Rozdział 18
Nicolas
- Na litość Boską! Nicolasie, przestań wreszcie chodzić w tę i z powrotem. Głowa mnie od tego zaczęła już boleć.
Przystanąłem gwałtownie i spojrzałem na Tess. Masowała skronie, siedząc nad jakimś raportem dla jej ojca. Miałem nadzieję, że nie będziemy potrzebowali jego pomocy. Coś mi jednak podpowiadało, że niestety będą musieli po niego posłać szybciej, niż myślimy. Pieprzyć Florentiniego! Teraz miałem większe zmartwienie. Po tym, czego byliśmy świadkami z Tess, zastanawiałem się ile czasu minie, nim zostanę wujkiem. Skrzywiłem się mimowolnie na samą myśl, co mogą teraz robić. Wpatrzyłem się w drzwi prowadzące do holu, jakby mogły się stać się przezroczyste.
- Natychmiast przestań! To dorosła kobieta, która w dodatku przeżyła ciężkie chwile. Skoro znów się do siebie zbliżyli, to powinieneś się tylko z tego cieszyć - powiedziała twardo moja żona. - Zwłaszcza, że znasz Toniego i doskonale zdajesz sobie sprawę, że lepszego mężczyzny ze świecą można szukać.
Wiedziałem, że jak zwykle ma rację, co jednak nie zmniejszyło czystej, braterskiej złości, że jakiś facet, nawet jeśli był mi bliski jak brat, dotykał mojej siostrzyczki. Już miałem wyjść i pojeździć konno, byleby tylko odciągnąć czymś myśli od pokoju na piętrze, kiedy drzwi stanęły otworem i do środka wszedł, nie kto inny, jak Jackson trzymający Amy za rękę. Zobaczyłem w jej oczach spokój, którego dotąd na próżno było szukać. Skurczybyk dokonał tego, co nikomu się nie udało. I chociażby za to byłem gotów mu wybaczyć sypianie z moją siostrą.
Usłyszałem prychnięcie. Kątem oka dojrzałem kpiący uśmieszek na ustach Tess. Zupełnie jakby wiedziała o czym właśnie pomyślałem. W sumie, tak było zawsze.
- Dzwonił Lester. Rozpoczynamy ostatni etap - powiedział z twardym, nieustępliwym błyskiem w oczach.
- Poinformowałeś już Aleca? - zapytałem od razu.
- Jeszcze nie. Chyba powinniśmy też zadzwonić do Samuela i Jeffa - odparł Jackson, spoglądając przy tym na mnie ze współczuciem.
Jęknąłem. Wiedziałem, że tak właśnie się stanie. Cholera by to wzięła, ale potrzebowaliśmy każdego wsparcia. Trzeba było wsadzić w końcu tego gnoja do więzienia i zacząć oczyszczać Agencję. Może nawet pewnego dnia będzie mi dane wrócić do Stanów? Podszedłem do ciężkiego, dębowego biurka i otworzył zwykle zamkniętą na klucz szufladę. Wyjąłem z niej pistolet, telefon i czarny notes. Spojrzałem na przyjaciela, który przysiadł na brzegu blatu. Amy usiadła przy stoliku kawowym naprzeciwko Tess.
- Zatem, wzywamy kawalerię - stwierdziłem mrukliwie. Jackson skinął z powagą głową, choć w jego oczach dostrzegłem znajomy błysk podniecenia zbliżającym się starciem. Do tego właśnie był stworzony. Martwiłem się, że nie poradzi sobie z życiem w stanie spoczynku, ale o tym zamierzałem pomyśleć później.
