... — wydukał cicho. — Mogę się założyć, że zostanie mi tam jakiś siniak.
— Boże, faceci... — rzuciła Ola stojąca w kącie i zakrywająca twarz zażenowania. — Mieliśmy gadać o innych rzeczach, nie o jajach Nikodema.
Nikodem zaśmiał się pod nosem, po czym ziewnął głośno, znów przymykając na moment oczy. Nie minęło parę chwil, a poczuł na skórze kolejne uszczypnięcie. Syknął niezadowolony i odsunął się kawałek od Karoliny uśmiechniętej od ucha do ucha. Radośnie machała nogami oraz zaznaczała bez słów, że jeszcze raz przyśnie, to użyje siły w postaci butów.
— Bartek, gadaj w końcu, bo zaraz Nikodem znów po jajach dostanie — uprzedziła Karolina, patrząc katem oka na ewentualny obiekt do bicia.
— Co wy macie do moich jaj...
— Drugi raz nie powtórzę! Nie gadajmy o jajach! — zaprotestowała Ola, biorąc pierwszego lepszego buta do ręki i rzucając nim w Bartka, by wyrwać go z zamyślenia.
Chłopak od razu się skulił, po czym złapał za obolałą głowę. Spojrzał z mordem w oczach na Olę.
— Nie możesz grzeczniej, tylko zawsze mnie tłuc?
— To najlepiej na ciebie działa. — Założyła włosy za ucho. — Gadaj, bo cholernie chce mi się do łazienki.
— Dobra, dobra, bo się zeszczysz w tym kącie. — Wywrócił oczami. — Ojciec wziął do pomocy trzy inne grupy, z czego w jednej jest dużo dobrych Zwiadowców, którzy mieli już do czynienia z ósemkami, więc mogą się przydać. — Zwrócił wzrok na Olę, ponownie. — Ciebie pewnie nie dopuszczą jako Egzekutorki jeszcze, co nie?
— Pytasz dzika, czy sra w lesie? Egzaminy końcowe mam za pół roku, a nawet jeśli, to na początku nie puszczą mnie na ósemkę. — Usiadła na ławce, a przy tym zacisnęła mocno nogi.
— A miałem cichą nadzieję, że zobaczę cię w akcji w końcu. — Prychnął pod nosem. — No ale mniejsza. Nikodem pewnie pojedzie do nas, bo inaczej zaśnie po drodze i stamtąd od razu jak się ściemni mamy się zebrać na jednej z polan. A dalej no... Zobaczymy.
— Moja ciotka to zejdzie na zawał, ale dobra, zadzwonię do niej zaraz. — Znów ziewnął.
— Przestań ziewać... — Karolina zmarszczyła brwi.
— Nie spałem trzy noce, ciągle słysząc, albo tę babę, albo tego cholernego jelenia, który w niedzielę wydawał z siebie dźwięki godowe. Moje łóżko samo z siebie się do mnie zbliżyło, a przy okazji potknąłem się o kota w środku nocy i zbiłem ulubiony kubek...
— Dobra, dobra, zamknę się. — Odwróciła obrażona wzrok.
Przetarł zmęczony twarz. Nie próbował nawet skupić się na rozmowie Oli i Bartka. Właśnie skończyli lekcje, dochodziła szesnasta, a ściemni się prawdopodobnie około dziewiętnastej. Powoli zaczął ogarniać go stres. Zostało tak mało czasu. Spotkają się twarzą w twarz z kobietą, która prześladuje go od dwudziestu dni. Będzie tak blisko, że nie zdziwi się, jak kompletnie się tam wystraszy. W każdej chwili mógłby zginąć, gdyby stracił czujność albo przypadkiem znalazł się zbyt blisko. Na dodatek przyjdzie tam na wpół śpiący, co znacznie pogorszy jego jakąkolwiek koordynację ruchową. Może inni się nim zaopiekują? Dopilnują, by utrzymywał odpowiedni dystans? Ale co, jeśli zajmą się za bardzo Twórcą?
Pokręcił szybko głową, by odgonić złe myśli. Im bardziej skupi się na czarnych scenariuszach, tym większe prawdopodobieństwo, że któryś z nich się spełni. Lepiej podumać o czymś przyjemniejszym. Co mu sprawiało najwięcej radości? Ach, no tak, bardzo mało czynników, zapomniał. Ten brak snu źle na niego wpływał. Wyleciała mu z głowy nawet jego depresja.
Westchnął cicho. Znów przymknęły mu się oczy, ale czym prędzej je otworzył. Zrobił to w dobrym momencie, gdyż Karolina już przybierała się, by zdjąć buta z nogi. Skrzywiła się, widząc, że nie miała jeszcze okazji do uderzenia kogoś.
Komuś zadzwonił telefon. Bartek odebrał i po krótkiej wymianie zdań z osobą po drugiej stronie telefonu, oznajmił:
— Daria czeka, więc ja i Nikodem się zwijamy. — Spojrzał na chłopaka. — Kupić ci monsterka po drodze?
— Nie pogardzę...
