Rozdział 19

Amy

Czułam tępy ból z tyłu głowy. Z trudem otworzyłam oczy, jednak szybko musiałam je na powrót przymknąć. Jaskrawe światło jarzeniówki wiszącej u sufitu, powodowało jeszcze większy ucisk w skroniach. Miałam wrażenie jakbym miała za chwilę wyrzucić z siebie całą treść żołądka, a czaszka mogła lada moment eksplodować. Miałam problem z poruszaniem kończynami, które zdrętwiałe zdawały się być oderwane od reszty mojego ciała, nie reagując na proste polecenia. Byłam cała obolała i w pewnym stopniu nie chciałam nawet wiedzieć, jak wyglądałam, ani dlaczego czułam się tak, jakbym brała udział w jakimś wypadku komunikacyjnym. Ponownie spróbowałam otworzyć oczy. Gdy rozejrzałam się wokół, zakręciło mi się w głowie, jednak starałam się za wszelką cenę opanować mimowolne reakcje mojego organizmu.

Gdzie ja, do cholery, byłam? — pojawiło się pytanie w moim zasnutym mgłą umyśle. Pomieszczenie wyglądało jak obskurna, opuszczona piwnica, wokół widoczna była wilgoć i wchodząca do środka pleśń. Krzywiąc się, usiłowałam się podnieść z zimnej podłogi. Poczułam napięcie w nogach. Zerknęłam w dół. Wokół moich kostek były osadzone metalowe obręcze, przypominające kajdanki. Ręce, mimo że miałam wolne, to nie miałam sił by nimi poruszać, poza delikatnymi ruchami palców.

Usilnie starłam się sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia. Miałam jakieś niejasne przebłyski, jednak nie były na tyle wyraźne, bym mogła połączyć je w składną całość. Nic wokół nie dawało też odpowiedzi, gdzie się znajdowałam, a przede wszystkim dlaczego. Gdy siedziałam oparta o wilgotną ścianę, ponownie zaczynało ogarniać mnie senne znużenie. Szybko znów otworzyłam oczy, gdy moich uszu dobiegł jakiś dziwny zgrzyt, a następnie trzask, jakby przesuwanej ciężkiej zasuwy.

Drzwi stanęły otworem, lecz mimo wysilania wzroku nie mogłam rozpoznać osoby, która stanęła w progu. Sylwetka była zamazana i ciemna przez panujący wokół półcień. Gdy nieznajomy wkroczył w jaskrawe światło migającej co jakiś czas jarzeniówki, przeraziłam. się. Szczupła, wręcz wątła sylwetka mężczyzny wyraźnie kontrastowała z pełnym bezwzględności spojrzeniem i złośliwym uśmieszkiem wykrzywiającym pokrytą licznymi bliznami twarz. Jeszcze bardziej wbiłam plecy w zimną, morką ścianę. Nie wiedziałam, czego mógł chcieć ode mnie ten osobnik, ale wpatrując się w jego oczy wiedziałam, że nie doczekam się od niego pomocy.

— Arcady, nie strasz mojej kochanej siostrzyczki.

Pełen wyższości i pogardy głos odbił się od pustego pomieszczenia powodując, że był jeszcze bardziej donośny. Przeniosłam zdumione spojrzenie na dobrze mi znaną kobietę, która właśnie weszła do zatęchłej piwnicy niczym królowa do swojej komnaty. Złośliwy uśmiech i pełen mściwości wzrok nie były dla mnie zaskoczeniem. Wiedziałam od dawna, że przyrodnia siostra mnie nienawidzi, choć wiele razy pragnęłam, by było to tylko złudzenie.

— Widzę, że nie zaskoczył cię widok mojej osoby. — Tina odezwała się ponownie pełnym wyższości tonem.

— Zupełnie. Pasujesz do tego miejsca — odparłam z obrzydzeniem przyglądając się tej podłej zdrajczyni.

