Rozdział 11. Nocka o śmierć i życie Cz. III
Przebudził się pośrodku pola pełnego wydeptanego zboża, pobrudzonego czasem krwią, a czasem piachem. W kilku miejscach leżały też martwe ciała ludzi, niekiedy tak zmasakrowane, że nie dało się na nich spoglądać. Cuchnęło od nich okropnie, aż Nikodem musiał zatkać nos palcami, gdyż nie był w stanie znieść tego nieprzyjemnego zapachu.
Wstał powoli, starając się przy tym nie oprzeć ręką o ziemię przesiąkniętą krwią. Gdy wreszcie udało mu się stanąć na nogi, okazało się, że przypadkowe trupy to nie najgorszy widok jak do tej pory. Przed jego oczami rozpościerał się obraz doszczętnie zniszczonej wsi. Postanowił podejść nieco bliżej, choć już z daleka kompletnie nie podobał mu się krajobraz, ale miał lekkie wrażenie, jakby to nie on decydował o drodze, a jakaś siła wyższa. Co on bredził? Na pewno tak było.
Doszedł bliżej i omal nie zwrócił ostatniego posiłku wraz z wnętrznościami od fetoru rozkładających się ciał oraz wyjątkowo paskudnego widoku. Rozszarpani ludzie, których spora część została ponabijana na pal, inna utkwiła na dachu, a reszta leżała na ścieżce. Prawdopodobnie też znalazłoby się kilku w domach, ale nie miał zamiaru tam wchodzić, gdyż żaden z budynków nie wyglądał zbyt stabilnie. Teoretycznie to tylko sen, ale wolał uważać.
Wkroczył na ścieżkę, a przy tym wciąż zakrywał nos koszulką w nadziei, że trochę powstrzyma smród przed wnikaniem do dróg oddechowym. W innym wypadku pewnie by zemdlał.
Musiał przyznać, paskudny widok. Postanowił się skupić na tym, co powiedział mu wcześniej przyjaciel. Zapewne lada chwila spotka Twórcę, który za wszelką cenę zechce mu wmówić, że to, co ujrzał w tej jednej małej wsi to efekt wojny Zaklinaczy. Nie mógł uwierzyć, to podstawa. Tę część powinien spokojnie wytrwać, bardziej martwił się drugą. Teraz zwyczajnie wierzył w prawdomówność kompanów.
Opuścił w końcu wioskę, widział wystarczająco. Odszedł na tyle, by złapać ciut świeżego powietrza, dopóki jeszcze miał na to okazję. Spojrzał za siebie, by upewnić się, że nie zmyślił sobie nagle tej wioski. Ba, wydawała się nawet prawdziwsza niż wcześniej.
— Widziałeś na własne oczy. — Usłyszał za sobą.
Obrócił głowę. Tak jak się spodziewał, to ona. Aż zrobiło mu się niedobrze na widok jej przerażającego uśmiechu. Jej śnieżnobiałe włosy wydawały się aż za czyste, zważywszy na fakt, w jakich okolicznościach przebywali oboje.
— Co niby?
— Nie pokazywałabym ci chyba czegoś podobnego, gdybym nie próbowała ci wyjaśnić, jak bardzo dajesz się oszukać.
— Czyli nie zmieniłaś gadki od poprzedniego razu? — Położył ręce na biodrach. — Aż dziwne, że jakoś przekonywałaś innych.
— Taka kolej rzeczy, próbuję ci otworzyć oczy. Czyżby tak bardzo przekonali cię do siebie? — Zaśmiała się sarkastycznie. — Jak ty możesz tak ślepo im wierzyć?
Stała krok przed chłopakiem i właśnie wyciągnęła do niego rękę.
— Po prostu chodź za mną.
Nie chciał iść, ale nogi same się upierały, aż ciężko było ustać w jednym miejscu. To ona musiała coś robić, zmuszać go magią, by w końcu za nią poszedł. Starał się, jak tylko mógł, by nie wykonać ani jednego kroku, tyle że z każdą sekundą stawało się to trudniejsze. Teraz poważnie zaczął wątpić. Jeśli sprawa układała się w następujący sposób, to ciężko mu się sprzeciwić.
Już drgnęła mu noga i był gotowy się poddać, gdy nagle poczuł cudzą, chłodną dłoń na ręce, która go powstrzymała. Spojrzał kątem ka, lecz nikogo nie dostrzegł. Przysiągłby, że nie zmyślił sobie tego dotyku. Ktoś naprawdę go trzymał.
Nie ufaj jej – rozległ się obcy, spokojny, kobiecy głos.
Chyba kompletnie oszalał. Naprawdę powietrze się do niego odezwało?
— No, Niki, na co czekasz? — Wykrzywiła usta w jeszcze bardziej obrzydliwszym uśmiechu. — Wybór jest oczywisty.
Nikodem zadrżał, wyczuwszy, jak magia naparła na niego z jeszcze większą siłą. Jednak to coś nadal go mocno trzymało i najwyraźniej nie zamierzało puścić.
Nie bój się, trzymam cię – uspokoił go ten kobiecy głos.
