Rozdział 10. Pierwszy sen
Nikodem rozejrzał się dookoła. Po raz kolejny był w lesie. Wziął się w nim znikąd, jak zawsze. Zerwał się na równe nogi, gdy do jego uszu dotarł wyjątkowo głośny szelest. Zaczął obracać się w zawrotnym tempie. Przełknął ślinę. Niczego nie widział, co przerażało go chyba bardziej, niż gdyby coś stało tuż obok.
Wreszcie błysnęło. Spojrzał tam i dostrzegł, jak za krzewami znikał puszysty ogon. Nie zdziwił się zbytnio, gdyż jeleń pojawiał się w snach już wielokrotnie, ale teraz bał się bardziej niż wcześniej.
„Twórca ma nad tobą władzę" – rozbrzmiało w jego uszach. Co miał przez to rozumieć? Mógł zrobić z nim, co mu się żywnie podobało? Rozkazać mu cokolwiek by sobie zamarzył? Na chłopski rozum wychodziłoby, że już teraz zabiłby go bez wahania. Przecież tylko po to powstawali Wybrani. To pewna pożywka, nieważna dla Twórcy. Tak jak mu tłumaczono, Twórcy się w sobie zatracali, nie myśleli trzeźwo. Jedyne, czego pragnęli, to większej mocy. Znaczyło to, że ten, który przyczepił się do Nikodema, wcale nie będzie się nad nim rozczulał.
Doszedł do niego szept, lecz tym razem po polsku, więc wszystko zrozumiał. Jakiś kobiecy, anielski głos wołał go po imieniu, od jego lewej strony. Spojrzał tam niepewnie. Stała tam oparta o drzewo kobieta, odziana w zwiewną, jasnoniebieską szatę. Akurat zdjęła kaptur i jej śnieżnobiałe włosy rozwiały się, ukazując swoją niewyobrażalną długość. Spoglądała na chłopaka z uśmiechem, a przy tym jej oczy błyszczały błękitem, który dostrzegał już niejednokrotnie. Prezentowała się nieziemsko, aż Nikodem nie mógł oderwać od niej wzroku.
— Nie bój się — powiedziała spokojnie. — Nic ci nie zrobię.
Nie sądzę, żeby Bartek mnie okłamał, więc starczy tylko nie dać się jej skusić.
— Chodź. — Wyciągnęła do niego chudą, bladą rękę. — Pokażę ci coś.
Nikodem pozostał w bezruchu. Zapewne nie ruszyłby się ani trochę, gdyby coś nie pchnęło go z tyłu. Trochę ostrzejszy fragment poroża przejechał po jego skórze, co wydało się aż zbyt realne. Odskoczył na bok, a jeleń położył się swobodnie, lekko machając ogonem.
— Niki, nie mów mi, że im wierzysz. — Zrobiła krok. — Żaden z nich nie widział, jak Wybrani są zabijani, więc jeśli tego się boisz, to naprawdę bym im nie ufała.
Nie wydusił z siebie ani słowa. To jej nie wierzył. Zbyt wiele słyszał na temat Twórców, by teraz bezmyślnie podążyć za nieznaną kobietą. Głównie posiłkował się historią o mamie Bartka. Chłopak wyraźnie przeżywał w czasie opowiadania, więc mało prawdopodobne, by oszukiwał. Poza tym dopiero co przed weekendem został przekonany, poniekąd powierzył im swoje życie. Nie odwróci się teraz.
Wycofał się o krok, nie spuszczając z oczu jelenia oraz kobiety. Nieznajoma cicho się zaśmiała, dostrzegłszy to.
— Oj, głuptasku, nie rozumiesz, że cię oszukują? Patrzą tylko na siebie, na nic więcej. — Zakryła usta. — Chodź ze mną, obiecuję, że nic ci się nie stanie.
Jeleń poderwał się na równe nogi. Nikodem z przestrachu odskoczył jeszcze dalej i zacisnął zęby z przerażenia. Zbyt długo się sprzeciwiał, co nie mogło ujść mu na sucho. W końcu kobieta się zdenerwuje.
Muszę się obudzić... Muszę się obudzić... – powtarzał panicznie w myślach.
— Słuchaj, niezależnie od tego, czy chcesz czy nie, to w końcu ze mną pójdziesz. — Zbliżała się coraz bardziej. — Tylko z tą różnicą, że nie lubię się cofać do przemocy.
— I tak byś mnie zabiła, bo jestem tylko człowiekiem. Nic dla ciebie nie znaczę.
Kobieta pokręciła głową i na jej usta wstąpił zadziorny uśmiech.
— Oj, Niki, jesteś wyjątkowy. — Stanęła tuż przed chłopakiem. — Chodź ze mną, a ci pokażę.
Nikodem przełknął cicho ślinę. Od kobiety bił chłód, który go odpychał. Próbował się obudzić, ale nawet nie wiedział, jak zacząć. Bardzo możliwe, że to Twórca panował nad snem i to od niego zależy, kiedy się zakończy.
— Musisz mnie lepiej przekonać, więc może spróbuj następnym razem.
— Chłopcze, nie dostaniesz drugiej szansy. Albo się zgodzisz i potraktuję cię jak kogoś wyjątkowego, pokażę ci, kim jesteś, albo odmówisz i będziesz dla mnie nikim. — Zmarszczyła brwi. — Wybór należy do siebie.
— To odmawiam — odparł bez zastanowienia. — Mam tam przyjaciela, nie zdradzę go.
Kobieta zacisnęła wargi.
— Głupiec — rzuciła energicznie, po czym odeszła szybkim krokiem. Odwróciła się gwałtownie do Nikodema. — Oni nigdy ci tego nie pokażą. Ja, jako Twórca, widzę więcej. Jednak to twój wybór.
