Rozdział 3. Tatuaż
Dzień szkolny chylił się ku końcowi. Ostatnia lekcją miało być wychowanie fizyczne, którego Nikodem wyczekiwał z niecierpliwością. Przez pozostałe zajęcia nie mógł się skupić na niczym. W jego myślach wciąż krążył tajemniczy jeleń z lasu. Traktował go jak przewidzenie, ale to, co wtedy czuł... Ten metaliczny posmak, odrętwienie rąk, mrowienie koło serca. Skąd to się pojawiło? Może to wszystko to wytwór jego wyobraźni?
Powinienem przestać o tym myśleć – skarcił siebie w myślach.
Spakował książki do plecaka, po czym podszedł do Bartka czekającego w drzwiach. Trzymali się razem, co najwidoczniej im pasowało. Złapali kontakt i miło spędzali czas na przerwach. Bartek zdawał się niekiedy dziwny, ale Nikodem nie zwracał na to większej uwagi. Nie zdołał go poznać zbyt dobrze, a poza tym sam zapewne zachowywał się nietypowo w oczach kolegi. Starał się ukrywać swój pesymizm, złe samopoczucie, by nikogo nie wciągać w osobiste problemy. Sam ledwo sobie z nimi radził, więc po co komuś zawracać głowę? Bartek na pewno miał własne zakłopotania i nie potrzebował cudzych.
Nikodem też zauważył, że Bartek niewiele rozmawiał z innymi chłopakami w klasie, których było stosunkowo sporo, jeśli porównując do ilości dziewczyn. Czasem wymieniał kilka zdań ze znajomymi, po czym się rozchodzili i wyglądali, jakby nigdy wcześniej siebie nie znali. Nikodem miał wiele pytań, a odpowiedzi ani jednej. Zaczął nawet przeczuwać, że Bartek nie szukał stałej przyjaźni, a, obecnie świetna, relacja między nimi szybko przekształci się do wymiany kilku słów. Nie ukrywał, że zrobiłoby mu się przykro w takiej sytuacji...
Ale dopóki dobrze się przy nim bawił, nie zamartwiał się przyszłością.
Przeszli do bloku sportowego, na który składały się: trzy sale gimnastyczne oraz szatnie dla każdej z płci, a w nich toalety i prysznice. Gdyby nie szeroki korytarz prawdopodobnie zrobiłby się tłum, a przechodzący musieliby się przepychać między sobą. Przez ilość osób w jednym miejscu roznosił się niewyobrażalny gwar i dało się zrozumieć tylko pojedyncze słowa z rozmów. Inne zdania zlewały się w jedną całość, przemieniały w bełkot i dopiero stanąwszy obok osoby mówiącej, dałoby się cokolwiek wynieść z konwersacji. Nikodem i Bartek postanowili nie dokładać jeszcze swoich głosów do ogólnego hałasu.
Chłopcy wkroczyli do męskiej szatni. Znaleźli wolne miejsce przy jednej z ławek, po czym postawili na niej plecaki. Bartek powiesił worek na jednym z wieszaków, oddychając spokojnie. Spojrzał na chłopaka swoimi pięknymi, błękitnymi oczami i zwrócił się do Nikodema:
— Nie wiem jak ty, ale chyba się cieszę, że pierwszego dnia kończymy graniem. — Położył ręce na biodrach. — Taka mała szkolna tradycja, że gramy w coś, jeśli w-f jest ostatni.
— Dobrze wiedzieć. — Uśmiechnął się szczerze, co nie zdarzało mu się zbyt często.
— Grałeś w coś u siebie w podstawówce? — spytał, zdejmując koszulkę.
— Głównie w nogę, ale też zdarzało się w kosza...
