Rozdział 11. Nocka o śmierć i życie Cz.II

Droga zajęła kilkanaście minut i przez ten czas Nikodem był świadkiem bardzo dziwnych, czasem śmiesznych, konwersacji. Niekiedy Bartek i Daria wtrącali fragmenty po łacinie, które brzmiały co najmniej, jakby wspólnie wyganiali demona. Raz też w radiu zagrała piosenka i oboje postanowili razem pośpiewać – przy okazji Nikodem dowiedział się, jak bardzo ujemny talent do śpiewu miał Bartek.

Wjechali w środek lasu – tam, gdzie stał dom Bartka. Za dnia też prezentował się nieco inaczej, dlatego Nikodem siedział z nosem wlepionym w szybę, a po opuszczeniu pojazdu nadal nie mógł oderwać oczu z ogólnej konstrukcji. Wyglądał, jakby zabrano go z gór. Spadzisty dach, wystające po bokach belki, ganek przed wejściem...

— Halo, Ziemia do ciebie. — Bartek pomachał ręką przed twarzą Nikodema. — Wiem, że mam ładny dom, ale nie gap się tak, bo oczy zostawisz.

Nikodem podrapał się z tyłu głowy zmieszany.

Wuff! wuff!

Rozległo się dość dziwne, monosylabiczne szczekanie, na które od razu Nikodem zbladł. Dostrzegł nadbiegającego zza domu szarego wilka z językiem wystającym mu z pyszczka. Nikodem prędko schował się za Bartkiem ze strachu, na co oczywiście chłopak zareagował ogromnym zdziwieniem.

— Co ty...

— Panicznie boję się psów... — przyznał cicho.

— Chcę tylko naprostować, że to wilk.

— Nie pocieszasz... I to, i to szczeka, gryzie, ma duże zęby...

Bartek prychnął pod nosem.

— Nie masz się, czego bać, Liren cię nie zje. To taki duży idiota. — Odsunął się kawałek, zostawiając Nikodema bez żywej tarczy.

Wilk podbiegł do Nikodema z ciekawością w oczach. Zaczął mu obwąchiwać nogi i zatrzymał się przy kroczu, co tak speszyło Nikodema, że oblał się rumieńcem wstydu. Właśnie zwierzę skupiło się na jego jajkach, jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało. Tymczasem Bartek obok robił się siny ze śmiechu.

— Bartek... On wybrał sobie dziwne miejsce... Mógłbyś go kulturalnie... Zabrać od moich jajek...

Bartek złapał głęboki wdech i gwizdnął głośno, by odciągnąć wilka od skonsternowanego chłopaka. Liren podbiegł do właściciela, rzucił się na niego radośnie, przez co, wyjątkowo, powalił go na ziemię. Zaczął go lizać po twarzy na przywitanie. Przy tym Nikodem spoglądał jak sroka w gnat. On się panicznie bał yorka, a tymczasem Bartek nic nie robił sobie z tego, że stało nad nim kilkudziesięciokilogramowe zwierzę.

— Liren, złaź ze mnie. — Zasłonił pysk wilka, by ten przestał go lizać. — Bo nie dostaniesz karmy.

Liren podkulił uszy i posłusznie się odsunął o kilka kroków.

— Dobry wilczek — powiedział, powoli podnosząc się z ziemi. Pogładził przy tym obolałe plecy. — Chyba mi coś w krzyżu pieprzło...

— Przynajmniej nie wąchał ci jaj...

— Oduczyłem go i moich nie tyka, ale były dnie, gdy rano się budzę, a tu Liren mi między nogami szpera. — Wywrócił oczami. — Ale wilki już tak chyba mają. Normalne zwierzaki mają gruczoły zapachowe w tych miejscach, więc to chyba ich sposób na rozpoznawanie się.

