Rozdział 13
Amy
Dobrze, może trochę się wstawiłam, ale tylko troszeczkę. Zresztą, kto by się nie upił w mojej sytuacji? Problemy nawarstwiały się, jak cholerne szczury. W dodatku, coraz bardziej oddalałam się od obrazu człowieka, którego kochałam. Nie wiedziałam już, kim był Jackson. Może wcale go nie znałam? Może był tylko moim najpiękniejszym snem? Tak bardzo przez całe życie pragnęłam miłości, że właściwie przyjęłam za pewnik wszystko, co mówił pierwszy mężczyzna, który mnie zauważył, którego pokochałam. Zaczynałam we wszystko wątpić. Czy miała jeszcze sens ta cała podróż?
- Kiedy wyruszamy? – zapytała Danielle wychodząc z łazienki, wyrywając mnie tym samym z ponurych przemyśleń. Była blada jak śmierć, ale mimo to trzymała się prosto, niczym królowa. Zawsze w niej to podziwiałam, tę odwagę i nieustępliwość w działaniu, gdy na czymś jej bardzo zależało.
- Jak tylko wróci Toby.
- Gdzie on się właściwie podziewa? Mówił ci coś?
- Jak zwykle nic, poza ogólnikami. Przyzwyczaiłam się już do tego. Wróci jak przyjdzie czas. Nie martw się, zawsze tak postępował.
- Dobra, to twój brat. W takim razie, ja się jeszcze położę – odparła sennie, podchodząc do łóżka. Chwilę później już spała mocnym snem.
Nessa również spała. Nie dziwiło mnie to nawet. Danielle przyznała, że dała jej moje tabletki nasenne, które dostałam do lekarza po prowizorycznym pogrzebie Jacksona. Tak, miałam najbardziej pochrzanioną grupę poszukiwawczą na świecie! Usiadłam tuż przy oknie i zapatrzyłam się na zachodzące słońce. Miasto wyglądało dużo mroczniej, niż w ciągu dnia. Nie podobało mi się to, że musimy zostać w tym miejscu na noc.
Po kilku godzinach, dobiegło mnie ciche pukanie. Podeszłam ostrożnie do drzwi, biorąc po drodze pistolet. Na szczęście, Oliver razem z Tobim przekonali mnie, że warto znać się na obsłudze broni.
- Tak?
- Ams, to ja. Otwórz – dobiegł zza drzwi ledwo słyszalny głos mojego brata.
- Och, dzięki bogu! Martwiłam się o ciebie – powiedziałam, otworzywszy mu. Uściskałam tego utrapieńca i wciągnęłam do pokoju. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że stał na progu ktoś jeszcze.
- Tom! – wykrzyknęłam radośnie, rzucając mu się na szyję. Zaskoczony mężczyzna objął mnie z uczuciem. Tak bardzo mi go brakowało.
W ostatnim czasie był dla mnie jak ojciec. Wysłuchiwał moich narzekań i rozpaczliwych monologów, troszczył się o mnie tak, jak powinien to robić mój ojciec. Chociaż nikt o tym nie wiedział. Był moim dobrym duchem, który podtrzymywał rozsypujące się życie.
- Ja też tęskniłem, malutka – mruknął z rozbawieniem w moje włosy.
- Nie jestem aż tak mała. – Klepnęłam go żartobliwie w pierś.
- Jesteś. Możesz mi wyjaśnić, co ty wyprawiasz? - zapytał surowym tonem.
- Sam widzisz. Szukam odpowiedzi.
- Nie w ten sposób. Amy, nie wiesz nawet ilu ludzi wkurzył Jackson. To jednak nic. Ty wkurzyłaś jeszcze więcej. Boją się.
- I mają rację, że się boją – odparłam twardo. Odłożyłam broń na swoje miejsce i usiadłam na fotelu.