Rozpocząłem zatem mozolne wykręcanie po kolei numerów, pod które niezwykle rzadko dzwoniłem. Mieliśmy niewiele czasu i bardzo dużo do zrobienia. Trzeba było zakończyć te podchody podczas jednej akcji, inaczej wszystkie przygotowania pójdą na marne. Przebudzeni agenci będą spaleni, jeśli i tym razem Davisowi uda umknąć. Wcześniejsze podejrzenia, co do jego osoby potwierdziły się po ataku na Jacksona i Malcolma, ale nadal było to zbyt mało, by go usunąć. Musieliśmy mieć pewność, że razem z nim znikną jego poplecznicy, inaczej nie miałoby to wszystko najmniejszego sensu.
- Czyli teraz nasz ruch na szachownicy - odezwał się Jackson, gdy telefony zostały wykonane. Uśmiechnął się pod nosem, nim wstał. Pocałował Amy, muskając lekko jej policzek i wyszedł zająć się swoją częścią zadania.
- Dacie wiarę, że mi się oświadczył w łazience? - odezwała się nagle z tłumionym rozbawieniem moja siostra. Była wyraźnie podekscytowana, a jej oczy błyszczały szczęściem.
- Wiedziałam, że gdzieś na dnie duszy jest prawdziwym romantykiem - parsknęła Tessa. Mnie jednak ciekawiło co innego.
- I co mu odpowiedziałaś?
Amarylis uśmiechnęła się enigmatycznie, jednak nie odpowiedziała. Pożegnała się z nami i wyszła z gabinetu zamykając cicho za sobą drzwi. Zmarszczyłem czoło, zastanawiając się, co to mogło oznaczać.
- Teraz już wiem na pewno, że to twoja siostra. Jesteście identyczni - rzekła z ironią moja żona i również opuściła pokój, pozostawiając mnie z totalnym mętlikiem w głowie, który zupełnie do szczęścia nie był mi teraz potrzebny.
- Te kobiety, kiedyś nas wszystkich wykończą i nawet tego nie zauważymy - mruknąłem do siebie, nim powróciłem do pracy.
Amy
Wciąż byłam pod wrażeniem tych dziwacznych oświadczyn. Mimo to, cieszyłam się z tego, co się wydarzyło. Jackson obiecał mi, że gdy tylko skończy się ten koszmar, który trwał wokół nas, porwie mnie do Vegas. Oczywiście, jasno dałam mu do zrozumienia, że jeśli pragnie mnie za żonę, to nie na pewno nie udzieli nam ślubu facet przebrany za Elvisa, czy innego przebierańca.
Poczułam, że ktoś ciągnie mnie za nogawkę spodni. Uśmiechnęłam się pod nosem, odkładając czytaną książkę na stolik. Spojrzałam w dół i zobaczyłam uśmiechniętą, futerkową mordkę, która intensywnie machała ogonkiem.
- Jakby cię tu nazwać? - zastanawiałam się na głos. Psiak przekrzywił łepek, zupełnie jakby rzucał mi wyzwanie. - No dobrze. Zatem, jakie imię pasowałoby do uparciucha i psotnika? - Zaśmiałam się pod nosem. Od razu wpadło mi do głowy imię, które idealnie by pasowało do tego kundelka.
- Wiem, będziesz się wabił Hektor. - W odpowiedzi szczeknął, z radością machając ogonem. Roześmiałam się widząc jego szczęście. - Świetnie, czyli pasuje ci to imię. To idziemy na spacer. Tutaj chyba będziemy tylko przeszkadzać.
Spojrzałam na drzwi prowadzące do gabinetu Nicolasa, zza których słychać było wiele donośnych, głównie męskich, głosów. Wcale nie spodziewałam się, że zostanę zaproszona na to spotkanie. Mimo wszystko jednak pojawiło się w moim sercu ukłucie zawodu. Westchnęłam ciężko, zabrałam smycz dostarczoną mi przez Tess i ruszyłam na przechadzkę.
