Rozdział 12
Amy
Durango zupełnie nie spełniło moich oczekiwań. Spodziewałam się raczej spokojnego miasteczka, podczas gdy zastałam jeden, wielki chaos. Wszędzie kłębili się ludzie, na twarzach których widać było wyraźnie przerażenie. Dwa wozy strażackie minęły nas w szaleńczym pędzie, tuż za nimi trzy radiowozy policyjne i karetka. Zastanawiałam się, co też mogło się stać, że wywołało aż taki zamęt?
Pokazałam Oliverowi kierunek w którym powinniśmy jechać, by dotrzeć do pensjonatu, jednak jego wzrok przykuł najwyraźniej zgiełk, w niezbyt odległej uliczce. Zatrzymał nieopodal samochód, i intensywnie się wpatrywał w zgromadzony tłum. Chwilę mi zajęło, by pojąć, na co wszyscy patrzą. Przed nami rozciągały się kłęby dymu, zza którego przedzierały się płomienie pochłaniające zgliszcza budynku. Boże! To musiała być jakaś eksplozja – pomyślałam.
- Nie podoba mi się to wszystko – mruknął Oliver. Nim zdążyłam mu odpowiedzieć, odezwał się mój telefon. Spojrzałam na ekran, zanim odebrałam.
- Co jest? – usłyszałam głos brata.
- Ollie chciał sprawdzić, co wywołało takie zamieszanie i chyba uważa, że ma to coś wspólnego z naszą podróżą – odparłam, przyglądając się rozgrywającym się przed nami wydarzeniom.
- Powiedz mu, że się stąd zmywamy – powiedział Oliver, patrząc pochmurnie przed siebie, zawracając samochód w stronę pensjonatu.
Przekazałam wiadomość i rozłączyłam się. Zastanawiała mnie zamyślona mina przyjaciela. Coś musiał tam zobaczyć, inaczej nie byłby tak ponury. Postanowiłam, że wypytam go o wszystko, gdy już będziemy mieli gdzie się zatrzymać.
Gdy tylko zaparkowaliśmy, Oliver zgarnął nasze bagaże i w kilka sekund byliśmy w holu niewielkiego budynku, z ciemnej cegły. Z zewnątrz, zupełnie nie przypominał miejsca, gdzie zatrzymują się przejezdni. Całość wyglądała, jak stara, opuszczona fabryka, co wywoływało u mnie mimowolne dreszcze. Ollie zapewnił mnie jednak, że jest to w miarę bezpieczne miejsce, dlatego stwierdziłam, że jakość przeżyję kilka nocy w tym dziwnym miejscu.
Gdy dołączyli do nas Tobias, Danielle i Vanessa, mieliśmy już klucz do naszego pokoju. Postanowiliśmy się nie rozdzielać i mimo dość niewielkich rozmiarów pomieszczenia, musieliśmy jakoś się wszyscy pomieścić. Okazało się jednak, że pensjonat należy do tych, które kiedyś oferowały łączone pokoje małżeńskie, zatem właśnie taki wynajęliśmy. Dzięki temu zyskałam dla moich przyjaciółek nieco prywatności od nadmiaru testosteronu.
Z westchnieniem ulgi opadłam na łóżko, przytulając twarz do miękkiej, pachnącej świeżością poduszki. Może i budynek na to nie wskazywał, ale w środku wszystko lśniło, przygotowane na nowych gości. Bardzo chciałam choć kilka godzin przespać, bez uczucia strachu wiszącego cały czas gdzieś nade mną, Przeczuwałam, że coś się wydarzy, że coś jest nie tak. Nie chciałam jednak poddawać się ogarniającej mnie co pewien czas panice. Musiałam być silna. Potrzebowałam odpowiedzi i Bóg mi świadkiem, otrzymam je!
- Nad czym tak dumasz, niedoszła siostro? – Skierowała do mnie pytanie Nessa, rzucając się na miejsce obok. Spojrzała tymi swoimi oczami, które przybierały kolor obsydianu, gdy usiłowała przejrzeć czyjeś myśli.
- Aktualnie? – udałam, że się zastanawiam. – O niczym. Pierwszy raz, od pogrzebu nie myślę totalnie o niczym. Chciałabym jeszcze do tego zasnąć, ale wydaje mi się to na razie marzeniem, raczej niemożliwym do spełnienia.