- Nie rozumiesz. Człowiek, nad którym panuje strach jest groźniejszy niż ktokolwiek inny. Powoduje, że przestajesz racjonalnie myśleć i ograniczać się w działaniach. Zadarłaś z człowiekiem, który może stracić wszystko. Nie zatrzyma się – powiedział groźnym tonem.
- Tom, wiem co robię – usiłowałam go przekonać o swojej pewności siebie, jednak on jeszcze bardziej zmarszczył czoło, podchodząc do mnie.
- Dziecko, nie masz pojęcia, w co się wpakowałaś.
- A ty masz? To mi powiedz! Wciąż odkrywam tylko same tajemnice! – wykrzyknęłam, gwałtownie się podnosząc z miejsca.
- To nie twoja wojna. Wróć do domu – powiedział ze znużeniem Tom, jakby się poddając. Miałam już pewność, że nic mi nie powie.
- Ja nie mam domu. Już nie.
Przeszłam obok niego, zgarniając po drodze pistolet, i wyszłam z pokoju. Dostrzegłam jeszcze zaskoczone i zdezorientowane miny dziewczyn, która najwyraźniej obudziliśmy krzykami. Zbiegłam na dół. Nie pamiętałam za wiele z dzieciństwa. Jawiło się ono jak sen. Urywki powracały co jakiś czas. Dopiero niedawno dotarło do mnie, że wspomnienia były opowiadanymi mi przez ojca i macochę historiami, a nie prawdą. Nie myślałam jednak o tym za wiele. Sama odpychałam od siebie to, co wydawało mi się zbyt bolesne. Może bardziej podobały mi się wyobrażenia o przeszłości niż prawda? Bo, w gruncie rzeczy, bałam się ją poznać.
Pamiętałam jednak Toma. Był niczym niepasujący dotąd puzzel. Nie wiedziałam, dlaczego nigdy nawet jednym słowem nie wspomniał o tym, że mnie już kiedyś poznał. Nawet dziś nie dał znaku, że pamięta, że wie.
Wyszłam z budynku i ruszyłam ku uliczce, przy której się wcześniej zatrzymaliśmy. Kroczyłam pewnie, nie zatrzymując się po drodze. Gdy stanęłam przed gruzowiskiem, wstrząsnął mną ten widok. Wszędzie tylko kamienie i popiół. Nie zostało zupełnie nic. Czy tak też wyglądało miejsce, gdzie znaleziono szczątki Jacksona?
Przez ciszę przedarł się krzyk. Rozejrzałam się, jednak w pobliżu nie było nawet żywej duszy. Z wielką ostrożnością podeszłam do pobliskiego zaułka. Może i nie było to najmądrzejsze, ale nie mogłam odejść bez sprawdzenia, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Działałam jakby na autopilocie. Gdy dotarłam do ściany, wychyliłam się trochę i zamarłam. Wyszłam i stanęłam na wprost dwóch, potężnie zbudowanych mężczyzn. Jeden z nich stał nad Lucienem z zakrwawionym nożem. Drugi z założonymi rękoma wpatrywał się w rozgrywającą scenę. Mogłabym przysiąc, że się uśmiechał, choć w półmroku niewiele mogłam dostrzec.
Wyciągnęłam przed siebie rękę, z nieodłączną obecnie w moim życiu bronią, i pociągnęłam za spust. Nim drugi facet mógł choćby do mnie podejść, wycelowałam i bez wahania oddałam drugi strzał. Dłoń momentalnie mi opadła, a ze zdrętwiałych palców, wysunął się pistolet. Boże! Zabiłam człowieka, i to nie jednego - powoli docierało do mojego otumanionego umysłu, co się stało. Udało mi się otrząsnąć z narastającej paniki. Wiedziałam, że za chwilę przestanę być do czegokolwiek przydatna. Schyliłam się, mimo trzęsących się dłoni, chwyciłam broń, zabezpieczyłam ją tak jak mnie uczono i zaczepiłam o pasek spodni. Podbiegłam do leżącego nieruchomo Luciena.