Wokół domu, na szczęście, rozciągały się całkiem spore połacie różnej roślinności. Chyba bym nie wytrzymała w miejscu, gdzie widziałabym wyłącznie złoty piasek. Na tą chwilę, każdy widok był dziwnie kojący. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek uda mi się odzyskać odwagę, którą miałam wcześniej. Wciąż prześladowały mnie wizje upadającego ciała Luciena i tamtych dwóch. Budziłam się zlana potem, przed oczami mając krew. Nie chciałam pamiętać, a jednak każdej nocy powtarzał się nieubłaganie ten sam obraz. Nie spałam dobrze od tamtego czasu i zaczynało się to odbijać na mojej kondycji, zarówno fizycznej jak i psychicznej. Wyrwałam się co prawda z odrętwienia, jednak nie potrafiłam wykrzesać z siebie dawnej energii. Niczego tak bardzo nie pragnęłam, jak zaprzestania ranienia tych, których kocham i którzy cały czas żyli i starali się mnie wspierać. W mojej głowie od razu pojawiły się zmartwione i pełne smutku oczy Jacksona. Pragnął mnie znów taką jak przedtem, ale ja obawiałam się, że to może się nigdy nie zdarzyć. Jego dziwne oświadczyny wcale mi nie pomogły. Chyba nie potrafiłam już być dawną Amy, którą kochał.
W końcu dotarłam na polanę. Poprzez korony drzew wpadały załamane promienie słońca. Lekki, ciepły wietrzyk muskał moją twarz. Wybrałam miejsce z najniższą trawą i położyłam się na zielonej pościeli. Było przyjemnie ciepło i na całe szczęście, sucho.
Czułam się tak spokojnie. Może powinnam zostać w Australii? Tutaj mogłabym złapać oddech, albo może zacząć całkiem nowe życie. Sama nie byłam pewna jutra, trudno zatem było mi myśleć o jakiejś dalszej przyszłości, jednak bliskość brata spowodowała, że pierwszy raz zatęskniłam za prawdziwym domem.
Jackson
Nic tak mnie nie doprowadzało do szaleństwa, jak czekanie. Zwłaszcza teraz, gdy chodziło o bezpieczeństwo Amarylis, chciałem jak najszybciej zakończyć sprawę z Davisem. Widziałem w jej oczach bezradność i ogrom poczucia winy. Dobijał mnie fakt, że nie byłem w stanie jej pomóc, wymazując wszystkie złe wspomnienia. Jakby tego było mało, unikałem jej przez ostatnie godziny. Cały czas wydawało mi się, że wypowiedziane przez nią słowa, były tylko snem. Jeżeli tak właśnie było, nie chciałem się z niego za wcześnie obudzić.
Po ustaleniu, z Nickiem, Tessą i resztą zespołu obecnego poprzez telekonferencję, planu działania, krążyłem po piwnicy niczym tygrys w zamkniętej klatce. Buzowała we mnie energia i napięcie, których nie byłem w stanie rozładować nawet na worku treningowym. Jeszcze dziś w nocy miał się zjawić mój przyjaciel, Declan wraz z najemnikami wybranymi przez nas do tej akcji. Wówczas zacznie się prawdziwa zabawa - pomyślałem z ironią.
Uderzyłem ostatni raz w wiszący przede mną worek, nim rozwinąłem bandaże, nałożyłem czystą, czarną koszulkę i skierowałem się do wyjścia. W progu, prawie zderzyłem się z Nickiem. Miał ponurą minę, nie wróżącą niczego dobrego. Cofnąłem się i założyłem ręce na piersi, czekając aż wyjaśni, czego ode mnie chce. Nicholas, odkąd zobaczył mnie i Amy w łazience, odzywał się względem mnie w sposób burkliwy i zdystansowany. Czekałem na konfrontację, która najwyraźniej właśnie nadeszła.
- Jesteś gotów? - zapytał w końcu, kiwnąwszy głową w kierunku nieruchomiejącego powoli worka.
Zmarszczyłem brwi, nie bardzo wiedząc, dokąd ta rozmowa ma zmierzać.
- Gdybym nie był, nie pchałbym się na pierwszy ogień - odparłem arogancko.