Weszli do środka. Wpuścili ze sobą wilka, który spotkał w salonie Akiego. Oba wybiegły na podwórko, by tam w spokoju się ganiać. W międzyczasie Nikodem obszedł parter mieszkania i zachwycał się niemal każdym detalem. Nie poszedł na piętro, bo nie chciał zbytnio sam zaglądać do zakamarków bez zgody. Wrócił do Bartka stojącego w przedpokoju i skupionego na odpisywaniu komuś.

— Ola i Karola będą za jakieś pół godziny — powiedział, chowając telefon do tylnej kieszeni spodni. — A znając ich leniwego ojca, to nawet i za godzinę.

— Z ciekawości. Kim jest ich ojciec... W sensie z profesji.

— Najgorszym chyba, czym się tylko da. Mędrzec. I nie, to nie znaczy, że przepowiada przyszłość i medytuje przy kwiatkach. Raczej taki, co musi znać niemal każdą książkę na pamięć, bo to on musi szybko poznać, z jakim zjawiskiem ponadnormalnym ma się do czynienia. On tylko dostał opis jelenia, taki pobieżny, i wiedział, że to typowe zwierzę dla rangi szóstej, wiedział, do czego jest zdolne i tak dalej.

— Taka żywa Wikipedia — skomentował krótko.

— Coś w ten deseń.

— Ale ta „żywa Wikipedia" jest druga w hierarchii — wtrącił Jacek, który akurat podsłuchał kawałek rozmowy. — Bez nich byłoby zdecydowanie ciężej.

— Głupie pytanie, ale... ile tego jest na dobrą sprawę?

— W chuj i jeszcze ciut — powiedział bez namysłu Bartek.

— Język... — Jacek zmarszczył brwi, aż Bartek się lekko skulił.

— Sorka...

Mężczyzna wywrócił oczami.

— W ogóle, miło cię znów widzieć, Nikodem — zwrócił się do chłopaka. — Zwątpiłem wtedy, że w ogóle przekroczysz znów próg tego domu.

— Poniekąd nie miałem innego wyjścia, jak Bartek przycisnął mnie do ściany... — rzucił pod nosem.

Jacek spojrzał z mordem w oczach na syna, który tylko głupio się uśmiechnął.

— A myślałem, że te rozszerzone źrenice to tak z miłości się zrobiły. — Prychnął cicho, a dostrzegłszy zdziwioną twarz Bartka, dodał: — No co? Myślisz, że nie zauważyłem nic? Nie jestem głupi.

— Aż dziwne, że zwróciłeś na to uwagę — odpowiedział ironicznie i ruszył wymownie brwiami.

— Widzę dużo więcej, niż ci się wydaje, synek.

Najwyraźniej na ustach Bartka cisnęła się nieprzyjemna odzywka, ale zdołał zagryźć język. Tylko wywrócił oczami i odwrócił wzrok od ojca. Nikodemowi to nie umknęło. Coś między nimi nie grało, aż na odległość czuć zgrzyt. Jednak nie chciał dopytywać, bo to niezbyt jego interes.

— Idźcie na górę. Ojciec Oli do mnie napisał, że przyjadą, więc po prostu poczekamy na nich i tyle.

— Spoko. — Ruszył przed siebie, a przy tym złapał za nadgarstek Nikodema.

Weszli po schodach na górne piętro. Bartek wprowadził Nikodema do swojego pokoju. Oczywiście chłopak najpierw się rozejrzał dookoła. Było dość dużo miejsca jak na jednoosobową sypialnię. Łóżko stało w kącie, obok niego nieduże biurko. Parę kroków dalej znajdowała się półka z książkami wypełniona po brzegi horrorami i thrillerami. Pod oknem leżało legowisko, którego wielkość sugerowała, że to Liren na nim sypiał. Reszta pomieszczenia była wypełniona innego rodzaju meblami z prywatnymi rzeczami Bartka.

— I znów się gapisz, jakbyś był w jakiejś innej rzeczywistości. Myślałem, że to my mamy manię do sprawdzania nowego terenu.