- Chryste!
- Amy, coś ty najlepszego zrobiła? – wychrypiał, z dużym trudem nabierając raz po raz powietrza.
- Uratowałam twój nic nie wart tyłek – zażartowałam, ledwie powstrzymując się od płaczu. Kiepsko mi to wyszło, gdyż po chwili po moich policzkach płynęły łzy.
- Dziewczyno, oni się dowiedzą, że to ty. Musisz uciekać.
- Nie zostawię cię.
- Amy. Ja tego nie przeżyję. Ty to wiesz, tak samo jak ja. Ratuj się.
- Lucien...
- Shhh – przyłożył mi palec do ust, choć widać było jak wiele wysiłku kosztował go ten gest. Wcisnął mi do ręki jakiś przedmiot. – Weź to i uciekaj. Wyjedźcie stąd jeszcze tej nocy. Oni będą cię ścigać. Nie zatrzymuj się, dopóki nie staniesz na ziemi swojego brata. On cię ochroni.
- Skąd...
- Pewnego dnia się wszystkiego dowiesz. Może wtedy mi wybaczysz – przerwał mi, uśmiechając się ze smutkiem. Z jego ust zaczynała wyciekać krew. Krztusząc się wyszeptał jeszcze – powiedz jej, że przepraszam. Kochałem ją, chociaż myślała, że... - urwał nagle. Jego spojrzenie stało się nieprzytomne, jakby zasnute mgłą. Dłoń, którą objął mój policzek, opadła bezwładnie na ziemię.
- Lucien! – Potrząsnęłam nim, jednak nic to nie dało. Sprawdziłam puls na jego szyi. Nic nie wyczułam. Nie żył. – Mój boże, Lucien...
Zamknęłam jego powieki i podniosłam się z ziemi na chwiejnych nogach. Kazał mi uciekać. Nie potrafiłam go jednak zostawić w tej ciemnej uliczce, jak jakiegoś śmiecia. Zadzwoniłam do Toma. To była pierwsza osoba, która mi przychodziła na myśl.
- Amy, gdzie ty się podziewasz?! Nie możesz się sama błąkać po nocy w takim miejscu jak to!
- Nie krzycz. Tom... - z mojej krtani wydobył się zduszony szloch.
- Amy... co się stało? Gdzie jesteś? – zapytał z wyraźnie słyszanym napięciem w głosie. Usłyszałam jakiś szelest. Zapewne zakładał kurtkę, co mi przypomniało o tym, że zaczął padać deszcz, a ja wybiegłam z pokoju mając na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem. Noc była wyjątkowo chłodna. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo moje ciało się trzęsie. Nie wiedziałam tylko, czy z dojmującego zimna, czy z powodu wydarzeń, które stały się moim udziałem.
- Zadźgali go. Po prostu, pchnęli go nożem prosto w serce – wydusiłam z siebie.
- Ale kogo? Amy, gdzie do cholery jesteś? – warknął.
- Koło tego zawalonego budynku – wyszeptałam, cały czas rozglądając się wokół nieprzytomnie. Obraz był rozmyty przez wciąż napływające mi do oczu łzy. To była naprawdę kwestia czasu, kiedy ktoś będzie tędy przechodził i zauważy trupy.
- Jadę po ciebie, nie ruszaj się nawet na krok!
A niby gdzie mogłabym pójść? Nie zostawię Luciena. Czy tak właśnie umierają ludzie zajmujący się tym, czym on – w samotności? Czy właśnie w ten sposób zginął Jackson? Sam, pośród gruzów po wybuchu. Nie. Przecież po nim zostały tylko szczątki. Czułam, że powoli zaczynam tracić poczucie świadomości. Mój umysł chciał wyprzeć ostatnie wydarzenia. Nie mogłam do tego dopuścić. Musiałam znów zacząć trzeźwo myśleć. Potrzebowałam tego, by nie oszaleć.
