#14

Nagle ręka, w której trzymałem broń ruszyła w stronę mojego gardła. Jak się domyśliłem chciała już to zakończyć i najzwyczajniej w świecie podciąć je, ale pomimo ogromnych trudności zahamowałem ten ruch i wyrzuciłem kunai obok.

Zza krzaków wypełzł wąż. Pomyślałem, że skoro jesteśmy w lesie to taki widok to nic strasznego, ale pomyliłem się. Zwierzę powoli pełzało w moją stronę sycząc i patrząc mi prosto w oczy. Stałem nieruchomo mierząc się z nim na spojrzenia. Cierpliwie czekałem aż zaatakuje, ale to się nie stało. Wciąż stał, patrząc mi w oczy. Zacząłem czuć się mniej pewnie. Miałem wrażenie, że wywierca dziurę w mojej duszy.

Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem małą dziewczynkę. Stała tam z wiankiem we włosach, w białej sukience i boso. Delikatny wiatr rozwiał jej kruczoczarne włosy. To była ona, moja mała córeczka. Śmiejąc się, goniła ptaki. 

Spokojnym krokiem podszedłem do niej i złapałem od tyłu, delikatnie ją podrzucając. Lubiła to... mówiła, że wtedy czuję się jakby latała. Pocałowałem ją w główkę i przytuliłem. Swoimi małymi rączkami objęła moją szyję i mocno przytuliła.

- Chce pozbierać kwiatki, tatusiu. - stwierdziła. Postawiłem ją na ziemi. Pobiegła przed siebie, a ja położyłem się na trawie i przymknąłem na chwilę oczy. No właśnie, na chwilę...

Usłyszałem przerażony krzyk mojej dziewczynki. Zerwałem się na równe nogi i ruszyłem biegiem w stronę skąd dobiegł krzyk. Spanikowany zacząłem szukać mojej córki. Nigdzie jej nie widziałem. 

Będąc przygotowanym na najgorsze podszedłem do krawędzi klifu i spojrzałem w dół. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem, że jej tam nie ma.

- Coś się stało, tatusiu? - usłyszałem za sobą i szybko się odwróciłem. Pobiegłem do niej i mocno przytuliłem.

- Dlaczego tu się bawisz? - zapytałem, odsuwając ją na odległość ramienia.

- Pobiegłam za ptakiem. Przepraszam.

- Shhh, nic się nie stało... - przytuliłem ją, głaszcząc jej włoski.

- Dlaczego do tego dopuściłeś? Dlaczego mnie nie pilnowałeś, tatusiu? Dlaczego? - zapytała, a ja nie wiedząc o co chodzi, odsunąłem ją i spojrzałem w jej oczka. - To przez ciebie spadłam. To twoja wina, że mamusia jest smutna. To twoja wina, że nie żyje. - ciągnęła, oddalając się.  Wstałem i stopniowo przyspieszając zacząłem biec. Była coraz dalej, a mi zaczynało brakować sił. Napiąłem wszystkie mięśnie i zacząłem biec sprintem.

Przewróciłem się, spadałem. Dusiłem się. Każdy oddech bolał. Robiło mi się coraz słabiej. Nagle wszystko zniknęło. Opadłem na kolana ciężko dysząc. Podniosłem wzrok i zobaczyłem kobietę, z którą walczyłem.

- Śliczną miałeś córkę. - powiedziała obojętnie i pozwoliła wężowi wpełznąć na jej barki.

- Kim ty jesteś, potworze? - zapytałem powoli wstając. Czułem straszny ucisk na płucach, co mogło sygnalizować złamane żebra.

- Jaki potworze? To King połamał ci żebra, a nie ja... - wymamrotała, głaszcząc węża. Milczałem, wsłuchując się w jej głos. Brzmiał dziwnie znajomo. Podeszła do mnie i kopnęła, przez co uderzyłem plecami o drzewo. Skrzywiłem się z bólu i osunąłem na ziemię.

- Wymiękasz? - zapytała z pogardą.

- Nie pogrywaj ze mną... - warknąłem i rzuciłem w jej stronę shurikeny. Dopiero gdy spojrzałem w stronę ogniska zobaczyłem leżącą obok katanę. Najszybciej jak potrafiłem ruszyłem w tamtą stronę i szybkim ruchem zgarnąłem broń, wyjmując z pochwy.

Jej ostrze zabłyszczało w świetle księżyca, a kobieta obserwująca moje działania zrobiła krok do tyłu. Wydało mi się to nieco podejrzane, jakby się wystraszyła? Próbując ignorować ból w klatce, zacząłem powoli podchodzić do mojej przeciwniczki. Kobieta cofała się do tyłu, aż wpadła na drzewo. Przyłożyłem broń do jej serca.

- Kto teraz wymięka? - zapytałem, patrząc jej w oczy. Zrobiła to samo, przez co złapaliśmy kontakt wzrokowy.

Reader

W jego oczach było mi coś bardzo bliskiego. Wpatrywałam się w nie jak w zwierciadło. Opuściłam rękę, nakazując Kingowi żeby spełzł na ziemię. Zwierzę posłusznie to wykonało, a ja tą samą ręką dałam znak żeby ukąsił. Wykonał polecenie, a mężczyzna syknął z bólu i chwycił się za miejsce ukąszenia, upuszczając katanę.

- Wciąż ty. - zaśmiałam się, patrząc na niego. Ponownie złapałam go w imitacje cienia i kontakt wzrokowy. Kiedy odpowiednio długo utrzymałam z nim kontakt przystąpiłam do "posiłku", czyli pozbywania go duszy. Na początku szło gładko. Ofiara sobie krzyczała i tak dalej, ale gdzieś w mniej więcej  połowie zaczęłam mieć zawroty głowy.