- Pchałbyś się, dlatego pytam.
- Nie rozumiem...
- Nie pieprz, Tony - przerwał mi, spoglądając gniewnym wzrokiem. - Tu nie chodzi wyłącznie o ciebie. Kiedyś mogłeś dać się zabić i może byłoby mi przykro, bo jesteś moim przyjacielem, ale nie płakałbym po tobie długo. Taki już nasz los, jako najemników i agentów. Mamy być niczym duchy, niewidzialni, skuteczni, zabójczy. Z chwilą jednak, kiedy zawróciłeś w głowie mojej siostrze i związałeś się z nią, wierz mi, gdybyś ją ponownie skrzywdził, postarałbym się w jakiś sposób cię ożywić i wypruć flaki, by ponownie zakopać głęboko w ziemi.
Z każdym, kolejnym słowem, unosiłem coraz wyżej brwi w niemym zdziwieniu. Wiedziałem, co potrafił, mimo iż, jak to powiedział - nie pchał się na pierwszą linię walki - nadal był niebezpiecznym człowiekiem. Może i nie był fizycznie przy Amy, to jednak wciąż był jej bratem, troszczącym się o młodszą siostrzyczkę. To, że była już dorosłą kobietą, nie miało żadnego znaczenia. W końcu, po szybkim przeanalizowaniu słów Nicholasa, uśmiechnąłem się szeroko.
- Co cię tak bawi? Jestem bardzo ciekaw, bo mam ogromną chęć przefasonowania twojej gęby - warknął, na co spróbowałem opanować rozbawienie.
- Przepraszam, ale nie znałem cię dotąd od tej opiekuńczej strony. Jesteś bardziej uważny względem Tess, ale umówmy się, ona potrafi o siebie zadbać lepiej, niż niejeden z naszych współpracowników - wyjaśniłem. Wziąłem głęboki oddech, nim poważnie zapewniłem - nie mam zamiaru dać się zabić, Nick. Kocham Amy. Chcę z nią spędzić dużo więcej, niż kilka skradzionych chwil pod twoim dachem.
- Powiedziała, że oświadczyłeś się jej - rzucił nagle, wsuwając dłonie w kieszenie spodni. Wyraźnie czuł się niekomfortowo rozmawiając ze mną na jej temat. - Nie chciała jednak wyznać, jaką udzieliła ci odpowiedź. Wyraźnie jej unikasz, a Amy wyszła na spacer z tym małym wszarzem.
- Nie ma wszy - roześmiałem się, gdy przypomniała mi się kąpiel małego futrzaka.
- Rusza się tak, jakby miał - mruknął w odpowiedzi, niechętnie się uśmiechając pod nosem. W oczach przyjaciela dostrzegłem, że gnębi się brakiem tak ważnej dla niego informacji. Nie chciałem go dłużej trzymać w niepewności.
- Zgodziła się, choć dosyć niechętnie - odpowiedziałem w końcu na jego pytanie.
- Jeszcze się dziwisz? Oświadczyłeś się w łazience.
- Cóż, dałem się ponieść chwili - wyjaśniłem, nieco zawstydzony. Jakby nie było, łazienka nie stanowi zbyt romantycznej scenerii, co sama Amy wyraźnie mi dała do zrozumienia.
- Nie miejsce jednak było przyczyną, prawda? - Nie musiał wyjaśniać, wiedziałem o co pytał.
- Nie. Twierdzi, że jest zbyt poraniona i nie wie, czy kiedyś znów będzie taka jak przed zamordowaniem Luciena. - Mój cichy głos rozbrzmiał w dużej hali, na którą przebudował piwnicę Nicholas, niczym gong zwiastujący nadejście wroga.
