Rozdział 14. Smutek

W poniedziałkowy poranek Bartek czekał w szatni. Nie sądził zbytnio, by Nikodem przyszedł zaspany do szkoły, ale uznał, że posiedzi chwilę, może akurat go spotka. Wciąż nerwowo spoglądał do telefonu. Gdy tylko nie dostawał odpowiedzi zwrotnej dłużej niż dwie minuty, zaczynał się martwić. Cicho błagał w myślach, żeby nic się nie stało najdroższemu przyjacielowi. Delikatnie przesadzał, bo pisał z nim zaledwie chwilę wcześniej i mało prawdopodobne, by zasnął na stojąco, pod prysznicem albo w toalecie.

Choć wszystko było do wykonania.

Odetchnął z ulgą, zobaczywszy nową wiadomość. Zdziwił się jednak. Nikodem wspomniał, że niedługo przyjedzie. Bartek z jednej strony się ucieszył, bo chciał go zobaczyć po weekendzie, ale nie wyobrażał sobie stanu jego funkcjonalności po trzech zerwanych nocach. Na domiar złego, tego dnia mieli zapowiedziany sprawdzian z matematyki. Nie ważne, jak dobrze radził sobie z materiałem, mało możliwe, by napisał choć jedno równanie.

Zobaczył, jak wkroczył do szatni z puszką Tiger'a w ręku. Był ledwo żywy, a jego podkrążone oczy wywołały u Bartka nieprzyjemne dreszcze. Wyglądał okropnie – jak pluszak zmasakrowany przez rozbawionego psa. Szedł przygarbiony z opuszczoną głową. Nogi najwidoczniej na krańcu sił podtrzymywały ciężar ciała, o czym świadczyło ich trzęsienie. Na dodatek ziewał makabrycznie, co się udzielało.

— Niech mnie wilk pogryzie... — stęknął Bartek. — Wyglądasz, jakby cię ciężarówka staranowała... albo od razu cały korek tych ciężarówek.

— Dzięki — odparł obojętnie, biorąc łyk z puszki.

— Po coś przylazł? Prędzej zaśniesz, niż napiszesz ten sprawdzian.

— Jak zasnę, to ktoś mnie zdzieli patelnią... — Spojrzał na wpół żywymi oczami na Bartka. — Podziękuję...

Usiadł obok.

— Poza tym, moja ciotka wyjeżdża do pracy rano i nikt by mnie nie upilnował. — Ziewał. — Nawet nie wiedziałem, że siedziała i mnie pilnowała.

— Poważnie?

— Yhm, siedziała w salonie. — Przetarł twarz. — Dowiedziałem się, gdy zgłodniałem koło trzeciej.

Oparł głowę na ramieniu Bartka, który postanowił wtedy go objąć, a przy tym głaskał go po włosach. Siedział tak z nim, dopóki nie zobaczył, że puszka powolnymi ruchami wyślizgiwała się z dłoni Nikodema. Trząsnął nim delikatnie, by go przebudzić.

— Nie śpimy. — Złapał za nos Nikodema, na co mruknął niezadowolony. — Jesteś pewny, że wytrzymasz dzisiaj?

— Mam inne wyjście? — Wypił napój do końca. — Przetrwałem jakoś weekend, to parę dni mnie nie zabije... chyba.

Bartek wstał, pociągając za sobą Nikodema. Czuł się, jakby targał sflaczały worek ziemniaków. Zrobiło mu się smutno na widok chłopaka w takim stanie. Nie nadawał się do szkoły, mimo to przyszedł w ramach dodatkowej ochrony. To chyba nieuniknione, że zasnąłby, gdyby został sam w domu. On teraz ledwo trzymał się na nogach.

Nikodem wyrwał się z uścisku, mrucząc, że dał radę stać o własnych siłach. Bartek pozwolił mu postawić samodzielnie krok, jednak trwał obok, w razie gdyby musiał łapać przyjaciela. Akurat nie było takiej potrzeby, choć Nikodem dwukrotnie się machnął. Wziął plecak, nałożył go i wraz z Bartkiem opuścił szatnię.

— Mam głupi pomysł — zaczął Bartek po chwili.

— Hmm?

Bartek się rozejrzał, czy w pobliżu nie znajdowało się zbyt wiele osób.

— Magia pozwala mi widzieć odpowiedzi na teście.

Zatrzymali się w przedsionku.

— Pewnie temu masz takie dobre oceny, prawda? — Zaśmiał się cicho.

— Ludzka edukacja nic mi nie da. Ważniejsze są dla mnie moje egzaminy. — Wzruszył ramionami. — Jeśli chciałbyś pomocy, to daj znać. U niej ciężko ściągać, ale coś poradzimy.

