Prolog
– Gdzie jest Tina?
– Nie mam pojęcia.
– Hmm. Przecież jeszcze przed chwilą krążyła po sali.
– Jacksonie, ja nie jestem niańką mojej siostry – powiedziałam z irytacją.
Tak. Zawsze tylko Tina to, Tina tamto. A ja? Ja jestem tylko młodszą, brzydszą siostrą. A gość stojący tuż obok mnie jest jej facetem, którego... Jest mężczyzną, którego kochałam odkąd go poznałam. Ale w tej kwestii pierwszeństwo nie ma większego sensu. Przecież miłość nie wybiera. Dziś dostałam właśnie informację, że otrzymałam pracę w Domu Aukcyjnym Lafayette w San Francisco. Dzięki temu nie będę musiała już nigdy więcej patrzeć i cierpieć jak mój ukochany pieprzy się z moją siostrą. No, w przenośni oczywiście. Ale wiecie o co biega, prawda? Wracając do meritum. Teraz stoi tutaj, mój idealny mężczyzna i pyta mnie, gdzie jest moja siostra. Mam już tego dość!
– Chcę się jej oświadczyć – wypalił nagle Jackson.
– Słucham? – odparłam, nie dowierzając temu, co właśnie usłyszałam.
– Mam pierścionek. Moim zdaniem idealny. Nie wiem tylko, czy Tinie się spodoba. Spójrz. – Wyjął z kieszeni marynarki małe, granatowe pudełeczko. Gdy je otworzył, moim oczom ukazał się najpiękniejszy pierścionek jaki kiedykolwiek widziałam. Był on w starodawnym stylu. – Tina chyba lubi okazalsze kamienie, prawda? Ten należał do mojej babci.
– Jest piękny – wyszeptałam, patrząc z nabożeństwem na to cudo, które za chwilę miało znaleźć się nie na moim palcu, lecz na Tiny. Co za cholerny świat! Poczułam, że w moich oczach formują się łzy. Jak najszybciej musiałam się stamtąd wydostać. – Poszukam jej.
– Och. Dzięki, Liss – odparł zaskoczony.
– Taaa, jasne – rzuciłam, po czym ruszyłam szybko w stronę drzwi wychodzących na korytarz, gdzie po raz ostatni widziałam Tinę.
Szłam zatem przez to strasznie długie mauzoleum, na ścianach którego wisiały obrazy warte miliony. Inaczej nie da się określić przejścia między ogromnym salonem przerobionym dziś na salę balową a resztą willi.
Przechodząc koło drzwi, zresztą jednych z wielu, nagle usłyszałam dziwne odgłosy dochodzące właśnie zza tych, które przed chwilą minęłam. Wróciłam się i przyłożyłam do nich ucho. Wiem, wiem, to nieładnie podsłuchiwać, ale ja musiałam znaleźć tę wywłokę, moją siostrę i jak najszybciej wyjechać z tego domu. Te odgłosy... o mój Boże! Tina na serio się pieprzy! Ale z pewnością nie z Jacksonem.
– O cholerka! – Zakryłam usta ręką.
– Liss, tutaj jesteś! Znalazłaś Tinę? – Nagle tuż obok mnie pojawił się Jackson.
– O cholerka! – wyrwało mi się po raz drugi. Oparłam się plecami o drzwi.
– Liss, dobrze się czujesz? Już po raz drugi to powiedziałaś – odparł ze śmiechem.
– Taaa. Wiesz co, może byś tak ze mną zatańczył? – Spojrzał na mnie dziwnie. No tak, przecież jak można się ze mną w ogóle zadawać, a co dopiero tańczyć! – Hmm, w końcu jeszcze dziś będziemy prawie rodziną. Przynajmniej tak to zrozumiałam, gdy mówiłeś o zaręczynach.
– Hmmm, z przyjemnością Liss, ale to jeszcze nie jest pewne. Tina musi się jeszcze zgodzić – zaśmiał się.
Miałam tylko nadzieję, że Tina usłyszała nasze głosy i szybko pozbędzie się no... tego, kto tam jest. A raczej tego, kto w niej jest. Blee, nawet wyobrazić sobie tego nie mogę, bo zwymiotuję. Ale na moje, kurczę, nieszczęście to właśnie Jackson zwrócił uwagę na odgłosy nadal wydobywające się zza drzwi.
– Liss... czy ty właśnie podsłuchiwałaś jak ktoś... – zaczął ze znaczącym uśmieszkiem, jednak szybko zniknął z jego twarzy, gdy usłyszał głośne „O tak! Mocniej, James, mocniej!" No... nawet kretyn by rozpoznał ten władczy ton, który mógł należeć tylko i wyłącznie do jedynej wywłoki w tym domu. Przygryzłam wargę, zaciskając przy tym oczy. O mój Boże! Tina, ty nadęta, pierdolnięta szmato! - przewijało się przez moją głowę.
– Odsuń się – z jego głosu zniknęły wszystkie wesołe nuty. Stał się tak zimny, że aż sama się przestraszyłam. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam jego lodowate spojrzenie i zaciętą minę. Nie mogłam się ruszyć. Nóż w cholerę, jakby nie patrzeć to nadal moja siostra, przyrodnia, ale wciąż, kurwa, siostra. – Amarylis, bardzo cię lubię i nie chcę ci zrobić krzywdy, więc odsuń się – po raz pierwszy użył mojego pełnego imienia. To mnie obudziło. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko zrobić to, co mi kazał.
