3
Zapadał zmierzch. Alesandra stała oparta o ścianę kamienicy znajdującej się naprzeciwko szpitala i wpatrywała się w główne wejście, dopalając papierosa. Kiedy zobaczyła, że Karol, ubrany w strój cywilny, mija schody, przydeptała niedopałek obok dwóch poprzednich i ruszyła za nim.
Czekał na nią przy bocznych drzwiach. Według akt, prowadziły nie tylko do głównego budynku, ale też do piwnic pod nim. Janek nigdy nie wspominał nic o piwnicach, więc kobieta stwierdziła, że to podejrzane. Policjant właśnie zabierał się do wyłamywania zamka, kiedy usłyszeli huk, salwę śmiechu, a na końcu krzyk.
Popatrzyli po sobie znacząco. Karol wyciągnął broń zza paska, Aleksandrze rzucił trzymany w ręce łom. Oboje rzucili się w kierunku głównych drzwi. Starali się zachowywać najciszej jak mogli, weszli po schodach ostrożnie. Ktokolwiek włamywał się do środka, nie dbał o pozory, zostawiając po sobie bałagan. Przez otwarte na oścież drzwi zobaczyli stłuczoną szybę rejestracji. Aleksandra zatrzymała się, przerażona, kiedy po przekroczeniu progu zorientowała się, co widzi.
Recepcjonistka, która snuła teorie na temat kryzysu jej męża, teraz półleżała na stosie papierów. Z jej skroni wystawał kawałek szkła z rozbitej szybki. Czyżby to ten morderca włamywał się właśnie do ośrodka?
— Gdzie jesteś?! — usłyszeli kobiecy, bardzo wysoki pisk. — Nie schowasz się przede mną, znam to miejsce na pamięć!
Zaczęły rozlegać się kolejne krzyki, ale niknęły w porównaniu do wrzasku mordercy. Morderczyni?
— Zabiję każdego, kto stanie mi na drodze do ciebie! Wszyscy zapłacą za to, co mi zrobiłeś!
Karol rzucił się pierwszy w kierunku głosu, Aleksandra ścisnęła mocniej łom w obu rękach i po krótkiej chwili wahania pobiegła za nim. Nie musieli błądzić po korytarzach dzięki planowi, który wydrukowała. Idąc za głosem, uświadomili sobie, że morderczyni zmierza w kierunku gabinetu doktora. Ludzie w kitlach, piżamach i dresach mijali ich, uciekając do wyjścia.
Aleksandra cała się trzęsła, zwłaszcza, że niektórym nie udało się uciec. Ich ciała leżały w korytarzu, wszędzie lała się krew. Jeszcze mogła zawrócić. W końcu to Karol był policjantem, on powinien się takimi rzeczami zajmować. Tyle że musiała odnaleźć męża, więc zacisnęła zęby i parła przez spanikowany tłum.
Mijali kolejne oddziały, wkrótce wszystko ucichło. Pozostał odgłos kroków w pustym korytarzu.
— Gdzie ona mogła pójść? — spytał się Karol szeptem.
Aleksandra wyciągnęła z kieszeni plan budynku. Zacisnęła usta w skupieniu, próbując uspokoić trzęsące się dłonie na tyle, by coś zobaczyć na mapce.
— Wydaje mi się, że do gabinetu dyrektora. To, albo oddział dziecięcy.
— Przy tych wszystkich krzykach... — zaczął.
— Idę po ciebie, kurwiu!
Pobiegli w stronę gabinetu. Morderczyni miała sporą przewagę w porównaniu do nich. Przyśpieszyli, słysząc trzask wybijanej szyby. Wyszli zza rogu w idealnym momencie, by zobaczyć, jak młoda dziewczyna otwiera drzwi przez wybitą w nich szybę. Światło ze środka oświetlało jej zdeterminowaną, wychudzoną twarz. Aleksandra dostrzegła w jej drugiej ręce duży kawałek zakrwawionego szkła.
— Myślisz, że drzwi mnie zatrzymają? — powiedziała.
Karol wepchnął Aleksandrę z powrotem za róg.
— Zostań tutaj, nie chcę, żeby ci się coś stało.
Kobieta prychnęła. I tak podejrzewała, że prędzej czy później po tym, co tu widziała, sama trafi na oddział.
— Ani mi się waż grać bohatera. Idź, będę pilnować tyłów.
Mina Karola jasno mówiła, że wcale mu się to nie podoba, ale nie zamierzał z nią walczyć.
Oboje cicho podeszli pod drzwi gabinetu.
— Myślałeś, że uda ci się uciszyć sprawę, co? Że jak zaszantażujesz niebieskich, to zniknę? Że oszukasz wszystkich. Nie dałabym ci o sobie zapomnieć, bo ty ciągle siedzisz w mojej głowie.
— Mogłem cię zabić, kiedy miałem okazję.
Nerwowy chichot.
— I teraz ja mam okazję.
Karol i Aleksandra wpadli do biura.
— Stać! Policja!
Za biurkiem naprzeciw drzwi siedział chudy, łysawy mężczyzna. Nad nim natomiast stała dziewczyna. Teraz, w pełnym świetle, Aleksandra zobaczyła, w jakim stanie naprawdę znajdowała się morderczyni. Włosy w zakrwawionych strąkach, wychudzona twarz z zapadniętymi policzkami i wystającymi oczami. Ubrana w dziurawe, brudne szmaty. Wpatrywała się w swoją następną ofiarę, trzymała kawałek szkła przy jej gardle.
— Przyszliście ratować jego czy mnie? — spytała, nie odrywając wzroku od dyrektora szpitala.
— Jesteś aresztowana za zabójstwo...
Wybuchła maniakalnym śmiechem.
— Ja?! Ależ ja jestem tu tylko poszkodowaną, panie policjancie. To on wszystko zaczął.
— Odsuń się od niego!
Aleksandra nie mogła wytrzymać napięcia.
— Gdzie jest mój mąż?!
Dziewczyna zastanowiła się.
— Proszę, nie krzyczcie tak, ja was doskonale słyszę. Po kolei. Nie, nie odsunę się. Mamy porachunki do wyrównania. I, kochana, nie mam pojęcia, o kim mówisz, ale jeśli wpadł w moje ręce, to pewnie nie żyje.
Karol zrobił krok do przodu, mierząc do morderczyni z broni. Dziewczyna przycisnęła mocniej nóż do gardła dyrektora. Mężczyzna wyglądał tak, jakby zaraz miał zemdleć ze strachu i nagromadzonej adrenaliny.
— Rzuć to — powiedział stanowczo Karol.
Dziewczyna westchnęła.
— Znudziło mi się to — mruknęła, po czym wbiła szkło w gardło dyrektora.
Jego ciało wydało kilka stęknięć, po czym przestało się ruszać.
Aleksandra zamarła w szoku. Potem zemdlała.
Kiedy obudziła się w szpitalnym łóżku, u jej boku siedział Karol. Ze smutkiem opowiedział jej, że morderczyni wyskoczyła przez okno i się zabiła. W piwnicy, którą mieli przeszukać, policja znalazła małą salę tortur. Dyrektor porwał ją i od małego prowadził na niej eksperymenty. Pewnego dnia uciekła, a na jej drodze stanął Janek Pieszko. Nie przeżył, a dyrektor zatuszował całe śledztwo, szantażując policjantów.
Karol poklepał ją po ramieniu, po czym zostawił samą, a ona rozpłakała sięw pustej szpitalnej sali.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top