Usta mojej siostry wykrzywiły się w pełnym złości grymasie. Zacisnęła dłonie w pięści i z wściekłością zeszła ze schodów. Zatrzymała się nagle i szybko opanowała swoje emocje. Roześmiała się nieprzyjemnie, odchylając głowę do tyłu. Gdy ponownie zwróciła na mnie spojrzenie, poczułam prawdziwe przerażenie. Tina nigdy nie była zbyt normalna, teraz jednak wyglądała tak, jakby straciła całkowicie kontakt z rzeczywistością i zapadła się w swoim niezrównoważonym świecie.

— O tak, kochana siostrzyczko, masz się czego bać — syknęła, dostrzegłszy moje drżące ciało i lęk, jaki zapewne wyzierał z moich oczu. — Dziś wszystko się zakończy.

Spoglądając w jej zimne, bezwzględne spojrzenie wiedziałam, że ma rację. To koniec. Nie wydostanę się stąd. Tina uśmiechnęła się cynicznie, gdy zapewne dojrzała, że dotarło do mnie to, co powiedziała.

— Jeszcze nie teraz, siostrzyczko. Chcę żeby to zobaczył Jackson, żeby cierpiał. Widziałam jak na ciebie patrzył, choć był ze mną. Póki miałam go w garści, mógł sobie gapić się na kiepską wersję kobiety. Gdy jednak drań mnie zostawił... — Podeszła bliżej, cały czas patrząc na mnie z czystą nienawiścią w oczach. — Widziałam was na tym pieprzonym przyjęciu. Ledwo mnie rzucił, a już poleciał na ciebie, szarą, bezbarwną dziewuchę. Skoro wolał coś takiego jak ty, niech teraz patrzy jak uchodzi z ciebie życie. Wbrew temu, co sądzisz, nie zamierzam cię tu trzymać. Oddam cię Jacksonowi na granicy życia i śmierci. Rzucę mu resztki, skoro tak bardzo je lubi.

To, co szykowała było znacznie gorsze, niż myślałam. Chciała nie tylko mnie zabić, ale pragnęła, żebym umierała w męczarniach na oczach ukochanego. Kara dla nas obojga, według pomylonego umysłu Tiny. Gdybym nie była tak przerażona i tak bardzo zmęczona, zapewne roześmiałabym się gorzko. Niestety, w tej chwili czułam jedynie przeszywający moje ciało ból, który zwiastował dopiero początek mojego cierpienia. Miałam ochotę krzyczeć, wołać o pomoc. Tylko, co to by dało? Nikt mnie nie usłyszy. Pozostało mi wyłącznie oczekiwanie na nadchodzący mrok.

Do pomieszczenia wszedł kolejny rosły mężczyzna. Na jego twarzy nie widać było ani jednej, choćby najmniejszej emocji. Podszedł do Tiny i wyszeptał jej coś na ucho. Ta, syknęła jakieś przekleństwo, z wyraźną wściekłością. Szybko przemierzyła dzielącą nas odległość i wymierzyła w moją stronę cios pięścią. Moja twarz odskoczyła do tyłu, uderzając tyłem w wilgotną ścianę. Zamroczona, próbowałam mimo wszystko skupić wzrok. Nie było mi to dane, gdyż po chwili, zgięłam się w pół, usiłując w jakiś sposób ochronić swoje obolałe ciało przed kopnięciami ze strony Tiny. Moja oprawczyni, ponaglona przez jednego z jej pomocników, w końcu zostawiła mnie w spokoju. Pochyliła się nade mną i warknęła:

— To jeszcze nie koniec. Znajdę cię, i tym razem, możesz być pewna, że cię zabiję.