— Lubię patrzeć na rzeczy, to wszystko.

— Jasne. — Usiadł na łóżku. Poklepał miejsce obok siebie. — Chyba nie będziesz stał.

Nikodem przysiadł wygodnie.

— Porównując moją kanciapę do twojego pokoju to uhuhu...

— Wiesz, Liren kocha mnie odwiedzać, a jednak on też zajmuje trochę miejsca. — Położył się. — Potrafi też w pysku przynieść swoje legowisko, postawić je obok łóżka i pójść spać. Kiedyś też postanowił zwalić mnie z wyrka, bo uznał, że to ja mam spać na glebie.

Nikodem zakrył usta z rozbawieniem.

— Mój kot ze mnie robi czasem poduszkę, więc wiesz...

— Liren też. Tylko pewnie twój kot nie ma więcej niż te pięć kilo, tymczasem Liren miał ostatnio sześćdziesiąt. — Skrzywił się na wspomnienie. — Jak był malutki, to spoczko, nie przeszkadzało mi to. Teraz to mam wrażenie, że wszystkie organy mi wypadną, jak się na mnie położy.

— Byłbyś wtedy żywym naleśnikiem.

— Jak z serem to aż bym zjadł. Co jak co, ale ser to kocham... Aż mi zrobiłeś smaka... — Podciągnął się na łokciach.

— Upsi. — Wzruszył ramionami. — Wyczaruj se.

— Czary, mary, niech spadnie deszcz naleśników. — Uniósł ironicznie dłonie ku górze.

— Nie możesz se nic na poważnie wyczarować?

— Czy ja wyglądam, jakbym umiał przyzywać naleśniki? — Wskazał na siebie palcem. — Człowieku, magia nie tak działa.

— A niby jak działa?

Jego oczy zabłysły i ruszał wykwintnie brwiami.

— No tak, ładne oczka i co w związku z tym?

— Widzę inaczej świat. — Wzruszył ramionami. — Nic specjalnego. Mogę dosłownie rozbierać wzrokiem.

Nikodem zasłonił krocze dla bezpieczeństwa, a Bartek wybuchł gromkim śmiechem.

— Żartowałem tylko. — Zakrył twarz. — Nie musisz nic zakrywać.

Chłopak wywrócił oczami.

— A wracając... — Wziął głęboki oddech. — Te niebieskie ślepia to tak zwane „Magi oculis", po polsku „oczy maga". Kurwa, jak ci to wyjaśnić. Generalnie widzimy świat bardziej materialnie, jest od cholery niebieskiego, co chyba nie powinno dziwić.

— Wtedy pierwszego dnia, jak się biłeś, to jakoś ci pomogły?

— Dobre pytanie zadałeś, bo do tego zmierzałem. — Zaśmiał się cicho. — Oczu maga używa się do walki, bo widać wtedy świat w spowolnieniu oraz, jakby, materia się rozchodzi w miejscu, gdzie ma być wykonany cios. Pojebane, wiem. Łatwiej by było, gdybym ci to pokazał, ale nie wyjmę se oczu i nie pożyczę na dwie minutki.

— Uznajmy, że rozumiem... — Nikodem odwrócił wzrok.

— Dla mnie to coś normalnego, więc wiesz, ciężko mi wyjaśnić. Bynajmniej w walce ze zwykłym człowiekiem wygram zawsze. Gorzej już z moim otoczeniem. Dlatego szkolenie jest trudne, wkurwiające i nikt nie ma po nim chęci do dalszej egzystencji.

Nikodem nic nie odpowiedział. Czuł się, jak bohater jakiejś książki z gatunku fantasy, i niekiedy miał ogromną ochotę tak porządnie się czymś uderzyć, by upewnić się, że obudzi się w szpitalu, a nie we własnym łóżku. To wszystko brzmiało absurdalnie, ale jednocześnie tak ciekawie, że nic tylko by dopytywał i słuchał.