Wstał powoli i skierował się w stronę wyjścia. Jakoś tak się zmulił, że uderzył w drzwi od szatni, bo wyleciało mu z głowy, by je wcześniej otworzyć. Odsunął się zdziwiony, patrząc na kawałek drewna tak, jakby widział go pierwszy raz na oczy w tym miejscu.
— Kto tu postawił te drzwi? — Rzucił okiem na przyjaciół. — One tu zawsze były?
— Coś czuję, że to chyba był zły pomysł, żebyś ty przesiedział u mnie... — Bartek westchnął załamany. — Jeszcze przez przypadek pomylisz prysznic z kiblem... Jak Liren kiedyś...
~ ~ ~
Faktycznie te prawie trzy godziny były dla Bartka niezwykle męczące. Nie mógł nawet na moment spuścić z oczu Nikodema, by ten sobie nic przypadkiem nie zrobił. Przynajmniej cztery razy uratował go przed upadkiem ze schodów, bo rozkojarzony chciał schodzić na parter. Najczęściej robił to w ostatniej chwili – łapał za kaptur chłopaka. Poza tym kilkukrotnie kładł się obok Lirena, uznając go za jego poduszkę, zapewne zapomniawszy o swojej fobii. Zrobił mu nawet zdjęcie na pamiątkę, bo nigdy by mu nie uwierzył. Czasem postanowił, że poudaje nowy dywan w pokoju Bartka, po którym Liren z chęcią się przechadzał. Zdarzyła się sytuacja, gdy Bartek dosłownie na moment odwrócił wzrok od Nikodema, a potem zastał go na swoim łóżku, wtulającego się w kołderkę. Nie przeszkadzałoby mu to, gdyby nie zaistniała sytuacja.
Jakoś przetrwał – z ogromnym naciskiem na „jakoś". Powoli dochodziła dziewiętnasta i akurat przysiadywał na swoim posłaniu, a Nikodem leżał na jego kolanach. Korzystał z chwili. Bawił się jego włosami, pilnując jednocześnie, by chłopak nie przysypiał. Mruczał coś pod nosem, jakby na jawie, gdyż wypowiadał czasem po cichu jakieś prawa fizyczne bez kontekstu albo recytował wzory z matematyki.
Odjebało mu – stwierdził jednogłośnie w myślach.
— Ej, fizyku, zaraz pozwolę ci spać. — Poklepał go po głowie.
— Między dowolną parą ciał posiadających masy pojawia się siła przyciągająca... — Otrząsnął się. — Co...
— Sam się zastanawiam. — Poprawił mu włosy. — Odbiło ci chyba. Recytowałeś wszystkie wzory, prawa i tak dalej.
— Spać... — Opadł bezwładnie. — Ile jeszcze?
— Tak ci się spieszy? — Pokręcił lekko głową. — Przecież możesz zginąć.
— Yhm... — Przewrócił się na bok.
— Ty nie kontaktujesz — zauważył, klepiąc chłopaka po ramieniu. — Jak nawet to cię nie ożywiło, to no...
— Czego ty oczekujesz? Mam tu z tobą różaniec zmówić? — Zmarszczył brwi.
Ułożył się znów na plecach, gdyż uznał poprzednią pozycję za niezbyt wygodną. Wyciągnął ręce przed siebie, próbując dotknąć sufitu, a Bartek spojrzał załamany. Chwycił za dłonie chłopaka, by nie machał nimi przed jego twarzą.
— Co tobie? — Przyciągnął go bliżej siebie, gdyż ten znów usypiał. — Z tobą gorzej niż z Lirenem...
Wuff!
Liren poderwał się obrażony na nogi.
— Bez urazy, Liren, ale taka prawda...
— I believe, I can fly... — zaczął nucić pod nosem. — I believe, I can touch the sky...
Bartek westchnął zrezygnowany.
— Was ik nog, nog met mijnen hamer...
— Czy ty kurwa właśnie zacząłeś śpiewać belgijkę? — Przyłożył rękę do ust Nikodema, by ten przestał śpiewać. Poczuł po chwili język, co sprawiło, że natychmiast odsunął dłoń. — To już przekracza poza ludzką normę...
Nikodem uśmiechnął się głupio.
— You're beautiful, it's true...
— Nawet nie zaczynaj, bo ci wyrwę ten język i wsadzę w tyłek...
— Próbuję odgonić jakoś myśli... — powiedział cicho.
— To ty w ogóle myślisz? — udał zdziwienie. — Wow, nie widać.
Nikodem wtulił się w Bartka tak mocno, że gniótł mu wnętrzności. Westchnął tylko cicho, po czym pogłaskał go po plecach, spoglądając na zazdrosnego Lirena. Zauważył po chwili, jak Nikodem zamknął oczy, co wywołało u niego panikę. Trącił ramieniem chłopaka, ale ten tylko mruknął niezadowolony.
— Nie śpię, po prostu jest mi cieplutko... I wygodnie.
— To może ci być ciepło i wygodnie z otwartymi oczami — wycedził przez zęby.