Po tych słowach, wstała i szybko opuściła to obślizgłe miejsce. Z trudem łapiąc oddech, próbowałam się podnieść do pozycji siedzącej. Jęknęłam z bólu, jednak nie dawałam za wygraną. Ktoś najwyraźniej musiał znaleźć to miejsce, skoro Tina z niego tak szybko uciekła. A to znaczyło dla mnie możliwość ratunku. Zaczęłam przecinać kawałkiem szkła, który wypatrzyłam pod zniszczoną skrzynką. Poczułam spływającą po moich dłoniach krew, lecz nie czułam już bólu. Byłam otępiała, lecz zdeterminowana za wszelką cenę się stąd wydostać.

Jackson

Trzeba było pozbyć się suki, kiedy nadarzyła się ku temu okazja, pomyślałem po raz kolejny, z tłumioną wściekłością przemierzając bezsilnie pokój kontrolny, w którym razem z Nicolasem, Jeffem oraz Benem ślęczącym nad licznymi komputerami i wydrukami usiłowaliśmy znaleźć rozwiązanie. Tina w pewnym momencie zniknęła nam z oczu, a namierzenie jej okazało się zadaniem trudniejszym, niż początkowo się wydawało. Bezradność jaką teraz odczuwałem była najgorsza. Pragnąłem zrobić coś, cokolwiek, byle tylko choć na niewielką odległość zbliżyć się do Amy. Miałem wyruszyć za Tiną, jednak nim wsiadłem do samochodu, Ben wykrzyknął, że zniknęła z radaru. Mogłem podjechać do miejsca w którym widzieliśmy ją po raz ostatni, jednak Nicholas stanowczo nakazał mi usadzić tyłek na miejscu i czekać na potwierdzenie, że faktycznie w samochodzie przez nas śledzonym znajdowała się Amy i nie była to zwykła podpucha, by wpakować nas w pułapkę. Nikomu wówczas już byśmy nie pomogli, z tym akurat nie zamierzałem się sprzeczać, jednak z każdą mijającą sekundą, rosło moje przerażenie tym, co może zrobić Tina. Nie potrafiłem pojąć, co chce osiągnąć poprzez to porwanie? Jaki był jej cel? Zemsta w jej wydaniu mogła przybrać przeróżne oblicze. Zdążyłem ją poznać na tyle, by wiedzieć, iż jest zimniejsza niż głaz, pozbawiona empatii, myśląca wyłącznie o sobie.

— Mam widok z satelity — oznajmił nagle Ben, z wyczuwalnym podnieceniem w jego głosie.

— Mam pytać, w jaki sposób dostałeś się do systemu rosyjskiego satelity? — Spojrzałem mu przez ramię dostrzegając rosyjską nazwę.

— Nie, jeśli chcesz zobaczyć jeszcze Amy — mruknął w odpowiedzi, nie odrywając oczu od monitora, wystukując coraz to nowe kody na klawiaturze. Geniusz, który kiedyś był o włos od skazania na dożywocie za dokonanie serii skoordynowanych ataków hackerskich w Stanach. Uratowany przez ojca Tessy i zaprzęgnięty do pracy dla jednego z najbardziej wpływowy ludzi w Ameryce, dzięki związkowi Tess z Nicolasem, trafił do agencji. Teraz, jeśli coś pójdzie nie tak, stanie się w najlepszym wypadku wyrzutkiem społecznym, łącznie z nami wszystkimi. W najgorszym... wyeliminują nas po cichu, wymazując z kart historii, jakbyśmy w ogóle nigdy nie istnieli.

— Jest jakieś czterdzieści mil na wschód od nas. Wygląda to na stary bunkier. Poszukam planów. Nie będzie łatwo się tam dostać niezauważonym. Wokół niewiele drzew, głównie pustynia — ciągnął dalej Ben.

— Górą też się nie dostaniemy, te schrony mają zwykle ochronę. Mogą nas zestrzelić — dodał Nicholas, również przeglądając wciąż wyświetlającym się informacjom.

