#38
Kabuto w końcu przerwał ciche starcie i zrezygnował ze śniadania. Poszedł zająć się swoimi sprawami, gdy Orochimaru ciągnął całość coraz dalej. Tym razem się zabezpieczyli, a Orochimaru pozostał dobry na znacznie dłuższy czas.
Reader
- Byłaś cudowna... - wymruczał Orochimaru, chowając mnie w ramionach. Bez wahania się w niego wtuliłam, jeżdżąc delikatnie palcami po jego klatce. W tamtym momencie nie myślałam o niczym tak naprawdę i po prostu byłam. W pewnym momencie z niewiadomego powodu w mojej głowie pojawił się Kakashi. Mój humor gwałtownie spadł, a ja mocniej wtuliłam się w Orochimaru. Niczego nie zauważył przez stan do jakiego go doprowadziłam.
- Co byś zrobił, gdybym umarła? - wypaliłam w pewnym momencie, drapiąc go lekko po plecach. Momentalnie się odsunął i uważnie spojrzał mi w oczy.
- Planujesz coś? - zapytał, marszcząc lekko brwi, skacząc od oka do oka.
- Po prostu pytam... Nic nie planuje, jestem po prostu ciekawa - wytłumaczyłam szybko, ale spokojnie. Widać było jak analizuje każdy najmniejszy skurcz mojej twarzy, jednak naprawdę nic poza ciekawością tam się nie znajdywało. W końcu złagodniał i chwilę myślał.
- Umarłbym z tęsknoty... Nie potrafię bez ciebie żyć, T/I - wyznał, patrząc mi głęboko w oczy. Poczułam zalewające moje serce ciepło, a na twarzy zarysował się uśmiech. Czule go pocałowałam, kładąc dłoń na policzku.
- Kocham cię, Orochimaru... - szepnęłam w jego usta, topiąc się pod spojrzeniem. Odpowiedział mi tym samym, po czym przytulił do serca. Chciałam by ta chwila trwała wiecznie. Zauważyłam, że Orochimaru zasnął, co mimo wszystko minimalnie mnie cieszyło. Po kolejnej godzinie czułam, jak stan wywołany pigułkami zaczyna przemijać. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego...? Zawsze trzymało do późnego wieczora, a dzisiaj? Minęło zaledwie 5 godzin. Ostatecznie to zignorowałam, stawiając na nazbyt rozbudzonego Tamashiego.
Zgrabnie wyślizgnęłam się z objęć Orochimaru i się ubrałam, na szybko sprzątając. Kiedy nie było już żadnego śladu po tym co się działo, wyszłam z sypialni i od razu poszłam do syna. Skontrolowałam go, po czym się przebrałam w bardziej maskujące ubrania i wyszłam z domu. Modliłam się, by znaleźć naszyjnik tam, gdzie mi spadł.
Przemykałam przez drzewa bezdźwięcznie, mijając wyjątkowo dużo podróżników i młodych drużyn. Ani trochę się nimi nie przejmowałam, mając w głowie tylko znalezienie biżuterii.
W końcu dotarłam na miejsce i dokładnie je sprawdziłam. Gdy było czysto zeskoczyłam na ziemię i zaczęłam szukać. Zaczęłam blednąć z każdą minutą bez naszyjnika. Zbadałam jeszcze parę metrów wokół, jednak nic nie znalazłam.
Byłam zła, smutna, przerażona... Dużo emocji się we mnie mieszało. Doskonale wiedziałam, że cały czas jestem poszukiwana i tak nieznaczny przedmiot mógłby bardzo im pomóc... W szczególności, gdy do gry weszłyby psy Kakashiego, a byłam prawie pewna, że wejdą, jeśli już tego nie zrobiły. Mimo znacznie zwiększonego ryzyka pragnienie nie malało, a wręcz przeciwnie. Chciałam wracać do domu, jednak nogi pociągnęły mnie w zupełnie innym kierunku. Wyszłam z lasu, a mrok zaczął ogarniać otaczający mnie świat. Nie wiedziałam, gdzie idę i po co... Po długim czasie znalazłam się przed bramą jakiegoś dużego budynku. Zmarszczyłam brwi, zupełnie nie rozumiejąc tego co się dzieje. Wzięłam głębszy wdech, a do nozdrzy doleciał tak przyjemny i dopiero co poznany zapach...W końcu podniosłam wzrok na napis widniejący nad bramą, w moment blednąc. Chciałam jak najszybciej uciec, jednak z powiększającym się dystansem krzyki w głowie stawały się coraz głośniejsze, aż w końcu rozrywały moje wnętrze. Upadłam na ziemię, łapiąc się za głowę i kuląc. To już nie był krzyk... To było coś znacznie głośniejszego...