— Nie musisz...

— Szkoda oceny — przerwał chłopakowi. — A dla mnie to żaden problem.

Weszli do Sali. Trafili na miejsca bardziej z przodu, co wcale nie ułatwiałoby im ściągania, jednak Bartek niezbyt się przejął. Tymczasem Nikodem od razu położył się na ławce. Był piekielnie zmęczony. Marzył mu się solidny odpoczynek. Gdyby mógł, z chęcią przyspieszyłby czas, by minęły najgorsze dni, by nie musiał mijać łóżka z daleka. Już sobie wyobraził, jak bez zmartwień kładł się spać, tulił do siebie nowego misia, rankiem budził się wypoczęty.

Nawet nie zorientował się, w którym momencie zamknął oczy. Nie zwrócił na to większej uwagi, pomimo iż wcześniej toczył nierówną walkę z powiekami. Uznał, że poleży tak zaledwie chwilkę, później się podniesie i jakoś przeżyje kolejny dzień. Istniała nadzieja, że Zaklinacze skończyli przygotowania i niedługo ten koszmar się skończy – oczywiście zakładając, że wyjdzie z tego żywy.

Miał już wstawać, ale odpoczywało mu się wyjątkowo dobrze. Zatęsknił się za beztroskim wylegiwaniem się na ławce. Wreszcie nikt mu nie przeszkadzał. Zapomniał jednak, że wystarczyła chwila nieuwagi...

Przysnął z lekkim uśmiechem na ustach.

Bartek na moment przestał go pilnować. Rzucił kątem oka i trącił Nikodema, zobaczywszy, że ułożył się wygodnie na ławce. Nie zareagował. Bartek pobladł ze strachu. Kilkukrotnie podjął próbę wybudzenia chłopaka, ale z tym samym, marnym skutkiem.

Nikodem podniósł lekko głowę i Bartek zauważył, że oczy chłopaka wciąż pozostawały przymknięte. Spanikował. Co powinien zdziałać w takiej sytuacji? Jak go obudzić?

Strzelił sobie mentalnego plaskacza w twarz. Teraz, gdy Nikodem zasnął, żółta magia – ta w jego ciele – namnażała się, co mogło zagrażać życiu. Twórca nie przyprowadzi w tej konkretnej chwili chłopaka do siebie, bo wyczuwał aurę Zaklinacza. Przynajmniej nie było potrzeby przytrzymywania go w jednym miejscu.

Pomógł śpiącemu wstać. Przeszło mu przez myśl, by zaprowadzić go do łazienki. Rankiem nie spotykał się z tłumami w tamtym pomieszczeniu, a nawet jeśli, to nikt nie wnikał zbytnio, co robili inni., dlatego uważał, że spróbuj właśnie tam ogarnąć Nikodema – jakkolwiek by to głupio i dziwnie nie brzmiało.

Wszedł z nim do środka. Nikogo nie było, co tylko go zadowoliło. Asekurował Nikodema, by oprzeć go o pobliską ścianę. Nie miał kompletnie pomysłu, jak zaradzić śpiącemu chłopakowi. Nie znał zbyt wielu jego słabych punktów... poza jednym... uniwersalnym. Nie chciał akurat tam go kopać, ale obecnie nie widział innej opcji.

Stanął centralnie przed nim, złapał za jego ramiona. Wziął głęboki wdech i z bólem w sercu zginął nogę w kolanie i wykonał gwałtowny ruch, w wyniku którego Nikodem natychmiast zgiął się w pasie, dłońmi chwytając za obolałe miejsce. Jęczał pod nosem. Zacisnął mocno zęby, by nie wydać z siebie żadnego krzyku, choć było to naprawdę trudne. Osunął się po ścianie, wciąż wzdychając z wyjątkowo mocnego pulsowania poniżej pasa.

Spojrzał wzrokiem zarzynanego cielaka na Bartka.

— Czemu... akurat tam...? — wyjąkał powoli, ściskając usta z bólu.

— Spanikowałem! — Rozłożył ręce. — Ty usnąłeś na ławce! Musiałem coś zrobić!

— Miałeś tyle różnych opcji... — Oparł głowę.

— Byś podziękował...

— Dziękuję, że obudziłeś mnie majestatycznym kopniakiem w jaja... — Westchnął. — Dowartościowany?

— Dobra, sorka, nie przemyślałem tego. — Przykucnął przy nim. — Grunt, że już nie śpisz.

Nikodem zakrył twarz rękoma i wzdychał głośno. Bartek przytulił go, widząc, że ten potrzebował mentalnego wsparcia.

— Mam dość... — przyznał cicho, pociągając przy tym nosem. — Nie wytrzymam już dłużej...