Twórca wyraźnie się skrzywił, widząc, jak Nikodem został pociągnięty kawałek dalej od niej przez niewidzialną siłę.
— Nie... — Zacisnęła wargi. Wykrzyczała w stronę powietrza: — Dziesiątka! Wypad! To nie twój interes! — Zacisnęła dłonie w pięści. — Nie muszę cię widzieć, żeby wiedzieć, że tam jesteś. Puść go.
Nic podobnego się nie stało, co wywołało u Twórcy ogromne zdenerwowanie.
— Zdrajczyni — rzuciła z pogardą, po czym rozpłynęła się w powietrzu.
Nikodem ledwo stał prosto przez niedowierzanie. Trząsł się z przerażenia, ale ta niewidzialna istota wciąż gładziła go po ramieniu.
Darowała sobie – odparła po chwili.
— Kim ty...
Nie musisz wiedzieć. Pamiętaj tylko, że cokolwiek zobaczysz za moment będzie iluzją. Nie wierz w to. – Westchnęła. – Już wystarczająco ja go skrzywdziłam... Nie pozwól, by został kompletnie sam...
Dotyk zniknął, a Nikodem próbował nieskutecznie odnaleźć jego źródło, prosząc o jakiekolwiek wytłumaczenie. Zgłupiał, oszalał i wiele innych synonimów kłębiło się mu po głowie. Miał już dość tego snu, a dopiero minęła pierwsza połowa, na dodatek prawie spieprzył.
Wdech i wydech.
Spokój to podstawa. Nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale najważniejsze, że – pominąwszy fakt, że z czyjąś pomocą. Jeszcze kilka minut, nie pozwolić się omamić na drugiej części i... prawdopodobnie przejdzie przez najgorsze. No chyba że to tylko początek.
Niespodziewanie przeniosło go w dość nietypową scenerię. Siedział jako dziecko na miękkim kocyku, w tle słyszał wodospad. Nikogo nie było w pobliżu poza...
Nie to niemożliwe... – pomyślał zszokowany.
— Mama? — Poczuł napływające do oczu łzy.
— Coś nie tak, słonko? — Kobieta przykucnęła obok chłopca.
Wyglądała tak prawdziwie, żywo, jak Nikodem ją zapamiętał. Te same proste, jasnobrązowe włosy, gładka cera, niebieskie oczy... Niby nie chciał wierzyć, że wszystko działo się naprawdę, ale nie sądził, że zobaczywszy znów matkę, poczuje się jednocześnie zadowolony i smutny.
— Ty żyjesz... — wydukał wysokim, chłopięcym głosem.
Weronika lekko się uśmiechnęła.
— Oczywiście, że żyję, kochanie. — Pogładziła go po policzku. — Znów musiałeś się uderzyć w głowę, jak spadałeś z drzewa. Połamiesz się cały kiedyś, jak będziesz tak robił.
On naprawdę tak kiedyś robił, skakał jak głupi, co raz którąś z kończyn miał w gipsie, bo nie potrafił ostrożnie zejść.
Nie czuł już żadnych zmartwień, których doświadczył jako nastolatek. Znów był przy mamie, którą kochał nad życie, była najważniejszą osobą. Została mu odebrana, ale... stała obok, czyż nie? Brzmiała tak samo anielsko, łagodnie. Gdyby się zdenerwowała nie potrafiłby tego odróżnić. Chodzący ideał, bez skazy. Niczego jej nie brakowało, a na dodatek zawsze dzieliła się ze wszystkim z synem.
Przynajmniej taką ją zapamiętał i wcale mu to nie przeszkadzało. W końcu zniknęła piekielna tęsknota, wróciło jego szczęście. Czy chciałby czegoś więcej? Czy nie tylko tego pragnął? Ujrzeć matkę jeszcze raz, zostać z nią już na zawsze.
„Pamiętaj tylko, że cokolwiek zobaczysz za moment będzie iluzją" – przypomniał sobie, ale odrzucił to. I co z tego, że to tylko iluzja? Nikodem chciał znów poczuć tę dziecięcą radość, rozkoszować się uśmiechem matki. Tyle mu wystarczyło. Mógłby umrzeć nawet teraz.
„Trzymam cię za słowo..." – rozległ się w głowie głos Bartka. Nie. Co on tu robił? Dlaczego tak nagle przed jego oczami pojawił się obraz jego zmartwionej twarzy? Kazał mu odejść, ale hałas się tylko nasilał.
„Mam ci jeszcze dużo rzeczy do pokazania". Tym razem to magia przeszła mu przez myśl. Zacisnął zęby. Czemu? Czemu wspomnienia o Bartku chciały go tu utrzymać?
„Ale widzę już po nim, odkąd powiedziałeś, że możesz być jego przyjacielem, to jest przeszczęśliwy".
Nie obchodziło go to.
„Myślę, że jednak jest ktoś, dla kogo żyjesz".
Nie w świecie żywych.
„Tak, mogę zostać twoim przyjacielem".
Był jego przyjacielem, pomógł mu się pozbierać. Obiecał, że nie zaufa Twórcy, ale matka... Dzięki temu mógłby spędzić z nią wieczność, inaczej już nigdy jej nie ujrzy. Pozostanie tylko w jego wspomnieniach.