- To są dzieci...! - krzyknęłam przez łzy, mając ochotę rozwalić sobie głowę. - Pierdolone sieroty...! - dodałam, a w ramach odpowiedzi dostałam przeraźliwy wrzask z sykiem i okropne wizję przed oczami. Mimo wszystko walczyłam, czołgając się coraz dalej od budynku. Z czasem jednak straciłam jakąkolwiek świadomość. Gdy się obudziłam, widok mnie całkowicie sparaliżował. Wypuściłam ociekającą krwią katanę na ziemię, w moment się rozpłakując... Ilość leżących wokół mnie ciał był przerażający. Nie chciałam tego. Znienawidziłam się na nowo... Drżącymi rękami podniosłam narzędzie zbrodni i je schowałam. Na miękkich nogach opuściłam sierociniec, a kontaktu nie było ze mną żadnego.
- Krzyki ustały... - szepnęłam do siebie, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. - Nie mówią do mnie... Milczą... Nie pali... Nie boli... - mówiłam, cicho się po czasie śmiejąc. - Mam spokój...! - uniosłam głos, patrząc na zakrawione i ciągle drżące ręce. - Mam spokój... - powtórzyłam, przeciągając językiem po nadgarstku. Z moich oczu niekontrolowanie leciały łzy, które tylko bardziej rozmazywały krew na mojej twarzy.
W końcu wróciłam do domu. Każdy spał, więc szybko przemknęłam do łazienki, gdzie się umyłam. Pusto patrzyłam na spływającą, brudną wodę. Gdy po sobie posprzątałam, spojrzałam w lustro i nie zobaczyłam w nim nic ze starej mnie. Błysk w oku zniknął, a one same stały się bez wyrazu. Nie mogłam na siebie patrzeć i w ostatnim momencie, zanim rozbiłam lustro, wyszłam. Dzięki temu nie trzeba było niczego wymieniać. Minęłam pokój Mitsukiego, nawet tam nie zaglądając. Weszłam do sypialni i wsunęłam się pod ramię Orochimaru.
- Gdzie byłaś? - zapytał w śnie, mocno mnie do siebie przytulając. - Martwiłem się... A Mitsuki płakał... Dałem mu to co zawsze, to dobrze? - mruczał, wsuwając dłoń w moje włosy i ją zaciskając.
- Na polowaniu. Straciłam poczucie czasu, przepraszam... Dziękuję, że się nim zająłeś i tak, dobrze... Może to pić - powiedziałam ciszej, delikatnie całując go po klatce.
- Mhm... Nie rób tak więcej, kochanie...
- Dobrze, śpij już - powiedziałam, składając na jego ustach delikatny pocałunek. Parę minut później też już spałam, jednak nie spokojnie. Przed oczami miałam ciągle obraz z sierocińca...
Obudziłam się zalana łzami i zimnym potem, kurczowo trzymając się Orochimaru. Z trudem uchyliłam powieki, podnosząc na niego spojrzenie. Chwilę uważniej mu się przyglądałam, aż ostatecznie zaczęłam budzić go pocałunkami, chcąc zamzać obrazy z koszmarów. Z czasem usłyszałam jego pomruk i poczułam dłoń na swojej głowie, a parę sekund znalazłam się pod nim.
- Dzień dobry... - wymruczał tym swoim zachrypniętym głosem blisko mojego ucha.
- Dzień dobry - powtórzyłam, odchylając głowę. Wsunęłam dłoń w jego włosy i zacisnęłam, gdy zaczął całować mnie po szyi. Poczułam dreszcz i przymknęłam oczy, cicho wzdychając.