Niechętnie się odsunęłam. Jackson z rozmachem otworzył drzwi. Nie chciałam na to patrzeć, ale nie mogłam się też powstrzymać. Odwróciłam się i skierowałam w tę samą stronę co mężczyzna przede mną. Wow! Ja bym tak nie potrafiła! Zresztą, co ja tam wiem. Ale... wow! Przechyliłam głowę w lewą stronę. Tina była wykrzywiona pod jakimś dziwnym kątem, a facet wpychał swojego...
– Co jest, kurwa?! – wyrwał mnie z zamyślenia głos faceta pieprzącego Tinę, który odwrócił ku nam głowę.
– To pytanie chyba ja powinienem zadać – Jackson bardziej stwierdził niż zapytał, tym swoim niskim, aczkolwiek zimnym głosem, wyzutym zupełnie z jakichkolwiek uczuć.
Nagle Tina wyrwana z ekstazy powróciła na ziemię i wróciła do normalnej pozycji, po czym skierowała wzrok w tę samą stronę co jej towarzysz. I wiecie co? Pierwszy raz było mi jej żal. Zupełnie zamarła, nie wiedząc co powiedzieć. Po chwili popatrzyła na mnie z oczami kota ze Shreka, ale Jackson uprzedził jej ewentualną prośbę o pomoc.
– Nie patrz tak na nią, bo nie masz do tego najmniejszego prawa. Ile razy?
– Co ile razy? – odpowiedziała zdezorientowana Tina, zakrywając się, nagle zawstydzona, prześcieradłem. Jackson tylko się zimno uśmiechnął.
– Chyba już za późno na skromność. Chociaż nie. Ty nigdy nie miałaś w sobie za grosz skromności, ani też godności. Nie wiesz co to jest! – odparł beznamiętnie.
– Jacki, ja ci wszystko wytłumaczę. Ja nie wiem, to chyba ten alkohol, który mi dał – zaczęła się pokracznie tłumaczyć. No, nawet ja nie wymyśliłabym gorszego wyjaśnienia.
– Ty chyba jaja sobie robisz – zaśmiał się ponuro Jackson. – Jutro Sara odbierze twoje rzeczy i ci je zawiezie. A ty, nigdy więcej nie zbliżaj się do mnie choćby na krok. Zrozumiałaś?
Po tych słowach Jackson odwrócił się i skierował do otwartych na oścież drzwi. Nagle, jakby coś sobie przypominając, rzucił przez ramię w stronę osłupiałej Tiny.
– I nie nazywaj mnie "Jacki"! – warknął, a następnie skierował swój wzrok w moją stronę i znacznie łagodniejszym tonem zapytał – Idziesz?
Ja tylko mogłam kiwnąć głową. Byłam w szoku. Nie wierzyłam w to, co się przed chwilą wydarzyło. To było tak jakbym śniła. Spojrzałam przelotnie na Tinę, po czym ujęłam wyciągniętą w moją stronę rękę Jacksona. Szedł spokojnym krokiem w kierunku sali, na której w najlepsze nadal trwało przyjęcie zorganizowane na cześć sześćdziesiątych siódmych urodzin mojego ojca. Postanowiłam przerwać tę dziwną, napiętą ciszę.
– Ekhem, Jacksonie? – odchrząknęłam. – Wiem, że na pewno czujesz się zraniony, ale po co tam wracasz?
Jackson zatrzymał się i odwrócił w moją stronę.
– Liss, ty niczego nie rozumiesz, prawda? Mimo, że wychowałaś się w tej całej zgniliźnie, pozostałaś taka czysta – odparł, spoglądając na mnie ciepło. Przesunął palcem po moim policzku powodując mrowienie w całym moim ciele.
– Hmm, nie sądzę, żeby tak to...
– Słoneczko, ja muszę tam wrócić. To przyjęcie twojego ojca, a ja robię z nim interesy i jeszcze parę minut temu spotykałem się ze starszą z jego córek – przerwał mi. – Muszę tam wrócić, nawet jeśli jest to ostatnie miejsce, w którym chciałbym się teraz znaleźć.
– Taaa, dzięki że w ten jakże uroczy sposób przypomniałeś mi o moim wieku – wypaliłam, robiąc się przy tym czerwona.
– Liss, ty się rumienisz! – zaśmiał się uroczo. – Chodź, zatańczymy skoro już mnie i tak o to poprosiłaś. A damie się nigdy nie odmawia, szczególnie że dzięki tobie nie popełniłem dziś największego życiowego błędu.
– Jacksonie, ja nie sądzę...
– Ciii. Proszę, zrób mi tę przyjemność – wyszeptał mi do ucha, kładąc przy tym palec na moich wargach, skutecznie mnie uciszając. Byłam totalnie zauroczona przez jego niesamowicie boskie, niebieskie oczy, które teraz spoglądały na mnie błagalnie.
– Dobrze – skapitulowałam.
Weszliśmy razem do sali pełnej ludzi biznesu jakich tylko moglibyście sobie wyobrazić. Zawsze w centrum uwagi była Tina, nigdy ja.Tym razem jednak, wszyscy nagle jakby mnie zauważyli. Jak na jakiś niewidzialny sygnał, spojrzeli w naszą stronę, podczas gdy Jackson prowadził mnie za rękę na parkiet znajdujący się na delikatnym podwyższeniu. Wszystko to było takie nierealne. Jakby to był tylko jeden z moich cudownych snów...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top