- Znam ten ból – mruknęła zmęczonym głosem.
Odkąd ją poznałam, nie słyszałam u niej aż takiego zniechęcenia i przemęczenia. Zawsze kipiała energią, nie ważne, czy była podszyta gniewem, czy też bólem po stracie brata. Miała niespożyte pokłady sił, których mi niejednokrotnie brakowało. Okazuje się jednak, że każde zachowanie ma drugie dno. Widać Vanessa, potrafiła dobrze udawać kobietę nie do złamania. Na jej twardym obliczu w końcu pojawiły się pęknięcia. Miałam nadzieję, że nie rozpadnie się właśnie teraz. Wszyscy potrzebowaliśmy jej siły i samozaparcia.
- Wszyscy potrzebujemy chwili odpoczynku – odparłam, podnosząc się niechętnie z wygodnego posłania. – Przekażę chłopakom, że zaczynamy od jutra.
Bez pukania weszłam do pokoju obok. Wiedziałam, że zastanę panów pochłoniętych planami. I tak faktycznie było. Zdążyli już zaśmiecić cały stolik i ogromne łóżko.
- Rozpoczniemy nasze węszenie jutro, chyba że sami macie ochotę na pobawienie się w turystów na mieście – odezwałam się bez wstępów. Obaj, spojrzeli na mnie, wcale nie zaskoczeni moją obecnością. Mieli te same miny, zmarszczone czoła i sceptyczny wyraz twarzy. – Co jest?
- Zgadnij, kto figuruje na akcie własności ziemi, która ponoć należała do Jacksona, oznaczonego w notatkach jako „N.W." – słowa Tobiego były przeszyte niedowierzaniem.
Podeszłam bliżej i zaczęłam wpatrywać się w kartkę papieru. Moje oczy zrobiły się w jednej chwili ogromne ze zdziwienia, gdy dotarłam do podpisów na dokumencie.
- Jakim cudem? – wyszeptałam, zupełnie nie wiedząc na co dokładnie patrzę. – Przecież to niemożliwe by się znali, prawda?
- Zastanawiam się, czego jeszcze nie wiemy o twoim ukochanym i jego rodzinie – mruknął Toby.
- Z pewnością da się to wyjaśnić – powiedziałam nieco niepewnie. Cały czas przyglądałam się dokumentowi w mojej ręce. W jednej chwili podjęła decyzję. Musiała dotrzeć do swojego rodzonego brata, który wyjechał z domu, gdy była nastolatką.
- Wiem, o czym myślisz, ale Amy, my nawet nie wiemy gdzie on teraz przebywa – odezwał się Toby. Czasami zaskakiwało mnie, jak dobrze mnie znał.
- Niezupełnie – mruknęłam niechętnie. Wzięłam głęboki wdech i wyrzuciłam z siebie – napisał do mnie pół roku temu. Nadal miałam mu za złe, że mnie ze sobą nie zabrał, więc mu nie odpisałam. Teraz, będzie miał okazję mi wszystko zadośćuczynić, poprzez udzielenie odpowiedzi.
- Siostra, zaczynasz grać w grę, której nawet nie znasz reguł – ostrzegł.
- Wierz mi Toby, coraz lepiej się w niej orientuję – odparłam. – Muszę poznać prawdę. Potrzebuję tego, by ruszyć ze swoim życiem naprzód.
- Cóż... wiem, że cię nie powstrzymam. Zatem, gdzie jest mój przybrany braciszek? – zapytał z rezygnacją.
- W Australii – powiedziałam z uśmiechem. Wiedziałam jaka będzie reakcja Tobiego na moje słowa.
- Jaja sobie robisz?! – wykrzyknął. Oliver tylko się roześmiał, wracając do zakreślania czegoś na mapie.
Następnego ranka po, w dużej mierze, nieprzespanej nocy, siedziałam w kawiarence na dole pensjonatu i piłam kawę, kiedy dołączyły do mnie dziewczyny. Danielle z zapałem zabrała się za pałaszowanie ciepłych bułeczek, popijając je mlekiem. Vanessa z kolei, złapała filiżankę kawy, jakby była ostatnią deską ratunku i z błogością wypisaną na twarzy wypijała czarny napój. I to ja prawie nie spałam! Wróciłam do lektury kolejnego z kilku pozostawionych mi dzienników. Niektóre były dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Brnęłam jednak przez kolejne zapiski z niezmienną zaciętością. Coraz bardziej czułam ogarniający mnie chłód. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy moje chwile z Jacksonem nie były również wykalkulowane przez niego, jak wszystko, czego do tej pory się dowiedziałam. Pragnęłam wierzyć, że jednak tak nie było, że żywił wobec mnie głębsze uczucia.