- Co, księżniczka, życzyłaby sobie na śniadanie? - mruknął, podnosząc się na ramionach i wbijając swoje głębokie spojrzenie we mnie. Chwilę się namyśliłam i postawiłam na naleśniki. Kiedy poszedł robić, ja poszłam zająć się synem oraz przywitać z Kabuto.
****
Tak właśnie dni mi mijały. Orochimaru, syn, Kabuto, ja... W kółko i kółko.
Byłam zmęczona wahaniami nastrojów Orochimaru, ciągłą opieką i ogólnie wszystkim, a najbardziej sobą.
Pewnego dnia Orochimaru wyszedł na dłuższy spacer z synem, a ja zostałam by odpocząć. Towarzyszył mi Kabuto z którym dość mocno się zbliżyłam, gdyż cały czas mi pomagał i przy mnie był. Planowałam iść się w końcu położył, ale najpierw zbierałam porozrzucane zabawki z Kabuto. Prowadziliśmy luźną rozmowę, podczas której czasem się śmialiśmy czy żartowaliśmy. Już wtedy łapałam nas na bardzo długim wpatrywaniu sobie w oczy i domyślałam się do czego może dojść. Ciężko westchnęłam, przerywając kontakt wzrokowy i szybko uwinęłam się ze swoją częścią.
- Pójdę się już położyć, Kabuto - powiedziałam, opierając się o niego przy stawaniu.
- Jasne, ja będę u siebie albo w bibliotece, jakby coś się działo - odpowiedział z czułym uśmiechem, po chwili też się podnosząc. - Śpij dobrze - dodał, cmokając mnie w głowę, po czym poszedł w swoim kierunku. Poczułam lekkiego rumieńca na twarzy, odprowadzając go wzrokiem. Lekko potrząsnęłam głową, odgarniając od siebie niepożądane myśli i poszłam do sypialni, gdzie wygodnie się ułożyłam. Mimo zmęczenia kręciłam się z boku na bok, nie potrafiąc spać. W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Lekko odkryłam się kołdrą, po czym rzuciłam krótkie "proszę".
- Wybacz, że przeszkadzam... Zostawiłaś u mnie swoją ulubioną książkę - powiedział z nieśmiałym uśmiechem, po czym wszedł.
- Nie przeszkadzasz, nie potrafię zasnąć - westchnęłam, śledząc go wzrokiem.
- Chciałabyś coś na sen? Powinno być w apteczce - oznajmił, a ja jedynie pokręciłam przecząco głową. - To może... - wymruczał z cwanym uśmiechem, udając, że myśli. - Moje nudne opowieści i drapanie? - zapytał z niewinnym uśmiechem, a na to przystałam od razu.
- Tylko nie opowieści, bo one nie są nudne, ale zbyt ciekawe - powiedziałam, klepiąc miejsce obok. Chłopak od razu położył się obok, a ja lekko przytuliłam się do jego klatki.
- No dobrze, dobrze... To postaram się być cicho - powiedział cicho się śmiejąc i zaczynając tak przyjemne pieszczoty. Cicho zamruczałam, głębiej wzdychając. Uwielbiałam, gdy to robił. Cieszyłam się tak naprawdę z każdej chwili z nim spędzonej, doceniając jak cudownym jest przyjacielem z którym tylko czasami mam wizję erotyczne.
Wsłucham się w spokojne bicie serca chłopaka, czując powoli ogarniający mnie spokój. Z czasem jednak uniosłam spojrzenie, spotykając się z jego czarnymi tęczówkami.
- Dziękuję za wszystko, Kabuto - powiedziałam cicho, delikatnie dotykając jego policzka. - Nie mogłam spotkać kogoś lepszego niż ty - dodałam, by po chwili poczuć jego usta na swoim kąciku. Zostałam w bezruchu, wpatrując się w jego oczy. Podziwiałam go, że z taką łatwością zrezygnował pewnie z normalnego pocałunku.
- Nie ma za co, jestem tu dla ciebie - wymruczał z uśmiechem, głaszcząc mnie po głowie. Bez słowa wtuliłam się z powrotem, czując jak zalewa mnie rumieniec. Schowałam się, a po paru dłuższych minutach udało mi się zasnąć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top