#31
Ogromny, drzemiący wąż wypełniał pomieszczenie, aż po sufit. Odebrało mi dech w piersiach na sam jego widok. Był taki majestatyczny i nawet śpiąc otaczała go aura niebezpieczeństwa. Wpatrywałam się w niego w bezruchu i z podziwem. Nie sądziłam, że Orochimaru trzyma swoje przywołane zwierzątko w bazie.
/Ale ładne zielone oczy.../ - pomyślałam, wpatrując się w nie.
- Zaraz... Ładne zielone oczy? - szepnęłam, zdając sobie sprawę, że wąż się obudził.
/O chuj, o chuj, o chuuuuj!/ - panikowałam, powoli się wycofując. Nieprzerwanie mierzyłam się z nim wzrokiem, idąc po ścianie. Zaczęłam biec, a wąż ruszył za mną.
- Jaaa pierrr-doo-leee! - zaczęłam biec szybciej, próbując uciec. Skręcałam, chowałam się i znowu biegłam. Robiłam wszystko by go zgubić, jednak za każdym razem siedział mi na ogonie. Oglądając się za siebie, by sprawdzić jak blisko jest cieszyłam się, że nie potrafi rozciągać szyi jak Orochimaru i jest mniejszego rozmiaru niż będąc na zwenątrz, bo byłoby po mnie. Nagle wpadłam na kogoś, gdyż lądowanie było miękkie.
- Chyba żebra mi złamałaś... - wyjęczał Orochimaru, leżąc pode mną.
- Weź go ode mnie! - krzyknęłam, chowając się w szatach mężczyzny. Objął mnie ramieniem.
- Już go nie ma. Gdzie ty chodziłaś, że go obudziłaś? - zapytał, leżąc na ziemi.
- Zgubiłam się i trafiłam na jego sypialnie jak próbowałam się znaleźć... - powiedziałam wstając. Orochimaru tylko westchnął, śmiejąc się i również podnosząc. Jednak sekundę później na jego twarzy pojawił się cień paniki. - DZIECKU NIC NIE JEST?
- Nie... - mimo odpowiedzi widziałam zwątpienie na twarzy Orochimaru. Wzięłam jego dłoń i przyłożyłam do brzucha. - Czujesz?
- Rusza się. - wyglądał jak dziecko, które dostało pieska na święta. Oczy miał jak monety. Przyłożył też drugą dłoń do brzucha. Wyglądało to uroczo, w dodatku jeszcze schylił się i zaczął nasłuchiwać. - Coś fascynującego... T/I, mam coś dla ciebie. Chodź ze mną.
Szczęśliwa, że wrócił i zaciekawiona, poszłam za nim. Weszliśmy do jego sypialni.
- To dla ciebie - podał mi piękne dekoracyjne pudło. - Chciałbym tylko, żebyś je otworzyła w dniu swoich urodzin.
- Urodzin? - zapytałam zdezorientowana. Przecież urodziny mam za parę miesięcy.
- Tak, wytrzymasz parę dni, prawda?
- Jak to parę dni? Przecież urodziny mam [dzień i miesiąc]. - podszedł do mnie i wziął moje policzki w dłonie.
- I właśnie ta data jest dokładnie za trzy dni. - cmoknął mnie w czoło, uśmiechając się.
- Jak to...? - wyszeptałam, zastanawiając się, gdzie zgubiłam tyle miesięcy.
- I nie martw się, pamiętam, że mieliśmy porozmawiać. Tylko, daj mi jeszcze trochę czasu. Wynagrodzę ci wszystko, obiecuję, T/I. - westchnęłam, patrząc mu w oczy.
- Niech zatem tak będzie... - powiedziałam po dłuższej chwili ciszy. Orochimaru usiadł na łóżku, trzymając mnie za ręce.
- Wszystko było dobrze pod moją nieobecność? - zapytał, a ja nie za bardzo wiedziałam, jak odpowiedzieć. Wpatrywałam się w niego bez słowa, zastanawiając się nad odpowiedzią. Powiedzieć mu prawdę czy skłamać? Narażone było dziecko, którego on nie może się doczekać... Gdybym mu powiedziała, pozbyłby się Osamu, ale jednocześnie straciłby naczynie. W końcu podjęłam decyzję, czy słuszną? Nie wiem.
- Tak, wszystko w porządku. Nic się nie działo. - uśmiechnęłam się jak zawsze.