Spojrzał na zegar. Minęło dwanaście minut, odkąd weszli do pokoju. Czas leciał tak powoli, że czekanie na przybycie Karoliny i Oli zdawało się odległą przyszłością. Z jednej strony nie narzekał, bo mógł spędzić trochę czasu z przyjacielem, ale też się niecierpliwił. Chciałby, by ten wieczór zszedł szybciej, bo aż bał się, czego mógłby doświadczyć, skoro, jak wspominał Bartek, drugi sen może być śmiertelny. A jeśli nie przeżyje? Nie, to wykluczone. Nie pozwoliliby na to, zważywszy na sam fakt, że woleli, by spał bliżej nich dla bezpieczeństwa. Aż miał ochotę się uderzyć, że coś podobnego w ogóle przeszło mu przez myśl.

— A ty gdzie odleciałeś z tymi myślami? — spytał nagle Bartek. — Gapisz się na ten zegar, jakbyś oczekiwał, że przyspieszy. Aż tak ci źle ze mną?

— Nic podobnego nie powiedziałem. — Spojrzał na niego. — Po prostu ty przestałeś gadać, więc no.

— Bo o nic nie pytasz?

— Bo nie wiem o co?

— Aj, Niki. — Pokręcił głową. — Mógłbym ci pokazać parę fajnych rzeczy z magią, ale ograniczają mnie pewne zasady.

— A od kiedy ty się trzymasz zasad? Z tego, co widziałem, to Ola cię głównie tłukła, jak którąś złamałeś. — Uśmiechnął się zadziornie, aż Bartek odwrócił wzrok. — Widzisz?

— Zamknij drzwi na zamek, zasłoń roletę w oknie, to będzie safe zone.

Nikodem poczuł aż dumę, że udało mu się namówić Bartka do nagięcia zasad. Prawdopodobnie chodziło o rzeczy, których człowiek nie mógł normalnie zobaczyć. Zrobił tak, jak Bartek wspomniał. Zapanował półmrok w pokoju i ledwo Nikodem znalazł drogę powrotną do łóżka.

— Jak coś, nic ci nie pokazywałem, jasne?

— Oczywiście.

— Usiądź przede mną na moment i podaj mi ręce.

Znów wykonał krótkie polecenie.

— Zamknij oczy. Zaufaj mi.

Przymknął powieki. I tak już niewiele widział, więc nie robiło mu to większej różnicy. Poczuł nagły chłód przy dłoniach, aż się wzdrygnął, prawie zabrał ręce. Powoli jednak zimno rozeszło się po ciele, wprawiając je w lekkie drżenie tak przyjemne, że aż Nikodem uśmiechnął się pod nosem. Zupełnie mu nie przeszkadzało.

— I co? — Zabrał dłonie, a chłód od razu zanikł.

— Nie wiem, co to w ogóle było, ale fajne. — Otworzył oczy i akurat zobaczył błyszczące w ciemności ślepia przyjaciela.

Bartek zaśmiał się cicho.

— Taka mała zabawa magią. Dzieci się tak zabawia. — Odetchnął. — Mogę zrobić coś jeszcze, ale poczułbyś się nieco nieswojo...

— W sensie?

Wyciągnął przed siebie dłoń i pokazał po chwili, jak żyły rozjaśniły się na jasnoniebieski kolor. Nikodem aż otworzył szerzej oczy.

— Wo... Tylko dalej nie rozumiem, czemu miałbym czuć się nieswojo?

— Na swoim ciele łatwiej zrobić takie coś, ale na obcym to no... Musiałbym... Em...

— Obmacać? — spytał w końcu.

— Mniej więcej — potwierdził zmieszany. — Jeśli nie masz nic przeciwko...

— Drzwi są zamknięte, więc nikt tu nagle nie wparuje.

— Siadaj tyłem, tylko ostrzegam przed skokami temperatury, jak coś to się drzyj.