Nagle, coś przykuło mój wzrok. Pochyliłem się, by sprawdzić, czy się nie pomyliłem. A jednak nie. Kilka stóp dalej, był otwór, prawdopodobnie wentylacyjny. Pokazałem Benowi punkt na mapie.

— Czy to jest wentylacja?

— Jasna cholera! Tak! — wykrzyknął z podekscytowaniem. Znów zaczął wystukiwać kolejne komendy i po chwili mieliśmy już przekrój bunkra, którego używano podczas nalotów przez żołnierzy stacjonujących nieopodal w czasie drugiej wojny światowej. — Z planów nie wynika, by po tej stronie była jakaś ochrona, ale wszystko jest możliwe. Nie ma też kamer, bo to zapomniany relikt z dawnych czasów. Spokojnie się zmieścicie. To staroć, więc jego gabaryty nie odpowiadają dzisiejszemu minimalizmowi.

— Świetnie. Pozostaje kwestia transportu — powiedziałem z zamyśleniem.

— Weźmiemy kłady. Terenówki są za duże i nie pozwolą nam się rozdzielić w razie ostrzału, samolot może być zauważony. Nie wiemy, jaką ochroną dysponują. Widać, że Tina się dobrze przygotowała. Musieli nas obserwować już od jakiegoś czasu. Doskonale wiedziała, gdzie może wejść niezauważona.

— Świetnie. Kogo ściągnąłeś? — Odwróciłem się w stronę Nicholasa, który wyglądał jakby był wyciosany w marmurze. Tylko oczy zdradzały jak wiele ten spokój go kosztował. Zapewne zadręczał się, że ponownie nie zdołał ochronić siostry. Podszedłem do niego bliżej i położyłem dłoń na jego ramieniu. — Odzyskamy ją. A z Tiną rozprawię się raz na zawsze. — zapewniłem.

— Wiem. Obawiam się tylko, w jakim stanie ją znajdziemy.

— Jest silna, choć na taką nie wygląda. Wierz mi, Nico, poradzi sobie — odparłem z przekonaniem.

— Obyś się nie mylił, Jackson. Została mi tylko ona z całej rodziny.

— Masz większą rodzinę, niż myślisz — rzuciłem krótko, puszczając przyjaciela. Odwróciłem się w stronę wyjścia i ruszyłem po ukochaną. Nicolas, albo mi pomoże, albo zostanie i będzie użalać się nad sobą. To był jego wybór, na który nie miałem wpływu.

Udałem się prosto do garażu, gdzie czekał na nas w gotowości sprzęt. Przy drzwiach chwyciłem za rzucony tam wcześniej plecak i broń. Wsiadając na jeden z kładów usłyszałem głośny zgrzyt otwieranych ponownie stalowych drzwi. Spojrzałem przez ramię i uśmiechnąłem się ponuro.

— Jednak nie jesteś nudziarzem.

Nicolas nie odpowiedział na moją zaczepkę, tylko podszedł do sąsiedniego pojazdu i rzucił w moją stronę kask. Złapałem go i bez kolejnych, zbędnych słów założyłem, następnie odpalając silnik. Ruszaliśmy po Amy i zemstę. Teraz, tylko to się liczyło, nic więcej. Tuż za nami podążał niewielki oddział. Jeff miał skierować się na drugą stronę bunkra, gdzie było niewielkie skupisko zieleni. Jedyne miejsce, gdzie mógłby się ukryć razem z jedynym jppem. Nie wiedzieliśmy w jakim stanie odbijemy Amy, więc lepiej być przygotowanym na każdą ewentualność.

— Pierwszy raz się boję. — Usłyszałem w słuchawce, w które zaopatrzył nas Ben. — Nie mogę znów jej zawieść, Tony.

— Nie zawiedziesz. Uratujemy ją — obiecałem, ponownie skupiając się na drodze.