- Wiesz, że jeśli coś się dzieje, masz mi powiedzieć?
- To rozkaz?
- Donośna prośba.
- A jeśli jej nie posłucham? - mruknęłam i zostałam pociągnięta w dół.
- To sam się dowiem... Moimi sposobami...- wymruczał mi do ucha. Po plecach przeleciał mnie dreszcz. Przełknęłam ślinę, czując mocniejszy ścisk na nadgarstku. - Pamiętaj, że mnie nie okłamiesz... Lepiej powiedz prawdę, T/I. - powiedział ostrzej, patrząc mi prosto w oczy. Mimo lęku, nie ugięłam się.
- Nic się nie działo Orochimaru.
Orochimaru
Dobrze wiedziałem, że kłamie. Było to widać. Odpuściłem.
- Skoro tak mówisz... - powiedziałem, wiedząc, że wkrótce i tak prawda wyjdzie na jaw. Puściłem ją, po czym położyłem się na łóżku. - Chętnie bym się tu zamknął... - mruknąłem.
- Dlaczego? - zapytała, siadając obok.
- Osamu...
- Rozumiem.
- Pozwól, że na chwilę zamknę oczy... Jeśli chcesz, możesz iść. - mruknąłem z nadzieją, że jednak zostanie.
- Zostanę. Przypilnuje drzwi, żeby nie weszła.
- Dobrze. - zaśmiałem się, ciesząc z jej obecności. Zamknąłem oczy, próbując się wyciszyć. Niestety nie szło mi to za dobrze. Natłok myśli skutecznie uniemożliwiał odpoczynek. Ciężko westchnąłem i usiadłem.
- Co się stało? - zapytała, patrząc na mnie.
- Nie dam rady... - mruknąłem niezadowolony.
- Mam wyjść? Chcesz pobyć sam? - położyła dłoń na moim udzie, patrząc mi prosto w oczy. Ciągle denerwowało mnie to z jaką prędkością reaguje na jej każdy dotyk.
- Wrócę po prostu do pracy. - powiedziałem, powoli wstając. Jednak T/I posadziła mnie z powrotem. Spojrzałem na nią zaciekawiony. Oparła się na kolanie pomiędzy moimi nogami. Spiąłem się, gdy znalazła się za blisko krocza.
- Orochimaru... - zaczęła, a ja nie wiedziałem co się właśnie dzieje.
- Tak? - zapytałem, próbując nie odwracać wzroku.
- Kim dla ciebie jestem? - zapytała, jednocześnie drażniąc krocze. Wypuściłem powietrze, próbując nad sobą zapanować.
- Już ci mówiłem, T/I - mruknąłem, mocniej łapiąc kołdrę.
- Co nas łączy? - drążyła, coraz intensywniej się mną bawiąc. Głośniej westchnąłem, nie mogąc już tego stłumić.
/Też chciałbym to wiedzieć.../ - pomyślałem, odchylając lekko głowę w tył.
- Przestań... - wymruczałem, tracąc kontrolę.
- Kim dla siebie jesteśmy teraz? - nie przerywała. Wszystko trafił szlag, gdy wgryzła mi się w bark. Z gardła wydarł mi się tłumiony jęk. Padłem na plecy, walcząc o resztki kontroli nad sobą.
- T/I... Proszę...- wyjąkałem, ale ona nie przestała.
- Orochimaru... Orochimaru... - zaczęła powtarzać moje imię. To już stało się dziwne, aż do momentu, kiedy nie zostałem oblany zimną wodą. Wszystko znikło w ciągu sekundy. Usiadłem do pionu i otarłem oczy. - Wszystko w porządku? - zapytała T/I, stojąc przede mną ze szklanką w dłoni.
- Co się stało? - zapytałem zdezorientowany.
- Wołałeś przez sen moje imię i prosiłeś, żebym przestała. Nie potrafiłam cię obudzić, więc wzięłam to co miałam pod ręką.
Nic z tego nie rozumiałem. Sen? To wszystko było snem? Ale przecież tak dokładnie czułem jej dotyk na ciele.
Od razu spojrzałem na bark, gdzie nie było żadnego ugryzienia. Jedynie co się zgadzało to wzwód. Szybko poprawiłem spodnie tak by nie było widać i udawałem, że wszystko jest w porządku.