Założyła kaptur na głowę, machnęła ręką i wtedy...
Nikodem się obudził. Zerwał się ze snu tak, że aż spadł z łóżka. Otarł czoło, gdyż ściekało z niego wiele potu. Czy on właśnie cudem uniknął śmierci? Co gdyby się zgodził? Co takiego chciała pokazać mu tamta kobieta? Czemu aż tak jej na tym zależało? Złapał się za głowę i postanowił uspokoić oddech. Nic nie rozumiał, znów. On? Wyjątkowy?
Nie. To prawdopodobnie tylko manipulatorska gadka, by zmusić go do posłuszeństwa. Był niemalże pewny, że nie przeżyłby tej nocy, gdyby ruszył razem z Twórcą. Nie bez powodu mu się pokazała. Tylko jednej rzeczy nie pojmował.
Dlaczego zwyczajnie go puściła?
Niewiele myśląc, złapał za telefon, wybrał numer Bartka i wsłuchiwał się w sygnał, siedząc jednocześnie przy biurku z podkulonymi nogami. Nie sprawdził wcześniej godziny, ale miał cichą nadzieję, że albo chłopak nie spał, albo akurat zostanie obudzony przez dzwonek. W międzyczasie nadal starał się uspokoić, choć nadal przed oczami ukazywała mu się tajemnicza kobieta, której imienia akurat nie było dane mu poznać.
— Człowieku... — Po drugiej stronie rozległ się zaspany głos. — Jest piąta rano... Czy ciebie coś boli? Czego ty chcesz?
Słychać było lekkie skrzypienie łóżka – najwyraźniej Bartek powoli się podniósł.
— Miałem dziwny sen...
— Dobra, to zmienia postać rzeczy — ożywił się. — Opowiadaj, to ważne.
Nikodem cicho przełknął ślinę.
— Widziałem Twórcę. — Oparł głowę o mebel. — Ta laska... Sam nie wiem.
— Powoli i spokojnie. Jak wyglądała?
— Blada jak trup, włosy miała białe i naprawdę długie, łaziła w jakiejś jasnoniebieskiej szacie, która ledwo co ją zakrywała... Ale cycki to miała nawet ładne...
— Nikodem, skup się na ważnych rzeczach... — Westchnął załamany. — Czy coś jeszcze? Co ona od ciebie chciała?
— Jakby...Sam nie wiem. Chciała, żebym za nią poszedł, mówiła, że widzi więcej, pokaże mi coś. — Zacisnął powieki. — Gadała, że jestem wyjątkowy.
— Dobrze, że za nią nie poszedłeś. — Odetchnął z ulgą. — Mógłbyś się już nigdy nie obudzić... Niby nie zanotowano, by w czasie pierwszego snu doszło do śmierci, ale nigdy nic nie wiadomo... Liren, nie gryź mi nogi!
Po drugiej stronie rozległo się radosne szczekanie.
— Sorka, pupil domowy potrzebuje atencji, a nie rozumie, że ja mentalnie śpię. — Zaśmiał się cicho.
— Bartek, wyjaśnisz mi dokładnie, o co chodzi w tych snach?
— Tylko się nie przestrasz. — Było słychać, jak znów się położył. — Twórcy za pomocą snów mogą komunikować się z Wybranymi. Niewielu z tego korzysta jakoś bardzo często. Bez ingerencji Zaklinaczy dochodzi najczęściej do dwóch maksymalnie, bo po drugim dochodzi do śmierci. Sądząc po tym, że mamy do czynienia z kimś bardzo doświadczonym, to jestem bardziej niż pewien, że, jeśli znów zaśniesz... — głos mu się załamał. — Sam wiesz co.
— Jak oni niby zabijają? Przez sen?
— Wzywają. Byś lunatykował i naprawdę byłoby ciężko cię obudzić. Po prostu poszedłbyś prosto do Twórcy, a tam by cię zabił. Zbrodnia doskonała. Zero śladów, ciało by wyparowało.
„Żaden z nich nie widział, jak Wybrani są zabijani, więc jeśli tego się boisz, to naprawdę bym im nie ufała." – przypomniał sobie słowa kobiety, ale szybko się otrząsnął. To ona chciała go zabić, nie powinien ani trochę brać pod uwagę jej słów. Jej zależało na jego energii duchowej, by zwiększyć swoją moc. Nic więcej.
— Nikodem, wszystko w porządku? — spytał zaniepokojony Bartek, gdy po dłuższej chwili nie usłyszał żadnego odzewu.
— Tak, tak...
— Jeśli coś jest nie tak, to po prostu powiedz, Niki — poprosił spokojnie. — Możesz mi mówić o wielu rzeczach.
— Po prostu ta laska chciała mnie przekonać, że nie mogę wam ufać... — powiedział niepewnie, jakby bojąc się, że urazi w jakiś sposób przyjaciela. — W sensie... Sam nie wiem, jak to powiedzieć...
— Niki, spokojnie. To normalne. — próbował dodać mu otuchy. — Twórcy często w ten sposób kuszą ludzi. Nawet w naszych książkach symbolicznie to takie węże.
Przerwał na moment.
— Ale chyba nam ufasz, prawda? — zapytał z lekką niepewnością w sercu.
— Gdybym wam nie ufał, chyba bym nie odmówił tamtej cycatej, czyż nie? — Zaśmiał się pod nosem. — Nie martw się.
— No nic. — Ziewnął. — Dla bezpieczeństwa nie idź teraz spać. Naprawdę nie chciałbym, żeby ci się coś stało...
— Dobrze, do zobaczenia w szkole, Bartuś — rzucił z uśmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top