Po niecałych dwóch godzinach, byliśmy na miejscu. Pustynny krajobraz sprzyjał umiejscowieniu bunkra. Mieli wszystko na oku, ale i sami byli wystawieni na odstrzał. Razem z Nico podjechaliśmy od tyłu. Zsiedliśmy z kładów i zabraliśmy się do pracy. Polałem śruby odrdzewiaczem i zacząłem je odkręcać. Odsunęliśmy starą blachę i dając znać Jeffowi, weszliśmy do środka. Kamery, mimo że były widoczne, według Bena były nie sprawne. Przeszliśmy na czworakach przez szyb awaryjny, aż natknęliśmy się na kratkę. Zerknąłem przez nią, jednak nikogo nie było widać.

— Myślisz, że ma przy sobie tylko tamtych dwóch ze zdjęcia? — zapytał szeptem Nicolas.

Najciszej, jak tylko mogłem, odkręciłem śruby i odczepiłem kratkę. Złapałem za brzegi i zsunąłem się na podłogę. Spojrzałem w górę i odszepnąłem, zeskakującemu tuż za mną przyjacielowi: — Tina nie jest głupia. Ale geniuszem zbrodni też nie jest, więc mogę tylko zakładać, że nikogo więcej nie wzięła.

— Jestem za stary na takie podchody — stęknął Nico, rozciągając mięśnie. Spojrzałem na niego z rozbawieniem, nim wyciągnąłem broń i ruszyłem przed siebie, zgodnie z poleceniami, wydawanymi mi wciąż przez Bena. Gdy dochodziliśmy do rozwidlenia, usłyszałem czyjeś szybkie kroki, prawdopodobnie zmierzające w naszym kierunku. Zerknąłem na Nico, który intensywnie się rozglądał po długim, słabo oświetlonym korytarzu, w jakim byliśmy, poszukując jakiejkolwiek wnęki, w której będą mogli się ukryć. Niestety, jeżeli takowa gdzieś była, to nie w tym miejscu. Już przygotowywaliśmy się na konfrontację, kiedy kroki, które do tej pory słyszeliśmy, umilkły. Nasze oddechy były tak płytkie, jakbyśmy w ogóle nie oddychali. Staliśmy nieruchomo, czekając na to, co wydarzy się dalej.

W końcu, poruszyłem się do przodu, najciszej jak się tylko byłem w stanie. Krok za krokiem, powoli zbliżałem się do miejsca, w którym powinna stać osoba wcześniej zmierzająca w naszą stronę. Po chwili dotarł do mnie dźwięk czyjegoś ciężkiego oddechu. Odbezpieczyłem broń i naszykowałem się do strzału, wyciągając dłonie przed siebie. Wychodząc zza kolejnego zakrzywienia korytarza, byłem gotowy strzelić draniowi w twarz. Gdy jednak już wymierzyłem bronią, moja ręka zadrżała i w sekundzie, zamiast trzymając narzędzie do zabijania, trzymałem w ramionach cień Amy. Była zakrwawiona i z trudem trzymała się na nogach, a jednak od razu wtuliła się w moją pierś, łkając rozpaczliwie.

— Boże! Amy! — westchnąłem z ulgą, że znów jest przy mnie.

Pocałowałem ją w czubek głowy, biorąc następnie na ręce, podając wcześniej pistolet Nicolasowi, który wpatrywał się w siostrę z jednoczesną ulgą i troską.

— Znajdź ich — rzuciłem zarówno do przyjaciela, jak i Bena, który właśnie nam przekazywał, że dostał się do systemu satelity umieszczonego na orbicie, skierowanej w naszym kierunku. Teraz miał idealny widok na to, co się dzieje.

Nicolas pogłaskał Amy po sklejonych krwią włosach, nim załadował broń i z morderczym błyskiem w oczach, ruszył na polowanie.

— Nigdy więcej nie spuszczę cię z oka — szepnąłem tuż przy jej skroni, po czym skierowałem się w stronę wyjścia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top