Bartek poklepał przyjaciela po plecach. Poczuł na ramieniu coś mokrego. Szybko wywnioskował, że Nikodem się popłakał, prawdopodobnie z braku sił. Wtulił go mocniej, pozwalając, by chłopak powoli się uspokoił. Czy on pierwszy raz lał przy nim łzy? Dziwnie się czuł. Wcześniej niewielu tak przy nim szlochało, a nawet pokusiłby się o stwierdzenie, że nikogo nie wspierał w ten sposób. To raczej jemu pomagano...

Przy kolejnym mocnym pociągnięciu nosem Nikodema, szepnął cicho:

— Nie płacz... — Czulej pogłaskał go po plecach.

— Ledwo żyję — wydukał.

— Wiem... — Odsunął się kawałek. — Ale jeszcze trochę. Mój ojciec wspominał, że kończy przygotowania, więc dziś idziemy po Twórcę.

Nikodem odwrócił wzrok.

— Czuję się jak kretyn... — Przygryzł wargi. — Sam nie wiem, co czuję, a chciałbym wreszcie wiedzieć, jak jest przy tobie, lepiej czy gorzej. — Spojrzał ponownie na Bartka. — Czasem jest tak, że nie czuję kompletnie nic... — Kolejna łza pociekła mu po policzku. — Wtedy tęsknie za swoimi problemami. Chyba wolę, gdy boli, niż gdy nie ma niczego...

— To minie, obiecuję. Wtedy będziesz pewien wszystkiego. — Wstał i podał rękę Nikodemowi. — Dobra, chodźmy już.

Nikodem skorzystał z eskorty. Jeszcze trochę bolało go poniżej pasa, ale zdołał to zignorować. Ruszył obok Bartka, przecierając oczy rękawem. Nie lubił płakać przy innych, lecz tym razem zwyczajnie nie wytrzymał. Naprawdę był zmęczony całą tą sytuacją. Brakowało mu odpoczynku od swoich nadmiernych rozmyślań. To w czasie snu uciekał od rzeczywistości, wreszcie zapominał o nurtujących go problemach. Teraz był kompletnie bezsilny. Wszystko uderzało go z dwojoną siłą, a on, pomimo najszczerszych chęci, nie mógł spać.

Teoretycznie nie miał takiej możliwości, ale, na dobrą sprawę, starczyłoby się wygodnie ułożyć, pożegnać z tym marnym światem i... zamknąć oczy. Nie wróciłby już tu. Zakończy tak wiele męczących go spraw. Zniknie tak wiele zmartwień. Jednak przerażała go nicość, która pojawi się po śmierci. Jak wspomniał wcześniej, wolał, by bolało. Wtedy trwał w pewności, że żył.

I oczywiście przypominał sobie wtedy, dla kogo żył.

Wrócili do sali idealnie przed rozpoczęciem zajęć. Usiedli i dopiero dotarło do Nikodema, że faktycznie nie poradzi sobie z zadaniami, a dostał kompletnej załamki, gdy kartka została przed nim położona. Zamrugał kilkukrotnie. Zaklął pod nosem, złapał się za głowę. Chwycił jedną ręką za długopis i spróbował rozwiązać pierwsze polecenie. Przymykały się mu przy tym oczy, co oczywiście jeszcze bardziej go denerwowało.

Trzy razy przeczytał tekst i wyniósł z niego tylko jedno – jakiś facet miał naprawdę ogromną działkę. Nic więcej. Spojrzał kątem oka na Bartka, który pewnie rozpisywał bliżej nieokreślone zaklęcia (akurat tym razem mowa o matematyce a nie o magii z jego świata).

Nikodem odetchnął głęboko. Dostrzegł kawałek kartki wyrwany z zeszytu. Zapewne Bartek go zostawił, by Nikodem mógł w razie problemu zwrócić się o pomoc. Nie pogardził. Złapał niepewnie za papierek i, upewniwszy się, że nauczycielka nie przyglądała się zbyt uważnie, napisał szybko: „Pomożesz?", po czym dyskretnie przysunął go w kierunku przyjaciela.

Bartek obrócił lekko głowę, ukazując oczy maga. Kiwnął lekko głową na potwierdzenie. Nikodem wierzył, że Bartek opisze na kartce plan działania, ale jedyne co dostał, to odpowiedź: „Poczekaj chwilę coś wykminię". Przyglądał się w ciszy przyjacielowi. Ten uniósł lekko wzrok, skierował go w stronę nauczycielki, a raczej rzeczom tuż za nią. Zacisnął palce na krawędzi ławki. Wytężył siły, by z ich pomocą zrzucić doniczkę z kwiatkiem na parapecie. W ten sposób odwrócona została uwaga kobiety i Bartek miał wystarczająco dużo czasu, by podmienić testy. Uśmiechnął się w stronę Nikodem. Najwyraźniej potrzebował jeszcze jednej rzeczy, by jego plan się powiódł. Dopisał na karteczce: „Tyknij mnie palcem gdziekolwiek najlepiej tak żeby nie rzucało się w oczy".