- To, jaki jest nasz następny cel? Pytam, bo nie wiem, czy mam odpowiednie ubranka na tą wycieczkę z polem minowym w tle – marudziła Nessa, nalewając sobie kolejną porcję kawy.
- Nie martw się, to w co jesteś obecnie ubrana, jest wystarczające – roześmiałam się. Widać, że ktoś tu wstał lewą nogą. – Dzisiaj, panowie powęszą wokół tego wybuchu budynku. My ruszymy w miasto i spróbujemy podpytać tubylców, czy czegoś nie wiedzą. Chciałabym jutro wyjechać. Musimy dostać się jak najszybciej do Newcastle. Nie spodziewam się tutaj jakiegoś większego przełomu.
- A co jest ciekawego w Newcastle? – zapytała Danielle, gdy oderwała się od bajgla, którego właśnie z nieposkromionym apetytem wcinała.
- Mój brat, który jakimś cudem jest powiązany z Jacksonem. Muszę się dowiedzieć, skąd się znają, jeśli w ogóle jest to prawdą – mruknęłam.
- Masz jeszcze jednego brata? – Nessa z trzaskiem odstawiła filiżankę na talerzyk, intensywnie mi się przypatrując.
- Taa.
- I tylko tyle masz do powiedzenia - taa? – sarknęła Vanessa, biorąc ciasteczko z miski postawionej przed chwilą przez kelnerkę.
Wzruszyłam tylko ramionami. Nie miałam ochoty opowiadać im w tej chwili o moim, niezbyt szczęśliwym dzieciństwie, i złamanym po raz pierwszy w życiu sercu. W dodatku, przez najbliższą mi osobę. Późniejsze ciosy od rodziny nie były aż tak bolesne, jak ten pierwszy, po śmierci matki. Teraz miałam cel i tylko dzięki temu nie popadłam w całkowitą rozpacz. Odrzuciłam szybko napływające, niechciane myśli.
- Sprawdźmy teraz, czy jesteśmy dobre w wydobywaniu informacji od ludzi żyjących w tym, cuchnącym tajemnicami i zbrodnią mieście – odezwałam się w końcu, chcąc zmienić temat. Wstałam, kładąc na stoliku serwetkę, spojrzałam na moje towarzyszki, które z zaciekawieniem mi się przyglądały.
- Nigdy dotąd nie widziałam u ciebie takiej beznamiętnej twarzy – zauważyła cicho Danielle, nim również nie podniosła się ze swojego miejsca. Zanim ruszyła w stronę drzwi, chwyciła jeszcze dwa bajgle. Vanessa tylko przyjrzała mi się ze smutkiem podszytym podejrzliwością w oczach, nim podążyła za Danielle.
- Cóż mogę powiedzieć. Wydarzenia w moim życiu mnie starannie zahartowały – burknęłam pod nosem, nim do nich dołączyłam.
Alec
Cholerny Jackson! Co on sobie, myślał? Oczywiście, znając mojego brata, wszystko miał dokładnie, co do małego punkciku, zaplanowane. Może nie tyle mnie wkurzał brat, co cała ta, pieprzona otoczka. Najwyraźniej jego wrogowie zaczęli ostro zacierać za sobą wszelkie ślady. Zgliszcza budynku wyglądały bardzo przygnębiająco. Krążąca po szczątkach policja za chwilę prawdopodobnie znajdzie ciało Azalliego. Razem z Lucienem, z bezpiecznej odległości przyglądaliśmy się wszystkiemu, co działo się wokół. Nagle, wśród tłumu gapiów, dostrzegłem znaną mi postać. Amarylis! Nie czekając na swojego towarzysza, który nadal wpatrywał się w gliniarzy, ruszyłem ku dziewczynie.