Zauważył nagle dziwny tatuaż na plecach Bartka, gdy tylko ten się odwrócił. Przedstawiał on głowę wilka, groźnie szczerzącego kły. Jednak najbardziej zaskoczył go pewien szczegół. Oko zwierzęcia było niebieskie, natomiast reszta ciała czarna. W żadnym innym miejscu nie widniał kolor, tylko w tym konkretnym. Zaczęło mu się nawet nasuwać pytanie na ustach, lecz sam nie wiedział, czy powinien je zadać. Nie czuł się jeszcze na tyle pewnie w jego towarzystwie. Nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie spyta się o coś zbyt osobistego. Dlatego postanowił przemilczeć ten detal, uznać go za gust osobisty Bartka.
— W kosza powiadasz? — Obrócił głowę w stronę chłopaka. — To się dobrze składa, bo trener lubi, jak się wygłupiamy przy grze.
— Nie byłem jakiś dobry w kosza, ale no... Przyda się wybiegać.
— Spoko, sam też nie jestem jakimś orłem, co frunie do kosza z piłką jak jakiś gołąb, który szuka idealnej głowy, na którą mógłby nasrać.
— Tak, tak — odezwał się ktoś z boku — pierdol, pierdol, ja posłucham.
Nikodem spojrzał kątem oka, podczas gdy zabierał się za przebieranie. Tym razem to ktoś wysoki zwrócił się do Bartka. Nie kojarzył go, co mogło znaczyć, że był z innej klasy. Na pewno przerażała go jego wielkość. Wyglądał, jakby mierzył ponad metr osiemdziesiąt, tym samym przerastając Nikodema o głowę. Jego wyraz twarzy mówił wyraźnie, że jego stosunki między nim a Bartkiem nie prezentowały się kolorowo.
Bartek się skrzywił. Stanął twarzą w stronę chłopaka.
— Cóż, wykarmiony drożdżami się odezwał — rzucił kpiąco, tym samym dokładnie patrząc na wyższego.
— Wiecznie biadolisz, że jesteś słaby w grze, po czym rozwalasz cały mecz sam. — Założył ręce.
— Po prostu nie umiesz przyznać, że nie umiesz grać.
Chłopak chwycił go w napływie gniewu za koszulkę, tym samym ciągnąc za nią. Wypowiedziane słowa były takim uderzeniem w jego ego, że nie mógł spoglądać na Bartka obojętnie. Zacisnął wściekły zęby i tak zaciskał pięść, że osoby obok mogły ze spokojem rzec, że niewiele brakowało, by zwyczajnie przyłożył chłopakowi. Tymczasem Nikodem przyglądał się całemu zajściu w ciszy, ale także ogromnym niepokoju, gdyż coś groziło koledze. Nie ukrywał, że miał ochotę go odciągnąć, ale przez to zwróciłby na siebie uwagę, czego nie chciał. Pozostał w cichej nadziei, że to nie pierwsza taka sytuacja Bartka i poradzi sobie.
— Może i w gębie jesteś mocny, ale...
— Ale co? — Bartek wywrócił oczami. — Jesteś po prostu wyższy, bardziej umięśniony i przez to myślisz, że lepszy.
Wydawało mi się, czy jego oczy błysnęły na niebiesko...? – spytał w myślach Nikodem, nie spuszczając wzroku z kolegi.
Wyższy nagle zamachnął się ręką i już by się zdawało, że uderzy, ale Bartek zdołał na czas się uchylić. Szybko zareagował. Wymierzył cios kolanem prosto w brzuch przeciwnika. Ten zgiął się wpół. Wykorzystując chwilę, kopnął go w twarz, co wywołało natychmiastowy jęk z bólu i odsunięcie się pierwotnego napastnika. Złapał się za obolały nos, z którego ciurkiem leciała krew. Spojrzał na Bartka z nienawiścią w oczach.
— Pożałujesz tego — rzucił, wycierając rękawem to, co spłynęło.
— Nie każ mi czekać. — Uśmiechnął się wrednie. Włożył ręce do kieszeni, nie spuszczając napastnika z zasięgu wzroku.