Nie wiedziałam, ile czasu minęło, nim na uliczce pojawiła się potężna sylwetka Toma. Od razu go rozpoznałam, pomimo ociężałego umysłu. Tuż za nim wyłonił się Toby i Alec.
- Kurwa, to jakaś jatka – powiedział mój brat, gdy tylko do mnie podszedł. Spojrzał na Luciena i znów zaklął.
- Toby, trzeba się zając tymi zwłokami. Nikt nie może ich znaleźć. Rusz się. – Tom odszedł gdzieś, po czym wrócił z czarnymi płachtami, i razem z Alekiem i Tobim wzięli się do sprzątania. Zabrali najpierw jednego, później drugiego faceta. Nie chciałam wiedzieć dokąd, ani co z nimi zrobią. Chciałabym cofnąć czas i w jakiś sposób zapobiec tej tragedii, ale wiedziałam, że jest to niemożliwe. Ginęli ludzie, którzy mi pomagali. Nie potrafiłam przejść nad tym do porządku dziennego.
- Amy, idź z bratem. My zajmiemy się Lucienem. No już, ruszaj się – popędzał mnie Tom.
Z ociąganiem dałam się zaciągnąć przez Tobiego ku zaparkowanemu dżipowi. Skąd oni właściwie wzięli dżipa? - pomyślałam nieobecnie. Wszystko docierało do mnie jakby z opóźnieniem. Toby ruszył z miejsca szybko, ale tak cicho, że nawet gdyby ktoś nie spał, pewnie by nic nie usłyszał.
- Uspokój się. Jesteś w szoku, ale musisz to opanować. Nikt nie może nic podejrzewać. Wiem, że dla ciebie to trauma, ale...
- A dlaczego dla ciebie nie jest to trauma? Często widziałeś trupy, albo strzelałeś do kogoś?
- Nawet sobie nie wyobrażasz... - mruknął tylko w odpowiedzi. Po chwili zauważył, że moim ciałem wstrząsają dreszcze. – Trzęsiesz się. Musimy wejść do pensjonatu po rzeczy.
- Ty idź, ja zaczekam.
Nie chciałam tam wracać. Nie chciałam patrzeć w szokowane miny dziewczyn. Miałam dość tej podróży. Dopiero teraz dotarło do mnie, w co się wpakowałam. Nie znałam takiego świata. W moim, nie było trupów, pistoletów, noży... Nagle poczułam chęć, by wrócić do życia sprzed poznania Jacksona. Po raz pierwszy żałowałam, że go spotkałam.
- Jak chcesz. Nie łam się, siostra. – Toby ścisnął jeszcze moje ramię, nim wyszedł z samochodu.
Oparłam głowę o szybę, zastanawiając się, co teraz będzie. Przecież właśnie stałam się morderczynią. Powinnam chyba zgłosić się na policję. A tak naprawdę, pragnęłam wrócić do domu. Chciałam, aby ktoś mnie przytulił i zapewnił, że wszystko będzie dobrze, że zajmie się mną, że będę bezpieczna. Myślałam, że da mi to Jackson. Jakże się pomyliłam.
Alec
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. To był jakiś niekończący się koszmar. Gdyby Jackson żył, zatłukłbym go za to, że wplątał nas wszystkich w tę sprawę. A już na pewno, dostałby w gębę za wciągnięcie w to Amarylis. Jechaliśmy z Tomem niedużą ciężarówką, wąskimi uliczkami przeklętego Durango. Trzeba było pozbyć się ciał. Nie wiedziałem, w jaki sposób chciał tego dokonać. Sam, nigdy w życiu takich rzeczy nie robiłem, ale on najwyraźniej tak. Działał w sposób sprawny i całkowicie wyprany z emocji. W milczeniu zatem, przedzieraliśmy się przez puste drogi, aż w końcu wyjechaliśmy z miasta.