Nikodem położył dłoń na udzie przyjaciela i chciał już spytać, o co chodziło, ale dostrzegł, jak Bartek w zawrotnym tempie wypełniał test, naśladując jego pismo. Aż nie dowierzał. On naprawdę był w stanie zrobić coś podobnego? Na co jeszcze pozwalała mu magia?

Odwrócił wzrok w stronę „swojej" kartki. Udawał, że cokolwiek wypełniał, by nie wzbudzać zbyt wielkich podejrzeń.

~ ~ ~

Po zakończeniu sprawdzianu Nikodem przytulił się do Bartka w wyrazie wdzięczności. Ten tylko cicho się zaśmiał, pogłaskał go po głowie. Zrobiło mu się miło na widok tak zadowolonego chłopaka. Tyle radości dawała magia... Przynajmniej w oczach człowieka, który na szczęście nie znał całego potencjału tejże siły. I lepiej dla niego, by o to nie dociekał.

— Cieszysz się, jakbym dokonał czegoś niesamowitego — skomentował, lekko odsuwając się od Nikodema.

— Zrobiłeś dwa testy w ciągu piętnastu minut. — Oparł się łokciem o ławkę, a przy tym głośno ziewnął.

— Patrz, ile plusów ma magia. — Uśmiechnął się smętnie. — Normalnie aż chciałbym, żebyś nagle okazał się Zaklinaczem... Chociaż wtedy magia nie przynosi aż tyle radości, dopóki nie można się nią podzielić...

— Wątpię, żebym był jednym z was. Z tego co widziałem, to każdy z was ma takie same błękitne oczy, tymczasem mi do tego daleko.

Bartek westchnął.

— Wiem, wiem... — Założył ręce. — Po prostu się rozmarzyłem. — Objął Nikodema. — Ale nawet bez magii będę cię miał za wyjątkowego.

— Dzięki... — Odwrócił speszony wzrok.

Telefon Bartka zawibrował. Odebrał szybko, zobaczywszy na ekranie numer ojca. Przytaknął kilka razy, wsłuchując się w to, co mówił Jacek. Rozłączył się po paru chwilach. Ciężko było określić ekspresję jego twarzy. Z jednej strony się cieszył, ale też bardzo martwił. Pobladł, ledwo utrzymywał komórkę w dłoni. Nikodem przysunął się bliżej.

— Wszystko...

— Skończyli przygotowania — przerwał od razu. Zakrył twarz dłońmi. — Wcześniej jeszcze Mędrzec coś sprawdził i okazało się, że nie byłeś jedynym Wybranym. Inaczej nie osiągnęłaby ósmej rangi. Jak oni nam umknęli...

— Nie obronisz wszystkich... To niemożliwe... — próbował go pocieszyć, lecz niewiele to dawało.

— Tyle osób... Wszyscy zginęli przez nas... — wyjęczał ze smutkiem.

Nikodem nie do końca wiedział, jak powinien zareagować w tej sytuacji, więc zwyczajnie postanowił chwycić za jedną dłoń przyjaciela, wpleść palce i tak trwać przez pewien czas. Słaba pomoc, ale nie potrafił inaczej go wesprzeć. Najpierw musiał minąć mu szok.

— Wiesz — zaczął po chwili namysłu — może i giną przez was ludzie, ale wy tylko chcecie być jak reszta... Poza tym nie konkretnie przez was, tylko przez tych, co zdradzili...

Bartek zabrał dłonie sprzed twarzy.

— Co nie zmienia faktu, że to jedni z naszych — rzucił przytłoczony.

— Przynajmniej masz mnie... — Zacisnął palce mocniej. — Żyję, bo naprawdę chciałeś mnie ochronić i idzie ci to naprawdę dobrze.

Chłopak się uśmiechnął.

— Tyle dobrego... — Wziął głęboki wdech. — Dobra, wracając. Skończyli przygotowania i już dziś wieczorem... Sam wiesz co...

Najwyraźniej pewnie słowa nie chciały mu przejść przez gardło.

— Nie martw się. Wszystko będzie dobrze — zapewnił. — Jeszcze zdążysz drugi raz mi coś wyznać.

Chciał zabrać dłoń, ale Bartek mu na to nie pozwolił. Rzucił mu spojrzenie pełne troski i determinacji, po czym szepnął do ucha:

— Nie pozwolę ci umrzeć... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top