Wokół rozległy się szepty, a nawet doping. Robiło się głośno, co mogło zwiastować, że za moment wejdzie zainteresowany nauczyciel i zakończy bijatykę. Nikodem spoglądał na niego, starając się nie otwierać ust z zaskoczenia. Bartek zdawał się być niezwykle pewny siebie. Nie poznawał go, choć zadawał się z nim zaledwie kilka godzin. Wydawał się inny. Wcześniej wyglądał na sympatycznego i spokojnego, wolącego nie pakować się w kłopoty. Nikodem doszedł do jednego wniosku. On był po prostu dziwny.
W tym momencie dostrzegł, że Bartek ponownie uchylił się przed nadchodzącym ciosem, pomimo iż zdawało się, że zupełnie ignorował przeciwnika. Zadał jeszcze kilka uderzeń, lecz wszystkie zostały wyminięte. W pewnym momencie Bartek podłożył mu nogę, przez co stracił równowagę. Kopnął go, by się przewrócił twarzą na podłogę, po czym triumfalnie postawił jedną stopę na jego zadku. Wyższy już się podrywał, gdy zadzwonił dzwonek na lekcję. Bartek tylko wzruszył ramionami, docisnął napastnika i powiedział:
— No to koniec, czas na w-f.
Ruszył powolnym krokiem w kierunku wyjścia, a zanim opuścił pomieszczenie, jeszcze pomachał ironicznie z głupim uśmieszkiem. Rozległo się kilka pojedynczych chichotów. Nikodem bez słowa minął wszystkich, by dogonić kolegę, który szedł zupełnie wyluzowany, nawet pogwizdując pod nosem. Złapał go za ramię.
— Co to miało być? — spytał, wciąż niedowierzając.
— Masz na myśli? — Uniósł brew.
— Szatnia, pół minuty temu.
Wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem.
— Chciał, to dostał. — Prychnął głośno. — Przynajmniej pielęgniarka będzie miała na co wywalić krople żołądkowe.
— Chodzisz na jakieś treningi, karate, cokolwiek?
— Powiedzmy, że coś w tym stylu.
— I ma to związek z tatuażem na plecach? Znak rozpoznawczy czy coś?
Bartek się zmieszał. Podrapał się z tyłu głowy.
— Można tak powiedzieć. — Zaśmiał się niepewnie. — Ale, jak sam widziałeś, przydało mi się.
— Wyglądało to trochę, jakbyś wiedział, gdzie chciał walnąć.
Zacisnął wargi. Przeklinał w myślach. Ktoś zaczął za bardzo wnikać w szczegóły, za czym nie przepadał. Uśmiechnął się lekko, po czym postanowił szybko zmienić temat, zanim sytuacja wymknęłaby się spod kontroli.
— Mieliśmy grać, prawda? Nauczyciel pewnie już czeka.
Odszedł czym prędzej, zostawiając Nikodema z tyłu. Skrzywił się. Bartek zachowywał się podejrzanie, jakby chciał coś ukryć. Zdawał się dziwniejszy z każdą sekundą. Panowała wokół niego jakaś dziwna aura, rzekłby nawet, że bardzo podobna do tej, która była przy jeleniu. Przyszło mu coś absurdalnego na myśl, lecz szybko to odrzucił. Przecież nie żył w bajce. Powtórzył sobie szybko: „Ten jeleń to tylko przewidzenie", odetchnął głośno i postanowił wrócić szybko do szatni, by wreszcie założyć koszulkę przeznaczoną na konkretną lekcję
Nikodema minął go chłopak, który został pobity, i prawdopodobnie jego kolega, przez co usłyszał fragment ich rozmowy.
— Marcin, idź do pielęgniarki, odpuść sobie tamtego dziwaka.
— Nic mi nie jest. — Pogładził obolały nos. — Wkurwia mnie tylko, że mam wrażenie, jakby mi coś w japie krwawiło.
— Dostałeś w twarz...
— I co z tego? Nie raz już mi ktoś wykrzywiał nos, a jakoś nigdy tak nie miałem.