Bartek przysunął się bliżej, aż doszło do styku ciał. Nikodem pozwolił, by chłopak wziął jego ręce. Poczuł przenikliwe zimno, aż syknął cicho przez lekko uchylone usta. Bartek przejechał palcem wzdłuż jego ramienia, zostawiając błękitny ślad, który znikał po paru sekundach, a przy tym też wprawiając ciało chłopaka w drżenie. Drugą dłoń natomiast skierował na szyję i powtórzył czynność. Nikodem przy tym zaciskał zęby, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku, choć robił to z trudem. Przy tym odczuł, że gorąc rozlał się po skórze przy karku.

W międzyczasie pierwsza ręka z ramienia przeniosła się na okolice brzucha. Tam też powstało niebywałe ciepło i tym razem z ust chłopaka wydał się cichy pomruk. Bartek przejechał aż do klatki piersiowej, przy której znów rozprowadziło się zimno. Zagryzł dolną wargę, gdy Bartek postanowił kilkukrotnie powtórzyć trasę od góry do aż do brzucha. Nie schodził jednak niżej, co, poniekąd, ucieszyło Nikodema. Wolał nie myśleć, jakby na to zareagował.

Bartek się odsunął i chwila przyjemności minęła.

— Cholera... To było...

— Miłe? — Bartek wstał powoli. — Domyślam się.

Odsłonił roletę, by wpuści resztkę słońca do pokoju. Dostrzegł, jak Nikodem zalał się rumieńcem, a przy tym wciąż się uśmiechał pod nosem. Po drodze jeszcze przekręcił zamek w drzwiach, po czym wrócił do chłopaka. Po jego twarzy wywnioskował, że kompletnie nie spodziewał się czegoś podobnego.

— Magia jest fajna... — przyznał po chwili Bartek. — Ale też niebezpieczna...

Nikodem spojrzał z zaciekawieniem.

— My rodzimy się z niebieską magią, ale nie zmienia to faktu, że po świecie nadal krąży żółta, która odbiera takim jak ja rozum. — Zacisnął dłoń na pościeli. — Najgorsze jest to, że nikt nie wie, jak naprawdę do tego dochodzi.

Musiał na moment odetchnąć.

— Do tej pory myślano, że to słabi najczęściej ulegają, dlatego inni zawzięcie się szkolili. Ale, odkąd wydarzył się incydent z moją matką, jedną z najsilniejszych Mentorów, nie wiadomo już, o co tak naprawdę chodzi. — Odwrócił wzrok. — Po prostu się boimy...

— Też się boisz? — spytał niepewnie.

— Oczywiście, że tak. Każdy z nas się boi, dlatego też...

Nie dokończył, gdyż przerwał mu głos Darii z dołu:

— Bartek! Nikodem! Dziewczyny przyjechały.

Zeszli powoli na dół. Przywitali się szybko, po czym od razu ruszyli w stronę saloniku, by tam omówić szczegóły. Tyle że Nikodem nie był w stanie się na tym skupić. Chodziło mu po głowie to, co wydarzyło się w pokoju. Ta cała magia wydawała się przecudowna, dawała wiele możliwości, ale miała swoje ograniczenia. Inaczej Zaklinacze nie potrzebowaliby ludzi do pomocy z Twórcami, może nawet nie odczuwaliby takiej potrzeby integracji z człowiekiem. Ich świat stałby się idealny, pewnie prędzej czy później przejęliby władzę...

„Bardziej ludzcy niż ludzie". Słowa ciotki, które już nigdy go nie opuszczą.

Jedna rzecz nie dawała mu spokoju. O czym Bartek chciał wtedy powiedzieć? Już sam fakt, że zupełnie znikąd zaczął opowiadać o obawach Zaklinaczy, braku informacji o żółtej magii i... właśnie to, czego nie dokończył. Co robili w związku z tym, że każdy z nich się bał? Nigdy tego nie okazywali, ale ton Bartka był aż nadto prawdziwy. Też ilość zasad. Czemu aż tak nie chcieli, by wiedza o magii doszła do ludzi? Może to właśnie to Bartek pragnął wyjaśnić? Tylko... niezbyt się to łączyło. Przynajmniej Nikodemowi.