- Nie sądziłem, że zasnę. - zaśmiałem się nerwowo, poprawiając mokre włosy.
- Co ci się śniło? - zapytała, podając mi ręcznik.
- Nie pamiętam już. - otarłem twarz i szyję, wciąż próbując zrozumieć co się stało. - Długo spałem?
- Może z dwie godziny, nie wiem dokładnie.
- Byłaś tu cały czas? - zapytałem zdziwiony, jednocześnie mając nadzieję, że jej tu nie było.
- Tak, samej mi się lekko przysnęło. Obudziłam się, gdy zacząłeś mnie wołać. - myślałem, że spale się ze wstydu. Obudziła się w najgorszym momencie...
- Wyspałaś się chociaż?
- Powiedzmy, że tak. Wygodne masz łóżko.
- Wiem. - posłałem jej uśmiech, dusząc wszystko w sobie. - Wrócę do pracy, a ty nie budź już Mandy. Możesz tu zostać i jeszcze się przespać, jeśli chcesz. Tylko nie zapomnij potem prezentu ze sobą wziąć.
- Dziękuję, to ja skorzystam z twojej oferty. -zaśmiała się, po czym położyła na łóżku i przykryła po sam nos. Tak dawno nie słyszałem jej śmiechu...
- Słodkich snów, księżniczko. - posłałem jej uśmiech, po czym wyszedłem zamykając drzwi. Przystanąłem na moment, biorąc głębszy wdech. Wciąż byłem zdezorientowany całym tym popapranym snem. Poszedłem do kuchni po wodę, ciągle o nim myśląc. Mało, kiedy miewam sny, a jak już są to całkowicie pozbawione sensu.
W końcu postanowiłem zapomnieć i skupić się na tym co ważne. Siedząc już przy biurku, zaczytany w notatki zaczęła boleć mnie szyja. Ciężko westchnąłem, spoglądając na cicho siedzącą Osamu. Też się zastanawiam skąd się tam wzięła.
- Kiedy weszłaś i dlaczego bez uprzedzenia? - zapytałem, masując się.
- Był pan tak skupiony, że nawet nie pamięta... - mruknęła. Od razu zaświeciła mi się czerwona lampka.
- Coś się stało? Jesteś bardzo milcząca, jak na ciebie. - uniosłem brew, opierając policzek na pięści.
- Wie pan, że widzę aury otaczające każdego? Czasem te aury przyjmują kształty, a czasem są po prostu gazem wokół ciała. - patrzyłem się na nią bez słowa, próbując sobie to wyobrazić. - Dzięki tej zdolności, wiem co robić.
- Ale?
- Ale chyba przestała działać... - znowu uniosłem brew, a ona od razu zaczęła tłumaczyć. - No bo ja widzę pana aurę. Wygląda jak kolce, a zaraz jak dym z papierosów, a potem znowu kolce i tak w kółko. Nie rozumiem... Panuje chaos, dezorientacja, a za chwilę spokój i opanowanie. Zupełnie jakby ze sobą walczyły. W dodatku za każdym razem jak widzi pan czy nawet słyszy Ashide to aura drastycznie się zmienia, zaostrza albo gwałtownie łagodzi... - totalnie nie wiedziałem co powiedzieć, jak zareagować. Kazać jej przestać na mnie patrzeć czy co? Miałem pustkę w głowie.
- Ciekawe... - palnąłem, co pierwsze mi do głowy przyszło. - Dlatego jesteś taka cicha? Bo się martwisz? Bo nie rozumiesz?
- Mhm. - wpatrywała się we mnie tymi swoimi ślepiami. Miałem wrażenie, że zaraz zacznie płakać, a tego bardzo nie chce.
- Od zawsze byłem skomplikowany, jak widać nawet w takiej kwestii. Idź sprawdź aurę Kabuto czy T/I, przekonasz się, że wszystko jest w porządku z tą twoją umiejętnością. - odpowiedziałem, a ona kiwnęła głową, po czym wyszła. Wypuściłem powietrze z płuc, spuszczając głowę. Wróciłem do notatek z wielką niechęcią, ale nie potrafiłem się już skupić. Przekląłem pod nosem, odchylając się na krześle i wbijając wzrok w sufit. Po paru minutach Osamu znowu wróciła i bez słowa usiadła tam, gdzie wcześniej. Postawiłem krzesło z powrotem na czterech nogach, marszcząc brwi. Lubię ciszę, ale widok jej smętnej twarzy drażnił mnie jak nigdy. - I jak?