Gdy już myślałem, że dojedziemy do kolejnego, Tom skręcił w leśną dróżkę. Zaczynałem się domyślać dokąd się kierowaliśmy. Mogło mi się nie podobać to, co robiliśmy, ale wiedziałem też, że ci dwaj na pace, nie należeli do aniołków. Skurwiele zaszlachtowali Luciena. Tom bez cienia wątpliwości w głosie stwierdził, że to płatni zabójcy, likwidatorzy. Nie zadawali pytań, tylko wykonywali zlecenie.
Ekran mojego telefonu nagle rozświetlił się. Spojrzałem na niego i zobaczyłem numer Brada. Przełączyłem go na głośnik, gdy zapytałem - Co odkryłeś?
- Nie uwierzysz. Włamaliśmy się na prywatne konto mailowe Wilsona i jego rodziny. Jego podła córeczka postanowiła zlikwidować siostrę.
- Żartujesz sobie?! - Niedowierzanie, to mało powiedziane, co czułem w tej chwili. Byłem wkurzony, ale i potężnie zszokowany. Jak można, aż tak nienawidzić własnej siostry, by zrobić coś podobnego? Myślałem, że tylko stary siedzi w brudnych interesach. Teraz się okazało, że córeczka nie jest wcale od niego lepsza. Musieliśmy się jej jak najszybciej pozbyć. Tylko jak to zrobić, by nie wejść z butami w akcję federalnych? Nasze życie było do dupy, odkąd zapukali do naszych drzwi.
- Brad, nadal ją śledzą nasi ludzie? – zapytał beznamiętnie Tom, nie spuszczając czujnego spojrzenia z ciemnej, zalesionej dróżki.
- Tak.
- Świetnie. Nie spuszczajcie jej z oczu. Ona kombinuje coś większego, i nawet ojciec jej nie powstrzyma. Poznałem ją. Jest nawet bardziej bezwzględna niż Alan.
- Myślisz, że kochany tatuś wie o wszystkim.
- Z pewnością ktoś mu doniesie, jeśli już tego nie zrobił. Jest to kawał drania bez serca, ale nie dałby skrzywdzić swojego dziecka. Problem w tym, że gdy Tina sobie coś ubzdura, nikt nie zdoła pokrzyżować jej planów, nawet Alan.
Zatrzymaliśmy się pośród drzew. Tuż niedaleko widać było ciemną taflę jeziora.
- Brad, trzymaj rękę na pulsie, zwłaszcza jeśli chodzi o jakieś zlecenia za grubą kasę.
Gdy Brad potwierdził, że nie będzie spuszczał oka z Wilsonów, rozłączyliśmy się z nim i wysiedliśmy. Miałem nadzieję, że nie wrzucimy tych ludzi do rzeki, albo jawiącego się nieopodal jeziora. Szkoda rybek, prawda? Może się wydać komuś dziwne takie myślenie, ale nie sądzę bym wydobył z siebie choć cień współczucia dla tych dwóch, którzy zabili mi kumpla. A może zaczynałem powoli przypominać brata, który patrzył na wszystko beznamiętnie, niczym na kolejny dokument o dzikich zwierzętach. To była kwestia przetrwania, ale wątpiłem by w tej chwili rozumiała to Amy. Martwiłem się o nią. Wystarczająco dużo już w swoim życiu przeżyła. Teraz jeszcze musiała pogodzić się z tym, że kogoś zabiła. Dwa celne strzały powiedziały nam wszystko. Nie mógł strzelić Lucien, zatem pozostawała Amarylis.
- Co dalej? – zapytałem rozglądając się wokół.
- Tam dalej, pomiędzy drzewami znajdziesz skrzynię. Przysuń ją.
- Wiesz, dziś rano przy goleniu nie pomyślałbym o tym, że skończy się mój dzień na usuwaniu trupów.