Nie. Ona odeszła.
Musiał się wreszcie z tym pogodzić.
— No, Nikiś. — Poklepała chłopca po ramieniu. — Może się przejdziemy?
Wstała radośnie i wyciągnęła dłoń do syna. Nikodem jedynie na nią spoglądał w ciszy.
— No chodź, nie daj się prosić.
— Ty nie żyjesz — powiedział bezemocjonalnie.
— Kochanie, co ty bredzisz? Przecież tu stoję.
— Jesteś iluzją. — Łza pociekła mu po policzku. — Odeszłaś na zawsze.
Weronika założyła ręce ze smutnym wyrazem twarzy.
— Przyśniło ci się coś złego?
— To nie ty... — Spojrzał na kobietę. — Ludzie nie wracają... Nie da się ich ożywić. Nawet magia by mi tego nie dała. Gdyby mogła przywrócić kogoś do życia, matka Bartka nadal by żyła.
Przeciągnął nosem.
— Nie pójdę za tobą, zdrajco...
Wtedy na miejscu jego pięknej matki pojawił się Twórca z wykrzywioną twarzą ze złości.
— Kretyn — powiedziała z pogardą. — Mogłeś mieć wszystko.
— Nie potrzebuję tego.
— Dostałbyś to, gdybyś za pierwszym razem się zgodził, a tak... nic mnie nie obchodzisz. Bądź sobie z nimi, zobaczymy, jak długo pożyjesz.
~ ~ ~
Bartek musiał się zmuszać, by nie pójść na górę i spędzić przy nim wszystkie te godziny. Nie mógł się skupić na niczym. Nie tknął nic z jedzenia, nie zajął się ani trochę oglądaniem serialu. Siedział jak na szpilkach, spoglądał na schody nagminnie. Bał się o przyjaciela. Wyjaśnił mu wszystko, dostał nawet obietnicę, ale mimo to odczuwał tak ogromny strach. Nie poradzi sobie z kolejną stratą. Może za szybko przywiązywał się do innych i to jego wada?
— Dochodzi północ, a on nadal śpi — burknęła Karolina, biorąc do ręki garść popcornu.
— To chyba dobry znak — upomniał Jacek. — Gdyby obudził się za wcześnie znaczyłoby to, że poszedł za Twórcą. Także chyba idzie mu dobrze.
Ale co on tam musi przeżywać? – spytał w myślach Bartek, przygryzając wargę.
— O wilku mowa! — krzyknęła Ola, wskazując na schody.
Akurat zobaczyli na nich Nikodema, mozolnie kroczącego na dół. Jego ręce zwisały bezwładnie, a kroki były nieregularne. Gdy nieco się zbliżył reszta zwróciła uwagę na jego zamknięte oczy.
Bartek podbiegł jak poparzony, zatrzymał Nikodema niedaleko drzwi. Przełknął cicho ślinę, zawołał Darię. Liczyła się każda sekunda, ale najpierw musieli się upewnić, że Nikodema dało się obudzić. Daria stanęła obok i z drżącym ciałem od stresu użyła magii i szybko przejrzała, jak wyglądał stan chłopka.
Błagam...
— Daria? — Jacek stanął obok.
Kobieta uśmiechnęła się lekko.
— Wszystko z nim w porządku. — Prawie pociekły jej łzy radości. — Nie zaufał jej...
Bartek zakrył twarz. Udało się. Nikodem nadal żył.
— Nie chcę wam psuć radości, ale musimy go jeszcze obudzić — wtrąciła Ola. — Jakieś pomysły?
— Przychodzę z odsieczą!
Karolka nadbiegła z patelnią w dłoniach. Zanim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać, użyła swojej broni na głowie Nikodema. Stracił nagle równowagę, upadł na ziemię i przez moment zupełnie się nie ruszał. Po chwili jednak wydał z siebie jęk bólu i złapał się za głowę. Obrócił się na plecy, dostrzegł nad sobą swoich znajomych, westchnął cicho z niedowierzaniem.
— Nie było w umowie, że ktoś mi przywali...
— Karolina nie trzyma się umów.
— Ej! Ale się obudził! — oburzyła się, a przy tym odwróciła obrażona.
Bartek przykucnął przy chłopaku.
— Jak się czujesz? — spytał, kładąc mu dłoń na biodrze.
— Łeb mnie nawala, spytaj za dziesięć minut... — Przewrócił się na bok gwałtownie.
— Tylko nie zasypiaj. Musimy na to uważać i to omówić, ale to... Później.
Pomogli wstać Nikodemowi, który przy okazji wciąż gładził się po głowie. Posadzili go na kanapie, cieszyli się wspólnie, że przebrnęli przez najgorszy etap... Ale Nikodem wciąż myślał o tamtej kobiecie. Pomogła mu za pierwszym razem, wspomniała, że już wystarczająco kogoś skrzywdziła...
Nikodem mimowolnie spojrzał na Bartka. Wcześniej też ta myśl zrodziła się w jego umyśle, ale...
Czy to możliwe, że spotkał matkę Bartka?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top