ROZDZIAŁ Pierwszy

Tyler
Zwariuję w tym cholernym domu. Myślałem, że kiedyś sytuacja się poprawi, jednak nic na to nie wskazywało. Kiedy przyjechaliśmy tutaj na studia we trójkę, sądziłem, że dam radę wytrzymać z nimi pod jednym dachem. Chyba się jednak myliłem. Ty-son dosłownie jadł z ręki Val, a ona ze spokojem patrzyła, jak z typowego narwanego chłopaka staje się pieprzonym pantoflarzem. Boże, sam nie wiem, jak wytrzymałem z nimi aż dwa lata studiów.
Siedziałem na łóżku i rzucałem piłeczką o ścianę.
W głowie miałem pewien plan. Tyson, gdy się dowie,urwie mi jaja, ale postanowiłem zaryzykować. Przy-najmniej nieźle się zabawię. Dość już miałem ciągłe-go udawania tego lepszego bliźniaka. Gdy mieszkaliśmy z ojcem, musiałem właśnie taki być. Jeśli było inaczej, Tyson obrywał, a ja miałem dość patrzenia na to, jak stary się nad nim znęca, opanowałem więc zakładanie maski do perfekcji. Udawałem grzeczne-go chłopca, byle tylko dał nam spokój. Czasami i to nie pomagało, ale na szczęście gdy tylko osiągnęliśmy pełnoletność, od razu odcięliśmy się od niego.
Do dziś nie mamy z nim kontaktu i tak jest lepiej.
Dziś jest piątek. Tyson pracował w pobliskim klubie jako ochroniarz, zatem dzień był idealny na realizację planu. Valentina nie wróciła jeszcze ze swojej zmiany w kawiarni, więc szybko zakradłem się do ich pokoju. Stanąłem w drzwiach i omiotłem spojrzeniem pomieszczenie. Podszedłem do dużej szafy i wyjąłem ubrania brata. Z łazienki zabrałem jeszcze jego wodę toaletową. Od liceum się nie zamienialiśmy:
przyszła pora, by się trochę zabawić. Wyglądaliśmy niemal identycznie. Wszyscy mieli problem, aby nas rozróżnić. Chciałem zobaczyć, jak dobrze Valentina zna mojego brata. Jeśli okaże się, że nie aż tak doskonała, jak twierdzi, będę miał ubaw. Podobała mi się od dawna. Co z tego, że przez kilka dni byliśmy parą, skoro ostatecznie wybrała jego. O tak, laski leciały na Tysona niczym muchy do lepu. On, ten zły bliźniak, od zawsze miał większe powodzenie niż ja. Zakosił mi ją sprzed nosa. Wtedy mi to nie przeszkadzało, teraz też nie, ale zabawić się mogłem.
Przez uchylone drzwi od łazienki uciekała chmura pary. Valentina jednak była w domu, brała prysznic. Otworzyłem je mocniej i wszedłem do środka. Śpiewała jedną z piosenek Sii, była taka przewidywalna. Niemal codziennie robiła to samo.
Odsunąłem kotarę prysznica i zamknąłem ją w objęciach. Przełożyłem jej włosy na jedno ramię, a po drugiej stronie zacząłem składać mokre pocałunki.
Jęknęła zadowolona i wtuliła się w moje ciało.
– Nie wiedziałam, że dziś wrócisz wcześniej, skarbie – mruknęła napierając tyłkiem na mojego penisa. – Co się stało? Nie było ruchu?
– Nie było – ugryzłem ją w płatek ucha – ale mogę ci zagwarantować, maleńka, że tutaj będziesz miała ruch jak nigdy.
Znieruchomiała. Chwilę trwało, nim odwróciła głowę w moją stronę i spojrzała na mnie z furią, jakiej jeszcze u niej nie widziałem.
– Tyler! Czy ciebie pojebało? Wyjdź stąd na-tychmiast! – Pchnęła mnie z całej siły. – Jak mo-głeś udawać Tysona! – wrzeszczała, niewiele sobie robiąc z tego, że stoi przede mną zupełnie naga. – Jesteś obrzydliwy! Długo znosiliśmy twoje wyskoki, ale teraz to już koniec, słyszysz? K o n i e c . Wy-pierdalaj stąd i nie pokazuj mi się na oczy!
– Nie udawaj, że ci się nie podobało – brnąłem dalej, znów się do niej zbliżając. – Mruczałaś jak chętna kotka.
– Bo myślałam, że to twój brat, miłość mojego życia. – W końcu sięgnęła po ręcznik i obwiązała nim ciało. – Wiesz, jak twój brat na to zareaguje?
Pęknie mu serce, kiedy się dowie. Nie mogłeś bar-dziej go zawieść… Nas zawieść, Tyler.
Potarłem kark dłonią. Nie wiem, o co Valentina robiła takie wielkie halo, przecież to było nawet zabawne. Drama, jakbym co najmniej chciał ją zabić.
Kobiety nigdy nie rozumieją żartów.
– Dobra, nie marudź, już się zmywam. – Skierowałem się w stronę wyjścia z łazienki. – Nie wie-działem, że z ciebie taka sztywna suka.