Nikodem niechętnie uchylił powieki. Zmienił trochę pozycję. Teraz przysiadł na kolanach Bartka, a głowę ułożył na jego ramieniu. Z boku wyglądało to trochę, jakby Bartek trzymał duże dziecko na rękach. Pomrukiwał coś pod nosem – już Bartek nie próbował dochodzić, co dokładnie. Był tak blisko, że wyglądał nadzwyczaj uroczo. Takie na wpół żywe dzieciątko. Pogładził go po policzku. Mimowolnie spojrzał na zegarek oraz za okno. Ściemniło się już, więc możliwe, że zaraz zostanie zawołany, by wraz z Nikodemem zejść na dół. Tyle rzeczy mogło się spieprzyć... i już nigdy go nie zobaczy. Chciał jakkolwiek optymistycznie wyobrazić sobie przebieg tej nocy, ale jakoś nie potrafił.
— Co ci? — spytał nagle Nikodem, odsunąwszy lekko głowę. — Nagle posmutniałeś.
— Nic, nic... Martwię się po prostu... — Odwrócił wzrok. — Przyznaję, że pierwszy raz będę mieć do czynienia z ósemką... Nie wiem, do czego to coś jest zdolne.
— Przecież nie będziesz tam sam. Bądź dobrej myśli.
— Łatwo ci powiedzieć... — Przygryzł dolną wargę. Szepnął jeszcze pod nosem: — Drugiej straty nie przeżyję...
Ponownie obrócił głowę w stronę Nikodema. Zauważył, jak chłopak się przyrumienił. Miał zamiar go spytać, czy przypadkiem nie poczuł się gorzej, ale nie zdążył. Nikodem przylgnął do jego ust. Zrobił to tak delikatnie, zapewne przez brak sił, ale mimo to wywołał niemałe zdziwienie u Bartka, który nie wiedział, jak to zinterpretować. Czy odzyskał na moment trzeźwe myślenie, czy dalej mu odwalało? Niezależenie od przyczyny przyciągnął go do siebie – nie było to zbyt trudne, zważywszy na fakt, że ciało Nikodema zachowywało się obecnie jak worek.
Tego mu brakowało, ale ciągle się hamował, bo szansa, że Nikodem cokolwiek odwzajemniał, wydawała mu się niezbyt duża, a na razie nie szło go zrozumieć. Bał się, że zostanie odrzucony, gdy tylko chłopak wróci do normalnego stanu. Stał się dla niego zbyt ważny w tak krótkim czasie, a obiecał sobie kiedyś, by nie przywiązywać się za szybko do innych. Coś mu nie wyszło.
Odsunął się po paru chwilach i dostrzegł lekki uśmiech na ustach przyjaciela. Zacisnął wargi. Naturalne instynkty zaczynały w nim szaleć, aż nerwowo tupał nogą. Kazał sobie się opanować, bo to nie najlepsza pora, by tracić nad sobą panowanie. Tyle że okazało się to cholernie trudne.
Nikodem spojrzał zatroskany.
— Wszystko w porządku? — Usiadł wygodniej.
— Tak. — Odwrócił gwałtownie wzrok. — W porządku.
— Bartek... Zbladłeś...
Odetchnął głęboko.
— Zrobiłem coś nie tak? — spytał smutny.
— Co? — Skierował spojrzenie ponownie na Nikodema. — Nie, nie. Po prostu, tak już mam. Naturalny instynkt i takie tam.
Nikodem nic nie odpowiedział, tylko znów wtulił się do chłopaka w nadziei, że to mu jakoś pomoże. Bartek mocniej zacisnął wargi. Zapanuje nad sobą, da radę, nie rzuci go na łóżko, nie zawiśnie nad nim... Pokręcił głową, by pozbyć się tego obrazu z myśli, inaczej naprawdę zrobi coś, czego będzie później żałował. Z każdą chwilą stawało się to trudniejsze i prosił w myślach, by ktoś wreszcie ich zawołał.
Zacisnął dłoń mocniej na bluzie Nikodema z myślą wykonania gwałtownego ruchu. Nie uczynił go, bynajmniej na razie. Oddech mu przyspieszył i cienka granica dzieliła go od zupełnej utraty kontroli.
— Bartek! Nikodem! Zbieramy się! — Ktoś odezwał się z dołu.
Bartek natychmiast odetchnął z ulgą. Puścił Nikodema, pozwalając, żeby stanął na nogi. Nie było to dobrym pomysłem, bo od razu się zachwiał i omal nie przewrócił. Padł na Bartka, głupio się przy tym uśmiechając.
— Nie czuję nóg... — Podrapał się z tyłu głowy. — Mógłbyś... No wiesz...
Bartek bez słowa wstał, po czym pozwolił, by Nikodem wskoczył mu na plecy. Ruszyli razem na parter. Spotkali tam Darię i Jacka, przebranych w luźniejsze ubrania. Gdy dostrzegli chłopców, lekko się zaśmiali. Pod nogami plątały się wilki, które już dobrze wiedziały, co nadchodziło. To, poniekąd, ich ulubione zajęcie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top