Dalej nie słuchał. Zamrugał kilka razy. Wyższy chłopak, Marcin, miał wrażenie metalicznego posmaku w ustach, jeśli dobrze zrozumiał. Znów przypomniał sobie jelenia. Czuł dokładnie to samo. Naprawdę zaczynał dochodzić do wniosku, że musiało istnieć tu jakieś logiczne powiązanie, tylko jedyne, co mu przychodziło na myśl, to wymyślne scenariusze, które mogły zaistnieć tylko i wyłącznie w fantazji. Nie. To byłby absurd. To dopiero pierwszy dzień, miał prawo minimalnie świrować.
Otrząsnął się. Po zmianie koszulki wreszcie ruszył na salę gimnastyczną. Nie wyróżniała się niczym specjalnym. Wyglądała niemal identycznie do tych, które zdarzało mu się widywać w innych szkołach. Pomieszczenie o wysokim stropie, podłodze z linoleum z dziurami przeznaczonymi na słupki, między którymi można rozłożyć siatkę do gry, oraz drabinkami rozstawionymi wzdłuż jednej ze ścian. Poza tym znajdowały się kosze do gry oraz nieduże trybuny.
Nikodem rozejrzał się dookoła, by odszukać wśród innych osób Bartka. Wreszcie dostrzegł go opartego o jedną ze ścian. Podszedł do niego. Zauważył, że chłopak zamyślił się na tyle, że nie zwracał na nic uwagi. Wydawał się nawet smutny.
Przed chwilą jeszcze cieszył się z wygranej – pomyślał podejrzliwie Nikodem. – Czy jemu zmieniają się humorki jak babie z okresem?
— Ziemia do ciebie.
Bartek spojrzał kątem oka.
— Lazłeś tu tak długo, że mógłbym jeszcze zrobić kółko wokół szkoły. — Prychnął cicho. — A wierz mi, to naprawdę spory odcinek. Nie żebym kiedyś biegał za karę.
— Coś się stało, jesteś jakiś...
— Ponury? — Opuścił wzrok. — To normalne. Poznasz mnie lepiej, to się przekonasz.
Wnioskując po tym, jak gadałeś z innymi, to nikt cię lepiej nie poznał...
Nikodem bardziej przyjrzał się oczom kolegi. Były jasnoniebieskie. Zdał sobie sprawę, że ten przebłysk w szatni to tylko przewidzenie. Teraz się nie świeciły, a raczej powinny. Przynajmniej tak mu się wydawało. Nic nie rozumiał. Wiele pytań się kłębiło, lecz nie chciał żadnego wypowiadać na głos w obawie, że zostanie wyśmiany.
Nauczyciel zwołał jego klasę na zbiórkę, na co Bartek od razu się ożywił.
On autentycznie ma okres...
Jak wspominał wcześniej Bartek, został zaplanowany mecz, tym razem z koszykówki, z racji, że wychowanie fizyczne to ostatnia lekcja. Dziewczyny usiadły na ławkach obok, a to chłopcy zapragnęli trochę rywalizacji. Nawet Marcin ze złamanym nosem postanowił zagrać – zapewne by udowodnić jakąś bliżej nieznaną wartość. Nikodem także się skusił, choć nie czuł się pewnie na boisku.
Gra początkowo przybierała dość mozolny rozwój. Dopiero po kilku minutach wszystko się rozkręciło. Nikodem zauważył, że Marcin po części miał rację. Bartek śmigał, znów sprawiając wrażenie, jakby przewidywał ruchy przeciwników. Tym samym po raz kolejny chłopakowi przewidziało się, że oczy kolegi zabłysły. Nie myślał o tym. Skupił się na grze.
Oczywiście wygrywała jego klasa, co widocznie denerwowało Marcina do tego stopnia, że specjalnie nadbiegał w stronę, by jak najbardziej uniemożliwić mu przedostanie się pod kosz, lecz za każdym razem nieskutecznie. Wyglądało to podejrzanie, ale Nikodem czuł, że on jedyny zwracał na to uwagę.