— Ej, Nikodem, nie odlatuj — zwróciła mu uwagę Ola.

Zamrugał kilka razy.

— Ty to masz myśli od groma, skoro nic tylko odlatujesz — zakpiła z ironią Ola, spoglądając na Nikodema. — Szkoda, że nikt z nas nie umie czytać w myślach.

— Sorka, tak już mam.

— Mniejsza. — Machnęła ręką. — Bartek, przejdź się z nim na górę, wyjaśnij mu pokrótce i oby wszystko się powiodło.

Bartek kiwnął niechętnie głową. Obaj wrócili na górne piętro z tą różnicą, że tym razem skierowali się do innego pomieszczenia. To również sypialnia, ale nie widać, by ktokolwiek sypiał w tym miejscu.

Może to dawny pokój jego mamy? – pomyślał przelotnie.

Łatwo było wysunąć taki wniosek, patrząc na pozostałe, stare sprzęty. Na jednej szafce leżała zakurzona szczotka do włosów, z szafy wystawał róg starej sukienki. Nikt tu nie sprzątał od dawna. Pewnie nikt nie dał rady przesiedzieć tu zbyt długo. Nawet Bartek posmutniał, przekroczywszy tylko próg.

Nikodem przysiadł wygodnie na łóżku. O dziwo wyglądało tylko na twarde, a w rzeczywistości zadowoliło chłopaka swoją miękkością. Bartek przysiadł obok. Wyraźnie unikał kontaktu wzrokowego.

— Ułóż się sobie — powiedział szybko, najwyraźniej nie chcąc przerywać ciszy.

Chłopak położył się swobodnie. Spojrzał na Bartka, który zaciskał dłoń na materacu. Pobladł, oddychał nierówno. Stresował się.

— Pierwszy sen już przeżyłeś — zaczął dość cicho. — Ale drugi jest o wiele gorszy. Mam tylko jedną prośbę. Cokolwiek ujrzysz... Nie wierz w to. — W końcu zwrócił wzrok na Nikodema. — Twórcy zawsze próbują w ten sposób przekonać Wybranych do siebie.

Przełknął cicho ślinę.

— Sen będzie się składał z trzech części. Pierwsza zawsze jest ta sama i lepiej, bym od razu ci wyjaśnił.

Nikodem nie zamierzał mu przerywać, więc cierpliwie poczekał, aż przyjaciel złapie oddech, by kontynuować.

— Każdy ma jakieś czarne karty historii, ludzie pewnie też. Mówiłem ci już, że nasze plemię zostało wygnane za zbyt zwierzęce zachowanie. To prawda, ale stało się coś gorszego. Twórcy od zawsze byli między nami, ale nigdy nie przekraczali jakiejś tam ilości. Aż do tamtego dnia. Wielu zdradziło, choć wyraźnie Najwyższy Mentor zaznaczył, że nie atakujemy ludzi — ostatnie zdanie powiedział z pewną pogardą. — Wybuchła wojna... Bardzo krwawa... Twórcy lubią za nią obwiniać nas, użytkowników niebieskiej magii, podczas gdy my ledwo co możemy zrobić człowiekowi krzywdę.

— Bartek. — Położył swoją dłoń na jego. — Rozumiem, nie musisz się aż tak martwić.

— Nie chcę, żebyś zginął, ale musisz mi zaufać. W pierwszej części snu Twórca może do ciebie przyjść, ale nie daj się namówić. Za żadne skarby nie idź za nim.

Nikodem kiwnął głową.

— A co jest w drugiej?

— Różnie. Wtedy Twórca wykorzysta twoje słabe strony. Ma dostęp do twoich wspomnień, więc będzie dobrze wiedzieć, jak cię podejść. To chyba najgorsza część, ale wierzę, że dasz sobie radę.