- Cóż. Od chwili, gdy Jackson wciągnął do swojej pracy własną rodzinę, raczej powinieneś się przygotować na dużo więcej takich akcji, jak ta – odparł swobodnie Tom, wyciągając nasz bagaż.
- Jesteś nienormalny. Wie tym ojciec?
- Znamy się od lat - uciął krótko. - Koniec pogaduszek, rusz się. Nie mamy całej nocy – uśmiechnął się krzywo, widząc moją zniesmaczoną minę.
Zrobiłem, co mi kazał. Skrzynia, którą skombinował, ważyła chyba z tonę. Ułożyliśmy ciała w środku. Była wyłożona w środku jakimś metalem, którego nie potrafiłem rozpoznać. Wolałem jednak nie pytać o szczegóły. Lepiej zbyt wiele nie wiedzieć. A w szczególności, jeśli chodzi o trupy. Gdy zamknął wieko i przykręcił śruby, wyciągnął z bagażnika łańcuchy. Czułem się jak w jakimś pochrzanionym thrillerze. My na serio braliśmy w tym udział, czy to tylko jakiś chory sen?
- Alec!
Zamrugałem kilkakrotnie, kiedy Tom pstryknął mi palcami przed nosem. Wskazał znacząco głową na gotowy, wielki pakunek. Stanąłem obok niego i zaczęliśmy spychać to pudło. Dobrze, że byliśmy w rękawiczkach, chociaż odcisków nie pozostawimy, pomyślałem ironicznie. Pociągnąłem nosem i wtedy poczułem jakiś dziwny odór. Skrzywiłem się, co zauważył Tom, spoglądając na mnie z domyślnym uśmiechem.
- Pewne substancje, które rozpuszczą wszelkie dowody – wyjaśnił swobodnie.
- Co? – wysapałem z wysiłku.
- Odpowiadam na twoje pytanie, którego nie zadałeś na głos.
- A ty, co? Wróżka?
- Nie. Ale jesteś taki sam jak ojciec i Jackson, chociaż akurat twój brat nauczył się jak ukrywać własne myśli.
Czy cała nasza rodzina była właśnie taka? Poszukiwaliśmy przygód, adrenaliny? Może, mieliśmy to zapisane w genach? Cóż, wiedziałem chociaż jedno, nie pozwolę by ktokolwiek jeszcze skrzywdził moich najbliższych. Dzisiaj przegięli. Kimkolwiek byli, dostaną wszystko, na co zasłużyli. Świat się nie zmienia, to my dokonując wyborów widzimy go inaczej. Dla mnie nigdy nie był pięknym miejscem. Ale, dla Danielle, Amarylis, Vanessy wyglądał inaczej. Nigdy nie powinny doświadczać tego, co przeszły w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
Patrzyłem jak otępiały w osuwającą się na dno jeziora skrzynię. Szybko straciliśmy ją z oczu. Ciemna otchłań pochłonęła tajemnicę, która nigdy nie ujrzy światła dziennego. Pora wracać do rzeczywistości i dalszej drogi. Wiedziałem, że mimo tego, co się dzisiaj wydarzyło, Amy dalej będzie chciała odkryć prawdę o moim bracie, jakakolwiek by ona nie była. A my, czy naprawdę tego chcieliśmy? Może niewiedza była lepsza? Mimo wszystko, miałem pewność co do jednego - Amy była naszą rodziną, a tej nigdy się nie zostawia w chwili najcięższej próby.
Nicolas
Nie potrafiłem przestać myśleć o tym, jakie podjąłem w moim życiu decyzje. Czy wszystkie były błędne? Czy miałem szansę na odkupienie, jakiekolwiek by ono miało nie być? Co by się wydarzyło, gdybym wtedy został? Gdy tak bardzo mnie potrzebowała, ja uciekłem, jak zwykły tchórz. Czytając raporty naszych ludzi, miałem wrażenie, że wszystko co do tej pory zrobiłem, było nie wystarczające. Było na nic. Ona znów była w niebezpieczeństwie, a ja tym razem nie wiedziałem jak ją ochronić.