- Amarylis Wilson! Możesz mi powiedzieć, skąd ci przyszło do tej pięknej łepetyny uciekać z domu?! – wykrzyknąłem, chwyciwszy ją znienacka za ramię. Przestraszona, podskoczyła z piskiem. Zrozumienie, które dostrzegłem w jej oczach, iż nie jest to napad, szybko zmieniło się w gniew.
- Alec! Ty pieprzony popaprańcu! Chcesz, żebym na zawał zeszła?! – wrzasnęła, gdy odwróciła się gwałtownie w moją stronę.
- Uważaj na słowa. To nie ja nawiałem, nic nikomu nie mówiąc – odpyskowałem.
- Nie jesteście moją rodziną. Nie macie prawa mi mówić, co mam robić, a co nie! – oburzyła się, mrużąc groźnie oczy.
- Posłuchaj mnie uważnie, ty uparta kobieto! Nie musiał pojawić się Jackson, żebyśmy zaczęli traktować cię jak członka rodziny! Jeżeli myślisz inaczej, to proszę bardzo, droga wolna. – Puściłem ją i odstąpiłem dwa kroki do tyłu, rozkładając dłonie. Nikt mnie tak nie wkurzał, odkąd Jackson zniknął, a Malcolm stał się użalającym się nad sobą kretynem. – Tak bardzo uwielbiasz być sama? To uciekaj dalej.
Chyba trafiłem w samo sedno. Amy wzdrygnęła się na moje słowa, ale nie odeszła. W jej oczach dostrzegłem ból i ogrom samotności. Domyślałem się, jak ciężko jej się żyło pod jednym dachem z Tiną, jej matką i swoim ojcem uwikłanym w szemrane interesy, o czym prawdopodobnie nie miała pojęcia, aż do tej pory. Może trochę przegiąłem? Ale, w końcu musiało do niej dotrzeć, że nie była sama, że miała na kogo liczyć, że otrzymała całkiem nieproszenie, ale jednak, nową rodzinę. Denerwował mnie jej sposób myślenia. Tyle z siebie daliśmy, a ona nadal uważała, że nie zależy nam na niej.
- Co tutaj robisz? – zapytała podejrzliwie, unikając tym samym odpowiedzi na niewygodne najwyraźniej pytanie.
- To samo co ty, w pewnym stopniu – odparłem swobodnie. – Szukaliśmy ciebie i dziewczyn. A poza tym, czy ty naprawdę uważasz, że nie chcę poznać prawdy o tym, co się wydarzyło z moim bratem?
- Oczywiście, że nie... - zaczęła, jednak szybko urwała i ukryła twarz w dłoniach. – Przepraszam. Wychodzi na to, że jestem tak samo popieprzona, jak reszta mojej rodziny.
- Wcale nie. Przestań się do nich porównywać – powiedziałem, wciągając ją w swoje ramiona.
Przytuliła się do mnie, jakbym był jej kołem ratunkowym na wzburzonym morzu. Nie wiedziałem, co wydarzyło się podczas jej podróży do Durango, ale najwyraźniej wyprowadziło ją to z równowagi. Chciałbym z niej wszystko wyciągnąć, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie jest to ani czas, ani miejsce. Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem swoją siostrę, która powinna być teraz u matki, a nie tutaj. Niedaleko Vanessy krążyła Danielle, a raczej pochylała się nad jakimś kwietnikiem. Zmarszczyłem czoło, zastanawiając się, o co tu do cholery właściwie chodziło? Amy podążyła za nim spojrzeniem i ruszyła od razu pędem w stronę przyjaciółki. Pobiegłem za nią, martwiąc się, że znów mi się gdzieś ulotni razem z towarzyszkami. Stałem z boku i analizowałem to, co właśnie się działo. W jednej sekundzie porozrzucane puzzle ułożyły się cholernie jaskrawy obrazek.
- Danielle, jak mogłaś pojechać z tą wariatką, będąc w ciąży?! – szok w moim głosie sprawił, że wszyscy spojrzeli na mnie, z różnymi uczuciami wymalowanymi na twarzach.
- Alec, słowo daję, jesteś chyba jedynym facetem, który potrafi rozpoznać tego objawy – sarknęła Nessa, która zdążyła się do nas zbliżyć. – Siema, braciszku, tak na marginesie. Jak nas znalazłeś?
- Nie było to zbyt trudne, gdy się ma agencję ochrony i Brada przed komputerem.
- Fakt, zupełnie o nim zapomniałam.