Nick, usiadł na ławce stojącej tuż przy drzwiach. Jego ramiona opadły w geście całkowitej bezradności. Doskonale go rozumiałem. Pragnął dla siostry lepszego życia, jednak zostawiając ją pod wpływem Alana i jego jakże drogiej córeczki, Tiny, pozbawił Amy najważniejszego, miłości najbliższych. Niesamowite było już to, iż pomimo tak mrocznego otoczenia, udało jej się zachować niewinność i dobroć, którą okazywała na każdym kroku. Dopiero zdarzenia sprzed kilku dniu pokazały, że nie jest niezniszczalna, że ma granice, jak każda żywa istota.
- Nie chcę, żeby tam wracała.
Spojrzałem na przyjaciela z uniesionymi brwiami w niemym zdziwieniu. Gdy zerknął na mnie, zacisnął szczękę, a jego oczy przybrały wyraz zdeterminowania w swoim postanowieniu.
- Do naszej pomylonej rodziny w Stanach. Chciałbym, żeby została tutaj, gdy całe to zamieszanie, w które ją wciągnęliśmy zniknie - wyjaśnił.
- To chyba nie od ciebie będzie zależeć. Amarylis jest dorosłą kobietą, która w San Francisco ma życie, o które walczyła - przypomniałem mu, ostrożnie ważąc słowa.
- Równie dobrze może ułożyć sobie życie tutaj - odpowiedział, rzucając mi przy tym jawne wyzwanie. Roześmiałem się na ten niecodzienny atak, dla zwykle opanowanego do granic możliwości Nicholasa.
- Stary, to twoja siostra, masz prawo o nią dbać, ale nie urządzaj jej życia. Znam ją na tyle, żeby wiedzieć, że znienawidzi cię za to - parsknąłem rozbawiony samym pomysłem Nicka. - A propo, idę poszukać Amy.
W chwili gdy wypowiedziałem ostatnie słowa, do sali wpadł Jim Folson, jeden z ochroniarzy Nicholasa, którego przydzielił do ochrony Amarylis. Jego mina, pełna przerażenia i wstydu powiedziała mi jedno - Amy była w niebezpieczeństwie.
- Co się stało? - zapytałem drżącym głosem. Nie potrafiłem ukryć emocji. Przeczuwałem, że zbyt długo było spokojnie. Musiało się w końcu coś stać.
- Pilnowałem panny Wilson z pewnej odległości, tak jak pan kazał - zaczął wyjaśniać, spoglądając na swojego szefa. - w pewnym momencie zniknęła mi na chwilę z oczu, goniąc tego szczeniaka, który się przybłąkał. Usłyszałem krzyk i pobiegłem w tamtym kierunku. Zdążyłem jeszcze dojrzeć rejestracje granatowego volvo, który odjechał z piskiem opon. Złapałem tego kundelka, bo chciał pobiec za samochodem i w drodze powrotnej przesłałem numery do Bena. Za chwilę pewnie będzie miał dane właściciela.
Ben Halloway, jakby wywołany przez Jima, pojawił się w wejściu razem z szefem ochrony Nicholasa, Jeffem Cambertem. Ben podał Nickowi jakiś wydruk. Przyjaciel zbladł, by po chwili jego nozdrza rozdęły się z wściekłości.
- Kto? - zapytałem krótko.
- Ktoś, kto długo nie pożyje, jeśli Amy cokolwiek się stanie - warknął, podając mi kartkę. Było to wydrukowane zdjęcie z kamery monitoringu miejskiego. W opisanym przez Jima samochodzie siedział nie kto inny jak Tina na miejscu pasażera, zaś za kierownicą dobrze mi już znany James Noris, jej kochanek. Na tylnym siedzeniu, można było dostrzec w pozycji półleżącej kobietę przypominającą Amarylis.
- Ta suka tym razem posunęła się stanowczo za daleko - powiedziałem, oddając zdjęcie Benowi.
Podszedłem do metalowej szafki stojącej przy ścianie, obok drzwi. Wyjąłem broń i bez słowa skierowałem się ku wyjściu. Najwyższa pora zapolować i raz na zawsze policzyć się z Tiną Wilson.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top