Oparłem czoło o dłoń rozłożoną płasko na regale z piętrzącymi się książkami. W drugiej trzymałem szklankę z alkoholem, którego nie znosiłem, a którym ostatnimi czasy leczyłem rany na duszy.
- Kochanie?
Nie potrafiłem w tej chwili spojrzeć w twarz kobiecie, która wkroczyła do przestronnego pokoju. Zapach jej delikatnych perfum na kilka cennych sekund niwelował ból, który niezmiennie odczuwałem. Tessa była dla mnie przez te wszystkie lata wsparciem, którego potrzebowałem niczym powietrza. Kobietą, która sprawiła, że byłem w stanie kochać i znów żyć. A jednak, wciąż pamiętałem jej bezwzględność w sytuacjach, które najchętniej bym puścił w niepamięć. To nie zmieniło uczuć jakimi ją obdarzyłem, ale pokazało mi też, że zbyt często okazywałem słabość, gdy potrzebna była jej moja siła. Teraz, gdy czułem się niezdolny do niczego wartościowego nie chciałem, by to widziała.
- Tak? – zapytałem przerywając ciszę, jaka zapadła w pomieszczeniu.
- Jest w drodze.
- Ile wie?
- Na razie, niewiele. Nico, tak nie może być. Jadą za nimi zabójcy. Ona musi się dowiedzieć – powiedziała stanowczo, jak to często robiła, gdy miała pewność co do swojej opinii.
- Wiem – mruknąłem zrezygnowany.
- Pamiętaj o tym, gdy staniecie twarzą w twarz – dodała groźnie, wychodząc równie cicho, jak weszła.
Westchnąłem, nim odwróciłem się w stronę monitorów zajmujących całą, jedną ścianę pokoju w którym nadzorowaliśmy nasze poczynania, przynajmniej w części za którą byliśmy razem z Tessą odpowiedzialni. Czułem, że niedługo nastąpi przełom. Nie miałem jednak pewności, czy wszyscy byliśmy na niego przygotowani. Sprawdziłem na ekranach, gdzie znajdował się człowiek, z którym musiałem odbyć kolejną rozmowę. Ta jednak, nie będzie tak miła. Gdy odnalazłem go w miejscu, w którym najczęściej ostatnio przebywał, włączyłem system alarmowy, po czym wyszedłem z pokoju.
Schodząc po schodach do podziemnych części budynku, zastanawiałem się, jak zareagowałby mój ojciec, gdyby się dowiedział o mojej zdradzie. Pewnie by go to za bardzo nie obeszło. Dla niego zawsze liczyła się wyłącznie władza. Nie ważne kosztem czego, czy kogo, osiągnął swoje upragnione miejsce w imperium powstałym na zniszczonych życiach innych. Nic nie było dla niego wystarczające na długo, pragnął wciąż więcej i więcej. Nawet, gdy jeszcze żyła mama, był odludkiem pragnącym potęgi. Nie potrafił nigdy docenić tego, co miał. Po jej śmierci, stał się jeszcze gorszy. Puściły mu wówczas wszelkie hamulce, a przypomnienie tego wciąż miałem na plecach. Nienawidziłem go i chciałem za wszelką cenę wydostać stamtąd siostrę. Nie dałem rady. Odsunąłem się zatem, by nie przeniósł swego rozgoryczenia na tę małą istotę, która dla mnie stała się całym światem. Starałem się nią opiekować z daleka, choć najwyraźniej, mając na uwadze to, co ostatnio się wydarzyło, nie poszło mi najlepiej.
Teraz, po tylu latach od mojej ucieczki z domu, miałem ją znów zobaczyć. Cały czas śledziłem jej kroki i byłem dumny z jej osiągnięć. Tak naprawdę jednak, nie znaliśmy się. Byliśmy dziś innymi ludźmi. Nie, dziećmi pragnącymi bezpieczeństwa, miłości i troski rodziców, ale dorosłymi wiodącymi tak odmienne życie na dwóch, różnych kontynentach.