Dziewczyny obok ciągle dopingowały grających, czasem podskakując jak głupie. Nauczyciele w tym czasie sędziowali, również dobrze się przy tym bawiąc. Nikt nikogo nie faulował – pominąwszy oczywiście Marcina, który za wszelką cenę próbował się odegrać na Bartku za bijatykę w szatni – więc nie było nieprzyjemnych sytuacji. Oczywiście zdarzały się popchnięcia, nieczyste zagrania, lecz nauczyciele niekiedy przymykali oko. Koniec końców to zabawa pełna zdrowej rywalizacji, a nie walka o lepsze stopnie. Wychowanie fizyczne w tej szkole to czas na relaks po ciężkich lekcjach. Uczniowie mogli wyrzucić z siebie całą nagromadzoną negatywną energię, odetchnąć spokojnie, zapomnieć o źle napisanych sprawdzianach i zwyczajnie pogrążyć się w grze.
Mecz skończył się kilka minut po dzwonku. Wszyscy przeszli do szatni. Gwar zdawał się większy niż poprzednio. Jakby nie patrzeć, wielu się spieszyło, by już zakończyć pierwszy dzień. Wiązała się z tym radość, ekscytacja, gdyż nowi w szkole mogli opowiedzieć rodzicom o ciekawych zdarzeniach.
Natomiast Bartek i Nikodem kroczyli spokojnie, nie pchając się w tłum. Dyskutowali, ale przy tym starali się unikać tematu bijatyki oraz opisu znakomitej gry. Skoro nikt inny nie zwracał na Bartka znaczącej uwagi, to być może miał niezwykłe talenty, z którymi nie chciał się dzielić.
W szatni zaczęli zmieniać spocone ubranie na codzienne, rozmawiając przy tym o przypadkowych sprawach związanych ze szkołą. Na razie sami nie wiedzieli, o czym innym mogli pomówić. Kilka osób podeszło do Bartka, podziękowało mu za świetną zabawę przy grze. Oczywiście na tym skończyła się krótka wymiana zdań, co Nikodem poczynał odbierać jako codzienność.
Niespodziewanie drzwi do szatni zostały otwarte z hukiem, a do środka żwawym krokiem weszła dziewczyna z rudymi włosami, związanymi w wysoki kucyk. Rzucał się w oczy jej ubiór. Nie miała bluzki. Chodziła w samym biustonoszu oraz krótkich spodenkach. Z tego powodu niektórzy chłopcy przyglądali się jej figurze, ale dziewczynie najwyraźniej to nie przeszkadzało. Nikodem rozpoznał ją, przyjrzawszy się lepiej. To Ola, którą spotkał rano.
Podeszła do Bartka, a na jej twarzy malował się doskonale widoczny niepokój. Coś musiało ją silnie trapić.
— Masz jakieś plany na teraz? — spytała, kładąc ręce na biodrach.
— Nie, coś się stało? — Zmarszczył lekko brwi.
— To dobrze, bo moje w pizdę poszły — warknęła. — Twój ojciec już czeka, sam się domyśl, o co chodzi.
Bartek westchnął cicho, najwidoczniej zrozumiawszy w jakim celu przyszła przyjaciółka.
— Daj mi kilka minut — rzucił krótko. — Poza tym, nie świeć wszędzie cyckami.
— Odczep się od moich cycków, bo naprawdę kiedyś wsadzę ci lufę w tyłek i wystrzelę z uśmiechem na ustach. — Pokazała mu język.
Wyszła, niemal trzaskając drzwiami. Gdy zniknęła z zasięgu wzroku, Bartek cicho burknął coś pod nosem. Rzucił Nikodemowi krótkie: „Do jutra". Opuścił pomieszczenie, zostawiając kolegę zupełnie zmieszanego.
~ ~ ~
Autobus powrotny Nikodema miał opóźnienie na tyle korzystne, że bez pośpiechu zdążył. Znów zatopił się w muzyce, lecz tym razem po głowie krążył Bartek. Te kilka godzin starczyło, żeby wyrobić opinię dziwaka. Było w nim coś niezwykłego, dlatego go zainteresował. Mógłby spisać całą listę rzeczy, które go zdziwiły. Krył coś. Samo zapytanie o tatuaż zmiotło go z morza pewności. Tamta bijatyka także nie znikała Nikodemowi sprzed oczu. Na dodatek ta dziwna rozmowa z Olą... Bartek musiał coś ukrywać, to nie ulegało wątpliwości.