- Hej, może byśmy się tak usunęli z widoku. Robimy za dużo zamieszania wokół siebie – wtrąciła trafnie Amy, podtrzymując pobladłą Danielle.
- Amarylis ma rację. Za bardzo przyciągamy wzrok tych, których wolelibyśmy uniknąć na swojej drodze – grobowym tonem odezwał się Lucien, który wyrósł niespodziewanie tuż obok mnie, jakby spod ziemi.
Przyjrzałem się mu i dostrzegłem lekkie drganie mięśnia na jego twarzy. Usiłował powstrzymać się przed patrzeniem na Amy. Ciekawe... Podejrzewałem, zresztą nie tylko ja, że coś musiało między nimi zaiskrzyć. Najwyraźniej jednak było to jednostronne, bo Amy tylko skinęła mu głową na powitanie, nie poświęcając więcej uwagi. Współczułem facetowi. Ona nie była dla niego, nie tylko ze względu na to, że zbyt świeża była jej rana po śmierci Jacksona. Amy po prostu przeżyła wielką miłość i z uporem, wręcz fanatyzmem, trzymała się jej nie dopuszczając nawet możliwości pojawienia się kogoś innego, i zajęcia pustego teraz w jej sercu miejsca.
Skierowaliśmy się w stronę pensjonatu, w którym się zatrzymały. Jak zdążyłem się dowiedzieć, z lakonicznych odpowiedzi Amy, dziewczyny nie przybyły do Durango same. Chciałem porozmawiać z Tobim, który kontaktował się z Jacksonem tuż przed jego wyjazdem, o czym dowiedziałem się od Brada, który sprawdził bilingi mojego brata. Musiał coś wiedzieć, co mogłoby nam pomóc. Przeczuwałem, że miał więcej informacji i tajemnic, niż ktokolwiek z nas mógłby się spodziewać.
Gdy weszliśmy do dosyć obszernego pokoju, jak na coś, co nie ma nawet jednej gwiazdki i było faktycznie bardziej pensjonatem niż hotelem, opadłem zmęczony na jeden z głębokich foteli. Kilka miesięcy temu, nie przyszłoby mi nawet do głowy, że będę w jakimś zapyziałym miasteczku szukał igły w stogu siana. Tak się jednak stało. Życie nas wszystkich, zmieniło jedno zdarzenie.
- Przepraszam, że narobiłam wszystkim kłopotów. Nie chciałam, żebyście się martwili. Miałam jechać sama. Nie mogłam jednak zostawić Danielle. Błagała mnie, bym ją zabrała – odezwała się Amy, po przedłużającej się ciszy.
Dziewczyny odpoczywały na swoich łóżkach. Lucien zaszył się w niewielkim barze po drugiej stronie pensjonatu. Stwierdził, że woli mieć wszystko na oku. Nie mogłem tego człowieka do końca rozczytać. Był jak książka zapisana szyfrem, a ja nie miałem do niego klucza. Chciałem mieć pewność, mimo jego zapewnień, co do tego, po której stronie stoi, że faktycznie był razem z nami. Teraz musiałem mu jedynie zaufać, a to miałem zarezerwowane wyłącznie dla rodziny. Potrzebowaliśmy go, czy był nadal wtyczką Davisa, czy też faktycznie przeszedł na naszą stronę.
- Wiedziałeś o tym? – zapytała Amy, podając mi jakiś papier. Chwyciłem go i zacząłem czytać. Był to akt własności podpisany przez dwie osoby, jako współwłaścicieli – jego brata Jacksona i Nicolasa Wilsona.
- O co konkretnie pytasz?
- Czy oni się znali?
- Tak.
- A o tej nieruchomości?
- Nie. Podejrzewam, że nikt miał o niej nie wiedzieć.
- Czy...
- Nie rób tego, Amy – przerwałem jej. Wiedziałem, jakiego zapewnienia ode mnie oczekiwała. Nie mogłem jej tego dać. – Przestań się łudzić. To w ten sposób pragniesz ruszyć naprzód?
Nie odezwała się, tylko wyszła, zamykając cicho za sobą drzwi. Było to głośniejsze, niż trzaśnięcie nimi. Wszystko się waliło, a ja czułem się tak, jakbym poruszył kostkę domina i nie mógł powstrzymać całej reakcji łańcuchowej.
- Jesteś podły, braciszku.