Zdążyłem zamknąć drzwi, kiedy usłyszałem dźwięk rozbijanego na nich wazonu. Na szczęście nie miała takiego refleksu jak braciszek, bo on z pewnością rozbiłby mi go na głowie. Nie mia-łem pojęcia, czy Val mu powie, co zrobiłem, ale w głębi czułem, że jednak tego nie zrobi. Jak się jednak szybko okazało, nie miałem intuicji, bo jak tylko wrócił, wściekły niczym rozjuszony byk wparował do mojego pokoju. Na jego twarzy ma-lowała się chęć mordu, a zamordowany miałem być niestety ja.
– Ty kutasie! – ryknął i mnie popchnął. – Czy ciebie już doszczętnie pojebało? Widziałem, że coś się z tobą dzieje, nie radzisz sobie, ale to już szczyt… Wstałem, strzepując z siebie niewidzialne pyłki, i uśmiechnąłem się do niego.
– Tyson, braciszku, też miło cię widzieć. Pewnie Val powiedziała ci o naszym małym spotkaniu? – Zaśmiałem się. – A powiedziała ci może, jaka była chętna? – Wiedziałem, że go to wkurwi, ale nie myślałem, że przywali mi w pysk. Po chwili leżałem na podłodze z rozwalonym nosem, z którego sączyła się krew. Czułem, że zahaczył i o oko, bo pieczenie stawało się nieznośnie. Zapewne jeszcze dziś będę miał limo. – Jakbyś nie był moim bratem, to bym cię za-tłukł – syknął. – Wstawaj i wypierdalaj. Masz pół godziny na spakowanie się. Nie chce cię tutaj oglądać.
– Hola, hola! – zawołałem, podnosząc się i pró-bując wytrzeć krew. – Zapomniałeś, że matka opła-ca nam chatę i mamy w niej mieszkać razem? – Ce-lowo zaakcentowałem ostatnie słowo.
– Pamiętam – burknął – ale nie obchodzi mnie to! Wypierdalaj, bo nie ręczę za siebie. I nie wracaj, nim nie pójdziesz po rozum do głowy i nie przesta-niesz się zachowywać jak rozkapryszony gówniarz.
–  Ja się tak zachowuję? Naprawdę? – Podszedłem do niego i spojrzałem mu prosto w oczy. – Wiesz co, nieważne. Naprawdę, kurwa, nieważne.
Już mnie tutaj nie ma. Możesz sobie wić gniazdko ze swoją kociczką, nie obchodzi mnie to. Wcale mnie nie obchodzicie. Ani ty, ani twoja laska. Bawcie się dalej w domek z ogródkiem, ale nie szukaj mnie, kiedy kopnie cię w dupę, bo na pewno tak będzie, kiedy zrozumie, jak bardzo jesteś pojebany. Zachowujesz się jak nasz stary, a to największa obelga. – Wyminąłem go w drzwiach i otworzyłem je na oścież. – A teraz wynocha z mojego pokoju, bo muszę zebrać swoje graty. Niemal z niego wybiegł. I bardzo dobrze, nie potrzebowałem ich. Sam doskonale dam sobie radę. Miałem kumpli z drużyny, miałem chętne la-ski, nie musiałem być piątym kołem u wozu. Myślą, że nie dam bez nich rady, ale chyba nie znają mnie zbyt dobrze. Może i przegiąłem, ale teraz chociaż widziałem, kogo wybrał Tyson. Wybrał ją, więc zniknę im z pola widzenia.
Ojciec nie nauczył mnie wiele, mogłem być mu jednak wdzięczny za najcenniejszą lekcję: że ból można przezwyciężyć, a rany na ciele goją się szyb-ko. Rany na duszy, niestety, zostają na zawsze. Nawet jeśli się zabliźnią, to przypomną o sobie w naj-mniej oczekiwanym momencie. Blizn na duszy nie da się uleczyć. Trzeba się nauczyć z nimi żyć. Ból jest do zniesienia, gdy dotyczy ciebie. Zupełnie inna sytuacja jest wtedy, kiedy cierpi osoba, którą kochasz największą i najszczerszą miłością. Wtedy jej ból niszczy twoją duszę, rozrywa cię od środka na milion kawałków. Jesteś bezsilny i uświadamiasz sobie, że nie chcesz taki być. Najlepszym rozwiązaniem jest zamknąć się na miłość. Można mieć seks, można mieć dziewczyny, ale nie można dopuścić do siebie miłości, by znowu nie stać się bezsilnym, gdy cierpienie zapuka do drzwi. Prędzej czy później tak się dzieje, a ja nie byłem gotowy, by poczuć to kolejny raz. Latami bezsilnie patrzyłem na cierpienie brata i nie zamierzałem znów przez to przechodzić przez chwilę słabości. Postanowiłem kochać tylko jego. Nawet jeśli czasem nie szczędzimy sobie epitetów, nawet jeśli znowu podbije mi oko, to jest dla mnie wszystkim, jesteśmy z tej samej krwi. Nigdy nikogo więcej nie wpuszczę do mojego serca. Tak jest bezpiecznie. Właśnie tak musi być.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top