1
Aleksandra Pieszko nie była wystarczająco silna, by trzasnąć starymi drzwiami komisariatu, ale poczuła zadowolenie, kiedy przynajmniej malutkie okienka się zatrzęsły. Zresztą sama czuła, że zaraz coś ją trzaśnie, najpewniej jasny szlag. Odpaliła papierosa i ruszyła w kierunku przystanku tramwajowego.
Cholerna policja. Jak mogli wyśmiać jej podejrzenia? Przecież nie przeszkadzałaby im w papierkologii, gdyby choć przypuszczała, gdzie mógłby znajdować się jej mąż. Skoro nie widziała go od tygodnia, to na pewno zaginął! Odtwarzała swoją kłótnię z funkcjonariuszem raz za razem, kiedy już przydepnęła niedopałek i wsiadła do zatłoczonej dziesiątki. Wstrętny buc musiał wziąć ją za nadopiekuńczą matkę kwokę, czy coś w tym stylu. Już ona im wszystkim pokaże, sama go znajdzie, a potem pójdzie do prasy. Zjadą ich wszystkich, a ona może jeszcze będzie sławna.
Wszystkie te bzdury przelatywały przez jej głowę, aż dotarła do pracy Janka. Stanęła przed kolejnym budynkiem z ciężkimi drzwiami, wzdychając. Nie znosiła szpitali, a jeszcze bardziej szpitali psychiatrycznych. Powstrzymując chęć odpalenia kolejnego papierosa, wspięła się po schodach i weszła do środka.
Recepcjonistka rozpoznała ją od razu, kiedy tylko podniosła na nią wzrok znad przekładanych akt. Położyła na nich płasko dłonie i odezwała się, zanim Aleksandra zdołała nabrać wypełnionego środkiem odkażającym powietrza.
— Dyrektora nie ma, wróci dopiero jutro. Kazał mi przekazać, że już pani wszystko powiedział.
Aleksandra oparła się biodrem o parapet.
— Chciałam porozmawiać z jego kolegami. Może coś im mówił, gdzie zamierza...
— Nic nikomu nie mówił, oprócz tego, że chciałby gdzieś wyjechać — przerwała jej recepcjonistka. — Więc wyjechał. Narzekał na tą pracę i swoje życie już od pół roku. Kryzys wieku średniego. Miał dość, poleciał gdzieś na Kanary, kto wie. Wróci do pani jak wierny pies za dwa, trzy tygodnie, mówię pani.
Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Dlaczego tylko ona myślała tu logicznie? Ludzie nie wyjeżdżają ot tak, bez powodu. Zwłaszcza nie jej mąż. Zresztą nie wierzyła w te bzdury. Już nie raz słyszała, że w tym miejscu dzieje się coś niepokojącego, od niejednej osoby. Do tej pory uważała to za bzdury, gadanie o wariatach, ale teraz zaczynała w to wierzyć.
— Dobrze, niech pani będzie — mruknęła, bardziej do siebie, niż do recepcjonistki, po czym odwróciła się bez pożegnania i spróbowała trzasnąć kolejnymi starymi drzwiami.
Kiedy wypaliła kolejnego wściekłego papierosa, zabrała się do własnej pracy. Włączyła komputer, zalogowała się na swoje konto (Janek miał pretensje o to, bo nie wiedział, po co jej oddzielne konto i hasło, którego nie znał) i włączyła piracką przeglądarkę. Nigdy nie chciała nikogo narażać, więc hakowała w tajemnicy. Nie robiła nic złego, po prostu upewniała się, czy informacje podawane w mediach są autentyczne, którzy politycy kłamią, co mówią poszczególne akta ukrytych detektywów, takich jak ona. Świat wymykał się spod jej kontroli, a ona nie chciała na to pozwolić.
Dane szpitala potwierdzały, że Janek dostał urlop, za to na posterunku nie zgłoszono zaginięcia, zatem najwyraźniej wszyscy oprócz niej oszaleli. Nie płacił nigdzie kartą kredytową (już wcześniej sprawdziła ich wszystkie konta, żadne pieniądze nie zniknęły), a gdyby jakieś ukrywał, właśnie by to znalazła.
Telewizor za jej plecami grał cicho, tworząc tło do jej poszukiwań. Jej uwagę zwróciły słowa „zabójstwo", „szpitala", „śledztwo", więc szybko odwróciła się w stronę ekranu, chwyciła w rękę pilot i przycisnęła guzik podgłaśniania.