- Zamknij się. Sama powinnaś była z nią porozmawiać. Żyje w świecie złudnych nadziei. Jak długo jeszcze będzie szukać go w świecie żywych? – zapytałem ze złością. Rzuciłem na stolik akt własności, czując narastający od pogrzebu gniew.
- Tyle ile będzie potrzebowała! – wykrzyknęła w odpowiedzi Nessa, podnosząc się ze swojego miejsca. – Może kiedyś ją zrozumiesz, gdy sam się zakochasz. A na razie, musimy podnieść ją na duchu, nawet jeśli ma to oznaczać szukania ducha.
Podeszła do drzwi, chwyciła za klamkę i po raz ostatni zgromiła mnie spojrzeniem, zanim wyszła zatrzaskując za sobą drzwi. O tak! Tylko moja siostra potrafiła z wykrzyknikiem zakończyć nie swoją, w sumie kłótnię. Z jękiem odchyliłem głowę i usiłowałem się przez chwilę przespać, gdy usłyszałem zza drzwi łazienki odgłos wymiotowania. Biorąc głęboki wdech, podniosłem się i ruszyłem na pomoc mojej przyszłej szwagierce.
Venessa
Zeszłam wkurzona na parter, i już miałam skierować się ku niewielkiej restauracji, gdy moją uwagę przykuł mężczyzna, przez którego ostatnio nie mogłam spokojnie spać. Gniewnymi krokami przemierzyłam odległość między nami. Pchnęłam go rękoma. Zaskoczony moim nagłym atakiem, o mało się nie przewrócił. Udało mi się jednak oblać go kawą, którą trzymał w ręce. To mnie trochę podbudowało. Teraz, nie tylko ja cierpiałam. Zawsze był taki niewzruszony, a teraz miał wyraźny szok na twarzy. Zaplotłam ręce na piersi i czekałam na kontratak. On jednak, tylko na mnie spojrzał z niedowierzaniem.
- Odbiło ci?! – przerwał w końcu ciszę pełną napięcia.
- Mnie? To nie ja nawiałam, jakby się pode mną paliło zaraz po tym, jak pieprzyłeś mnie przez pół nocy! – warknęłam. Jego oczy zrobiły się jeszcze większe, jeśli było to możliwe.
Ludzie zaczęli się nam przyglądać, głównie mojej osobie i to z niesmakiem. Miałam to w dupie. Ten podły sukinsyn uciekł z mojego łóżka! Nie daruję mu tego, nawet gdyby był pieprzonym agentem korony. Nie interesowało mnie to, kim był i jakie miał kontakty, czy powiązania. Teraz czułam tylko pierwotny gniew wykiwanej kobiety. Nie odpuszczę temu kretynowi. Nikt nie miał prawa mnie wykorzystać, by zaleczyć swoje złamane marzenia o byciu z kimś innym. O tak! Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że smali cholewki do Amy. Ona jednak nie widziała nikogo innego poza moim bratem, nawet jeśli przebywał w zaświatach. Było to, co najmniej żenujące. Ja też byłam godna pożałowania, skoro poszłam do łóżka z facetem zadłużonym w innej kobiecie, doskonale o tym wiedząc. Naiwnie miałam nadzieję, że nagle zmienią się jego uczucia. Najwyraźniej, ja także byłam idiotką.
- Może porozmawiamy w mniej publicznym miejscu? – syknął przez zaciśnięte zęby, łapiąc moje ramię i ciągnąc za sobą. Wyrwałam się z jego uścisku.
- Nie traktuj mnie jak natrętnej baby, z którą się przez przypadek przespałeś i musisz sobie z tym poradzić – warknęłam.
- Cholera, wcale cię tak nie traktuję. Nie chcę tylko, żeby cały ten pieprzony pensjonat był świadkiem naszej kłótni!
- Wow, a ja myślałam, że mam problemy.
Oboje odwróciliśmy się w stronę damskiego, kpiącego głosu. W przejściu miedzy holem a restauracją stała Amarylis z kieliszkiem wina w dłoni. W jej oczach dojrzałam rozbawienie. Zatłukę ją, ale niestety istniała w mojej głowie kolejka. Najpierw musiałam się rozprawić z facetem od orgazmów i zawiedzionych nadziei. Później zajmę się wkurzającą prawie bratową.