- Działa... - mruknęła, nawet na mnie nie patrząc. Westchnąłem, biorąc notes w dłonie i ignorując ją. Po dłuższym czasie się odezwała. - Wie pan, że sny niosą za sobą przekaz? Czasem nas ostrzegają, a czasem pokazują co robić albo co się stanie. Śniło mi się dzisiaj, że ktoś z mojej rodziny ciężko zachoruje.
- Wierzysz w takie coś? - zapytałem, zerkając na nią znad papieru.
- Już nie raz się to u mnie sprawdziło, chciałabym, żeby to było kłamstwo... - od razu przypomniał mi się mój sen. Może był jednym z tych snów?
- Nigdy nie zwracałem na to uwagi. A co, jeśli sen jest tak realistyczny, że nie wie się, że się śni? - zapytałem, udając nadal obojętnego. W głębi ducha, zaciekawiła mnie.
- Oznacza to coś bardzo, bardzo ważnego i takiego, że z dużym prawdopodobieństwem się to zdarzy. Może w różnych formach, wydarzeniach, ale na pewno zdarzy. Miał pan taki?
- Nie, po prostu ciekawy temat. Dobrze wiesz, że nie możesz wrócić, prawda? - zapytałem się, wracając do notatek.
- Wiem, dlatego nie proszę...
- Bardzo dobrze, trenuj dalej. Niebawem nauczę cię czegoś nowego.
- Dziękuje. - powiedziała, ukłoniła się i wyszła. Zostałem sam z mętlikiem w głowie. Zacząłem wszystko analizować, próbować złożyć w całość.
/Co, jeśli pytania padną w rzeczywistości? Nie wiem kim jesteśmy... Kochankami? Przyjaciółmi, którzy okazują sobie uczucia w niecodzienny sposób? Czy łączy nas już coś głębszego? Z mojej strony na pewno... To zbyt skomplikowane. Jedynie czego jestem pewien to żywionych uczuć.../ - myślałem, chowając twarz w dłoniach.
- Gdybyś nie istniała, byłoby łatwiej... - szepnąłem, kładąc się na stole.
/Jestem taki zmęczony.../ - pomyślałem, zamykając oczy. Siedząc tak w ciszy i myśląc o wszystkim, uświadomiłem sobie, gdzie jest błąd w równaniu z niedawno porzuconych badań. Szybko wstałem, że aż mnie przyćmiło. Oparłem się o stół, a po chwili, gdy już odzyskałem wzrok, zacząłem szukać w notatnikach.
- Jest. - wyszeptałem, trzymając plik papierów w dłoni. Znalazłem ostatnie zapisane równanie chemiczne, po czym je poprawiłem. Od razu cały ciąg wyglądał lepiej i bardziej poprawnie. Pełen nowej nadziei poszedłem do laboratorium.
- Kabuto, zrób to. - nakazałem, kładąc na stole notatnik.
- Przecież porzuciliśmy to.
- Było błędne, dlatego wyniki nie wychodziły poprawnie. - powiedziałem, wskazując na poprawkę. Kabuto uważnie przyglądał się równaniu, aż w końcu przytaknął.
- No dobrze, ale nawet jeśli to testy długo potrwają, a zgaduje, że panu się śpieszy...
- Rozszerz pole działania. Dobrze wiesz, że to dla mnie ważne.
- Ale Orochimaru-sama, nie mamy tylu obiektów testowych...
- Więc wprowadź to na czarny rynek i obserwuj. Na pewno znajdą się kupcy, bezmózgie ćpuny i tak pomyślą, że to narkotyki. W końcu daje szczęście.
- A jeśli nie? Jeśli znowu jest gdzieś błąd? Wycofanie tego z rynku będzie kłopotliwe, szczególnie jak będzie popyt.
- Jeśli znowu jest błąd, to po prostu wypuścisz wszystkie próbki w obieg i powiesz, że towar się skończył. Gdy zaczną umierać to po prostu z przedawkowania. Nie muszę ci przecież tego tłumaczyć.
- No dobrze, Orochimaru-sama. - uległ w końcu i wziął się do roboty.
- Miejmy nadzieję, że zadziała. Mam wrażenie, że jest coraz gorzej... Nie wiem, ile jeszcze da radę...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top