— ...Sprawą tego dziwnego morderstwa zajęła się już policja. Nie ujawniają szczegółów śledztwa, jednak z relacji przesłuchanych przez nas świadków wynika, że morderca zostawił komuś wiadomość, brzmiącą „Czy będziesz następny?". Do czasu rozwiązania sprawy policja radzi...
Aleksandry nie obchodziło, co radzi policja, za to z chęcią zerknęła na akta sprawy. Ciało znaleziono na środku ulicy wczesnym rankiem. Mężczyzna, w średnim wieku, otyły, łysawy. Nazwisko: Moskrzak Andrzej, pracował w kwiaciarni niedaleko szpitala. Zginął od ciosu czymś małym, ostrym i precyzyjnym prosto w pierś. Ktokolwiek to zrobił, musiał mieć dość dużo siły. Zostawił wiadomość napisaną koślawym, kobiecym pismem.
Ola skuliła się na krześle i zaczęła obgryzać paznokcie. To zabójstwo wydawało jej się dziwne. Małe, precyzyjne narzędzie, niedaleko szpitala... A co jeżeli to ma związek ze sprawą jej męża? Do tej pory miała niemal nadzieję, że naprawdę oszalał i wyjechał gdzieś, gdzie jest bezpieczny. Przeczucie podpowiadało inaczej. Zamierzała temu przeczuciu zaufać.
Aleksandra wcisnęła ręce w kieszenie kurtki i skuliła się bardziej, przechodząc obok szpitala. Wątpiła, żeby ktoś zwrócił na nią uwagę o szóstej rano, ale wolała zachować wszelkie środki ostrożności, więc schowała się pod kapturem. Zmieniła nawet sposób chodu. Starała się bardzo, żeby nikt nie mógł jej rozpoznać i odkryć jej podejrzenia.
Na razie jednak dokuczał jej tylko poranny chłód. W tej sekundzie uznała swój genialny pomysł przeszukiwania miejsca zbrodni o poranku za wyjątkowo durny.
Minęła kwiaciarnię, w której pracowała ofiara i skręciła w następną ulicę. Spodziewała się zaułka, gdzieś gdzie stoją śmietniki i śmierdzi stęchlizną, a znalazła się na ulicy z dwupasmową jezdnią, wysokimi kamienicami oraz przystankiem autobusowym. Ktokolwiek zabił, musiał nie bać się tego, czy ktoś go zauważy.
Zacisnęła usta, czując frustrację. Po morderstwie nie pozostał nawet ślad. Policja musiała sprzątnąć wszystko, zanim cała okolica zobaczy na własne oczy, jak wygląda miejsce zbrodni. Sama bała się tego, co tu zastanie, ale musiała zaryzykować, chociażby po to, żeby nie gapić się w komputer w nadziei, że ktoś wyczuje jej desperację i udostępni jakieś akta.
Przeszła się kawałek ulicą, szukając ukrytych przejść, ścieżek i przypatrując się wszystkim śmieciom oraz psim kupom. Jak już się przekonała, policja nie była doskonała, może coś przegapili. Kiedy już obeszła całą okolicę, wywróciła wszystkie kosze na śmieci, naliczyła trzy opakowania po Snikersach, dwie puszki po piwie i garść niedopałków.
Oparła się o ścianę kamienicy, przeklęła swój los i odpaliła papierosa. Zaczęła bezwiednie błądzić wzrokiem po chodniku. Znajdowała się tam niedomyta plama krwi, a obok niej stały znicze.
Nagle jej wzrok przyciągnęło coś białego, wepchniętego między znicze. Podeszła tam, przyklęknęła, licząc na to, by nie był to kolejny kawałek reklamówki. Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i podniosła fragment jakiegoś materiału. Szpitalny fartuch?
Dopaliła papierosa o chodnik, podniosła się na nogi, po czym uciekła.
Znalazłszy się w mieszkaniu, Aleksandra sprzątnęła wszystkie kubki i kwiatki z blatu w kuchni. Na samym środku ułożyła znalezisko z miejsca zbrodni, a potem wydrukowała zdjęcia, opis zbrodni i wszystko ułożyła wokół niego. Podkreśliła na czerwono wszystkie związane ze szpitalem elementy.
Podejrzewała, że to ktoś z tego szpitala dokonywał zbrodni na okolicznych mieszkańcach. Po trzecim dopalonym papierosie była już przekonana, że to dyrektor. Jeszcze odkryje, co się tu dzieje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top