Spojrzałam ponownie na Luciena i zamarłam. Wpatrywał się w Amy z takim smutkiem i zawstydzeniem, że miałam ochotę pchnąć go pod najbliższy samochód. Poczułam, jak moje oczy zaczynają być wilgotne. O nie! Nie rozpłaczę się przed nimi. Nie pozwolę, by ten dupek zaczął, nie daj boże, mi współczuć. Byłam Vanessą Anderson. Ja nigdy nie pokazywałam, że coś mnie zabolało, bardziej niż powinno. Nigdy nie dawałam nikomu satysfakcji z tego, że mnie zranił.
Zepchnęłam zatem z drogi Luciena i wbiegłam po schodach na górę. Zatrzasnęłam za sobą drzwi od pokoju, zupełnie zapominając o tym, że nie mieszkałam sama. Oparta o drzwi, zsunęłam się na podłogę, a po moich policzkach popłynęły powstrzymywane dotąd łzy. Z łazienki nagle wyszedł Alec. Gdy nasze oczy się spotkały, bez słowa podszedł i wciągnął mnie w moje ramiona. Tuż za nim pojawiła się wymizerniała Danielle. Wtłoczyła się wręcz na łóżko z jękiem przyjemności, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z mojego stanu.
Alec
- Wszystko w porządku?
- Co się stało?
Zapytaliśmy równocześnie z Danielle. Nessa oderwała się ode mnie, podeszła do łóżka i usiadła na nim. Sięgnęła po chusteczki i głośno wydmuchała nos. Położyła się na poduszkach, zakrywając dłońmi twarz.
- Nie chcę o tym rozmawiać – mruknęła. – Chcę tylko się przespać. Danielle, gdzie Amy trzyma te pigułki szczęścia?
- Zaraz ci podam, ale nie sądzę, żeby to było dobrym rozwiązaniem – odparła dziewczyna, podnosząc się ociężale i sięgając do niewielkiej torby podróżnej. Podała Nessie jakieś pigułki, które moja siostra od razu łyknęła, moim zdaniem w nadmiarze.
- Ness, słońce, co się stało? – zapytałem bardziej stanowczo.
- Alec, nie wkurzaj mnie. Czego nie rozumiesz w zdaniu, nie chcę o tym rozmawiać? – jęknęła, zakrywając się puszystą kołdrą.
Dałem za wygraną. Wiedziałem, że nic z niej nie wyciągnę, póki sama nie będzie gotowa, by to wyznać. Martwiłem się o nią. Venessa nigdy dotąd nie była tak wytrącona z równowagi. Zostawiłem ja pod opieką Danielle i zszedłem na dół znaleźć Amy i zapytać, czy rozmawiały i czy czasami nie wie, co się stało mojej siostrze. Zastałem ją w holu, kłócącą się z Lucienem. Gdy podszedłem bliżej, mężczyzna wyminął Amy, wyraźnie podminowany, i wyszedł z pensjonatu. Patrzyła za nim przez chwilę, nim się do mnie odwróciła. Na jej twarzy igrało zmartwienie, a jednocześnie złość.
- Życie jest do dupy, wiesz?
- Domyślam się, że to pytanie retoryczne? – zapytałem z krzywym uśmiechem.
- Tak, klejnociku – westchnęła, posyłając mi smutne spojrzenie.
- Prosiłem, żebyś mnie tak więcej nie nazywała. Zwłaszcza, gdy wokół są inni ludzie – powiedziałem ze znużeniem.
- Nie rozumiem, powinno ci to pochlebiać – uśmiechnęła się psotnie. Nagle spoważniała. – Co u Nessy?
- A więc, wiesz dlaczego zalała się łzami?
- Powiedzmy, że coś wiem, a reszty zdążyłam się sama domyślić – mruknęła niechętnie. Wytknęła mnie palcem. – Nie patrz tak na mnie. I tak ci nic nie powiem. Solidarność jajników.
- Jaja sobie ze mnie robisz?
Amarylis tylko wzruszyła ramionami, nim skierowała się ku schodom. Nie pozostało mi nic innego, jak podążenie za nią. Miałem tylko nadzieję, że cholerny Toby w końcu wróci. Nie wiedziałem, jak długo jeszcze wytrzymam w pokoju pełnym zrozpaczonych, pełnych buzujących hormonów i humorów kobiet!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top