— W co może walnąć?

— Sam musisz pomyśleć, co jest twoim słabym punktem, żeby wiedzieć, jak się przygotować. — Westchnął. — Jeśli uda ci się wytrwać drugą część, przejdzie do trzeciej. Wtedy może być tak, że nie będziesz widział nic, nic nie będziesz czuł, ale to nie znaczy, że umrzesz. Obudzisz się tutaj, jako lunatyk, bo Twórca będzie cię prowadził do siebie.

Nikodem pobladł, a Bartek, zauważywszy to, uścisnął lekko dłoń chłopaka.

— Spokojnie. Drzwi i okna będą pozamykane, a nie może cię skrzywdzić, bo jesteś mu potrzebny. Obudzimy cię.

— Co jeśli mi się nie uda?

— Jeśli na którejś z tych dwóch części pójdziesz za Twórcą, już nigdy się nie obudzisz. Oczywiście tu wstaniesz, wezwie cię, ale my nie będziemy w stanie ci pomóc, bo dobrowolnie się zgodzisz... — Przetarł szybko oczy, jakby powstrzymując łzy w ostatniej chwili. — Postaraj się, żeby do tego nie doszło.

Bartek uniósł na moment rękę. Zaczął machać palcami, aż między nimi pojawiła się błękitna stróżka otaczająca powoli jego dłoń. Uniósł ją lekko do góry i z pomocą szybkich gestów stworzył wzór wyjącego, niebieskiego wilka. Zaprzestał po chwili.

— Mam ci jeszcze dużo rzeczy do pokazania. — Przeciągnął nosem.

Nikodem uniósł się na łokciach i spojrzał Bartkowi prosto w oczy.

— Nie zaufam Twórcy, obiecuję.

— Trzymam cię za słowo... — wyszeptał. — Powodzenia. Pobyłbym z tobą, ale Twórca wyczuje moją aurę... Wierzę w ciebie.

Zatrzymał się jeszcze w drzwiach, gdy wychodził.

— Jeszcze jedno. U ciebie może minąć zaledwie kilka minut, może sekund, a my będziemy czekać przez pięć, góra osiem godzin. Także się nie zdziw, jak coś.

Opuścił pomieszczenie, tym samym zostawiając Nikodema samego. Wziął głęboki wdech. Nie mógł zawieść. Musiał zapamiętać najważniejszą rzecz – nie ufać Twórcy. Tylko to pozwoli mu przeżyć te najgorsze części. Później będzie liczył na resztę, że zdołają go obudzić.

Zastanowił się nad swoim słabym punktem. Niemal natychmiast przez głowę przeszła mu matka. Tęsknota za nią była tak wielka, że nadal pozostawała głównym powodem wielu trudności. Na pewno Twórca spróbuje zagiąć go w tym aspekcie i zaczynał wątpić, że podoła. O mamie nie mówił praktycznie w ogóle, unikał tematu jej śmierci jak ognia, a tu nagle okazuje się, że kluczem do przetrwania snu może właśnie ona. Pogodzenie się z jej odejściem zdecydowanie pozwoli Nikodemowi wrócić do świata żywych.

Położył się na boku. Bał się zasnąć. Próbował nie zamykać oczu. Co jeśli naprawdę zawiedzie i już nigdy nie będzie mógł ich otworzyć? Ciocia nigdy nie doczeka się jego powrotu, Bartek straci kolejnego przyjaciela. Nie. Nie mógł w siebie wątpić. Inaczej nie da rady. Ten jeden raz musiał w siebie uwierzyć. Liczyło na niego zbyt wiele osób, by zwyczajnie się poddać, odejść z tego świata.

Złożył obietnicę.

I nie zamierzał jej złamać.

Zamknął oczy. Wziął dwa głębokie wdechy.

Dasz radę – usłyszał w uszach obcy, kobiecy głos.

Zasnął. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top