Skończył dumanie, gdy doszedł do domu. Znał Bartka niecały dzień. Jeśli uda mu się utrzymać relację i nie skończyć na wymianie kilku zdań, to nieuniknione, że pewne sekrety wyjdą na jaw. A przynajmniej w takiej nadziei zamierzał trwać.
Wszedł, a przy tym oznajmił głośno powrót. Helena siedziała z kotem na kolanach w salonie, a usłyszawszy chłopaka, wstała radośnie, wcześniej kładąc zwierzę obok. Podeszła, by przytulić się do Nikodema. Zastanawiał go powód jej szczęścia, więc najzwyczajniej na świecie spytał:
— Coś się stało, że jesteś taka... szczęśliwa?
— Nikodem, nawet nie wiesz, jak dobrze patrzeć, jak znów się szeroko uśmiechasz — powiedziała ze wzruszeniem, a Nikodem na moment zamarł.
Naprawdę się uśmiechałem? Nawet się nie starałem.
Do tej pory praktycznie za każdym razem udawał uśmiech, by nikogo dookoła nie martwić. Tym razem jednak nawet nie przeszło mu to przez myśl, więc czy to możliwe, żeby poznanie nowej, dziwnie interesującej osoby spowodowało, że kąciki ust same drgnęły ku górze? Ostatni raz tak było przed śmiercią matki, a później zaczęło się oszukiwanie. Udawał, by nikogo nie zmartwić.
Helena odsunęła się kawałek.
— Mam nadzieję, słonko, że uda ci się zebrać w szkole.
Wskazała ręką na kanapę.
— Opowiesz mi może trochę? Coś musiało cię ucieszyć.
Usiadła. Nikodem zajął miejsce obok. Pogłaskał kota, który cicho zamruczał na chwilową pieszczotę.
— Cześć, Kuro. — Podrapał zwierzę za uchem, a przy tym zdjął plecak.
— To co? — zapytała ciekawsko. — Jak wrażenia?
— Poza tym, że ta szkoła to jeden, wielki labirynt, to nawet tam fajnie — przyznał szczerze, znów czując mimowolne drgnięcie kącików ust. — Znalazłem chłopaka, do którego się tak doczepiłem i... chyba mnie polubił. Sam nie wiem.
Poczochrała mu włosy zadowolona.
— Udało ci się nawet znaleźć towarzystwo — powiedziała donośnym, radosnym głosem. — Bałam się o ciebie, ale poradziłeś sobie. No, leć na górę. Niedługo wychodzę do sklepu. Chcesz może coś?
— Jakieś żelki.
— Jasne! Miłego popołudnia, słonko.
— Wzajemnie, ciociu.
Poszedł do swojego pokoju. Rzucił plecak na łóżko. Usiadł na krześle niedaleko komputera. Wyjął z kieszeni telefon i zauważył, że ktoś zaprosił go do znajomych na Facebooku. Był to Bartek. Postanowił z ciekawości zajrzeć na jego profil. Na zdjęciu stał ubrany cały na czarno z maseczką na twarzy oraz oparty o ścianę. Nie był zbyt aktywny. Ostatni post został wrzucony w lipcu, gdy w lesie, niedaleko małego domku, siedział wtulony w Olę, a obok dało się dostrzec także Karolinę. Nikodemowi przeszło przez myśl, że tamta dwójka to para – takie sprawiali wrażenie.
Oczy Bartka widział już wcześniej, lecz tym razem mógł także przyjrzeć się Oli. Wszystko wskazywało, że kolor jej tęczówek nie różnił się niczym od chłopaka. To na pewno nie rodzeństwo. Mieli zupełnie inne nazwiska. Czyżby bliska rodzina? Zapewne najracjonalniejsze wytłumaczenie, jakie przyszło Nikodemowi do głowy, gdyby jednocześnie nie sądził, że mogli być w związku. Zakrył aż zażenowany twarz z własnej głupoty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top