Stanęłam w bardziej stabilnej pozycji, nie przerywając. Zamiast odczuwać przypływ energii robiło mi się coraz słabiej. Gdy zaczęłam widzieć mroczki przerwałam, opadając na ziemię i ciężko oddychając.

Podniosłam głowę i spojrzałam na mężczyznę. Był nieprzytomny, więc korzystając z tego podeszłam do niego i zsunęłam jego maskę. Mimo panującej ciemności doskonale widziałam każdy szczegół jego twarzy.  Przyjrzałam się i nieco zbladłam. Leżący mężczyzna bardzo przypominał tamtego chłopaka, który zawsze trzymał się z boku. Tamtego, który zawsze intrygował mnie swoją tajemniczością i wycofaniem.

Przyglądałam się jego twarzy, przypominając sobie początki ich znajomości. Te wszystkie dyskretne i niepewne spojrzenia... nieśmiałe rozmowy, bardzo opornie przeradzające się w normalne...

Łagodny uśmiech wkradł mi się na twarz, ale szybko przyjęłam obojętny wyraz. Uświadomiłam sobie, że to jednak nie może być on i  wszystkie miłe wspomnienia zostały zamroczone żądzą mordu. Chwyciłam za kunai i rozcięłam jego koszulkę.

- Świeża krew... - wymruczałam, obracając broń w dłoni. - Raz... dwa... trzy... śpisz TY! - rozpędzony koniec kunaia znalazł się przy jego klatce piersiowej zatrzymany kilka milimetrów nad nią.  Wtedy to zobaczyłam... zobaczyłam znamię... znamię, którego nie da się pomylić z żadnym innym. To on, to Akihito. Leży przede mną nieprzytomny.

- Jak? - wyszeptałam do siebie, odsuwając broń. Patrzyłam się na niego z przerażeniem, ale po chwili znowu pożądałam rozlewu krwi. Tym razem wbiłam mu go w brzuch rozcinając skórę. Poczułam ten piękny zapach krwi, który mnie pobudził. Mój wzrok samowolnie skierował się na jego twarz. Oprzytomniałam i wypuściłam kunai z dłoni wrzucając go daleko od siebie. Wzięłam go na ręce nie zważając na fakt, że do lekkich nie należał, a niosłam go jak pióro. Położyłam go blisko wygasłego już ogniska i rozpaliłam je jedną z technik uwolnienia ognia. Obszukałam jego plecak w poszukiwaniu apteczki, ale za dużo tracił krwi. W dodatku co chwilę traciłam nad sobą kontrolę przez unoszący się w powietrzu jej zapach .

Spojrzałam na niego, a potem na jego ranę. Znowu straciłam kontrolę i zamiast mu pomóc stałam, wpatrując się w ulatujące z niego życie. Gdy się otrząsnęłam podbiegłam do niego i przyklęknęłam. Wykonałam odpowiednią pieczęć i przystąpiłam do naprawy jego komórek. Na szczęście rozcięcie nie było głębokie, więc nie uszkodziło organów, tak samo złamane żebra. Spojrzałam na chakrę otulającą moje dłonie i spostrzegłam, że nie była zielona jak powinna tylko złota, a rana szybciej się zrastała.

- Dobrze, dobrze, dobrze... - powtarzałam jak mantrę, ratując jego życie. Cały czas traciłam kontrolę i w skutek tego całe leczenie trwało dłużej, ponieważ musiałam przerywać żeby się opanować. Gdy w końcu skończyłam, przykryłam go bluzą. Podnieciłam ogień, po czym odeszłam i zwinnie wyskoczyłam na drzewo. Usiadłam na nim i obserwowałam go oraz otoczenie do momentu jego wybudzenia. Gdy zauważyłam, że zaczął się trochę poruszać wyciszyłam chakrę i bardziej się schowałam w koronie rośliny. Z uwagą przyglądałam się mężczyźnie, który wracał do życia. Dzięki wężom, które sprawdziły teren wiedziałam, że teraz będzie bezpieczny.

Narrator

Spojrzała na niego ostatni raz i zniknęła w koronach drzew. Mężczyzna ocknął się i usiadł. Spojrzał na palący się ogień i pomyślał, że musiał zasnąć. Zawiał wiatr, a go przeszły ciarki i dopiero wtedy zorientował się, że jego koszulka jest w strzępach. Wnet przypomniał sobie walkę. Podniósł się gwałtownie i przyjął pozycję obronną. Spojrzał w miejsce gdzie ostatnio widział kobietę z którą walczył, ale jej tam nie było. Wciąż gotów do walki, podszedł do swojej katany i ją podniósł. Usłyszał szelest w krzakach, odwrócił się czekając na atak, ale zamiast tego wyskoczył zając. Zmarszczył brwi, chowając miecz do pochwy.

Niepewnie podszedł do miejsca, w którym się obudził i rozejrzał. Wtedy zobaczył jej bluzę. Podniósł ubranie i mu się przyjrzał. Znowu zmarszczył brwi próbując przypomnieć sobie coś więcej, ale wszystko się urywało przy ukąszeniu węża. Odruchowo spojrzał w tamto miejsce i zastał dwa małe nakłucia, które wyglądały jak ukąszenia komara.

Usiadł przy ogniu, ściskając jej bluzę w dłoniach. Przyglądał się jej uważnie, odczuwając dziwne pragnienie odszukania właścicielki ubioru.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top