Gdy dotarłem do stalowych drzwi, przesunąłem je bez pukania. Tylko jedna osoba schodziła tutaj, oprócz mnie. Przynajmniej od kilku tygodni tak było. Wcześniej, całe tabuny ludzi uwielbiało to miejsce. Teraz jednak, wszyscy zostali odesłani do swoich zadań, a jeśli nawet ktoś miał nieco luzu, wolał nie zapuszczać się do miejsca gdzie rozładowywał swą gorycz mój przyjaciel. Przez chwilę wpatrywałem się w jego niezwykle precyzyjne ruchy. Uderzał raz za razem w worek treningowy. Po chwili wykonał kopnięcie z pół obrotu. Ponownie perfekcyjnie wykonany cios. Był nie do pokonania. Jego włosy wczoraj zostały obcięte tak, że teraz przypominał bardziej rekruta niż biznesmena, za którego próbował uchodzić. Na całej lewej stronie ciała od ramienia ku części uda, prężyła się głęboka blizna, widoczna za każdym razem, gdy wykonywał uderzenie, czy skręt tułowia. Miał szczęście, że żył, ale on tego tak nie postrzegał, nie teraz. Liczyłem na to, że powróci mu nie tylko siła, ale również nadzieja. Potrzebowałem jego bystrego umysłu i nieprzeciętnej zwinności w lawirowaniu pomiędzy gąszczem tajemnic z jakimi przyszło nam walczyć.
Postanowiłem w końcu ujawnić swoją obecność, jednak tylko uśmiechnąłem się pod nosem, gdy usłyszałem jego ciemny, niczym noc głos - Chcesz, żebym ci znów sprał tyłek, Nico?
- Nie, dzięki. Coś mi się zdaje, że za kilka dni, ktoś inny to zrobi, dużo lepiej niż ty – zaśmiałem się. Pierwszy raz od tygodni, naprawdę się śmiałem i to dzięki temu mrocznemu mężczyźnie.
Zaskoczony moim śmiechem, odwrócił się w końcu w moją stronę. Na lewym, do tej pory nie widocznym policzku, zobaczyłem kolejną bliznę, która na szczęście zagoiła się bez większych komplikacji. Pozostał tylko niewielki ślad, dodający mu jeszcze więcej uroku, jak to ujęła, ku mojej rozpaczy, Tessa. Lekarz stwierdził, że za kilka miesięcy nie będzie po niej praktycznie śladu. Cieszyłem się, że mój przyjaciel nie został oszpecony chociaż tam. Nawet już nie kulał, co było dla wszystkich niezwykłym osiągnięciem. Jego samozaparcie, by wyzdrowieć i znów wrócić do akcji było zaskakujące. Ale domyślałem się, co go tak napędza. Zawsze taki był, odkąd się poznaliśmy, wiele lat temu.
- Ktoś lepszy ode mnie? – parsknął, sięgając po ręcznik, i wycierając twarz i tułów z potu.
- Owszem. Lepiej się przygotuj, bo może jest niewielkiego wzrostu, ale siłę ma za cały nasz oddział szturmowy – odparłem z rozbawieniem, przyglądając się malującym się emocjom na twarzy przyjaciela. Był zaskoczony i jednocześnie zaciekawiony. Nie lubił, gdy ktoś podważał jego autorytet i pozycję jaką przez lata tutaj zdobył.
- Zdradzisz mi w końcu, kto to? Czy mam się domyślać?
Patrzył na mnie podejrzliwie. W końcu odwróciłem się i ruszyłem ku wyjściu. Zanim przekroczyłem próg, spojrzałem na niego i powiedziałem z krzywym uśmiechem.
- Oczywiście, Tomy. Za trzy dni, zjawi się tutaj moja siostra.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top